- Opowiadanie: pjotroos - Najtrudniejsza rzecz we wszechświecie

Najtrudniejsza rzecz we wszechświecie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Najtrudniejsza rzecz we wszechświecie

Za moje pierwsze opowiadanie na NF mi się dostało i doskonale już rozumiem czemu. Wrzuciłem je jako pierwsze, bo było najkrótsze z dotychczas napisanych, ale ta skrótowość wyraźnie nie wyszła mu na dobre. Chciałbym wierzyć, że stać mnie na więcej. Poniższy tekst jest kompletnie inny. Jest dłuższy, dłużej się rozkręca ale – jeśli napisałem go jak należy – nie ma w nim dosłowności, bezosobowości czy banalności, przez którą poległo tamto opowiadanie. Zależałoby mi zwłaszcza na opinii najsurowszych krytyków tamtego tekstu, ale oczywiście im więcej tym weselej. Życzę miłego czytania, a jeśli czytanie miłe nie będzie, obiecuję na dłuższy czas dać sobie spokój z publikowaniem kolejnych opowiadań ;)

 

NAJTRUDNIEJSZA RZECZ WE WSZECHŚWIECIE

 

 

Maciek nie tak zaplanował sobie życie. Zaczynał studia na dziennikarstwie z marzeniami o wielkiej karierze. Oczami wyobraźni kreślił wizje swojej świetlanej przyszłości; relacje na żywo z najważniejszych wydarzeń w kraju, redagowanie głównych wydań najpopularniejszych programów informacyjnych, być może nawet autorski cykl w wieczornym paśmie telewizji albo seria felietonów dla któregoś z poczytnych tygodników. Ciężko pracował na swój sukces. Przykładał się do nauki, bardziej nawet niż ktokolwiek tego od niego wymagał. Pisywał dla lokalnych gazet w zamian za bezcenne doświadczenie i okazyjną dobrą radę. Na ostatnim roku studiów wywalczył praktyki w redakcji najpopularniejszego tytułu i w każdej wolnej chwili biegał z aparatem na dziesiątki konferencji, koncertów i wszelkich innych festynów. Obronił dyplom bez najmniejszego trudu. Czuł już smak sławy, w głowie układał sobie swoje przyszłe życie na topie.

 

A potem okazało się, że wielki świat mediów wcale na niego nie czeka. Wieczorne programy informacyjne i poczytne tygodniki w ogóle nie były zainteresowane młodziakiem po studiach. Regionalne telewizje po sam sufit obsadzone były krewnymi i znajomymi królika. Stopniowo obniżał swoje oczekiwania wobec świata, ale świat pozostawał obojętny na jego starania. Nawet lokalne gazety, w których w trakcie studiów nabierał bezcennego doświadczenia i wysłuchiwał okazyjną dobrą radę, kompletnie straciły zainteresowanie jego osobą, gdy nieśmiało zaczął przebąkiwać o pieniądzach za swoją pracę. Jeden z weteranów na do widzenia rzucił mu w ramach ostatniej dobrej rady: „Załóż sobie bloga”.

 

W końcu dotarło do niego, że z samych marzeń nie wyżyje. Lokalny supermarket szukał kasjerów, uznał więc, że taka praca będzie lepsza od żadnej. Zgłosił się i od ręki dostał zatrudnienie. Z początku powtarzał sobie praktycznie bez przerwy, że to tylko chwilowo, nim uda mu się znaleźć coś sensownego. Im więcej miesięcy mijało, tym rzadziej wmawiał sobie cokolwiek. Teraz miał 25 lat, od ponad roku nie robił nic poza obsługiwaniem klientów i układaniem towaru na półkach, a kariera, sława i fortuna wydawały się być dalej niż kiedykolwiek.

 

Siedział właśnie na kasie, mechanicznie sczytywał kody kreskowe z podsuwanych taśmą produktów i rozmyślał nad swoim losem, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Stała w kolejce dwie kasy dalej. Błądziła wokół spojrzeniem, z miną jakby zgubiła coś ważnego, ale, gdy przywitał się z nią kasjer, odpowiedziała mu promiennym, pozbawionym najmniejszego śladu trosk uśmiechem. Maćkowi strasznie się spodobał jej uśmiech. Maćkowi strasznie się spodobało jej wszystko. Mały, zadarty nosek, nakrapiany bladymi piegami. Krótkie, rozczochrane włosy, tak intensywnie rude, że niemal czerwone. Niewielkie ale bardzo kształtne krągłości przyjemnie zarysowujące się pod ciasno opiętą bluzą z kapturem. Kupowała garść drobiazgów i dwie wielgachne paczki papieru toaletowego. Niemal całkiem zakryły jej drobną sylwetkę, gdy odchodziła od kasy. Maciek przez chwilę odprowadzał ją wzrokiem, a potem towary na jego taśmie się skończyły i niemal natychmiast klient zaczął na niego pochrząkiwać niecierpliwie. Odwrócił się i z żalem wrócił do pracy.

 

*****

 

Gdy dwa dni później znów zauważył ją przy innej kasie, od razu zwrócił uwagę na papier. Identyczne paczki, po 12 rolek każda, zajmowały centralne miejsce na taśmie, otoczone wyłącznie przez kilka bułek, dwa małe jogurty naturalne i butelkę niegazowanej wody. Zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna regularnie robiła takie zakupy. Zaczął się zastanawiać, po co ktokolwiek regularnie by kupował 24 rolki papieru. Ze świeżo wymyślonej zagadki uczynił sobie pretekst do gapienia się, do szukania jej w ciągu kolejnych dni wzrokiem. Za każdym razem, gdy udało mu się ją wypatrzyć w którejś z kolejek, niezmiennie wynosiła ze sklepu dwa wielkie dwunastopaki.

 

W końcu trafiła do jego kasy. Gdy przyszła jej kolej, uprzedziła jego „Dzień dobry” i obdarzyła go swoim szerokim, promiennym uśmiechem. Gdy skończyła płacić za zakupy, uprzedziła jego „Dziękuję”. Odchodząc życzyła mu miłego dnia. Głos miała lekko nosowy. Nie tak go sobie wyobrażał, ale i tak brzmiał niesamowicie ciepło. Dotarło do niego, że nie pamięta co dziewczyna tak właściwie kupowała. Potem dotarło do niego, że wyobrażał sobie, jak brzmi jej głos. Przez resztę dnia nie mógł przestać o niej myśleć.

 

*****

 

– Po co jednej, drobnej dziewczynie tyle papieru? – spytał Patryka, kiedy skończył o niej opowiadać. Patryk wynajmował mieszkanie na spółkę z Maćkiem. Miał 21 lat, studiował biotechnologię, całymi dniami balował za pieniądze od rodziców i, poza imprezami, mało co go obchodziło. Żadnym zaskoczeniem nie było więc to, że nie zainteresował się również drobnym rudzielcem kupującym hurtowe ilości papieru. Wzruszył tylko ramionami i z powrotem skupił uwagę na obcinaniu paznokci u nóg.

 

– Ej, no, serio, masz jakiś pomysł co ona może z nim robić? – drążył Maciek. Nie chciał się Patrykowi zwierzać z fascynacji dziewczyną, ale jakoś musiał się wygadać. Patryk parsknął w odpowiedzi.

 

– A co się robi z papierem?

 

– Ty, ale dwadzieścia rolek?

 

– Może nie zużywa go sama? – rzucił Patryk od niechcenia. Maćkowi jakoś dziwnie nie spodobał się ten pomysł.

 

– Może to do pracy? – podsunął własny. Odpowiedziało mu kolejne wzruszenie ramion.

 

– A może po prostu lubi meksykańskie żarcie. Stary, co za różnica?

 

– Ej, no ciekaw jestem. Ciebie to w ogóle nie ciekawi?

 

Patryk przyjrzał mu się z politowaniem.

 

– Aż tak ci się w pracy nudzi?

 

Tym razem to Maciek wzruszył ramionami w odpowiedzi. Fakt, nudziło mu się koszmarnie, ale nie o to akurat chodziło. Patryk chyba coś zauważył.

 

– Co, fajna jest? – spytał, a na jego twarzy w końcu pojawił się ślad zainteresowania.

 

– No fajna – przyznał Maciek.

 

– Chciałbyś zajrzeć tam gdzie ten papier, co? – stwierdził Patryk, po czym ryknął głośnym śmiechem.

 

– Jezu, stary…

 

– Człowieku, weź po prostu do niej zagadaj – podsunął Patryk, cały czas się śmiejąc. Patryk non stop zagadywał do dziewczyn, które mu się podobały, zupełnie jakby to nie była najtrudniejsza rzecz we wszechświecie. Maciek zdecydowanie nie był Patrykiem. Maciek miał za sobą parę dłuższych związków, ale mistycznej sztuki zagadywania dalej nie potrafił w najmniejszym nawet stopniu pojąć.

 

– Nie mogę jej tak po prostu spytać, po co jej ten papier!

 

– To zagadaj o czymś innym.

 

– O czym na przykład?

 

– Kurde, nie wiem, o pogodzie, o ciuchach, o czymkolwiek. Po prostu się do niej uśmiechnij i powiedz pierwsze, co ci przyjdzie do głowy. Pokaż jej, że istniejesz. Laska nie rekin, głowy ci nie ujebie.

 

*****

 

Gdy kilka dni później trafiła od jego kasy, postanowił pójść za radą Patryka. Kiedy się do niego uśmiechnęła, odpowiedział jej uśmiechem, chwycił pierwszy towar z taśmy i powiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy.

 

Koleś, który stał za nią w kolejce, ryknął głośnym śmiechem, a twarz dziewczyny zaczerwieniła się pod kolor włosów. Maciek natychmiast przeprosił, wytłumaczył, że po prostu zauważył, że często kupuje papier, i że zupełnie nie to miał na myśli, i że, Jezu, naprawdę strasznie mu głupio, ale dziewczyna przyglądała mu się tylko pełnym niedowierzania wzrokiem i nie odpowiedziała nawet słowem.

 

*****

 

Ktoś musiał widzieć całą scenę i powtórzyć ją dalej, bo na koniec dnia dostało mu się za nią od kierownika.

 

– Zasady są proste, Maciej – huczał na niego przełożony, a cała reszta kasjerów z zaciekawieniem się przysłuchiwała. – Klienci przychodzą do nas po zakupy, więc jedyne, co masz zrobić, to sprzedać im te zakupy. Rozumiesz?

 

– Rozumiem – przytaknął Maciek skruszonym tonem. Uznał, że tak będzie najprościej.

 

– Nie zawracamy głowy klientom, nie przeszkadzamy, nie denerwujemy ich. Pod żadnym pozorem nie stroimy sobie z nich żartów, rozumiesz?

 

– Rozumiem.

 

– Jeśli klientom nie spodoba się nasza obsługa, następnym razem zrobią zakupy gdzie indziej. A jeśli wszyscy klienci pójdą sobie gdzie indziej, ty też nie będziesz nam do niczego potrzebny. To też rozumiesz?

 

Maciek ponownie przytaknął, ale facet wyraźnie nie miał najmniejszej ochoty skończyć.

 

– Masz na kasie wypisane wielkimi literami, co mówić klientom. Taki mądry, wykształcony człowiek jak ty z pewnością wszystko pamięta.

 

Maciek odpowiedział zdawkowym „Tak”, ale kierownikowi to nie wystarczyło.

 

– Słuchamy zatem – oświadczył z jadowitą słodkością w głosie. Kilka osób głośno się roześmiało.

 

– Dzień dobry, dziękuję, zapraszam ponownie – wyrecytował Maciek szybko. Kierownik klasnął parę razy.

 

– A więc faktycznie pamiętasz! Brawo! – oznajmił, po czym fałszywa życzliwość wyparowała z jego głosu. – Które z nich choćby w przybliżeniu przypomina to, co powiedziałeś?

 

Maciek uznał, że to pytanie retoryczne, ale facet najwyraźniej czekał na odpowiedź.

 

– Żadne – przyznał wreszcie. – Przepraszam.

 

– To pierwsze ostrzeżenie, Maciej. Mam nadzieję, że ostatnie.

 

*****

 

Zastanawiał się, czy w ogóle wspominać o całym zajściu współlokatorowi, ale Patryk dzień w dzień dopytywał się co z „tą rudą od papieru”. Maciek uznał więc, że najlepiej mieć to z głowy, i powtórzył mu całość słowo w słowo.

 

– Ja pierdolę! – skomentował Patryk z pełną niedowierzania miną. – Stary, czy ty chcesz umrzeć samotnie? To jest twój plan na życie?

 

– No głupio wyszło – przyznał Maciek. Wzrok wlepił w opróżnioną do połowy butelkę piwa. Patryk pociągnął duży łyk ze swojej.

 

– Bardzo się wkurwiła? – spytał.

 

– Zachwycona nie była.

 

– Ej, to ważne, chłopie. Jakie są szanse, że jeszcze będzie chciała się do ciebie odezwać, tak od 1 do 10?

 

– Zero? – Westchnął głośno. – Miałem swoją szansę i spieprzyłem ją koncertowo.

 

Patryk w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko.

 

– Ty, no, nie ma tego złego! Laska wie już, że istniejesz, a ty wiesz już o czym z nią rozmawiać.

 

Maciek pokręcił głową z niedowierzaniem.

 

– Jaja sobie robisz.

 

– Nie, no, powaga, stary. Następnym razem sam się wyśmiej, nim ona to zrobi. Powiedz jej, że jeśli da ci szansę, udowodnisz jej, że wcale nie jesteś skończonym palantem.

 

– Wyjdę tylko na jeszcze większego idiotę – burknął Maciek.

 

– Chłopie, bez szans – parsknął Patryk. – Poprzeczkę zawiesiłeś sobie tak nisko, że możesz się nad nią przeczołgać.

 

*****

 

Wysłuchał wszystkich porad współlokatora, przytaknął mu w końcu dla spokoju, ale w głębi ducha czuł, że sprawa jest przegrana. Jeśli dziewczyna go zapamiętała, to zwyczajnie będzie omijać jego kasę. Jeśli go nie zapamiętała, zwracając na siebie uwagę tylko się wygłupi po raz kolejny. Na dodatek mógłby pożegnać się z pracą, gdyby kierownik cokolwiek zauważył. Obiecał sobie, że słowem się do niej nie odezwie, nieważne jaką będzie miał ku temu okazję. Tymczasem czas płynął, a ona zwyczajnie się nie zjawiała. Maciek myślał, że kierownika poniosło, gdy zaczął gadać o klientach odchodzących do innych sklepów, ale być może facet miał trochę racji.

 

Minęło parę tygodni. A potem zdarzył się zbieg okoliczności, jak to zwykle z nimi bywa, i pewnego dnia, gdy wracał z pracy, Maciek zauważył ją na ulicy. Spacerowym krokiem szła prosto w jego stronę. Pamiętał o wszystkim, co sobie obiecał. Pamiętał, że uznał zwracanie na siebie uwagi za bezwzględnie idiotyczny pomysł. A potem wziął głęboki wdech, uśmiechnął się i, w chwili gdy się mijali, wyrzucił z siebie „Przepraszam”. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.

 

– Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale… – zaczął Maciek, z każdym słowem tracąc resztki pewności siebie. Jej wielkie, ufne oczy lekko się zwęziły. Chyba jednak go pamiętała. Druga część zdania uciekła mu z głowy. Dziewczyna założyła ręce.

 

– Pamiętam – stwierdziła w końcu. – Pamiętam też, co mi powiedziałeś.

 

– I naprawdę nie wiem, jak cię za to przepraszać – odparł Maciek szybko. Zdążył już pożałować, że w ogóle otworzył gębę.

 

– Mówiłeś, że non-stop kupuję papier toaletowy. – oznajmiła tymczasem dziewczyna ku jego zaskoczeniu. Wygiął usta w uśmiechu.

 

– Cieszę się, że akurat to zapamiętałaś z mojej przemowy.

 

– O, bez obaw, twojego żarciku też nie zapomniałam – parsknęła w odpowiedzi. Znowu stracił rezon ale dziewczyna, zamiast odwrócić się i odejść, przyglądała mu się tylko podejrzliwie. – Skąd pomysł, że kupuję więcej papieru niż inni? A może masz dowcip pod każdy towar?

 

Nie wyczuł śladu szyderstwa ani złości w jej głosie. Wydawała się autentycznie zaciekawiona.

 

– Nie, nie. Ja, uhm, zauważyłem, że kupujesz go praktycznie codziennie, takie dwie duże paczki.

 

To wyraźnie ją zaskoczyło.

 

– Jak mogłeś to zauważyć? Ludzie nie zauważają takich rzeczy. Ludzie w takich wielkich sklepach w ogóle się nawzajem nie zauważają, albo zapominają o sobie po pięciu minutach.

 

– Ciebie nie zapomniałem – palnął Maciek niemal natychmiast. W pierwszej chwili zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co chce powiedzieć, po czym nagle parsknęła głośno i zaraz zakryła usta obiema dłońmi.

 

– O losie, wybacz – wykrztusiła. – Czy to podryw? Próbujesz mnie poderwać?

 

– Albo po prostu lubię robić z siebie idiotę – burknął Maciek. Jeśli nie spalił buraka wcześniej, z pewnością nadrobił to teraz. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego szeroko.

 

– Nie, nie, przepraszam – wydusiła z siebie. – Idzie ci doskonale.

 

Przy całej wesołości w głosie starała się chyba brzmieć życzliwie. W każdym razie taką miał nadzieję. Wziął się w garść. Sytuacja i tak nie mogła się już zrobić dużo bardziej niezręczna.

 

– Okej, jeśli przyznam się, że to miał być podryw, uciekniesz z krzykiem?

 

Pokręciła głową przecząco, dalej się uśmiechając.

 

– To może miałabyś ochotę napić się kawy?

 

– Może bym miała – przytaknęła radośnie. – Spróbuj mnie na nią zaprosić, jak już się namyślisz.

 

Spróbował, zupełnie jakby to nie była najtrudniejsza rzecz we wszechświecie. Zgodziła się. Wybrali się razem do kawiarni i przez kolejne pół godziny chyba udało mu się już więcej nie zrobić z siebie głupka. Potem Asia koniecznie musiała już iść, ale tak, chciałaby się z nim spotkać ponownie. Nie dała mu swojego numeru telefonu, bo go nie miała, ale umówiła się z nim na następne popołudnie. Dała słowo, że nie próbuje go w ten sposób spławić, a on zwyczajnie jej uwierzył. Przez całą drogę do domu nucił pod nosem jakiś popowy kawałek z lat osiemdziesiątych. Nie pamiętał tytułu i większości tekstu, ale w tej chwili kompletnie mu to nie przeszkadzało.

 

*****

 

Spotkali się kolejnego dnia, i następnego, i tego po nim też. Spotykali się praktycznie dzień w dzień przez kolejnych parę tygodni. Asia nigdy nie miała wiele czasu – godzinę, czasem dwie – ale nie przeszkadzało mu to, skoro miała go tak często. Szli do jakiegoś fast foodu, albo ciastkarni, albo tej kawiarni, w której spotkali się po raz pierwszy. Czasem po prostu spacerowali. Rozmawiali. O filmach i o muzyce, o książkach i o jedzeniu, o jego pracy i znajomych, o niczym ważnym. Nigdy nie rozmawiali o tym, co ona robi.

 

Kiedy próbował spytać ją o cokolwiek osobistego, zbywała to żartem albo zmieniała temat. Tak naprawdę nie wiedział nawet, kim właściwie dla niej jest. Kiedy pierwszy raz spróbował złapać ją za rękę, wzdrygnęła się i zabrała dłoń. Zaraz potem powiedziała jakąś głupotkę, która rozładowała napięcie, i rozmowa zeszła na stare kreskówki. Ponad tydzień zajęło mu spróbowanie ponownie. Tym razem nie cofnęła dłoni, ale do pomysłu trzymania się za ręce zdawała się podchodzić niemal z nabożnym lękiem. On miał dwadzieścia pięć lat, ona dwadzieścia trzy, a wyglądało to tak, jakby mieli najwyżej po dziesięć.

 

Któregoś dnia, idąc się z nią spotkać, zauważył, że niczego nie chce mu się nucić. Podobał mu się jej uśmiech, jej nos, jej oczy i jej ruda czupryna, ale pewne rzeczy podobały mu się coraz mniej. W drodze do ciastkarni standardowo spytał ją, jak minął jej dzień, a ona standardowo odpowiedziała, że gdyby mu powiedziała, musiałaby go zabić. Gdy składali zamówienie, spytał co będzie robiła wieczorem, a ona z szelmowskim uśmiechem odparła, że oczywiście myśleć o nim cały czas. Kiedy usiedli do stolika, całkiem poważnie oświadczył:

 

– Asia, jeśli chcesz, żebym się od ciebie odwalił, są na to prostsze sposoby, niż odcinanie mnie od całego swojego życia.

 

Milczała, co rzadko jej się zdarzało. Z reguły to ona nakręcała rozmowę. Gdy kończyły im się normalne tematy, wyciągała z głębin pamięci jakieś obskurne polsko-australijskie seriale albo komiksy o Kaczorze Donaldzie i gadała o nich tak długo, aż Maciek wreszcie je sobie przypominał. Gdy którekolwiek z nich palnęło coś niezręcznego, to ona obracała całą sytuację w żart. Tym razem nie miała nic do powiedzenia.

 

– Nie proszę cię o nie wiadomo co – podjął po chwili. – Masz na pewno milion swoich sekretów, z których nie musisz się nikomu zwierzać. Ale co ja tak właściwie o tobie wiem? Gdzie pracujesz? Gdzie mieszkasz? Z kim mieszkasz? Co takiego robisz, że zawsze masz tylko parę godzin wolnego, świątek, piątek czy niedziela?

 

Nie odpowiedziała. Przygryzła tylko dolną wargę i przyglądała mu się z poważną miną. Zirytował się bardziej niż powinien.

 

– Skąd mam wiedzieć, że po spotkaniu ze mną nie wyjeżdżasz gdzieś za miasto i nie rozpuszczasz ludzi w kwasie? – wypalił, a potem dodał – Skąd mam wiedzieć, że nie wracasz do męża, który nic nawet nie wie o biednym frajerze z marketu? – bo przecież nigdy nie nauczył się, że czasem warto pewne zdania przemyśleć, nim się je wypowie, a nie dopiero po fakcie.

 

Oczy jej się zaszkliły. Wstała z krzesła bardzo powoli. Dotarło do niego, co tak właściwie powiedział.

 

– Chryste, przepraszam – wykrztusił. – Jestem idiotą.

 

– Jesteś – przyznała smutnym głosem i odwróciła się do wyjścia. – Nie idź za mną.

 

Nie poszedł. Siedział bez ruchu przez dłuższą chwilę. Potem zjadł swoją bezę i jej szarlotkę, odgrywając w głowie pięćdziesiąt scenariuszy tej rozmowy, w których na koniec nie wychodzi na bałwana. W drodze powrotnej dotarło do niego, że nie ma jej numeru telefonu ani adresu, i że najprawdopodobniej więcej nie zobaczy jej na oczy, jeśli ona tego nie zechce. Wrócił do domu otępiały, wyciągnął Patryka do knajpy i urżnął się, słuchając opowieści o tym, że tego kwiatu jest pół światu.

 

Gdy następnego dnia wychodził z pracy, zmęczony, skacowany i wściekły na cały świat, czekała na niego przed wejściem. Była blada jak ściana. Kiedy podszedł do niej i ze skruszoną miną zabrał się do przeprosin, przerwała mu w pół słowa.

 

– To ja przepraszam – oznajmiła śmiertelnie poważnym tonem. – Wszystko ci pokażę, ale musisz mi przysiąc, że nikomu o tym nie powiesz. Nikomu i nigdy. Nawet jak śmiertelnie się na mnie obrazisz. Nawet jak śmiertelnie się przerazisz.

 

Kompletnie nic z tego rozumiał. Poza jednym. Nie żartowała. Przysiągł. Przez długą chwilę stała w miejscu, z zębami wbitymi głęboko w dolną wargę, i zastanawiała się.

 

– Okej – oświadczyła wreszcie. – Chodź ze mną.

 

Chwyciła go za rękę bez wahania i przez całą drogę ściskała ją mocno. Po raz pierwszy szczerze poczuł, jakby ten uścisk był dla niej najważniejszą rzeczą we wszechświecie.

 

*****

 

Po dziesięciu minutach szybkiego marszu dotarli na miejsce. Cztery nowo wybudowane, w większości wciąż niezasiedlone bloki od deweloperów tworzyły ciasno zamknięty kwadrat, wgłąb którego prowadziła tylko jedna brama. Wycinek przestrzeni, który się za nią znajdował, straszył pustką. Wrażenie niesamowitości potęgowały tylne gołe ściany bloków, poza sporadycznym lufcikiem toalety pozbawione jakichkolwiek okien. W podwórku nie było niczego poza domem.

 

Dom był stary. Wyglądał, jakby pamiętał jeszcze wojnę. Jego ściany miały ten szczególny odcień szarości, którego nabierają po paru dekadach bez malowania. W oknach wciąż tkwiły szklane szyby w starych, drewnianych ramach, pociągniętych odłażącą płatami białą farbą. Drzwi wejściowe były wykonane z solidnego drewna rzeźbionego w wymyślne esy-floresy, a wchodziło się do nich po wysokich, kamiennych schodach. Jednopiętrowy antyk prezentował się groteskowo, przycupnięty w samym środka pierścienia błyszczących nowością budowli. Maciek nie mógł się pozbyć wrażenia, że ktoś świadomie starał się go tu ukryć.

 

Asia podeszła do drzwi frontowych, wyciągnęła z kieszeni bluzy duży, misternie zdobiony klucz i przekręciła go w zamku. Gdy je otwierała, ku wielkiemu rozczarowaniu Maćka w ogóle nie zaskrzypiały. Parsknął nerwowo na samą myśl o dźwięku rodem z Rodziny Addamsów. Weszli do niewielkiego przedsionka, z którego wychodziły schody na piętro, para wejść do mieszkań i grube, stalowe drzwi do piwnicy. Dom w środku sprawiał zupełnie inne wrażenie niż z zewnątrz. Ściany, drzwi i poręcze ktoś całkiem niedawno musiał pomalować. Stopnie schodów były zrobione z jasnych, niezadeptanych jeszcze desek. W lampach tkwiły energooszczędne żarówki a na ścianach białe, plastikowe włączniki światła. Jeśli coś z budynkiem było nie tak, to fakt, że przeraźliwie wiał pustką. Żadnych donic z kwiatami na parapetach. Żadnych wycieraczek przed drzwiami. Żadnych ulotek reklamowych rozrzuconych w promieniu metra wokół skrzynki pocztowej. Żadnej skrzynki pocztowej.

 

Asia minęła schody i zaprowadziła go w stronę zejścia do piwnicy. Zapukała do drzwi wolną ręką. O nic nie pytał. Od momentu wejścia w podwórze wstrzymywał oddech. Czekali. Po bardzo długiej chwili ktoś wewnątrz przekręcił klucz w zamku. Asia uwolniła dłoń i szarpnęła energicznie za klamkę. Po drugiej stronie drzwi Maciek ujrzał faceta koło trzydziestki, z bujną czupryną i parotygodniowym zarostem na twarzy. Ubrany był, podobnie jak Asia, w bluzę z kapturem i wytarte dżinsy.

 

– Adam, Maciek. Maciek, Adam – przedstawiła ich sobie dziewczyna. Facet wyciągnął dłoń do Maćka i wyrzucił z siebie suche „Witam”.

 

– Możesz już iść, Adam. – oznajmiła mu Asia, gdy Maciek odwzajemnił jego powitanie i uścisnął dłoń. Koleś wzruszył ramionami i ruszył w stronę wejścia na piętro. Gdy znikł za zakrętem schodów, uśmiechnęła się do Maćka nerwowo. – Gotów?

 

– Mam nadzieję – odparł, przełykając ślinę. Asia wciąż próbowała się uśmiechać, mimo że z twarzy zeszły jej chyba wszystkie kolory. Wyciągnęła do niego obie ręce – Chodźmy – przykazała, ale nim zdążył zrobić dwa kroki, nerwowo pisnęła – Poczekaj!

 

Aż drgnął.

 

– Masz ze sobą telefon? – spytała. Przytaknął. – Lepiej go wyłącz.

 

W życiu nie widział jej tak przejętej. Usłuchał bez dyskusji, ale czuł się coraz bardziej niepewnie. Gdy urządzenie zgasło, Asia zaprowadziła go wreszcie na dół. Pomieszczenie było niewielkie. Miało może pięć na pięć metrów. Było też praktycznie puste. Pod ścianami stało parę starych krzeseł i niska półka z książkami. Parę rolek papieru walało się luzem po podłodze, a w dalekim rogu, ułożone na stosie, czekało kolejne kilka nierozpakowanych zgrzewek. W środku pokoju znajdował się zaś ogień.

 

Był niewielki, może rozmiaru pięści, ale świecił tak jasno, że Maciek musiał mrużyć oczy, patrząc wprost na niego. Unosił się niecały metr nad podłogą, trochę powyżej pasa. Nie wyglądało na to, żeby wewnątrz jaśniejącej kuli było cokolwiek poza tym nienaturalnie jaskrawym, biało-błękitnym ogniem.

 

– To jest płomień – oznajmiła Asia. – Ja i Adam pilnujemy, żeby nie urósł.

 

*****

 

Wyjaśniła mu wszystko, cierpliwie znosząc jego pytania i wyrazy niedowierzania. Nie, ona i Adam nie byli parą. Nie byli też rodzeństwem. Praktycznie się nie znali. Pięć lat temu Adam znalazł Asię, gdy po ucieczce z domu, skulona i nieprzytomna ze zmęczenia, kryła się przed deszczem w bramie. Nie, nie powie Maćkowi dlaczego uciekła, przykro jej, to akurat wyłącznie jej sprawa. Adam spytał ją wtedy, czy nie chciałaby mu pomóc. Obiecał dach nad głową, regularne posiłki, święty spokój i zero pytań. Klął się na wszystkich bogów, że nigdy nie tknie jej palcem. Wyglądał kiepsko, zarośnięty, rozczochrany i koszmarnie niewyspany, ale dobrze patrzyło mu z oczu, a ją skręcało z głodu. Zgodziła się pójść z nim do domu i zobaczyć, o co chodzi. Serce na chwilę przestało jej bić, gdy zaraz po wejściu poprosił ją o zejście do piwnicy, ale strach momentalnie uleciał, kiedy zobaczyła płomień. Miał wtedy wielkość piłki do kosza i jaśniał jak latarnia morska. Był niesamowicie piękny.

 

Adam nie wiedział, czym jest płomień. Nie wiedział, do kogo należy dom z płomieniem. Adam znalazł się w tym domu w podobnych okolicznościach jak Asia. Kiedy błąkał się i nie wiedział co zrobić ze swoim życiem, ktoś znalazł go i poprosił o pomoc. Przez wiele lat mieszkali w domu w trójkę, Adam, człowiek który go znalazł, i ta trzecia, która praktycznie nigdy z nim nie rozmawiała. Pewnego ranka Adam obudził się i był sam. Próbował pilnować płomienia bez niczyjej pomocy, budząc się co parę godzin, ale w końcu dotarło do niego, że na dłuższą metę nie da rady.

 

Płomień, niekarmiony, rósł cały czas. W pół godziny osiągał rozmiar dużego grejpfruta, w godzinę wielkość piłki do nogi, po dwóch był już większy niż piłka lekarska. Im większy się stawał, tym więcej potrzebne było do tego, żeby przygasł. Pochłaniał wszystko, co się w niego wrzuciło. Bez znaczenia, czy było z papieru, drewna, plastiku czy metalu, znikało niemal natychmiast. Po nakarmieniu płomień malał, aż z powrotem osiągał rozmiar pięści. Niewiele było potrzeba, żeby przygasić grejpfrut, ale piłka lekarska wymagała już naprawdę sporo. Adam bał się sprawdzać, co się stanie, gdy płomień urośnie jeszcze większy. Zaczął więc szukać kogoś, kto by mu pomógł. Niemal natychmiast trafił na Asię. Gdy zgodziła się opiekować płomieniem razem z nim, podzielili się dobą na pół. Poza swoimi zmianami każde z nich wypoczywało i załatwiało sprawunki. Czasami siadali w piwnicy razem i próbowali rozmawiać, ale poza płomieniem nic ich tak naprawdę ze sobą nie łączyło.

 

Nikt się z nimi nie kontaktował. Nikt się nie interesował tym, kim są ani co robią. Nigdy nie przychodziły do nich żadne rachunki, wezwania do spłaty, inspekcje z zarządu mieszkań, kominiarze ani domokrążcy. O ile było im wiadomo, nie mieli nawet własnego adresu, a mimo to w domu działał prąd, gaz i woda. Co tydzień znajdowali pod drzwiami nieopisaną kopertę a w niej dwieście złotych. Kupowali za nie papier toaletowy do karmienia płomienia i jedzenie dla siebie a tym, co zostało, dzielili się po równo. Nie było tego wiele, ale wystarczało.

 

Raz, jakiś rok temu, zastali w domu ekipę remontową, która naoliwiła skrzypiące drzwi, wymieniła trzeszczące schody i odmalowała ściany na klatce i w pokojach. Wykonali swoją pracę szybko i bez słowa a po wszystkim cichcem się stamtąd zabrali. Kompletnie nie zwracali uwagi na mieszkańców budynku. Asia w pierwszej chwili śmiertelnie się przeraziła, że znajdą i zabiorą ich płomień, ale Adam był kompletnie niewzruszony. Oświadczył, że widział to już wcześniej. Że nikt nie zwracał uwagi na dom, o ile dom sobie tego nie życzył.

 

*****

 

Przerwała na chwilę opowieść. Urwała z rolki papieru kilka listków, zgniotła je w kulkę, uniosła ją tuż nad płomień i wypuściła. Maciek usłyszał cichy odgłos przypominający gwałtowny wdech, po czym papier znikł bez śladu, a płomień skurczył się do pierwotnego rozmiaru.

 

– Ja wymyśliłam ten papier – pochwaliła się z autentyczną dumą w głosie. – Kiedy jeszcze Adam i reszta mieszkali tu w trójkę, ten facet, który go znalazł, załatwiał skądś drewno. Jak Adam został sam, zaczął palić to, co walało się po domu. Darł książki, wyciągał taśmę ze starych kaset wideo. Szkoda mi ich było, ale Adam spytał tylko, czy mam lepszy pomysł. No i wymyśliłam. Jeśli dla płomienia nie ma znaczenia, czym go karmisz, równie dobrze możesz mu dawać coś, co jest tanie i długie.

 

Uśmiechnął się.

 

– To lepsze wyjaśnienie, niż problemy z trawieniem – przyznał. Odpowiedziała mu uśmiechem, ale dalej przyglądała mu się badawczo.

 

– I co o tym wszystkim myślisz? – spytała. Wzruszył ramionami.

 

– Nie mam pojęcia. Chyba potrzebuję chwilę, żeby to przetrawić.

 

Znów wpiła zęby w wargę. Nie uspokoił jej, a przecież zrobiła dokładnie to, czego od niej oczekiwał.

 

– Ale cieszę się, że mi to pokazałaś – dodał. – Dziękuję.

 

Usiadła obok niego i oparła mu głowę na ramieniu.

 

– Nie uciekniesz z krzykiem? – spytała z autentyczną obawą w głosie. Zaśmiał się i przygarnął ją do siebie.

 

– Nie ucieknę.

 

*****

 

Nie uciekł. Nie wiedział, co myśleć o płomieniu, ale wiedział, co myśleć o niej. Jeśli ta surrealna, lewitująca, niebiesko-biała kula ognia była dla niej ważna, nie miał wyjścia. Musiał jakoś przyjąć do wiadomości i zaakceptować jej istnienie. Został u niej do późna. Długo rozmawiali. O tym, czym jest dla niej dom i płomień, kim jest dla niej Maciek, kim dla niego jest Asia. Przeprosili się za wszystko, za co musieli się przeprosić, i za wiele rzeczy, za które przepraszać nie musieli. Obiecali sobie wiele rzeczy, których z całego serca zamierzali dotrzymać. Dla kogoś z zewnątrz wiele z tej rozmowy mogło by brzmieć banalnie, ale w piwnicy nie było nikogo z zewnątrz, a dla nich nic, co dotyczyło ich dwojga, nie miało prawa być banałem.

 

Gdy Maciek wychodził, kazała mu obiecać, że przyjdzie do niej następnego dnia, więc obiecał. W drodze do domu przypomniały mu się wszystkie melodie z lat osiemdziesiątych. Nie pamiętał większości słów, ale pamiętał, jak je gwizdać, gwizdał je więc radośnie aż do samych drzwi swojego mieszkania.

 

*****

 

– Co by się stało, gdybyś włożyła tam rękę? – spytał ją, gdy wrzucała kulkę do ognia. Tak jak obiecał, przyszedł do niej prosto z pracy. Cały dzień zastanawiał się nad płomieniem i jedyne, do czego doszedł, to setki pytań.

 

– Nic – odparła radośnie i, w ramach demonstracji, wsadziła dłoń w sam środek płonącej kuli. – Nawet nie jest gorący.

 

Wyciągnęła ją z ognia i włożyła w jego dłoń. Od momentu, gdy pokazała mu to miejsce, ciągle znajdywała nowe okazje do tego, żeby go przytulać i dotykać. Dopiero teraz docierało do niego, jakie bariery postawiła między nimi w minionych tygodniach. Wszystkie te sekrety musiały jej doskwierać nawet bardziej niż jemu.

 

– Widzisz? Ledwie ciepła – oznajmiła, po czym położyła się obok niego, opierając głowę na jego torsie.

 

– Zastanawiałaś się kiedyś, po co on właściwie jest? – spytał, bawiąc się jej dłonią.

 

– Setki razy.

 

– I co?

 

– I nic. Nie mam pojęcia. Adam też nie. On po prostu… – zamyśliła się na krótką chwilę. – Sama nawet nie wiem, czy jest zły czy dobry.

 

– Adam?

 

Uśmiechnęła się.

 

– Płomień. No wiesz, ktoś nam płaci za to, żebyśmy nie pozwolili mu urosnąć, ale dlaczego? Co by się stało, gdyby urósł?

 

– Przecież sama wiesz, co robi z rzeczami, które do niego wrzucisz.

 

– Nie wiem – zaprzeczyła szybko. – Ty też nie wiesz. Nie palą się. Sam widziałeś, że płomień nie jest nawet gorący. Wszystko po prostu znika. Może po prostu trafia w jakieś lepsze miejsce. Może gdybyśmy pozwolili mu rosnąć to w końcu wchłonąłby cały ten posrany świat i wypluł nas w jakimś lepszym.

 

Zamilkła. Zastanowił się nad tym co powiedziała.

 

– Naprawdę tak myślisz? – spytał w końcu.

 

– Kiedyś tak myślałam – odparła ze wzruszeniem ramion.

 

– A co myślisz teraz?

 

Ponownie wzruszyła ramionami.

 

– A co ty myślisz?

 

– Że to i tak ciekawsze niż praca w markecie – odparł z szerokim uśmiechem, głaszcząc ją po włosach. – Ale nie jestem w tej chwili kompletnie obiektywny. Au! – wykrzyknął na koniec, choć tak naprawdę praktycznie nie poczuł jej kuksańca.

 

– Pytam serio – oświadczyła, udając naburmuszoną.

 

– Serio? – Przez cały dzień myślał o tym w pracy, ale nic nie wymyślił. – Tak serio to chciałbym wiedzieć. Wydaje się być po coś. To całe miejsce wydaje się być po coś. Czy to nie dziwne, że trafiłaś tu akurat wtedy, gdy Adam został sam?

 

– Yhm – przytaknęła. – Nad tym też się zastanawiałam.

 

– I co?

 

– I kiedyś myślałam, że mi też ktoś nie pozwala urosnąć na większą od grejpfruta.

 

– A teraz?

 

Wtuliła się w niego mocno.

 

– A teraz sama już nie wiem.

 

*****

 

Potem spotykali się niemal wyłącznie u niej i razem pilnowali płomienia. Maciek wpadał codziennie, przed pracą albo po pracy. Gdy trafił na moment, kiedy Adam siedział na dole, Asia pokazała mu resztę domu. Na parterze znajdowały się dwa mieszkania, na piętrze kolejne dwa. Każde z nich było zagracone zbieranym przez lata majątkiem. Walały się w nich stare ubrania i buty w różnych rozmiarach, setki najróżniejszych książek i wyblakłych gazet, zepsuty magnetofon, stos kaset magnetofonowych i walkman bez baterii z ułamaną klapką, zakurzone sklejane modele samolotów, maszyna do szycia na pedały, świecące w ciemności plastikowe szkielety dinozaurów i multum innych fantów. Jedno z mieszkań na piętrze zajął Adam, drugie w całości należało do Asi. Gdy tylko weszli do środka, do pomieszczenia umeblowanego na pokój gościnny, rzucił mu się w oczy odtwarzacz kaset wideo podłączony do wiekowego telewizora, zdezelowane taśmy VHS ze starymi polsko-australijskimi serialami i stosy komiksów o Kaczorze Donaldzie. Kiedy głośno rzucił, że to stąd pamiętała wszystkie te szczegóły, uśmiechnęła się tylko po swojemu. Na oskarżenia o oszustwo odpowiedziała wywalonym językiem.

 

Potem oświadczyła mu, że to wszystko nie jest jej, że już tu było, kiedy się wprowadziła, i że ona w wolnym czasie zwiedza świat. Na widok jego zdziwionej miny zaciągnęła go do swojej sypialni. Tam wszystkie szafki wokół wielkiego łóżka zajmowała jej kolekcja. National Geographic, Poznaj Świat, grube ilustrowane atlasy, masa albumów ze zdjęciami Paryża i Rzymu, Las Vegas i Tokio, Aten i Gizy, Brazylii i Chin, egzotycznych zakątków Afryki i Ameryki Południowej. Gromadziła je od lat, przeszukując salony prasowe, księgarnie i antykwariaty w poszukiwaniu okazji. Ulubione zdjęcia znała na pamięć. Gdy zamykała oczy, wyobrażała sobie, że tam jest. Długo mówiła o miejscach, o odwiedzeniu których marzyła, zupełnie jakby faktycznie tam kiedyś była.

 

Potem wyciągnęła z szafy gry planszowe; stare wydania Monopolu, Magii i Miecza, Kosmicznego Kupca. Adamowi nigdy nie chciało się w nie grać, więc leżały i zbierały kurz, ale instrukcję od każdej z nich przeczytała po kilkadziesiąt razy. Teraz, gdy wreszcie miała z kim zagrać, nie zamierzała odpuścić. Gdy udawało się jej wygrywać, wybuchała radosnym śmiechem i głośno triumfowała. Gdy lepiej szło Maćkowi, okładała go po rękach i zwalała winę na kości.

 

Podobał mu się ten jej śmiech i jej złość. Podobały mu się jej albumy, stare seriale i komiksy z Kaczorem Donaldem. Podobało mu się jej wszystko.

 

*****

 

– Nie chciałabyś się stąd wyrwać na trochę? – spytał ją któregoś dnia. Sam miał już serdecznie dość siedzenia na kasie tydzień w tydzień. Uzbierało mu się sporo dni wolnych do wykorzystania i myślał o tym, żeby z kilku z nich skorzystać. – Skoczylibyśmy nad morze albo nad jakieś jezioro.

 

– Nie mogę – odpowiedziała. Oboje spoglądali w kierunku płomienia, skinęła więc tylko głową w jego stronę. Zastanawiał się nad tym długo i wiedział, że to, co powie, jej się nie spodoba, ale nie mógł odwlekać tematu w nieskończoność.

 

– Może znajdziemy kogoś, kto przez parę dni pomoże Adamowi.

 

Prychnęła z niezadowoleniem.

 

– Jasne. Dajmy ogłoszenie w gazecie: „Potrzebny ochotnik do opieki nad magiczną kulą”.

 

– Ej, ciebie przecież jakoś znalazł. Jego też ktoś wcześniej znalazł.

 

– I oboje zgodziliśmy się tu zostać, bo nie mieliśmy innego wyjścia – oświadczyła tonem, z którego jasno wynikało, że jego pomysły są jej wybitnie nie w smak. – Chcesz tu ściągnąć kolejnego rozbitka? Wciągnąć w to kogoś obcego tylko dlatego, że po paru miesiącach znudziło ci się to, co robię? A co, jeśli komuś go pokażemy, a on pobiegnie prosto do gazet?

 

Próbowała dać mu do zrozumienia, jak kiepski byłby to pomysł, ale Maciek miał własne zdanie.

 

– No właśnie. Co, jeśli ludzie się o tym dowiedzą? Nie chciałabyś zacząć żyć własnym życiem?

 

– To jest moje życie! – wrzasnęła na niego. Wstała ze złością i odeszła w drugi kąt pokoju. Wziął głęboki wdech i uspokoił myśli. Źle do tego podszedł. Nic nowego.

 

– Wiem – oświadczył w końcu – Przepraszam, źle to zabrzmiało.

 

Usiadła w rogu nie zaszczycając go komentarzem.

 

– Rozumiem, że to dla ciebie ważne, ale przecież nie chcesz tu spędzić reszty życia.

 

– Może ty nie chcesz – odfuknęła. – Droga wolna. Jedź sobie nad morze.

 

Wstał, podszedł do niej i kucnął tuż przed nią. Podkuliła tylko kolana i zerkała na niego spod byka.

 

– Naprawdę chcesz zostać tu na całe życie?

 

– Boże, nie wiem! Ale nie sądziłam, że ty będziesz miał tak mało cierpliwości.

 

– Asia, przecież wiesz, że nie o to mi chodzi. – Chwycił ją za dłonie, ale wyszarpnęła je i wcisnęła w kieszenie bluzy. – Chodzi mi o ciebie. Masz pokój zawalony zdjęciami świata, non stop śnisz na jawie o Rzymie albo Chinach, potrafisz z pamięci opisać setkę różnych pięknych miejsc, ale nigdy w żadnym z nich nie byłaś.

 

– A w ilu ty byłeś? – odburknęła. Dał za wygraną. Usiadł obok.

 

– Okej, zróbmy tak. Wezmę sobie tydzień wolnego i spędzę go tu z tobą. Zgoda?

 

Długo nie odpowiadała. W końcu jej głowa opadła na jego ramię.

 

– Boję się – oświadczyła cicho. Pogłaskał ją po włosach i czekał cierpliwie na ciąg dalszy. – Chciałabym gdzieś wyjechać, ale boję się, co Adam zrobi beze mnie. Boję się, że wyjadę stąd, a on znajdzie sobie kogoś innego do pomocy. Boję się, że kiedy zostanie sam, spali mi wszystko co mam.

 

Nie skomentował. Przeczesywał jej włosy palcami i czekał.

 

– Gdzie miałabym sobie pójść, gdybym to straciła? – podjęła po chwili. – Przecież ja nic innego nie potrafię. Rozumiesz?

 

– Rozumiem, że się boisz – przytaknął. Przez chwilę oboje milczeli.

 

– Często marzyłam, jeszcze nim cię poznałam, że pewnego dnia ktoś tu kiedyś przyjdzie, podziękuje nam obojgu i wyjaśni nam, po co to wszystko. Udowodni, że to ma jakiś sens. Ten płomień to jest wszystko, co dotąd na świecie miałam, wiesz?

 

– Wiem – przyznał. Tym razem w pełni ją rozumiał. – Chcesz poczekać jeszcze trochę, tak?

 

– Któregoś dnia będę gotowa, obiecuję.

 

Uśmiechnął się.

 

– Albo ktoś faktycznie przyjdzie i to nam wyjaśni. Sam jestem ciekaw.

 

Odpowiedziała uśmiechem.

 

– Kto wie.

 

– To gdzie chcesz pojechać najpierw, jak już wysłuchasz podziękowań i wyjaśnień? – spytał. Odpowiedziała mu natychmiast. Opowiadała długo, nie przerywając nawet, gdy dokarmiała płomień. Rozmarzyła się. Położyła się obok niego, zamknęła oczy i zaczęła opisywać, krok po kroku, gdzie pójdzie i co zrobi. Maciek również przymknął oczy i zasłuchał się w jej marzeniu, w opowieści o wąskich uliczkach i starych kamienicach, o kawiarniach na świeżym powietrzu, nad którymi unosi się zapach papierosów i bagietek.

 

*****

 

Nie pamiętał, kto usnął pierwszy. Próbował sobie to przypomnieć setki razy, zupełnie jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, ale nie potrafił. Z pewnością to ona jako pierwsza się obudziła. Ze snu wyrwał go jej krzyk.

 

– Maaacieeek!! – pisnęła głośno. Zerwał się momentalnie. Asia stała z plecami wciśniętymi w ścianę. Płomień był ogromny. Wypełniał niemal całą przestrzeń od podłogi do sufitu. Jego końcówki wyrywały się drapieżnie na wszystkie kierunki. Gdy spał, stopy musiał mieć o centymetry od niego. Blask był oślepiający. Rzucał na całą piwnicę nienaturalną, trupiobladą łunę. Jasnobłękitna kula nigdy wcześniej nie wydawała z siebie żadnych dźwięków, ale teraz Maćkowi zdawało się, że słyszy cichy, elektryczny szum na granicy słyszalności.

 

Asia nie była w stanie się ruszyć. Maciek skoczył w kierunku zgrzewek papieru i wrzucił w płomień całą rolkę, a zaraz za nią dwie kolejne. Nic się nie zmieniło. Chwycił za jeden z nierozpakowanych dwunastopaków i posłał go w środek trzeszczącej kuli. Nic. Skoczył w kierunku krzesła, wrzucił je bez zastanowienia, ale to też nic nie dało. Dopadł regału z książkami i przewrócił go w ogień. Regał znikł praktycznie momentalnie ale płomienie skurczyły się najwyżej o kilka centymetrów. Nic nie działało. Musieli stąd uciekać. Podbiegł do Asi, chwycił ją za rękę i szarpnięciem zmusił do ruszenia się z miejsca. Obiegli pokój wzdłuż ścian i dopadli do schodów. Naparł na klamkę, ale drzwi nawet nie drgnęły.

 

– Klucz! – krzyknął. Kiedy któreś z nich schodziło na dół, zawsze zamykało drzwi za sobą. Sięgnęła do kieszeni, potem drugiej. Na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Nie musiała nic mówić. Nie miała go. Z powrotem zbiegli na dół i rozbiegli się w przeciwnych kierunkach, lustrując wzrokiem podłogę.

 

Zauważył go jako pierwszy. Leżał na ziemi, tam, gdzie z reguły w powietrzu unosiła się mała kulka. Maciek rzucił się na podłogę i wyciągnął rękę w jego kierunku, powtarzając sobie, że płomień nawet nie jest gorący, ale wcale nie czuł się dzięki temu spokojniejszy. Końcówki płomienia drapieżnie wyciągały się w jego stronę, zmuszały do cofnięcia ręki. Bał się ich dotknąć. Odczołgał się. Palce ognia wyrywały się również w kierunku Asi, ponownie zmuszając ją do cofnięcia się pod ścianę.

 

Maciek skoczył po drugie krzesło i nagle to do niego dotarło. Płomień nie szarpał się przypadkowo. Ogniki rwały się do nich dwojga. Nie przygaśnie, dopóki nie dostanie któregoś z nich. Spojrzał na Asię, na przerażenie w jej oczach, to, jak kurczowo przyciska plecy do ściany. Wiedział, że nie ma wyjścia. Odruchowo wziął głęboki wdech i sprężył się do skoku.

 

Musiała coś zauważyć albo wyczuć. Odbiła się od ściany i wskoczyła pierwsza. Powietrze przeszył dźwięk przypominający bardzo głośny, gwałtowny wdech. Zniknęła w ułamku sekundy. Płomień skurczył się do rozmiaru zaciśniętej pięści. Nie zdążyła nawet krzyknąć.

 

*****

 

Gdy Adam znalazł go nad ranem, siedział skulony w rogu pokoju, trzymając w ręku do połowy zużytą rolkę. Od czasu do czasu wrzucał kolejne listki w płomień. Nie pamiętał nawet, kiedy otworzył drzwi. Nie pamiętał, czy próbował uciec, czy wzywać pomocy. Adam zaczął go o coś pytać, ale nie docierało do niego o co. Odpowiadał mu wzruszeniami ramion. Adam wyszedł, wrócił z butelką najtańszej wódki i kartonem soku, i zaproponował, żeby poszedł i się upił. Maciek wziął z jego rąk flaszkę i sok, poszedł na górę do jej pustej sypialni, opróżnił jedno i drugie na szybko, gwałtownie wyrzygał całość i usnął. Kiedy się obudził, absolutnie nic się nie zmieniło. Świat nie naprawił się w magiczny sposób.

 

*****

 

Został w tym domu. Uznał, że tego by chciała Asia. Zadzwonił tylko do Patryka i poinformował go, że musi sobie znaleźć nowego współlokatora. Patryk odparł, że rozumie, i pogratulował mu z autentyczną radością w głosie. Maciek zdołał mu podziękować nie załamując się w połowie słowa, po czym rozłączył się i znów wyłączył telefon. Nie wrócił już do sklepu. Pewnie kierownik i tak go zwolnił dyscyplinarnie po pierwszej nieobecności. Kompletnie go to nie obchodziło.

 

Pilnował płomienia na zmianę z Adamem. Adam parę razy próbował pytać go, jak się czuje, i czy wszystko z nim w porządku, ale Maciek miał świadomość, że tak naprawdę koleś ma to gdzieś. Przytaknął mu dla świętego spokoju. Potem nie wchodzili już sobie w drogę. Maciek karmił płomień, gdy przychodziła jego kolej, po czym szedł na górę i kładł się spać w jej łóżku. Adam wziął na siebie całą resztę, zakupy i gotowanie.

 

Piątego dnia w końcu do niego dotarło, że naprawdę już jej więcej nie zobaczy. Zamknął się w piwnicy i wypłakał się, nie niepokojony przez nikogo. Potem zniósł tam wszystko to, co mu o niej przypominało, i zaczął karmić płomień wspomnieniami. Wrzucił do niego komiksy o Kaczorze Donaldzie. Wrzucił stare kasety VHS. Wrzucił porwane na kawałki plansze do gier, pionki i kości do gry. Nie mógł się zmusić do wrzucenia żadnego numeru National Geographic ani ilustrowanych fotografiami albumów. Zamiast tego zaczął je przeglądać. Wspominał stare rozmowy a potem zamykał oczy i wyobrażał sobie, że są tam razem. Raz tylko ogarnęła go wściekłość, gdy trafił na całostronicowe zdjęcie paryskiej kawiarni, nad którą zapewne unosił się zapach papierosów i bagietek. Wyrwał je, zgniótł w dłoni i cisnął w płomień.

 

Nie tak zaplanował sobie życie, ale życie, które sobie zaplanował, też miał już głęboko w dupie.

 

*****

 

Kiedy zmieniali się przy drzwiach, zamienili kilka zdań o obiedzie i zakupach. Potem Adam znikł w kuchni na parterze, a Maciek zszedł na dół.

 

Na podłodze, tuż koło płomienia, leżała zwinięta w kulę strona wyrwana z albumu ilustrowanego zdjęciami Paryża. Poznał ją natychmiast. Pamiętał, jak wyrywał ją w złości i ciskał w płomień. Podniósł ją niepewnie, jakby bał się, że w każdej chwili może zniknąć. Nie zniknęła. Zacisnął na niej rękę i wbiegł z powrotem na górę, do kuchni.

 

– Adam, skąd to się wzięło? – spytał napiętym tonem.

 

– A gdzie leżało?

 

– Na podłodze, koło płomienia.

 

– Niemożliwe – oświadczył Adam, spoglądając na niego sceptycznie. – Karmiłem tylko papierem. Nie ruszałem twoich albumów.

 

– Chyba wiem, gdzie ją znalazłem – warknął Maciek. Adam wzruszył tylko ramionami.

 

– Może wypadła ci z kieszeni.

 

Maciek miał już gotową odpowiedź na końcu języka, ale darował sobie. Adam zbyt głęboko w nosie miał to wszystko, żeby kłamać. Naprawdę nie wiedział, skąd ta strona się tam wzięła. Zresztą skąd mógł wiedzieć. To była ta strona! Maciek nie miał wątpliwości.

 

Wrócił na dół, siadł w ich stałym miejscu i rozwinął ją. W poprzek zdjęcia grubym flamastrem ktoś wypisał „co, bebechy doskwierają?” a pod spodem narysował wielką uśmiechniętą buźkę. Roześmiał się głośno, po czym w połowie śmiechu zmienił zdanie i zaniósł się gwałtownym szlochem. Pamiętał kiedy ostatnio usłyszał – czy raczej wypowiedział – to zdanie. I nie potrafił pojąć, jakim cudem znalazło się na tym zdjęciu. Nie miał pojęcia, jakim cudem to zdjęcie się tu znalazło. Ale jedno rozumiał doskonale. To była najoczywistsza rzecz we wszechświecie.

 

Wszedł na górę, poinformował Adama, że nie będzie nic jadł, po czym wrócił do piwnicy. Drzwi zostawił otwarte. Rzucił w róg pokoju nierozpakowany wielopak papieru i siadł w swoim zwyczajowym miejscu. Ponownie wlepił wzrok w zdjęcie, próbując znaleźć jakiekolwiek racjonalne wyjaśnienie dla jego istnienia. Przez chwilę bawił się myślą, że jeśli będzie tu siedzieć dostatecznie długo, ktoś przyjdzie, podziękuje mu za wszystko i wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi. Z ust wyrwało mu się pozbawione radości parsknięcie.

 

Płomień rósł. Za pół godziny osiągnie rozmiar dużego grejpfruta, za godzinę wielkość piłki do nogi, po jakichś trzech albo czterech będzie już większy niż człowiek.

Koniec

Komentarze

O rany. Jak przeczytałam wstęp, to pomyślałam, że może być ciężko z tym opowiadaniem. I bardzo się cieszę, że mimo to nie zrezygnowałam. Fan-tas-tycz-ne! To subiektywna opinia, moja opinia, ale kuuuurczę... Pomysł świetny, wykonanie również, choć są pewne niezręczności (np. powtórzenie mi się rzuciło w oczy: Wszystko po prostu znika. Może po prostu trafia w jakieś lepsze miejsce). No i to zauroczenie bohatera takie urooczee! ;D
Weny życzę, czekam na kolejne opowiadania ;) 

Nie wyobrażasz sobie nawet, jak miło mi to słyszeć. Dziękuję pięknie za przeczytanie i naskrobanie tych paru zdań :)

Czytało się dobrze. Tylko, prawdę mówiąc, brakuje mi wyjaśnienia istoty płomienia, domu i cudownie pojawiających się dwustu złotych tygodniowo, bo lubię wiedzieć. Poza tym 200 zeta na dwie osoby na tydzień, przy dwóch dużych paczkach papieru toaletowego dziennie? Troszku mało, mimo wszystko... Zjeść może i coś zjedza, ale płynu do mycia naczyń i majtek to już sobie nie kupią, a na pewno nie stać by jej było na ciastko w cukierni...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

zerkała spod byka - chyba raczej mówi się zerkała bykiem 

a dla nich nic, co dotyczyło ich dwojga, nie miało prawa być banałem. - bardzo piękne zdanie

Prześliczna opowieść, romans-nie romans, który zaciekawia, wciąga i trzyma w napięciu do ostaniej chwili. I końcówka - prawie happy end.  Nominuję Cię, Autorze, do opowiadania miesiąca. Dawno tekst tak mnie nie zainteresował. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

I widzisz, jak motywacja działa na człowieka? ;-) Kop w dupę daje siłę.

Wszyscy czekamy na kolejne. Nie poddawaj się i pokazuj nam, jakim zdolnym jesteś człowiekiem! Bo to... oj, super. Serio.

Pozdrawiam.

Joseheim - nie wszystkie zagadki zostają wyjaśnione. Ten niedosyt mnie też dotyczy, ale myślę, iż dobrze się stało, że Piotroos nie wyłozył kawy na ławę. Zostało niedopowiedzenie, które świdruje człowieka gdzieś w środku.

Zjeść może i coś zjedza, ale płynu do mycia naczyń i majtek to już sobie nie kupią, - rozweseliłaś mnie tym myciem majtek! 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Popieram, można sobie domniemywać, jest nutka tajemniczości. ;)

Po dojechaniu do końca nawet wstęp, który wydawał mi się przynudzająco za długi, uznaję za proporcjonalny.  

Jak ktoś wyżej zauważył: fest szturchaniec niektórych stawia na nogi (albo podobnie). Ode mnie szturchańców nie dostałeś, ale to nie oznacza, że nie miałem ochoty tego i owego napisać... Ale może i lepiej, że nie napisałem.  

Krótko: to jest dobre pod każdym (nie licząc kilku błędów pisarskich) interesującym mnie względem.

Bardzo mi się podobało. Udany, ciekawy tekst.

Jednak ja również zadaję sobie te same pytania co Joseheim. I jakoś mi brakuje odpowiedzi:).

Ale nie zmienia to faktu, że przeczytałam z dużym zainteresowaniem.

@joseheim
Co do istoty płomienia, domu i całej reszty, starałem się do tego odnieść (najlepiej jak potrafię) w przedostatnim paragrafie: "Przez chwilę bawił się myślą, że jeśli będzie tu siedzieć dostatecznie długo, ktoś przyjdzie, podziękuje mu za wszystko i wyjaśni, o co w tym wszystkim chodzi. Z ust wyrwało mu się pozbawione radości parsknięcie". To było ważne, ale już nie najważniejsze. Mam na te pytania swoje własne odpowiedzi, ale nie chcę się nimi dzielić. Być może zresztą Wasze są dużo lepsze od moich :] W kwestii 200 złotych, zależy od miasta. To najpewniej nie byłoby dość, żeby przetrwać w Warszawie, Poznaniu czy Krakowie, ale mój rodzinny Elbląg jest dużo tańszym miejscem do życia. Policzyłem ostrożnie, nim wybrałem kwotę, która starczy na chleb i na majtki. Ciastka z czystej fanaberii z pewnością by za to nie kupiła, ale czasem są sytuacje, w których te ciastko kupić trzeba, choćby miało się głodować przez następną dobę.

@bemik, majatmajaja, AdamKB

Dziękuję.

Trzymało w niepewności a potem się zawiodłem, początek fragmentu o płomieniu zdradza nastrój całej reszty. Depresyjne niewyjaśnione motywy nie dla mnie, myślałem że pojawienie się płomienia to początek rozwoju jakichś emocjonujących wydarzeń a tu trochę smutków i koniec. Moment wessania dziewczyny miał być chyba ważnym zwrotem a ja już byłem obojętny na te dziwy i zawiedziony brnąłem do końca. Wygodnie się czyta dość jeśli chodzi o sposób opisów, co do fabuły wszystkich się nie zadowoli.

Btw: uważam że oddzielanie kwestii dialogowych enterem negatywnie wpływa na przejrzystość a nie pozytywnie.

Bardzo dobre opowiadanie, przeczytałem jednym tchem. Nominowałbym do piórka, ale ktoś już to uczynił.

PS: Lata osiemdziesiąte rządzą. Sam od kilku dni poważnie rozważałem napisanie fantastycznej historyjki nawiązującej do tych pięknych czasów, ale to miało być coś znacznie krótszego. Jednym słowem -- szort. I tak sobie myślałem czytając: "cholera, ten gość mnie ubiegł" ;-) "Magia i Miecz", "Gwiezdny Kupiec", w ogóle gry "Encore", te komiksy (choć niekoniecznie akurat o Kaczorze Donaldzie), no i przeboje muzyczne, których słuchało się nie z kompa, tylko z radia, kasety magnetofonowej albo z płyty. Ech, minęło.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Lolo00, przykro mi, że historia nie przypadła Ci do gustu, ale jeśli chodzi o odstępy między dialogami, jestem niewinny. Tam nie ma żadnych dodatkowych enterów.

Dziękuję raz jeszcze za wszystkie komentarze, dzięki po stokroć za nominacje do tekstu miesiąca. Miło słyszeć, że coś tam jednak potrafię :] Dobrze też wiedzieć, co w tekście sprawdza się lepiej a co gorzej (też bardzo lubię to zdanie, bemik), więc jeśli pamiętasz jeszcze te błędy pisarskie, Adamie, i miałbyś chwilę na ich wypunktowanie, byłbym zobowiązany.

Przepraszam za nieporozumienie, wynikłe z mojej winy. Nie zaznaczyłem, pisząc o szturchańcach, że należały się za pierwszy Twój tekst, którego, w końcu, nie skomentowałem.  

Co do tekstu obecnego i następnych (bo chyba się pojawią?): wyłapuj i likwiduj powtórzenia. Zwłaszcza te bliskie siebie, jak tutaj: Z powrotem zbiegli na dół i rozbiegli się w przeciwnych kierunkach (...). Rozumiem, skąd się takie kwiatki biorą, bo i ja podobne potrafię posadzić, ale potem trzeba grządkę wypielić. Od razu wyładnieje... Poza tym klasyka: uważać na interpunkcję, zaimk, imiesłowy... Pod tym względem albo nie było źle, albo ja, "zassany" opowieścią, nie zauważałem...

Masz rację co do braku literalnego wyjaśnienia kwestii płomienia i połączonych z jego istnieniem spraw. Trop zostawiłeś, domysły można snuć.  

Co się sprawdza, a co nie --- na to, uważam, recepty uniwersalnie słusznej nie ma i nie będzie. Co czytelnik, to gust, to skojarzenia, to ukierunkowanie zbioru zainteresowań, wiedzy ogólnej i zawodowej. Plus sam tekst, jego tematyka, styl dopasowany do tematu i klimatu lub nie dopasowany...

     To naprawdę bardzo dobre i bardzo ładne opowiadanie, z niezłym pomysłem i fajnym klimatem. Bardzo miłe zaskoczenie po Twoim pierwszym tekście.

     Nie przeszkadzają mi niedopowiedzenia i nie wyjaśnione sprawy.

     Na własny użytek wymyśliłam sobie zakończenie. Jest szczęśliwe.

     Przyjemność czytania psuł mi nadmiar zaimków i powtórzeń. Postaraj się, by w kolejnym opowiadaniu tej wady nie było.

 

„Zaczynał studia na dziennikarstwie z marzeniami o wielkiej karierze”. –– Czy wielkie marzenia były włączone w program studiów dziennikarskich? ;-)

Może: Zaczynając studia dziennikarskie, marzył o wielkiej karierze.

 

„Czuł już smak sławy, w głowie układał sobie swoje przyszłe życie na topie”. –– Masło maślane. Albo: …układał sobie przyszłe życie na topie. Albo: …układał swoje przyszłe życie na topie.

 

„Nawet lokalne gazety, w których w trakcie studiów nabierał bezcennego doświadczenia i wysłuchiwał okazyjną dobrą radę…” –– Czy wielokrotnie wysłuchiwał jednej dobrej rady, czy wysłuchiwał jej ciągle? ;-)

 

„Siedział właśnie na kasie…” –– Wiem, że tak się potocznie mówi, ale poprawnie jest: Siedział właśnie przy kasie

 

„Niewielkie ale bardzo kształtne krągłości przyjemnie zarysowujące się pod ciasno opiętą bluzą z kapturem”. –– To nie bluza była ciasno opięta, bluza ciasno opinała krągłości.

Ja napisałabym: Niewielkie ale bardzo kształtne krągłości, przyjemnie zarysowujące się pod ciasno opinającą je bluzą z kapturem.

 

„Zaczął się zastanawiać, po co ktokolwiek regularnie by kupował 24 rolki papieru”. –– Ja napisałabym: Zaczął się zastanawiać, po co ktoś regularnie i tak często, kupował dwadzieścia cztery rolki papieru.

Liczby zapisujemy słownie.

 

„Ze świeżo wymyślonej zagadki uczynił sobie pretekst do gapienia się, do szukania jej w ciągu kolejnych dni wzrokiem”. –– Ja napisałabym: Ze świeżo wymyślonej zagadki, w ciągu kolejnych dni, uczynił sobie pretekst do gapienia się, do szukania jej wzrokiem.

 

„Gdy przyszła jej kolej, uprzedziła jego „Dzień dobry” i obdarzyła go swoim szerokim, promiennym uśmiechem”. –– Ja napisałabym: Gdy przyszła jej kolej, pierwsza powiedziała „Dzień dobry” i obdarzyła Maćka szerokim, promiennym uśmiechem.

Nie mogła obdarzyć Maćka cudzym uśmiechem.

 

„Wzruszył tylko ramionami i z powrotem skupił uwagę na obcinaniu paznokci u nóg”. –– Ponieważ wcześniej nie wspominasz, że Patryk coś sobie obcina, z powrotem jest zbędne.

 

„Nie chciał się Patrykowi zwierzać z fascynacji dziewczyną, ale jakoś musiał się wygadać”. –– Może: Nie chciał mówić Patrykowi, że dziewczyna go fascynuje, ale jakoś musiał się wygadać.

 

 „- Człowieku, weź po prostu do niej zagadaj - podsunął Patryk, cały czas się śmiejąc. Patryk non stop zagadywał do dziewczyn, które mu się podobały, zupełnie jakby to nie była najtrudniejsza rzecz we wszechświecie. Maciek zdecydowanie nie był Patrykiem. Maciek miał za sobą parę dłuższych związków, ale mistycznej sztuki zagadywania dalej nie potrafił w najmniejszym nawet stopniu pojąć”. –– Cały czas używasz wyłącznie imion. Dlaczego?

Może: - Człowieku, weź po prostu do niej zagadaj - podsunął kolega ze śmiechem. Patryk non stop zagadywał do dziewczyn, które mu się podobały, zupełnie jakby to nie była najtrudniejsza rzecz we wszechświecie. Maciek zdecydowanie nie był taki. Miał za sobą parę dłuższych związków, ale mistycznej sztuki zagadywania nadal nie potrafił pojąć w najmniejszym nawet stopniu.

 

„Klienci przychodzą do nas po zakupy, więc jedyne, co masz zrobić, to sprzedać im te zakupy”. –– Ja napisałabym: Klienci przychodzą do nas po zakupy, więc jedyne, co masz zrobić, to sprzedać im to, co chcą kupić.

 

„Powiedz jej, że jeśli da ci szansę, udowodnisz jej, że wcale nie jesteś skończonym palantem”. –– Powiedz jej, że jeśli da ci szansę, to udowodnisz, że wcale nie jesteś skończonym palantem.

 

„Sytuacja i tak nie mogła się już zrobić dużo bardziej niezręczna”. –– Ja napisałabym: Sytuacja i tak nie mogła już zrobić się bardziej niezręczna.

 

„Zgodziła się. Wybrali się razem do kawiarni…” –– Zgodziła się. Poszli razem do kawiarni

 

„Ponad tydzień zajęło mu spróbowanie ponownie”. –– Ja napisałabym: Minął ponad tydzień, nim spróbował ponownie.

 

„Tym razem nie cofnęła dłoni, ale do pomysłu trzymania się za ręce zdawała się podchodzić niemal z nabożnym lękiem”. –– Może: …do pomysłu trzymania się za ręce, podchodziła z niemal nabożnym lękiem.

 

„Podobał mu się jej uśmiech, jej nos, jej oczy i jej ruda czupryna, ale pewne rzeczy podobały mu się coraz mniej”. –– Czy te powtórzenia są celowe?

Ja napisałabym: Podobały mu się jej uśmiech, nos, oczy i ruda czupryna

 

„W drodze do ciastkarni standardowo spytał , jak minął jej dzień, a ona standardowo odpowiedziała, że gdyby mu powiedziała, musiałaby go zabić”. –– Nadmiar zaimków.

 

„Kiedy usiedli do stolika, całkiem poważnie oświadczył:” –– Kiedy usiedli przy stoliku, całkiem poważnie oświadczył:

 

„…i że najprawdopodobniej więcej nie zobaczy jej na oczy, jeśli ona tego nie zechce”. –– Ja napisałabym: …i że najprawdopodobniej więcej jej nie zobaczy, jeśli ona tego nie zechce.

Wyjątkowo nie podoba mi się zwrot: nie widzę na oczy, czy jak tutaj: nie zobaczy jej na oczy. To tak jakby mówić: nie widzę oczami, nie zobaczę jej oczami, a to przecież bez sensu. Przecież można powiedzieć: nie widzę, nie zobaczę jej więcej.

Być może się wymądrzam i nie mam racji.

 

„Cztery nowo wybudowane, w większości wciąż niezasiedlone bloki od deweloperów tworzyły ciasno zamknięty kwadrat, wgłąb którego prowadziła tylko jedna brama. Wycinek przestrzeni, który się za nią znajdował, straszył pustką”.   –– Ja napisałabym: Cztery, nowo wybudowane, w większości wciąż niezasiedlone bloki od deweloperów, tworzyły ciasno zamknięty kwadrat, w głąb którego prowadziła tylko jedna brama. Znajdujący się za nią wycinek przestrzeni, straszył pustką.

 

„Wrażenie niesamowitości potęgowały tylne gołe ściany bloków, poza sporadycznym lufcikiem toalety pozbawione jakichkolwiek okien”. –– Jeden, sporadyczny lufcik na kilku gołych ścianach? ;-)

 

„W oknach wciąż tkwiły szklane szyby w starych, drewnianych ramach…” –– Szklana szyba jest masłem maślanym.

 

„…przycupnięty w samym środka pierścienia błyszczących nowością budowli”. –– Literówka.

Wcześniej piszesz, że bloki tworzyły kwadrat, więc stary dom nie mógł znajdować się w środku pierścienia. Według mnie, pierścień to okrąg.

 

„Weszli do niewielkiego przedsionka, z którego wychodziły schody na piętro, para wejść do mieszkań i grube, stalowe drzwi do piwnicy”. –– W przedsionku musiał panować straszny ścisk; na szczęście, Asia otworzyła drzwi i całe wychodzące towarzystwo –– schody, para wejść i grube drzwi –– mogła opuścić wreszcie niewielkie pomieszczenie. ;-)

Ja napisałabym: Weszli do niewielkiego przedsionka z dwojgiem drzwi do mieszkań i grubymi, stalowymi drzwiami prowadzącymi zapewne do piwnicy; na piętro wiodły schody.

 

„Asia minęła schody i zaprowadziła go w stronę zejścia do piwnicy”. –– Asia minęła schody i poprowadziła go w stronę zejścia do piwnicy

 

„Pomieszczenie było niewielkie.(…) Parę rolek papieru walało się luzem po podłodze, a w dalekim rogu…” –– Czy w niewielkim pomieszczeniu róg może znajdować się daleko?

 

„Adam bał się sprawdzać, co się stanie, gdy płomień urośnie jeszcze większy”. –– Ja napisałabym: Adam bał się sprawdzać, co będzie, gdy płomień urośnie jeszcze bardziej. Lub: Adam wolał nie sprawdzać, co będzie, gdy płomień stanie się jeszcze większy.

 

„Usiadła obok niego i oparła mu głowę na ramieniu”. –– Niełatwo jest oprzeć czyjąś głowę na ramieniu. ;-) Ja napisałabym: Usiadła obok i oparła głowę na jego ramieniu.

 

„…maszyna do szycia na pedały…” –– …maszyna do szycia z pedałem

Dawne maszyny do szycia miały jeden pedał, nie pedały.

 

„Gdy tylko weszli do środka, do pomieszczenia umeblowanego na pokój gościnny…” –– Gdy tylko weszli do środka, do pomieszczenia umeblowanego jak pokój gościnny

 

„…ale instrukcję od każdej z nich przeczytała po kilkadziesiąt razy”. –– …ale instrukcję do każdej z nich przeczytała po kilkadziesiąt razy.

 

„Sam miał już serdecznie dość siedzenia na kasie tydzień w tydzień”. –– Już zostało uzgodnione, że siedział przy kasie, nie na kasie. ;-)

 

„Podkuliła tylko kolana i zerkała na niego spod byka”. –– Podkuliła tylko kolana i zerkała na niego bykiem.

A może: Podkuliła tylko kolana i zerkała na niego spod oka.

 

Gdzie miałabym sobie pójść, gdybym to straciła?” –– Dokąd miałabym pójść, gdybym to straciła?

 

„…pewnego dnia ktoś tu kiedyś przyjdzie, podziękuje nam obojgu i wyjaśni nam, po co to wszystko”. –– Ja napisałabym: …pewnego dnia ktoś tu przyjdzie, podziękuje i wyjaśni, po co to wszystko. Lub: …kiedyś, pewnego dnia, ktoś tu przyjdzie, podziękuje i wyjaśni, po co to wszystko.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sprawnie napisane i przeczytane przeze mnie z przyjemnością. Bardzo dobrze, że są niejasności, bo przecież możesz rozwijać swoją historię w kolejnych odsłonach cyklu ;-)

Regulatorzy, jestem pełen podziwu dla mrówczej pracy, którą tu wykonujesz. Redaktor za friko to prawdziwe błogosławieństwo. W paru przypadkach w dialogach zostałbym raczej przy tym jak się mówi, takie "sprzedać im te zakupy" na przykład było zamierzone. bo założyłem, że rozkrzyczany pan kierownik nie przejmowałby się poprawną polszczyzną. Zamierzone w paru miejscach były też powtórzenia - "jej uśmiech, jej oczy, jej ruda czupryna". To, na ile pomagają tekstowi, a na ile mu szkodzą, to już oddzielna kwestia. Nie jestem pewien, czy "szklana szyba" jest masłem maślanym, bo teraz większość okien jest z tworzywa sztucznego, nie szkła. Wydaje mi się też, że nawet w niewielkim pomieszczeniu może być daleki - względem obserwatora - róg. Ale to tylko, ot, tupanie nóżkami w kilku wybranych przypadkach. Większość Twoich uwag jest bezdyskusyjnie słuszna i pomocna. Dziękuję. No i naturalnie cieszę się, że opowiadanie się spodobało :)

Adamie, nieporozumienia nie było. Zrozumiałem, o co chodzi ze szturchańcami, po prostu w ostatnim zdaniu wspomniałeś, że "to jest dobre pod każdym (nie licząc kilku błędów pisarskich) interesującym mnie względem", więc chciałem poznać te błędy pisarskie. Wydaje mi się, że Regulatorzy spełniła moje życzenie :) Pielenie tekstu rzecz jasna robię, ale, niestety, własne błędy wyłapywać najtrudniej. Nałowiłem ich sporo przy ostatniej korekcie, ale w kilku miejscach zwyczajnie przeczytałem to, co chciałem przeczytać a nie to, co faktycznie było "na papierze". A kolejne teksty się naturalnie pojawią. Muszę po prostu mieć umiarkowaną pewność, że jakością bliżej im do tej historii, nie tej z początku tygodnia :)

Nie jestem pewien, czy "szklana szyba" jest masłem maślanym, bo teraz większość okien jest z tworzywa sztucznego, nie szkła.   ---> :-) czy przypadkiem nie pomyliłeś szyb z resztą konstrukcji? :-) Bo jak na razie, szyby pozostają szklane...

Nie, no, mi chodzi o te pleksiglasy i inne tworzywa sztuczne. Jak odróżnić językowo takie nibyszkło od klasycznego szkła, które robi "brzdęk" i rozpada się na kawałki, gdy czymś w nie rzucić? :)

     Pjotroosie, czytając opowiadania, staram się wyłapywać zauważone usterki, oraz zdania, które niezbyt mi się podobają. Jednak to jest Twój tekst, i wyłącznie od Ciebie zależy, z których uwag skorzystasz, a które uznasz za zbędne. Miło, jeśli z niektóre wskazówki uwzględnisz, ale rozumiem, że w pewnych kwestiach wolisz pozostać przy własnych pomysłach. Masz do tego pełne prawo.

     Jeśli masz jeszcze jakieś wątpliwości w sprawie „szklanych szyb”, zadam pytanie: Czy według Ciebie, we współczesnych oknach aluminiowych, szyby też są z aluminium? ;-) Jeśli nadal nie jesteś przekonany, ciśnij kamieniem w szybę plastikowego okna. Oczywiście własnego. ;-)

     Dziękuję za uznanie i proszę o kolejne opowiadanie.

     Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jedynym rozsądnym i niekontrowersyjnym sposobem odróżnienia szyb szklanych od nieszklanych jest zaznaczanie typu: kamień wybił pleksiglasową szybę boczną. I już wiadomo, że szyba była z plastyku. Natomiast sama "szyba boczna" pozostaje klasyczną szybą ze szkła.

Niestety. Przeczytałem i do jutra pewnie zapomnę. Jeśli był jakiś potencjał w pomyśle, to nie został wykorzystany. A jeśli nie było, cóż... Nawet najsprawniejsza narracja nic na to nie pomoże. Może innym razem.

 

Pozdrawiam

Czyżby Miasto śpiewającego płomienia? ;) Wersja uwspółcześniona i nieco "rozmydlona" problemami naszych czasów i nieśmiertelnym wątkiem romantycznym - a żadnej z tych rzeczy z pasją nie cierpię. Jednak muszę przyznać, że czytało się przyjemnie i opowiadanie zdołało utrzymać moją uwagę do końca. No i ładne zakończenie, mimo że nie powala oryginalnością.

Ale jednak wolałam Miasto.

...Nie doczytałem do końca. Przestało mnie interesować po przeczytaniu o płomieniu. Wolałbym podobną historię bez fantastyki. Pozdrawiam.

W porównaniu z twoim poprzednim tekstem jest lepiej. Zdecydowanie lepiej. Widać, że wziąłeś sobie do serca uwagi komentatorów. Bardzo podobał mi się pomysł tego tekstu. Wykonanie nie dorasta jeszcze do pomysłu, ale jesteś na dobrej drodze, by to zmienić. Oby tak dalej.

Julius, Ryszard, przykro mi, że tekst się nie spodobał, no ale nigdy nie spodziewałem się, że spodoba się każdemu :] Pomysł miałem jaki miałem, bez elementu fantastycznego go sobie nie wyobrażam - po usunięciu płomienia zostałaby mi wyłącznie banalna historyjka miłosna bez peunty. Dzięki w każdym razie za komentarze :)

Flavia - skonsultowałem się z google dla pewności, i mogę z pełną odpowiedzialnością przyznać się do ignorancji. Nie słyszałem wcześniej o "Mieście śpiewającego płomienia". Miło mi bardzo, że tekst się spodobał mimo motywów, których nie znosisz.

Vyzart, nie ukrywam, że na Twoją opinię liczyłem najbardziej, bo i Twój komentarz do poprzedniego tekstu był największym nokautem. Podoba mi się to, co przeczytałem :)

(...) po usunięciu płomienia zostałaby mi wyłącznie banalna historyjka miłosna bez peunty.



W tym właśnie problem. Myślę, że brzytwa Lema bez żalu odcięłaby ten płomień.

Nie, żebym był uczulony na wszelką krytykę, ale z tym zwyczajnie nie mogę się zgodzić. Pomysł na opowiadanie od początku sprowadzał się do "on, ona i magiczna kula". Skoro brzytwa Lema, to co zamiast tej kuli? Studzienka kanalizacyjna, do której biedna Asia wpada, a Maciek przez tydzień pije, płacze i zastanawia się, czy wskoczyć za nią, czy jednak nie wskoczyć?

...Drogi autorze. To wcale nie musiałaby być banalna opowiastka --- wszystko zależy od pióra. Połączenie na początku takiego realizmu i wnikliwej obserwacji młodych bohaterów, jak u Chmielewskiej, a potem ni z gruszki ni z pietruszki płomienna kula, która, o dziwo karmiona ---maleje, dziewczyna która skacze, chyba po tą pietruszkę, to dla mnie za dużo. Ale --- pióro masz niezłe i dar obserwacji obyczajowej --- również. I nie dziw się, że niektórzy nie trawią takich banialuk,

jak owa kula. Pozdrawiam życzliwie.

@ pjotroos, co zamiast kuli? Trudno odpowiedzieć, bo nie mam pojęcia, na co Ci ona była, co chciałeś wyrazić za pomocą kuli, jakie konteksty uruchomić, co ona dodała oprócz pretekstu do takiej, a nie innej sytuacji. To znaczy mam pewne podejrzenie. Brutalnie mówiąc --- że nic (rekwizyt, tyle że, nie wiedzieć czemu, pierwszoplanowy). Najprostszym wyjściem byłoby ufunkcyjnienie tej dekoracji, zrobienie kawałka o niej właśnie. Natomiast jeśli stawiać na aspekt psychologiczny, szukałbym ekwiwalentu np. w sytuacji, kiedy ktoś ma zamiar porzucić wszystko i wyjechać daleko, w nieznane. Albo mocniej: popełnić samobójstwo na tle religijnym. (Zakładam celowość działania bohaterki, bo wersja ze zrządzeniem losu to takie deus ex machina albo, jak uznał mój przedpisca, coś ni z gruchy, ni z pietruchy. Rzeczywiście w tej roli równie dobrze by sobie poradziła studzienka kanalizacyjna). Uprzedzając zarzut, że wtedy byłby to zupełnie inny utwór --- tak, zgadza się. O samym pomyśle już się wypowiedziałem.

 

Pozdrawiam

Kolegowie mili. Kula / płomień wyrzuciła / cił na powrót zdjęcie z dopiskiem. Ergo: kanał przesyłowy. Chcecie go odciąć brzytwą Mistrza? Ejże...

Julius, jak sam piszesz: "wtedy byłby to zupełnie inny utwór". O to mi tylko chodziło: że kula jest po coś, skoro bez niej ten tekst byłby o czymś innym. Nie mam najmniejszego zamiaru dyskutować o tym, czy mój pomysł był dobry, albo czy był po coś. Do tego mogło Cię przekonać wyłącznie opowiadanie. Skoro ono tego nie zrobiło, ja nie będę teraz tupać i krzyczeć "po prostu go nie zrozumiałeś!!", bo sam nie znoszę autorów, którzy w ten sposób bronią swoich tekstów. Gdyby nie zrozumiała go większość czytelników, to znaczy, że po prostu źle go napisałem. W sytuacji, gdy o tym, że tekst jest "po nic", mówi mi mniej niż połowa czytających, mogę spokojnie uznać, że nie wstrzeliłem się w ich gust. A że wstrzelenie się w gust każdego jest zwyczajnie niewykonalne, pozostaje mi powiedzieć "trudno" :)

Ryszard, w kontekście powyższego, tym bardziej miło mi słyszeć ciepłe słowa na temat mojego stylu i postaci. Cieszę się, że masz coś dobrego do powiedzenia o tym tekście, mimo, że na poziomie makro uważasz go za zmarnowany przez pojawiającą się w połowie "banialukę".

@ Adam, w kontekście mojego poprzedniego komentarza: Tajemnicza pocztówka bez adresu zwrotnego albo tajemnicze zdarzenie-znak, z podejrzeniem że z zaświatów. Chociażby. Dla balwierzy przykład może nie podręcznikowy (bo wymaga się operacji rozleglejszej niż takiej na "kilku zdaniach"), niemniej nie mam wątpliwości, że bezstratna konwersja znaczeniowa i prawie bezstratna kompozycyjna do konwencji niefantastycznej (bądź z grubsza niefantastycznej) jest możliwa.

Konwersja jest możliwa, powiadasz. Owszem, jest możliwa, gdyż każdy utwór można, w teorii, poddać takim zabiegom jak nadanie cech innego gatunku przy zachowaniu bazowych znaczeń, nadanych przez autorów. Ale, uważam, stworzy się w ten sposób praktycznie nowe dzieło, właśnie z racji i mocy przekonwertowania, gdyż taki zabieg wymaga mniej lub bardziej rozległych interwencji w kompozycje, w słownictwo też. Ale tu mówimy o tekście krótkim, zabieg przez Ciebie sugerowany byłby łatwiejszy do wykonania, zakres i głębokość przemian ograniczony --- więc tak, można by, i nadał pozostałby tekst opowiadaniem o niezbyt łatwej miłości plus czymś tajemniczym.  

A teraz staję dęba i mówię: nie. Cokolwiek z zaświatów, jakiekolwiek pocztówki nie zastąpią płomienia / kuli, który / ra decyduje o przynależności utworu do SF. Płomień / kula to wylot, widzialna forma wylotu kanału przesyłowego przez czasoprzestrzeń --- i wolałbym, aby tej koncepcji nie zastępować ani magią, ani duchami, bo zamyka taka podmiana drogę do  rozwinięcia koncepcji i tematu, co oczywiście jest rolą Autora, nie moją, więc sugestii nie będzie. Poza najogólniejszą: byle nie chęć zawładnięcia Ziemią przez kolonizatorów / eksploatatorów z kosmosu, bo tego wyżej uszu było, do znudzenia.   

-------------------------   

piotroos, Ty też czytałeś? Tak? No to do roboty...

Adamie, nie mówimy o nadaniu utworowi cech dowolnego gatunku --- tu rzeczywiście: często przy adaptacji (na przykład teatralnej) taka operacja się dokonywa bezproblemowo. Nie mówimy też o życzeniowym rozwinięciu zastanego tekstu, bo jak napisałem wcześniej, takie rozwiązanie byłoby najprostsze (tzn. rozwinięcie przez autora, nie przez nas) i mogłoby zapewnić elementowi fantastycznemu właściwe miejsce. Czy duchy, czy SF --- rozumiem, że to drobna sugestia i to nie do mnie kierowana :-). Mówimy o tekście skończonym, którego genetyka w obrębie fantastyki nie została ustalona (naprawdę!, Adamie), natomiast ów nieokreślony element fantastyczny jest nader wyraźny. Możliwość takiego amputacji, przez Ciebie w tym przypadku dopuszczona, nie jest wcale bardzo pospolitą możliwością.

 

Lemowi nie chodziło o wariantywność, tj. że każdą myśl można ubrać w dowolną konwencję. Chodziło mu o bardzo konkretne rozróżnienie, mające źródło w poznaniu i chyba po trosze w twórczej ekonomii. To, co wiemy o świecie, przeciwko temu, co możemy zmyślić. Literatura bez naszej wiedzy o świecie nie miałaby wartości, znaczyłaby dla nas tyle, co np. dla mrówek. Można by napisać wspaniały utwór o istotach zupełnie niepodobnych do ludzi, żyjących w zupełnie niepodobnym do naszego świecie, myślących całkowicie odmiennie, itd. Tylko czy byłaby to literatura...? (Czy ktoś by to w ogóle przeczytał?). Z mniejszą jaskrawością prezentuje się pisanie fantastyki poznawczo "bliższej". Każde zmyślenie można poddać testowi prawdziwości --- tj. czy dodaje coś do naszej wiedzy o świecie, czy jest obojętne. Niechęć Lema do nietreściwej ludyczności w fantastyce jest w tym kontekście zrozumiała. Stąd blisko już do pytania: Po co tworzyć fantastykę, kiedy to samo można powiedzieć bez niej?

 

Fantastyka dla samej fantastyki to coraz częstsze zjawisko. Opowieść dla samej opowieści to dla wielu rzecz intuicyjnie wręcz oczywista. Nie miejcie mi za złe, Adamie oraz Ty, autorze, że powołuję się na myśl, która w dzisiejszych czasach jest w odwrocie. Nie widzę miejsca dla fantastyki w tekście i choć zauważam, że zajmuje ona w nim centralne miejsce i trudno ją z niego jednym ruchem wyszarpać, nadal pytam i będę pytał: po co?.

No jakoś tak mi się wydaje, że w podsumowaniu amputacji nie dopuszczam --- widzę, rozumiem płomień / kulę jako wspomniany efektor terminalny kanału czasoprzestrzennego, czyli SF bez wątpienia, i nie dostrzegam sensu w zamianie na cokolwiek innego. Widzę też możliwość, a nawet potrzebę efektownego wykorzystania tego motywu w rozwinięciu tekstu.   

Jak widzisz / czytasz, stoję na przeciwnym do Twego stanowisku, bo nie pytam, w jakich celach tworzyć fantastykę, lecz chcę, aby była tworzona. Mam na uwadze fantastykę że tak wzniośle napiszę problemową, czyli sprzężoną albo z realiami nas otaczającymi, albo z "wirtuałami" o wysokim stopniu prawdopodobieństwa. "Powrót z gwiazd" i betryzacja, "Niezwyciężony" i niemal niepojęta istota "chmury", kilka przygód Pirxa... Jak myślisz, kontakt ze sztuczną inteligencją, jeśli takową stworzymy, będzie przyjemną łatwizną czy twardym szokiem? (Golem XIV) Jasne, że tutaj nie uświadczymy mnogości tekstów, spełniających zasugerowane postulaty --- ale byłoby ach ach, gdyby jednak... Gdyż masz rację, wspominając o pisaniu fantastyki dla samej fantastyki. Czym, do diabła, jest saga pani Myer, czym są inne, podobne cykle, czym jawi się, po bliższym przyjrzeniu, New Weird i steampunk, jeśli nie przystrajaniem rzeczy niemożliwych, nielogicznych, niełączliwych w piórka fantastyki?   

Pytasz: po co? A po to, żeby Ciebie, ryszarda, Flavię, vyzarta i mnie zderzyć z nieznanym. Żebyśmy rozpłaszczyli się na ścianie niemożności / nieumiejętności zrozumienia po zderzeniu z tąże ścianą, albo żebyśmy wykuli w niej mniejszą czy większą dziurę i przeleźli na druga stronę, rzucili okiem na krajobraz, proponowany przez Autora --- nawet, jeśli Autor faktycznie nie miał zamiaru niczego po drugiej stronie muru umieszczać.

No jakoś tak mi się wydaje, że w podsumowaniu amputacji nie dopuszczam (...)

 

i wcześniej:

 

(...) więc tak, można by (...)

 

O możliwości tejże pisałem, o nią mi chodziło, right? :-)

 

(...) widzę, rozumiem płomień / kulę jako wspomniany efektor terminalny kanału czasoprzestrzennego, czyli SF bez wątpienia (...)

 

Nasuwa mi się nieodparte skojarzenie z testem Rorschacha :P Nikomu nie będę bronił jego własnej interpretacji, ale... naprawdę, Adamie? Bo ja widzę tylko plamę z atramentu :-)

 

A na poważnie: dostrzegam w Twoim rozumowaniu sprzeczność. Piszesz, że nie zadajesz sobie pytania, w jakim celu pisać fantastykę, ale na nie odpowiadasz. SF przez Ciebie wspomniana jest bardzo, ale to bardzo  p o  c o ś  (bo powołujesz się na tę samą osobę, na którą ja...?). Taka SF miałaby wiele wspólnego z prognozowaniem futurologicznym, a przynajmniej tworzyłaby spójne modele. Zaspokojałaby ciekawość poznawczą. Zgadza się --- pokazywałaby miejsca dalekie i oswajałaby z niemożliwym (nawet jeśli rzeczywiście wydaje się niemożliwe). Ogólnie z poznawczą wartością fantastyki wyprowadzonej z realiów nie będzie nigdy problemów, tak jak nie będzie problemów z poznawczą wartością nauki, która nie tylko opisuje i wyjaśnia zjawiska, lecz także je przewiduje.

 

Nie widzę natomiast powodu, by a priori odrzucać inne fantastyki albo uznawać je za gorsze. Słowa, obrazy, konwencje --- to tylko środki. Od autora tylko zależy, jak je wykorzysta, do czego mu posłużą. Historii o złotej rybce i trzech życzeniach nie dałoby się opowiedzieć bez stworzenia/przedmiotu magicznego i dla mnie poznawczo taka historia broni się równie dobrze jak fotorealistyczna historia o kontakcie z obcą cywilizacją.

Złota rybka to nieco chybiony przykład ---> Bruno Bettelheim (mam nadzieję, że nie zniekształcam nazwiska). Bajki i baśnie posługują się elementami wymyślonymi, fikcyjnymi, właśnie w celu uproszczenia przedstawień świata, zilustrowania postulowanej postawy wobec świata oraz ludzi, i tak dalej. Wiesz o tym na pewno co najmniej równie dobrze. Natomiast Twojej obrony "odrzucanych a priori innych fantastyk" nie przyjmę jako swojego punktu widzenia tychże --- przy pełnym szacunku dla Twoich na nie poglądów, oczywiście --- bo nie jestem w stanie "dopracować się" akceptacji dla "patchworków" zszywanych na siłę (królowa Wiktoria ma w arsenale bombę atomową) i podobnych, alogicznych konstrukcji. Ta niemożność blokuje chęć pojęcia, co też autorzy w ten sposób przedstawiają, do czego czynią aluzje i tak dalej; to można nazwać moją piętą Achillesową, której dorobiłem się podczas "wychowywania się" na  twardej SF. Trudno się mówi... Stąd moje --- przyznaję, że w jakiejś mierze pochopne i nieobiektywne --- krytyki owych "innych fantastyk".   

Powołuję się na tego samego twórcę, bo pisał ciekawiej od zachodnich swoich analogów, i brał na celownik kwestie aktualne jeszcze dzisiaj. Aktualne w sensie, że nie znamy odpowiedzi opartej na praktyce, minimum na silnej, niefalsyfikowalnej teorii.

Okej, racja, złota rybka i życzenia bardziej jako model. Zresztą uproszczenie obrazu świata swoją drogą, a swoją drogą funkcjonalne uproszczenie sytuacji komunikacyjnej za pomocą przedmiotów/zdarzeń magicznych. Jak w przedstawieniu realistycznym doprowadzić do analogu, tj. do sytuacji, w której możesz zażyczyć sobie wszystko, co zechcesz...? Raczej bieda. Weźmy różnych ludzi, każdy wybierze inaczej. Jak ich wybór będzie o nich świadczył? Do czego doprowadzi? Jak na nich wpłynie? Ludzie, każdy z osobna, staną się szczęśliwsi, a może wręcz przeciwnie? Uważam, że to szalenie ciekawe. I każda epoka będzie miała swoich literackich rybaków. Przekrój. Czy życzenia będą się powtarzały, a jeśli tak, to czy rezultat będzie stały, a jeśli nie, to jak będą się życzenia zmieniać, itd. Plus to, co zrobić z literackim bagażem, jaką posłużyć się konwencją. Przecież temat można zrealizować nawet na opak. Przykładem "Małpia łapka" W.W. Jacobsa. Można? Można. Trzy życzenia to model naprawdę pojemny i nieobliczalny. A bazuje na prostym pomyśle, że za pomocą siły nadprzyrodzonej (uproszczenie) to, co w człowieku siedzi najgłębiej, ma możliwość się ujawnić i skonfrontować z rzeczywistością.

 

BTW czasem bywa też tak, że to SF jest największym uproszczeniem dla pewnych historii, których opowiedzenie w sposób klasyczny byłoby zbyt skomplikowane i mało wyraziste. Oczywiście w takim rozumieniu, że czynnik S potraktujemy drugoplanowo. Mam na myśli przede wszystkim podróże Ijona Tichego (np. "Podróż jedenasta").

Matko i córko, jaka dyskusja. Bardzo ciekawie się to wszystko dziś czytało do porannej kawy. Nie chcę wchodzić w dyskusję o tym, czy wykorzystanie fantastyki w tekście było niezbędne - nie jestem bezstronny - ale powiem szczerze, że nie rozumiem w jaki sposób "wiadomość z zaświatów" jest rozwiązaniem problemu "fantastyki dla samej fantastyki". Nie rozumiem też zresztą co byłoby nie tak z "fantastyką dla samej fantastyki". Jeśli dobrze rozumiem, problemu nie stanowi dla Ciebie kryminał napisany dla samego kryminału, opowieść przygodowa dla samej opowieści przygodowej albo romans dla samego romansu. Odrzucasz natomiast - nazwijmy to - fantastykę rozrywkową. Taką, która niczego nie prognozuje, niczego nie uczy, po prostu próbuje bawić. Mogłem zrozumieć coś opatrznie. Jeśli tak, przepraszam. Tak odebrałem jednak "nietreściwą ludyczność" i wspomnianą niechęć do niej. I tego nie rozumiem. Bo, abstrahując kompletnie od mojego tekstu, bardzo dużo fantastyki rozrywkowej dałoby się pewnie gruntownie przepisać, aż w końcu zostalibyśmy z podobnymi postaciami, z grubsza podobną intrygą, zbliżonymi romansami i momentami dramatyzmu. Czy dzięki temu każdorazowo stałyby się lepsze? Bo jeśli nie, to chyba jednak z fantastyką rozrywkową nic nie jest z gruntu nie tak. I chyba nie do końca o to Lemowi chodziło.

Adamie, natknąłem się wzrokiem na akapit adresowany bezpośrednio do mnie: "pjotroos, Ty też czytałeś? Tak? No to do roboty..." i niestety nie zrozumiałem, do jakiej roboty mam się zabierać. Pomóż :)

Do obmyślenia i zrealizowania dalszego ciągu, kontynuacji podjętej niekoniecznie w tym samym miejscu i czasie. Do dyspozycji masz kanał transmisji, czasowej ewentualnie też, w tle i domyśle czają się konstruktorzy owego kanału każdy z bajarzy F zrobiłby z tego cztery tomy --- spokojnie powieść SF można na tym zbudować.  

Miałeś okazję przyjrzeć się tak zwanym gustibusom pod lupą. Interpretacjom preferowanym ze względu na rzeczone gusta.   Nie powinieneś się już nigdy dziwić rozrzutowi opinii o Twoich tekstach...  

Juliusie, teraz już omawiasz sens literatury jako takiej. Komu, do czego, czy rzeczywiście potrzebna, jakie role może, a jakie powinna spełniać. Ani Ty, ani ja, ani razem odpowiedzi wyczerpującej nie udzielimy, bo nikt przedtem tego nie potrafił dokonać, i nie dokona tego nikt, dopóki istnieć będzie literatura taka, jaką znamy. Sto lat po zniknięciu książki, komiksu, po ustaniu rozpowszechniania tekstowych wersji twórczości --- wtedy tak, będzie można spojrzeć na wszystko, o czym mowa, z góry niejako, przejrzeć klatka po klatce archiwalny film z przeszłości i analizować, syntezować... Procesu jakościowo i ilościowo zmiennego w czasie i toczącego się współcześnie wobec obserwatora / analizatora nie da się ogarnąć w całości; każdy werdykt będzie spóźniony, niepełny.  

To taka uwaga prawie na marginesie.  

(...) powiem szczerze, że nie rozumiem w jaki sposób "wiadomość z zaświatów" jest rozwiązaniem problemu "fantastyki dla samej fantastyki".

 

W taki oto: opowieść o duchach to fantastyka, natomiast opowieść o ludziach, którzy wierzą w duchy, to życie. Pewien antropolog (którego  nazwiska niestety w tej chwili sobie nie przypomnę) oszacował w poprzednik wieku, że 80% ludzkości wierzy w siły nadprzyrodzone (!). W zdarzeniach odbiegających od pewnej normy typowości ludzie dostrzegają symbole, znaki pochodzące z rzeczywistości magicznej. Uważam, że operowanie takimi zdarzeniami to jeszcze nie fantastyka. Książka leżąca na regale nagle spada. Wypada z niej fotografia związana ze zmarłą niedawno kobietą. Można wytłumaczyć zajście na kilka sposobów (konwekcja, niezrównoważenie działających sił, głupi kawał), lecz wyjaśnienie symboliczne narzuca się samo. Z tym zmaga się bohater. Odbiorca ową sytuację może zrozumieć na dwa sposoby: fantastyczny albo niefantastyczny. W każdym przypadku postępowanie bohatera jest prawdziwe, bo nie zależy od ww. podziału.

 

Nie rozumiem też zresztą co byłoby nie tak z "fantastyką dla samej fantastyki". Jeśli dobrze rozumiem, problemu nie stanowi dla Ciebie kryminał napisany dla samego kryminału, opowieść przygodowa dla samej opowieści przygodowej albo romans dla samego romansu. Odrzucasz natomiast - nazwijmy to - fantastykę rozrywkową. Taką, która niczego nie prognozuje, niczego nie uczy, po prostu próbuje bawić.

 

Chciałbym zaznaczyć, że nie jestem ascetą i nie neguję rozrywkowego charakteru literatury :-) Podobają mi się utwory, które jak śnieg tworzą się wokół pewnego jądra kondensacji --- pomysłu --- czegoś jednostkowego, co wyróżnia je na poziomie wyższym niż fabularny. Na drugim biegunie stoi opowieść dla opowieści, czyli jakiś ciąg zdarzeń, których celem są wyłącznie one same. Oczywiście w tym drugim przypadku o przykład modelowy trudno (każdy, myślę, pisarz ma  j a k i ś  pomysł na tekst), więc korzystam z klucza subiektywnego. Kryterium rozróżnienia nie jest dydaktyzm, lecz otwartość opowieści na dodatkowe sensy (otwartość poznawcza), które też można rozróżnić jakościowo ze względu chociażby na ich oryginalność, impakt intelektualny czy rzemieślnicze mistrzostwo w ich obróbce. I nie podchodzę inaczej do różnych gatunków literackich --- czy kryminał, czy romans, czy opowieść awanturnicza --- próbuję odróżnić płytkie od głębokiego, jedno- od wielopoziomowego, nowe od wtórnego. Innymi słowy bawić się trzeba umieć niegłupio, z polotem.

 

Problem fantastyki jest szczególny. Wartość dawnych mitów polegała na tym, że wyjaśniały zjawiska, gruntowały tożsamość ludzi, umacniały ich wierzenia. Po to była fantastyka. Wartość ta jednak zanikła i dziś, jeśli funkcjonuje, to raczej jako coś wtórnego. Romantycy czerpali z ludowości, ponieważ na wsi znajdował się rezerwat fantastyki prawdziwej, takiej, w którą faktycznie wierzono. Lecz w pewnym momencie nasza szowinistyczna kultura racjonalna nazwała fantastykę fantastyką i sprowadziła ją do postaci nieszkodliwego wymysłu. Cały wic polega więc teraz na znalezieniu nowego powodu, dla którego warto pisać o czymś, co nie istnieje. Jeśli ktoś mówi, że kocha steampunka i  t y l k o  d l a t e g o  pisze steampunka, to podejście takie mogę podsumować jako oddanie się mocom wtórnej mitologii, które niczemu naprawdę nie służy. Innymi słowy otwartość poznawcza przy takim podejściu jest na starcie przyduszona.

 

(...) bardzo dużo fantastyki rozrywkowej dałoby się pewnie gruntownie przepisać, aż w końcu zostalibyśmy z podobnymi postaciami, z grubsza podobną intrygą, zbliżonymi romansami i momentami dramatyzmu. Czy dzięki temu każdorazowo stałyby się lepsze? Bo jeśli nie, to chyba jednak z fantastyką rozrywkową nic nie jest z gruntu nie tak. I chyba nie do końca o to Lemowi chodziło.

 

Nie będę wnikał, co dokładnie miał na myśli Lem, ale są świadectwa jego krytycznygo podejścia do wielu wytworów popkulturowych (choć na pewno nie wszystkich). Jeżeli da się, tak jak piszesz, przepisać je (dokonać redukcji), to nie są to w tym kontekście dobre dzieła (choć mogą mieć inne walory). Lepsze będą wówczas o tyle, o ile będą prawdziwsze, bez niepotrzebnej zasłony dymnej.

Adamie, ależ nie mam tak wielkich zapędów :-) Pewne uogólnienia przydają mi się na własny użytek. Niemożliwość wyrobienia sobie poglądu totalnego nie jest powodem, by zaniechać wyrobienia sobie poglądu jakiegokolwiek. Np. to że wiemy, że znana nam obecnie fizyka nie jest doskonała, nie oznacza, że mamy zaprzestać tworzenia modeli, syntez, itd.

...Dla mnie fantastyka naukowa to próba zerknięcia w przyszłość w możliwych jej wariantach. I dlatego piszę moją powieść mimo słabego, co przyznaję, warsztatu. Gdyby ktoś mi pomógł...

:-)  Juliusie, wskaż, jakim słowem / sformułowaniem zabroniłem Tobie kategoriowania, wartościowania i konstruowania przydatnych Tobie uogólnień.  :-)  

No, przyznaję, rozpędziłem się trochę ze sugestiami tego rodzaju, że stawiają pod znakiem zapytania (ale małym znakiem) potrzebę i przydatność bieżących robót literaturoznawczych. Tak bywa przy nagłym przeskoku od szczegółu do ogółu, przeskoku licho wie czym sprowokowanego. Podświadomą myślą? Może. Ale jaką by ta myśl nie była, z całą pewnością nie stanowi negacji całkowitej względem sensu i potrzeby przyglądania się literaturze i czytelnikom tu i teraz.

@Adam: Psikus polega na tym, że mógłbym pociągnąć tą historię dalej, jasne. Z przyjemnością wróciłbym do pisania tej pary, bo naprawdę przyjemnie układało mi się w głowie ich zachowania i wypowiedzi. Mam też swoją własną wersję dalszych zdarzeń. Mógłbym ją opisać. Tyle, że moim zdaniem ta historia tylko by na tym straciła. I to właśnie ze względu na gusta, o których piszesz. Spośród tych czytelników, którym się podobało, każdy ma pewnie swój własny ciąg dalszy. Z happy endem albo bez happy endu, z piękniejszym miejscem po drugiej stronie, wysypiskiem, do którego kulki z papieru toaletowego wrzucane są przez miliony magicznych kul albo tą nieszczęsną armią najeźdźców, wściekle czekającą aż kanały inwazyjne urosną wystarczająco duże. I według mnie tak jest dobrze. Świadomie skończyłem tam, gdzie skończyłem. Nie ma po co rozwalać tych wszystkich cudzych zakończeń, tylko po to, żeby opowiedzieć jedno własne. Mogę się mylić. Już mówiłem, że nie jestem obiektywny :)

Bądź wola Twoja.

Tyle, że Twoja kontynuacja, diametralnie różna od "mojej", może okazać się równie, a może i bardziej interesującą...  

Jak tak, to napisz coś nowego.

Piszę, piszę, cały czas. Tyle, że to, co w tej chwili mam skończone, raczej jest zbyt obfite, żeby tu wrzucać (~100.000 znaków).

WRZUCAJ

Z chęcią przeczytam, ale jak chcesz, to możesz podzielić na dwie części. I zrobić kilkudniowy odstęp.:) Zainteresowanych będzie trochę - tak myślę.

Bardzo dobrze się czyta. Pomysł, co prawda, nie jest najwyższych lotów/nie jest dopracowany --- bo, rzeczywiście, skoro pojawiła się magiczna kula, to warto by poświęcić jej więcej uwagi. Historia natomiast, jak sam zauważyłeś, jest nieco melodramatyczna. Udało Ci się jednak wprowadzić do narracji coś, co trzyma przy tekście.

pozdrawiam

I po co to było?

Tak się zastanowiłem --- może gdybyś nieco odmelodramatycznił tekst, zadbał o lepsze odwzorowanie uczucia straty po zniknięciu dziewczyny --- w ogóle przeniósł środek ciężkości w tę stronę --- a jednocześnie rozwinął wątek kuli, a także tego domu i jego mieszkańców, to teksty wskoczyłby na znacznie wyższy poziom. Praca w biedro i romantyczne spacery --- mimo że nieźle opisane --- nie są chyba najważniesze w tym pomyśle i chyba nie warto poświęcać im tyle miejsca.

Niemniej --- dobrze rokujesz.

pozdrawiam

I po co to było?

@syf. Naprawdę mnie cieszy, że tekst dobrze się czytało. Raczej nie będę go zbyt gruntownie przerabiać, bo jest już mocno "po ptokach", ale mam wszystkie uwagi w pamięci. Zobaczymy, co z nimi zrobię przy okazji kolejnego tekstu :]

@majatmajajaDla mnie już jeden zainteresowany czytelnik stanowi argument za umieszczeniem go tutaj, tyle że muszę jeszcze raz przysiąść i przejrzeć całość pod kątem językowych baboli. Kwestia kilku dni myślę.

Właśnie dostałam od Beryla uwagę, że rozbiłam swój tekst (też około 100 tys) na części. I już całkiem nie wiem, jak zrobić, żeby było dobrze. Całość - większość ominie, bo długaśne, w częściach - też niedobrze!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemiku --- zdaje mi się, że wyrobiłaś już sobie pewną renomę na naszej stronie i z powodzeniem możesz wrzucać dłuższe teksty. Zamieszczanie we fragmentach zawsze będzie złym rozwiązaniem.

pozdrawiam

I po co to było?

:-) Zamieść w trzech wersjach. Całość dla cierpliwych, w trzech kawałkach dla przeważającej większości, w ośmiu dla reszty. Dasz wybór i nikt nie śmie kaprysić.  :-)

Ale jesteś złośliwy, Adamie. Z dwojga złego wybrałam trzy  kawałki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Śmieszki wykluczają złośliwość, mniemam.

Opowiadanie wydaje mi się momentami przydługawe - początek, później opisy randek też można by trochę skrócić, natomiast można by rozwinąć wątki, o których wspomniał syf.. Ma jednak klimat, bohaterowie są autentyczni i ciekawi. To na plus. Nie jest chyba jednak zbyt oryginalne. Nie czytałam tej książki, o której ktoś wyżej wspomniał, ale ciągle miałam wrażenie deja vu - sam schemat, że jest para (niekoniecznie zakochani, może być dziecko i rodzic, dziadek; uczeń i mentor etc.) - jedno znika w tajemniczych okolicznościach, drugie najpierw się załamuje, potem otrzymuje jakieś info od zagionionej osoby, więc próbuje się do niej dostać i podobne zakończenie, że nie wiadomo dokąd się udaje, ale jest przekonany, że tam jest ta osoba. Z jakimś serialem mi się kojarzy albo i kilkoma, przede wszystkim młodzieżowymi...  Ale czytało się dobrze. Językowo jedna rzecz tylko rzuciła mi się w oczy:

Weszli do niewielkiego przedsionka, z którego wychodziły schody na piętro, para wejść do mieszkań i grube, stalowe drzwi do piwnicy.

Raz - powtórzenie: "weszli, "wejść"; dwa - co to jest "para wejść"? Para świadczy o 2-elementowym komplecie... Trzy - schody same raczej nigdzie nie wychodzą (no chyba że w Hogwarcie;-))

 

Myślę, że warto by dopisać ciąg dalszy - o ile jest pomysł, bo poprzeczka jest na pewno wysoko i jak sam stwierdziłeś, każdy czytelnik ma swój własny. Ja np. widziałabym plemię pierwotne typu cargo, z innej planety albo innego wymiaru, które czci płomień za to, że "daje" im różne rzeczy. A ostatnio w konsternacji, że tylko zgnieciony papier ;-) Tajemnicę płomienia można nie wyjaśniać, przynajmniej w drugiej części, najwyżej wspomnieć, że wieki temu "bogowie" - inny gatunek? - przywieźli go i zostawili. Opiekunowie płomienia mogą być traktowani również jak bogowie, przynajmniej do czasu - wcześniejsi gdzieś zniknęli/plemię coś im zrobiło? Tyle mój pomysł, który pojawił się po przeczytaniu;-) Chętnie poznałabym twój :-)

Pozdrawiam

Nie zdziwiłbym się wcale, gdybyś podobny motyw gdzieś wcześniej widziala. To, że wszystkie historie zostały już kiedyś opowiedziane, to w końcu niemalże truizm. Tu stanowiła raczej szerokie ramy, chodziło mi przede wszystkim o wiarygodne oddanie klimatu i dwójki głównych bohaterów. Stąd owe przydługawe sceny, które w pierwotnych założeniach miały być miejscami dużo krótsze, ale zwyczajnie dobrze mi się je pisało.

O ciągu dalszym wcześniej nawet nie myślałem, ale im więcej taki sugestii pada, tym bardziej się do pomysłu przekonuję. Może za miesiąc lub półtorej, jak już się wszystko odpowiednio wykrystalizuje - i faktycznie będę miał dość materiału na kompletną opowieść, nie zwyczajne post scriptum - siądę i go stworzę. Zobaczymy, czy poprzeczki nie zawiesiłem sobie ponad pułapem swoich możliwości :)

miesiąc lub półtorej,   --- półtora, półtora...   

Bardzo mnie cieszy, iż zaczynasz się skłaniać ku kontynuacji.

Bardzo dobre opowiadanie. Wciągnęło mnie i nie puściło aż do końca. Chętnie przeczytam - o ile powstanie - kontynuację.

 

Pozdrawiam

Mastiff

A, dziękuję :) Kontynuacja póki co dalej jest w planach, i tylko w planach.

Dziwnie jakoś to napisałem. Sens miał być taki, że plany napisania kontynuacji nadal są, ale chwilowo pracuję nad innym tekstem :p

Pewnie już wytknięto Tobie błędy, ale powtórzenie ich nie powinno zaszkodzić i pomóc na przyszłość. Za duzo w tekście jest powtórzeń, zaimków i liczebników zapisanych cyferką - zawsze słownie. A tak poza tym to bardzo mi się podobało.

 

>> jeśli czytanie miłe nie będzie, obiecuję na dłuższy czas dać sobie spokój z publikowaniem kolejnych opowiadań<< --- tylko spróbuj mi nie wstawić kojnego opowiadania tutaj. Oczywiście kontyuacja mile widziana ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Akurat nikt mi chyba nie wytknął tych liczebników, a to cenna uwaga. W nowszych tekstach już się z tym pilnuję, ale tu jakoś przegapiłem przy redagowaniu. Dziękuję. I bardzo się cieszę, że się podobało :) Choćby w związku z tym, że odzew jest jakby lepszy niż przy pierwszym tekście, nie zamierzam kryć się z kolejnymi historiami. Tylko do ładu muszę je podoprowadzać :]

Pjotroosiu, ależ oczywiście, że Ci wytknęłam, iż piszemy dwadzieścia cztery rolki, a nie 24. ;-)

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Faktycznie, rolki były. Mea culpa. W kopii na dysku zostało mi kilka innych baboli ("25 lat" na przykład), więc strzeliłem, że nic z tym nie robiłem.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka