- Opowiadanie: Maxencius - Jak zostać sławnym i bogatym pisarzem

Jak zostać sławnym i bogatym pisarzem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jak zostać sławnym i bogatym pisarzem

Było ciemno, mokro i zimno, a na dodatek szedłem do diabła. W butach chlupotała mi woda, moja marna kurtka przeciwdeszczowa przemiękła po pięciu minutach ulewy i zgubiłem kilka razy drogą. Moje sumienie wyło i piszczało, żebym zawracał. Mimo wszystko szedłem dalej, cofając się tylko wtedy, gdy skręciłem w złą ścieżkę. A może dobrą? Przecież każda droga, która oddala od czarta, jest dobra, zaś ta, która do niego przybliża, powinna być zła. Eh, zawsze miałem problem, czy wybrać określenie zrozumiałe ale nieprawdzie, czy lepiej będzie napisać właściwe słowo, ale rzadko używane.

Wyszedłem wreszcie na polanę. Właściwie do przyzywania diabła lepsze byłoby uroczysko, ale uznałem, że polana będzie równie dobra.

 

Wyłamałem kij z kępy leszczyn i zabrałem się do rysowania pentagramu. Okazało się to całkiem łatwe. Ziemia była tak rozmokła, że rozstępowała się pod naciskiem kija. Dorysowałemjeszcze dwa koła – jedno na zewnątrz figury, a drugie w środku – i zająłem się rozstawianiem zniczy.

 

Byłem dumny z tego pomysłu, bo przy tej pogodzie nie mógłbym nawet pomarzyć o zapaleniu świecy. Znicz z przykrywką okazał się idealny – dodawał nastroju, a na dodatek był funkcjonalny.

 

Skończyłem i schowałem się pod drzewo, żeby wypalić papierosa. I choć miał być ostatnim, bo zamierzałem skończyć z tym nałogiem, dalej smakował niczym palona opona.

 

Jeszcze wtedy mogłem się wycofać. Doradzało mi to i sumienie, i zdrowy rozsądek – bo w końcu istniało spore ryzyko, że jak postoję jeszcze trochę w tym deszczu, złapie katar albo anginę. Ale moje pragnienie sławy było znacznie silniejsze.

 

Rozpocząłem inkantację.

 

-Aguł dein aknes oip otan dała gurmi ketoł pan ketokł zalw – mówiłem wolno, czujnie rozglądając się dokoła. Przez ten cholerny deszcz widziałem tylko na dwa metry wokół siebie. Nasłuchiwanie też by niczego nie dało, bo miarowy szum zagłuszał wszystko.

 

Uznałem, że odczekam chwilkę, czy diabeł się nie pojawi. Czas dłużył się niemiłosiernie, zacząłem szczękać zębami.

 

-Aguł dein aknes oip otan dała gurmi ketoł pan ketokł zalw – powtórzyłem wolniej, choć ze względu na rozdygotaną szczękę znacznie mniej wyraźnie niż poprzednio.

 

Nic. Lało, szumiało, nikt nie nadchodził. Wtedy – ale tylko na chwilę – poczułem kretyństwo całej sytuacji. Stałem sam w nocy na leśnej polanie, mokry jak panna w Śmigus-Dyngus i przywoływałem diabła.

 

Ale to szybko minęło, bo w sumie byłem mocno zahartowany. Jak każdy początkujący pisarz, byłem przyzwyczajony, że moje prośby i groźby pozostają bez odpowiedzi. W lepszych czasach wydawcy mieli w zwyczaju wysyłać krótką wiadomość, w której informowali niechcianego autora uprzejmie, że mają gdzieś jego prozę i nie zamierzają nią nikogo zanudzać. Obecnie, w erze maili, nikt nie odpisywał.

 

Umieszczałem swoje opowiadania na niezliczonych portalach – też bez odzewu. Z jakiegoś powodu ludzie nie czytali tego, co pisałem. A jeśli nawet czytali, nie chciało im się komentować.

 

Tymczasem ja bardzo, ale to bardzo chciałem zostać znanym i oczywiście bogatym pisarzem. Zacząłem więc nachodzić wydawnictwa. Wyrzucali mnie regularnie, a ja wracałem. Dwa razy nawet się przebrałem – na nic. Zawsze lądowałem na bruku.

 

Po takiej szkole stanie na deszczu na leśnej polanie nie robiło na mnie wrażenia.

 

– Aguł… – zacząłem.

 

– Dobra, dobra, słyszę przecież – usłyszałem piskliwy, męski głos.

 

Z deszczu wyłonił się niewysoki mężczyzna ubrany w garnitur. I choć nigdy nie widziałem księgowego, od razu było jasne – oto mam przed sobą idealnego przedstawiciela tego zawodu.

 

– Usłyszałem już za pierwszym razem, ale przecież trzeba dojść. Nie można spokojnie poczekać? – gderał.

 

Stanął przede mną – tuż przy zewnętrznym okręgu pentagramu.

 

– To czego potrzeba?

 

Otworzyłem usta – i zamknąłem. Jak powiedziałem, facet wyglądał na księgowego, nie na czarta.

 

– A czy pan… to na pewno diabeł? – spytałem.

 

– Cholera, znowu to samo – zagdakał księgowy. Sięgnął do tyłu i pokazał mi chwosta, którego wyjął zza paska.

 

– A rogi?

 

Nachylił głowę i zobaczyłem dwa kostne wyrostki. Wyciągnąłem rękę, aby ich dotknąć, ale księgowy odskoczył.

 

– Panie, ja jestem od cyrografów, a nie od macania – rzekł ze złością. – To przechodzimy do rzeczy?

 

Chciałem rzucić palenie oraz zostać słynnym, bogatym pisarzem.

 

– Dobra – teraz pan podpisze, tu… – podał mi kartkę – tu… – następną – i tu…, i tu. Dobra. Układ zawarty – dodał.

 

– A tego się nie robi krwią?

 

– Panie, coś pan. Może pan nawet maila nam przysłać, o ile zna pan adres – wzruszył ramionami księgowy.

 

– Nie znam – stwierdziłem.

 

– Teraz i tak już panu niepotrzebny. To jak, gotów?

 

Energicznie pokiwałem głową. Wreszcie miały się spełnić moje marzenia.

 

– To, raz, dwa, trzy – i jazda!

 

Syknęło, buchnęło, zaśmierdziało siarką – i pociemniało.

 

Gdy otworzyłem oczy, poczułem, że leżę w łóżku. Było wielkie, miękkie i ciepłe.

 

„Zły sen? – pomyślałem i przewróciłem się na bok. Okazało się, że ktoś tam leżał.

 

„Co u licha?"

 

Uświadomiłem sobie, że łóżko, na którym leżę, to nie moja kozetka. Tam nie zmieściłaby się druga osoba.

 

Po cichu podniosłem się i usiadłem na łóżku. Moje bose stopy opadły na coś miękkiego. Gdy stanąłem, poczułem, że się lekko zapadam. Pochyliłem się, aby dotknąć tego czegoś na podłodze i stwierdziłem, że to musi być jakiś wyjątkowo gruby i cudownie elastyczny dywan.

 

„Gdzie ja jestem?" – pomyślałem i rozejrzałem się dokoła. Wszystko było rozmyte, niewyraźne. Macając po omacku ruszyłem w stronę czegoś, co wyglądało jak rozmazane drzwi. Po drodze w coś kopnąłem.

 

– Kurde – syknąłem.

 

Dotarłem do ściany i zacząłem macać wokół siebie. Po chwili natrafiłem na klamkę i wszedłem do środka. Pod stopami miałem przyjemnie ciepłe kafelki.

 

„Ogrzewanie podłogowe?"

 

Dotykałem ściany, aż znalazłem kontakt. Zapaliłem lampy, ale lepsze oświetlenie niewiele zmieniło – nadal wszystko było rozmyte. Zrobiłem krok do przodu i uznałem, że coś przede mną się porusza. Kolejny krok – i już byłem pewien, że idzie ku mnie jakiś człowiek. Trzeci krok – i przywaliłem biodrem w umywalkę. Nad nią wisiała gładka płyta.

 

„Lustro" – domyśliłem się.

 

Przybliżyłem twarz do szkła i zrozumiałem, że widzę nie siebie, tylko kogoś innego. Ta długa gębaz nieco kanciastą szczęką wydała mi się skądś znajoma, ale to na pewno nie było moje własne oblicze.

 

Nie wiem, jak długo się oglądałem się wlustrze. Kilka razy już już byłęm blisko przypomnienia sobie, czyjątwarz widzę – ale za każdym razem ta informacja gdzieś umykała.

I kiedy zdecydowałem, żebywrócić do łóżka i spytać osobę, która tam leży o to, kim jestem, poczułem dotknięcie. Odwróciłem się za strachem. Przede mną stała niewyraźna rozmazana postać, która coś mi podawała.

 

– Ile razy ci mówiłam, żebyś zakładał okulary, gdy wstajesz w nocy? – spytał kobiecy głos. – No, Stephen, ile razy?

Koniec

Komentarze

Przewrotne, nie powiem, całkiem sprytne.
Ciekawe, ilu z nas poleciało już do lasu, odmówić tą skomplikowaną inkantację :)

Zabawne i pomysłowe. Lekkość jest zaletą. Ode mnie 5.

Ode mnie 4 . Czytałam już mnóstwo opowiadań wykorzystujących patent z dosłowną realizacją życzeń. Mimo to, sympatyczne. Trzeba jeszcze było opisać jak bohater, bogaty i uznany pisarz, spodziewa się super laski w łożku, już sobie wyobraża te kształty, a tu tylko Thabita K.;)

Wiktor - w sumie chodziło mi o to, że w tej chwili wejście na szczyt jest tak trudne, że nawet diabłu łatwiej jest załatwić schizofrenię jednemu czy drugiemu pisarzowi niż wykreować kogoś nowego :).

Tak, domyslam się, że to chciałes powiedzieć, ale jakoś tak od razu pomyslałam o tej żonie...:) przeczytałabym jeszcze kawałek, bo dla mnie zbyt brutalne (krótkie) to zakończenie.

:) Może się da coś zrobic w tej kwestii, ale trochę w inny sposób.

Max, fajny pomysł, fajne opowiadanie, lekko się czyta ale mimo wszystko czuję niedosyt bo chyba zbyt lekko. Jakoś tak zbyt potocznie chyba jak dla mnie napisane. Nie jest to pełnokrwiste opowiadanie choć a i owszem, podoba mi się pomysł. Jakbyć troszkę oszlifował i uszlachetnił zdania, trochę rozbudował całość to byłoby jeszcze przyjemniej. Czy Twoje opko sugeruje, żę Stephen miał po prostu farta napotkać diabła na swej drodze a jego sukces przypisujesz jedynie paktowi z diabłem?;) A masz 5. I popraw błędy (choć teraz to możesz mi powiedzieć: cmoknij się w zad Nowa, bo edycja zniknęła): drugie zdanie: "zgubiłem kilka razy drogą" - popraw na "drogę";" Dorysowałemjeszcze dwa koła" - spacja między słowami. 

Dzięki, Nowa. Chętnie bym poprawił, naprawdę, ale z okazji braku edycji nie jest mi to dane. Parę innych rzeczy tez bym poprawił. A opowiadanko rzeczywiscie do pełnokrwistych nie należy.
Co do Stephena - on musiał coś spotkać. W innym wypadku siedziałby tu razem z nami :)

Dla ostatniego zdania w Twoim komentarzu warto było dać 5:) wspaniała riposta

Dzięki. Podobnoś kolega King sporo pił, bo mu nikt nie wydawał arcydzieł, mieszkał w przyczepie (czyli z kasą tak sobie), no i dorabiał tu i ówdzie (o ile pamiętam, m.in. w pralni).

A więc pakt z diabłe zawrzeć musiał. Przewrotne

Nowa Fantastyka