- Hydepark: Nudne książki, czyli czego nie czytać

Hydepark:

Nudne książki, czyli czego nie czytać

Czasem dobrze jest wiedzieć, co jest złe, aby móc tego unikać. Mamy wakacje, okres, w którym nadrabia sie zaległości. Co takiego przeczytaliście lub zaczęliście czytać i zrezygnowaliście, czego byście innym nie polecili? Oczywiscie, będzie to subiektywne, więc proszę się nie obrażać, jesli ktoś dowali książce, która według kogoś innego jest arcydziełem. Być może wtedy warto zobaczyć, czy ta osoba obsobaczyła inne pozycje – a nuż wyjdzie, że warto słuchać, ale w drugą stronę.

Przyznam się, że zainspirowała mnie lektura "Najciemniejszej części lasu", horroru tak przerażająco nudnego i oklepanego, że brnąłem przez kolejne strony jak przez zaspy. Bohaterów nie polubiłem, tok wydarzeń był nie tyle przewidywalny, co nieistotny. No i jeszcze na dodatek na każdej stronie autor dawał wykrzywione opisy drzew, żeby czytelnik broń Boże nie zapomniał, że zło kryje się w lasach. No i oczywiscie zło zawsze może powrócić, z czym się zgadzam, bo Ramsey Campbell, autor tego badziewia, podobno jest dość płodnym pisarzem i pewnie niejeden jeszcze koszmarek napisał.

Komentarze

obserwuj

Boli jak wchodzi się do empiku i widzi co drugą książkę mroczną i straszną z wampirem na okładce.
Unikajcie wszystkiego co ocieka sztuczną grozą.

Nie znam żadnej "niepolecanki". Tak nieczęsto bywam w (ę)piku czy mat(j)asie, że jak już wyciągnę pugilares, to na coś, co wcześniej już poznałem z opisów i polecanek innych. Półki zapełniam więc "polecankami". Częściej zdarza mi się przeczytać słabe opowiadanie, czy to z antologii, czasopisma czy z Netu. I tu mógłbym na gorąco podać kilka tytułów, gdyby to kogoś zainteresowało.

Nik Pierumow - "Ziemia bez radości". Ludzieeeee! Autor ma na koncie kontynuacje "Władcy Pierscieni" i to juz powinno każdego odstraszyć. Na początku nie było złe. Mamy chutor z setnikiem - dowódcą, do którego przybywa mag, krasnolud (wiedzieliście, ze krasnoludy to ogiery w łózku? no to już wiecie ;)), księżniczka elfów. Starczyłoby. Ale potem bohaterowie się mnoza, kolejne rozdziały sa pisane z coraz to innej perspektywy, niektóre są tak niedopracowane, że na tym forum nie dostałyby nawet 3 (np. rozdział składajacy się wyłacznie z dialogu w stylu "Kop, ty wstrętna kreaturo" "przeciez kopię, panie!" "nie kopiesz" "Kopię" "Ooooo jest skarb"). Może to wina złego tłumaczenia, ale pojawiają sie zdania-koszmarki w stylu "drogą przemknął powóz zaprzężony w trzy konie niejasno przypominające żuki". Nagle akcja przeskakuje o dwadzieścia lat do przodu, po czym mamy szybkie połączenie dzieci wcześniej poznanych bohaterów, które przez 3 strony zakochują się w sobie i wszyscy wspólnie ratują świat przed zagładą. Ach, a kobiety elfickie po urodzeniu dziecka zmieniają się w potwory pokryte śluzem (autor miał jakieś złe doswiadczenia?). iMozaika posklejana z innych dzieł fantasy. Nie polecam.

Ja ostatnio padłem przy "Oku Jelenia" pana Pilipiuka. Był to chyba tom "Twierdza Jelenia". Nie wiem czemu, ale był tak dziwnie napisany, że poprostu nie dał się tego czytać. I nie chodzi tu o błędy. Poprostu ten styl kompletnie mnie odstraszył... I potem była jeszcze inna książka, tytułu nie podam bo nie pamietam. Na okładce kobietka z pistoletem laserowym, a za nia ogromny żuk. Fabuła była o jakichs kopcach, w których te żuki mieszkały i jeden z tych kopców wyrznął jej wioskę, a ona poszła po pomoc do innego i się zemściła. To były chyba pierwsze 2 rozdziały przez które przebrnałem. A zyła skubana paręset lat. Przez te dwa rozdziały:P Masa polityki i intryg, ksiązka zupełnie nie dla mnie. Może ktoś skojarzy tytuł i autora po tym co napisałem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nika Pierumowa czytałem niedawno opowiadanie "Złe miejsce" zamieszczone w lipcowym numerze SFFiH i rzeczywiście ciężko mi było przez nie przebrnąć. 

To ja się podłączę pod Fasolettiego: Rzeźnik drzew Philipuka. Po okładce i fragmentach recenzji z tyłu można by przypuszczać, że to zabiór strasznych opowiadanek. I rzeczywiście straszne to one są, ale nie tak jak by się chciało. Naprawdę kiespki, nudny zestaw. Znalazłam jedno opowiadanie do przeczytania. Nie polecam wydawania ok 36 zł na całe tomisko:(

AA jeszcze, ale nie z nowości - Graham Masterton- Piąta czarownica - owszem to jest do poczytania, ale jak ktoś się naprawdę nudzi. To jedna z tych książek, w których dzieją się ciagle te same rzeczy i człowiek chciałby już znać zakończenie. 200 stron paplania i koniec też wcale nie straszny.

Z niepolecanek mam też kilka pozycji Kinga, ale sobie daruję bo wiem, że niektórzy lubią te niekończące się dygresje. Gadanie o najmniejszych duperelach, ględzenie na temat koloru płotu sąsiadów...  nie daję rady tego czytać.

Z poycji mniej fantastycznych - Klub miłośniczek czekolady - naprawdę okropna książka, tylko dla rozhisteryzowanych japiszonek.

A już myślałem, że mam rzadką odmianę alergii. Jednak więcej osób uskarża się na niebywale piękną prozę pewnego polskiego "artysty". Przyłączam się do tych urągań.

Co do Kinga, zdarza mu się pisać o niczym. Ale rozpisywanie się przez Stephena nigdy mi nie przeszkadzało, bo jego prześwietny styl  w pełni rekompensuje czas spędzony przy np. 900 stronicowej powieści. Natomiast kiedy już się ogranicza, wychodzi mu coś takiego jak "Colorado Kid". To opowieść o niczym. Krótka. Pourywana z każdej strony. Nadpoczęta jak pączek, co to się go ugryzie raz, czy dwa i zapomni o nim. Nie polecam.

 

Nie polecam też "Żmiji" Sapkowskiego. Dokładnie z tego samego powodu, co "Kolorado Kida". Sapkowski, jak King. Świetny, kiedy się rozpisuje, dla wielu ponad miarę i przyzwoitość, ale ja do tych "wielu" nie należę, kiedy jednak próbuje ciąć, to wychodzi mu g***o.

Co do Kinga, to dla mnie nigdy długość i nafaszerowanie  dygresjami nie były czynnikiem wyznaczającym jakość. Owszem, często się zdarzało, że w jego powieściach, że długie wywody  i dialogi między sąsiadami całkiem odwracały uwagę od fabuły właściwej w sposób pozytywny, ale np. jak w czwartym tomie Mrocznej Wieży przerwał fabułę w obiecującym momencie i zaczął przez większość książki opowiadać o jakiś nudnych a detalicznych historiach z przeszłości bohatera, to tak mnie znudził, że cyklu do końca nie doczytałem (zważywszy, że w  następnym odcinku miał się pojawić mój ulubiony Ojciec Callahan, to wielkie dokonanie ze strony Stephena). Więc z tymi jego dygresjami to też różnie, a jeśli chodzi o krótkie teksty, to też nie do końca się zgodzę. Dla przykładu "Pokochała Toma Gordona" jest dość zwięzła, jak na Kinga, a należy według mnie do najlepszych jego książek. A i parę jego opowiadań cenię bardziej, niż dłuższe formy. Wniosek - King działa bardziej na zasadzie "trafi albo nie trafi", szkoda że ostatnimi czasy celność go zawodzi.

Co do "Żmiji", nie zgodziłbym się z przedmówczynią. Problem tej książki jest akurat taki, że jest fantastyką. Jakby Sapkowski sobie darował te węże złote i inne cuda, to by była naprawdę dobra powieść. Bo klimaty pierwszej wojny afgańskiej wyszły mu, moim zdaniem, dobrze, dosadnie i malowniczo.

O, nie tylko ja nie trawię tego okropnego Pierumowa?! JAK w ogóle ktokolwiek mógł mi to kiedykolwiek polecić?! Do dzisiaj się do tej osoby nie odzywam.

A "Żmija" mi się podobała. Tak, wiem, to straszne.

Z książek których nie warto czytać... Hm, na pewno wiele by się takich znalazło. Niestety, zwykle jest tak, że taka książka wypada mi z myśli natychmiast po jej odłożeniu. Później instynkt wiedzie mnie w księgarni/bibliotece i koszmarne nazwiska omijam nieświadomie.

Jakkolwiek (zbiorę gromy) nie trawię... Ani Brzezińskiej, ani Kossakowskiej. I osobiście nie polecam.

Cały ten wątek, w którym tak sobie przyjemnie dyskutujemy opiera się o degustibus, wnioski są bardzo, ale to bardzo niezobowiązujące. Ot, taki Sapkowski i jego "Żmija". Oczywiście, że styl i klimat to AS potrafi stworzyć prima sort, ale jeżeli otwiera dziesiątki wątków i ledwie je domyka, większość zaś traktuje po łebkach, to coś Mu jednak nie do końca wyszło.

King i krótkie, złe formy. Absolutnie nie miałem na myśli opowiadań, które trzymają w większości poziom powieści - są dobre, świetne i prześwietne. Rzadko zaś "niejadalne". Chodziło mi o małogabarytowe powieści. "Pokochała Toma Gordona" czytałem i nie zrobiło to na mnie takiego wrażenia, jak choćby "Miasteczko Salem", "Smętarz dla zwierzaków", "Lśnienie" czy "Strefa śmierci". Za mało tego było i King na dobrą sprawę nie zdążył się rozpędzić. Niepolecanką jest jednak wspomniany "Kolorado Kid" i tylko i wyłącznie IMAO. Cóż począć - degustibus ;)

Pilipiuka za to bym aż tak nie wciskał w ten literacki rynsztok. Pisze dużo, owszem, co skutkuje tym, że nie trzyma jednakowego poziomu. Jednak "2586 kroków" przeczytałem i była to naprawdę zajmująca lektura. A "Rzeźnika drzew" jednak przeczytam, jak znajdę czas, zachęcony właśnie "2586 krokami".

I na koniec:

"Co do "Żmiji", nie zgodziłbym się z przedmówczynią", napisał MBizzare.

Ta literka "a" na końcu mego nicka jest bardzo myląca ;D Proszę się nią nie sugerować :)

Się wstawię za "Colorado Kid". To jest genialna książka, pokazująca, jak pisać. Serio. Jest tu i o tym, jak robić tajemnicę w tekście i o tym, jak prowadzić narrację, a wszystko to w dialogach a nie jakimś nudnym akademickim blekotem. Polecam tę książkę na warsztatach, bo łatwo z niej dowiedzieć się, o co może chodzić w literaturze. I się jeszcze wstawię za "Żmiją". To książka, w której tylko jedno jest nadmierne: przekonanie narratora, że wie wszystko i że koniecznie powinien oświecić maluczkich. Sama akcja, dialogi - to jest mistrzostwo. Gorzej, kiedy się zaczynają te "mundrości". Ale i to Sapkowskiemu darować można, bo sobie zapracował na prawo do sadzenia "mundrości", jak mu ochota przyjdzie. Choć jeśli zrobi to jeszcze raz, ludzie zaczną pukać się w czoło. Co niecierpliwsi już tak robią, wiem, bo widziałem. A Pilipiuk ma rzeczywiście kłopot: cokolwiek, co nie jest banailukami o Wędrowyczu, jest takie sobie. Ale próbuje i chwała mu za to, że próbuje przebić się poza Wędrowycza.
Pozdrówka.

To jest niestety syndrom niektórych autorów. Napiszą jedną świetną serię, jakaś chodliwą postać wymyslą, a dalej już brakuje pomysłu i jest na siłę i kiepsko. Nie daj Boże doprowadzić się kiedyś do takiego stanu :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ja ze swojej strony szczerze nie polecam 'Library of the Dead', popełnionej przez niejakiego Glena Cooper-a. Przyznam od razu, że nie znam polskiego tytułu, jako że mieszkając na Wyspach czytałem to-to w języku angielskim. Rzecz traktuje o osobnikach spisujących na papierze daty urodzin i śmierci wszystkich ludzi na ziemii od lat 700-nych naszej ery do bodajże 2057 i - równolegle - agencie FBI prowadzącym śledztwo nad sprawą seryjnego mordercy. Książka wielce nieciekawa, postaci nudne i mało zajmujące. Denerwującą mnie u wspomnianego w paru poprzednich postach Kinga manierę wtrącania w wątek główny wątków pobocznych, najczęściej dziejących się w innym czasie i miejscu - tutaj autor rozwinął do rangi sztuki. Do tego stopnia, że pomijałem całe rozdziały. Mniej więcej w 2/3 książki zerknąłem na ostatnie strony żeby zobaczyć jak się całość kończy i odstawiłem na półkę.
Ale najbardziej boli fakt, że całkiem interesujący pomysł można do tego stopnia spartaczyć...

Ja przeczytałem ostatnio książkę wydaną przez wydawnictwo MAG, autor: Ian McDonald "Rzeka Bogów". Pięknie wydana: twarda oprawa., w miarę czytelna i łatwa dla oka książka. Akcja książki została osadzona w Indiach, w roku 2047. W książce występuje kilka postaci, na różnych płaszczyznach, ale po pewnym czasie splatają się ze sobą, tworząc jako tako spójność. Książka posiada kilka wątków - dość ciekawych. Mamy tutaj motyw lecącej w stronę Ziemi asteroidy, ale pomimo starań agencji kosmicznej NASA nie udaje im się zmienić kierunku lotu. Mogą tylko opóźnić o kilka lat zderzenie z naszą planetą. Ten motyw w książce jest najbardziej przez autora pominięty, choć jest on najciekawszy, bo okazuje się że ten asteroid nie jest zwykłym ciałem w kosmosie, tylko wysłanym obiektem w kierunku Ziemi by ją zniszczyć. Potem mamy motyw stworzenia innych z trzecią helisą DNA, by mogli nie tylko przetrwać impakt asteroidy, ale zastąpić ówczesną ludzkość na całym globie. Ten motyw też nie został szeroko rozwinięty przez autora. Natomiast motyw polityki jest tutaj dominujący.

Niestety. Książka jest bardzo nudna. Przez całą jej objętość nic się nie dzieje. Napisania chaotycznie i jak napisałem najciekawsze wątki są pominięte całkowicie albo okrojone. Książka ma ponad 500 stron, ale mogłaby być napisana na 230-250 stron.

Reasumując: Nie polecam tej książki fanom fantastyki, a w szczególności fanom Hard SF

Pozdrawiam,

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Pięknie wydana: twarda oprawa., w miarę czytelna i łatwa dla oka książka. - POMYŁKA

miało być - Pięknie wydana: twarda oprawa, w miarę czytelna i łatwa dla oka czcionka

przepraszam,

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

taa, doprowadzenie się do stanu jednej ksiażki i nic wiecej to chyba dramat. trzeba przyznać, ze ejst chyba dosć wielu autorów, którzy wydadzą jedne dobre dzieło, a potem klops i kaplica:P nie ma nicwiecej:P

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

King ma u mnie ogromny kredyt zaufania - zdecydowanie wolę właśnie te jego dzieła, w których jak najwięcej się rozpisuje, w których zmienia azymut raz za razem, momentami zdając się iść w kilku kierunkach jednocześnie. Te jego, tak denerwujące innych, dygresje spijam niemalże z kartek. Uwielbiam to. I tylko dlatego denerwują mnie formy skrócone przezeń do dwustu stron, bo kiedy nadchodzi finał, czuję, że stało się to zbyt wcześnie. Jakub widzi szklankę w połowie pełną, ja czuję niedosyt. "Pod kopułą" śmiało mógłby skrócić o połowę i nadal byłaby to spora księga, ale gdyby zdecydował się do tych dziewięciuset stron dodać jeszcze z trzysta, by, powiedzmy, poinformować czytelnika, co działo się w tym czasie w Salem albo Derry, kupiłbym to za milion dolców - oczywiście gdybym je miał, te dolce ;) 

Ja nie strawiłam "Kodu Leonarda da Vinci". Nie dobrnęłam do końca. Jak dla mnie zawiewało nudą. Poza tym, nie wiem, o co zrobił się cały ten szum z Kościołem: książka (jak dla mnie) tak mało przekonywująca i wciągająca, że aż niegodna takiej sławy, jaką zyskała. Poza tym, Brown nie był literackim pionierem w 'religijnych zagadkach'.

Pewnie zaraz oberwie mi się od jakiegoś fana Brown'a, jednak to przecież moja subiektywna opinia.

Brown'a może nie, ale Browna kto wie?

 

Wśród fanów zawsze można znaleźć spory odsetek fanatyków. Tak po jednej, jak i po drugiej stronie. "Kod..." nie wywarł na mnie żadnych skrajnych wrażeń. Ani szczególnie mnie odeń nie odrzuciło, ani też nie chłonąłem treści z wypiekami na policzkach. Reakcje negatywne sporej części ludzkości na dziełko Browna mnie rozśmieszyły jedynie, bo znaczna jej część nawet nie czytała książki, ani nie oglądała filmu. To tak jak z islamską skrajnością, tą ich Świętą Wojną przeciw niewiernym - powołują się na Koran, a dziewięćdziesiąt procent islamskiego pogłowia pewnie go nawet nie czytała.  Ludzie po prostu są, jacy są, i z upodobaniem interpretują rzeczywistość pod własne, częstokroć chore, upodobania. Bóg z nimi.

... z upodobaniem... upodobania --> Fajne :roll:

Książki pana Browna zaliczam do tzw "lektur toaletowych". Krótkie rozdziały pasują długoscią do jednego tzw "posiedzenia" - spora część Polaków czyta w toalecie:)

Po za tym fabuła słaba, akcja taka sobie, za to dyrdymałów moc.

Z wymienionych autorów Pierunow - przeczytałem kontynuację Władcy Pierścieni i zapłakałem.
Za Pilipukiem nie przepadam, podobnie jak za Piekarą - pan Andrzej stylowo mi nie podpada, bohaterowie pana Jacka są wszyscy jednakowi i przecudowni, chyba kryje się za tym jakiś kompleks (skoro nie lubie to skąd to wiem? otóż, czytam ich regularnie, nadal liczę, że mnie zaskoczą).

Była też taka polska książka, powiedzmy, ze s-f (choć może raczej space opera); nie pamiętam tytułu, nie pamiętam autora - na żółtej okładce był obły czerwony statek kosmiczny (wydane circa 1984). Jak w jakimś książkowym second handzie zobaczycie taka okładkę - uciekajcie!
Doczytałem do końca tylko z powodu niezdrowej ciekawości - jak coś tak słabego, posiadającego fabułę jak rzeszoto się skończy. Otóż nie skończyło się. Ale drugiej częście nigdy nie widziałem.
Jak znajdę tą pozycję gdzieś na strychu - dam wam dokładniejszy cynk.

Och, och, właśnie przypomniałam sobie o jeszcze dwóch książkach :D

Danielle Steel - Klon i ja. Tak, tak, Danielle Steel popełniła coś w rodzaju romansu s-f :) Facet głównej bohaterki, żeby jego ukochana się bez niego nie nudziła, podstawia jej swojego klona. Jak się okazuje, klon jest przesympatyczny i dokonuje w łóżku prawdziwych cudów (zdaje się jakieś salto potrójne z super orgazmem na końcu, moja wyobraźnia wysiadła). Bohater jest zazdrosny i też uczy się salta, ale coś mu nie wychodzi i łamie sobie kości :) O większe bzdury naprawdę trudno.

"Dziecięcy ogród" - miało być "czego nie czytać", ale akurat tę książkę warto przeczytać. Warto, żeby potem w ramach anegdoty opowiadać znajomym, że czytało się książkę, w której główna bohaterka, odporna na "całą wiedzę świata" zaszczepianą po urodzeniu dzieciom przez wszechpotężny Konsensus zakochuje się w zmutowanej genetycznie białej niedźwiedzicy, która (całe szczęście!) też okazuje się lesbijką i nawet goli dla kochanki całe ciało na łyso (ale kochanka wolała ją z futerkiem i kręci nosem). Żeby było bardziej LGBT, mamy jeszcze geja, który zachodzi w ciążę, którą nosi na plecach, ale coś nie wychodzi i musi resztę życia spędzić zawieszony na stelażu, po czym umiera. A niedźwiedzica pisze operę, która zostaje wystrzelona w kosmos. Niektórzy uważają tę książkę za arcydzieło, ja chyba takich rzeczy nie kupuję. Doceniam wizję organicznego świata przyszłości, w którym nie ma prądu, a ludzie pływają łodziami wśród kwiatów, ale jakoś niedźwiedzice mnie nie kręcą ;)

A Browna też nie trawię - nie za obrazoburczość, ale za totalnie mdłych bohaterów.

porażajace:P

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Tak, porażające, albo kilka innych słów na "p" cisnie sie na usta. Tych z łaciny robotniczo - podwórkowej... Choć Dreammy, powiem Ci że mimo iż według twojego opisu, ksiązka wydaje się posrana jak pomnik Adasia w Krakowie, to jednak mnie zaciekawiła. :P Chyba jej poszukam.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

mnie osobiście nie podszedł ,,człowiek w ciemnosciach''... szczerze mówiąc, lubię dialogi, oczywiście w rozsądnej ilości, ale tam ich prawie w ogól enie było!  tak mnie zmuliła ta ksiażka, ze się tak wyrażę, że odpuściłam ją sobie...

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

@Dreammy: "A Browna też nie trawię - nie za obrazoburczość, ale za totalnie mdłych bohaterów."  Tak, dokładnie o to mi chodziło.

Żmija - ło matko, ponad 200 stron intelektualnej masturbacji na temat całej wiedzy, jaką posiada autor - natomiast treści brak. Licząc od drugiego tomu trylogii husyckiej, ktoś powinien sobie zrobić przerwę na ochłonięcie.
Nie polecam

Omijajcie również szerokim łukiem cały cykl Czarnych Kamieni. Nawet mi się nie chce recenzować, ale poległem w połowie drugiego tomu, a mam zwyczaj uparcie czytać do końca wszystko to, co zacząłem.

Dreammy 2010-08-09  20:07
A Browna też nie trawię - nie za obrazoburczość, ale za totalnie mdłych bohaterów.

Brown ma jednego bohatera - naukowiec, który koniecznie w młodości trenował jakąś dyscyplinę sportu (jak piłka wodna lub ping pong), która to umożliwi mu zawsze w cudowny sposób wybronić się przed atakiem megaevilninja :D

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

chcesz dam ci całą liste
1/ wnuk Anny mc caffrey czyli tood mc caffrey kompletny brak znajomości książek swojej Babki naracja leży błedy logiczne , Biorąc pod uwagę ksiązki babki to porównując z nim zgroza.!!
2. Delirium Tremens jak ci się uda trafic sprubuj przeczytac autorpisząc je miał n iezły odlot - wszystko mu sie mieszało.
Goraca linia z Wężownika - dno
Wrota Piekieł dawid weber - tom I i II gdyby przerobic je na mikropowieśc dało by sie przeczytać a tak tom II może streścić dwoma słowami jada i gadają zero akcji . Pomusł super wykonanie Denne.

Eragon. dobre do poduszki usypiasz juz po pierwszej stronie.
i tak mógłbym jeszcze wymieniac ale musze lecieć
polecam za to
Wieczna Wojna, Stare jest pięknę , Bogowie Wojny, Jezus na Marskie, Limens inferior,Wojna swiatów w równowadze. gwiazdy moje przeznaczenie, Swietnie się je czyta .

"Załatwiaczka": Panie, zlituj się nad nami i niechaj Lux Perpetua nie gaśnie... Książka jest TRAGICZNA. Może i sam pomysł fajny: polka w angli, która dziedziczy po staruszce którą się zajmowała ciekawy zawód Załatwiaczki. Jeżeli znasz formułkę i ją wypowiesz ona musi załatwić co tylko zechcesz i nie może odmówić. Nawet wechikuł czasu, czy słonia do domu. W czym rzecz?
Warsztatowo to jest po prostu PORAŻKA. Oklepane motywy (brak czasu na miłość przez prace, ratowanie świata przed świrem, któremu samemu załatwiało się wechikuł czasu), często widać, że autorka po prostu nie miała na coś pomysłu (przez całą książkę nie poznamy formułki, ani nie dowiemy się o skutkach ubocznych korzystania z Załatwiaczy. Autorka uznała, że strasząc uzyska efekt realizmu: mnie to znudziło) i do tego widać, że książka pisana na siłę. Co mam na myśli? Kiedy czyta się pierwszy rozdział jest jeszcze wszystko w miarę ok. Ale kiedy idziemy dalej szybko dochodzimy do wniosku, że to raczej "zbiór opowiastek" niż logiczna fabularnie powieść. Tak jakby ona napisała jedno opowiadanie, a wydawnictwo kazało napisać jej jeszcze takich 8, żeby książka wyszła. Nie do przetrawienia...

A mnie się podobała :D Nawet mam ją w domu... Ale raczej sama idea, hm, "zawodu" niż poziom, bo jeśli o to chodzi, to czytałam lepsze książki tej autorki :P Ale do takiego np. czytania w autobusie to się nadaje doskonale. Z drugiej strony bywam dziecinna, więc proszę się nie sugerować moją opinią.

Również mam "Załatwiaczkę" w domu, bo jak jechałam na obóz żeglarski potrzebowałam czegoś do czytania. Przeczytałam pierwszą stronę i pomyślałam jest fajnie. Nie jest.
Cóż niezgoda, sama napisałam, że sam pomysł całkiem fajny. Ale wykonanie o kant (_!_) roztrzaskać. ;) Nie znam innych książek tej autorki: ta mnie zniechęciła do poznania innych jej dzieł. ;)

Nowa Fantastyka