- Opowiadanie: szopen - Nie chce mi się wymyślać tytułu

Nie chce mi się wymyślać tytułu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie chce mi się wymyślać tytułu

Błazen przechadzał się po zamku, układał w swojej głowie dowcipy na zbliżające się urodziny córki króla Miliusa -z czego by tu zażartować? Może z tego że nasz król miał 5 żon. Hmm, myślę że nie obrazi się zbytnio gdy usłyszy monolog o swojej ostatniej małżonce , która z profilu wyglądała jak mężczyzna, chociaż gdy kiedyś żartowałem z tego że jest łysy to trochę się obraził.– Zakaszlał zakrywając usta chusteczką, po chwili zobaczył na niej śladowe ilości krwi. Heh – zaśmiał się błazen. Nie miał pojęcia że zostały mu jakieś cztery miesiące życia.

 

-A ty co tam robisz?– Zawołał do mieszkającego tu astronoma, który klęczał właśnie na ziemi przy drzwiach do jednej z komnat

 

– Cicho bądź! Naszego króla właśnie odwiedził Orkan!

 

-Orkan? Słyszałem o nim, podobno jego wypieki nie mają sobie równych.

 

-Ty tępy błaźnie!

 

-No co? Przecież Orkan to ten piekarz, którego sława sięga na cały kraj.

 

– Nie ten Orkan! Króla odwiedził jeden z największych bohaterów w całym Tyriolandzie.

 

-A! Ten Orkan. Posuń się astronomie , też chcę posłuchać.

 

 

 

Milius, władca kraju Lozbir, wstał i spojrzał na zaśnieżone okno, zamyślił się.

 

-Zaprosiłeś mnie tu panie, abyśmy razem pomilczeli?– Z drugiej strony stołu siedział mężczyzna z długimi do ramion, czarnymi włosami, odziany był w lekki pancerz, posiadał też pelerynę spoczywającą na jego plecach, za jego pasem odpoczywał miecz którego ostrze widziało już bardzo wiele .

 

-Cieszę się że w końcu mnie odwiedziłeś! Chociaż kazałeś mi na siebie dość długo czekać, zaproszenie wysłałem ci bowiem cztery lata temu.– przemówił król.

 

– Wybacz Miliusie! Zabawne, bo gdy tylko dostałem zaproszenie, wyruszyłem do Lozbir na spotkanie z tobą, lecz w drodze trafiłem do pewnej małej mieściny na którą zła wiedźma rzuciła urok. Mieszkańcy mieściny każdej nocy zamieniali się w prosięta. Musiałem stoczyć pojedynek z wiedźmą, oczywiście zabiłem ją, ale okazało się że tuż przed śmiercią rzuciła na mnie jeden z tych czarów, którego nie można zdjąć a mianowicie: stworzyła potwora ,który miał mnie nawiedzać, każdego poranka w celu uśmiercenia mnie. Co rano pokonywałem stwora, ale ten zawsze się odradzał i nazajutrz znowu mnie atakował. Znajomy mag powiedział mi że aby pozbyć się potwora, musi on uwierzyć w moją śmierć, i tak pewnego ranka w czasie naszej walki dałem mu się zrzucić ze skarpy, co dało zamierzony efekt. Skarpa z której spadłem była bardzo wysoka, odniosłem sporą kontuzję, spowodowało to, że następne dwa miesiące musiałem spędzić w pewnym pięknym lesie gdzie opiekowały się mną elfy, w zamian za to że przed laty uratowałem ich siedzibę przed olbrzymami. Potem znalazłem się na zamku króla Dumanda. Poprosił mnie abym odnalazł klejnot cyklopów ukryty gdzieś na jednej z jego wysp. Zadanie to wymagało ode mnie dużego sprytu…

 

-Dosyć– przerwał zdenerwowany Milius– dobrze wiem że jesteś jednym z najlepszych bohaterów w całym Tyriolandzie i, że wielu prosi cię o pomoc, a ty jesteś wyjątkowo szlachetny i nikomu nie odmawiasz.

 

-Ech, jednym z najlepszych bohaterów na świecie? Nigdy się nie uważałem za kogoś…

 

-Cicho bądź i nie zaprzeczaj, twoja sława dociera wszędzie, powstają pieśni i ballady o tobie i twoim wyjątkowym mieczu, od lat dochodzą do mnie informację o twoich wielkich czynach.

 

-Czynach? To nie prawda! Wcale nie jestem sławny.

 

– A schwytanie Zielonookiego Duna, najniebezpieczniejszego pirata wszech czasów? Zabicie hydry z czarnego bagniska? Pokonanie ponad stu pięćdziesięciu zombie w bitwie pod Gnurfung? Pomoc w zdobyciu władzy prawowitemu…

 

-Dobra, dobra, tym razem to ja ci przerwę królu, to prawda mam jakieś tam zasługi i może nawet jestem sławny na całym Tyriolandzie, może uczą o mnie nawet w szkołach.

 

-No właśnie! Ja również mam dla ciebie zadanie. Chciałem cię poprosić abyś uratował moją córeczkę, którą porwał zły mag i zamknął w wieży.

 

-HA! Księżniczka w wierzy to taki banał! Uratowałem już takich z jedenaście!

 

-Cieszę się że masz w tych sprawach doświadczenie, Orkanie.

 

-Tak to prawda królu mam pewne doświadczenie i doskonale wiem że mag nie zamknął twojej córki bez powodu! Bądź ze mną szczery i powiedz o co chodzi.

 

Król Milius westchnął głęboko po czym spojrzał na swego rozmówce, który nie szanując jego majestatu wyciągnął przed siebie nogi i położył je na stole.

 

-Więc, wszystko zaczęło się 13 lat temu gdy zbierałem drużynę do walki ze smokiem mieszkającym na moich ziemiach, który pilnował nie byle jakiego skarbu. Zgłosił się do mnie pewien stary mag o imieniu Ksur, twierdząc że pokona smoka. Zażyczył sobie dużej ilości złota w zamian za przyłączenie się do mojej kompani. Zdecydowałem że wszyscy członkowie mojej drużyny, zostaną hojnie wynagrodzeniu po pomyślnym zakończeniu wyprawy. W końcu doszło do walki z owym smokiem który okazał się być dość osobliwym jaszczurem bo zamiast ziać ogniem, ział lodem.

 

-Lodowy smok potrafiący zamrozić oddechem, wiem o czym mówisz.-powiedział Orkan-spotkałem się już raz z takim.

 

-Była to ciężka bitwa! Mag Ksur odpadł jako pierwszy, został zamrożony przez smoka, ja sam również zostałem pokonany. Ostatecznie lodową gadzinę pokonał jeden z moich walecznych żołnierzy. Uzdrowiciel z mojego zamku uratował prawie wszystkich których zamroził smok. Ksur po wybudzeniu zażądał dziesięciu tysięcy złotych monet za udział w wyprawie na smoka. Nie mogłem spełnić tych żądań, ponieważ jego udział w tej wyprawie był bardzo mały. On zagroził że zabierze mi moją najcenniejszą rzecz, jeżeli nie zapłacę. Naturalnie nie dałem się zastraszyć. Jakiś miesiąc później pod osłoną nocy, na mój zamek wdarł się potwór o skrzydłach nietoperza, który po wybiciu mojej straży porwał Lilię, moją córeczkę której matką była ma pierwsza żona, jedyna kobieta którą naprawdę kochałem, chociaż czwartą żonę też trochę kochałem, nigdy bym się nie spodziewał że będzie mnie zdradzać z kucharzem.

 

-Królu wróć do tematu – upomniał go Orkan.

 

-Po mej kochanej córce pozostał tylko list od Ksura. Napisał tam że właśnie zabrał mi moją najcenniejszą rzecz i nie ma zamiaru jej oddawać, za to że go niby oszukałem. W liście opisał mi dokładnie położenie swojej wieży, w której zamknął Lilię. Chciał abym próbował ją odzyskać co oczywiście robiłem. Za pierwszym razem wysłałem setkę ludzi aby zrównali z ziemią wieżę maga i oczywiście przyprowadzili moją córeczkę. Z setki żołnierzy po dwóch tygodniach wróciło szesnastu, okazało się że aby dostać się do wieży Ksura należy przejść przez szczelinę, pomiędzy dwiema wielkimi skałami, gdy moi ludzie znaleźli się w tym miejscu spadła na nich lawina kamieni. Jakiś czas później znów wysłałem sporą grupę ludzi na tę misję, lecz skończyli tak samo. Przez wiele lat zgłaszali się do mnie śmiałkowie, najpierw z kraju a potem z całego świata. Podejmowali się zadania uratowania mojej Lili , mimo że wielu z nich przeszło przez te fatalne skały to ponoć dalej jest równie niebezpiecznie i ciężko. Co roku spraszam całą stolicę aby świętować urodziny Lili, cztery lata temu, przed jej szesnastymi urodzinami pomyślałem sobie o tobie Orkanie, pomyślałem ,że ty możesz mi naprawdę pomóc. Dziś przed jej dwudziestymi urodzinami, pojawiasz się w końcu.

 

-Rozumiem. Zgoda, spróbuje uratować twoją córeczkę.

 

-Wynagrodzę cię hojnie, jeśli ci się uda.

 

 

 

Następnego dnia z samego rana, Orkan wyruszył na karym koniu z zamku króla Miliusa, wczoraj wieczorem dostał dokładne wskazówki dokąd ma jechać. Przemierzając zaśnieżone pola, rozmyślał, że kiedyś sam chciałby mieć córeczkę albo synka którymi by się opiekował. Po chwili pomyślał ,że biorąc pod uwagę liczne podróże jakie odbył w swoim życiu, możliwym jest, że ma on już sporo dzieci tyle, że o nich nie wie. Pokryte śniegiem wzgórza, przypominały mu trochę brzuchy łakomych olbrzymów, które tylko by żarły powidła z człowieka i leżały cały dzień patrząc w błękitne niebo.

 

Trzy dni później był już na miejscu. Zobaczył przed sobą szczelinę pomiędzy dwoma skałami. Zszedł z konia i kazał mu pozostać na miejscu.

 

-Gdy tam wejdę spadnie na mnie kupa kamulców, co?– uśmiechnął się Orkan po czym powoli szedł naprzód, nie zatrzymywał się. Nagle tuż przed nim upadła mała bryłka śniegu a zaraz obok mały kamyczek, po chwili spadł kolejny kamyk, trochę większy i znowu trochę śniegu.

 

-Zdaje się, że się zaczyna!- powiedział do siebie , po czym zaczął biec, pewnie przed siebie. Orkan przez całe swoje życie przeszedł masę ciężkich treningów, które pomogły mu w zdobyciu ogromnej siły, zwinności i szybkości. Gdy tylko chciał mógł być szybszy od niejednego wierzchowca, właśnie teraz tego chciał. Śnieg i wielkie głazy spadały ze wszystkich stron, on biegł sprawnie omijając to co jest przed nim i uważając na to co jest nad nim, Spadające skały były coraz większe lecz żadna z nich nie potrafiła trafić w nadludzko szybkiego Orkana. W końcu wyszedł z drugiej strony, cały i zdrowy choć odrobinę zdyszany. Po drugiej stronie widoki się zmieniły, nie było tu śniegu i gór lecz piękna płaska, zielona polana. Był też troll, paskudny, łysy, tępy stwór, wielkości dwóch dorosłych mężczyzn. W wielkiej, pokrytej niedoskonałościami dermatologicznymi, łapię trzymał sporą maczugę.

 

-Witaj śmiałku!- przywitał się potwór-udało ci się przejść przez wielką lawinę, ale wiedz że to żaden wyczyn, jeżeli chcesz iść dalej musisz mnie pokonać.

 

-Nie mów w moją stronę paskudo, strasznie śmierdzi ci z pyska, oczywiście domyśliłem się ,że przejście pod tymi skałami to dopiero początek.

 

-Spójrz tylko za siebie, tam skąd przed momentem wybiegłeś nie ma już śladu po tej magicznej lawinie.

 

-O! Rzeczywiście. Więc to jakaś dziwna magia, kamienie i śnieg spadają tylko w tedy gdy ktoś tam jest. Widziałem już takie rzeczy, ale trochę w innej formie.

 

Troll wiele już nie mówił, rzucił się na Orkana, próbując uderzyć go maczugą, lecz człowiek okazał się lepszy. Szybkim ruchem wyskoczył w górę, błyskawicznie wyciągnął miecz i wbił go lądując na plecach trolla. Jego martwe cielsko, padło po chwili, na twarzy stwora zastygł wyjątkowo głupi wyraz twarzy.

 

-To wszystko? Heh, miałem już w swoim życiu bardziej wymagających przeciwników.

 

Po chwili z martwego trolla zaczęła cieknąć tajemnicza, zielona i brudna maź. Pokryty tym tajemniczym śluzem Troll podniósł się z ziemi, uśmiechnął się szeroko a z jego pleców wyszła pryszczata, paskudna, mokra dłoń. Po chwili z pleców potwora wyłoniła się jego dokładna kopia z identyczną maczugą i tępą miną. Orkan przeciął mieczem, najpierw pierwszego potem drugiego. Oba martwe trolle po chwili się podniosły wypluwając z cielsk swoje idealną kopię. Teraz przeciwników było już czterech.

 

-Nie byłeś zwykłym trollem. Jak rozumiem ten cały mag Ksur rzucił na ciebie ciekawy czar, mnożysz się po każdym ubiciu. Jak zrobi się ciebie trzydziestu to walka z tobą może być całkiem ciekawa. – Orkan ciął swym mieczem powalając stwory, które po chwili wstawały i rodziły następnego, liczba trzydzieści została już przekroczona, w końcu gdy troll miał już ponad pięćdziesiąt kopi, wszystkie rzuciły się na wojownika. Dzięki sprawnym unikom Orkana, potwory często przez przypadek raniły siebie nawzajem, w końcu bohater uznał że pora zakończyć tę zabawę. Wyskoczył z tłumu rozwścieczonych stworów i pobiegł tam skąd przybył.

 

-Ucieka! Za nim!- zawołali tłumnie.

 

Orkan będący już głęboko, pomiędzy skałami ,które zaraz powinny zacząć sypać kamieniami, odwrócił się i zauważył stado trolli które pędzi prosto na niego, zauważył też śnieg który spadł tuż obok, po chwili kamyczek…

 

Wystarczyło kilka sekund aby w tej wąskiej szczelinie pomiędzy skałami rozpętało się piekło, ogromna lawina śniegu i kamiennych brył runęła na dół, mając pogrzebać Orkana i trolle. Lecz Orkan nie miał zamiaru zostać pogrzebany. Nie przypadkiem był jednym z największych bohaterów Tyriolandu, miał wiele zdolności, które prawie każdy człowiek mógłby posiadać gdyby chciał, ale potrzebny jest wieloletni wyjątkowo ciężki trening i ciągłe rozwijanie swoich talentów.

 

Wojownik spojrzał do góry, wybrał największą ze spadających skał i wskoczył na nią zanim ta roztrzaskała się na ziemi, z niej skoczył na kolejną skałę która była wyżej. Wyglądało to bardzo widowiskowo i nierealnie, sunąc wciąż na przód Orkan skakał po spadających głazach, , które zagrzebywały tłoczące się na dole trolle. W końcu zeskoczył z ostatniego spadającego kamienia na zieloną trawę, za nim wciąż trwała lawina, z której żaden troll nie potrafił uciec, każdy z uśmierconych stworów tworzył kolejnego, co tworzyło tam ogromny zamęt. Orkan zwyciężył, ale nie miał zamiaru się tym nigdy chwalić, ponieważ użycie spadających skał to bardzo stara sztuczka.

 

Zielona polana kusiła, aby się położyć i odpocząć, ale Orkan tego nie zrobił, miał przed sobą misję do wykonania.

 

-Widzę wieżę! Może do kolacji uratuję księżniczkę– powiedział robiąc krok do przodu.

 

 

 

 

Tymczasem błazen króla Miliusa, znów przechadzał się po zamku, rozmyślając o tym, że jego matka miała rację : NIC W ŻYCIU NIE OSIĄGNOŁ.

 

-Astronomie! Znowu klęczysz pod tymi drzwiami, nic tylko byś podsłuchiwał.

 

-Zamilcz tępy błaźnie , naszego pana właśnie odwiedził Orkan!

 

-Naprawdę? Uratował już księżniczkę? Niezły jest, trzeba przyznać.

 

-Nie ten Orkan! Króla odwiedził najlepszy piekarz w kraju! Uzgadniają właśnie co będzie podane na przyjęciu urodzinowym księżniczki Lilii, które odbędzie się za dwa tygodnie. Jest naprawdę przekonany, że w końcu odzyska córkę.

 

-Ale ty jesteś dziwny! Czemu podsłuchujesz coś co w ogóle nie jest ciekawe?

 

-Mam nudne życie, więc podglądam innych. Wiesz błaźnie, żałuje kilku decyzji…

 

-Ha ha! Zabawne, właśnie myślałem o tym samym, gdybym posłuchał mamy te dziewiętnaście lat temu i poszedł na studia zamiast do kabaretu to dziś zapewne miał bym żonę i …

 

-Hej, błaźnie z twoich ust leci krew!

 

-Serio? Tak, to prawda, mam ostatnie małe problemy ze zdrowiem, ale jakoś nigdy nie lubiłem lekarzy, pewnie nie długo samo przejdzie.

 

 

 

Orkan, który nie był piekarzem, stał właśnie na zielonej polanie i zrozumiał że jest wodzony za nos. Od godziny szedł w stronę wieży, która zdawała się być blisko, ale tak naprawdę im dłużej szedł, tym ta bardziej się oddalała.

 

-Magiczna iluzja! Miałem z tym, już kilka razy w życiu do czynienia. Postaram się to rozgryźć, skoro idąc do przodu cofam się to…

 

Trwało to trzy godziny. W końcu bohater, który był nie tylko sprawny fizycznie, ale również umysłowo potrafił się wykazać, odkrył że pięć kroków w lewo, dwa w tył i trzy w lewo przybliżają go w stronę wieży. Czar bardzo potężny, iluzja zaburzająca kierunki, nie wielu potrafi stworzyć coś takiego, na takim poziomie. Idąc, napotykał się czasem na dziwne stwory, zamieszkujące tę łąkę, żaden z nich nie sprawił mu większych kłopotów. Orkan zdołał dotrzeć pod wieżę przed zmrokiem. W oknie siedziała młoda, piękna dziewczyna.

 

-Witaj, księżniczko Lilio! Przybyłem cię stąd wyciągnąć . Pewnie się nudzisz i jest ci smutno, siedzieć tam od tylu lat.

 

-Ach witaj mój bohaterze! Wcale się tu nie nudzę, mam puzzle od Ksura!

 

-Co to są puzzle?

 

-Obraz pocięty na różnorakie kawałki, które trzeba ułożyć.

 

-Nie zbyt rozumiem!

 

-Chodź do góry to ci pokażę. Właśnie układam obraz z dwoma kotami w śmiesznych czapkach, jeden z nich ma zaropiałe oczy.

 

-Już idę. Wkrótce cię uwolnię, księżniczko.

 

-Nie musisz się śpieszyć, może zdążę dokończyć układankę.

 

Ten który, ma być wybawcą księżniczki, wszedł do wieży. Drzwi były otwarte. Na końcu ,średniej wielkości sali na szczycie schodów siedział stary, brodaty mężczyzna w czerwonej szacie, z której połyskiwały różne złote elementy jak gwiazdy czy pół księżyce, na jego siwej głowie spoczywała stara tiara również koloru czerwonego. W dłoniach dzierżył długą laskę. Był to oczywiście mag Ksur, ten który uwięził księżniczkę. Za jego plecami pojawiła się kolejna postać, elegancki i wyjątkowo blady mężczyzna, ze stoickim wyrazem twarzy. Po chwili doszedł również spory, dziki, drapieżny kot, z piękną złotą grzywą. Nie był to zwykły lew, którego spotkać można na Atien, czyli na najcieplejszym kontynencie Tyriolandu, po jego pustych, czerwonych oczach, stwierdzić można było że na biedne zwierzę rzucono jakieś czary aby zamienić go w niebezpiecznego potwora.

 

-Witaj Orkanie, widzę że historie o twoim męstwie nie są wyssane z palca, wszedłeś do mej wieży, sprawnie dając sobie radę z moimi wszystkimi zabezpieczeniami. Król Milius wynajął cię abyś, uwolnił jego córkę. Zdajesz sobie sprawę że ci na to nie pozwolę?

 

-Och zły magu… Jestem zmęczony i totalnie nie mam ochoty na prowadzenie typowych dialogów o tym że się ciebie nie boje i uwolnię księżniczkę– rzekł z uśmiechem Orkan.

 

-Więc przejdziemy od razu do rzeczy– Ksur spojrzał wymownie na lwa. Zwierzę ziewnęło głośno, po czym z gracją zaczęło schodzić po schodach.

 

Bestia stanęła naprzeciw Orkana, który właśnie wyciągnął swój miecz, pokazała swoje imponujące kły i skoczyła na swą ofiarę zanurzając zębiska i pazury w ręce, którą bohater się zasłonił. Czuł jak kły wbijają się coraz głębiej, kilka sekund temu wbił w pierś potwora miecz, a ten ciągle nie puszczał. Wyjął miecz z cielska kota, po czym uciął mu głowę. Jeszcze chwile trwało zanim otwór gębowy zwierzęcia puścił dłoń Orkana. Rany były głębokie i obficie krwawiły.

 

-Ten kocur nie był czymś co można pokonać tak szybko! – zdziwił się Ksur– Ty naprawdę jesteś potężny.

 

-Uwierz mi, walczyłem już z takimi potwornościami o jakich ci się nie śniło.

 

-Nie wątpię, ciągle się słyszy o twoich wielkich czynach, o potworach które pokonałeś, o intrygach które zdemaskowałeś, o tym że nigdy nie odmawiasz pomocy potrzebującym… Już od dawna bałem się że nadejdzie dzień w którym Milius przyśle mi tu kogoś takiego jak ty, aby uratować córkę, nigdy jednak nie sądziłem, że w mojej wieży przyjdzie mi gościć samego Orkana. Mimo twojej sławy i potęgi nie łudź się, nie oddam ci Lilii bez walki. Twoja kolej Fryd!

 

-Tak jest panie.– spokojnie odezwał się blady, mężczyzna w czerni. W oka mgnieniu, zamienił się w ponad dwu metrowego, czarnego nietoperza.

 

-A rozumiem! Ten facet jest wampirem, pokonałem już w moim życiu nie jednego takiego, nawet bez pomocy drewnianego kołka, śmiem sądzić że sobie poradzę.– Orkan mimo dużych ran na lewej ręce, nie dawał poznać po sobie zmęczenia.

 

Przemieniony Fryd, wzbił się w górę i leciał do Orkana, dzierżącego swój miecz. Orkan wiedział że teraz musi się postarać, jego nowy przeciwnik nie jest łatwy do pokonania, wiedział że musi użyć wszystkich swoich zdolności i mądrze nimi rozdysponować. Wielki nietoperz mknie już w dół, prosto na bohatera, który wyskakuję w górę, kopiąc potwora prosto w pysk. Nietoperz został zmuszony by odlecieć kawałek w tył, poczuł że po policzku leci mu krew, oblizał się, bardzo lubił krew, nie mógł się już doczekać aż skosztuje krwi bohatera tylu opowieści, z którym przyszło mu walczyć, w służbie u swego pana. Wielkie skrzydła zatrzepotały, Fryd znowu napiera z góry na swą ofiarę. Ofiara tym razem nic nie robi, poczuła bowiem niesamowity, przeszywający ból w lewej ręce, w którą przed minutą wgryziony był wielki kot. Nietoperz owinął się wokół Orkana i porwał go w górę. Nagły szok i sparaliżowanie, spowodowane atakiem bólu ustąpiło. Orkan zobaczył że właśnie lata pod sufitem, będąc w silnym uścisku nietoperza. Jego miecz leżał teraz gdzieś na ziemi, on natomiast musiał się skupić, nie mogąc ruszyć ani rękoma, ani nogami pozostaje mu tylko ruszyć…

 

-Czas posiłku-zawołał stwór wyszczerzając kły i zbliżając głowę do szyi swojej zdobyczy.

 

Orkan zrobił jedyne co przyszło mu teraz na myśl, z całej siły rąbnął swoją głową w łeb bestii. Oboje poczuli moc tego niesamowitego ciosu, nietoperz nie kontrolował już lotu, puścił człowieka po czym oboje runęli w dół. Orkan zdołał wylądować na nogach, Fryd spadł na plecy zakrywając się wielkim skrzydłami. Miecz leżał tuż obok. Chwyciwszy go Orkan odwrócił się do wampira, który również się podniósł.

 

-Dość – wtrącił się Ksur– Nie dasz mu rady Fryd. Nie chcę cię narażać, mój wierny sługo, sam stanę do walki.

 

-Ależ panie! Dobrze wiesz że nie jesteś w najlepszej formie, nie pozwolę ci…

 

-Po prostu się odsuń Fryd. Mam zamiar pokazać na co mnie jeszcze stać.

 

-Tak panie.– Fryd przybrał swą ludzką formę, po czym odszedł w kąt.

 

Mag Ksur , stojąc ciągle na szczycie kamiennych schodów, wycelował swą laskę w dół, z jej końca buchnęła kula ognia, Orkan nie zrobił uniku, przeciął ją. Dwie płonące półkule wybuchły za jego plecami.

 

-Ha! Jesteś posiadaczem Polha, jednej ze stu broni wykutych przez mistrza Synasa, legendarnego już kowala i maga. Twój miecz może chyba przeciąć wszystko.

 

Orkan nie miał ochoty dyskutować o jego mieczu, z którego był naprawdę dumny, teraz chciał zwyczajnie dokończyć powierzone mu zadanie, wbiegł na schody. Ksur znów użył magii, co drugi stopień na który miał wejść jego przeciwnik, wybuchał, Orkan jednak sprawnie omijał te prymitywne pułapki, dotarł na szczyt schodów, stanął przed obliczem maga.

 

-Wcale nie jesteś taki silny! Twoja kula ognia i marne wybuchy, to proste sztuczki które zna wiele początkujących dzieci chcących bawić się w czarowanie– mówiąc to Orkan spojrzał na starą zmęczoną twarz.

 

-Jest tak jak powiedział mój sługa, nie jestem w najlepszej formie, dziś jestem zaledwie cieniem, tego wielkiego maga którym kiedyś byłem. Wszystko przez pewnego innego maga, który wiele lat temu rzucił na mnie pewien zły czar. Kiedy mój wiek osiągnąć miał pewną liczbę, miałem stawać się stopniowo słabszy z każdym dniem. Tak się też stało. Osiągnąłem ten wiek i jestem coraz bardziej zmęczony życiem, rzucanie czarów to dla mnie ogromny wysiłek.

 

-Zanim dotarłem do twojej siedziby, szedłem polaną która była pod wpływem, czaru zaburzenia kierunku. To bardzo potężne zaklęcie. Ty je rzuciłeś?

 

-Tak kilka lat temu, gdy byłem jeszcze potężny. Tak czy inaczej, gratuluję Orkanie. Udało ci się, możesz zabrać księżniczkę do jej domu.

 

-Nie rozumiem jeszcze tylko jednej rzeczy! Skoro przed laty byłeś taki silny, to dlaczego praktycznie się nie przydałeś w czasie wyprawy na smoka z królem Miliusem?

 

-Heh, głupio się przyznać. Ten lodowy smok mnie niesamowicie zachwycił! Był wielki, majestatyczny i taki… zimny. Nie mogłem nic zrobić tak pięknemu stworzeniu. Stary romantyk ze mnie.

 

-Tak, znam to uczucie, szacunek a nawet sympatia do czegoś co powinno się zabić-Orkan uśmiechnął się i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi na końcu korytarza. Otworzył je. Drobna blondynka, siedziała przy stole, na którym był wielki obraz z dwoma kotami, jeden z nich miał zdaję się jakiś problem z oczętami.

 

-Widzę, że ci się udało, akurat skończyłam układankę– księżniczka Lilia uśmiechnęła się sztucznie-nareszcie wracam do domu.

 

Orkan wraz z uratowaną księżniczką wyszli z jej pokoju. Na korytarzu pod ścianą siedział Ksur, jego sługa stał nad nim i próbował uspokoić go słowami. Lilia spojrzała na starego maga, zamknęła oczy i zaczęła swoje prywatne podsumowanie.

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Mała dziewczynka siedziała w pięknej kaszmirowej pościeli, w rękach trzymała lakę, pięknego i drogiego szmacianego chłopca, posiadającego pod brzuchem tajną skrytkę gdzie można było chować skarby, póki co ukryte tam były guziki i kolorowe kamyczki. Koło łóżka w fotelu, spokojnie siedziała młoda jasnowłosa kobieta w srebrnej sukni, wartej tyle ca dwie duże wsie.

 

-Mamo, co teraz robi tata? Czy jest na wyprawie wojennej? A może znów wyruszył po jakiś skarb?– zapytała dziewczynka odkładając lakę.

 

-Tatuś nie jest obecnie w podróży.

 

-Więc czemu z nami nie przebywa? Chyba nas już nie lubi.

 

-Lilia! Co ty pleciesz, twój ojciec nigdy nie przestanie cię kochać, jesteś jego najcenniejszym skarbem. Jako król kraju Lozbir, ma wiele ważnych obowiązków. Musi czuwać nad swoim państwem i jego mieszkańcami.

 

-Kiedyś tatuś spędzał ze mną więcej czasu. Pamiętam jak raz bawił się ze mną w chowanego. Czy inne dzieci też nie przebywają ze swoimi ojcami?

 

-Inne dzieci nie żyją w takim luksusie jak ty, nie mają tylu pięknych zabawek co ty, są dzieci które nawet nie jedzą przez wiele dni. Przestań narzekać na swoje życie, kochanie. Rozmawiałam wczoraj z twoim ojcem, za parę dni zjemy razem obiad, z tego co mówił obecnie jest bardzo zajęty.

 

Pięć dni później, doszło w końcu do spotkania trzyosobowej rodziny królewskiej przy wspólnym posiłku.

 

-Czym się teraz zajmujesz kochanie?

 

-Chłopi w moim królestwie się buntują. Musze ciągle przyjmować jakiś prymitywów i słuchać ich żądań– odpowiedział król Milius.

 

Lilia była zdenerwowana że oboje rodzice nie zwracają na nią uwagi, tylko rozmawiają o sprawach których ta nawet nie pojmowała. Nie wiedziała dlaczego to robi ale zrobiła to. Wzięła nuż do krojenia mięsa i przejechała sobie po palcu z którego natychmiast wypłynęła krew. Dziewczynka przestraszyła się i wrzasnęła ze łzami w oczach. Ojciec i matka przejęli się bardzo.

 

-Skarbie! Skaleczyłaś się!

 

-Nie martw się to nic takiego.

 

-Jesteś już duża, nie przejmuj się tą małą ranką.

 

-Służba! Przynieście coś do opatrzenia rany moje córki.

 

-Jesteś naprawdę dzielna.

 

Do końca wspólnego obiadu, to Lilia była w centrum uwagi. Oboje rodzice się do niej uśmiechali, ojciec zapytał ją o samopoczucie. Nie toczono już skomplikowanych rozmów, ona była najważniejsza, co bardzo jej odpowiadało.

 

 

 

Potem, każdy dzień wyglądał tak samo. Lilia leżała w łóżku wraz ze swa laką i innymi drogimi zabawkami. Jej matka ciągle czytała jakieś książki, rzadko rozmawiała z córką. Król Milius na jakiś czas musiał opuścić swój zamek. Lilia znów czuła że nikt nie zwraca na nią uwagi. Pewnego dnia podczas wieczerzy spożywanej ze swą matką, dziewczynka postanowiła powtórzyć zdarzenie ze skaleczeniem. Przejechała nożem po paluszku. Zapłakana pokazała mamię zakrwawiony palec.

 

-Kochanie! Znów się skaleczyłaś, od dziś nie będziesz używała noża. Kiedy będziesz chciała coś pokroić zawołasz kogoś ze służby a on zrobi to za ciebie. A teraz pokaż tego paluszka i przestać płakać…

 

 

 

Kilka tygodni później Lilia obudziła się w swoim łóżku, przy którym stali oboje rodzice. Król Milius wraz z małżonką.

 

-Mamy ci coś ważnego do powiedzenia. Będziesz miała wkrótce towarzysza do zabawy, twoja matka jest w ciąży. Będziesz miała braciszka albo siostrzyczkę.

 

Lilia z początku naprawdę się uradowała z tej nowiny, lecz pewnej burzliwej nocy, leżąc w pościeli i przytulając lalkę, zdała sobie sprawę że gdy pojawi się małe dziecko, rodzice prawdopodobnie będą poświęcać jej jeszcze mniej uwagi.

 

Deszcz uderzał o kolorowe szyby zamku, rodzina królewska spożywała wspólnie wieczerze. Żona króla zadała pytanie swemu małżonkowi:

 

-Wolałbyś chłopca czy dziewczynkę?

 

-Chłopca!- bez jakiegokolwiek zastanowienia odpowiedział król– córeczkę już mam, synowi mógłbym przekazać całą swoją wiedzę.

 

Lilia poczuła się zlekceważona, rodzice rozmawiali jakby jej nie było. Dysponowała tylko widelcem, od jakiegoś czasu do jedzenia nie otrzymywała noży, ale na stole spoczywał piękny sztylet. Był koło miski z owocami, sztylet tak jak i owoce pełniły zapewne funkcję ozdobną. Dziewczynka słysząc, że jej rodzice zaczynają wybierać imię dla dziecka, sięgnęła niezauważenie po ten piękny przedmiot. Otworzyła swoją dłoń i po chwili zastanowienia przecięła ją wzdłuż. Krew szybko wydostała się na zewnątrz, zalewając całą rękę. Królewska para słysząc krzyk córki, spojrzała na swą pociechę, która zapłakana machała w ich stronę zakrwawioną rekom.

 

-To na pewno nie był wypadek– zawołała matka, specjalnie się samo okaleczasz! Dlaczego to robisz?

 

-Nie ma czasu na wyjaśnienia– przerwał król Milius– wołać lekarza, rana wygląda paskudnie.

 

 

 

Po bardzo bolesnym zabiegu, Lilia uznała że czas skończyć ze zwracaniem na siebie uwagi taki sposób. Niemniej jednak któregoś dnia ukradła ozdobny sztylet z jadalni, nie wiedziała dlaczego ale najzwyczajniej chciała go mieć. Opróżniła tajną skrytkę w swojej laleczce. Wyrzuciła stare skarby. Zamieniła guziki i kamyczki na ostry sztylet, który spoczywał pod brzuchem owej zabawki, czekając aż kiedyś będzie potrzebny.

 

Po kilku miesiącach, nadszedł dzień porodu jej matki. Lilia leżała w swym łóżku razem z wierną laką. Kilka godzin później do jej pokoju wszedł ojciec.

 

-Zostaliśmy sami córeczko– oznajmił ze łzami, które ciekły po jego twarzy.

 

Matka Lili zmarła razem z dzieckiem przy porodzie…

 

-Zostawię cię samą, kochanie-ojciec wyszedł z komnaty. Księżniczka nie płakała, zamknęła oczy na dłuższą chwilę, gdy je otworzyła chwyciła lakę i sięgnęła do skrytki. Wyjęła sztylet i stworzyła na swojej ręce, artystyczne nacięcie. Patrząc jak wyrzeźbione koryto robi się coraz bardziej szkarłatne i jak po chwili krew wylewa się na wszystkie strony, Lilia zaczęła w końcu płakać, wołając głośno swoją mamę, której już nigdy nie zobaczy.

 

Od tamtej pory król Milius, starał się każdą wolną chwilę spędzać z Lilią, zdarzało się to kilka razy w miesiącu.

 

Księżniczka rzadko opuszczając swoją komnatę, często pogrążała się w myślach. Jej długie refleksje najczęściej kończyły się samo okaleczaniem. Nikt nie znał jej tajemnicy, na pewno nikt by tego nie zrozumiał. Kiedy cięła się po różnych częściach ciała posiadała władzę. Panowała nad bólem, nad swym cierpieniem. Tworzenie ran, które potem sprawnie ukrywała pod odzieżą, potrafiło ją zrelaksować, dawać poczucie bezpieczeństwa i samo dowartościowania. Czasem nawet ją to podniecało, choć ta nie znała nawet definicji tego słowa. Niedawno udało jej się zdobyć, do swego pokoju, zestaw do pierwszej pomocy. Bandaże i opatrunki, dzięki którym nie musiała zgłaszać się do zamkowego lekarza, gdy za bardzo ją poniosło i sprawianie sobie przyjemności poprzez ból, wymykało się z pod kontroli.

 

Królewski błazen był dla Lilli, informatorem mówiącym, co się dzieje na zamku, w całym królestwie i co akurat porabia jej ojciec. Nowiny które przekazał jej pewnego dnia były naprawdę, wstrząsające.

 

-Będziesz miała nową mamusię!

 

-Że jak? Nie rozumiem błaźnie.

 

-Twój tatuś ponownie się żeni! Zapomniał ci o tym powiedzieć?

 

-Z kim?

 

-Nie wiem, ale jest całkiem ładna, gdybym nie był błaznem to sam bym sobie poszukał żony, ale laski nie lecą na kolesi w takich czapkach jak moja!

 

 

 

-Zapewne, już się dowiedziałaś córciu , że ponownie się żenię. Domyślam się co czujesz, uwierz mi musze zapełnić jakoś pustkę po stracie twojej matki. To naprawdę miła kobieta, poznasz ją na ślubie.-powiedział ojciec w czasie swoich odwiedzin w sypialni córki.

 

Nastał dzień ponownego ożenku, króla Miliusa. Lilia nigdy nie porozmawiała z tą kobietą o kasztanowych włosach. Nie chciała jej poznawać. Ani podczas ślubu ani później na uroczystej uczcie nikt nie podszedł do Lilli, nawet na chwilę. Po zakończeniu uroczystości ślubnych, dziewczyna wróciła do swego pokoju. Wyjęła sztylet, z ulubionej lalki, podwinęła sukienkę i przecięła skórę na podudziu. Razem z bólem przyszła ulga. Rzuciła się łóżko z dziwnym grymasem na twarzy. Zaraz opatrzy sobie rany, ale chciała stracić jeszcze trochę krwi.

 

Ojciec odwiedzał ją w pokoju coraz rzadziej. Najlepszym dniem od jakiegoś czasu były jej urodziny, Milius poświęcił całą dobę dla Lilli. Jakiś rok później, kucharka przynosząca królewnie posiłek opowiedziała jej, że małżeństwo jej ojca wkrótce zostanie unieważnione, prosta kobieta nie znała jednak szczegółów. Ojciec odwiedzał ją teraz częściej, ale i tak Lilia czuła jakąś pustkę spoczywając ciągle w tej kaszmirowej pościeli z laleczką u boku. Tylko jedno pomagało jej walczyć z tą pustką– OKALECZANIE SIĘ. Tak mijały kolejne lata. Najbardziej oczekiwanym dniem w roku były urodziny. W tedy to król rzucał swoje wszystkie ważne sprawy i spędzał czas ze swą córką, wieńcząc ten magiczny dzień wielką ucztą. Pewnego dnia do sypialni dziewczynki znowu doszły niepokojące wieści. Król poznał piękną kobietę co zaowocuję prawdopodobnie kolejnym ślubem. Ta kobieta była jednak inna niż poprzednia, miesiąc przed ślubem odwiedziła Lilię w jej pokoju, aby się przedstawić.

 

-Tak zgadza się słoneczko, będę żoną twojego taty.

 

Była bardzo miła. Lilia znienawidziła ją błyskawicznie

 

Miesiąc po wystawnym ślubie, do ośmioletniej Lilli doszły niepokojące wieści, jej ojciec ruszył na walkę z lodowym smokiem i został poważnie ranny za winą mroźnego oddechu, jaszczura. Kilka dni później okazało się, że Miliusowi nic nie jest.

 

 

 

 

I tak oto nastała noc, w czasie której zmienić się miało jej życie, Lilia spała spokojnie, nie wiedziała nawet że jej ukochana lalka spadła na podłogę. Koło północy, zbudził ją hałas, pod drzwiami jej sypialni działo się coś dziwnego. Słyszała szczęk broni i wrzaski żołnierzy. Drzwi nagle się otworzyły, ukazał się w nich wielki owłosiony stwór z wielkimi uszami i czarnymi nietoperzami skrzydłami. Lilia wydarła się przerażona, miała nieodparte wrażenie że potwór przyszedł właśnie po nią. Przerażające dziwadło przemówiło ludzkim głosem:

 

-Witaj, księżniczko Lilio, przybyłem po ciebie, na polecenie mojego pana, maga Ksura. Nie martw się nie zrobię ci krzywdy.

 

Lilia zemdlała. Przytomność odzyskała dopiero następnego ranka.

 

Leżała w pościeli, lecz nie kaszmirowej. Jej głowa spoczywała na jakiejś wyjątkowo taniej poduszce. Sala w której przebywała, składała się tylko z zajmowanego przez nią łóżka, stołu i dwóch krzeseł. Pomieszczenie było bardzo zimne. Księżniczka bała się, jedyne co mogło ją teraz uspokoić to zrobienie, sobie nowej rany na ciele. Niestety nie było tu jej laleczki, która skrywała sztylet. Do pokoju wszedł mężczyzna z długą do piersi brodą i kijem w ręce. Dziewczyna domyśliła się że jest on magiem.

 

-Zapewne zastanawiasz się, gdzie jesteś? Otóż, nazywam się Ksur, a ty gościsz właśnie w mojej wieży. Będę cię tu trzymał do końca życia.

 

-Co? Dlaczego mnie więzisz stary oblechu?

 

-Twój ojciec mnie oszukał, a ja powiedziałem mu, że zabiorę mu najcenniejszą rzecz jaką ma.

 

-Ale ja… Mam wrażenie że wcale nie jestem dla niego taka cenna, jak myślisz.

 

-Tu się mylisz! W czasie wyprawy na smoka, pewnego wieczoru twój ojciec wypił za dużo wina i zaczął mi przybliżać swoją autobiografie. Dowiedziałem się że jego druga żona, okazała się idiotką, której za żadne skarby nikt nie potrafił nauczyć pisać, czytać i liczyć dalej niż do dwunastu. Został zmuszony do zerwania z nią małżeństwa, ponieważ nie mógł znieść jej prymitywnych wypowiedzi o tym że pociągają ją kaczki.

 

-CO? Pociągają ją kaczki? Co to za bezsens? Nie rozumiem?

 

-Każdy lubi coś innego! Ja tam najbardziej lubię albinoski.

 

-Co?

 

-Nic! Nie ważne. Pozwól że przejdę do rzeczy. Twój tata, powiedział mi, że jesteś jego skarbem, że kocha cię najbardziej na świecie i że widzi w tobie swoją pierwszą żonę którą również lubował ponad wszystko.

 

-Naprawdę tak powiedział?

 

-Gdyby tak nie powiedział nie uwięziłbym cię. Z relacji, mojego sługi Fryda wynika, że naprawdę się przestraszyłaś, gdy odwiedził cię wczoraj w twojej sypialni.

 

-Ten paskudny stwór był chyba wampirem! To twój sługa?

 

-Tak, obecnie śpi w swojej trumnie, miał ciężką noc, należy mu się odpoczynek. A co do wystroju tego pokoju, to chciałbym abyś mi powiedziała, co byś tu chciała mieć. Pragnę zapewnić ci jak najlepsze warunki, spędzisz tu bowiem sporo czasu.

 

-Jeżeli naprawdę jestem taka cenna dla mojego ojca, to na pewno mnie uwolni! Zapewne przyśle tu jakiegoś rycerza, który zniszczy mury tej wierzy i mnie uratuje.

 

-Co chcesz na śniadanie?– Przerwał jej Ksur.

 

 

 

Pierwszego dnia swojego pobytu w wieży, Lilia sporo spała, gdy się budziła, zaczynała płakać w tanią poduszkę. Wieczorem przyszedł do niej, ubrany na czarno, blady mężczyzna, w krótkich włosach.

 

-Przepraszam, jeżeli cię wczoraj wystraszyłem– rzekł aksamitnym głosem.

 

-Ty jesteś tym wampirem!- Lilia krzyknęła.

 

-Tak. Przyniosłem ci coś konkretnego do zjedzenia– Fryd postawił na stole talerz z kotletem jagnięcym i frytkami, oraz nóż i widelec.-Zaraz doniosę ci coś do picia.

 

Lilia wstała z łóżka, podeszła do stołu i rzuciła okiem na sztućce.

 

-Ten nóż, nie jest wystarczająco ostry– rzekła zirytowana.

 

-Nie prawda. Jest w sam raz do krojenia takiego mięsa.

 

-Powiedziałam że jest nie wystarczająco ostry!- Lilia uniosła się na służącego.– Przynieś inny! Ostrzejszy.

 

-Oczywiście. W końcu jesteś naszym więźniem, spełnię wszystkie twoje polecenia, dziewczynko.-ze stoickim spokojem powiedział Fryd i wyszedł. Po niecałej minucie wrócił z gorącą herbatą i ostrym nożem. -Życzę smacznego.– rzekł zanim wyszedł.

 

Dwadzieścia minut później, wampir wrócił, aby zabrać talerz i zapytać czy księżniczka niczego nie potrzebuję. Zastał ją leżącą na zakrwawionym łóżku, zdawała się być nieprzytomna. Spokój zniknął z jego twarzy.

 

-Panie!- Krzyknął przerażony.

 

Do pokoju przybiegł Ksur. Widząc dziewczynę w zakrwawionej pościeli, spojrzał na swego służącego wampira:

 

-Coś ty jej zrobił Fryd? To ważny więzień. Nie mogłeś się powstrzymać i musiałeś zanurzyć w nią swoje kły?

 

-To nie ja panie. Nie mam pojęcia co się stało. O! Proszę spojrzeć, koło niej jest zakrwawiony nóż, sama to sobie zrobiła!

 

 

 

Mimo ciężkich powiek, księżniczka otworzyła oczy. Przy stole siedzieli Ksur i Fryd, nie wiedzieli, że dziewczyna się obudziła, dyskutowali.

 

-Widząc te jej wszystkie rany na ciele, sądziłem najpierw, że ktoś się nad nią musiał znęcać, ale po chwili dotarło do mnie, że ona sama się okaleczała…

 

-Ależ panie! Czy to znaczy, że więzimy w naszej wieży chorą psychicznie, rozpieszczoną dziewczynkę, która w wolnych chwilach okalecza swoje ciało, znajdując w tym niezrozumiałą dla mnie uciechę?

 

-Tak mój sługo.

 

-Panie pozwól mi odwiedzić najbliższą wioskę. Muszę się jakoś odstresować .

 

-Dobrze Fryd, ale nie atakuj żadnych ludzi, pozostań przy kurach i świniach.

-Tak panie.

 

Podsłuchująca ich Lilia, zasnęła po chwili, zastanawiając się nad szerokim znaczeniem terminu: ''Chora Psychicznie''.

 

 

 

Mag Ksur był przy niej gdy rano się obudziła. Nie wiedziała czemu ale czuła się jakoś inaczej, spojrzała na swoją rękę, podwinęła rękawy. Gdy przyglądała się jej ostatni raz był pokryta wieloma szramami teraz nie było na niej żadnego śladu przemocy.

 

-Użyłem magii, dzięki czemu twoje wszystkie rany zagoiły się. Lilio musimy poważnie porozmawiać. Wczoraj straciłaś dużo krwi i straciłaś przytomność z powodu twojej zabawy z nożem.

 

-Tak, wiem, trochę mnie poniosło, dziękuje za wyleczenie ran.-Była wyraźnie zawstydzona.

 

-Posłuchaj, dlaczego to robisz? Dlaczego się samo okaleczasz? To poważny problem, bo widzisz mieszkamy pod jednym dachem razem z wampirem, staram się odzwyczajać go od zamiłowania do ludzkiej krwi, natomiast jeżeli wszędzie będziesz nią chlapać jak wczoraj to Fryd może nie wytrzymać i sama rozumiesz. Masz naprawdę wielki problem.

 

-Nie będę ci się tłumaczyła! Zaakceptuj mnie jaką jestem albo wypuść, ewentualnie zabij.

 

-Nie tak ostro! Odpoczywaj, przyniosę ci zaraz zupę. Fryd śpi w trumnie, jak wieczorem się obudzi to ugotuje coś porządnego. Wampir bo wampir ale trzeba mu przyznać że świetnie gotuje.

 

Właśnie minął tydzień od ulokowania Lilli w wierzy. Ksur odwiedził ją z nowinami.

 

-Twój ojciec wysłał stu ludzi, aby cię uratowali.

 

Lilia rozpromieniła się, cały czas wierzyła, że ktoś przybędzie. Niestety następną wypowiedzią mag, zabił jej nadzieję.

 

-Żaden z tych stu ludzi, nie zbliżył się nawet do mej wieży, Rzuciłem na okolice sporo mocnych zaklęć.– Opuścił jej pokuj.

 

 

Lilia patrzyła w sufit, zaczęła płakać. Przez ostatni tydzień płakała wiele razy. Po incydencie ze stratą przytomności, pierwszego dnia, do jej rąk nie trafiały żadne ostre przedmioty. Nagle zdała sobie sprawę z tego że mimo iż jest obecnie więziona w wieży przez złego maga, jej życie wcale się nie zmieniło. Może pościel nie była zrobiona z kaszmiru, może jej nowe łóżko nie było tak bardzo wygodne jak to w zamku, ale po za tym jest bardzo podobnie. Cały dzień leży w łóżku i tęskni za czymś, nie wiedząc nawet za czym. Rozmyśla o rzeczach o których nie ma pojęcia, często się smuci i zastanawia się nad sensem życia. W tej chwili zadała sobie poważne pytanie:

 

-Czy ja od zawsze byłam więziona?– Po chwili zerwała się na równe nogi i podbiegła do okna. Wybiła szybę za pomocą pięści. Podniosła z podłogi największy kawałek szkła zaczęła za jego pomocą pieścić swoje młode ciało, na początek brzuch. Ból był naprawdę potężny, nie szczędziła się, wbiła odłamek głęboko i stworzyła piękną szarpaną ranę. Dawno nie była tak szczęśliwa. Wszystko przerwał Fryd który wszedł do pokoju i przerażony szybko zawołał swojego pana.

 

 

-Z tobą ewidentnie jest coś nie tak!- Powiedział jej Ksur, nazajutrz.-Rozumiem że leżąc tu cały dzień może ci się nudzić, więc do główki wpadają ci różne głupie pomysły, jak na przykład tworzenie ran w ciele które ja będę musiał załatać swą magią.

 

Lilia leżała, nawet nie patrząc na swojego rozmówce.

 

-Przyniosłem ci książkę przygodową, książki to jeden z wielu sposobów aby zabić nudę, ta jest wyjątkowa, ma wielu fanów na całym Tyriolandzie.

 

-Nie lubię czytać– powiedział od niechcenia.

 

-No dobra, to ja ci poczytam. Zobaczysz spodoba ci się!

 

-A o czym to?

 

-O chłopaku mieszkającym ze złym wujostwem. Pewnego dnia dowiaduje się on, że jest czarodziejem, muszącym odbyć kilku letnią edukacje w specjalnej szkole dla takich jak on. Mnie ta historia bardzo wciągnęła, obecnie jest napisanych pięć części, autorka zapowiedziała że będzie siedem. Heh, pamiętam jak stałem w kolejce do sklepu w dzień premiery czwartej części, przebrałem się za gajowego.

 

Ksur zaczął czytać. Po czwartym rozdziale Lilia była już tak zainteresowana fabułą, że usiadła zasłuchana na łóżku, nie zauważając nawet że ma otwarte usta z których leci ślina. Tydzień zajęło magowi przeczytanie jej wszystkich tomów. Księżniczka naprawdę zainteresowała się literaturą. Ksur dostarczał jej co jakiś czas odpowiednie książki. Jej pociąg do samookaleczenia się, słabł z każdym dniem. Pewnego wieczora do jej pokoju przyszedł mag wraz ze swym sługą.

 

-Chodź Fryd będzie fajnie!

 

Ksur przygotował grę planszową dla trzech osób. Fryd niezbyt dobrze się bawił, czego nie można powiedzieć o jego przeciwnikach, którzy śmiali się przy każdym rzucie kością. Lilia przestała nienawidzić swoich porywaczy. Oczywiście z utęsknieniem czekała na ratunek. Jej ojciec nie próżnował, wysyłał wielu mężów na misję ratunkową dla córki, niestety nikomu się nie udało. Ksur czasem na dłuższy czas opuszczał wieże, po powrocie zawsze opowiadał gdzie był i jakie przygody przeżył. Pokuj w którym zamknięta była Lilia już przestał, był zimny i bezduszny, może nawet go polubiła. Najważniejsze było, że była dobrze traktowana. Któregoś dnia po dłuższej nieobecności, mag wpadł do niej trzymając w dłoniach książkę.

 

-Nie uwierzysz! Nareszcie, napisała szóstą część.

 

-NARESZCIE!!!!!!!!!!!!!! SIADAJ I CZYTAJ!!!!!!!!!!!!! W końcu dowiemy się co dalej! Ciekawe kto w tym roku będzie uczył obrony przed czarną magią!

 

-Mnie bardziej interesuje, czy nasz bohater znajdzie sobie dziewczynę. Dobra zaczynam czytać: rozdział pierwszy: Ten inny minister…

 

 

 

Część siódma która wydana została trzy lata później, nie usatysfakcjonowała ani Lilli ani Ksura.

 

-Wiesz co, Ksur ? Po przeczytaniu, czuję pewien niedosyt!

 

-Ja też, ale przynajmniej się ożenił i ma fajne dzieci.

 

-Też chciałabym kiedyś wyjść za mąż.– Oboje zaczęli się śmiać.

 

-Nie martw się, kiedyś twój ojciec przyśle tu kogoś kto będzie w stanie cię uwolnić.

 

Przez te kilka lat zamknięcia w wieży, Lilia przeczytała masę książek, dojrzała emocjonalnie i psychicznie. Potrafiła się śmiać kilka razy dziennie. Pobyt w tym więzieniu okazał się dość przyjemny, trudno to było jej wyjaśnić. Cały czas jednak żyła nadzieją, że pojawi się ktoś kto ją uratuje…

 

Kiedy miała 15 lat i coraz bardziej przypominała już kobietę a nie dziewczynkę, Ksur powiedział jej pewną straszną rzecz.

 

-Dziś aktywował się pewien czar, rzucony na mnie wiele lat temu. Będę słabł z każdym dniem. Oczywiście moje całkowite wyczerpanie, nie nastąpi szybciej niż za jakieś siedem lat, ale nie zdziw się gdy któregoś dnia, nie będę w stanie ruszyć się z łóżka a ty będziesz czytać mi książki tak ja kiedyś tobie.

 

Przez następne dni, tygodnie, lata Lilia widziała, że Ksur stawał się coraz słabszy. Nigdzie już nie wyruszał, Fryd dobrze się nim opiekował, wampir był naprawdę wierny swemu panu.

 

Któregoś pięknego słonecznego dnia stało się w końcu coś, czego się w ogóle nie spodziewała: Pod wieżą pojawił się, człowiek długich włosach, twierdzący, że przybył, by uratować księżniczkę. Nieprawdopodobnie się uradowała. Tyle lat czekała i w końcu do tego doszło. Mężczyzna wszedł do jej pokoju.

 

-Widzę, że ci się udało, akurat skończyłam układankę– księżniczka Lilia uśmiechnęła się sztucznie-nareszcie wracam do domu.

 

Orkan wraz z uratowaną księżniczką wyszli z jej pokoju. Na korytarzu pod ścianą siedział Ksur, jego sługa stał nad nim i próbował uspokoić go słowami. Lilia spojrzała na starego maga, zamknęła oczy i zaczęła swoje prywatne podsumowanie.

 

 

 

***

 

 

 

 

 

Gdy je otworzyła , nie wiedzieć czemu wypłynęła z nich łza.

 

-Wybacz, wielki bohaterze, ale nie mogę iść z tobą.

 

-Nie możesz, księżniczko? Nie chcesz wrócić do domu? Do swego ojca?

 

-Chcę i to bardzo! Ale mam wrażenie, że ta wieża jest mi bardziej domem niż zamek w którym kiedyś mieszkałam. Mam wrażenie, że mag który mnie uwięził jest mi bardziej ojcem niż ten prawdziwy. Gdybym nie został porwana te kilka lat temu, dziś zapewne byłabym kimś zupełnie innym. Na pewno dawno bym już zwariowała, ciągle bym się okaleczała, wpadała w depresję i zapewne miałabym za sobą jakieś próby samobójstwa. Zamknięcie w tej wieży, w pewnym sensie mnie uratowało, chociaż nie jestem w stanie sama powiedzieć przed czym.

 

-Twój ojciec co roku obchodzi twoje urodziny, wydając wielką ucztę. W ty roku na twoje dwudzieste urodziny planuję coś naprawdę dużego.

 

-Jeżeli nadarzy ci się okazja…– księżniczka zwróciła oczy ku ziemi– powiedz mojemu ojcu że w tym roku kończę dwadzieścia jeden lat.

 

Mówiąc to, odwróciła się w stronę Ksura i Fryda, podbiegła do nich, uklękła nad wyczerpanym magiem i rzekła:

 

-Nie jestem już twoim więźniem, jestem wolna. Zostanę z wami, chce być przy tobie do końca twoich dni . Jeśli chcesz poczytam ci coś

 

-Aż tak źle ze mną jeszcze nie jest, a z resztą, wolę jak Fryd mi czyta, ma piękny głos.– rzekł mag.

 

Cała trójka zaczęła płakać, nawet Fryd, nie mógł powstrzymać łez. Tej wzruszającej sytuacji, a może trochę żałosnej, przyglądał się Orkan.

 

-Nawiązanie sympatii z porywaczem! Widziałem już kiedyś coś takiego, ale jakoś wyleciała mi z głowy nazwa, jak się taki syndrom nazywa. Dobrze więc! -Powiedział głośno.– Skoro księżniczka nie chcę być ściągnięta do domu, nie zostaje mi nic innego jak was opuścić.

 

-Proszę cię powiedz mojemu ojcu, że ci się nie udało! Powiedz że nie dotarłeś do wieży. – Poprosiła Lilia

 

-Dobrze, tak zrobię. Chociaż obniży mi to trochę statystyki…

 

-Gdy będę gotowa sama wrócę do domu, ale na razie chcę zostać tutaj.

 

-Orkanie zostań u nas na noc– powiedział Ksur– nie jestem w stanie dezaktywować moich starych potężnych zaklęć. Jeżeli teraz wyjdziesz, będziesz musiał znowu stawić czoła mnożącym się trollom, magicznej lawinie i łące z zaburzonymi kierunkami. Widzę że jesteś zmęczony i ranny, zostań z nami.

 

-Co za kłopotliwa sytuacja. Wcale nie jesteś takim złym magiem jak inni, którzy zamykają u siebie księżniczki, Ksur.

 

 

 

Minoł tydzień i kilka dni, błazen króla Miliusa nie mógł spać tej nocy, bolały go nieokreślone bliżej wnętrzności. O poranku, wyszedł ze swym sztucznym uśmiechem, na przechadzkę po korytarzach zamku. Pod jednymi z drzwi, zobaczył klęczącego astronoma.

 

-Znowu podsłuchujesz. Co tym razem się dzieje?

 

-Orkan nie wykonał swojego zadania.

 

-Serio? Nie zrobił maślanych bułeczek?

 

-Ty tępy błaźnie! Nie chodzi o piekarza tylko o tego bohatera! Nie zdołał uratować księżniczki Lilli…

 

 

 

Król ukrył twarz w splecionych dłoniach.

 

-Orkanie, wysyłając cię na to zadanie, naprawdę sądziłem, że wkrótce odzyskam córkę.

 

-Zrobiłem wszystko co w mojej mocy! To zlecenie mnie przerosło.

 

-Nie wątpię, że się starałeś, naturalnie hojnie cię wynagrodzę za poświęcony czas i wysiłek.

 

-Nie królu! Zawiodłem cię, nie mogę przyjąć od ciebie zapłaty.

 

-Rozumiem. Więc zostań proszę na przyjęciu z okazji jej dwudziestych urodzin. Rany jak ja ją kocham.

 

Orkan zawahał się przed powiedzeniem mu, że nie zna nawet dokładnego wieku swojej ukochanej córki, w końcu stwierdził, że nic mu nie powie. Zważając na słaby stan zdrowia Ksura, Lilia powinna wrócić za jakiś rok, w tedy sami wyjaśnią sobie wiele rzeczy.

 

 

 

Uczta urodzinowa na cześć księżniczki Lilli była naprawdę wystawna. Świetne jedzenie i naprawdę miła atmosfera. Występ błazna został nagle przerwany ponieważ w czasie opowiadania żartu, nagle rozpłakał się i krzyczał, że nic mu w życiu nie wyszło i, że jest takim samym nieudacznikiem jak bohaterowie jego dowcipów. Orkan pił piwo i jadł pieczonego prosiaka, na krześle obok siedział starszy człowiek z trzęsącą się szczęką.

 

-Dziękuje panie, że się mnie nie brzydzisz i spokojnie siedzisz obok.

 

-Brzydzić się? O czym pan mówi?

 

-Nikt nie chce siedzieć obok mnie bo jestem stary i nie trzymam moczu!

 

Orkan zrozumiał właśnie dlaczego od kilku minut miał wrażenie że jego nogi znajdują się w kałuży. Nie chciał uczynić przykrości starszemu człowiekowi, więc nie przesiadł się, tylko uśmiechnął życzliwie w jego stronę.

 

-Nietrzymanie moczu? Spotkałem się z tym już kiedyś u kogoś.

 

-Jest pan znanym podróżnikiem, wiele pan już widział, na pewno nic już w życiu pana nie zdziwi.

 

-I tu się pan myli. W czasie mojej ostatniej przygody spotkałem się z czymś co mnie bardzo zaskoczyło i nie potrafię tego zrozumieć!

 

-Co to takiego?

 

-Puzzle! W ogóle tego nie pojmuję. Ktoś tnie obraz na kawałki tylko po to aby potem go naprawić i poskładać do kupy.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

3 minuty tekst istnieje na stronce i już doczekał się 6. Coś niesamowitego!
Gratulacje.

Właśnie chciałem prosić o annulowanie, bo ja sam sobie ją dałem o_o (przypadek, myślałem, że użytkownicy nie mogą siebię oceniać)

He he, ja też pod jednym swoim walnałem sobie kiedyś 6 z ciekawosci czy sie da:P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przeczytałm i kompletnie nie wiem jak ocenić. Z jednej strony przypomina mi to bajkę edukacyjna dla dzieci, na temat "Dlaczego samookaleczenie jest be", ale poczucie humoru i stosowany tu język raczej maluchowi do gustu nie przypadna. Z drugiej strony wyglada to na parodię połączoną z dramatem psychologicznym i komedią. Tak że nie wiem do jakiego czytelnika jest skierowane. Ale przede wszystkim długość trochę zniechęca, mnie przynajmniej, połowe niektórych opisów i niepotrzebnych dialogów bym wyciął, głównie tych z opisami wielkich czynów bohatera. Jakaś krótsza wzmianka by wystarczyła. Niektóre teksty bohaterów sa debilne, ale to akurat zaliczam na plus, bo lubie taki styl. Sporo literówek i to samo co u mnie, czyli przecinki:P Poprawności gramatycznej nie tykam, bo to działka AdamaKB. Podsumowując wyszedł z tego przydługawy misz masz, ni dramat ni komedia, ni poradnik... A tak na marginesie, to brakowało jeszcze żeby Lilia słuchała Tokio Hotel i malowała się na EMO :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A jednak mogą :)
Odnośnie opka: z początku wyglądało mi to na typową baśń- bohater wyrusza na misję, by uwolnić córkę króla, ale nie przemawiał do mnie ten wątek z samookaleczaniem. Nie pasuje do baśni? I właśnie później nieco zwątpiłem w ów gatunek. Lecz zdałem sobie sprawę, że problem, który poruszyłeś w utworze ma większe znaczenie i wagę, niż mi się z początku wydawało.
Porwana księżniczka, która odzyskuje równowagę moralną pod wpływem ''złych'' porywaczy i przemiana ludzkiego serca: od nienawiści do miłości (do bliźniego). Ukazana jest tu zdolność do wybaczania, choć ten wizerunek tak naprawdę dobrodusznego antagonisty troszeczkę mylący, ale myślę, że nie chybiony.
Orkan - skromny bohater? Polemizowałbym. :D
Podoba mi się wątek błazna i astronoma podsłuchującego rozmowy króla, ponieważ sam ma nudne życie. Chyba można się dopatrzyć pewnej analogii do naszej rzeczywistości. Dwie postaci o godności Orkana, przez co biedny błazen nie może trafić z którym z nich konwersuje król - czy z bohatrerem, czy piekarzem. To jak najbardziej na plus.
No i puenta też ciekawa :)
Minął, a nie minoł. Osiągnął, a nie osiągnoł. Był tam jeszcze, chyba tylko przypadkowy i nieumyślny, błąd: pokój pisze się przez ''o'' z kreską.
Tyle ode mnie. Pozdrawiam :)

nie chce ci się wymyślić tytułu? a mi się nie chce ocenić tego wyżej niż na dwa...

Jedną z tak zwanych świętych prawd jest ta, która głosi, że lenistwo jest jedyną rękojmią zdrowia, ale dalszy ciąg tej prastarej prawdy brzmi: jeśli nie będzie stosowane w nadmiernych dawkach.
Nie chciało Ci się wymyślać tutułu, ale chciało Ci się tym chwalić? Nie chce mi się czytać z tego powodu...

Wiem, że nie wszyscy ludzie rozumieją moje poczucie humoru... Taki tytuł właśnie wymyślałem :)

Kulą w płot. Nie doceniasz pierwszego wrażenia. To wcale nie śmieszy.

=> szopen

Pewnego dnia dowiaduje się on, że jest czarodziejem, muszącym odbyć kilku letnią edukacje w specjalnej szkole dla takich jak on.

Ciekawa innowacja. Muszącym. To coś od much? Może kontekst coś wyjaśni. Ach, edukacja... To więc będzie od musieć, od przymusu, bo wiadomo już od czasów Hammurabiego, że nikt nie będzie z własnej woli najlepszych lat marnował na zbędne wysiadywanie w ławkach i zaśmiecanie umysłu zbędną pseudowiedzą o tym, jak się mówi. Mówi się , jak się mówi, i już. No dobra, idziemy dalej. Edukacje — wyraźnie w liczbie mnogiej — mają być kilku letnie. Kilka to kilka, ale ta letniość... O temperaturę edukacji chodzi czy o sezonowość, niby że latem tylko? Sadyzm w najlepszym wydaniu, zmuszać do nauki latem... Gdzie jest ten słownik komparatystyczno – asocjacyjny, tom trzeci, „Skutki permanentnych wagarów lub uporczywego przesypiania lekcji z otwartymi oczami”... No, mam go. Taa, taa, nie, to znowu nie to — coś takiego, zaskakująco proste, spację trzeba usunąć i natychmiast wiadomo, że o kilka kolejnych lat chodzi. Dlaczego nie wpadłem na to sam? Skutki zbyt częstego czytania takich rzeczy, to chyba zaraźliwe... No więc tak: czarodziejem, który musi odbyć kilkuletnią edukację. Nadal coś skrzypi... Musi, odbyć... Hm. Może by tak: czarodziejem, który powinien pobrać odpowiednią edukację w szkole dla takich, jak on? Bez akcentowania przymusu, bez straszenia, że aż kilka lat... Tak, tak lepiej. Można i to jeszcze poprawić, ale już mi się nie chce...

Wiadomo, że polska trudna język nieustannie owuluje. Tego, ewoluuje. Ale dlaczego tylko w tym kierunku?

Mam kilka poczuć humoru. Jedno z nich, połowicznie uwolnione z pęt układności, może Cię słabo śmieszyć...

To się naprawdę może udzielić. Odebrać edukację, nie pobrać. Pobiera się nauki.
Przepraszam za wprowadzenie w błąd.

No cóż - chyba jeszcze nie było syndromu sztokholmskiego w wersji fantasy. Ale reszta była i to niestety w lepszym wydaniu. Ćwicz, chłopie, ćwicz.

Nowa Fantastyka