- Opowiadanie: zbyszek_z81 - Modlitwa Zagubionych

Modlitwa Zagubionych

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Modlitwa Zagubionych

 

 

 

 

Robert Greinar siedział za swoim biurkiem i obserwował przez okno kobietę wysiadającą z granatowego forda escorta. Patrzył, jak powoli i ospale zamyka drzwi. Widok ten nie był dla niego niczym nowym; przeciwnie – specyfika zawodu przyzwyczaiła go do podobnych obrazów. Odczekał, aż kobieta zbliży się do wejścia, po czym otworzył drzwi pomieszczenia i gestem zaprosił klientkę do środka.

 

– Dzień dobr, proszę, niech pani usiądzie – powiedział wskazując krzesło, po czym odczekawszy chwilę sam usiadł. Nie ponaglał, wiedząc, że będzie potrzebowała czasu aby ochłonąć, dojść do siebie i przyzwyczaić się do klimatu tego miejsca. Wykorzystał moment, aby dyskretnie przyjrzeć się trzydziestokilkuletniej blondynce. Pierwsze spojrzenie nie dawało wątpliwości – czerwone, zapuchnięte oczy, drżące dłonie i zagubiony wzrok mówiły wystarczająco wiele – niewątpliwie bardzo przeżywała obecną sytuację i nie różniła się tym od większości ludzi odwiedzających biuro Greinara. Czarna spódnica, pomięta, nie uprasowana bluzka i niedbale umalowane paznokcie jednoznacznie wskazywały, że kobieta ostatnio niewiele czasu poświęciła na toaletę, mając najwyraźniej inne, zrozumiałe w jej sytuacji zajęcie.

 

– Nazywam się Małgorzata Witkowsky– cichy głos przerwał milczenie. Dziś rano przywieziono tutaj moją siostrę ze szpitala miejskiego. Angelika Herbert, zmarła wczoraj wieczorem. Chorowała od dawna, w tajemnicy ukrywając ten fakt przed nami wszystkimi. Bóg mi świadkiem, o niczym nie wiedzieliśmy… Podobno zadzwoniła po karetkę, ale… Kiedy przyjechali, lekarz stwierdził zgon, a ciało leżało na dywanie. Za późno. Przybyli za późno. A dziś… Dziś już nic się nie da zrobić… Głos kobiety przerywany westchnieniami załamał się ostatecznie, przechodząc w cichy szloch.

 

– Pani Małgorzato – mogę tak do pani się zwracać? – nazywam się Greinar i jestem tutaj szefem – proszę, niech się pani uspokoi – ciało pani siostry rzeczywiście znajduje się już w naszej kostnicy. Moi ludzie już zajmują się wszystkim. Niech pani będzie spokojna, sprawimy, aby ta ostatnia podróż była dla pani Angeliki równie piękna, jak jej przedwcześnie zakończone życie. Wie pani, nikt z nas nie zna swojej godziny, a dobry Bóg sam wybiera dla nas tę, która jest dla nas odpowiednia. Wiem, że to trudne chwile, ale proszę nie myśleć o śmierci, jak o stracie kogoś bliskiego, lecz jak o przejściu pani siostry do lepszego świata, tam, gdzie nie ma już smutku, bólu i cierpienia. Jest pani wierząca?Myślę, że Bóg wezwał do siebie Angelikę, by zabrać ją z tego padołu zła, aby mogła cieszyć się Jego ciepłem i radością wspaniałego życia w Niebie. Proszę nie płakać, wiem że to trudne, ale powinna się pani cieszyć, że siostra jest już po tej lepszej stronie, gdzie nic złego już nigdy się jej nie przydarzy.

 

Greinar ciągnął swoją przemowę, wygłaszał na pamięć wyuczone frazy, których kojąco-uspokajające słowa zawsze działały na klientów firmy prawie zawsze tak samo , sprawiając, że zapominali choć na chwilę o tragedii, bólu i beznadziejności doczesnego życia. Wieloletnie doświadczenie w zawodzie sprawiało, że jego aktorskie zdolności osiągały coraz wyższy pułap, a sztuka przemawiania i umiejętne wczuwanie się w rolę cierpiących, którzy właśnie stracili kogoś bliskiego, pozwalała na zbudowanie specyficznej więzi, jednoczącej chociaż na chwilę Greinara ze swoimi klientami.

 

– Naprawdę, pani Małgorzato, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby ta ostatnia podróż Andżeliki w objęcia Naszego Pana, była piękna i aby nie była dla pani i wszystkich bliskich wspomnieniem wiecznego smutku, ale abyście państwo dojrzeli nić sensu w działaniach Najwyższego… Proszę, niech pani się uspokoi się, łatwiej nam bedzie zastanowić się nad przebiegiem ceremonii, być może będzie pani miała specjalne życzenia odnośnie kwiatów, ubioru, czy też jakiekolwiek inne sugestie. Niech pani dziś odpocznie, zastanowi się, a jutro proszę do mnie przedzwonić, oto moja wizytówka. Jutro zajmiemy się przygotowaniami do pogrzebu i omówimy wszystkie szczegóły, dobrze?

 

– Ok, niech tak będzie. Zróbmy więc jak pan sugeruje.

 

Kobieta przystała na propozycję, ale ogromny smutek ani na chwilę nie opuścił jej oblicza. Ból i łzy, to zawsze towarzyszy ludziom, gdy ktoś blisko związany odchodzi nagle, pozostawiając po sobie pustkę i bezgraniczną wyrwę w sercu.Na smutne spojrzenie zielonych oczu Greinar odpowiedział stonowanym uśmiechem.

 

– Chciałbym wierzyć, że kiedy przyjdzie moja godzina, ktoś zaopiekuje się mną równie dobrze, jak my czynimy to dla naszych klientów. Ta ostatnia droga, to dla ludzi pracujących w moim zakładzie coś więcej, niż tylko pogrzeb. To wielkie pożegnanie. Ostatnia przysługa, jaką możemy oddać wszystkim, którzy odchodzą z tego świata. To sacrum, które musimy uszanować. W tym tkwi nasza tajemnica. Pragniemy oddać Panu zmarłych, żegnając Ich godnie, by mogli odejść w spokoju. Ciepłe spojrzenie w oczy kobiety i delikatny uśmiech miały zadziałać kojaco i tak właśnie zostały przez klientkę odebrane.

 

– Dziękuję… Chociaż tyle mogę zrobić dla Angeli, pożegnać ją całym sercem. Uciszył pan trochę łoskot mojego serca. Zrobię tak, jak pan radził, prześpię się, odpocznę, a jutro rano odezwę się i omówimy wszystkie szczegóły. Do widzenia panu, panie Greinar.

 

– Do widzenia, do jutra. Niech pani będzie spokojna, Zadbamy o wszystko, o każdy szczegół, będzie pani usatysfakcjonowana.

 

Odprowadził kobietę do drzwi, patrzył jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Promienie słońca ogrzewały mu twarz. Zapalił papierosa, zamyślony, patrzył w niebo zastanawiając się, jak można cierpieć i płakać po śmierci drugiego człowieka. Przecież śmierć jest czymś naturalnym, przeznaczeniem dla każdego z nas i nie ma sensu lamentować z tego powodu. Tym bardziej, że płacze niczego nie zmienią i sprawiają , że kobiety wyglądają tylko gorzej – zaryczane i spuchnięte – niż są w rzeczywistości, a mężczyźni robią z siebie mięczaków, zamiast z pokorą przyjąć to, co nieuchronne. Zgasił niedopałek butem i wolnym krokiem poszedł w stronę pomieszczeń, gdzie jego pracownicy przygotowują ciała zmarłych do pogrzebu, starając się sprawiać , by wyglądali w miarę możliwości bardziej na śpiących i pogodnych, niż na zimnych i martwych. Oczywiście nie zawsze się to udaje, zwłaszcza z ofiarami wypadków, napadów i innych sytuacji, gdy ludzkie ciało zostaje rozrywane, kaleczone, szarpane i zniekształcane… Czasami po prostu nic się nie da zrobić.

 

Otworzył drzwi i wszedł do środka. Od razu uderzył go w nozdrza ten specyficzny zapach, jaki wydają z siebie martwe ludzkie ciała; pomimo dziewiętnastu lat w zawodzie, nie przyzwyczaił do tej specyficznej woni unoszącejsię w pomieszczeniu. Owszem, smród nie robił już na nim wrażenia, ale nie przestał go zupełnie zauważać.

 

Kobieta leżąca na stalowym blacie długiego stołu, ubrana była tylko w koszulę nocną, tymczasowe ubranie przeznaczone dla ciał kobiet, zanim zostaną „zrobione na bóstwo”. Blondynka o szczupłej, niemalże chudej twarzy, musiała być naprawdę ładna za życia. Teraz jej twarz, pokrywały sińce pod oczami, a nieruchome, zimne ciało bardziej przypominało posąg, niż człowieka. „Piękna” pomyślał. Nie trzeba będzie wiele, by wyglądała jak dawniej. Trzeba dobrać dla pani Angeliki odpowiedni strój, dobry makijaż, odrobina tapety i będzie ok., zresztą chłopaki wiedzą co mają robić.

 

Wyszedł zamykając za sobą drzwi. Myślał o leżącej za nimi kobiecie, która chorowała i zmarła na serce, a śmierć nie pozostawiła na jej ciele zbyt wielu obrażeń, poza sińcami pod oczami i paznokciami. W połowie drogi do biura zatrzymał się, potarł czoło rozważając nową myśl, która przyszła mu do głowy. Spojrzał na zegarek, dochodziła szesnasta. Za pół godziny pracownicy kończą swoją zmianę. Postanowił zwolnić ich trochę wcześniej. Przywołał skinieniem ręki swojego zastępcę i po krótkiej rozmowie odprawił chłopaków do domu..

 

Robert odczekał, aż odjedzie audi ostatniego z pracowników, po czym wolnym krokiem poszedł w stronę kostnicy. Nie spiesząc się, zdjął marynarkę i krawat. W samej koszuli z podwiniętymi rękawami, wyjął pędzelki, wielokolorowe pudry, wilgotne chusteczki do przemywania ciała i otworzył szafeczkę, gdzie trzymane były flakoniki perfum o różnych zapachach, mające na celu tłumić odór śmierci. Popatrzył na leżące przed nim ciało. „No maleńka, pora zacząć przedstawienie” pomyślał.

 

Było już dobrze po osiemnastej, zmierzch powoli przechodził w noc (nieodparty urok marca), gdy wyszedł przed kostnicę zapalić kolejnego papierosa. Wyjął z kieszeni Sony-erickssona, wyszukał w książce „Aleksander” i nacisnął zieloną słuchawkę. Po dwóch sygnałach odezwał się chrapliwy głos :

– Halo?

– Cześć Aleks. Tu Robert. Spotkajmy się dziś wieczorem, u mnie. Daj znać Matt’owi i Nikiemu. I niech przyniosą coś na znieczulenie.

Po chwili ciszy chrapliwy głos odpowiedział :

– Dawno się nie odzywałeś Rob, będziemy na pewno. Do zobaczenia.

 

Gdy ściemniło się zupełnie, Robert Greiner zakończył swą pracę. Wsiadł do swojego terenowego Volvo i uruchamiając silnik nie myślał już o niczym innym, jak o cudownie spędzonym wieczorze z kolegami, gdy alkoholowy szał choć na chwilę pozwoli mu zapomnieć o otaczającej rzeczywistości.

 

***

Wybacz mi Panie, bo zgrzeszyłem. Pozwól odkupić wszystkie moje winy. Bym Tron Twój ujrzał i mógł oczyść duszę , a Jasność Twoja wzięła mnie w ramiona. Wybacz mi Panie; żałuję za swe czyny, gdy każdą chwilą raniłem Twe Oblicze. Gdy krew i ból płynęły wielką rzeką, a Ciemność Mroku była mi za matkę. Pozwól powrócić przed jasne Twe Ołtarze, gdzie spokój Niebios zabliźni moje rany, bym nienawiści zatrzymał rwący strumień, a Łaska Pana była mi Sztandarem. Żałuję Panie za wszystkie swoje winy, za wszystkie czyny, co były przeciw Tobie. Daj proszę siłę i boskie Twe Natchnienie, abym dla Mroku pozostał wiecznym wrogiem…

 

„Modlitwa Zagubionych”

***

 

Jestem Salvador i byłem sługą Cienia. Zrodziłem się z Mroku i Nienawiści, gdzie Książe Ciemności powołał mnie do Życia. Wychowywany przez Dzieci Nocy przyjąłem nauki, jak nienawidzić, walczyć i zabijać. Od wieków służyłem i wykonywałem wolę Księcia, by zasłużyć choć na jedno jego spojrzenie. Byłem generałem w regimencie Samaela, który niczym ojciec uczył mnie zwyciężać. Walczyłem z Zastępami, szczerze ich nienawidząc. Mordowałem Sługi Jasności i patrzyłem, jak gaśnie płomień w ich oczach, a srebrzyste skrzydła więdną i marnieją na wietrze. Tego mnie nauczono – zabijać anioły, przeważać szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Wpojono mi, że mam to we krwi. Ta odwieczna wojna ciągle trwa. Ona toczy się nieskończenie, niemalże od początków istnienia świata i będzie trwała aż do Ostateczności. A gdy Ostateczność nadejdzie, wtedy nie będzie już Dobra i Zła. Pozostanie tylko jedna ze stron, a jej wrogowie definitywnie zostaną unicestwieni, by nigdy już się nie odrodzić. Tak, jestem demonem, stojącym po stronie mroku. Moim przeznaczeniem było dążenie do zwycięstwa… Zwycięstwa za wszelką cenę. Zwycięstwa nie znającego litości, strachu, czy tchórzostwa. Nie znającego kompromisów. Śmierć wrogom Mroku !!! Śmierć za wszelką cenę… Chaos i zniszczenie, krew i strumienie łez… Poezja walki. Jedyne, czego nauczyłem się w życiu, to skutecznie mordować, naprawdę, nie potrafię nic więcej.

 

Wszystkie Istoty stworzył Pan. I tylko dokonywanie odpowiednich wyborów ma wpływ na to, kim jesteśmy. Jeśli trwasz w Jasności Pana, Jego Blask ochroni cię. Jeśli oddalisz się od Niego i pogrążysz w Ciemności, na zawsze pozostaniesz dzieckiem Cienia…Zostaniesz demonem… ukrytym w mroku nocy…Tak jak ja.

 

Ta walka trwa od kiedy pamiętam – na dwóch frontach, tym sakralnym, gdzie zarówno anioły, jak i demony pragną skraść Wam duszę i tym drugim wymiarze, tutaj, na ziemi. To dziwne, trudno mi to pojąć, ale jesteście wybrańcami Boga, mimo, że tego nie dostrzegacie. On umiłował Was najbardziej, wzgardzając nami i czyniąc nas Dziećmi Mroku. To dlatego.. To dlatego tak Was nienawidzimy. To dlatego zsyłamy na Was klęski i choroby. To dlatego ranimy Wasze dusze; dajemy Wam cierpienie. To zazdrość, tak bliska każdemu demonowi. A Wy myślicie, że Bóg się od Was odwrócił. Głupcy. Nigdy nie wybaczyliśmy i nigdy nie wybaczymy tego ludziom… Tak marne istoty, a zdobyliście łaski Pana. W oczach Dzieci Mroku jesteście jak robaki i znaczycie tyle samo. On widzi w Was dobro, podczas gdy my… W Jego oczach my nie jesteśmy już doskonali.

 

Kiedyś wszyscy byliśmy aniołami. Nikt nie wadził nikomu. Czas nie miał dla nas znaczenia, a harmonia i spokój były codziennością. Żyliśmy wspólnie, nie wadząc sobie nawzajem. Szanowaliśmy swoją niezależność i nie była ona problemem. Jednak z czasem Pan zaczął coraz rzadziej przebywać pośród nas , jakby o nas powoli zapominając. To wtedy zrodziła się w nas zazdrość. Poczuliśmy się odtrąceni, niechciani, zapomniani. Bóg już nie cieszył się naszym towarzystwem, staliśmy się dla Niego ciężarem.

 

Wszystko skończyło się w chwili, gdy Pan w przypływie kaprysu, czy też emocji stworzył nowe istoty. Słabe i niewinne. Nadał im imiona, jakby były czymś równym nam, którzy jesteśmy od ludzi o wiele potężniejsi. Adam i Ewa. Dzieci Jasności. Marny pył, nie wiedzieć czemu tak uwielbiany przez Najwyższego. Wpuścił ich do Ogrodu, dokąd wejść mogli tylko przez Niego wybrani…

 

Tego było za wiele. Nie wszystkim z nas odpowiadała obecna sytuacja. Spotykaliśmy się więc nocami, by omawiać błędne decyzje Pana. Wielu z nas nie mogło pogodzić się z wolą Pana. Postanowiliśmy działać. Uknuliśmy spisek. Trucizna podana w słodkim owocu miała zabić oboje. To miała być nasza szansa, na odzyskanie łaski Najwyższego. Marne istoty z Edenu miały wkrótce na zawsze zniknąć.

 

Niestety, nic się nie udało…

 

Byli tacy, którzy zaakceptowali wolę Pana. Dowiedziawszy się o ludzkiej chorobie, odratowali robactwo, a gdy Bóg dowiedziawszy się czyj to występek, wpadł w straszny gniew. Wypędził nas i strącił do Otchłani, która odtąd stała się naszym domem. Dopiero wtedy zrodziła się w nas nienawiść. Od tamtej pory żyliśmy, każdego dnia marząc o zemście. Naprawdę, nienawidzimy ludzi i obwiniamy was o utratę łaski Pana.

 

Minęły Wieki od tego czasu. Zmieniliśmy się. Przyjęliśmy nowe zasady i odrodziliśmy swoją populację. Lecz życie w Otchłani zmieniło w nas wszystko. Jasność zbladła, straciła swój blask. Skrzydła… Skrzydła zaczęły więdnąć, coraz bardziej marniejąc, by w końcu na zawsze zniknąć z naszych pleców. Przestały nas osłaniać, definitywnie oddzielając nas od prastarych aniołów. Wypowiedzieliśmy wojnę tym wszystkim, którzy stanęli w Waszej obronie. Od tysiącleci walczymy, szukając swojej szansy. Każdego dnia… modlimy się o zwycięstwo. Ale nie do Boga są te modlitwy…

 

Przez tak długi czas nauczyłem się jak przeżyć. Jak unikać uderzeń skrzydeł i zawsze śledzić ruchy ognistych mieczy. Każdy młody demon, zrodzony z siły Mroku, od wieków jest szkolony do walki. By walczył, zwyciężał i zabijał za wszelką cenę. Przechodzimy specyficzną edukację, to bardziej jak filozofia życia. Żaden z nas nie cofnie się, chyba że umrze. Ziemski Dżihad to przy tym dziecięce zabawy w piaskownicy.

 

Jak już wspomniałem, byłem generałem. Regiment Samaela to było coś. To było całe moje życie. Tutaj nauczyłem się, jak trwać, jak zabijać i samemu nie dać się zabić…

 

***

 

Matt otworzył lodówkę, wyjął heinekena i upiwszy łyk wszedł do salonu. Siedząca na kanapie kobieta ubrana była w czerwoną sukienkę przykrywającą uda, które przechodziły powoli w zgrabne kolana, a następnie łydki i ubrane w czerwone pantofelki stopy. Wąska talia w obcisłej sukience prezentowała się znakomicie. Dekolt ledwie przykrywał obfity biust ozdobiony wisiorkiem w kształcie konika morskiego. Długie blond włosy opadały na ramiona. Przymknięte oczy nadawały kobiecie wyglądu rozmarzonej. Matt rozkoszował się widokiem kobiety, czując powoli rosnące podniecenie. Odnalazł wzrokiem twarz Roberta; ten z uśmiechem przyjął zachwyt przyjaciela.

 

– Kurwa, Rob ona jest naprawdę piękna. Nie mogę się na nią napatrzyć, nie mówiąc już o tym na co mam ochotę.

– Musisz wytrzymać jeszcze trochę, przecież pani nigdzie się nie wybiera, prawda? ( uśmiechając się mrugnął do przyjaciela ). Zaraz będą chłopaki i wieczór się rozpocznie.. Na razie łyknij piwka, rozluźnij się trochę, zapowiada się dzisiaj długa noc.

 

Dalszą dyskusję przerwały światła przenikające okna. Mieszkanie na zadupiu miało swoje plusy, a największym z nich niewątpliwie było to, że znaczna odległość od zabudowań sąsiadów i głównej drogi zapewniała Robertowi ciszę i spokój, a także dyskrecję, której czasami bardzo potrzebował. Dzwonek do drzwi obwieścił obecność kolejnych gości.

 

Mężczyźni stojący przed drzwiami byli dobrymi znajomymi Roberta; łączyła ich wieloletnia przyjaźń, a także coś, co sprawiało, że czuli się elitarni, naprawdę wyjątkowi. Przywitali się podając sobie ręce. Każdy z nich miał w głowie już tylko jedną myśl – przejść do salonu Roberta, gdzie czekała na nich tak bardzo wyczekiwana niespodzianka. Gospodarz gestem zaprosił ich do środka, by następnie każdemu z osobna podać kieliszek napełniony czystą wódką. To był pewien rytuał, alkohol zawsze pomagał się rozluźnić i sprawiał, że towarzystwo otwierało się przed sobą coraz bardziej. To jednoczyło, oraz pozwalało nawiązać ten szczególny rodzaj więzi, jaki łączy mężczyzn pijących wspólnie i posiadających swoje własne, ukrywane przed światem sprawy. Robert wiedział, jak zawsze w takim przypadku, że ilość alkoholu musi być wystarczająca by chłopcy zapomnieli o rzeczywistości, jednak nie na tyle by padli zalani w trupa. To oznaczałoby koniec imprezy, a nie o to przecież w tym wszystkim chodziło. Kobieta siedząca na kanapie swoim wyglądem olśniłaby każdego, nic więc dziwnego że wywarła duże wrażenie na przybyłych gościach. Na ich twarzach zagościła radość i wielka nadzieja.

 

„Jestem mistrzem” pomyślał Greiner widząc zachwyt w oczach chłopaków. To on od lat był liderem, on decydował komu i na ile pozwoli. Jak wilk, przewodzący stadu. Zazwyczaj pozwalał każdemu na wiele, powoli zwiększając dawkę rozkoszy, tak, by nakręcali się coraz bardziej. Przyjrzał się siedzącej kobiecie. Faktycznie, nie wyszło źle. Blondynka miała niezłe cycki i sam również nie mógł już się doczekać, kiedy poczuje dotyk jej ciała. Przejechał wzrokiem po ładnych nogach i wąskiej talii, by następnie skoncentrować się na twarzy. Dobrze dobrany makijaż sprawiał, że kobieta prezentowała się doskonale. Efekt psuły tylko ciągle zamknięte oczy, ale to akurat można było przeżyć. Blondynka prezentowała się seksownie i uwodzicielsko. Prawie jak wtedy, kiedy jeszcze żyła.

 

***

 

… Pewnego dnia wszystko się skończyło. To było jak uderzenie młota. W jednej chwili wszystko się zachwiało, by runąć i pogrzebać moje sny i idee. Miałem swój cel i swoje marzenia, które w jednej chwili zamieniły się w pył, grzebiąc pod gruzami mojej własnej wiary to, w co wierzyłem od tysiącleci.

 

Nigdy nie zastanawiałem się, ile stoczyłem bitew. Może setki, może tysiące? Tak naprawdę to nie miało dla mnie znaczenia, liczył się tylko ten czas, gdy mogłem przebijać mieczem swoich wrogów, odcinać im skrzydła, patrzeć jak bledną i marnieją. Patrzeć na błękitną krew płynącą z ich anielskich ran i spoglądać im w oczy, kiedy umierają. Widziałem jak gaśnie światło w oczach umierającego anioła, jak odchodzi nadzieja uchodząc razem z życiem. Widziałem to naprawdę ogromną ilość razy. To było moim celem – zabić ich jak najwięcej, najlepiej wszystkich i to od razu. Apokalipsa ? Byłoby idealnie… Ale od razu niestety się nie da. Anioły są silne, mają potężną moc i są chronieni przez Pana. Dlatego ta walka trwa już tak długo. Upadłe Anioły , zwane demonami nigdy się jednak nie poddadzą. Nigdy nie wybaczą i nigdy nie zaprzestaną mordowania obrońców tych, przez których Pan wypędził nas ze swego Królestwa skazując na wieczny mrok i wieczne zapomnienie.

 

… Tamtego dnia jak zwykle odbywały się ćwiczenia taktyczne. Młodzi pobierali naukę, jak nie dać się zabić. Jako generał miałem za zadanie przygotować ich tak, by nie dali się rozpieprzyć już przy pierwszym starciu. Z mozołem powoli tłumaczyłem, kim są pradawne anioły, ile potrafią, jak walczą i jak można ich zabić. Jak zawsze, jeden z młodych kadetów zadał pytanie, jaki słaby punkt posiadają anioły. Jak zawsze, odpowiedziałem że nie ma takiego. Jedyną regułą i prawidłowością podczas walki jest to, by walczyć tak, by nie dać się rozpierdolić i jeśli to możliwe – pokonać jak największą liczbę przeciwników. A przynajmniej jednego.

 

Być może przyczyną późniejszych zdarzeń było to, że podczas ćwiczeń byliśmy skoncentrowani na treningu, być może zawiniły straże… Dziś już tego nie wiem. Faktem jest, że totalnie nas zaskoczyli. Gdy usłyszeliśmy łopot skrzydeł niestety było już za późno. Wykorzystali zamieszanie i zanim naprawdę podjęliśmy walkę, wielu z nas było już na zawsze martwymi. Jako generał regimentu Samaela, szybko przegrupowałem swój oddział. Rozkazy padały z moich ust w tempie ekspresowym i równie szybko były wykonywane. Pole bitwy obejmowało znaczną część naszej bazy; pierdolnik był że tak powiem – nie z tej ziemi. Tak naprawdę nie wiem, kiedy popełniłem błąd. Być może wtedy, gdy nie mając innego wyjścia w obronie własnego życia skupiłem się na walce wręcz, zamiast na dalszym wydawaniu rozkazów. Nie pamiętam momentu, gdy oberwałem w bok ognistym mieczem. Pamiętam tylko ogromny ból, płomień palący moje żebra. Pamiętam krzyk, który wbrew logice był moim krzykiem. Przez chwilę świat wokół mnie zamarł, a ja osunąłem się na czarne kamienie pragnąc tak bardzo żyć. Odgłosy walki dochodzące dookoła były jak oprawa dźwiękowa jednej z teatralnych scen. Wiedziałem że kiedyś umrę. Jak żołnierz, podczas walki. Nie sądziłem tylko że tak wcześnie. Przecież żyję dopiero… kilka tysięcy lat. Ale na umieranie chyba nigdy nie jest zbyt wcześnie. Oddychałem ciężko, spoglądałem w niebo i widziałem tylko Mrok. Postać, która stanęła nade mną uniosła w górę miecz. Skrzydła rozpostarte szeroko zasłoniły mi cały widok. Widziałem tylko ostrze, skrzydła i te jego oczy… Oczy w których dostrzegłem odbicie swojego własnego lęku i swoje przerażenie. Wbrew wszystkiemu – wbrew dumie, zasadom i temu czego mnie uczono, naprawdę chciałem żyć. Panika i ból sparaliżowały moje ciało, myślałem już tylko o mieczu którego ostrze skierowane było w moją pierś.

 

Nie wiem dlaczego się zawahał. A przynajmniej w pierwszej chwili tego nie wiedziałem. Opuścił miecz wyciągając do mnie rękę…Trwało to dosłownie chwilę, sekundę później z jego piersi sterczały dwa miecz moich towarzyszy, a on sam upadł obok mnie. A ja wciąż nie mogłem się otrząsnąć z tego, co przed chwilą zobaczyłem. Nie mogłem, nie chciałem sam przed sobą przyznać, że anioł mi… wybaczył. Że darował mi życie, zamiast dobić mnie tak, jak ja na pewno bym to zrobił. Do tej pory wierzyłem, że nienawiść jest po obu stronach. Że litość to słabość, a tylko silniejsi, twardsi i brutalniejsi mają szansę wygrać ten odwieczny spór… Spór, który odsunął nas bardzo daleko od naszego dawnego Pana, odrzucając za nas Jego idee i zasady, których nas uczył… Ból, coraz silniejszy sprawił, że na oczy zachodziła mi mgła, odgłosy stawały się coraz cichsze a ja pełen wątpliwości umierałem nie wiedząc po co żyłem i czy wszystko co zrobiłem dotąd nie było wielkim błędem, nieporozumieniem, zmarnowaną szansą utraconą już na zawsze.

 

Następnym co pamiętam, był Jego głos. Spadałem. Moje ciało gnało w dół z niewyobrażalną prędkością. Pragnąłem wreszcie spaść, uderzyć w dno otchłani, zakończyć chwilę, gdy przegrałem, wypić ostateczny kielich rozpaczy i zapomnieć, że to się kiedykolwiek wydarzyło. Nie pamiętam wszystkich słów, tylko te dwa, które wryły mi się w serce już na zawsze. „Wróć synu”. Dziś już naprawdę nie wiem, czy rzeczywiście je słyszałem, czy też ból i omam sprawił, że w to uwierzyłem. Faktem jest że poczułem je z całej siły i to już na zawsze wytyczyło nową drogę w moim życiu. I przez jedną chwilę, jedyną od niepamiętnych wieków przed moimi oczami ukazały się Ogrody… Jak ulotne wspomnienie utraconego szczęścia, przez chwilę poczułem okruch dobra, a widok Ogrodów natchnął moje serce tęsknotą. Wiecie jak bardzo pragnie wolności więzień celi śmierci? Albo jak Matka kocha utracone dziecię. Tak ja, przez jedną chwilę zapragnąłem… Boga…

 

… Obudziłem się tutaj, pośród was. Pośród tych których dawniej tak bardzo nienawidziłem. Pośród brudu, ludzkich odpadów, śmieci, gówna i ludzkiego ścierwa każdego dnia opluwającego tego, który dał im życie. Pierwsze kilka dni pobytu na tej marnej planecie spędziłem w amoku, nie mogąc uwierzyć że to może być prawda. Stopniowo dochodziłem do siebie, wściekły na Stwórcę, że nie zakończył mego życia, tylko poddał je wykrętnej torturze, zmuszając do egzystencji pośród was. Każdego dnia obserwowałem, jak bardzo jesteście zepsuci i jak daleko jesteście od przykazań Pana. Jak niszczycie to, co kiedyś było piękne, bez porównania z tym, czym dzisiaj jest Ziemia. Żyłem wśród was zastanawiając się, w jaki sposób mógłbym wrócić do Jedynego Najwyższego a każdy dzień spędzony pośród was był dla mnie ciężarem. Jedyne co potrafię naprawdę dobrze, jest zabijanie. Pozbawianie życia marnych istot jakimi jest znakomita część z was, stała się moim nowym powołaniem . Od wielu już dni prowadzę selekcję, by eliminować tych którzy najbardziej swoim czynem i słowem grzeszą przeciw Bogu. Wiem, że Pan was umiłował. Jednak odeszliście od Niego daleko, niemalże tak jak my. Nie jestem w stanie powrócić w szeregi aniołów, a moi mroczni towarzysze zabiliby mnie niechybnie. Postanowiłem więc ludzką rasę przybliżyć w stronę Pana. Zaprowadzę was przed Tron Pański, cichych, pokornych, wielbiących jego słowa. Ale najpierw muszę oddzielić ziarna od plew. Wiem, że to może potrwać bardzo długo. Ale spokojnie, naprawdę czasu mam bardzo wiele…

 

***

 

Greiner siedział w fotelu. Sączył wódkę z colą, obserwując jak Matt przysunąwszy się do Angeliki Herbert składał pocałunki na jej martwym ciele. Najpierw delikatnie w szyję, później usta, następnie dekolt. Obnażone piersi, pomimo zimnego ciała nadal prezentowały się wspaniale; Rob wykonał dobrą robotę. Z głośników wieży leciał Cohen i jego „In my secret life”. Nieco trudności w utrzymaniu romantycznego nastroju przysparzała sztywność ciała martwej kobiety, ale ten fakt nie stanowił problemu. Po prostu, trzeba było użyć siły fizycznej, zamiast prosić, czy sugerować jak w przypadku żywych kobiet. Matt podwinął sukienkę, ściągnął majtki z nieruchomego ciała i przybliżywszy ją do twarzy wciągnął zapach, rozkoszując się chwilą. Potem klęknął pomiędzy nogami przechylonego ciała i odsłonił sukienkę prezentując wszystkim uda, biodra i wzgórze, na widok którego Dave siedzący na krześle w kącie rozpiął spodnie i włożył rękę w bawełniane majtki, poruszając swoją męskością. Matt uwielbiał chwile, gdy jego język delikatnie dotykał warg sromowych martwych kobiet. Teraz również miał pełny wzwód, a jego usta całowały każdy centymetr okolic intymnych pięknej za życia kobiety, odpowiednio zwilżając je śliną.. Gdy uznał, że już jest gotowa, zsunął dżinsy i powoli, ze spokojem, kawałek po kawałku wszedł w nią poruszając biodrami. Rozkoszował się chwilą. Nigdy nie myślał o tym, jak o pieprzeniu trupów, raczej jak o romantycznej randce z idealną kobietą, która nie powie „nie”, ani nie walnie go w twarz za to, na co miał ochotę. Patrzył na twarz kobiety, na jej piersi. Rozkoszował się widokiem swojego penisa wsuwającego i wysuwającego z tego magicznego miejsca, a wszystko to przyprawiało go o dreszcz. Coraz szybsze ruchy potęgowały jego podniecenie, zagryzając lekko wargi czuł, jak moment ekstazy zbliża się coraz bardziej. Nie przeszkadzała mu widownia; nie był to pierwszy raz. Zresztą on sam niejednokrotnie patrzył, jak chłopaki po kolei zabawiali się tworząc swoistą orgię, której główną atrakcją były ciała umarlaków. Gdy czuł, że finał dla niego jest już bliski, przyspieszył jeszcze bardziej. Nie chciał już czekać, chciał poczuć ten rozkoszny dreszcz targający jego ciałem, a gdy wytrysk wypełnił Angelikę od środka nasieniem, on lekko posapując poruszył się w niej jeszcze kilka razy, by następnie ustąpić miejsca pomiędzy jej nogami Dave’ovi, który już stał w gotowości lekko masując swoje przyrodzenie.

 

 

***

 

Spacerowałem pośród drzew. Park był wtedy zielony, lekki wiatr delikatnie wplatał się we włosy. Niewielkie chmury tylko częściowo przesłaniały niebo, a ja wysoko tam poszukiwałem odpowiedzi na sytuację w jakiej się obecnie znajdowałem. Wokoło ludzie zajęci swoimi sprawami sprawiali wrażenie tak odległych od moich rozważań. Jedni bawili się z dziećmi, inni wtuleni w siebie spacerowali nie widząc nikogo poza sobą, na ławce spał alkoholik – on już znalazł swoje „szczęście”. Szedłem zamyślony. W głowie wciąż miałem masę wątpliwości, ogrom mojej rozterki przyprawiał niemalże o ból. Nie wiedziałem, dlaczego tak a nie inaczej potoczyły się ostatnie wydarzenia. A przede wszystkim – nie mogłem zapomnieć oczu anioła, anioła który darował mi życie. Nie potrafiłem tego zrozumieć, w pewnym sensie wykraczało to poza moje rozumowanie. Czy można wybaczyć największemu wrogowi ? Czy gdyby wiedział, że ten moment zawahania będzie kosztował go życie, zawahałby się ? Jego śmierć zamiast mojej…Moje życie zamiast jego. Mój największy wróg, który umarł zamiast mnie… Nie mogłem zrozumieć tego uczucia. Litości? Przebaczenia ? A może to tylko chwilowa słabość, ale przecież nie – wyraźnie widziałem, czułem to – on mi wybaczył. Czy potrafiłbym zrobić to samo? Na to pytanie dręczące mnie podświadomie nie potrafiłem odpowiedzieć.

 

Zatopiony w swych myślach, nie zauważyłem, kiedy krajobraz wokół mnie zaczął się zmieniać. Szedłem pogrążony w swoich rozważaniach, obojętny na bodźce zewnętrzne. W pierwszej chwili nie docierały do mnie ani ciepłe promienie słońca, ani śpiew ptaków nieporównywalny z niczym na ziemi. Spostrzegłem drzewa – piękne, dumne, rodzące owoce kształtów i rozmiarów niespotykanych w waszym świecie. Ujrzałem rzekę, której czysty błękit przywodził na myśl niewinność. Dostrzegłem zwierzęta pasące się spokojnie i ten widok znów mi coś przypomniał. Podświadomie, jakby obraz przywołany z samego dna pamięci… I nagle zrozumiałem. Nie była to ziemia i nie był to wasz ludzki świat. Znalazłem się w Ogrodach, których mglisty obraz ledwie pamiętałem. Ogrodach, które Pan kiedyś stworzył dla nas. Obraz, który mnie otaczał przepełniał moją duszę. Tak bardzo pragnąłem zostać tu na zawsze. Ciepło, prawdziwe ciepło którego nie odnalazłem nigdzie indziej, ani na ziemi, ani w Otchłani Mroku. Zupełnie oszołomiony stałem nie mogąc dojść do siebie. I wtedy Go ujrzałem.

 

Stał w cieniu dębu i spoglądał w moją stronę. Patrzył, smutny, zatroskany. Nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy. Nie odnalazłbym w sobie tyle siły. Bijący od Niego ogrom majestatu nie pozwolił na nic więcej, niż tylko pokorę. Padłem na kolana i pochyliłem głowę. Nie powiedział ani słowa, a jednak usłyszałem wyraźnie Jego głos. „Wróć, dziecię zagubione pośród mgieł” … A potem straciłem przytomność.

 

***

 

Impreza trwała w najlepsze. Alkohol szumiał w głowie, cicha, klimatyczna muzyka wprawiała w prawie narkotyczny nastrój wszystkich obecnych w saloniku mężczyzn. A przede wszystkim gwiazda wieczoru, choć zupełnie bez własnej świadomości, ani przyzwolenia dostarczała panom uciech na wszelkie możliwe sposoby. Orgia trwała, mężczyźni po kolei zaspokajali swoje potrzeby korzystając z ciała pięknej kiedyś kobiety, dziś będącym tylko martwym i zimnym kawałem mięsa, plugawionym przez grupę zboczeńców, bluźniącym boskim prawom samym swoim istnieniem.

 

Mężczyzna stał w drzwiach pokoju, oparty o futrynę. Przyglądał się , jak Greiner i jego kompani świetnie się bawią, pogrążeni w jakże wyuzdanej ekstazie. Nie zauważyli go, zajęci zupełnie innymi sprawami. Przyglądał im się z coraz bardziej rosnącym obrzydzeniem. Czuł wzbierający w środku gniew, kumulującą się nienawiść, pogardę do istot tak zepsutych, że samo ich istnienie jest bluźnierstwem przeciwko Panu.

 

Pierwsze uderzenie przewróciło Matt’a na podłogę. Bardziej miało na celu zwrócenie uwagi, niż naprawdę uszkodzenie ciała. Szok był tak wielki, że Robertowi dosłownie odebrało mowę. Prędzej spodziewałby się obecności w swoim domu Matki Teresy z Kalkuty, niż obcego mężczyzny. Wszyscy stanęli jak wryci, zdumieni i wyraźnie zaskoczeni. Pierwszy otrząsnął się Matt, który uderzony w bok głowy momentalnie otrzeźwiał.

 

– Coś ty kurwa za jeden? Rob, nie zamknąłeś kurwa drzwi?!!!

 

Mężczyzna spojrzał mu w oczy. Butelka piwa, zima i okryta kropelkami wody wyrzucona z ogromną siłą uderzyła Matta prosto w czoło, roztrzaskując jego głowę i rozbryzgując dookoła krew, brudząc ściany i stojące w pobliżu meble. Drgające ciało upadło na ziemię wykręciwszy pół piruet i wydając przy upadku stłumiony, głuchy odgłos. Mężczyźni stali oniemiali, powoli zaczynając rozumieć powagę sytuacji. Intruz wolnym krokiem, przeszedł wzdłuż pokoju, ani na chwilę nie spuszczając z nich wzroku. To dało im czas, aby mu się przyjrzeć. Niebieskie dżinsy, biały t-shirt i oliwkowa kurtka do pasa okrywały szerokie bary, a szybkie i pewne ruchy sprawiały wrażenie wysportowanego gościa. Zaczesane do tyłu i błyszczące od brylantyny włosy przywoływały skojarzenie z wyglądem mafiosa, a spojrzenie niepokojąco szmaragdowych oczu, błyszczących nienaturalnie w półmroku przyprawiały o dreszcz. Niemalże czuli kipiący z niego gniew. A jego gniew obudził w nich strach.

 

Skrywana przez lata tajemnica i świadomość liczebnej przewagi sprawiły, że postanowili zaatakować. Nie mogli pozwolić, aby ktokolwiek dowiedział się o ich działalności, przez lata ukrywanej i skrupulatnie tuszowanej tak, aby nikt nie wpadł nawet na myśl o ich poczynaniach. Ryzykowali wszystkim, a prawda ukazana światu oznaczałaby koniec dla każdego z nich. Zdecydowali wiec uśmiercić intruza, by nic nie wyszło poza mury tego domu.

 

Dave złapał za taboret, nabrał zamachu, wkładając całą siłę w to jedno uderzenie, które miało zakończyć niezręczną sytuację. Nie przewidział jednego. Mężczyzna był od niego szybszy i silniejszy. Wywinął się i wychodząc z półobrotu , kopnął go mocno w plecy, gruchocząc kręgosłup, złamany z chrzęstem i zwalając Dave’a na kremowy dywan, wijącego się i wrzeszczącegoz bólu. Uniesiona na wysokość metra noga odziana w czarny, wysoko sznurowany wojskowy but opadła z impetem, trafiając wprost pod brodę, miażdżąc krtań i tłumiąc odgłos umierania. Teraz kolej na następnego… W świetle stojącej w kąciku nocnej lampki postać jednego mężczyzny rzucała na ścianę cień, ukazując widok postaci trzymającej drugą postać za gardło, uniesioną piętnaście centymetrów nad ziemię, charczącą, próbującą wydusić błagalne słowa o litość, wierzgającą nogami. Bezsilnie próbując oderwać od gardła zaciśniętą dłoń. Przybysz patrzył duszonemu w oczy, spokojnie, prawie bez emocji, zaledwie z nutą obrzydzenia, jak gdyby trzymał w powietrzu zwierze ubabrane w gównie. Aż wreszcie zacisnął palce na tyle mocno, by zdusić ostatni dech życia, po czym z impetem odrzucił martwy ochłap i skierował swe kroki w stronę Roberta.

 

– Skurwysynu … – wycedził – Śmierdzisz. Cuchniesz i nawet nie wiesz jak bardzo. Twoja dusza gnije, a ciebie już nie ma. Śmierdzisz padliną, gnijesz za życia. Mam dość patrzenia na to co robisz… Przynosisz hańbę swojemu gatunkowi. Nawet nie wiesz ile frajdy sprawi mi wysłanie cię przed oblicze Pana… On Osądzi cię i skaże… na wieczne potępienie… Myślisz że nie ma Boga? Na twoim miejscu chciałbym, żeby tak było. Ja zabiję cię za chwilę, ale to On wyda na ciebie wyrok…

 

Złamany z chrzęstem palec wskazujący lewej dłoni podłamał Greinera psychicznie. Widok kości, sterczącej z rozerwanej skóry, ból i świadomość własnej krwi pozbawiły go resztki odwagi. Ochota na walkę odeszła mu całkowicie, teraz już tylko pragnął ocalić życie. Uderzenie w bok głowy było na tyle silne, by Greinar upadł z impetem na posadzkę, oszołomiony i zamroczony. Potężne kopnięcie w żebra, które pękły z trzaskiem odebrało oddech, ból jeszcze bardziej spotęgowany nie dał mu szansy wstać. Na kolanach, odczołgawszy się pod ścianę próbował skulić się i choć odrobinę zasłonić. Kopnięcie w twarz zgruchotało szczękę, wybite zęby razem z gęstą czerwoną śliną pomieszaną z krwią powoli wypadły na terakotę. Następne kopnięcie odrzuciło Roberta prawie dwa metry od napastnika. Próbował odczołgać się dalej, ale mężczyzna szybkim ruchem doskoczył do niego i opuścił z impetem podniesioną nogę, przybijając dłoń Greinera do podłogi, przy okazji zamieniając ją w krwawy ochłap. Robert nie miał żadnych szans, powoli rozumiał, że jedyną ucieczką przed kolejną eksplozją bólu będzie śmierć, ale wciąż jeszcze tak bardzo pragnął żyć… Każdy kolejny kontakt z napastnikiem był kolejnym wybuchem bólu, który choć wydawało się to niemożliwe, potężniał coraz bardziej. A napastnik wciąż miał dużo siły i ochoty na dalszą zabawę. Uderzenia, kopnięcia i ciosy wciąż spadały, trwały niczym nie kończący się taniec. A każdy krok okupiony był przedłużającym się cierpieniem.

 

Świeca, zapalona wcześniej i postawiona przez Greinara na kominku powoli dopalała się, wosk rozlany po kamieniu zastygł dawno, tworząc wyjątkowe łzy, niczym kwintesencja smutku zagubionego człowieka. Greiner w niczym nie przypominał już dawnej postaci. W zasadzie, nawet gdyby przeżył ten wieczór, nie przypominałby już nikogo. Zmasakrowane ciało wciąż żyło, poruszało się, czołgając, ale Greiner modlił się już tylko o śmierć, czekał na swe wybawienie. Pragnął też żyć, ale obydwaj wiedzieli, że jego żywot musi dziś dobiec końca. Niezliczona ilość zadanych ciosów zabiła w nim nadzieję. Ból , ogromny ból maltretowanego człowieka sprawił, że tęsknił za wybawieniem. Ale ono nie nadchodziło. Greiner rozumiał, że wszystkie otrzymane ciosy były dla niego karą. Karą za swoje poczynania. Za żądzę, będącą istotą jego życia, za pragnienia inne niż pozostałych ludzi. Za pożądanie, tak bliskie jemu i jego towarzyszom. Za wszystko, co przez lata skrzętnie ukrywał przed światem. Przed światem, który nigdy nie zrozumiałby jego pasji. I nigdy by jej nie zaakceptował. A gdy wreszcie przyszła ta chwila, gdy niezapowiedziany gość jego domu okazał litość i miłosierdzie, Robert zapłakał modląc się o koniec cierpienia.

 

Uderzenie w pierś było tak silne, że Greiner stracił przytomność. Pięść zaciśnięta na jego sercu, zabiła w nim życie, a on sam odpłynął w ciemność, by nigdy już z niej nie powrócić.

 

Ciało Greinera leżało martwe na ziemi, a on sam nie miał szansy zobaczyć, jak jego morderca klęka na kolana, pochylając głowę, z pokorą i smutkiem poddając się zadumie. Nie mógł widzieć łez, płynących po smutnym obliczu. I nie mógł usłyszeć cichego szeptu, pewnej dawno zapomnianej modlitwy….

 

…Wybacz mi Panie, bo zgrzeszyłem. Pozwól odkupić wszystkie moje winy. Bym Tron Twój ujrzał i mógł oczyść duszę , a Jasność Twoja wzięła mnie w ramiona. Wybacz mi Panie; żałuję za swe czyny, gdy każdą chwilą raniłem Twe Oblicze. Gdy krew i ból płynęły wielką rzeką, a Ciemność Mroku była mi za matkę…

 

***

 

Pamiętam dzień, gdy spacerowałem ulicami wielkiego miasta, przyglądając się otaczającemu mnie światu. Patrzyłem na maszyny, budowle, codzienną ludzką pogoń w poszukiwaniu chwilowego szczęścia. Przyglądałem się ludziom, jak zabiegani, gnają przed siebie, nawet nie myśląc o tym, co naprawdę jest w życiu ważne. Wasz świat niestety stał się moim światem. Jestem tu uwięziony i nie potrafię sam stąd odejść. Pan, w jakimś niezrozumiałym dla mnie celu zesłał mnie tu, abym żył pośród was. Muszę więc nauczyć się istnieć pośród ludzi, dostosować i pokochać to co zostało mi narzucone…

 

Obserwowałem tłum, podążający w sobie tylko wiadomym celu. Patrzyłem na ludzi przemieszanych w tłumie. Pośród wielu głów niektórzy wyróżniali się w sposób zdecydowany. Człowiek, którego głowę otaczał najmocniej spowity ciemny dym, niczym mroczna mgła unosząca się w powietrzu szedł w moją stronę, pewny siebie. Przystanąłem więc, zastanawiając się co jest w nim innego od pozostałych. Im bardziej się zbliżał, tym większy czułem smród. Gdy mnie mijał, fetor stał się prawie nie do zniesienia. Zaintrygowało mnie to, na tyle bym zawrócił i podążył za nim.

 

Wszystko co zobaczyłem później rozjaśniło mi wątpliwości. Człowiek, którego śledziłem, był zepsutym, naprawdę zepsutym człowiekiem. Grzeszył przeciwko Panu w sposób tak obrzydliwy, tak plugawy, że ledwie w to uwierzyłem. Gniew nadszedł bardzo szybko. Nie potrafiłem nad nim zapanować. Zabiłem go szybko, tak, że prawie nie był świadomy własnego umierania. To był pierwszy raz, kiedy zabiłem człowieka. Ale naprawdę , nie żałuję tego, co zrobiłem.

 

Od tamtego zdarzenia minęło już wiele. Każdego dnia przyglądam się ludziom, wypatrując tych, których głowy osnute są ciemną mgłą. Gnijące dusze roztaczające wokół smród, który niczym latarnia w środku nocy wskazuje mi tych, najbardziej bluźniących przeciwko boskim prawom.

 

… Tęsknię za Edenem. Tak bardzo brakuje mi tego ciepła, tej radości i bliskości Pana. Moja egzystencja pośród ludzi jest banicją, na którą zasłużyłem. Wasz świat, tak daleki od moich marzeń teraz jest moim domem. Zrobię więc wszystko, aby ten mój nowy dom był jak najbardziej zbliżony do tego, który naprawdę kocham. Czasu mam wiele i mam nadzieję, że pewnego dnia jedyną istotą skażoną dotykiem zła, będę ja sam, a ci, których umiłował i wybrał Pan, oddadzą Mu pokłon, wdzięczni za łaskę którą otrzymali…

 

 

Zbigniew Zduński,

2011r

Koniec

Komentarze

Warsztatowo naprawdę świetnie.Tekst przekonujący i z przesłaniem. Trafiły się jednak literówki:

żarna od plew - chyba ziarna?

wrzeszczącego wniebogłosy - spacja przed w

wycedził- Śmierdzisz - także spacja

Od tamtego zdarzenia minęło wielo dni. - popraw na wiele

Fajnie się czytało. Tyle, że jesteś bardzo daleki jeśli chodzi o stronę teologiczną.

Pozdrawiam

oczywiście wniebogłosy.

Według mnie świetnie nie jest (na razie, jeszcze nie przeczytałam całości).

powiedział wskazując krzesło, po czym odczekawszy chwilę sam usiadł na swoim. - Wystarczyło napisać, że sam usiadł, to "na swoim" brzmi jakoś niezręcznie. Można się przecież domyślić, że usiadł na krześle, to zresztą bez znaczenia czy było to krzesło czy fotel. Gdyby było to coś innego, nietypowego, zaznaczyłbyś to w tekście.

Wykorzystał ten czas, aby dyskretnie przyjrzeć się na oko trzydziestokilkuletniej blondynce. - Nieładnie brzmi "przyjrzeć się na oko".

Pierwsze spojrzenie nie dawało wątpliwości - czerwone, zapuchnięte oczy, drżące dłonie i zagubiony wzrok mówiły wystarczająco wiele na temat kobiety - - Znowu nadmiar. Po co "na temat kobiety"? Skoro wcześniej napisałeś, że się jej przyglądał...

kobieta ostatnio niewiele czasu poświęciła na toaletkę - Na toaletę. Toaletka to mebel.

W tym akapicie, który komentuję powyżej, wystepuje powtórzenie słowa "kobieta". Usuń powtórzenie.

- Nazywam się Małgorzata Witkowsky- cichy głos przerwał milczenie obydwojga.- Tu http://www.fantastyka.pl/10,4550.html znajdziesz wskazówki dotyczące zapisu dialogów. 

na klientów zakładu pogrzebowego „Greiar i Spółka- usługi pogrzebowe” - Powtórzenie "pogrzebowe - pogrzebowego". Wystarczyło napisać "na klientów firmy - i tu nazwa. Przecież w nazwie firmy jest określone, jaki charakter ma jej działalność... W nazwie firmy jest błąd, pewnie literówka. Wcześniej piszesz, że bohater nazywał się Greinar. Chyba od jego nazwiska pochodzi nazwa, nie? Uważaj na takie potknięcia, to przecież nazwisko głównego bohatera, więc ważna sprawa.

pozwalała na zbudowanie specyficznej więzi, jednoczących chociaż na chwilę Greinara ze swoimi klientami. - Więzi jednoczącej, skoro specyficznej, a nie liczba mnoga.

aby ta ostatnia podróż pani Andżeliki - Angeliki przecież! Rany, zanim coś wrzucisz, sprawdzaj to. Tak niedbale napisanego tekstu nikomu nie będzie chciało się czytać.

Proszę, niech Pani usiądzie - Pani małą literą. Przecież zwracał się bezpośrednio, nie listownie.Poza tym - trochę mnie dziwi ta wypowiedź. Facet już wcześniej zaproponował klientce krzesło. Nie usiadła? Ten fakt wymagałby zaznaczenia, że kobieta nie skorzystała z propozycji. Bo gdy czytamy, że gość krzesło zaproponował i nie ma w tekście nic, co świadczyłoby o tym, że babka nie usiadła, wyobrażamy sobie, że Małgorzata już siedzi. A potem Greinar znowu prosi, by usiadła. Bez sensu.

- Dobrze. Zróbmy więc jak pan proponuje. Kobieta przystała na propozycje - Propozycję! Zresztą, powtórzenie. I zły zapis dialogu.

pomimo dziewiętnastu lat w zawodzie, nie przyzwyczaił się do niego całkowicie. Owszem, nie robił już na nim wrażenia - Co nie robiło? Zawód?

Dalszych błędów technicznych nie chce mi się wymieniać, bo jest ich za dużo.

Rozmowa z kobietą - nuda, nuda, nuda. Nie ma tam nic, co zachęcałoby do czytania dalszego ciągu. Zaryczana klientka zakładu pogrzebowego i formułki pracownika firmy. Można było to spokojnie skrócić.

Resztę przeczytam po powrocie ze spaceru :)

Mnie tam warsztat nie zachwycił...

Ok,

na początek dziękuję Wszystkim za cenne uwagi. Opowiadanie jest moim absolutnym debiutem w tej dziedzinie. Można więc powiedzieć, że dopiero raczkuję i każda wskazówka jest dla mnie na wagę złota. Wszystkie błędy literówkowo - powtórzeniowe są oczywiście do poprawienia, mnie najbardziej ciekawi co sądzicie na temat fabuły, oraz to, "jak się to czyta'"?

 

Patrzył, jak powoli zamyka drzwi, ospale, jakby była odurzona narkotykami.

Powoli, ospale, jakby było odurzona – nie za dużo tu tego?

 

 

Nie ponaglał kobiety, wiedząc, że jak w większości przypadków, będzie potrzebowała trochę czasu, aby ochłonąć, dojść do siebie i przyzwyczaić się do klimatu tego miejsca. Wykorzystał ten czas, aby dyskretnie przyjrzeć się na oko trzydziestokilkuletniej blondynce. Pierwsze spojrzenie nie dawało wątpliwości - czerwone, zapuchnięte oczy, drżące dłonie i zagubiony wzrok mówiły wystarczająco wiele na temat kobiety - niewątpliwie bardzo przeżywała obecną sytuację i nie różniła się tym od znakomitej większości ludzi odwiedzających biuro Greinara. Czarna spódnica, pomięta, nie uprasowana bluzka i niedbale umalowane paznokcie jednoznacznie wskazywały, że kobieta ostatnio niewiele czasu poświęciła na toaletkę, mając najwyraźniej inne, zrozumiałe w jej sytuacji zajęcie.

 

Powtórzenia.

 

przerwał milczenie obydwojga

To logiczne, że milczeli oboje, nie musisz zaznaczać, że „obydwojga”. Poza tym głos przerwał jej milczenie, nie jego.

 

To tak z początku, nie chciałem powielać uwag przedmówczyni.
A dialogi to jakaś totalna porażka, dramat.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Przeczytałam. Pomysł całkiem niezły. Tylko że nie wciągnęło mnie specjalnie. Za dużo dłużyzn. Fragmenty zapisane kursywą - ciągną się w nieskończoność. Nie lubię takiego sposobu przedstawiania zdarzeń - w formie opowieści. Może byłoby to ciekawe, gdybym słuchała relacji żywej osoby. Jako blok tekstu do przeczytania - dla mnie niezbyt strawne.

Przeczytałam. Pomysł może i jest, ale w zasadzie wszystkie fragmenty dotyczące przemyśleń i wspomnień demona są zwyczajnie nudne. W dodatku podane w zwartym bloku tekstu i kursywą, co dodatkowo utrudnia czytanie. Skrócić, wypielić, wypielęgnować.

 

Pomysł połączenia dwóch różnych linii fabularnych ok, choć to zakończenie z masakrą takie sobie przekonujące. I ta końcowa część jest najbardziej zachwaszczona błędami.

Scena rżnięcia trupa - całkiem obrazowa, choć zawsze mnie dziwłlo, jaki facet chciałby wsadzić fujarę w dziurę, która oplywa spermą innego faceta...?

 

Dialogi zapisane nieprawidłowo. W niektorych miejscach nadmiar myślników w narracji, które raczej komplikują zdanie niż uproszczają. Angelika czy Andżelika, bo piszesz i tak, i tak. Niektóre zdania niezgrabne i przekombinowane. Przed przecinkami spacje są zbędne. I innymi znakami interpunkcyjnymi też. Za to po wielokropku sie przydają.  Jest troszkę powtórzeń. Nie piszemy "uniósl w górę", bo to masł maślane, w dół się nie da. Ziarna od plew a nie żarna.

 

Zdanie - potwór:

" Niebieskie dżinsy, biały t-shirt i oliwkowa kurtka do pasa okrywały szerokie bary, a szybkie i pewne ruchy sprawiały wrażenie wysportowanego gościa."

Dżinsy okrywające bary to fascynujące zjawisko, a ruchy sprawiające wrażenie gościa tym bardziej. ; )

 

W pokoju najpierw byl dywan, a potem terakota. Musisz uważać na zaimki, bo jest ich za dużo. Klękanie na kolanach - znów masło maślane.

 

Z grubsza tyle. Powodzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, mnie też zawsze dziwiło to, co Ciebie. No ale trzeba by zapytać zbiorowych gwałcicieli, czy im wspomniany przez Ciebie smutny fakt nie przeszkadza.

Jeśli ktoś gwałci trupa to chyba mu wszystko jedno - i tak jest nieźle popierdolony : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Racja. Nieźle. Ale myślę, że nawet popierdolenie można stopniować. I wtedy gwałt zbiorowy na trupie to już chyba szczyt szczytów :D

Wróciłem do tekstu po przerwie; bywa, że ponowne przeczytanie zmienia punkt widzenia i ocenę. Niestety, nie w tym przypadku. Doceniam pracę, włożoną w opowiadanie, ale niewiele ponad to. Wstawki kursywą usypiają --- za wiele w nich czegoś, co można nazwać dość tanim moralizatorstwem, niezbyt udanymi wykładami z etyki. Postać, do której owe wstawki się odnoszą, ani mnie ziębi, ani parzy. To monotonne kajanie się za dawne grzechy...  

Po zmianie proporcji, czyli zdecydowanym zredukowaniu motywu, o jakim wyżej, tekst nabrałby życia i wyrazistości, moim zdaniem.

Za przedmówcami --- struktura tekstu jest zła. Za dużo miejsca zajmują te fragmenty kursywą, dialogi trzeba by przyciąć. No i narracja jest nazbyt ospała.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka