- Hydepark: Top Dekady

Hydepark:

Top Dekady

W styczniowym numerze "Nowej Fantastyki" pojawi się artykuł "Top Dekady" podsumowujący pierwsze dziesięć lat XXI wieku. Redakcja NF, nasi stali współpracownicy i przyjaciele zagłosowali na dziesięć najlepszych i/lub najważniejszych filmów, książek polskich i zagranicznych oraz wydarzeń z tego okresu.

 

Zapraszamy Was do zabawy: zanim numer pojawi się na rynku, spróbujcie we własnym zakresie odgadnąć, co mogło się pojawić w takim zestawieniu? Został Wam jeszcze tydzień na spekulacje – później wszystko będzie jasne. :)

Komentarze

obserwuj

Oddałem swoje typy.
Nie jestem z redakcji, nie jestem stałym współpracownikiem, więc muszę być przyjacielem!
Jestem wzruszony, że Jerzy zrobił Top Dekady, żeby publicznie ogłosić swoją przyjaźń z moją skromną osobą :)
Ocieram białko ze skorupki...

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Zdaje mi się, że Lód Dukaja będzie wysoko, no i jeszcze trylogia husycka...

Dziesięć pozycji na film, książkę i wydarzenia? Na dziesięć lat?

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Mam pytanie czy takie filmy jak sin-city, 300, Jonah Hex, Watchmen Strażnicy traktować jako filmy fantastyczne?

Filmowo:

Na pewno Dystrykt 9 Blomkampa, najlepiej na podium. Jeśli chodzi o reprezentatywność/wartość artystyczną, to typowałbym Mroczny Rycerz Nolana, Pozwól mi Wejść Alfredsona, Labirynt Fauna Del Toro, Sunshine albo 28 Dni Później Boyle'a oraz Moon Jonesa, ten ostatni najlepiej na pierwszym miejscu. Powinien się znaleźć japoński Krąg Nakaty, za zapoczątkowanie znaczącego boomu na azjatycki horror, zamiennie z Opowieścią o Dwóch Siostrach Kim Ji-Woona jako szczyt artystyczny nurtu. Marzeniem ściętej głowy, jak już jesteśmy przy skośnookich, jest pojawienie się takich obrazów jak The Host Joon-ho (jako super udany revival tzw. monster movies + praktycznie podręcznik jak robić dobry dramat science fiction) albo Thirst Chan-Wooka (najlepszy film wampiryczny dekady, zdecydowanie)

Pewniakami, co z żalem stwierdzę, wydają mi się Władca Pierścieni, Avatar i Incepcja. Władca Pierścieni nie zasłużył z racji nierówności, nadmiaru mielizn (vide część ostatnia) i nieuchronnego spłycenia, połączonego z rażącym miejscami podkręcaniem widowiskowości. Avatar też, bo obiektywnie patrząc jego wartość jako filmu jest niska. Mash-up Pocahontas ze Smerfami z nutką Obcego, napędzany właściwie jeno efektami specjalnymi, to nie jest moja wizja dzieła na listę dekady (może się znaleźć jako zjawisko, o czym niżej). Incepcja to świetny film, z doskonałymi rolami Di Caprio, Murphy'ego, Watanabe i innych, ale nie jest na tyle dobry, by reprezentować całość dekady. Czegoś mu zabrakło.

 

Aha, fajnie, że na dziesiątym znalazło się miejsce dla ulubionego onanizmu intelektualnego wszystkich nerdów (Donnie Darko ofkoz)

Literatura:

Tu się nie wypowiadam, bo jestem mocno do tyłu z wydarzeniami bieżącymi w fantastyce. Z polskiej rzuciłbym na pewno Trylogię Husycką i coś Krajewskiego (za wystartowanie efemerycznego gatunku ezoterycznych retro kryminałów). Z zagranicznej Dworzec Perdido Miéville'a, Akta Dresdena Butchera, Amerykańskich Bogów Gaimana.

 

Wydarzenia, moje propozycje:

- boom serialowy, z wyróżnieniem w kategorii fantastyki Battlestar Galactica jako tzw. game changer ;)

- wzrost znaczenia i aktywności internetowego drugiego obiegu, jego powolne przebijanie się do świadomości mainstreamowej ( z przykładami takimi jak powieść House of Leaves, seriale Dr.Horrible's  Sing Along Blog i The Guild, czy komiksy w typie Girl Genius i xkcd).

- popularność filmów komiksowych

- nieustająca fala remake'ów/rebootów/ innych re - w Hollywood, czyli odtwórcze żerowanie na sukcesach dawnych/nieanglojęzycznych filmów i seriali.

- dzikie parcie na 3D w kinie, które nakręcił Avatar (te dwa ostatnie można zbiorczo, jako „degradacja i zastój w Hollywood")

- ogromny wzrost znaczenia publiki nastoletniej/Young adult w każdej dziedzinie fantastyki (i nie tylko), tutaj przykładów mamy multum, od Harry'ego Szczotera do Zmierzchu, od parcia na rating PG-13  w kinie do seriali Smallville i Vampire Diaries.

- dwa słowa: paranormalny romans. Auć.

Jako, że nie czytam zagranicznych autorów to ich nie wymienię. Z polskich książek to przede wszystkim Lód Jacka Dukaja, ponieważ jest to książka wybiegająca poza wszystkie standardy i na długo zostanie zapamiętana. Poza tym cykl "Pan Lodowego Ogrodu" Jarosława Grzędowicza wart jest odnotowania. Jeśli chodzi o filmy to oddałbym głos na Zombieland, film wyśmiewający boom na żywe trupy, a przy tym wciągający i inteligentny.

A mnie ciekawi, czy Łukjanienko się załapał w tych dekadach. Byłoby fajnie :D
I czy filmy animowane zostały wzięte pod uwagę.

Zombieland zacne jest rzeczywiście, ale jakby głosować na coś, co podsumowuje atak zombie na popkulturę w ostatnich latach, to miałbym lepsze typy. Shaun of the Dead Wrighta w kategorii pastiszu/trybutu, komiks/serial Walking Dead w kategorii szczyt artystyczny, oraz wzmiankę o Świcie Żywych Trupów Snydera jako forpoczcie zjawiska.

Właśnie, takie marudzenie natury ogólnej. Skoro robi się już podsumowanie dekady fantastyki, to trochę mało kategorii jest. Komiks by się przydał, jako medium nasycone fantastyką, nie mówiąc już o telewizji i grach komputerowych/wideo, w których dobrej fantastyki jest ostatnimi czasy więcej, niż w takim filmie dla przykładu. Mogłoby być bardziej multimedialnie, skoro wskazujemy zjawiska reprezentatywne dla całej dekady.

Dekadę temu to ja się uczyłem tabliczki mnożenia, czy jakiejś innej przydatnej w życiu rzeczy. W każdym razie nie mam wglądu w całość żeby oceniać całą dekadę.

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Ja z filmów widziałbym Solomona Kane'a, bardzo niedoceniona produkcję, a świetnie oddającą klimat opowiadań Howarda. Do tego w bardzo umiarkowany sposób korzystającą z efektów specjalnych. Są one raczej dodatkiem, a nie głównym motorem napędzającym film, co w dzisiejszych czasach jest rzadkością.

Kolejny tytuł to "W drodze", z Vigo Mortensenem. Fenomenalny klimat świata po katakliźmie.

W wydarzeniach się nie wypowiadam, a jeśli chodzi o książki, to z nowości nie czytam nic, więc tez głosu nie zabiorę.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Rany, Snow, rzeczywiście. Te 10 lat to właściwie..  późne dzieciństwo i okres dojrzewania. Całe "nastoleństwo" :D

"Władca Pierścieni" - film czy wydarzenie? Oto jest pytanie. Ja bym dała i do tej i do tej dziesiątki. Podobnie "Harry'ego Pottera". Jakkolwiek by dyskutować na temat jakości poszczególnych filmów z obu cykli, wszystkie filmy fantasy, które powstały później, porównuje się albo do jednego, albo do drugiego. Podobnie jest z książkami o Harrym. "Incepcja" na pewno powinna znaleźć się wysoko na liście, ale pytanie, czy nie jest tak tylko dlatego, że to jeszcze w gruncie rzeczy "świeży" film - może za rok już nikt o nim nie będzie pamiętał? Podobnie "Avatara" dałabym do wydarzeń wyżej, do filmów niżej ;) Zapoczątkował, jak to ładnie określił M. Bizarre, dzikie parcie na filmy 3D.

Do Wydarzeń dorzuciłabym jeszcze serial Lost. Zwłaszcza pierwszą serię. Serial s-f, jakiego jeszcze nie było, nowa jakość w historii telewizji, rewolucja w promocji. Szkoda, że kolejne sezony były już raczej rozpaczliwą pogonią scenarzystów za pomysłami. Wydarzeniem była też na pewno premiera "Wiedźmina" (gry oczywiście! gry! :P)

Z książek - no i też mam problem, bo rzadko sięgam po nowości, w fantastykę zaopatruję się głównie w bibliotece ;) Dobrze, że tak dużo fajnych - i innych niż wszyscy - tekstów tworzą kobiety - "Siewca Wiatru" Kossakowskiej i "Opowieści z Wilżyńskiej doliny" Brzezińskiej powinny zostać zauważone, ale czy zostały? ;) Z fantastyki obcej - tu pewnie jestem w ogóle odosobniona, ale zauważyłabym serię "Tunele", niby dla młodzieży, ale wreszcie coś innego niż Harry Potter, no i przypadkiem niezwykle aktualne w kontekście tych wszystkich medialnych epidemii ptasio-świńskiej grypy ;) Plus fascynujące postaci, oryginalny pomysł goni oryginalny pomysł. Szkoda tylko, że te pomysły rozmywają się w kolejnych tomach. A z "dorosłej" fantastyki z 2001 roku pochodzą "Amerykańscy Bogowie" Gaimana. I co jeszcze? Hmmm... Może Traveler? Najgorsze, że pewnie te NAPRAWDĘ najlepsze pozycje, pozbawione promocji, w ogóle do nas nie dotarły, "bo to się nie sprzeda" :P I tak np. na mojej prywatnej top 10 na pierwszym miejscu figuruje "Skradzione dziecko" Keitha Donohue, ale mam wrażenie, że nikt oprócz mnie o tej powieści nie słyszał, a ja trafiłam na nią przypadkiem :P

@Dreammy

Co do Losta, to jak najbardziej w sugestii boomu serialowego powinien się znaleźć (choć osobiście nie czaję, co w nim takiego super), bo to on zaczął całe wariactwo. Z tym, że fantastyka przemycona w nim była tylnymi drzwiami (vide całe to udawanie, że Lost fantastyką nie jest, jakie uprawiano na samym początku). Natomiast podkreśliłem BSG, bo to była rewolucja dla samej fantastyki. Space opera nakręcona tak, jak jeszcze tego nie robili, która przypadła do gustu mainstreamowym krytykom, zbudowana na genialnych postaciach i także nowatorska w promocji (wide webisody), przywróciłą wiarę w całkowicie "poważną" s-f w telewizji. I umarła litościwie na czas, z tylko jednym bardziej głupkowatym sezonem na końcu.

Jestem za M.L.Kossakowską, ale właśnie Siewcą Wiatru, albo, jeszcze lepiej, zbiorkiem Obrońcy Królestwa. Głównie dlatego, że jest w nim opowiadanie Wieża Zapałek, które czytałem jeszcze w Magii i Mieczu, a które uważam za jedno z najlepszych polskich opowiadań fantasy ever.

Lód.

Cykl Barokowy.

Ślepowidzenie.

Gaiman i jego Amerykańscy Bogowie.

Rewolucja w fantasy spowodowana przez G.R.R.Martina

Szał serialowy jako zjawisko.

Avatar jako zjawisko.

Władca Pierścieni jako pierwszy dobry film fantasy.

Dystrykt 9 jako odrodzenie filmów sf

Sin City i Watchmen jako dobre ekranizacje komiksów.

@Dreammy
Ja czytałem 'skradzione dziecko' i to również przez przypadek, ale ja bym tego pod niebiosa nie wychwalał ;)

Ja jako wydarzenie w ogóle dałbym nowy styl ekranizacji komiksów, którą z tego co pamiętam zapoczątkowali X-Mani.

Ciężko nam polsko-czytającym ocenić dobrze zagraniczną literaturę, bo sporo (nawet tych głośnych za granicą) nas omija. Wystarczy spojrzeć na laureatów Hugo i Nebuli i sprawdzić ile z nich ma polskie wydania.
np. The Windup Girl, której przedsmak mamy w F&SF z wiosny. 

http://pl.wikipedia.org/wiki/Nagroda_Hugo_za_najlepsz%C4%85_powie%C5%9B%C4%87 
sporo laureatów ma tłumaczenia, ale zdecydowanie nie wszyscy.

Pozdrawiam,
Snow 

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

O tak, pozgadujmy sobie co uknuła grupka nepotycznych Wielkich Znawców... To ma jeszcze mniej sensu niż nagroda Zajdla. 

*wachtenpost*

Przynudzasz, Mortycjan. Jaki nepotyzm? Nepotyzm jest wtedy, jak krewnych zatrudniasz. Poza tym fakt, że dla Ciebie coś nie ma sensu, nie znaczy, że go w ogóle nie ma. Ergo: jesteś w swojej opinii odosobniony. Wiem, wiem, w Twoim przypadku to jest Szlachetna Izolacja Umysłu Wyższego i Niedocenionego. ;) 

Nepotyzm? No tak, przecież we "Władcy Pierścieni" gra cała rodzina Jakuba...

Jak dla mnie - "Inne pieśni", najlepsza książka fantastyczna ostatnich lat.

Jeśli idzie o fantastykę, to raczej poruszam się po zarośniętych szuwarami zatoczkach niż pływam w nurcie głównym, dlatego w tym miejscu kończę wypowiedź. Nie widzę sensu wrzucać na listę Harry'ego Pottera tylko dlatego, że się dobrze sprzedał i przeczytało go sporo osób. Jedyny wkład to popularyzacja kolorowej fantastyki dla młodego czytelnika.

Dreammy, błagam, nie demaskuj mnie. Poza tym, owszem, graliśmy całą rodziną. Ale tylko trolle i orki z trzeciego rzędu po lewej. Niziołków grali ci od Parowskiego. ;)

A Dj był? Nie pamietam, żeby w trylogii jakieś jajka smażyli, więc chyba się biedak nie załapał... :P Ale mogę sie mylić, bo pamięć słaba.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@Ajwenhoł

Niestety, Potter na podsumowaniu 00's raczej musi się pojawić, może nie w sekcji literatura, ale jako zjawisko na pewno. Z co najmniej kilku przyczyn. Po pierwsze,kosmiczna skala sukcesu. Po drugie, zapoczątkował wysyp ekranizacji fantastyki dla młodszego odbiorcy (że, w większości nieudanych, to inna sprawa) i utorował drogę innym powieściom z tym targetem (niekoniecznie koszmarnym, choćby cykl o Artemisie Fowlu). Po trzecie, względne  novum jakim jest koncepcja serii dorastającej wraz z odbiorcą (czyli od hasania po czarodziejskim zamku do urywania sobie rąk i rundy sudden death :)).  Po czwarte, ilość osób, dla których seria była wejściem ogólnie do poznawania fantastyki, jest jednak znaczna (co widać i na stronie NF), a Rowling wychowała sobie silny, wbrew pozorom wielopokoleniowy i bardzo widoczny fandom. Czyli możemy udawać, że Szczoter nie istnieje, ale to jest zakłamywanie rzeczywistości ;)

Zresztą, chyba już mówiłem, wolę, żeby dzieciarnia wychowywała się na Potterze - książce, która nie jest bynajmniej grafomanią i filmach, w których grają dosłownie tuziny najlepszych brytyjskich aktorów; niż na horrendalnie, nieludzko złych Zmierzchach czy mózgopiorących gówienkach z Disney Channel.

A ja myślałem że ocenia się wartość literacką dzieła, a nie skuteczność kampanii reklamowej:(.

Lassar, jesli jest kategoria "zjawisko" to ocenia się w niej wartość literacką zjawiska?

Ocenia się wartość literacką? Kolejne z niedefiniowalnych pojęć ;).

Sygnaturka chciałaby być obrazkiem, ale skoro nie może to będzie napisem

Pierwsze część HP wcale nie miała spektakularnej kampanii reklamowej przecież. Dopiero kolejne, po sukcesie pierwszej.

Tak, to prawda. Początkowy nakład - 500 egz, promocję odwalały biblioteki, księgarnie i gazety, a biznes wyczuli dopiero, jak zgarnął wszystkie nagrody dziecięce i National Book Award. Porównajcie sobie np. honorarium początkowe Rowling z ceną, jaką osiągnęła licencja na rynek amerykański.

Ale to 1997 rok, więc się nie liczy.

Jeśli 00's, to raczej kolejne eskalacje zjawiska + rzut na młodszych czytelników + rekordy biją filmy + zakorzenienie się w popkulturze + Sczoter pojawia się w naszej Polszy (my to jak zwykle do tyłu). Jakby nie patrzeć, część panoramy dekady w fantastyce.

"Pierwsze część HP wcale nie miała spektakularnej kampanii reklamowej przecież."- nie wiem czemu, zawsze miałem wrażenie, że ta informacja to kolejna kryptoreklama...

Ja odkąd pamiętam, to się ło to przed księgarniami zabijali.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fakt. Legendą obrosło to, czy "Potter" miał reklamę od początku czy nie. A potem te kolejki o północny pod księgarniami - jakiś kosmos. 

A, jeszcze jedno jako zjawisko: zfabrykosłowanie polskiej prozy fantastycznej

Styczniowa NF już od tygodnia na rynku, więc może mieliście już okazję porównać Wasze typy z tym, co faktycznie pojawiło się w naszym "Topie Dekady". Jakieś pierwsze wrażenia? Zaskoczenia, niespodzianki, komentarze?

Skąd ja to znam trocko... Zwykłą mam zamówiona u kioskarza, ale za numerem specjalnym obleciałem pół miasta...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Pierwsze wrażenie - niektóre tytuły z fantastyki obcej widziałam po raz pierwszy - wstyd mi :) Za to sporo pozostałych moich typów było trafnych (hehehehe :P). Co prawda w polskiej fantastyce zamiast typowanej przeze mnie "Wilżyńskiej doliny" są "Wody głębokie jak niebo", ale to akurat tylko bardziej mnie cieszy ;)
Drugie wrażenie - zupełnie zapomniałam, że w latach 2000-2010 pojawiło się coś takiego, jak nowe "Gwiezdne Wojny". Ba, nawet przez myśl mi nie przeszło, by je typować. A przecież wchodziły do kin równolegle z "Władcą...". Smutno trochę, zważywszy, że na "Mroczne widmo" czekałam kiedyś, dawno temu z wywieszonym jęzorem... jak pan mógł, panie Lucas, tak mnie zawieść? ;)

I brawo za docenienie "Smoczogór" Szostaka - nie powiem, zaskoczyło mnie, choć to jeden z tych pisarzy, których wymieniam jednym tchem, gdy mowię o ulubionych polskich pisarzach. Choć jak dla mnie "Wichry..." były najsłabszą z książek Szostaka, ale jest on jednym z niewielu tak "progresywnych" twórców: zaczęło się trochę nudnymi opowiadaniami folkowo-fantastycznymi, obecnie mamy rewelacyjne "Chochoły" jako (o)powieść totalną o... wszystkim.

"Wody głębokie jak niebo" - kolejny raz brawo, i kolejna książka, o której nie pomyślałbym, że może zostać doceniona. Podpisuję się rękami i nogami!

No i karkołomna fantastyka Mieville'a z lit. zagranicznej - ale to chyba było do przewidzenia.

Innych książek z listy nie czytałem (prócz "Narrenturmu", ale nie jestem ikonodulem i za Sapkowskim jakoś nie przepadam), ale trafność innych rekomendacji blisko centrum mojego gustu zachęca do sięgnięcia:)

Brakło mi trochę Dukaja, może dlatego, że ostatnio trochę stał w miejscu. "Inne pieśni" to była inna jakość, "Lód" tę jakość zmroził. "Wroniec" wypadł nieźle dzięki szacie graficznej - w warstwie tekstowej był dobry, sle poniżej możliwości Dukaja. "Króla bólu" nie miałem w ręce, ale jeśli mam się przyjemnie zaskoczyć, to proszę o jakieś słówko rekomendacji:) Chyba, że NF uznała po prostu, że Dukaja reklamować nie trzeba, kto ma czytać - i tak przeczyta, a kto nie lubi takich książek - i tak nie sięgnie.

Pozdrawiam

Przejrzałem i czuję się zobowiązany skomentować, zwłaszcza, że udało mi się trafić parę rzeczy ;) Jak w każdym podsumowaniu, i w tym nieuniknienie jest parę wątpliwych typów, których obecność na liście "najlepsze z dekady" jednak trochę dziwi.

Najpierw film:

- co było do przewidzenia, jest moja niechciana trójka (Avatar, Incepcja, LotR), ale jak mówiłem, miałem stuprocentową pewność, że będą.

- Watchmeni to dziwny wybór. Mi się film podobał, ale nie wiem, czy był dość zjawiskowy, by wybijać się w dziesięciolatce. Snyder wziął się za bary z potężnym kultem, i tą batalię jednak czuć. Film spolaryzował fanów i choć wizualnie jest niezły, parę scen wgryza się w czachę (otwarcie!), to całość nie jest równa. Nie widzę sensu obecności w pierwszej dziesiątce, skoro mamy tam już dwa znacznie lepsze przykłady kina komiksowego (Mroczny Rycerz i Sin City - btw, chyba jednak za mało fantastyczne do podsumowania tego gatunku, ale przy jakości ciężko o pretensje). A jak już jakiś komiksowy jeszcze miał być (w końcu dużo ich było w tej dekadzie), to może bardziej Spiderman z drugie dziesiątki – nie przepadam, ale Raimi rzeczywiście wniósł nim nową jakość do stylistyki.

- największa porażka to obecność nowej trylogii Gwiezdnych Wojen. Nie tylko są one złymi filmami, ale i działania Lucasa w całej dekadzie to systematyczne odzieranie legendy space opery i rozmienianie jej na drobne. Jeżeli miałbym wskazać osobę, na którą szeroko pojęty fandom wylał w tej dekadzie najwięcej pomyj, to byłby to właśnie Lucas. Wszystko spod marki Gwiezdnych Wojen prezentuje postępująco coraz gorszą jakość, od prequeli do gier komputerowych. Sama zaś nowa trylogia dała nam jedną naprawdę porażającą scenę (pierwszy oddech Lorda Vadera, jak ja oglądałem to w kinie, to sala, na której wszyscy od dwóch godzin na głos obśmiewali film, ucichła, a potem było takie przeciągłe "oooooh"), a poza tym festiwal fabularnych niedorzeczności, efektów specjalnych dla samych efektów specjalnych i sznytu pod dwunastolatków (dobra, wiem, że w oryginalnej były misie-wojownicy i różne stworki, ale to co działo się tutaj, to istny odpust. Plus, nawet humor był żenująco głupi, oryginał może też nie miał tytanicznych dowcipów, ale slapsticki typu perypetie 3PO i R2 w tej fabryce to naprawdę... szkoda gadać). Ogólni, jedyne dobre, co przyszło z prequeli, to Wojny Klonów (ale te pierwsze, miniseria autorstwa Genndy'ego Tartakovsky'ego, bo te drugie... szpetot) i gierka Republic Commando. Więc, choć może rozumiem kryterium, nie mogę zdzierżyć obecności tego zabijania mojego dzieciństwa na liście

A w drugiej dziesiątce są trylogie Matrix i Piraci z Karaibów, które przynajmniej pierwsze części miały obiektywnie świetne. Można by poprzesuwać.

- Właśnie, jak to jest, że druga dwudziestka zawiera filmy lepsze, bardziej przełomowe dla estetyki i ogólnie ciekawsze niż pierwsza. Owszem, w topie mamy Dystrykt 9, Labirynt Fauna i pana Darko, ale Zakochany bez Pamięci, Spirited Away, 28 Dni Później czy Przez Ciemne Zwierciadło wciągają nosem połowę tych uznanych za the best. Widzę, że postawiono w wyborze bardziej na kasowość, efektowność i masową świadomość, co może zrozumiałe, ale NF to jednak tworzy jakaś tam opinię, więc może warto bardziej uhonorować kino po prostu ciekawsze. Nie podaruje za to 17-stego miejsca dla Moon. Duncan Jones pokonał wszystkie hiperprodukcje z topu w walce o Hugo, wskrzesił ducha hard sf, zaprezentował porażającą konsekwencje stylistyczną (Minimalizm! Chłod! Zero CGI!), a Rockwell zrobił taki teatr jednego autora, że nawet robo-Spacey, skądinąd też świetny, wypadł przy nim blado. A w topie mamy Smerfy 3D i gwałt na Gwiezdnych Wojnach… smutno.

Dobra, teraz literatura polska. Tu mało, bo wspominałem, nie jestem na bieżąco.

- Felix, Net i Nika to chyba tak trochę z rozpędu, że próbują zrobić z tego kino na poziomie. Bo nie ujmując sympatyczności, aż tak zjawiskowa seria to nie jest. No, ale z drugiej strony, może warto pokazywać, że dochowaliśmy się własnego, powiedzmy, Young Adult w dobrym stylu.

- Poparcie dla umieszczenia Grzędowicza. Fajny zbiorek.

- Chciałem Kossakowskiej, ale teraz zastanawiam się, czy nie za wysoko. Ale to już marudzenie.

Literatura zagraniczna:

- Gaiman i Mieville dokładnie tam, gdzie powinni być. Nie wiem, czy McCarthy to aż taka rewelka, że pierwsze, ale może z Pulitzerem się nie dyskutuje :)

- Miła niespodzianka: Związek Żydowskich Policjantów. Przyznam bez bicia, jeszcze tego nie całego przeczytałem, ale ogólna koncepcja autora i fragmenty zrobiły na mnie duże wrażenie. Tak powinno się robić alt. historię.

- Pottera przewidziałem, i nawet ten Zmierzch rozumiem. Chodź myślę, że na zasadzie „bierzemy nie za wystartowanie, ale za jakość”, paranormalny romans mogłaby poreprezentować chociażby Sookie z drugiej dziesiątki. Też babskie czytadło bazowo, ale z fajniejszymi realiami i przynajmniej sprawnie napisane. Also, ta kryptoreklama Wilczego Miotu, umieszczenie obok True Blood jednak sugeruje, że ta seria w tej lidze pierwsze skrzypce, a tak chyba do końca nie jest (wieeem, czepiam się ;)).

- Brakuje mi George’a R. R. Martina. Wiem, że początek Pieśni Lodu i Ognia to 90’s , ale raz, że u nas bardziej w tej (i to podzielony na drobniejsze tomy), a dwa, że największe uznanie też złapał chyba w minionej dziesięciolatce (wraz z, wcale nie za bardzo na wyrost, tytułem Wielkiego Reformatora Fantasy)i za nowsze części (patrząc choćby po progresywnym zwiększaniu się ilości nominacji do nagród prestiżowych). Poza tym, jego nazwisko jest ostatnio bardzo gorące, bo i serial, i nakręcanie atmosfery przed premierą nowego tomu.

I wreszcie, wydarzenia. Chyba najtrafniejsza w moim subiektywnym odczuciu część:

- Boom na seriale zdominował dwudziestkę. I słusznie, bo zjawisko tak rozrośnięte, że można pracę naukowe pisać (i doświadczalne na własnej skórze, nie tylko w ilości oglądanej TV, ale i np. w progresywnej zamianie w toku kontaktów towarzyskich pytania „jaki film ostatnio widziałeś?” na „czego sezon teraz katujesz?”). Pierwsze dwa miejsca odzwierciedliły dokładnie moją krótką wymianę zdań z Dreammy w tym wątku :).  Znalazło się miejsce dla największej guilty pleasure ostatnich lat – True Blood. Co prawda w kategorii jakości np. wolałbym nieodmiennie dobre Supernatural z rezerwy, ale wiadomo Ball i skala ekspozycji w HBO przemawiają za Sookie (mimo ambiwalentnego trzeciego sezonu – z jednej strony twórcy zaczynają kapować, że widzom chodzi głównie o południowe dewiacje, szokujące scenki i przerysowane wampiry, a także interesuje ich głównie kto z kim; to z drugiej ciągną nudne wątki na zasadzie „nie wiemy co zrobić z pierwszoplanowcami” – kogo obchodzą emo-fazy Tary, rodzinne problemy Sama czy już na siłę wprowadzona wielka miłość w trzy minuty Jasona. My chcemy Hoyta i Jess, i Russela wyrywającego kręgosłupy na wizji. Plus, tandetna kraina wróżek i Obi Wan-Godric… dobra, ale mi się dygresja trafiła).

Druga dyszka też silna serialowo. Firefly, Stargate Sg-1, Supernatural – to rzeczywiście ważne zjawiska, a dla ambitnych wciśnięto jeszcze Carnivale.

- Wiem, że Wiedźmin to duma narodowa i bawiłem się przy nim świetnie, ale do pierwszej dyszki, myśląc uniwersalistycznie, pasowałby bardziej Mass Effect. Jak nic w tej dekadzie sprawił, że space opera nagle znów zaczęła być aktualnym tematem. Brawa za Deus Ex, trzymajmy kciuki, żeby trójka okazała się godna tego samego w następnej dekadzie.

- O, Egmont, mimo wahań jakościowych, rzeczywiście zasłużenie. Przynajmniej wypuszczają rzeczy, które pozwalają nam legalnie i po polsku nadrobić zaległości z komiksologii.

- Yes, yes, yes. Znalazło się miejsce dla obiegu internetowego fantastyki. Tak trzymać, więcej o tym proszę w NF.

- Jeszcze zdygresjonuje na koniec z powrotem w stronę filmów. Skoro jest renesans horroru jako zjawisko, to czemu w filmowej dwudziestce nie ma amerykańskiego Ringu ( o japońskim, jak wspominałem, nie marzę), który zapoczątkował jeden z dwóch nowych i najbardziej prominentnych w dekadzie stylów kręcenia takowych (drugi styl to oczywiście postpiłowo-posthostelowe gore porno)

Dobra, wyszły ze trzy strony, więc kończę moje subiektywne uwagi. Ogólnie Top Dekady wyszedł w miarę reprezentacyjny, ale z drugiej strony, takie podsumowania zawsze nie zadowalają i każdy sobie subiektywnie znajdzie zonki, co widać po moim ględzeniu. Aczkolwiek, jak sugerowałem, rozumiem kryteria takich, a nie innych wyborów (oprócz tych cholernych prequeli Gwiezdnych Wojen... dobra, zamykam się już ;))

Cholera, nasz boski edytor stwierdził, że pojedynczy odstęp to nie odstęp. Postuje jeszcze raz, coby się czytać dało, jak się da, to ktoś niech skasuje.

Przejrzałem i czuję się zobowiązany skomentować, zwłaszcza, że udało mi się trafić parę rzeczy ;) Jak w każdym podsumowaniu, i w tym nieuniknienie jest parę wątpliwych typów, których obecność na liście "najlepsze z dekady" jednak trochę dziwi.

Najpierw film:

- co było do przewidzenia, jest moja niechciana trójka (Avatar, Incepcja, LotR), ale jak mówiłem, miałem stuprocentową pewność, że będą.

- Watchmeni to dziwny wybór. Mi się film podobał, ale nie wiem, czy był dość zjawiskowy, by wybijać się w dziesięciolatce. Snyder wziął się za bary z potężnym kultem, i tą batalię jednak czuć. Film spolaryzował fanów i choć wizualnie jest niezły, parę scen wgryza się w czachę (otwarcie!), to całość nie jest równa. Nie widzę sensu obecności w pierwszej dziesiątce, skoro mamy tam już dwa znacznie lepsze przykłady kina komiksowego (Mroczny Rycerz i Sin City - btw, chyba jednak za mało fantastyczne do podsumowania tego gatunku, ale przy jakości ciężko o pretensje). A jak już jakiś komiksowy jeszcze miał być (w końcu dużo ich było w tej dekadzie), to może bardziej Spiderman z drugie dziesiątki – nie przepadam, ale Raimi rzeczywiście wniósł nim nową jakość do stylistyki.

- największa porażka to obecność nowej trylogii Gwiezdnych Wojen. Nie tylko są one złymi filmami, ale i działania Lucasa w całej dekadzie to systematyczne odzieranie legendy space opery i rozmienianie jej na drobne. Jeżeli miałbym wskazać osobę, na którą szeroko pojęty fandom wylał w tej dekadzie najwięcej pomyj, to byłby to właśnie Lucas. Wszystko spod marki Gwiezdnych Wojen prezentuje postępująco coraz gorszą jakość, od prequeli do gier komputerowych. Sama zaś nowa trylogia dała nam jedną naprawdę porażającą scenę (pierwszy oddech Lorda Vadera, jak ja oglądałem to w kinie, to sala, na której wszyscy od dwóch godzin na głos obśmiewali film, ucichła, a potem było takie przeciągłe "oooooh"), a poza tym festiwal fabularnych niedorzeczności, efektów specjalnych dla samych efektów specjalnych i sznytu pod dwunastolatków (dobra, wiem, że w oryginalnej były misie-wojownicy i różne stworki, ale to co działo się tutaj, to istny odpust. Plus, nawet humor był żenująco głupi, oryginał może też nie miał tytanicznych dowcipów, ale slapsticki typu perypetie 3PO i R2 w tej fabryce to naprawdę... szkoda gadać). Ogólni, jedyne dobre, co przyszło z prequeli, to Wojny Klonów (ale te pierwsze, miniseria autorstwa Genndy'ego Tartakovsky'ego, bo te drugie... szpetot) i gierka Republic Commando. Więc, choć może rozumiem kryterium, nie mogę zdzierżyć obecności tego zabijania mojego dzieciństwa na liście

A w drugiej dziesiątce są trylogie Matrix i Piraci z Karaibów, które przynajmniej pierwsze części miały obiektywnie świetne. Można by poprzesuwać.

 

- Właśnie, jak to jest, że druga dwudziestka zawiera filmy lepsze, bardziej przełomowe dla estetyki i ogólnie ciekawsze niż pierwsza. Owszem, w topie mamy Dystrykt 9, Labirynt Fauna i pana Darko, ale Zakochany bez Pamięci, Spirited Away, 28 Dni Później czy Przez Ciemne Zwierciadło wciągają nosem połowę tych uznanych za the best. Widzę, że postawiono w wyborze bardziej na kasowość, efektowność i masową świadomość, co może zrozumiałe, ale NF to jednak tworzy jakaś tam opinię, więc może warto bardziej uhonorować kino po prostu ciekawsze. Nie podaruje za to 17-stego miejsca dla Moon. Duncan Jones pokonał wszystkie hiperprodukcje z topu w walce o Hugo, wskrzesił ducha hard sf, zaprezentował porażającą konsekwencje stylistyczną (Minimalizm! Chłod! Zero CGI!), a Rockwell zrobił taki teatr jednego autora, że nawet robo-Spacey, skądinąd też świetny, wypadł przy nim blado. A w topie mamy Smerfy 3D i gwałt na Gwiezdnych Wojnach… smutno.

 

Dobra, teraz literatura polska. Tu mało, bo wspominałem, nie jestem na bieżąco.

- Felix, Net i Nika to chyba tak trochę z rozpędu, że próbują zrobić z tego kino na poziomie. Bo nie ujmując sympatyczności, aż tak zjawiskowa seria to nie jest. No, ale z drugiej strony, może warto pokazywać, że dochowaliśmy się własnego, powiedzmy, Young Adult w dobrym stylu.

 

- Poparcie dla umieszczenia Grzędowicza. Fajny zbiorek.

 

- Chciałem Kossakowskiej, ale teraz zastanawiam się, czy nie za wysoko. Ale to już marudzenie.

 

Literatura zagraniczna:

 

- Gaiman i Mieville dokładnie tam, gdzie powinni być. Nie wiem, czy McCarthy to aż taka rewelka, że pierwsze, ale może z Pulitzerem się nie dyskutuje :)

 

- Miła niespodzianka: Związek Żydowskich Policjantów. Przyznam bez bicia, jeszcze tego nie całego przeczytałem, ale ogólna koncepcja autora i fragmenty zrobiły na mnie duże wrażenie. Tak powinno się robić alt. historię.

 

- Pottera przewidziałem, i nawet ten Zmierzch rozumiem. Chodź myślę, że na zasadzie „bierzemy nie za wystartowanie, ale za jakość”, paranormalny romans mogłaby poreprezentować chociażby Sookie z drugiej dziesiątki. Też babskie czytadło bazowo, ale z fajniejszymi realiami i przynajmniej sprawnie napisane. Also, ta kryptoreklama Wilczego Miotu, umieszczenie obok True Blood jednak sugeruje, że ta seria w tej lidze pierwsze skrzypce, a tak chyba do końca nie jest (wieeem, czepiam się ;)).

 

- Brakuje mi George’a R. R. Martina. Wiem, że początek Pieśni Lodu i Ognia to 90’s , ale raz, że u nas bardziej w tej (i to podzielony na drobniejsze tomy), a dwa, że największe uznanie też złapał chyba w minionej dziesięciolatce (wraz z, wcale nie za bardzo na wyrost, tytułem Wielkiego Reformatora Fantasy)i za nowsze części (patrząc choćby po progresywnym zwiększaniu się ilości nominacji do nagród prestiżowych). Poza tym, jego nazwisko jest ostatnio bardzo gorące, bo i serial, i nakręcanie atmosfery przed premierą nowego tomu.

I wreszcie, wydarzenia. Chyba najtrafniejsza w moim subiektywnym odczuciu część:

 

- Boom na seriale zdominował dwudziestkę. I słusznie, bo zjawisko tak rozrośnięte, że można pracę naukowe pisać (i doświadczalne na własnej skórze, nie tylko w ilości oglądanej TV, ale i np. w progresywnej zamianie w toku kontaktów towarzyskich pytania „jaki film ostatnio widziałeś?” na „czego sezon teraz katujesz?”). Pierwsze dwa miejsca odzwierciedliły dokładnie moją krótką wymianę zdań z Dreammy w tym wątku :).  Znalazło się miejsce dla największej guilty pleasure ostatnich lat – True Blood. Co prawda w kategorii jakości np. wolałbym nieodmiennie dobre Supernatural z rezerwy, ale wiadomo Ball i skala ekspozycji w HBO przemawiają za Sookie (mimo ambiwalentnego trzeciego sezonu – z jednej strony twórcy zaczynają kapować, że widzom chodzi głównie o południowe dewiacje, szokujące scenki i przerysowane wampiry, a także interesuje ich głównie kto z kim; to z drugiej ciągną nudne wątki na zasadzie „nie wiemy co zrobić z pierwszoplanowcami” – kogo obchodzą emo-fazy Tary, rodzinne problemy Sama czy już na siłę wprowadzona wielka miłość w trzy minuty Jasona. My chcemy Hoyta i Jess, i Russela wyrywającego kręgosłupy na wizji. Plus, tandetna kraina wróżek i Obi Wan-Godric… dobra, ale mi się dygresja trafiła).

Druga dyszka też silna serialowo. Firefly, Stargate Sg-1, Supernatural – to rzeczywiście ważne zjawiska, a dla ambitnych wciśnięto jeszcze Carnivale.

 

- Wiem, że Wiedźmin to duma narodowa i bawiłem się przy nim świetnie, ale do pierwszej dyszki, myśląc uniwersalistycznie, pasowałby bardziej Mass Effect. Jak nic w tej dekadzie sprawił, że space opera nagle znów zaczęła być aktualnym tematem. Brawa za Deus Ex, trzymajmy kciuki, żeby trójka okazała się godna tego samego w następnej dekadzie.

 

- O, Egmont, mimo wahań jakościowych, rzeczywiście zasłużenie. Przynajmniej wypuszczają rzeczy, które pozwalają nam legalnie i po polsku nadrobić zaległości z komiksologii.

 

- Yes, yes, yes. Znalazło się miejsce dla obiegu internetowego fantastyki. Tak trzymać, więcej o tym proszę w NF.

 

- Jeszcze zdygresjonuje na koniec z powrotem w stronę filmów. Skoro jest renesans horroru jako zjawisko, to czemu w filmowej dwudziestce nie ma amerykańskiego Ringu ( o japońskim, jak wspominałem, nie marzę), który zapoczątkował jeden z dwóch nowych i najbardziej prominentnych w dekadzie stylów kręcenia takowych (drugi styl to oczywiście postpiłowo-posthostelowe gore porno)

 

Dobra, wyszły ze trzy strony, więc kończę moje subiektywne uwagi. Ogólnie Top Dekady wyszedł w miarę reprezentacyjny, ale z drugiej strony, takie podsumowania zawsze nie zadowalają i każdy sobie subiektywnie znajdzie zonki, co widać po moim ględzeniu.

M. Bizzare: jak zwykle ciekawie się czytało. Nie potrafię się przyczepić nigdzie indziej, więc przyczepię się do drobnej krytyki Wiedźmina (gry). Mass Effect nie zainteresował mnie niczym, poza grafiką. Ot, takie powielanie schematów space opery. Może i tego gatunku dawno nie było na topie list przebojów, ale to nie powód by zaliczać go do "pierwszej dziesiątki". Tymczasem Wiedźmin wnosi trochę nowego. Dla mnie, jako Polaka, największym plusem były soczyste i naturalne dialogi. Tego mi brakuje w Mass Effect, bo mimo mojej znajomości angielskiego, to wciąż są drewniane lale, wypowiadające zgrane do bólu teksty. Czasami lale są rodzaju męskiego. Tak czy tak, są to plotkujący Kenowie i Barbie. Wiedźmin jest, bez porównania, bardziej autentyczny.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

@ M. Bizarre - zgadzam się z Tobą niemal w 100%, ale jedna uwaga - Ring Nakaty to 1998 rok, więc nie było co marzyć ;) Świetnie podsumowałeś True Blood jako guilty pleasure (i chyba dlatego czekam na czwarty sezon - czy pójdzie tropem pierwszych dwóch serii czy momentami żenującej trzeciej). Zgadzam się też co do nowej trylogii Gwiezdne Wojny - zwłaszcza że Mroczne Widmo (które co prawda jakie było, to wszyscy wiemy, ale było wydarzeniem jako długo wyczekiwana kontynuacja kultowej serii) też miało premierę w poprzedniej dekadzie - rok 1999. Natomiast dwa kolejne filmy z sagi, które pojawiły się już w latach 2000-2010 w zasadzie... nie były niczym szczególnym i włączenie ich do Top Dekady trochę mnie dziwi.

Rinos

Nie nazwałbym krytyką tej uwagi, bo Wiedźmina i uważam za osiągnięcie, i wyrwał mi kawał życia. Chodzi mi tylko, że ja preferuję podejście uniwersalne i w tym wypadku łatwo zauważyć, że fantastyce w ostatniej dekadzie przysłużył się Mass Effect bardzo, zwłaszcza tegoroczna druga część. Co do mechaniki gry i różnych niuansów samej zabawy, to rzeczywiście, bardzo polaryzująca pozycja. Jednak co do fabuły, wyrazistych postaci (mniej w jedynce, za to dwójka sobie pofolgowała) i ogólnej złożoności kreacji, ciężko pobić. Dodam też, że wszelkie schematy space opery zostały w niej zastosowane celowo (to akurat fakt), a ogrywane są przede wszystkim klimatem i wielowymiarowością świata (to już opinia, ale popularna, natomiast wiem, że dawno mi tyle przyjemności nie sprawiło wyłapywanie smaczków w growym uniwersum, w ogóle dawno nie poczułem się aż tak "fanowsko"), a także filmowością i nawet odrobiną humoru. No i wybory, dla mnie to, co wybrałem w dialogach w Mass Effect daje większe zróżnicowanie, niż trzyścieżkowe wybory w Wiedźminie. I choć jestem świadomy, że i tak doprowadzą w końcu do tego bądź owego, każdy z moich Shepardów był widocznie inny (+ boski patent z przenoszeniem wyborów do następnej części, masz jednak poczucie personalizacji).

Co do zagadnienia kukieł, to śmieszne, bo ja miałem wrażenie odwrotne. W Wiedzminie podobały mi się same dialogi, voice acting trochę mniej, a postacie wydawały się właśnie kukłowate. W Mass Effecie 2 (bo w jedynce to rzeczywiście, statycznie czasem wypada) dialogi są przeprowadzane często gęsto w biegu, podczas akcji - co niweluje efekt, a mimika i gestykulacja postaci jest jak dla mnie trochę bogatsza. Natomiast rzeczywiście, potrafią uderzyć sztucznością, zwłaszcza jeśli chodzi o Sheparda - zależy od sceny i od postaci, choć generalnie potrafią też zaskoczyć błyskotliwością (nie mówiąc o pożywce memetycznej niektórych tekstów i zagrywek). Voice acting - do czołowych postaci nie mam zarzutu, Seth Green personalnie zabija mnie jako Joker, Tricia Helfner jako EDI też miło pobrzmiewa, Człowiek Iluzja w wykonaniu Sheena jest bosko przerysowany, a smaczki tła typu występy Carie Ann-Moss, Lance'a Henriksena czy Claudii Black to nerdowska uczta dla uszu. Szkoda, że w polskiej wersji musimy słuchać niewydarzonego dubbingowania naszych "sław" i wyrobników (chociaż reklamy dały nam śmieszący mnie minimem "Shepard - on nie wiedział na co się porywa" :)).

Także lubię Wiedźmina, ale Mass Effect to jednak sukces gier jako interaktywnego medium opowiadania historii. Sprawniejsza immersja gracza w klimat i nawet nie przeszkadza, że sama rozgrywka bywa trywialna (Wiedźmin to jednak klasyczne, rozbudowane RPG, inna bajka). Poza tym, starczy zobaczyć, ile osób na świecie się zajarało wszechświatem gry na poważnie. Jest to niewątpliwie reprezentacyjne zjawisko.

Zresztą, Wiedźmin 2 pożycza sobie podejście do dialogów od ME2, co dla mnie jest kapitalnym krokiem.

Dreammy,

Ring Nakaty w większości krajów Zachodnich, wyłączając Hiszpanię, wyszedł dopiero w 2000-2001(wcześniej leciał głównie festiwalowo) i wtedy złapał większą widownię, a kultowy status osiągnął w okolicach premiery remake'u - 2002, wtedy zresztą premierował u nas. Więc od biedy da się podciągnąć.

@ M. Bizarre - Ale kto to pamięta? Redakcja pewnie sprawdziła jak ja, na wikipedii, bo mi coś nie pasowało ;)))) Ale fakt, to jest problem - do której dekady ten film w zasadzie należy? Podobnie jak Matrix zresztą, pierwsza - najlepsza - część to rok 1999, ale szał na film, jego oddziaływanie i dalsze części trylogii to już dekada 2000-2010.

Ja tylko przypominam nieśmiało, że zestawienie obejmowało zarówno tytuły/zjawiska najlepsze jak najważniejsze, co nie zawsze szło w parze. To nie jest ranking "simply the best", o czym zresztą jest informacja we wprowadzeniu do niego. A miejsce na liście jest wypadkową jakości i wpływu, jaki dana pozycja wywarła.

JeRzy,

Zasadniczo o tym wiemy, ale raz, że listy podsumuwujące w każdej postaci są uniwersalnym pretekstem do różnego rodzaju narzekań (poważnie, wystarczy taką opublikować, przyciąga tetryków i malkontentów jak ćmy do lampu :)) - więc i narzekamy :), a dwa, że dyskutujemy praktycznie tylko o przesuwaniu pozycji wewnątrz gotowych list NF (poza tym Ringiem) - na których właściwie każda jest w jakiś sposób wpływowa (zaokrąglając - czy to komercyjnie, czy np. artystycznie, więć chodzi tu bardziej chyba o to, które kryterium wpływowości kto preferuje i jakie przełożenie jakość/wpływowość jest istotniejsze.

Ja preferuję np. w przypadku filmów wpływowość jako innowacyjność w gatunku, rozpoczynanie trendów, poszerzanie i odświeżanie konwencji itp. itd. + jakość. Dlatego Avatara, LotR czy nawet Incepcję (tutaj brakuje weryfikacji przez czas) akceptuję na wysokich miejscach podsumowania, ale np. tych Gwiezdnych Wojen  nie, bo abstrahując od niskiej jakości, nie bardzo widzę cultural impact nowej trylogii, poza oczywistym nabiciem kabzy Lucasa i skierowaniem GW wyłącznie w stronę dzieciaków(ciężko tu mówić nawet o rewitalizacji franczyzy, bo ta miała się całkiem dobrze, w sensie Expanded Universe, a nowe pomysły  wprowadziły tylko wielkie podziały w fandomie). Nie widzę tu wpływu tak znaczącego jak chociażby LotR, czy, z drugiej dwudziestki, chociażby Matrix czy nawet Shrek - a w tych przypadkach i jakość bywa wyższa.

Pozdrawiam

Nowa Fantastyka