Kolejna sprawa. Czemu Polacy nie otrzymują nagród Nebula i Hugo? Pewnie dlatego, że nie są tłumaczeni na angielski?
Te dwa pytania mogą stanowić wstęp do dyskusji o tym, dlaczego polscy pisarze nie osiągają międzynarodowych sukcesów. Temat pewnie dość oklepany, ale co tam ;p
P.S. Przy okazji możecie podawać przykłady polskich pisarzy, którzy jakoś się "wybili".
Ale pytasz o pisarzy w ogóle, czy o tych zajmujących sie fantastyką? Bo jest różnica...
www.portal.herbatkauheleny.pl
Ogólnie. A w ogół wchodzą też pisarze, którzy zajmują się fantastyką.
Wiesz, najpopularniejszym polskim pisarzem w sensie najbardziej koajrzonym za granicami kraju jest Lem. Z fantastyki dbrze przyjął się też Sapkowski. Może inni po prostu nie są na tyle wybitni, albo nie piszą niczego, co by mogło zainteresować kraje anglojęzyczne?
Bo z samymi tłumaczeniami na inne języki to wcale z polską literaturą nie jest źle. Wystarczy trochę poszukać w necie artykułów na ten temat, np: tutaj.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Amerykanie nawet filmu zagranicznego nie są w stanie obejrzeć, muszą zrobić remake. Ich ogólnie interesuje tylko Ameryka. Rynek książki jest tam tak ogromny, że przekłady z innych języków są im po prostu niepotrzebne.
Ale samemu autorwi trudno się o to starać, bo musiałby sporo zainwestować. Trzebaby zapłacić tłumaczowi, a następnie - z już przełożonym tekstem - uderzać do agentów w Stanach.
Lem był tłumaczony, ale nie jest w Stanach popularny. Według Orsona Scotta Carda wynika to z tego, że Lema tłumaczyli na język akademicki, niezywkle trudny angielski, którego przeciętny Amerykanin nie zrozumie. Cardowi nie podobał się "Solaris" - strasznie ciężko mu się czytało.
Odnośnie laurów, Sapkowski dostał David Gemmell Legend Award, ale głosowanie było internetowe i to w sumie Polacy mu to załatwili.
Ponoć Dukaj jest już sprzedany i będzie tłumaczony.
@Suzuki M.
Bardzo fajny artykuł :)
Na każdym konwencie i spotkaniu z pisarzami w zasadzie ten temat jest poruszany. I nikt nie zna dobrej odpowiedzi ;)
Przesycony rynek angielski? Brak dobrej promocji? Przy wynajęciu dobrego agenta, który mógłby coś zdziałać, autor musiałby dołożyć do tego z własnej kieszeni?
Myślę, że dokłada się do tego również brak świadomości, u zagranicznych wydawnictw, istnienia czegoś takiego jak 'polska literatura'. Ale z drugiej strony, kto 20 lat temu słyszał o skandynawskim kryminale... ;)
Pozdro,
Snow
Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem
Wydaje mi się, że oprócz przesyconego rynku i wspomnianego braku dobrej promocji, pojawiaja się problem z kwestiami prawnymi. Mimo, że usługi prawne w USA są relatywnie tańsze niż u nas, to i tak dla kieszeni polskiego pisarza może być to spory wydatek. Tym bardziej, iż właśnie usługi z zakresu prawa autorskiego i autorskiego prawa umów są w USA drogie. O ile u nas na tym tle wyróżnia się w zasadzie umowę wydawniczą i różne umowy licencyjne, mamy kodeks i jedną ustawę, ze trzy umowy międznynarodowe, które mogą się przydać, to w USA, czy UK sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. I kosztowna. A nikt nie gwarantuje zwrotu kosztów i tego, że książka zejdzie:). Poza tym kwestia tłumacza, co zostało już poruszone. Dla jakiego targetu tłumaczyć? Jak już mamy książkę, prawnika i tłumacza, to pytanie, gdzie zacząć? Nie wróżę kariery ,,Wiedźminowi", albo książkom Piekary w Teksasie, albo przygodom Jakuba Wędrowycza w New Jersey. Taki Chmielecki, czy (niestety) Zajdel nie mieliby szans na rynku USA, bo byliby nie od odróżnienia od innych pisarzy S&F i F dla przeciętnego czytelnika Amerykanina (lub jak kto woli, ponoć poprawniej, amerykanina). Poza tym pisarstwo Zajdla to nisza nisz w USA.
Efekt jest taki, że łatwiej amerykaninowi napisać ,,Nudę pierścienia", albo inne ,,Król poza bramą", wydać i zarobić, a potem jeszcze wydać w Polsce, niż na odwrót, chociażby polska propozycja była, obiektynie lepsza, czy też ambitniejsza, ciekawsza, oryginalniejsza, śmieszniejsza (lepsza czyli).
Podczas spotkania na UW z Ziemkiewiczem i Kołodziejczakiem któryś z nich powiedział ciekawą rzecz - że zanim pojawiła się marka "skandynawski kryminał", musiała zaistnieć marka "Skandynawia". Coś w tym jest. Zainteresowanie danym krajem przekłada się na zainteresowanie jego kulturą i literaturą. Tymczasem Polska ciągle nie może znaleźć jakiejś spójnej formy promocji (z drugiej strony nie wiem czy Szwecja jest zadowolona z opinii kraju melancholijnych morderców, psychopatów, samobójców i zapijaczonych zmęczonych życiem policjanto-detektywów, no ale...). Z trzeciej strony - jak już się trafi z bestsellerem, wszystko jedno w jaki sposób, to on pociąga za sobą inne. Przykładem może być nadprodukcja książek dziejących się w Barcelonie po sukcesie "Cienia wiatru".
Ja mam genialny sposób, na wypromowanie polskiej sceny. Niech ktoś zacznie opisywać obrady sejmowe i wystapienia typu ostatnie expose premiera. To, co tam gadają i obiecują, to czysta fantastyka przecież. A ich zachowanie, jest na poziomie małp w zoo. Więc mamy idealne political-comedy fantasy na eksport.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Nikt nie wspomniał o Grabińskim. W ostatnich latach zainteresowanie jego twórczością przeżywa renesans, tyle że właśnie nie u nas, a w Niemczech i Anglii. Wydano tam kilka zbiorów opowiadań, a z zachwytem pisał o nim m.in. China Mieville. I jak gdyby taką okrężną drogą zainteresowanie naszym klasykiem wzrosło w końcu i u nas.
malakh: Amerykanie nawet filmu zagranicznego nie są w stanie obejrzeć, muszą zrobić remake. Ich ogólnie interesuje tylko Ameryka.
A mnie od dawna zastanawiało, na ile przeciętny Amerykanin faktycznie nie jest w stanie obejrzeć zagranicznego filmu, na ile zaś sytuacja na tamtejszym rynku jest skutkiem strachliwości miejscowych dystrybutorów. Bo może z tym być tak, jak z naszymi wydawcami w latach 90-tych, którzy bali się publikować polskich autorów, woląc inwestować w najgorsze choćby badziewie anglosaskie.
Dreammy napisał bardzo ciekawą rzecz, a w zasadzie powtórzył- aby stała się popularna literatura danego państwa, najpierw dane panstwo musi czymś zaistnieć. Jeśli zacznę rozmowę na temat ,, z czym kojarzy się Polska?", to odbiegnę nieco od tematu, ale prawdą jest to, że nie kojarzymy się z niczym, co miałoby wartość i znaczenie, tak naprawdę. Dosyć dużo podróżuję, dosyć dużo czytam i z moich doświadczeń wynika, że albo nie kojarzymy się zupełnie z niczym, albo ze złodziejstwem oraz biedą (tutaj zazwyczaj wymienia się nas w ciągu Białoruś, Ukraina, Polska), bardzo często w ,,krajach zarobkowych" z bezrobociem, nieuctwem, tanią, dosyć sprawną siłą roboczą. U lepiej poinformowanych obcokrajowców pojawiają się trzy myśli: II Wojna Światowa, Wałęsa, papież, kiełbasa.
Czyli nic, co miałoby znaczenie. Bo i tak naprawdę obecnie, marketingowo niekogo nie obchodzi to co Hitler zrobił w 1939, że Wałęsa skakał przez płot, albo papież (który notabene jeszcze za życia nie był tak wielbiony za granicą i przez zagraniczne media, w szczególności włoskie, jak próbują nam wmówić rodzinne media).
Wartość ma zazwyczaj klimat: krajobraz, architektura, styl życia specyficzny, pogoda, kultura.
Mamy wspaniałe miejsca, ładne zabytki, ciekawą kulturę, tylko co z tego, skoro promocja zawodzi? W przypadku klutury jest ona skazana na porażkę- mamy wiele memów kulturówych, archetypów i zachowań, które bez większej lub mniejszej analizy nie zostaną ani skomercjalizowane, ani tym bardziej zrozumiane. I kicha:).
Jak George R.R. Martin miał spotkanie z polskimi fanami, to przyznał się, że jedyne polskie słowo, jakie zna, to właśnie "kiełbasa". :P
No tak...
Dziwne. Większość ludzi z zagranicy kojarzy zazwyczaj : "kurwa".
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Albo "wódka" :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
Jakbyście widzieli jaki okrąglutki jest Martin, to zrozumielibyście dlaczego zapamiętał nazwę jedzenia ;)
Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem