- Opowiadanie: Minwyrd - Daleko stąd (cz.II)

Daleko stąd (cz.II)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Daleko stąd (cz.II)

Zgasiła światło. Leżała przez chwilę, a w głowie kłębiło jej się mnóstwo myśli. To był męczący dzień… prawda kochanie? Odpowiedziało jej ciche "mhm" jej męża.

Jak na razie nie jest źle. Lucy okazała się być niezwykle spokojną dziewczynką. Bardzo cichą i powściągliwą. Niestety również bardzo zamkniętą w sobie. Z wielkim trudem przychodzi mi dotarcie do niej.

 

Czasem wydaje mi się, że to dziecko jest zupełnie oderwane od rzeczywistości. Jakby uczyła się świata na nowo. Tamten wypadek zdaje się wymazał jej wszelkie nawet najbanalniejsze wspomnienia. Oczywiście poza tymi zmyślonymi. Lucy zdaje się doskonale pamiętać swoje czasy w "innym świecie". Ale jeśli chodzi o "ten świat" to jest bardzo nieporadna. Nastawienie wody na herbatę, telewizja, telefon, nawet odkręcenie kurków od wody jest dla niej czymś obcym. Od paru dni staram się na wszelki wypadek tłumaczyć jej wszystko na zapas. Ona nigdy się nie gniewa, nawet jeśli się powtarzam. Patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, słucha uważnie, potem tylko skinie głową i wykona wszystko dokładnie tak jak jej powiem.

 

Ale jednak zdaje mi się, że musi mieć jakąś podświadomą przeszłość. Jest wiele rzeczy, które po prostu umie. Nie mam pojęcia skąd jest to dziecko, ale czasem zaskakuje mnie czymś, czego bym się po niej zupełnie nie spodziewała. Kiedyś łatałam przy niej twoje ubrania, Mareczku, te których używasz przy pracy w ogrodzie. Lucy obserwowała mnie przez chwilę po czym zapytała czy może pomóc. Zdziwiona oddałam jej jedne spodnie i podałam łatę. A ona, zanim jeszcze zdążyłam wytłumaczyć o co chodzi, przyłożyła ją dokładnie tam gdzie trzeba, dobrała odpowiednią nić i zaczęła przyszywać z taką sprawnością o jaką bym jej nie podejrzewała.

 

Potem dałam jej kilka gałganków do zabawy, by następnego dnia odkryć, że wyczarowała z nich prawdziwe cuda. Przyszła do mnie wtedy je pokazać. Lucy ma ten typ twarzy, z którego ciężko coś odczytać, ale tego dnia miałam prawie całkowitą pewność, że lekkie ożywienie w jej oczach było radością. A dziś, wiesz, popatrzyła na mnie jakby zwracała się do mnie z wielką prośbą, taką na której bardzo jej zależało. Wiesz o co mnie zapytała? Czy zamiast kupować jej te dziwne ubrania – tu kochanie pokazała na tą śliczną sukienkę, którą dla niej kupiliśmy – nie mogłabym jej kupić trochę materiału, bo mogłaby sobie sama coś uszyć. Cóż mam zrobić? Chyba spełnię jej prośbę. Bardzo jej na tym zależało… Może zabiorę ją jutro do sklepu to sama sobie coś wybierze? Może ją to ucieszy? Co, kochanie?

 

No tak. Cichy równomierny oddech jej męża był całą odpowiedzią. Wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Tak, to z pewnością ją jutro ucieszy. Z tą przyjemną myślą powoli oddaliła się w krainę snów, gdzie jej dzieci zawsze się śmiały, a jej udawało się zawsze sprawić by były radosne.

 

*****

 

Nad nią świeciły gwiazdy, a księżyc zalewał wszystko swym srebrnym światłem. Było jej nieco chłodno, gdy siedziała na parapecie, jako że miała na sobie tylko nocną koszulę. Ale chłód nocy budził ją z koszmarów, które przed chwilą ją dręczyły.

 

Lubiła otworzyć okno i siąść na szerokim parapecie – stąd doskonale było widać gwiazdy. Gdy tak siedziała skulona, przypominał jej się widok z jej okna w Akademii. Tam też czasem siadała na parapecie i patrzyła w gwiazdy, nie zważając na to, że od ziemi dzieli ją dość duży dystans. Czasem zerkała też na las rozciągający się między dwoma wzgórzami i wspinający się dzielnie na ich szczyty. W świetle księżyca z góry liście błyszczały srebrem i zdawało się, że pod nią faluje srebrzyste morze. Jednak dobrze wiedziała, że od drugiej strony liście zdają się być czarniejsze niż noc, a pod ich koroną panuje straszliwa ciemność.

 

Kiedyś była tam nocą… Nie chciałaby tam nigdy wrócić.

 

Zerwali ich wtedy z łóżek w środku nocy. Zaspanym, w samych koszulach nocnych kazano im biec do lasu. W trakcie biegu ktoś z opiekunów krzyknął, że to specjalne ćwiczenie. To ją momentalnie obudziło. Te słowa znaczyły, że ten komu się nie uda nie wróci już do swojego łóżka. Rozglądnęła się dookoła. Właśnie wbiegali do lasu. Różdżki pomocników świeciły w ciemnościach rzucając złowieszcze cienie na to, co do tej pory kryło się w mroku. Czy jej się to tylko wydawało, czy gdzieś dojrzała błysk kocich oczu…

 

Biegli tak chwilę, po czym nagle się zatrzymali. Pomocnicy stanęli wokół nich kołem zbierając ich wszystkich w kręgu światła. Otaczały ją przerażone, wyrwane ze snu twarze dzieci. Tak jak się spodziewała, nie było dzieci młodszych od niej. Zatem jej grupa wyznaczała granicę wiekową. W tłumie znajdowało się dużo osób ze starszych grup, ale wydawało jej się, że wielu osób brakuje. Gdy o tym pomyślała, to z jej grupy też brakowało około połowy znanych jej twarzy. Na czym miało polegać to ćwiczenie? Dlaczego wybrano ich? Czy to kolejna selekcja? Była przerażona. To już któraś selekcja z rzędu, do której się zakwalifikowała. Czy na prawdę była tak zła, że postanowiono kolejny raz przetestować, czy w ogóle powinna się dalej szkolić?

 

Jej burzę kłębiących się myśli przerwało chrząknięcie opiekuna. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.

 

– Moi drodzy, przed wami zadanie specjalne. Nie jesteście jedyną grupą dzieci w tym lesie. Gdy tu stoimy, wasi towarzysze są niesieni w różne części lasu, gdzie zostaną ukryci. Daliśmy im napar usypiający, który powinien przestać działać za około godzinę. Macie czas do świtu by ich odnaleźć i wrócić do zamku, jeśli chcecie dalej kształcić się w Akademii. – opiekun zmierzył ich poważnym spojrzeniem. – Nie interesują nas ci, którym nie uda się wykonać zadania. Czy to jasne?

 

Dzieci odpowiedziały poważnym skinieniem głowy. W ich oczach było widać strach ale i determinację. Wszyscy mieli tylko to. Musieli wykonać to zadanie.

 

– Dobrze. – rzekł opiekun. – Zatem zaczynajcie.

 

W tym momencie on i pomocnicy zniknęli, zostawiając dzieci w ciemnościach. Nagłe pozbawienie źródła światła było wyzwaniem dla ich oczu, którym przystosowanie się do ciemności zajęło sporą chwilę.

 

Lucielle słyszała wokół siebie oddechy dzieci. Nikt nie odważył się jęknąć, zapłakać. Stali tak razem, przerażeni, ale nie zdolni do przyznania się, jak bardzo na prawdę się boją. Nie wolno im było okazywać słabości. Zwłaszcza, że gdzieś w ciemnościach czekali ich towarzysze. Przez godzinę są zupełnie bezbronni, a przecież w tym lesie nie są sami. Lucielle przypomniała sobie błysk kocich oczu, który dostrzegła gdzieś kątem oka, gdy tu biegli. Jeśli taki kot znajdzie Wynna wcześniej niż ona… Nie miała wątpliwości kogo powinna szukać, tak jak chyba i reszta dzieci. Każdy z nich wiedział, że wszelakie związki, przyjaźnie były rzeczą jawną nawet jeśli starało się to bardzo ukryć. Oczywiście, wiedza o tym nieustannie była obracana przeciwko nim, gdy tylko mistrzowie znaleźli ku temu okazję. Tak, w tym tłumie z pewnością brakowało osób, które nie miały do nikogo ani cienia słabości. Ten, kto potrafił sobie poradzić na co dzień sam nie musiał się martwić, że trafi do takiej grupy. Ah, gdyby tylko wiedziała jak ukryć przed mistrzami przyjaźń z Wynnem…

 

Bała się. Serce jej waliło jak oszalałe. Dlaczego musieli wybrać właśnie ją? Wynn jest o wiele lepszy i z pewnością lepiej by sobie poradził z takim zadaniem. Dlaczego jego życie ma zależeć od niej?

 

Skup się.

 

Wzięła głęboki oddech i starała się uspokoić. Musi coś wymyślić i nie tracić więcej czasu.

 

Najpierw zaklęcie namierzające. Obok jakieś dziecko krótką melodią rozpaliło płomień na swojej ręce. A więc zaczynali działać. Ale to akurat było nieostrożne posunięcie… Światło może coś ściągnąć… Coś czego ty nie zobaczysz zanim cię nie dopadnie… To było bardzo głupie posunięcie. Ale nieszczęśnik już znikał między drzewami. Nikt nie zwrócił mu uwagi. Tak byli nauczeni. Za błędy trzeba płacić. Nienawidziła tej zasady.

 

Zaczęła iść przed siebie. Zauważyła, że część dzieci też ruszyła już w stronę lasu. Gdzieś usłyszała już melodię, którą zaraz sama miała wykonać. Ale do tego trzeba było odrobiny miejsca. Gdy odeszła już kawałek od grupy, stanęła i przyjęła pozycję wyjściową. W myślach skupiła się na twarzy Wynna, jego sylwetce, ruchach, głosie, i myślała o nim tak intensywnie aż miała pod powiekami prawie jego żywy obraz. Im bardziej się skupi tym łatwiej będzie jej go namierzyć. Już. Pora zaczynać.

 

Podskoczyła i zrobiła parę piruetów jakby zwijała początek kłębka. Rękami zataczała koliste ruchy, a palce majestatycznie tkały poważną melodię. Zakręciła się na palcach i wirowała wygrywając wciąż tą melodię. Wirowała. Wirowała. Aż nagle poczuła w rękach mocną nić. Chwyciła ją szybko i natychmiast się zatrzymała.

 

Gdyby była w Akademii krócej to pewnie teraz by się cieszyła, że ta nić zaprowadzi ją do Wynna. Jednak miała świadomość, że w międzyczasie może się wydarzyć wiele rzeczy, które mogą jej przeszkodzić w wykonaniu zadania. Co jeśli nie uda jej się uratować przyjaciela?

 

Zacisnęła zęby i trzymając się kurczowo nici zaczęła się kierować ku temu, co kryło się na jej drugim końcu. Las okrywały straszliwe ciemności. Jej oczy rozpoznawały jedynie zarysy kształtów. Podniosła głowę. Nad nią korona liści nie przepuszczała prawie żadnych promieni księżyca. Gdzieniegdzie przez drobne szparki sączyła się srebrzysta poświata. Zupełnie jakby patrzyła na niebo pokryte gwiazdami. Można by to uznać nawet za piękne…

 

Nagle w ciemnościach rozległ się potworny ryk, któremu towarzyszył przerażony wrzask jakiegoś dziecka. Coś szamotało się przez chwilę w dość dużej odległości od niej, po czym wszystko ucichło. Co to było? Rozejrzała się powoli dookoła. Gdzieś w oddali zobaczyła dwa światełka – zapewne kolejne dzieci wpadły na pomysł poradzenia sobie z wszechogarniającą ciemnością. Wtedy ryk rozległ się znowu… Wrzask dzieci. Światełka zadygotały, po czym zgasły.

 

Jakiś ptak odezwał się złowieszczo w mroku, a jego głos zdawał się być śmiechem drwiącym z nieszczęśników.

 

Lucielle kurczowo trzymała nić i zaczęła przemieszczać się do przodu powoli, starając się robić jak najmniejszy hałas. W którą stronę szło teraz to coś? Nigdy wcześniej nie była w lesie. Co tu mieszkało? Co mogło tak ryczeć? Wynn, gdzie jesteś….? Wynn?

 

Chciało jej się płakać, ale powstrzymywała się. Każdy dźwięk może zwabić tu to coś. A może to coś znalazło już wcześniej nieprzytomne dzieci, a teraz polowało już sobie tylko na nieszczęśników krążących w ciemnościach…

 

Nić była jej jedyną nadzieją. Po jej drugiej stronie był Wynn. Wolała nie myśleć w jakim stanie. Może idzie już tylko odszukać zwłoki? Strach prawie ją paraliżował, ale zmuszała się do kolejnych kroków. Co jeśli go nie odnajdzie?

 

W tym momencie z ciemności nagle wypadła góra futra. Nim zdążyła krzyknąć pazury wbiły się w jej ciało…

 

Lucy nagle obudziła się i gwałtownie wciągnęła powietrze. Drgnęła tak mocno, że straciła równowagę i za bardzo przechyliła się na zewnątrz… Siła ciążenia zadziałała i z cichym jęknięciem przerażenia dziewczyna wysunęła się z okna.

 

*****

 

Przez szparę w drzwiach zaglądnął do ogrodu. A więc to tutaj się schowała…

 

Lucy stała na jeszcze nie dawno świeżo przystrzyżonym przez niego trawniku. Miała na sobie dziwną białą sukienkę, której sobie nie przypominał. Być może była to jedna z tych, które Lucy uszyła po tym jak Marta kupiła jej materiał. Ładnie jej było.

 

Przyglądał się z ukrycia poczynaniom dziewczynki. Zdawała się być bardzo skupiona na tym co robi. Wyprostowała się i wyciągnęła zgrabnie ręce przed siebie, po czym przeniosła je nad głowę. Zamarła na chwilę. A potem rozpoczął się prawdziwy pokaz, na który ojciec patrzył zachwycony. Dziewczynka tańczyła jakby urodziła się z baletkami na nogach. Piruety, wymyślne ruchy rękami, niesamowite wygięcia ciała… Robiła nieziemskie wrażenie! A przy tym wszystkim zdawała się być tak pogrążona w tańcu, jakby odprawiała jakiś magiczny rytuał…

 

Odrzuciła ręce na boki. Podskoczyła. W locie zakreśliła niesamowite wzory rękami, po czym wylądowała na ziemi, skulona, oparta o trawę na jednej ręce.

 

Występ skończony.

 

Zaczął bić brawo, na co dziewczynka lekko się wzdrygnęła. Wyszedł ze swojej kryjówki i radośnie rzucił komplement wspaniałej tancerce:

– Przepięknie tańczysz Lucy! Masz prawdziwy talent! Może następnym razem spróbujesz do muzyki? Mam tu kilka…

Urwał jednak w pół zdania, gdy ku jego zaskoczeniu obróciła się ku niemu twarz kipiąca wściekłością. Po łzach w jej oczach jednak widział, że ta wściekłość nie była skierowana na niego. Tu chodziło o coś innego…

Lucy wstała i dumnym krokiem weszła do środka. Mijając go rzuciła akcentując ze złością ważne wyrazy:

– Ja nie tańczę DO muzyki, ale DLA muzyki. A muzykę tkam dla MAGII. Ale najwyraźniej w TYM świecie magia NIE DZIAŁA.

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć dziewczynka rzuciła się biegiem na drugie piętro. Zdawało mu się, że słyszał szloch.

 

*****

 

Tomek cicho wkradł się do jej pokoju i przykucnął koło jej łóżka. Cisza. Czekał aż usłyszy szloch lub coś podobnego, ale Lucy po prostu leżała z twarzą wtuloną w poduszkę.

– Hej… – szepnął, na co dziewczynka zareagowała gwałtownym podniesieniem głowy i skierowaniem na niego piorunującego spojrzenia. Nie powiedziała ani słowa, ale poczuł się tak, że zaczął się machinalnie usprawiedliwiać…

– Ja… Ja tu tylko tak… przyszedłem… Bo.. bo… usłyszałem co mówiłaś do taty…

Dziewczynka patrzyła na niego wciąż tym dziwnym spojrzeniem. Czuł się jak intruz. Ale postanowił zaryzykować:

– Opowiesz mi o tej swojej magii?

Nieśmiała prośba w jego oczach była chyba bardzo czytelna…

– Nie – odparowała Lucy, odwróciła twarz i wlepiła wzrok w ścianę – Zresztą tutaj i tak nie działa. – mruknęła ponuro.

– Jak to nie działa? – zapytał nieśmiało…

Znów odwróciła się gwałtownie do niego i wybuchnęła:

– Po prostu NIE DZIAŁA! – jej twarz nagle jakby zrobiła się nieco bardziej czerwona z wściekłości. Lucy chwyciła poduszkę i zdawało się, że zaraz zdzieli go nią po głowie. Opamiętała się jednak już z ręką uniesioną w powietrzu. Jej twarz nagle posmutniała. Odłożyła poduszkę i wtuliła w nią głowę.

– Nie działa i już! – dobiegł go stłumiony przez poduszkę głos Lucy. – Nigdy nie uda mi się wrócić!

– Wrócić? – nie mógł powstrzymać pytania. – Dokąd?

Podniosła głowę na tyle by wlepić oczy w ścianę…

– Do mojego świata…

Gdzieś w oczach zakręciła jej się chyba łza.

– Tak bardzo chcesz tam wrócić?

Dziewczyna zawahała się na chwilę.

– Nie wiem. – odpowiedziała i znów ukryła twarz w poduszce. – Nie wiem…

Tomek nie miał pojęcia jak zachować się w takiej sytuacji. Nie wiedział o co Lucy jest taka zła, czy też może jest jej żal. Nie miał pojęcia o co chodzi. Ale czuł, że jest jej źle. Odruchowo więc wstał i po prostu ją przytulił i pogładził po włosach, bo nie miał pomysłu jak inaczej mógłby ją pocieszyć. Czuł się niezręcznie więc rzucił tylko jakieś "trzymaj się" i uciekł z pokoju.

 

*****

 

Zwabiona dźwiękiem uchyliła drzwi i zaglądnęła do pokoju. Jej brat siedział przy tym dużym drewnianym meblu i uderzał palcami w białe i czarne klawisze. Jej uszy wypełniła przyjemna melodia. Czyżby to było to? Jakieś zaklęcie na poprawę humoru? A więc i ten świat ma swoją magię! Miała ochotę skakać z radości! Koniecznie musiała się nauczyć tej sztuki!

 

Wślizgnęła się do pokoju i stanęła tak, by widzieć ręce brata. Wsłuchała się w jego grę i obserwowała jego ruchy. To było piękne. Przepiękne zaklęcie. Choć brzmiało dość prosto. Czyżby to urządzenie magiczne nie potrafiło odtworzyć wszystkich dźwięków?

 

Brat odwrócił się i uśmiechnął się do niej. Przyśpieszył i nagle zmienił melodię na bardziej skoczną. Puścił do niej oko i uśmiechem upewnił się, że zrozumiała, że teraz gra dla niej. Lucy słuchała w skupieniu i uważnie obserwowała jego ręce i nogi. Ta magia wydawała się prosta.

 

Brat skończył grać. Uśmiechnął się. Wstał. Ukłonił się i zdawało się, że na coś czeka.

 

Lucy rzuciła mu zdziwione spojrzenie. Na co czekał?

 

Brat westchnął i wywrócił oczami. Podniósł ręce i zaczął klaskać patrząc na nią troszkę dziwnie. Czasem zupełnie go nie rozumiała.

 

– Nie podobało ci się? – spytał ostrożnie.

 

Ah! Chciał by nagrodziła jego występ! Zaczęła bić brawo, co zaowocowało uśmiechem brata. Następnie odsunął krzesło i zapraszająco skinął głową:

 

– Może chcesz spróbować?

 

Spojrzała na niego zaskoczona i z uśmiechem przytaknęła głową. Gestem zaprosił ją by usiadła. Lucy zajęła więc miejsce przy klawiszach i spojrzała na nie krytycznie. Umieściła nogę na pedale, tak jak podpatrzyła to u brata. Wyciągnęła rękę i powoli z uwagą zaczęła uderzać każdy klawisz od lewej do prawej. Brat zaśmiał się cicho patrząc na jej metodyczne uderzenia i uważne wsłuchiwanie się w każdy dźwięk. Dziewczynka powtórzyła tą samą procedurę z tą samą powagą jeszcze dwa razy. Już chciał jej coś powiedzieć, gdy nagle dziewczynka delikatnie wyprostowała się, uniosła obie dłonie, odetchnęła głęboko… i opuściła ręce…

 

Jej palce biegły po klawiszach z gracją i wprawą jakiej Tomek zupełnie się po niej nie spodziewał. Otworzył oczy ze zdumienia, gdy usłyszał piękną i skomplikowaną melodię, której, jak podpowiadało mu lekkie ukłucie zazdrości, on jeszcze nie byłby w stanie zagrać.

 

– Tomek? – z kuchni dobiegł go zaskoczony głos matki. – Kiedy nauczyłeś się tak pięknie… – tu urwała wypowiedź, gdy wystawiwszy głowę z kuchni ujrzała przy fortepianie Lucy. Pośpiesznie wytarła dłonie ścierką i weszła do pokoju. Nie odezwała się ani słowem, tylko śledziła wzrokiem to niesamowite drobniutkie stworzenie przy fortepianie.

 

*****

 

Cieszył się bardzo z tego incydentu z fortepianem. Wszyscy skakali wokół nowo odkrytego talentu, ale jego cieszyło zupełnie co innego. Od tamtej pory jakoś tak lepiej układało mu się z Lucy. Była małomówna, ale czasem udało mu się nakłonić ją do jakiejś opowieści. Przekupił ją trochę kakaem, które czasem przygotowywał późnym wieczorem. Zanosił jej do pokoju kubek z ciepłym, słodkim napojem i miał gwarancję, że przed wyjściem uraczy go z wdzięczności jakąś opowieścią, jeśli tylko o to poprosi. Tak było pierwszego wieczoru i taka stała się ich niepisana umowa.

 

A bardzo polubił słuchanie jej opowieści. O Akademii. O magii. O innym świecie. O jej przyjacielu.

 

Gdy siedziała z igłą i materiałem w rękach, szyjąc kolejną z jej niezwykłych sukienek, od czasu do czasu popijając kakao, jej historie zdawały się po kilkakroć bardziej tajemnicze i magiczne. Opowiadała mu o tym jak w tańcu tka się zaklęcia palcami, czego nie jest w stanie zrobić tutaj. Czasem nawet pokazywała mu jakieś dziwne ruchy. Jednak ku jego rozczarowaniu spod jej palców nie wyszedł żaden dźwięk. Właśnie… Czasem łapał się na tym, że zaczyna jej wierzyć w to co mówi. Mama ostrzegała go, że Lucy może zmyślać próbując odreagować śmierć tamtego chłopca, ale jej opowieści… Ciężko było jej nie wierzyć, gdy opowiadała to wszystko tak jakby tam rzeczywiście była! Jakby rzeczywiście umiała posługiwać się magią! Wiedział, że jest już zbyt duży by wierzyć w bajki, ale czasem myślał tak sobie, że w sumie byłoby ciekawie mieć siostrę czarodziejkę…

Nawet jeśli nie potrafiła już używać magii…

 

*****

 

Koledzy w szkole pytali się go dziś, czy nie jest zazdrosny o siostrę. W sumie, sam się zdziwił, że nie jest. Być może był jej nawet trochę wdzięczny, że wreszcie odciągnęła od niego chore ambicje rodziców. W niedzielne popołudnie mógł się teraz skupić na rzeczach, które go na prawdę interesowały, a nie ćwiczyć do znudzenia kolejny nokturn Chopina….

 

A Lucy była poza tym bezkonfliktowa. I urocza w swej nieporadności. Lubił to, że potrafiła się cieszyć zwykłymi rzeczami, nawet jeśli nie dawała tego po sobie poznać. Lubił też jej opowieści o niestworzonych miejscach, potworach, magii, oraz to jak jej oczy się wtedy świeciły i upewniały go w przekonaniu, że opowiadanie sprawia Lucy wielką przyjemność.

 

A właśnie. Wstąpi po drodze do sklepu i kupi jej gumę do żucia. Tego też pewnie jeszcze nigdy nie jadła. Ucieszy się.

 

A w zamian poprosi ją by coś mu opowiedziała.

 

*****

 

Czasem w środku nocy powracały wspomnienia przed którymi starała się bronić. Jednak, gdy leżała przebudzona z jakiegoś koszmaru, a światło księżyca zalewało pokój, bolesne wspomnienia wdzierały się do jej przerażonego umysłu niczym salwa palących się strzał.

 

Pamiętała salę która przypominała dziedziniec. A może raczej małą arenę. Pod jej bosymi stopami znajdowały się zimne kamienie… śliskie… wolała nie spoglądać w dół, by nie zobaczyć tego co tak oczywiście oblepiało teraz jej stopy.

 

Musiała się skupić. To ćwiczenie to nie był żart. Za pierwszym razem tak myślała. Pozostała jej po tym spora blizna na udzie. Całe szczęście, że uszła z życiem.

 

Skup się.

 

Wciągała powietrze w niespokojne płuca. Powinna być zimna i spokojna. Wymagają od niej profesjonalizmu.

 

Z której strony wyskoczy tym razem?

 

Palce, dłonie, ramiona… całe ciało… każdy najdrobniejszy cal był napięty do granic możliwości.

 

Z której strony zaatakuje?

 

Jej krótka sukienka lepiła się do jej ciała. Gdy tu wchodziła była biała. Za te wszystkie plamy dostanie ujemne punkty. Ale najważniejsze to przeżyć. Zdążyć zanim to coś cię dopadnie. Przeżyć.

 

Musiała być szybka. Musiała być dokładna. Musiała odpowiednio dobrać zaklęcie.

 

Musiała też pamiętać, że jej stopy niestabilnie spoczywają na podłodze, a każdy nieostrożny krok może się skończyć poślizgiem i przerwaniem zaklęcia. Nie mogła ruszyć się w prawo i lewo, bo nie da rady odtańczyć zaklęcia, gdy na ziemi leżą…

 

Nagle zaatakował. Tuż na wprost niej. Wielka masa futra, które przemieszczało się niesamowicie szybko. Błysk pazurów.

 

Pal licho dokładność. Inaczej nie zdąży. Jej stopa zadrżała w czerwonej mazi. I tak nie zdąży.

 

Cofnęła się, a jej drżące ręce zaczęły panicznie tkać zaklęcie. Błyskawiczny piruet. Było niesamowicie ślisko. Bała się, że upadnie, a wtedy….

 

Nieco niezgrabnie wyszła z piruetu i trzask – pstryknięcie jej palców zakończyło zaklęcie.

 

Tygrys nagle przekręcił się w locie, gdy trzasnął jego kręgosłup, a jego ciało zupełnie nienaturalnie zwinęło się w powietrzu. Kości przeszyły skórę. Drobinki krwi sięgnęły jej twarzy. Martwy zwierzak upadł u jej stóp, które drżały z przerażenia.

 

Dość….

 

Wokół niej leżały zmasakrowane jej zaklęciami ciała czterech wielkich stworów, które kiedyś były kotami, lecz teraz góry kości, mięsa i krwi zapełniające podłogę pomieszczenia w niczym nie przypominały tych zgrabnych niegdyś zwierzaków.

 

Już dość…

 

Lucy przerażona patrzyła na skutki swoich własnych zaklęć…

 

Dość… już dość…

 

Dziś jej mistrz zażartował, że nie ma się czego bać. To tylko rozgrzewka. To tylko zwierzaki. A przecież szkolą ją po to, by umiała tych zaklęć użyć na polu bitwy. Na ludziach.

 

Na ludziach!

 

Dość… już dość… dość…

 

Ale to jeszcze nie był koniec. Jej drżące ciało przygotowało się na kolejny atak… Skąd teraz nadejdzie?

 

*****

 

29 lipca 2001

 

Z początku przeraziłam się, gdy usłyszałam jak Lucy bierze prysznic w środku nocy. Powtarzało się to kilka razy. Zupełnie nieregularnie. Przez kilka nocy było spokojnie, a potem nagle Lucy spędzała w łazience godzinę szorując się bardzo dokładnie. Jej delikatna skóra była następnego dnia podrażniona, przez co wywnioskowałam, że na siłę tarła ciało ostrą gąbką starając się zedrzeć brud, którego tam przecież nie mogło być, skoro brała prysznic wieczorem.

 

Jej psycholog uspokajała, że być może dziewczyna stara się w fizyczny sposób usunąć efekty jakiegoś psychicznego urazu. Może jej się wydawać, że jest czegoś winna. Może ma jakieś wspomnienia… Może przy tym wypadku było coś co chciała by z siebie zmyć?

 

Czyli to tylko sposób odreagowania. Czy to mogło być związane ze śmiercią tego chłopca?

A może to jakiś uraz sięgający jeszcze głębiej…

 

Czasem gubię się w tym ile warstw mają problemy Lucy. Czy jej aktualny stan jest tylko sposobem poradzenia sobie z tym co się stało z tamtym chłopcem? A może już tamten wypadek był tragiczną próbą ucieczki przed czymś o wiele gorszym… Ile blizn miało to dziecko? Kto ją skrzywdził? I czy jest jakiś sposób bym mogła jej pomóc.

 

Jak na razie do dania mam jej tylko swoją miłość. Nic więcej… Lecz mam cichą nadzieję, że to wystarczy…

 

*****

 

– Tam są! Gonić ich!

 

Lucielle i Wynn uciekali co sił w nogach czując tuż za sobą oddech magicznych ogarów. W jaki sposób się domyślili? Przecież trzymali dzień ucieczki w całkowitej tajemnicy. Rozmawiali o tym tylko między sobą i to poza Akademią. Jak się domyślili? Czy ktoś ich podpatrzył jak ćwiczyli zaklęcie?

 

Jej nogi piekły od skaleczeń jakie pojawiały się na jej stopach od ostrych kamieni. Rytuał był tak skomplikowany, że najlepiej było go odtańczyć boso, aby się nie pomylić. Teraz jednak ich przygotowania odwracały się przeciw nim. Jej krótka sukienka odsłaniająca uda nie chroniła jej teraz przed uderzeniami ostrej trawy, które pozostawiały czerwone pręgi na jej delikatnej skórze.

 

– Nie dajcie im uciec! – krzyczał ich mistrz.

 

Tuż koło nich nagle świsnęła ognista strzała. Zaczynało się robić gorąco.

 

– Lucielle – wysapał Wynn. – Nie damy rady im uciec.

 

"Wiem" chciała mu odgryźć, ale zacisnęła zęby. Nie chciała do siebie dopuścić tej strasznej prawdy.

 

– To zabrzmi głupio, ale to chyba nasza ostatnia nadzieja – powiedział Wynn, a ona już przestraszyła się tego błysku w oku, który u niego zobaczyła. – Pamiętasz wyścig do jabłoni? Zaklęcie zacząłem od podskoku i wykonałem pierwsze sekwencje nieco szybciej. Ta drobna zmiana i możemy odprawić rytuał i uciec. – popatrzył na nią poważnie. – Nie mamy nic do stracenia.

 

Przygryzła wargę. Ciężko było jej się z tym pogodzić, ale miał rację. Jeśli ich dopadną, to i tak stracą życie. Nie ryzykowali niczym, nawet jeśli zaklęcie się nie uda. Skinęła więc głową.

 

– Zaczynamy na trzy. – rzucił Wynn oglądając się ostatni raz za siebie. – Zdążymy.

 

Zebrała siły i skupiła się na tym, co musi zrobić. To było tak nagle i niespodziewanie… ale musi dać radę. Tyle razy ją do tego zmuszano, więc ten jeden raz też sobie musi poradzić.

 

– Raz… – głos Wynna odbił się echem w jej przerażonym sercu. – Dwa… TRZY!

 

Równocześnie podskoczyli i zakręcili się w powietrzu. Ich ręce zaczęły wygrywać przeraźliwą melodię. Posuwali się przed siebie jak we śnie. To nie mogło dziać się na prawdę. Każdy jej ruch był przemyślany, ćwiczony przez tygodnie. Nawet nierówny grunt nie był jej teraz w stanie przeszkodzić. Skupiła się na tym, by nadążyć za Wynnem. Brnęli przed siebie w szalonym tańcu i niesamowitej harmonii. Ktoś za nimi coś krzyczał, zapewne starając się ich powstrzymać. Ale ją pochłaniał już szalony rytm muzyki, hipnotyzujące ruchy i przeraźliwy wir, który nagle zaczął się pojawiać wokół nich.

 

Nagle – pstryk – rytuał zakończony. Zawirowało. Coś pociągnęło ją w ciemność. Straciła panowanie nad ciałem i pozwoliła unieść się prądowi między wymiarami…

 

*****

 

Drzwi zatrzasnęły się cichutko za matką, która wyruszyła na poszukiwanie toalety. Lucy obróciła spojrzenie na lustro i zobaczyła w nim odbicie swojej zimnej i poważnej twarzy, wyprostowaną sylwetkę, siedzącą grzecznie i spokojnie z rękami złożonymi na podołku. Któż by przypuszczał, że wewnątrz targała nią teraz burza emocji? To był bardzo ważny występ. Jeden z najważniejszych konkursów tego roku… Nie! Najważniejszy! Na tym mamie zależało chyba najbardziej. Musi się zatem postarać i dać z siebie wszystko.

Wewnątrz serca czuła mieszankę podekscytowania i strachu. Był to jednak inny rodzaj emocji niż te, które znała z akademii. Tam niewykonanie zadania często wiązało się z odrzuceniem, lub nawet i utratą życia. Tutaj, mała pełną świadomość, że jeżeli jej się nie uda, to nikt nie będzie jej miał tego za złe, ale… W sumie jeśli miała być sama przed sobą szczera, lubiła uśmiech mamy, gdy coś jej się udawało. Wtedy takie przyjemne ciepło rozchodziło się po jej ciele. To motywowało ją o wiele bardziej niż surowi, obojętni na jej los mistrzowie, którzy szanowali tylko tych, którym coś się udało. Postara się zatem i da z siebie wszystko tego wieczoru! Dla mamy! I oczywiście dla taty i Tomka, którzy dziś wyjątkowo też obaj byli na widowni.

Poprawiła włosy. Wstała. Przeglądnęła się jeszcze raz i poprawiła wiązanie sukienki, zaciskając je nieco mocniej aby lepiej przylegała do ciała. Tak. Teraz jest idealnie.

Wyszła z pomieszczenia postanawiając, że rozglądnie się nieco za kulisami. Na scenie występowała właśnie jedna z pozostałych dwóch dziewcząt, które zakwalifikowały się do finału. Chyba miała na imię Alicja i z tego, co kiedyś czytała, chwalono ją za przepiękne interpretacje bez względu na to, którego kompozytora decydowała się zagrać.

Za kulisami, w pewnej odległości od niej, stała również jej druga rywalka w towarzystwie swojej mamy. Laura miała piękne złote pukle i uśmiech aniołka, oraz oczy tak szczere i wesołe, że ufało się jej od pierwszej chwili. Nikt nie zgadłby, że była najstarszą z zawodniczek, gdyż wyglądała na młodszą o kilka lat. Lucy nie pamiętała już za co jury chwaliło tą dziewczynę. Dziś było tu zbyt wiele osób, by wszystkich zapamiętać.

Mama Laury coś powiedziała córce po czym pośpiesznie się oddaliła. Zobaczyła, że Laura odwróciła się teraz w jej stronę i uśmiechnęła się promiennie. Swoim radosnym krokiem podeszła do Lucy, wesolutka jak dziecko i po rozglądnięciu się dookoła zapytała zdumiona:

– Gdzie twoja mama?

– Poszła na chwilkę do toalety i zapewne porozmawiać też chwilę z tatą.

– O! To świetnie! – ucieszyła się dziewczynka i przyklasnęła z radości. – Bo tak się składa, że mam ci coś ważnego do powiedzenia. – Podeszła tak bliziutko do Lucy, że ich twarze niemal by się stykały, gdyby Lucy nie była wyższa od niej o głowę. Dziewczynka ciągnęła: – Coś ważnego! Ale to będzie nasza tajemnica, dobrze? Pochyl się to ci powiem!

Lucy posłusznie schyliła się lekko i miała teraz twarz Laury tuż przed sobą. Dziewczyna wyciągnęła ręce, jakby jedną chciała pobawić się sznurkami jej sukienki, a drugą pogładzić jej włosy. W mgnieniu oka dwie szpony uwięziły Lucy – jedna ręka ścisnęła wiązanie jej sukienki na piersi, tak, że dziewczynie trudno było teraz oddychać, a druga szarpnęła za włosy unieruchamiając głowę. Lucy nagle uświadomiła sobie, że w tym miejscu nie da rady zobaczyć ich ani nikt ze sceny, ani nikt kto będzie wchodził za kulisy bez wcześniejszego zauważenia tej osoby przez Laurę. Twarz przypominająca wcześniej aniołka, nagle zmieniła się zupełnie, jakby spadła z niej idealna maska i odsłoniła oblicze małego diabła:

– To posłuchaj mnie teraz, Lucy! – wysyczała jej prosto w twarz. – Nie ma tu teraz twojej mamusi, to mogę powiedzieć ci co myślę. Dobrze wiesz, że jesteś najgorszą z dzisiejszych zawodniczek, a jury dopuściło cię do finału tylko z litości.

– Co? – wyszeptała zdumiona Lucy patrząc z przerażeniem na to małe diable, które zdawało się mieć ją teraz w swej mocy.

– Jesteś beznadziejną pianistką! Nie udawaj, że o tym nie wiesz! Cała twoja kariera jest tylko rozhukaniem tej sprawy sprzed dwóch lat!

– To… to nie tak… – jęknęła Lucy zupełnie sparaliżowana strachem i tym, co przed chwilą usłyszała.

– A jak? – wysyczała mała żmija, a jej głos wydawał się Lucy iście wężowaty. – Cały czas mówisz tylko o śmierci tamtego chłopca. Wszyscy słyszą w twojej muzyce to, co im naopowiadasz! Świetna z ciebie manipulantka, co? A co z nami? Powiedz mi? Co z ludźmi, którzy nie mają tragicznej przeszłości, a na swój sukces ciężko pracowali przez wiele lat? Co z tymi, którzy włożyli tyle pracy w to, by dojść do perfekcji? – oczy Laury prawie paliły się żywym ogniem, a jej ręka zaciskała się coraz mocniej na wiązaniach sukienki Lucy. Czuła jak słabnie, a przed oczami zaczynały tańczyć jej jakieś plamki. Obraz się nieco zniekształcił i wydawało jej się, że przed nią stoi teraz jakiś mały demon o straszliwej twarzy, który właśnie schwycił ją i ma ją całkowicie w swej mocy.

– Nienawidzę ludzi takich jak ty! – wysyczał demon przez zęby. Jego łapy sprawiały, że jej wnętrzności paliły żywym ogniem. Nie mogła złapać oddechu, a ten piekielny demon trzymał ją w swej mocy. – W ogóle nie powinno cię tu być! Jesteś nikim! Jesteś znikąd! Nie umiesz grać! Słyszałam, że nie potrafisz nawet czytać z nut! Żenujące! Co z ciebie w ogóle za pianistka? – Teraz widziała już tylko płonące wściekłością oczy diablęcia. – Jesteś tylko dziewczyną od tamtego wypadku. – te słowa obiły jej się echem po głowie. – A teraz nie ma tu twojej mamy i nie masz się za kim schować, prawda? Nie ma cię kto usprawiedliwić, uratować i pogłaskać po główce. – Te oczy przerażały ją, a ognisty język, który wypluwał te słowa palące jej psychikę, zdawał się wysuwać z uśmiechniętych diabolicznie ust. Ten diabeł ją pożre a jej ciało spłonie w męczarniach, była tego teraz pewna. Przyszedł jej czas….

Ale w tym momencie diabelskie szpony gwałtownie ją puściły. Lucy wciągnęła nagle powietrze i prawie zatoczyła się z wrażenia. Przed oczami tańczyły jej dziwne plamy. Gdy wreszcie odzyskała wzrok zobaczyła przed sobą plecy Tomka, który odgradzał ją od Laury.

– Może nie ma tu jej matki – powiedział zdenerwowany Tomek. – Ale jest starszy brat! Trzymaj się z daleka od mojej siostry, ty żmijo! I oby twoje słowa obróciły się przeciwko tobie!

Laura zmierzyła go wściekłym spojrzeniem i już miała coś odszczekać, ale w tym samym momencie jej twarz nagle się rozanieliła i skąpała znów w słodyczy. Za kulisami pojawiła się mama Laury, do której dziewczynka pobiegła w podskokach i zaczęła coś radośnie szczebiotać. Kątem oka jednak mała żmija zauważyła z satysfakcją, że twarz Lucy, choć wydawałoby się to niemożliwe, jest bledsza niż zwykle.

Ręka Tomka wylądowała na ramieniu Lucy, a chłopak starał się zwrócić jej spojrzenie na siebie, ale wbite było ono w podłogę. Jego siostra trzymała rękę w miejscu, gdzie przed chwilą Laura zaciskała swe szpony, zupełnie jakby palił ją tam żywy ogień.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony Tomek.

Lucy tylko pokręciła głową, wciąż mając spuszczony wzrok. W końcu szepnęła:

– Chodźmy stąd. Nie chcę dziś grać.

Wtedy Tomek zrobił coś czego się nie spodziewała – po prostu ją przytulił.

– Słuchaj Lucy. Dla nas nie jesteś dziewczyną od tamtego wypadku, tak jak powiedziała to ta żmija. – usłyszała nagle tuż koło swojego ucha ciepły głos Tomka. – Dla nas jesteś częścią naszej rodziny i do diabła z tym co myślą i mówią o tobie inni! A co do konkursu, chyba nie poddasz się tak łatwo? – odsunął ją nieco od siebie. – Z tego co opowiadałaś mi o swoich poczynaniach w Akademii, to potrafisz sobie poradzić nawet, gdy wszystko idzie nie tak jak trzeba. Ze swojej przeszłości wyniosłaś też wiele dobrego, nie zapomnij o tym. I skup się na tym, co masz teraz. Masz nas. Do diabła z konkursem! – rzucił, ale pośpiesznie dodał. – Ale dziś zagraj, dobrze? Mama czekała na twój występ. Zagraj dla niej choć ten jeden ostatnio raz.

Lucy popatrzyła na niego poważnie. Skinęła głową. Rozumiała.

 

*****

 

– Co? – powiedziała zdumiona matka. – Jak mogłeś jej pozwolić wyjść na scenę w takim stanie? Do prawdy gdzie się podział twój zdrowy rozsądek?

Mama była przerażona tym, co powiedział o starciu z Laurą. A więc nie było jej tu, gdy Lucy jej potrzebowała…

– Spokojnie mamo, Lucy nic nie będzie. – powiedział Tomek. – Musi sobie z tym poradzić i może nawet wyjdzie jej to na dobre…

 

*****

 

Lucy wiedziała, gdzie teraz chce zabrać swoich słuchaczy… Tym razem poznają coś, o czym jeszcze im nie opowiedziała…

 

Krytycy oczekiwali w skupieniu kolejnej poruszającej, tragicznej historii opowiedzianej przez delikatne palce biegnące po klawiszach.

 

Tymczasem spod jej palców wypłynęła powoli ciepła, spokojna melodia, która jak ciepła letnia bryza musnęła słuchaczy. Byli nieco zaskoczeni, bo spodziewali się jak zwykle zimnego powiewu pachnącego jeszcze dalekim sztormem. Lecz ta melodia, tak inna od tych do których przywykli, zdawała się ciepłym strumieniem wpływać wprost do ich serca i rozlewać się tam jeziorem błogiego spokoju.

 

Palce delikatnie biegły po klawiaturze, unosząc się i opadając. Czy to tylko im się wydawało, czy Lucy siedziała teraz swobodniej, a całe jej ciało płynęło wraz z muzyką, tym spokojnym bezpiecznym nurtem?

 

W kilku spokojnych nutach brzmiała opiekuńczość jej matki, przybrana jej uśmiechem i codzienną wytrwałością w niesieniu pomocy najbliższym. Jej melodia niosła ze sobą ciepło pocałunków na dobranoc, zapach gorącego kakao o poranku, miękkość i ciepło jej ciała, gdy tuliła do siebie dzieci. Spokojne, ciepłe, pełne miłości bicie jej serca.

 

Temu wątkowi nieustannie towarzyszył spokojny rytm kroków ojca powracającego do domu z uśmiechem. Jego ciepła dłoń gładząca dzieci po głowach na powitanie. Kilka nut słońca odbijającego się w jego uśmiechu. A obok tego melodia tak spokojna jak rytm jego głosu, gdy rozmawiał o jakimś ważnym temacie.

 

Im obojgu towarzyszył wesoły, nieco bardziej energiczny motyw. Mimo wszystko jednak nie rozbrykany, ale spokojny i biegnący w harmonii z dwoma pozostałymi wątkami.

 

Wszystkie wątki uzupełniały się, żyły w idealnej harmonii, zalewając serce ciepłem.

 

I nagle… silne uderzenie! Harmonia totalnie zburzona.

 

Widownia, zaskoczona, zamarła na chwilę… tę jakże drażniącą chwilę ciszy… niepokoju… co dalej?

 

Niepewnie, nieporadnie, wątki powróciły. Jakby nic się nie stało. Ale jednak, w pamięci pozostawała ta niepokojąca chwila ciszy. Gdzieś teraz czegoś brakowało. Nieprzyjemne wrażenie. Gdzieś była jakaś pustka. Niewypełniona przestrzeń, oczekująca na zapełnienie.

 

Melodia ciągnęła się tak przez chwilę. Tocząc się niby tym samym rytmem, a jednak drażniąc tym ukrytym brakiem.

 

I wtedy… pustkę wypełnił dźwięk. Jednak zupełnie nie pasował on do reszty. Był obcy. Jak gdyby przyszedł z zewnątrz. Inny. Nieco niepokojący. Niestabilny. Lecz ku zaskoczeniu słuchaczy, nie popsuł on harmonii… Zafascynowana publiczność dała się ponieść dalej, wraz z ową nową melodią, która powoli wpasowywała się w dotychczas utkany spokój. Gdzieś zdarzył się dysonans, ale powoli, z czasem, powolutku… nowy motyw zaczął wpasowywać się w całość melodii.

 

Drogę wskazała mu ciepła, stała, pełna miłości melodia matki. Wspomagały ją przy tym spokojne brzmienia ojca, natomiast melodia brata zalewała ją ciepłem, radością i mnóstwem ciekawości. Wszystkie wątki zdawały się wspierać nowy, który do nich dołączył…

 

W końcu serca słuchaczy zalała melodia o wiele cieplejsza i bardziej harmonijna niż ta na początku. I takim torem płynęła sobie spokojnie przed siebie… długi, długi czas… Ciepłe, rytmiczne pulsowanie serca pełnego miłości, spokój i trwałość złączonych dłoni, podnosząca na duchu nuta nieustającego wsparcia…

 

Melodia płynęła swoim torem, a serca słuchaczy zdawały się ją same dopełniać własnymi dźwiękami. Ktoś uśmiechnął się, bo jego serce dodało kilka promieni słońca i zapach przygotowywanej przez mamę w wakacje specjalnej potrawy urodzinowej. Gdzie indziej nieśmiało odezwała się nutka siostrzanej przyjaźni, dzieląca cichutko wszystkie sekrety. Gdzieś znów zabrzmiał szum morza nad którym rodzina spędzała co roku wakacje… Melodia Lucy wydobywała z serc wszystkie ciepłe wspomnienia… te drobne i te ważniejsze… wszystkie równie kojące dla serca…

 

Ktoś na sali wciągnął głębiej powietrze, jakby chciał to przyjemne ciepło wpuścić do swoich płuc i zatrzymać tam na dłużej. Gdzieś jakaś poruszona kobieta ocierała łzy wzruszenia…

 

Melodia Lucy ciągnęła się spokojnie przez jakiś czas, po czym równie spokojnie zaczęła odpływać w dal. Cichnąca melodia nie zdawała się zanikać. Nie. Wręcz przeciwnie, brzmiała wciąż tak samo stale, lecz po prostu odpływała… dokąd? Tego nie wiadomo…

 

Ostatni klawisz. I melodia Lucy ucichła. Lecz mimo tego iż ze stojącego przed nią fortepianu nie płynęły już dźwięki, to melodia zdawała się wciąż kontynuować w sercach słuchaczy. Dlatego też pozwolili jej przez chwilę płynąć. Ręka Lucy zatrzymała się nad ostatnim klawiszem i teraz dziewczyna trwała w bezruchu. Widownia zauroczona melodią również zawisła na chwilę w czasie.

Minęła chwila, w której każdy jeszcze kontemplował się ciepłem i resztkami melodii, nim zabrzmiały pierwsze oklaski. Wkrótce przerodziły się w wielki aplauz, który zakończył opowieść Lucy.

 

Cofnęła rękę. Wstała. Skłoniła się przed publicznością. I już miała zejść ze sceny, gdy emocje wzięły górę i… zrobiła coś, czego nie udało się jej zrobić nigdy po występie… uśmiechnęła się ciepło i zmrużyła radośnie oczy…

 

Tej melodii nie będzie się bała wspominać…

 

Ukłoniła się raz jeszcze i skierowała się za kulisy, gdzie, ku zaskoczeniu całej rodziny, powitała ich kolejnym ciepłym uśmiechem…

 

Nie ma ochoty być już dziewczyną od tego wypadku. Teraz to kim jest zdefiniowałaby inaczej – teraz jest dziewczyną z tej rodziny. Ot co. I dobrze jej z tym.

 

A Wynn na pewno by się cieszył. W końcu o to im chodziło. Chcieli znaleźć szczęście.

 

Dzięki niemu jej się udało. I niech tak pozostanie.

 

("I żyli długo i szczęśliwie." – tak chciałaby zakończyć swoją powieść.)

Koniec

Komentarze

Zerknąłem tylko. Fragmenty, które przeczytałem, nie przekonały mnie. Ale to może moja wina.
Pozdrawiam.

Jak dla mnie świetne :) Z przyjemnością jakoś mi się to czytało.
Jakubie, może w tym wypadku to kwestia gustu - co kto lubi....

Nowa Fantastyka