Książka

| KOPIUJ

Recenzja:

LeHardi

Niepojęte. Czyli recenzja. Książki.

{
Dawno już nie czytałem… nie, nie – to nie to, co myślicie – czytałem bowiem jeszcze przed kilkunastu minutami, dzięki czemu stwierdzić mogę (a nawet muszę), że dawno już nie czytałem takiego a r c y d z i e ł a.

Dawno już nie czytałem… nie, nie – to nie to, co myślicie – czytałem bowiem jeszcze przed kilkunastu minutami, dzięki czemu stwierdzić mogę (a nawet muszę), że dawno już nie czytałem takiego a r c y d z i e ł a. Oto skończyłem właśnie lekturę powieści, którą nie bez kozery Stephen King nazwał arcydziełem suspensu. King myli się jednak, bowiem Drood Dana Simmonsa nie jest arcydziełem wyłącznie suspensu – ta książka jest po prostu wielka pod każdym względem. Niektórzy recenzenci wprawdzie za wadę Drooda poczytują to, co świadczy o jej wielkości i niepowtarzalności: mianowicie niezwykle bogatą warstwę krytyczno-literacką,  osłabiającą, ich zdaniem, działanie suspensu. Mylą się jednak… jednak zacznijmy od uporządkowania naszej wiedzy o Droodzie. Jest zatem Drood powieścią niemalże biograficzną, opisującą ostatnie lata życia Charlesa Dickensa. Chodzi tu o okres pięciu lat następujących po katastrofie kolejowej w Staplehurst 9 czerwca 1865 roku; katastrofie, z której pisarz wyszedł bez szwanku (przynajmniej cielesnego). Wbrew pozorom nie jest to jedynie kronika tych lat z życia Pana Niezrównanego, jako że książka obfituje również w szczegóły jego wcześniejszej biografii, które poznajemy dzięki narratorowi, znanemu angielskiemu pisarzowi z czasów wiktoriańskich, Wilkiemu Collinsowi. Przyjaciel Dickensa, autor dziś już nieco zapomniany, został zaprezentowany przez Simmonsa jako osoba żyjąca w cieniu Boza – Collins ma kompleks Dickensa, jako że z jednej strony uważa się za lepszego pisarza, z drugiej jednak niczym kania dżdżu czeka jego uznania; akceptacja starszego kolegi jest mu wręcz do życia niezbędną, co nie przeszkadza go nienawidzić. Albo myśleć, że go nienawidzi… Zżyma się straszliwie na wszelkie uwagi Dickensa tyczące się jego utworów, nawet uważa że są zbyteczne, jednak bez dyskusji (ze skrywaną wprawdzie, ale z wdzięcznością) się do nich stosuje. Stąd też mnogość nawiązań do twórczości Dickensa, ocen zastosowanych przezeń rozwiązań fabularnych, charakterystyk dickensowskich bohaterów, dyskusji z jego pomysłami na fabułę… wyrazy uznania dla Dana Simmonsa  – informacje podręcznikowo dla niektórych nudne, podał w sposób nawet dla wielu wykładowców literatury nieosiągalny: czyli po prostu przystępnie i interesująco. Aż chce się sięgnąć po wszystkie te książki! I nie tylko zresztą te: zapomniany niesłusznie Collins zasługuje również na to, by wydobyć go z mgieł niepamięci: Kobieta w bieli i Kamień księżycowy trafiają zatem na moją listę Do przeczytania! A wiecie, że Wilkie stworzył podwaliny angielskiej powieści detektywistycznej?

Drood Dana Simmonsa naprowadził mnie na Tajemnicę Edwina Drooda Charlesa Dickensa, jako że historia i kulisy powstania ostatniej powieści Pana Niezrównanego stały się dla Simmonsa motorem jego własnej opowieści. Dickens Tajemnicy nie skończył; powieść drukowano w odcinkach; nagła śmierć jej autora w dniu 9 czerwca roku 1870, w piątą rocznicę katastrofy kolejowej w Staplehurst, przerwała publikację w momencie, gdy drukiem ukazał się zaledwie szósty z zaplanowanych dwunastu odcinków. Kto zamordował Edwina Drooda? Czy w ogóle go zamordował? Niestety,  odpowiedzi na te pytania zabrał Dickens do grobu… Dan Simmons postanowił zmierzyć się z tajemnicą –  z jakim jednak skutkiem? Znajomość ostatniej, niedokończonej powieści Dickensa, nie jest wprawdzie niezbędną do lektury Drooda, sprawia jednak, że przyjemność czerpana z lektury wzrasta niepomiernie. Czytanie tych dwóch książek równolegle, dwutorowo, było dla mnie niezapomnianym przeżyciem. Zdradzę Wam pewną wstydliwą tajemnicę: dzięki Simmonsowi przeczytałem swą pierwszą powieść Dickensa. Traf sprawił, że m o j a pierwsza powieść, jest jego ostatnią... Wiedziałem wprawdzie, że nie mogę pominąć Niezrównanego na swej literackiej drodze pisarskich i czytelniczych poszukiwań, ale Dan Simmons przyspieszył realizację mojej decyzji...

Kwestią nierozstrzygniętą pozostaje, czy wydarzenia przedstawione przez Simmonsa są rzeczywistą manifestacją tajemnych kultów, wywodzących się z mroków Egiptu faraonów, czy też opiumową wizją zahipnotyzowanego pisarza: nie sposób dać jednoznacznej odpowiedzi, interpretację pozostawił Simmons Czytelnikowi. Za to jak najbardziej prawdziwe i rzeczywiste są myśli zaprzątające umysł Wilkiego. I prawdziwe są realia wiktoriańskiego Londynu. Pod-Londynu – jeśli takowy istniał(by) – również. Londyn biedoty, żebraków, prostytutek, opiumistów, rzezimieszków, policjantów i expolicjantów, slumsy na powierzchni czy pomieszczone w katakumbach i kanałach – wszystko to odmalował Simmons z przerażającą wręcz dbałością o szczegóły, rzucając w rezultacie naszą wyobraźnię na obszary żywcem wyjęte z koszmarnego snu, a na które nigdy zapewne, czy to we śnie, czy na jawie, zapuścić się byśmy nie chcieli. Z tego też względu nie sposób simmonsowskiej wizji odmówić epickiej wręcz filmowości. Filmowość, rozumiana też jako podatność książki na ekranizację, to również olbrzymie pokłady pełnej niespodziewanych zwrotów akcji. O ile metafizykę i rozważania krytyczno-literackie na kinowy ekran  przenieść nie sposób, o tyle akcja Drooda jest tak skonstruowana, że nie byłoby z tym najmniejszych problemów. Filmowe skojarzenia związane z Droodem przenoszą nas w rejony, w których egzystują takie obrazy jak chociażby Vidocq z Gerardem Depardieu (inspektorzy policji niczym kruki, w czarnych, powiewających płaszczach) czy Todd Rzeźnik z Benem Kingsleyem (wizja Londynu). Ciekawym doświadczeniem byłaby również ekranizacja Drooda stworzona przez BBC – wystarczy przypomnieć dickensowskie produkcje tej stacji.

Wiemy, że Drood to wyśmienita powieść akcji, wspomnieliśmy o malarskości i filmowości opisu, spojrzeliśmy na książkę jako na studium obyczajowe i historyczne epoki wiktoriańskiej oraz podziwialiśmy ją jako esej literacki. Czy to wszystko? Nie – nie jesteśmy bowiem w stanie wyczerpać naszą wyliczanką wielowymiarowości i uniwersalności recenzowanej powieści. Nie można jednak nie wspomnieć o Droodzie jako powieści grozy. Lub horrorze – choć osobiście nie lubię tego określenia. Dan Simmons jest pod tym względem godnym spadkobiercą Mistrza – Edgara Alana Poe. Jak wspomnieliśmy na wstępie – zyskał uznanie Stephena Kinga, prawdziwego autorytetu w dziedzinie, tutaj to określenie mi nie wadzi, horroru. King wprawdzie, jak zwykł powtarzać znajomy recenzent, to nie moja bajka, jednak autorytetem horroru jest z pewnością – o czym świadczą liczby sprzedanych egzemplarzy dzieł jego, jak również niezmierna rzesza wiernych czytelników. Uznanie Kinga o czymś więc w końcu świadczy... Czym jest groza w wykonaniu Simmonsa? Czy wszystkie te koszmarne wydarzenia, postaci rodem z piekła i inne, dziwne i niewyjaśnione, zjawiska dzieją się naprawdę. Bo skoro przytrafiają się tylko Wilkiemu… są więc może  – li tylko – urojeniami zrodzonymi w umyśle pisarza spowitym opiumowym dymem. Na dobrą sprawę można by Drooda nazwać traktatem przy paleniu opium, swoistym memento, ostrzeżeniem przed uleganiem zgubnemu nałogowi.

Jest więc Drood książką wybitną i powinni przeczytać ją nie tylko miłośnicy Dickensa, epoki wiktoriańskiej, dziewiętnastowiecznej literatury i horroru. Ba, jest to książka nie tylko dla czytelników fantastyki i naprawdę szkoda mi tych wszystkich, którzy fantastyki nie czytają programowo (pozdrowienia dla M.), jako że większość d o b r e j literatury światowej tworzą obecnie pisarze zaszufladkowani jako pisarze fantastyczni. Cormaca McCarthy'ego i Salmana Rushdiego byście zapewne nie przeczytali, gdyby dali zaszufladkować się pod etykietą fantastyki... Co więcej, ortodoksyjni fantaści (ci od s-f, rakiet i robotów) odrzucą Drooda ze wstrętem. Nie dajcie się zamknąć w getcie kiepskiej literatury eksperymentalno-trawiennej: spróbujcie czegoś innego! Drood to dobry początek. A Cykl barokowy Neala Stephensona? Majstersztyk!

A czy wspominałem o elementach komizmu, o humorze którym Drood jest na wskroś przeniknięty? Nie? No to wspominam: źródłem komizmu jest, jakże by inaczej, Wilkie Collins, co sprawia że humor to trochę wisielczy. Jego megalomańskie wyobrażenia o sobie, o rzeczywistości w której przyszło mu żyć, o zamierzeniach i planach, które pękają niczym bańka mydlana w zetknięciu z rzeczywistością, są tegoż komizmu przyczyną. Nie należy mylić komizmu z rechotem, beztroskim i nieskażonym inteligencją śmiechem. Komizm służy kreacji głównego bohatera, człowieka w wizji Simmonsa zarozumiałego, antypatycznego, zakompleksionego. I tchórzliwego.

Co mnie jeszcze w Droodzie urzekło i zachwyciło? O pisarstwie pada tu wiele słów cennych i celnych: o pisarskich aspiracjach i inspiracjach, nadziejach i rozczarowaniach, o muzie i natchnieniu. O tym, czym różni się solidne pisarskie rzemiosło od literackiego geniuszu… Wilkie Collins, przez całe swe literackie życie, próbował wyjść z cienia Dickensa, marzył o tym by go pokonać. Ale czy da się rozstrzygnąć pojedynek dwóch wielkich ludzi pióra? Bo według jakich kryteriów wybrać zwycięzcę? Koniec końców, uznanie własnej przegranej staje się zwycięstwem Wilkiego: przyznanie się do porażki zyskuje mu sympatię, niechętnego i wrogiego do tej pory, Czytelnika. A czy uznanie czytelników nie jest dla pisarza najważniejszym miernikiem sukcesu?

Kiedy zachoruje wieśniak, inni zastępują go przy obrabianiu pola. Kiedy zaniemoże żołnierz, zgłasza się do infirmerii, a na pole bitwy wysyła się jego zastępcę. Kiedy choroba zmoże kupca, ktoś inny, na przykład żona zastępuje go za sklepową ladą. Kiedy w chorobę popada królowa, miliony modlą się o jej zdrowie, a w mieszczącym sypialnię skrzydle królewskiego pałacu mówi się niemal szeptem i wytłumia odgłos kroków. Jednakże we wszystkich tych wypadkach – w polu, wojsku i sklepie –praca trwa nieprzerwanie.

                Kiedy zaś choruje pisarz, wszystko zamiera: kiedy umrze, jego „firma” na zawsze kończy działalność. Pod tym względem profesja popularnego pisarza przypomina zawód sławnego aktora, tyle że nawet najsłynniejsi aktorzy mają swoich dublerów. A pisarz nie. Nikt nie może go zastąpić. Jego niepowtarzalny głos jest wszystkim.

Drood jest też (które to jest też w tym tekście?) opowieścią o śmierci. I nie chodzi o to, że śmierć – niejednokrotnie nagła i okrutna – towarzyszy bohaterom przez całą fabułę, że podąża ich śladem. Że lęk przed nią jest motorem ich działania. Ale śmierć to również ostatnia godzina... . Wszak, zgodnie z wiarą katolicką, nie bez powodu ten czas jest dla człowieka ostatnią szansą na odkupienie winy, na skorzystanie z Bożego Miłosierdzia. Stając wobec nieuchronnego mamy szansę na ostatnie, być może, rozgrzeszenie w naszym życiu. Musimy jednak szczerze spojrzeć na nasz dotychczasowy żywot. Uświadomić sobie wszystkie nasze „za’’ i „przeciw”. Nawet jeśli oznacza to przyznanie się do porażki. A może zwłaszcza wtedy… Ostatnia godzina.

Ale nade wszystko… Czytelniku… Dickens zasłużył na śmierć i potępienie, ponieważ – mimo wszystkich swoich braków i niedoskonałości (zarówno ludzkich, jak i pisarskich) – on był literackim geniuszem, a ja nie.

Czy Wilkey Colins zwyciężył? Ostatni rozdział Drooda jest rozdziałem bardzo gorzkim i smutnym, jest szczerym wyznaniem człowieka u progu, no właśnie – wieczności? nicości? – widzącego daremność wysiłku, bezsens całego swego życia. Akceptacja nieuniknionego, czy rezygnacja w obliczu klęski? Ostatecznej klęski… Zwycięstwo, czy porażka? Świadomość przegranej można uznać za zwycięstwo. Ale czy niemożność dostrzeżenia, że żyjemy we śnie, w swoistej hipnozie, z której obudzić się nie możemy? I że z powodu własnej naszej arogancji i pychy, nawet śmierć nie przyniesie nam wyzwolenia?

Zwycięstwo?

To straszne. Nieznośne. Niepojęte.

Niepojęte.

Niepojete…

Komentarze

obserwuj

Książka rzeczywiście jest świetna, zresztą jak wszystkie pozycję Simmonsa. Jednak recenzja pozostawia sporo do życzenia. Przede wszystkim sporo powtórzeń, które utrudniają odbiór.

Lehardi, Twoja recenzja jest długa i pełna długich bloków tekstu. To odstrasza przede wszystkim. Przydałoby się więcej akapitów, może jakieś śródtytuły i lekkie wygładzenie stylu.

 

Co do treści – widać, że recenzja jest mocno emocjonalna. Sądzę, że to dobrze. Ma się wrażenie, że książka zrobiła na Tobie takie wrażenie, że chcesz jak najszybciej i jak najwięcej tych wrażeń przelać na czytelników, by zachęcić ich do sięgnięcia po tę pozycję. Ale przydałoby Ci się nieco więcej uporządkowania, mimo wszystko.

Sama nie wiem... To nie moje klimaty. Może gdzieś, kiedyś się skuszę.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka