- Hydepark: Fabuła - dokładnie zaplanowana, czy nieprzemyślana?

Hydepark:

opowiadania

Fabuła - dokładnie zaplanowana, czy nieprzemyślana?

 

Czy też macie tak, że nie możecie zacząć pisać dłuższej formy, dopóki nie upewnicie się, że wszystko w fabule jest dopięte na ostatni guzik? Ja na przykład, zanim dokładnie zbadam co i dlaczego, nudzę się już starym pomysłem i przeskakuję do nowego (którego też z reguły nie doprowadzam do końca). Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę wywołać dyskusji na temat mojego braku konsekwencji w działaniu, ale raczej chciałbym się dowiedzieć czy uważacie, że powinno się wszystko dokładnie zaplanować z góry (co uchroni nas przed ewentualnymi błędami logicznymi, ale potrafi zamordować cały zapał), czy raczej ograniczyć się do ogólnego szkicu (co z drugiej strony może doprowadzić do zagubienia wątku, częstych momentów zatrzymania biegu fabuły i niepotrzebnych dłużyzn, ale być może sprawi nam więcej frajdy z pisania). Dla poparcia tej drugiej opcji warto przywołać opowieści w odcinkach, cieszące się takim sukcesem na naszym portalu. To przecież całkowita improwizacja (chyba, że czegoś nie wiem?), a fabuła jest wartka i żywa, bo zawsze ktoś ma jakiś pomysł.

 

 

 

Nie przedłużając: co wy sądzicie?

Komentarze

obserwuj

Nie mam pojęcia. Chyba każdy pisze inaczej. Ale ja nie piszę opowiadań ani powieści ;)

Przynoszę radość :)

Zależy, co chcesz pisać. Jeśli to ma być opowiadanie historyczne, to raczej trudno tutaj o improwizację, a już na pewno nie w takim stopniu jak podczas tworzenia czegoś w stylu bizarre czy new weird.

Mastiff

Opowiadania (choć nie napisałem ich wiele) zwykle improwizuję, ewentualnie staram się doprowadzić do wymyślonego wcześniej zakończenia. W przypadku dłuższych form (a tych napisałem jeszcze mniej) obmyślam kilka najbliższych rozdziałów oraz kluczowe punkty fabuły, a także kierunki, w które zmierzają dane wątki. Pisanie według wcześniej ustalonego dokładnego schematu jest dla mnie bez sensu, zbyt wiele rzeczy wymyślam na bieżąco. Grunt, by całość było spójna. Niejeden dobry pisarz potrafi wymyślić fabułę na bieżąco tak, że czytelnik myśli, iż wszystko z góry zaplanował. To jest największa sztuka.

Jako autorka (opowiadań, nie powiesci): zaczynając pisanie, zawsze wiem ogólnie, co się w tekście ma wydarzyć, aw trakcie pisania wymyślam, JAK ma się wydarzyć. Przykład (fikcyjny): potrzebny mi jest w fabule konflikt prowadzący do konkretnych wydarzeń, więc przed napisaniem wymyślam, że bohater musi podpaść swojemu dowódcy, a dopiero w trakcie pisania wymyślam za co podpadnie.   Jako czytelniczka: zdecydowanie wolę fabuły, po których widać, że autor od początku miał jasną wizję wydarzeń, niż takie, po których widać, że były klecone na kolanie (albo, co jest równie irytujące, w trakcie pisania wielotomowego cyklu autor zmienił koncepcję – to jest, według mnie, przypadek sagi o wiedźminie). A już szczególnie w powieściach lubię, jak strzelby z pierwszego aktu wypalają w ostatnim, wszystkie szczegóły się zazębiają i tak dalej. Podziwiam np. Tada Williamsa, który pisze powieść na parę tysiecy stron, ma z dziesięciu głównych bohaterów, a na końcu okazuje się, że każdy z nich miał konkretną rolę do odegrania. W opowiadaniu, jeśli jest dobrze napisane, ma ciekawy świat czy świetnie wykreowanego bohatera, mogę strawić coś takiego, co było kilka numerów NF temu w "Chłopcu z zapałkami", że autor prowadzi akcję od jednej wizji do drugiej, a kończy w sumie bez związku z akcją. W powieści bym zabiła za coś takiego. ;-)

Kiedyś układałam fabułę aż do kompletnego zajechania pomysłu. Dla takej jednej powieści historycznej (oh, jakiz to był wspaniały risercz!) miałam rozpisane kolejne etapy w punktach i podpunktach od cyfr rzymskich, po myślniki (I, 1, A, a, – … nieważne) i z przewidywaną ilością słów. Wyszło mi, że powieść będzie miała około 600 tys. znaków. Napisałam połowę i ta połowa miała 800 tys. znaków.   Teraz próbuję pisać bez fabuły. W opowiadaniu, które zmęczam teraz nie wiedziałam nawet nic o głównym bohaterze, kiedy zaczęłam pisać. I też nie mogę skończyć, więc nie wiem, która metoda jest lepsza. :)   Achika: w powieściach lubię, jak strzelby z pierwszego aktu wypalają w ostatnim, wszystkie szczegóły się zazębiają i tak dalej Och, tak, też to lubię. A zwłaszcza, kiedy coś takiego pojawia się w trakcie pisania. Kiedy odkrywam, że niezwiązane ze sobą wątki w jakiś sposób się jednak zazębiają, wystarczy zmienić jakiś drobny szczegół w szesnastym rozdziale i nagle cała książka zaczyna mieć sens. Chyba dlatego nie mam serca do pisania opowiadań, bo w opowiadaniach nie da się czegoś takiego poczuć.

Kudłacz, dzięki za ten temat. Chyba po miesiącach frustracji wrócę jednak do konstruowania fabuł dla dłuuuugaśnych powieści. ;) Bo ta cała teoria o tym, żeby uczyć się na opowiadaniach, jakoś się w moim przypadku nie sprawdza.

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

"Bo ta cała teoria o tym, żeby uczyć się na opowiadaniach, jakoś się w moim przypadku nie sprawdza." – Literacką nagrodę Nobla właśnie otrzymała Alice Munro, określana mianem mistrzyni krótkich form. Dla mnie to najlepszy dowód, że na opowiadaniach nie tylko można nauczyć się pisać, ale też, że ta forma może zostać doceniona. Zaletą opowiadań podczas doskonalenia warsztatu jest to, że łatwiej jest nakłonić większą liczbę osób do ich przeczytania i zrecenzowania. Poza tym mniej czasu i energii inwestuje się w niepewny projekt, a jeśli pomysł się sprawdzi, zawsze można wykorzystać go w długiej formie.

 

Ale do tematu.

U mnie na początku musi być pomysł. Przeważnie obejmuje on głównych bohaterów, miejsce akcji, zarys fabuły i zakończenie, najchętniej z mocną puentą. Może to się wydaje dziwne, ale tak jest w moim przypadku, że zakończenie (bez detali) zostaje wymyślone na początku i opisane w formie krótkiej notatki. Szczegółowa fabuła powstaje już w trakcie pisania i często jest zmieniana i rozbudowywana, gdy pojawiają się kolejne pomysły, ale zawsze dąży do określonego na początku zakończenia.

Unfallu, zaciekawiłeś mnie. Ja zawsze mam problem z zakończeniami – w następnym albo następnym opowiadaniu muszę spróbować zrobić to tak jak Ty.   Co do fabuły, to się nie wypowiem, bo u mnie to różnie. Jednak w większości przypadków zaczynam mając w głowie pomysł i bardzo, bardzo mętne zakończenie.

Mee!

U mnie też wpierw jest pomysł na zakończenie (dość szczegółowo) i jednocześnie pomysł na bohatera i realia (już mniej szczegółowo). Cała reszta później. Zauważyłem, że lepiej pisze mi się mając plan, całkiem dokładny (rozpisane co powinno znaleźć się w poszczególnych rozdziałach), ale nie superprecyzyjny. W trakcie pisania plan przeważnie ulega modyfikacjom, dochodza czasem nowe wątki, ale zakończenie jest raczej nienaruszalne.

Sorry, taki mamy klimat.

Rozumiem. Chyba najlepiej porównać to do malowania obrazu. Nigdy nie robię zbyt szczegółowego szkicu, bo dopiero później okazuje się co pasuje, a co nie. Można coś ująć coś dodać, ale zakończenie, powinno być mimo wszystko pewne, aby widz nie odniósł wrażenia, że nasze dzieło jest poskładane z losowych elementów. W powieści chyba warto mieć jako takie "rozrysowanie przestrzenne", ale dobrze też aby zostawić trochę miejsca na improwizację, żeby zwiększyć realizm. Jeżeli chodzi o Alice Munro, to wydaje mi się, że jej sukces polega na ciągłym obcowaniu z krótką formą, poświęceniu się jej. Zyskując pewne doświadczenie, nauczyła się konstruować fabuły zamykające się w małym formacie. To się ceni, bo ostatnio pojawia się wiele "tasiemców", których końca nie widać (a potem okazuje się, że miłość była na wyciągnięcie ręki ^^). Kiedy mamy do czynienia z Agatą Christie, to również obserwujemy, poniekąd imponującą, wprawę w konstruowaniu inteligentnych i spójnych fabuł. Niestety tego typu kryminały są dosyć schematyczne (to prawie jak matematyka). Ja również dziękuję t.lena miło czytać, że się kogoś uwolniło od frustracji, zwłaszcza, kiedy samemu się z nią boryka.

U mnie zazwyczaj jest tak jak u Unfalla – musi być mocne zakończenie, albo przynajmniej takie, które zostawi czytelnika ze świadomością – o kurde! ( przynajmniej w zamierzeniu ;) ). Zazwyczaj zaczyna się u mnie od pewnego pomysłu np. na świat przedstawiony, a zaraz potem obmyslam jak można ubrac go w historię, by na końcu przywalić czytelnikowi. Jak ma zakończenie oraz pomysła na świat ( rozmaicie rozumiany – bardziej jako sceneria ) to mogę się brac do pisania. Często idę na improwizację poszczególnych scen/fragemntów, ale pwien zarys musi się zgadzać. Przyanm jednak szczerze, że ostatnio przy pisaniu jednego opowiadania ( 4 wersja, po 3 odrzuconych ) robię sobie szczegółowy zarys na poszczególne sceny, łacznie z bohaterami i ich cechami – coś jak opis początkowy dajmy na to w dramatach ( np. pokój w hotelu, spotykają się dwaj kolesie, jeden gruby i spocony, zachwouję się nerwowo i niepewnie, drugi jest pewny siebie, patrzy na grubego z góry, zaczynają się kłocić, dochodzi do gróźb – coś w ten deseń ). Zrobiłem to tylko dlatego, że pomysła jest bardzo skoplikowany i zawiły i przy zwykłym pójściu na żywioł wszystko mogłoby się posypać. Ale to przyszło z czasem, nakresliło się w mojej głowie z uwagi na trzy poprzednie wersje wywalone do kosza. 

"I needed to believe in something"

Ale widac taki żywioł u znanych autorów – np. Mieville w Bliźnie poszedł na żywioł i to naprawdę w dużym stopniu – ciągle odnosiłem wrażenie, że nie ma pomysłu na dalsze popchnięcie akcji do przodu i kluczy z tego powodu i przynudza niestety. Odwrotnie w stosunku do Dworca perdido, gdzie fabuła i poszczególne fragmenty były dobrze przemyślane i z małymi miejscami na improwizację.  Konkluzja – bardziej męczyła mnie Blizna z tego powodu, a Dworzec przeczytałem dość gładko. Sam wyciągnij z tego wnioski. 

"I needed to believe in something"

Ja mam tak, że jak myślę nad czymś długo to pojawia się tendencja do skupiania się przede wszystkim na świecie i bohaterach, bez jakichś konkretnych wydarzeń, poza punktami zwrotnymi, zakończeniem. I często im dłużej myślę, tym bardziej zapominam o tym, że przecież ci bohaterowie w tym świecie coś muszą robić. A jak nie myślę długo, tylko zabieram się za pisanie, to pomysł na konkretną akcję rodzi się w ciągu minut, czasem nawet sekund i potem się tego jakoś trzymam. Wiadomo, że podczas pisania wszystko wychodzi nieco inaczej i jakieś rzeczy się zmienia, ale bez przesady. Dlatego najtrudniej jest mi się zabrać za najstarsze pomysły, które zdaje się – wcale nie są jakoś specjalnie dopracowane. A jak zaczynam pisać coś, co zacząłem dawno temu i pozostawiłem otwarte, to najczęściej wychodzi to zupełnie inaczej niż planowałem pierwotnie. Albo nie wychodzi wcale : ) No i nigdy nie byłem przekonany do zapisywania pomysłów na kartce. Próbowałem kilka razy, kiedy pisałem swoje nastoletnie opowiadania, ale uznałem, że nie ma to większego sensu – jak masz pamiętać, to pamiętasz, a jeśli zapomniałeś to kawałek tekstu i tak zinterpretujesz inaczej, niż wtedy, kiedy pamiętałeś : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Zupełnie nie potrafię usiąść i zacząć pisać, bez pomysłu, poukładanego już jakoś w głowie. Muszę kiedyś spróbować, wymyślić pierwsze zdanie i zobaczyć, co z tego będzie. Jeśli chodzi o dłuższe projekty, no to plan muszę mieć. Z tego powodu, o którym pisała Achika i T.lena – coś z czegoś wynika, do czegoś grunt trzeba przygotować znacznie wcześniej. Chyba w zadnej innej dziedzinie życia nie odczuwam takiej potrzeby dyscypliny i logiki, jak w pisaniu właśnie. Moim i cudzym. Tylko że takie dłuższe rzeczy, to u mnie właśnie w sferze projektów. A właściwie projektu, bo ostatnio wpadłam na to, aby dwa pomysły połączyć w jeden. W obydwu światach muszę więc wprowadzić korekty – w jednym drobne, w drugim potężne, łącznie z przemieszczeniem całości kilka wyimaginowanych wieków do przodu. Ufff, dobrze, że ostatnie dwa lata sobie przebimbałam :). Kiedyś też – jak Unfall i Sethrael – zaczynałam od końca. I pewnie dalej tak będę robiła w przypadku krótszych tekstów. Tylko że u mnie ostatnio wszystko pęcznieje, a zamiast efektownych pomysłów wychodzą psychologiczne maltretacje. I dla mnie wtedy już efektowny finał przestaje być ważny. Szkoda, że dla innych nie ;). I –  tak, pomysł na bohatera musi być. Nawet, jeśli mam pomysł na tekst, a bohater mi jakoś nie podchodzi, no to brnę jak po ugorze, żeby w końcu zrezygnować z całości.

ocha – dokładnie – jesli nie czujesz bohatera i nie wiesz co nim kieruję, to pisanie mija się z celem. Trzeba znać jego motywy i pobudki. 

"I needed to believe in something"

U mnie często jest tak, że tekst zaczynam pisać od jakiejś sceny (zwykle początkowej), nie zawsze mając pomysł co dalej. Czasem dochodzi do tak strasznego stanu, w którym piszę tekst, ale nie mam pomysłu dokąd mógłby prowadzić (generalnie nie mam problemu z odgrywaniem osobowości bohaterów, przynajmniej w moim mniemaniu, więc mogę pociągnąć przez pewien czas tekst bez zaplanowanej fabuły). Takie coś mnie osobiście bardzo frustruje. Lubię mieć fabułę mniej więcej zaplanowaną. Jeszcze nigdy nie pisałem od końca, kusi mnie ta metoda

Ale jak ciągniesz ten tekst bez planowanej fabuły? Co robią bohaterowie? Junior_13j: kiedyś pisałam tekst, w którym główny bohater miał stać się bezwolną, nieświadomą ofiarą, z ufnością podążając za swoimi finałowymi katami. I ten bohater to był taki sobie miły chłopek roztropek, no bo taki musiał być. I utknęłam, w połowie. Uświadomiłam sobie, że powinnam to napisać z punktu widzenia tego złego, to on powienien stać się postacią… może nie centralną, ale jego oczami powinnam była, jako autorka, patrzeć na sytuację. I już by mi się pewnie lepiej pisało.

Mam trzy rozgrzebane teksty – ciekawi bohaterowie, rozbudowane światy, ciekawy początek historii – leżą porzucone na twardym dysku, bo nie było od początku jasno zaplanowanego, mocnego końca. Leżą tak już od dawna. Natomiast teksty, w których zakończenie było częścią pomysłu i pojawiło się w głowie od razu, powstają w całości. Dla mnie to sygnał, że tak właśnie powinienem postępować, bo nie chcę być mistrzem niedokończonych opowieści. ;)

Cóż Unfallu, masz rację:). Ja powoli taką mistrzynią się staję, niestety.

Ocha napisała:  Muszę kiedyś spróbować, wymyślić pierwsze zdanie i zobaczyć, co z tego będzie.   Lem przyznał się kiedyś w wywiadzie, że podobnie zaczął pisać "Solaris". Pierwsza scena, bohater, zapowiedź nieznanych wydarzeń… A co wyszło, to wszyscy wiedzą.   Tylko że, myślę, trzeba, cholera, najpierw już być dobrym i sprawnym, żeby tak na żywioł puszczać z początku…

Aleś mi, Adamie, przygadał. :) Całe szczęście, że mam zdrowy dystans do swoich umiejętności, bo by mi się chyba przykro zrobiło. ;) I tak – spróbować warto, zawsze to jakieś ćwiczenie. 

ocha, bywa tak, że fabuła jest u mnie wymyślana tak na bieżąco (idę wtedy trochę na żywioł, np. w trakcie pisania nie potrafię powiedzieć, co się wydarzy na następnej stronie) i jakoś wychodzi w trakcie. Bywa też tak, że to niepokorni bohaterowie tak wpływają na świat swoim zachowaniem (w tym realizowanymi przez siebie celami), że sami "robią mi fabułę". Jako przykład takiego manewru mógłbym podać sesję RPG, którą kiedyś prowadziłem. Postanowiłem sobie, że gracze nie będą żadnymi wybrańcami z proroctwa i żaden ich krewniak nie zostawił im w spadku Jedynego Pierścienia albo czegoś w tym stylu, że w jakiś główny wątek fabularny zaangażują się kiedy będą chcieli (sami go też wybiorą). Na stepach znaleźli koczowników (ich teren przyłączono do większego państwa, przypominali nieco Kozaków), u których panowały nieco rewolucyjne poglądy. Przekonali trzeciego w kolejce do tronu księcia do zawiązania z nimi sojuszu i przejęcia tronu. Zrobili sobie z wojny domowej (wywołanej przez nich) główny wątek fabularny. Osobiście średnio lubię tak pisać, bo trudno przewidzieć wynik pracy i te godziny/dni/tygodnie/miesiące pisania mogą pójść na marne bo tekst może stać się zlepkiem nieco chaotycznych scen. Bywa też, że łączę planowanie i spontanicznością, tak było przy "Skute lodem Lan Exeter" (moim wiedźmińskim fanficu na PRZE-TWORZENIE), gdzie miałem zaplanowany początek, koniec i kilka scen w trakcie (niekoniecznie ważnych dla fabuły), a reszta wychodziła "w praniu". Osobiście uważam, że z tych 3 elementów (fabuła, bohaterowie, świat) fabuła jest najtrudniejsza.

Improwizacja jest dobra, ale pod warunkiem, że potrafi się zachowac stosowny balans i nie stracić z oczy głównej koncepcji idąc na zbytni żywioł. 

"I needed to believe in something"

Ocha napisała:  Aleś mi, Adamie, przygadał. :)   No też… Na duchu chciałem podtrzymać, ot, co.

Aaaaaa, na duchu, aha! No to coś mi po prostu umknęło. ;)

Cóż ocha, kiedy mam zastój kreatywności (co drugi dzień), to po prostu włączam worda i piszę co mi pierwsze przyjdzie do głowy i gwarantuję, że nie jest to Solaris :D Właściwie to stąd ten temat. Chciałem się dowiedzieć, czy warto się męczyć i rozpisywać punkt po punkcie wszystkie wydarzenia. Ale jak to mówią: nie dowiesz się póki nie spróbujesz na własnej skórze.

Za to właśnie wymyśliłem fajny pomysł na konkurs. Co powiecie, na to, żebyśmy napisali opowiadania rozpoczynające się od jednego, wcześniej podanego zdania?

Za to właśnie wymyśliłem fajny pomysł na konkurs. Co powiecie, na to, żebyśmy napisali opowiadania rozpoczynające się od jednego, wcześniej podanego zdania?

Bardzo, bardzo, bardzo mi się ten pomysł podoba. I nawet obiecuję, że tym razem rzeczywiście postarałabym się coś napisać.

Jest na swój sposób intrygujący. Tylko jak zawita na stronę ktoś nowy to pomyśli, że tutaj są takie same teksty, tylko mają inne tytuły ;)

Właśnie oglądałem Bodyguarda i po za tym, że mi się podobał, to stwierdziłem, że jakby się zebrało jakieś skromne jury, to moglibyśmy wspólnie obmyślić co to za cudowne zdanie ma być. Kalep: że tak powiem – jedna jaskółka wiosny nie czyni. Ocha:  takim razie czuję się zobowiązany doprowadzić konkurs do skutku (chociaż nie ukrywam, że sam także chętnie bym coś napisał, ale widać to jeszcze nie czas).      

Ocha: Ale jak ciągniesz ten tekst bez planowanej fabuły? Co robią bohaterowie?  Jest taka technika pisania "scena-sequel". W scenie opisujesz wydarzenia, w sequelu reakcje bohatera na to, co się wydarzyło i w jaki sposób zmieniają się jego zamierzenia i cele. Kluczem do takiego pisania jest to, by bohater zawsze miał jasno określony cel na początku sceny i by go nie osiągnął. Na przykład wstaje rano, głodny i chce zjeść śniadanie a tu… pusta lodówka. Sequel. Następna scena. I tak w kółko.  Szczerze mówiąc nie próbowałam, bo jakoś nie widzę, żeby takie pisanie mogło dokądś doprowadzić. Wolę już to rozkładanie fabuły na czynniki pierwsze. Ale nigdy jeszcze nie udało mi się zacząć opowiadania od zakończenia. O, nie przepraszam, raz mi się udało, tylko, że w trakcie opowiadania bohaterownie robili takie rzeczy, że po napisaniu tekstu okazało się, że początkowo wymyślone zakończenie, zupełnie już nie pasowało do treści.

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Wydaje mi się, że warto choć ogólnie wiedzieć, co się chce napisać ;)

Przynoszę radość :)

No, rzeczywiście, T.leno, również nie wiem, jak mogłoby to doprowadzić do czegoś sensownego. Ja jeszcze napiszę, że uwielbiam klamry. To może być podobna sytuacja, to samo miejsce, może być też na zasadzie kontrastu. Ale lubię, kiedy pierwsza i ostatnia scena mają ze sobą coś wspólnego.

A ja niemal wszystkie opowiadania, które ukończyłem, zaczynałem od ostatniego zdania. (Znam je zreszta na pamięć). Wtedy cały proces tworzenia przypomina trochę wyścig z samym sobą: nawet, kiedy się juz straci ten początkowy zapał, zawsze pozostaje jakis wewnętrzny przymus, by nie zostawiać rzeczy niedokończonymi, by dotrzeć jakos do tej puenty, ostatniego wyrazu, kończącej kropki. Poza tym to dobre przypomnienie, o czym jest właściwie tekst; kiedy masz juz zakończenie, to cały czas o nim pamiętasz podczas pisania – a kiedy masz ostatnie zdanie, to resztę piszesz tak, zeby właśnie ono wybrzmiało jak najmocniej.

Kiedy piszę opowiadanie czy mikropowieść, zawsze mam już pomysł na dwie rzeczy: jak historia się zacznie i jak się zakończy. Przy okazji dochodzą do tego rozmaite zwroty akcji i pomniejsze koncepcje, z których też można zbudować fabułę (a niektóre są tylko smaczkami). Dokładne rozplanowywanie tekstu raczej nie ma sensu, ponieważ wtedy zawsze znajdą się luki, które trudno będzie załatać (ja się tak przejechałem z pisaniem pewnej powieści – niby pewne wątki zaplanowałem ze szczegółami, ale wystarczyło, że w jednym momencie się zaciąłem, a już przez kilka najbliższych tygodni miałem zagwozdkę, jak z tego wybrnąć. Ogólnie utworu nigdy nie skończyłem i raczej już tego nie planuję :D). Warto trochę zaimprowizować, aby pozwolić czytelnikowi odczuć, że postacie w wykreowanym świecie rzeczywiście żyją. Jednak oparcie na tym całej historii też nie jest dobrym pomysłem, gdyż – jak określili przedmówcy – na dłuższą metę do niczego to nie prowadzi. Wydaje mi się, że zamiast pisać ciągle według wyobrażenia "ta postać by tak zrobiła", warto wprowadzać elementy, które uzasadnią zrobienie przez bohatera czegoś, czego oczekuje od niego autor.   Ja bym więc stawiał tutaj na szukanie złotego środka.   Jeśli chodzi o bohaterów, ciągnie mnie cały czas do czynienia z nich indywidualistów. O co mi chodzi – staram się, żeby każda postać, która ma znaczenie dla fabuły, wyróżniała się pod jakimś względem, czy to cech osobowości, czy umiejętności, czy nawet stylu mówienia. W pewnym stopniu mówi to też o społeczności, w której żył lub żyje, ale moje postacie najczęściej nie są po prostu członkami tych społeczności; o ile się nie mylę, praktycznie każdy ma jakieś cele, do realizacji których dąży, i robi to na swój sposób i sobie znanymi środkami. Każdy zachowuje się po swojemu, każdy nauczył się czegoś, z czego potem korzysta. I właśnie to próbuję oddawać w pisanych przez siebie tekstach.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

To nie chodzi chyba jednak o stworzenie sobie sztywnego pancerza, z którego nie da się już w żaden sposób wydostać. Tylko o to, żeby zminimalizować ryzyko chaosu, braku logiki, nieprawdopodobieństwa.  Sama zazwyczaj piszę tak, że w miarę szybko, według jakiegoś planu (jeśli to jest coś dłuższego) piszę tekst "szkieletowy". To znaczy, w miarę możliwości już porządnie, ale jeśli trafiam na jakieś przeszkody, czy to stylistyczne, czy – drobne – fabularne, to po prostu zostawiam, ewentualnie zaznaczając, że tu coś jest nie tak. Potem wracam. To jest zresztą dla mnie ulubiony etap – "dopieszczanie" :). I – oczywiście – natykam się na takie właśnie przeszkody, nagle uznaję, że coś jednak trzeba zmienić. W ostatnim tekście miałam pewien koncept na jedną z głównych postaci, potem go zmieniłam, potem zmieniłam ponownie, wracając mniej więcej do pomysłu pierwotnego. No a mój mityczny wymyślony świat też właśnie przerabiam, zupełnie, z dwóch właściwie powodów. I – jeśli go chcę przenieść w czasie – no to przecież wiąże się to ze zmianą całej scenografii. Tak wyszło, ale uznałam, że tak właśnie będzie lepiej. Ale i tak uznaję, że pierwotny plan wciąż będzie niezbędny. :)

Nowa Fantastyka