- Opowiadanie: galar - Martwy dryf

Martwy dryf

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Martwy dryf

Ciemno. I kołysanie. Nie mogę otworzyć oczu.

 

***

Widzę tylko czerwień prześwietlonych powiek, wokół mnie głosy i szum wody; słyszę daleki rytm bębna. Kołysanie.

 

***

Głosy, znam ten język, kłócą się o coś, przekrzykują, wyłapuję tylko pojedyncze słowa – …za burtę…rozkazy….kara… klątwa …do rzeki….Rzeka!

Rzeka!

Wstrząsa mną nagły skurcz, próbuję włączyć się do rozmowy. Nie mogę otworzyć ust.

 

***

Szturchnięcie. Jeszcze jedno. Próbuję się uchylić; głosy eksplodują strachem i grozą, przekrzykują się wzajemnie. Nagle słyszę twardo wypowiadane rozkazy, nowy głos ma inną barwę, dziwnie akcentuje słowa; choć mówi tym samym językiem co reszta, odnoszę wrażenie, że nauczył się go niedawno. Każe innym odstąpić. Czuję jego dłonie na twarzy, są ciepłe i szorstkie, przesuwają się po moich oczach, nosie, ustach, badając je dotykiem; powracają do oczu. Szarpnięcie.

– Zaszyli ci powieki.

Widzę cofającą się dłoń trzymającą kawałek cienkiego, czarnego rzemienia.

– Usta też.

Szarpnięcie.

 

***

Jest Indianinem, chyba Araukanem, nazywa się Quama. Resztę załogi stanowią czarni; noszą tatuaż niewolników więc nie pytam ich o imiona. Wbrew temu co sądziłem, Quama nie jest tu dowódcą, on się tylko mniej boi.

Nasza łódź nie ma steru ani wioseł, stoję przy kikucie zrąbanego masztu. Nie możemy przybić do brzegu, unosi nas prąd

Mówił, że płyniemy od wielu dni. Nie pamiętam.

 

***

Czarni boją się Rzeki, jej ciemnej, oleistej głębi, Nigdy nie śpią wszyscy naraz; przy każdej burcie stoją obserwatorzy z oszczepami. Nie widziałem u nich innej broni tylko Quama nosi wojskowy pistolet. Pytał czy go poznaję, ale oksydowana stal nic mi nie mówiła. Na kolbie jest dwanaście nacięć.

Pytał o bitwę. Nie pamiętałem, zaczął się śmiać.

 

***

Kajmany na obu brzegach; dużo, ciężkie zwierzęta koloru błota; kilka płynęło za nami już wcześniej. Najstarszy z czarnych, chyba kapłan, o ile dobrze odczytuję sens jego tatuaży, nacina dłoń krawędzią muszli. Czerwień spływa po burcie łodzi, karmi Rzekę, jej powierzchnia zaczyna się burzyć.

Quama nie zwraca uwagi na piranie, sploty plamistego węża też nie przyciągają jego uwagi, czeka nieruchomo trzymając odbezpieczoną broń w swobodnie opuszczonej dłoni. Po chwili prosi kapłana o więcej krwi; ten mocniej zaciska pięść.

 

***

Zastrzelił dwa kajmany ale tylko jednego udało się wciągnąć na pokład. Kapłan rozcina gadzi brzuch; bada oślizgłe wnętrzności, Quama słucha w skupieniu. Są zbyt daleko bym mógł usłyszeć treść przepowiedni, widzę tylko szarzejącą nagle twarz Araukana

 

***

Nocą nie śpi, tylko ryje nożem w deskach pokładu; upierzone węże, pszczoły, kwiaty, wojowników…Kapłan wyskrobał obok toporny wizerunek płonącego ptaka, potem każdy z czarnych dodawał do niego zygzaki płomieni.

Cień naszej łodzi na tarczy Księżyca.

 

***

Nie śpię, nie jem, nie wydalam, nie boję się Rzeki. Odwracają wzrok pod moim spojrzeniem, wszyscy poza Quamą. Podszedł do mnie rano, płynęliśmy w prześwietlonej mgle, żadnego dźwięku, brzegów, tylko cienie wartowników, nie mogłem rozpoznać ich twarzy.

Patrzył na mnie bez słowa, widać było po nim nieprzespaną noc. Za jego plecami ciała śpiących czarnych rozrzucone bezładnie. Przypominały mi bitwę; przypominały mi trupy. Mgła jak lepki całun.

Quama mówił już od jakiegoś czasu; nie słuchałem.

– …odpowiedział Wojownik. „ No dobrze" – zaśmiał się Kojot – „ale jeżeli powiem ci , że umrzesz, że umrzesz z całą pewnością, albowiem znam wolę Bogów?" „Dlaczego" – zapytał Wojownik – „jestem silny i dzielny, śpiewają pieśni o moim gniewie, ubieram się w skóry moich wrogów." Ale Kojot tylko się śmiał – „Dlatego, że już wysłano po ciebie Śmierć."

Mgła nie rzednie, ale ucieka z niej światło, szare kłęby kładą się na nas niemal fizycznym ciężarem.

– „Zabiję ją!" – krzyknął gniewnie Wojownik – „zabiję i będę nosił jej skórę!"

Mrok gęstnieje przed dziobem łodzi, nie mogę przebić wzrokiem mgły ale coś tam jest, ogromne, sięgające nas swą ciemnością.

– „Nie możesz tego zrobić bo Śmierć nie ma skóry" – uśmiechnął się Kojot – „nie ma też kości, z których mógłbyś zrobić amulety, ani mięsa, którym byś się pożywił."

Czarni stoją za plecami Indianina; nie zauważyłem kiedy wstali. Wyglądają uroczyście, ich twarze są szare ze strachu.

– „Ale ty to masz, Kojocie" – powiedział Wojownik – „kiedy Śmierć nadejdzie powitam ją ubrany w twoją skórę, nasycony twoim mięsem, grając na fujarce z twojej piszczeli."

Quama powoli wyjmuje pistolet, przez moment patrzę w czarny tunel lufy; wtedy czarni rzucają się na Araukana, walczy przez chwilę, biją go aż przestaje się bronić. Kiedy jego twarz dotyka desek pokładu zaczyna szlochać, łzy na rzeźbionym ptaku.

Kapłan podnosi broń Quamy dwoma palcami, jakby trzymał martwego skorpiona, staje przy burcie, prawie niewidoczny we mgle. Mimo że nie słyszę plusku tonącej broni wiem, że pozostawiła na wodzie dwanaście kręgów.

Płyniemy w ciszy i ciemności, nie wiem jak długo; Indianina zostawiono związanego na rufie – nie widzę go, nie słychać też płaczu.

 

***

Wszyscy czarni nacięli przedramiona jak tylko dotarł do nas szum wioseł; malują się krwią. Nie wiem jakimi wzorami pokryli moją twarz, mogę się tylko domyślać, że to rysunki z pokładu. Ciemność; słyszę wiosła.

 

***

Poza mną i Quamą nie ma nikogo, czarni opuścili łódź. Kiedy wchodzili do Rzeki widziałem jak łzy strachu rozmazywały wzory na ich twarzach; nie słyszałem jak płyną, nie słyszałem jak toną.

Szum wielu wioseł.

 

***

Quama zaczął wyć kiedy zbliżyło się pierwsze czółno; z mgły wyłoniło się ich wiele -długie, białe łodzie z wydrążonych pni. Ciała wioślarzy też pomalowane zostały na biało, tylko oczodoły podkreślono czernią. Nie przypominają Araukanów ani innych znanych mi plemion. Nie noszą ozdób ani widocznej broni. Trzymają się w stałej odległości jakby eskortując naszą łódź

Quama przestaje krzyczeć

– A kiedy Wojownik zabił już Kojota i przystroił się jego skórą stanęła przed nim Śmierć – mówi. Jego głos rwie się jakby ktoś rozstrajał instrument w trakcie gry.

– Wojownik poczuł strach tak wielki, że jego włosy zbielały w jednej chwili, a grymas przerażenia wrył się mu w twarz jak Rzeka drąży dżunglę…

Wiatr porywa resztę słów Indianina; mgła zaczyna się rozwiewać.

 

***

 

Czekali na nas; całe nabrzeże było pełne ludzi siedzących na skałach w pełnej skupienia ciszy. Tu kończyła się Rzeka, jakby wpływając pod ziemię, pionowa, skalna ściana zamyka jej koryto.

Dziób łodzi zatrzymuje się u podnóża wyrytych w kamieniu schodów; Indianie wchodzą na nasz pokład. Słyszę z tyłu skomlenie i odgłosy krótkiej szamotaniny – to Quama; ciągnąc za sznur zadzierzgnięty wokół jego szyi wprowadzają go na stopnie.

 

***

Ten który do mnie podchodzi wygląda na starego człowieka, choć może mylą mnie pokrywające go malowidła. Przez chwilę przygląda się uważnie zagryzając wargi, wreszcie mocnym szarpnięciem wyrywa oszczep przybijający mnie do kikuta masztu.

 

***

Schody prowadzą wciąż pod górę na sam szczyt urwiska, słyszę urywki słów wleczonego przodem Quamy

– Śmierć patrzyła bez ruchu gdy Wojownik zadawał jej ciosy włócznią i słuchała spokojnie jego wojennej pieśni….

Niesie mnie trzech Indian, starzec został na łodzi straciłem go z oczu gdy podawano mu pochodnię. Wspinamy się coraz wyżej.

– Nie poruszyła się też kiedy krzyczał ze strachu, podeszła dopiero gdy wyczerpany upadł twarzą w piasek…

Stopnie są wyślizgane przez tysiące stóp; ze szczytu dobiega jakiś hałas, jakby ochrypły, ptasi chór.

– „Nie zabijaj mnie" – szepnął Wojownik – Śmierć spojrzała na niego – „nie chcę twojego życia" – powiedziała – „jest go za mało nawet dla ciebie, strawiłeś je swoją walką i strachem." – odeszła, a Wojownik umarł.

Kiedy wchodzimy na szczyt w powietrze podrywa się stado sępów; nie odlatują jednak daleko pozostając w zasięgu wzroku. Znajdujemy się na płaskowyżu, Quama znowu zaczyna krzyczeć kiedy rozpoznaje w zajmujących cały teren kopczykach mumie.

 

***

Jest ich wiele – owiniętych wzorzystymi kocami, takimi samymi jak ten, którym okryli moje ciało. Z miejsca gdzie siedzę nie widziałem co zrobili Quamie, ale jego krzyk urwał się nagle jak ucięty nożem.

Zostawili nas; Quama siedzi nieruchomo między mumiami, nawet nie mruga, tylko świst oddechu świadczy, że pozostawiono w nim trochę życia.

Nie poruszył się nawet kiedy podleciał pierwszy sęp.

 

***

Nocą widzę gwiazdę pośrodku Rzeki, do rana zmieni się w czarny punkt wypalonej łodzi.

 

 

***

Wcześniej

Esteban patrzył na trupy. Walały się przemieszane po całej plaży, – wytatuowane ciała Indian i oliwkowe mundury. Uśmiechnął się. Mundurów było mniej.

Podszedł do Ramireza stojącego obok wciąż jeszcze gorącej armaty.

– Koniec? – zapytał

– Koniec – Ramirez wskazał trzymanego pod strażą Araukana. O dziwo, Indianin nie był nawet ranny, uśmiechał się wyzywająco. Esteban poczuł się zmęczony, widział już zbyt często takie uśmiechy przecinające twarze niepokornych wodzów.

– Jesteś z siebie dumny, co Quama? – zapytał cicho – wojownik, który oderwał prowincję i zabił naszego generała? Pogromca bladych twarzy? Żywa legenda? – zbliżył się do więźnia aż ten odruchowo cofnął się o krok. Żołnierze zaśmiali się urągliwie – A ja wyślę cię do miejsca o którym boją się mówić wasze legendy. A on – wskazał ręką zmasakrowane ciało okryte generalskim mundurem – popłynie z tobą.

Esteban nie spojrzał więcej na Indianina, odwrócił się w stronę Rzeki. Ramirez wolnym krokiem poszedł ku wyciągniętej na piasek łodzi i zabrał się za rąbanie masztu.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Dałem piatkę. Bardzo ciekawe i klimatyczne.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Chyba nie do końca zrozumiałam. Zakończenie odrobinę przejaśniło mi w głowie, jednak dalej myślę, że coś mi umyka. Niemniej tekst robi wrażenie - zgadzam się z przedmówczynią, klimatyczny. W dodatku lekko upiorny, ale w tym przypadku to zaleta. I dobrze napisany.
I.

Isenna, ja też go do końca nie rozumiem, ale za sam klimat piatka się należy :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ach, to dobrze, bo już myślałam, że ja jestem taka głupia i nie załapałam oczywistego przesłania;)
Ale fakt, atmosfera bardzo dobrze oddana.

Tajemnicze i eleganckie. 5 jak nic. :)

Ooookey.
Ktoś tu widzę strasznie szasta jedynkami (piąte opowiadanie, któremu tak ze średniej wychodzi, że właśnie 1 dostało). Wcześniej nie miałam zamiaru oceniać, bo wahałam się między 4 a 5, ale wobec tak jawnej niesprawiedliwości wędruje 5;)

I właśnie dlatego najlepiej pisać co się dało :P Przynajmniej uniknie człowiek podejrzeń .

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Bardzo plastyczne, jak na historię lekko porwaną i opowiadaną małymi segmentami. Urzekający klimacik, te wszystkie indiańskie nawiązania bardzo do rzeczy, unosi się nad tym taki duch "inności", w pozytywnym sensie.
Dla mnie mocna 4, bo tego typu historie to nie moje klimaty, ale obiektywnie bardzo urzekające.

Co do skrytojedynkowców, to tego chyba nie da się wyplenić w tego typu konwencji oceniania. Chociaż nie obraziłbym się gdyby życzliwy inaczej duszek, który wali mi jedynkę, jak tylko opowiadanie pojawi się w naj ocenianych (nie żeby do końca zasłużenie, gdy oceniają ze trzy osoby, ale mimo wszystko pomaga to w zwróceniu uwagi na tekst), zabrał swoją czystą złośliwość gdzie indziej.

z odkrytą przyłbicą 3 te segmenty mi nie leżą i psują narrację. ale to tylko moje zdanie :)

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Klimatyczne, niepokojące. Tajemniczością przypomina mi film Valhalla Rising :)

Nowa Fantastyka