- Opowiadanie: Lana di Pati - POKÓJ, czyli Corso i Jones

POKÓJ, czyli Corso i Jones

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

POKÓJ, czyli Corso i Jones

Wyobraźcie sobie mroczną puszczę obiektów fruwających i zwisających w dziwnych niezbyt odpowiednich miejscach, masę bezkształtnych przedmiotów, spowitą kłębami magicznej mgły. Dodajcie do tego ciszę. A teraz wyobraźcie sobie, że to wszystko skondensowane jest w kilkunastu metrach sześciennych.

Tak, to jest właśnie Pokój. I o nim pragnę Wam opowiedzieć.

 

 

Jones ruszył przed siebie wzdłuż szarej ściany. Podążając następnie labiryntami przeróżnych rupieci, stosami niepotrzebnych nikomu gratów, kanałami rozkładających się resztek jedzenia, tunelami połamanych mebli, Jones… zgubił się. Dotarł właśnie do skrzyżowania i zastanawiał się w którą stronę skręcić, gdy pośród mgły na tychże rozstajnych drogach dostrzegł pordzewiały, blaszany głośnik, który po uprzednim szorstkim chrząknięciu przemówił magicznym głosem głośników stacji kolejowych:

"Witamy na pełnym ekstremalnych przygód safari.

Dla własnego ch… bezpieczeństwa prosimy przedsięwziąć wszelkie środki anty-zagubieniowe-się. Sprawdź zatem, drogi wędrowcze-po-Pokoju:

1. Gdzie sufit?

2. Gdzie podłoga?

3. Nie zapomnij oczywiście o mapie i kompasieeeee chrrr…

 

Magiczny Głośnik zgrzytnął zgodnie z zębowym zgrzytem Jonesa:

-Teraz mi to mówisz?!

Jonesowi opadły ręce, on sam opadł na ziemię, a tumany drogowego pyłu wzbiły się w powietrze. Jones zakaszlał. Zakaszlał. Zakaszlał. I gdy już o mały włos nie zakaszlał się na śmierć, stała się rzecz niesamowita. Ujrzał światełko w mrocznym korytarzu przed sobą. Światełko bardzo dziwne. Światełko, które rosło z każdą chwilą. Które coś przypominało… Coś bardzo znajomego… Oczy Jonesa rozszerzyły się wpierw z ciekawości, potem ze zdumienia, a następnie z przerażenia. Ale wtedy było już za późno na ucieczkę. Światełko okazało się niczym innym jak rozpędzoną kupą świetlików. Świetlików zwiewających przed mknącą za nimi Wystawą sklepu z magicznymi artefaktami oświetloną gazową Latarnią, która umykała z kolei, ile sił w miotłach i różdżkach przed sunącym za nią, oświetlonym neonami, rozjuszonym Drink Barem, który gnał na oślep tratując wszystko co mu wpadło pod flaszki i kieliszki.

Jonesowi całe jego krótkie, marne życie przeleciało przed oczami, gdy wtem rozpędzona kupa Świetlików przepłynęła przez niego swobodnie. Jones obejrzał się, by ujrzeć niknące w mgle światełka. Gdy odwrócił głowę wzdrygnął się na widok mknącej z prędkością dźwięku Latarni, która również nie wgniotła go w ziemię ani nie zabrała ze sobą, tylko przemknęła obok, może nie całkiem bezszelestnie, ale przynajmniej nie pozostawiając po swej chwilowej wizycie żadnego uszczerbku na zdrowiu Jonesa. Duchy, pomyślał pogodnie Jones. O joj, stęknął spragniony wielce Jones na widok pędzących apetycznie kolorowych trunków z palemką, Oby to nie była zjawa, proszę… Gdy rozjuszony Bar wydał się okropnie bliski i nader realistyczny, Jones przemyślał szybko, Albo nie! Błagam, oby to był tylko duch! Tylko duch!!, Jones zamknął oczy i osłonił się rękami.

-Zdecydujżesz się wreszcie, facet! – rozległ się sędziwy, poczciwy głos.

Jones zdjął z twarzy jedno ramię, potem drugie. Otworzył następnie jedno oko, za nim drugie. I ujrzał… gadający Bar. Jones uśmiechnął się od ucha do ucha, zaśmiał się krótko głupkowatym hihi, oczy mu się zamgliły i legł nieprzytomny acz uśmiechnięty w astmatyczny kurz drogi.

 

Jakiś czas później

***

Jones siedział na wysokim barowym krześle, z głową na ladzie, śliną cieknącą z ust i rękami zwisającymi mu bezwładnie.

-Wstawaj! Picia szkoda! – przebrzmiał znów wiekowy głos.

Mózg Jonesa włączył się. Pyk! Po chwili w porywach ziewnięć, zaczął działać też jego wentylator, chłodzący rozgrzane obwody umysłu. W efekcie końcowym Jones otworzył oczy. Stwierdził, że Gadający Bar to nie wytwór jego podświadomej, przedśmiertnej reakcji skrajnej, lecz rzeczywista rzeczywistość. Bar składał się z dwóch wysokich krzeseł, stojących wzdłuż wypolerowanego, mahoniowego kontuaru. Za ladą stało jeszcze jedno krzesło przeznaczone zapewne dla ewentualnego barmana, za którym to wznosiły się półki trunków, kufli i szklanek. A wszystko to zwieńczone było daszkiem ze słomianej strzechy i oświetlone zielononiebieskimi neonami, które rozświetlały jaskrawą poświatą mroczne skrzyżowanie dróg. Jones zmrużył oczy, które nie zdążyły jeszcze przyzwyczaić się do silnego światła.

-Napijesz się czegoś? – spytał Bar.

Jones spojrzał na flaszki:

-Wermutu, jeśli można. Albo nie, masz rum?

-Aleś ty niezdecydowany. Jasne, że mam. – Flaszencja rumu stojąca na samym skraju półki wzbiła się w powietrze i łagodnie wylądowała na ladzie obok Jonesa.

W ślad za butelką pomknęły dwie szklanki i ustawiły się po obu jej stronach. Flaszka znów się uniosła, wypluła korek i wlała część swej zawartości do jednej i do drugiej szklanki.

-Jestem Bar. Masz ochotę na małą pogawędkę? Samotność mi trochę doskwiera. – westchnął Bar.

– Ja jestem Jones. – stęknął Jones – Słuchaj, Bar, tak w sumie, to gdzie ty jesteś?

-Siedzisz we mnie.

-Aha, nie no, ok, super… o stary…

Jedna szklanka i to ta bynajmniej nie należąca do Jonesa, uniosła się, rozległ się krótki bulgot i gdzieś wcięło część rumu. Szklanka odstawiła się.

-Mmm, pycha rumik. – rozległ się specyficzny mokry odgłos. Bar chyba oblizywał się właśnie z zadowoleniem.

– Dlaczego mówisz, że jesteś samotny?

– A co? Uważasz, że Gazowa Latarnia to ktoś na poziomie, z którym mógłbym poprowadzić inteligentną konwersację?

– A ja jestem na poziomie? – Jones zajrzał do swojej szklanki. Dobry był ten rum.

– Przynajmniej chcesz się ze mną napić. Chcesz jeszcze?

Jones przytaknął ochoczo.

-Widzisz, ty nie gardzisz moim rumem. – butelka z rumem przechyliła się i zwymiotowała do szklanki Jonesa. – Dobry jest przecież. A ta głupia Wystawa z różdżkami mówi, że picie to kanibalizm.

Jones zakrztusił się rumem.

– Nie wygłupiaj się, Jones. Rum się robi z trzciny cukrowej. Niektóre różdżki też, więc rozumiesz chyba.

– A tak, jasne…

– Dolać zatem?

– Taa, poproszę. A słuchaj, Bar, gdzie ja tak właściwie jestem?

– Co, zabłądziło się? Tak też myślałem. Jesteś w Hy-adży. – druga szklanka znów zaczęła lewitować, a rum z niej wypił się do końca.

– W Hy-adży?

– Najmroczniejszej dzielnicy Pokoju. Dziwne, nie słyszałeś o niej?

– Pokoju? – Jones wpił się w rum i znad krawędzi szklanki rozejrzał na boki.

– Co ty, Jones? Z nieba spadłeś?

– Spaść spadłem, tylko nie wiem skąd. Szłem torami i…

– Szedłem.

– Tak. Nie. Szłem, bo to było na skróty. Szłem torami i wpadłem w dziurę.

– Jak oliwka w szampana. – westchnął Bar.

– A co? – zaciekawił się Jones – Ty też?

– Nie, nie. Tylko… Żal mi cię.

– Fajnie, dzięki.

– Nie ma sprawy, do usług, polecam się na zaś! -nie zrażając się, entuzjastycznie odparł Bar.

Jones powiódł wzrokiem po neonach i gatunkowych trunkach. W Barze atmosfera była całkiem całkiem. Ciepło, jasno, pitno. Nie miał bynajmniej Jones ochoty się stąd ruszać póki co. Nie licząc Baru, całe to Miejsce, cały ten Pokój był straszny.

– Opowiesz mi coś o Pokoju? – Jones wypił resztkę rumu i poczuł, że jego też zaczyna ogarniać skądś ten błogi entuzjazm.

– Pokój to Pokój. Świat mgły, cienia i zbłądzenia.

– Tyle to zdążyłem sam zauważyć… Ale pokój? Taki zwyczajny pokój?

– No tak. Tylko zagracony nieco w co najmniej kilku wymiarach Wszechświata.

– To nie na moją głowę w obecnym stanie. Dolej, Bar, jeśli można.

– Jasne, spoko, koleś. – fruwająca butelka wlała resztę swej zawartości do szklanicy Jonesa.

– Słuchaj, Pokój ma wymiary pokojowe. Chociaż jego zawartość nieco przerosła jego objętość, jeśli wiesz o czym mówię. Z resztą, Jones, skoro tu doszłeś…

Doszedłem, ta droga była dłuższa.

– Taa, dzięki.. Skoro tu doszedłeś, to jak sam mówisz, wiesz jak to wszystko wygląda.

– A da się stąd wyjść.. chyba? Pokój nie jest nieskończony… chyba? – pusta flaszka przesunęła się na krawędź lady, zawirowała na krawędzi i w akcie ostatecznej desperacji, czując się pustą w środku, skoczyła i znikła gdzieś bezszelestnie. Na jej miejsce przyleciała z najwyższej półki butelka bardziej pękata, z większą cyferką na etykiecie i kurkiem zamiast korka. Kurek odkręcił się i polał Jonesowi rumu. Ten spojrzał błyszczącym wzrokiem na kołyszący się miodowy płyn.

– No to spokojna głowa, wydostanę się stąd kiedyś.

– Pewien jesteś, Jones? No bo jak spadłeś, jak mniemam – z wysoka, to nawet jak powrócisz do Drzwi Pokoju, to ciekawe jak się wespniesz na górę, na te swoje tory.

– A niech to kaczka ziemniaczana…

– Oj, nie ziemniakuj, facet. Chłopaki nie płaczą. – Szklanka Baru podfrunęła pod kurek i wróciła napełniona na ladę.

Jones patrzył tępo przed siebie. Niby to na butelki, lecz wzrok jego był dziwnie rozmyty.

– Stary, nie przejmuj się, tu nie jest tak źle. – Bar podniósł niewidoczną ręką szklany kufel i niewidzialnie pociągnął z niego spory haust.

– Można wejść, nie można wyjść. – Wilgotne oczy Jonesa wciąż nieruchomo tkwiły wśród flaszek.

– Słuchaj, Jones, słyszałem legendę. Legendę o Wielkim Wybuchu. Podobno w jego wyniku wymiotło jedną ścianę Pokoju. Teraz przez wyrwaną dziurę można przejść do innego wymiaru, do innego świata. Lepszego Świata.

– Znaczy się przejść przez Dziurę, spaść i się zabić na przykład i pójść do nieba na przykład?

– No nie wiem… to tylko legenda. Zostań lepiej, stary, w Pokoju.

– Taa, łatwo ci mówić. Wyruszyłem w świat na poszukiwanie przygody. A tu jest masakra. Nie chcę tu być, Bar.

-Wypij więcej, może się przekonasz. A jeżeli nęci cię łowiectwo przygód, to proszę bardzo. Szukaj Znikniętej Ściany. Ale do niej daleko. Ja chyba za wielki jestem na towarzysza podróży. Te wszystkie tunele o zbliżających się ścianach, ruchome kurze, oblodzone ścieżki nad urwiskami, skarpetkowe lawiny, gnijące bagna skórek bananowych… Nie, nie, to nie dla mnie. Dobrze jakbyś sobie kogoś innego znalazł.

-Towarzysza powiadasz? Towarzysz kojarzy mi się z przyjacielem. A jedynym jakiego aktualnie posiadam to ty, Bar.

– Miło mi.

– Hej, chwila… – Jones przyssał się chwilowo do trunku. Dało się słyszeć głębokie basowe bulknięcia przełykanego rumu. – Spotkałem jednego gościa…

– A tak. To pewnie Właściciel Pokoju. To on tak urządził Pokój. Choć według mnie „urządził", to zbyt duże słowo. Pewnie trochę nieświadomie i niezbyt celowo nawrzucał na sterty tego, co miał pod ręką.. no ale. Oddajmy mu sprawiedliwość, biedak rzadko bywał w domu. A kiedy wszedł tu 16 lat temu, tak wsiąknął, że od tamtego czasu nie potrafi, a może ze względu na sentyment, nie chce się stąd wydostać.

– Super. Wiesz, ten koleś wyglądał mi znajomo. Bardzo znajomo.

– Być może go znałeś, Jones. Przez 16 lat facet się rozpił. Nie patrz na mnie, nie namawiałem. Zarósł trochę. Wiesz, broda postarza. Mogłeś go nie rozpoznać.

– A ma jakieś imię?

– Jakieś tam miał. Ale nie pamiętam. Wszyscy nazywają go tu Właścicielem Pokoju. Nie wiemy o nim za dużo. Rzadko odwiedzał dom. Szperał tylko w jakichś magicznych księgach z pentagromami, czy czymś, a potem taki efekt. Że Pokój nie wygląda jak pokój. Wiesz, podobno kiedyś nie byłem gadającym barem. Jakaś książka opowiedziała mi, że bary są martwe – głupia wariatka. Nie mówią. Nie powinny mówić, też mi coś… Ale jak widzisz, jak się rzekomo jakiś nieudolny weźmie za magię, to potem tak jest.

-Nieudolny? Źle ci w obecnej formie?

-Nie no, ok, tylko mógł chociaż postawić drugi bar. Albo barównę. Albo tropikalną plażę. Ja tu po prostu nie pasuję. – chlipnął cicho Bar i wychylił kufel do dna.

-A wracając do Właściciela Pokoju, to we wczesnych latach tu..tute..jszego pobytu, jak miott…ał się na oślep w zawik..ik!..łanych labiryntach swych własnych gratów, w-wrzeszczał coś o swoim kumplu, który miał… miał na imię… o ja… ik!…

-No jak?!

-Jo… Jon… Joness mu było na imię.

Jones zakołysał szklanką zamyślony. Trunek zachlupotał (chlup chlup). Jones zapatrzył się w bursztynowe fale. Bar chyba również, gdyż znowu zaczął pojękiwać, mając coraz większe problemy z mówieniem:

-F-fale, morze, okrrręty. Piraci! KORSARZE! Jakoś tak po korsarsku się nazywał nasz Właściciel!

-Corso?

-Tak, tak!

-O stary, a ja gościa nie rozpoznałem… O mój drogi kapitanie Corso, dlaczegoś mi się nagle teraz gdzieś stracił, jak cię potrzebuję…

-Spokojna głowa, Jones. Wystrzeli się racę w powietrze i gwarantuję ci, że jeżeli wyruszysz jej śladem, to natrafisz na swego przyjaciela.

-Racę? Jaką racę?

Spod lady wyłoniła się smukła, zielona butelka o interesującej zawartości i o świecącej etykietce z mikroskopijnych jarzeniówek i niczym rakieta kosmiczna, wystartowała z rozbłyskiem. Bar uśmiechnął się zapewne przymilnie i dolał w pośpiechu rumu do szklanki Jonesa.

 

***

Tymczasem, Właścicielowi Pokoju coraz dotkliwiej dawał się we znaki brak czegokolwiek do przepłukania gardła. Powłócząc nogami, mijał akurat kręte, zwariowane, czarne schody niknące w ciemnościach wysoko w górze, gdy dostrzegł bezpańską, starą, zaśniedziałą, szarą skrzynię na listy i westchnął:

-Moja nowiutka, błyszcząca, czerwona skrzynka… – otworzył ją. Z jej wnętrza patrzył się na niego liścik ubrany w pożółkłą, zalakowaną kopertę. Właściciel Pokoju już miał wziąć list w dłoń, gdy w głowę rąbnęło go coś świetlistego. Z sapnięciem przysiadł na zakurzonej posadzce. Rozcierając głowę, rozejrzał się i stwierdził z zadowoleniem, że nastają dobre czasy. Corso rozdarł pergaminową kopertę i zaczął czytać nakreślony piórem list:

-Drogi Corso…

Zadrżała mu warga, zaszkliły się oczy. Otarł dłonią nos, oczy, twarz, spojrzał na rozjarzoną butelkę trzymaną w prawej ręce. Nie miał serca pociągnąć z niej choćby łyczka rumu.

-Oh, Jones, gdybyś tu tylko był… – westchnął ciężko Corso.

-Corso?

-Jones?

-CORSO!

-JONES!

-Ostrzegałem zdrajco, że Cię znajdę!!!

 

 

[Ciąg dalszy może kiedyś nastąpi. Czekam na refleksje ;) ]

 

 

© Patrycja 'Lana di Pati' Przełucka

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Szłem = krótszą drogą. Szedłem = dłuższą drogą. Spodobał mi się ten żart.
Jeśli zakwalifikujesz to jako refleksję, to nie mam nic przeciw temu. A więc: uważam za pozytywne zjawisko, że jeszcze sa tacy --- oh! - pardąą... --- takie, które piszą dla swojej i czytelnika zabawy.
Tylko, wiesz, tak na boczku... Spacje, Lano. Jak rozumieć: legł do tyłu?

Ode mnie 4 na dobry początek. Jest humor, jest odrobina absurdu, ale za każdy trzykropek mam ochotę głowę autorce urwać. Trzykropki są PRETENSJONALNE. Przydają się raz na sto stron. Przecinek i kropka to szlachetne znaki interpunkcyjne. Trzykropek to parias - i niech tak zostanie. :)
Pozdrawiam.

Wiesz, AdamKB, zaczynam Cię lubieć. ;) To tak na boczku.
A co ze spacjami jest nie tak? Gdziesik ich brak? W wordzie było ok, może przy wklejaniu coś wcięło. Zaraz przejrzę tekst jeszcze raz.
A czego nie rozumiesz w "legł do tyłu"? Legł do tyłu = siedział i padł na plecy.

Z tymi trzykropkami faktycznie przesadziłam... Zaraz zredukuję.
Aktualnie jestem w trakcie pisania książki i trzykropki o tyle mi w niej wadzą, że stwarzają za długie pauzy w dialogu, wobec czego zaczęłam stosować dwukropki, które chwilami wyglądają idiotycznie, więc chyba się przerzucę na przecinki...

legł nieprzytomny acz uśmiechnięty do tyłu w astmatyczny kurz drogi. Ha, ha. Ani słowa o siedzeniu przed cytatem. Padł na plecy, upadł w tył i legł na plecach, coś takiego chyba lepiej pasowałoby.
Spacje mogło powcinać przy wklejaniu --- możliwości tego edytora są, prawdopodobnie, nieskończone.
Trzykropki. Dawno, dawno temu, w pewnej księdze przemądrej czytać mi się przydarzyło, a potem przeczytane zapamiętać i wiedzę tę tajemną donieść przed oblicza srogich egzaminatorów, iże wzmiankowane wielokropki grzechem nijakim nie są. Jako znak logiczno-emocjonalny mogą być wstawiane tam, gdzie autor/ autorka uważają za wskazane. Zawieszenie głosu, zamilknięcie z jednoczesnym wyciszaniem głosu... i tak dalej...
Dlaczego niektórzy tak ich nie lubią?

Aha --- dwukropek normalny ":" zamiast wielokropka? Fakt, w oczy kłuje; w innych celach go wymyślono. A jeśli dajesz ".." zamiast wielokropka, to czegoś takiego z systemie interpunkcyjnym nie ma, nie ma...

AdamKB, co do legł do tyłu ,  to owszem wcześniej jest jest, że opadł na ziemię. :)
Co rozumiesz przez możliwości tego edytora są nieskończone? Sarkazm?

Co do trzykropków, mi tylko przeszkadza, że czasem wg mnie za długie jest to zamilknięcie, dlatego je skracam dając dwie kropki (nie dwykropek : ) Wiem, że coś takiego nie istnieje, ale jak mawia Terry Pratchett: Writing is the most fun, you can have by yourself, i skoro istnieje coś takiego jak słowotwórstwo, to dlaczego by nie wymyślić pauzy dwukropkowej. ;) Jedyny problem z tym taki, że za dużo ludzi uważałoby to za błąd niż za innowacyjność..

Między opadnięciem a upadkiem jest pewna różnica. Dość wyraźna, myślę. Raczej nie do pomylenia. Chcesz usunąć dysonans znaczeniowy --- dopisz, że unosił się w powietrzu.
Słowotwórstwo czemu nie, ale interpunkcjotwórstwo --- odradzam. Sama napisałaś, dlaczego.
Nieskończone --- bo już chyba w nieskończoność będzie płatał figle, doprowadzające do stanów przedzawałowych.

W takim razie równie dobrze mógłbym wstawić pięciokropek, jako dłuuugaa pauza..... A może nawet jeszcze więcej. Nie róbmy tak.
Generalnie mi się podobało, ale wielokropków koniecznie musisz się pozbyć. Dlaczego? A dlatego, że powtarzanie jest błędem, to dlaczego wielokropki mają być traktowane ulgowo? Tekst wygląda jakby muchy na niego narobiły.
Pozdro.
I czekam na ten ciąg dalszy, który może kiedyś nastąpi:)

Dzięki za cenne uwagi. Wielokropkami zaraz się zajmę na porządnie.
Dalszy ciąg jest w szkicach. I jest chyba jeszcze bardziej absurdalny niż to powyżej. ;) Postaram się dopracować i wrzucę z dedykacją dla pyrka. :)

Powtarzanie "z automatu" zalicza się do błędów, ale:
--- dotyczy to powtórzeń słów, które można zastąpić (synonimem, którąś z przydatnych figur) albo pominąć bez szkody dla tekstu; jest to szkolna recepta, jak najbardziej słuszna, lecz jeśli powtórzenia są uzasadnione lub stanowią cechę stylu danego autora, wypada sie z tym pogodzić;
--- mechaniczne przeniesienie powyższego na znaki interpunkcyjne wydaje mi się zabiegiem nie całkiem uzasadnionym; w staranniej opracowanych regułach interpunkcji występuje punkt, mówiący o interpunkcji literackiej; w straszliwym skrócie --- autor decyduje, gdzie co stawia i jakich ilościach.
Byc może nie powinienem tego pisać --- bo stanie się podstawą do negowania wszelkich uwag --- ale nie tylko ja umiem czytać i nie tylko ja mam dostęp do mądrych książek na temat.
joke mode on --- => Lana. To mnie już nie lubisz? --- joke mode off

Lubię, lubię, Adam. ;)
Ale nie pogniewasz się, jeśli opowiadanie o wampirze pojawi się najpierw?

joke mode on --- Nie, nie pogniewam się. Jak mógłbym gniewać się na zdolną dziewczynę, która na piśmie przyznaje, że mnie lubi? --- joke mode on.
Bez żartów --- też tego nie zrobię. "Natych" decyduje, więc jeśli większy masz na wampirka...

Pyrek z dedykacji się ucieszy:D
Spodziewam się, że opko o wampirze będzie super. Biorąc pod uwagę twój styl, wyjdzie coś fajnego. Ale pamiętaj...

Więc tak, chłopaki, Corso i Jones cz.2, pojawi się już wkrótce. Ale najpierw wampirek! Chcę załapać się na wampirezę. Tylko wiesz, pyrek, obawiam się, że możesz się trochu wampirem rozczarować. W sensie, nie samym wampirem, ale moim stylem. Bo będzie zdecydowanie inny od tego powyżej. Cóż, w końcu trzeba być wszechstronnym, nie? Plus, z "Natychem" nie ma co dystkutować. Opko o wampirze pojawi się koło weekendu. Ale już uprzedzam, że nie będzie to thriller ani humor w stylu Pokoju.

Aha, pyrek...? O czym mam pamiętać? :)

Nooo... ooo... :D

Nowa Fantastyka