- Opowiadanie: gonzo - Genius loci

Genius loci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Genius loci

GENIUS LOCI

 

1. Gon

 

– Piotruś, mówią, że straszny z ciebie zwyrodnialec.

 

Piotruś nie był zwyrodnialcem. Przynajmniej tak o sobie nie myślał. Nie był też wyrachowanym draniem bez serca i sumienia; nie kłamał i nie manipulował ludźmi, nie wypruwał swojej moralności dla przyziemnych celów; nie upodlił niczyjej godności z lubością sadysty, ani nie wysysał przestraszonych dusz jak cmentarny upiór o czarnym podniebieniu i długich pazurach.

 

Siedział w restauracji, w której wnętrzu panował półmrok, rozjaśniony niewielką ilością świec. Przez dłuższą chwilę milczał; przyglądał się szybie. Za taflą szkła, w ciemności padał deszcz, przejeżdżały samochody i przemykali wymarznięci listopadem przechodnie. W odbiciu widział trzech mężczyzn przy stoliku. Dwóch z nich siedziało rozpartych w krzesłach, obaj zaczerwienieni wódką i ciepłem panującym w restauracji. Byli dobrze ubrani, ale nie mieli garniturów, w przeciwieństwie do ich towarzysza. Pierwszy z nich, grubszy z brodą, nazywał się Filip. Był prezesem Genius Phinance. Drugi, Jacek, był jego szczuplejszym wspólnikiem. Tym wygadanym.

 

– Ale dla nas możesz być największym dupkiem, jakiego ziemia nosiła od czasów biblijnego Potopu. Ważne, że jesteś skuteczny. Zdrowie Filipie –postać z szyby wniosła kolejny już kieliszek w stronę wspólnika i wychynęła zawartość na raz. ­– Niech nam pani jeszcze jedną butelkę przyniesie –machnęła w stronę baru, który był niewidoczny w głębi odbicia.

 

Trzeci z mężczyzn siedział po środku, wprost naprzeciwko szyby. Od pozostałej dwójki był zdecydowanie młodszy. Dłuższą chwilę milczał i wpatrywał się w okno. Patrzył w nie intensywnie. Odbicie milczącego było przystojne. Zauważyło to odbicie młodej kelnerki, która wyrwała Piotrusia z zamyślenia, ocierając się o niego nie do końca przypadkiem.

 

– Przepraszam pana najmocniej – uśmiechnęła się, kładąc butelkę wódki na stole. Miała ładny, łobuzerski uśmiech, rude włosy i zgrabną figurę, która rysowała się pod czarną sukienką.

 

– Nic się nie stało – powiedział łagodnie i spojrzał jej prosto w oczy. Miał duże, błękitne oczy. Kelnerce spojrzenie tego blond włosego przystojniaka przypominało puste oczy kukły z teatru lalek, do którego często chodziła w dzieciństwie. Było puste i nieobecne. Dopiero chwilę później zobaczyła ich głębię i iskierkę, która zapłonęła gdzieś w środku; przeszyła ją na wylot. Kelnerka zawstydziła się i odeszła zarumieniona.

 

Piotruś w milczeniu odwrócił głowę przed siebie i odprowadził wzrokiem odbicie ponętnego tyłka kelnerki.

 

– Zatem drogi chłopcze – podjął Jacek, patrząc na Piotrusia ­– nasza propozycja jest prosta, a stawka wysoka. Wchodzisz w to?

 

Piotruś nie odpowiedział. Nie od razu. Intensywnie myślał o ostatnich trzech godzinach spotkania. Analizował.

 

 

 

– Masz dwa tygodnie na pokazanie, co potrafisz. – Powiedział bezceremonialnie Filip na początku spotkania. I były to jedyne słowa, które powiedział w stronę Piotrusia przez cały wieczór. Resztą zajął się Jacek.

 

– Może się wydawać, że to mało czasu – od razu przejął inicjatywę. – Stawiamy na szybkie dostosowanie się, stawiamy na najlepszych. Ty do nich należysz.

 

Chłopak spodziewał się tej rozmowy, spodziewał się, że zaproponują mu udział w Gonie.

 

– Walka o rynek jest krwawa – mówił Jacek w innym momencie spotkania. – Siedzą nam na barkach OVC, Open Cash i inni gracze, którzy chcą mieć z tego tortu jak najwięcej. Ale go nie dostaną, działamy szybko i przemyślanie. Mamy najwyższe tempo wzrostu, otwieramy najwięcej biur i wygrywamy tą wojnę. Wkrótce zaszlachtujemy konkurencję.

 

– Dlatego też – dodał pod koniec – proponujemy, abyś wziął udział w biegu po objęcie stanowiska dyrektora oddziałów na Śląsku. Chcemy, żebyś dołączył do Gonu wraz z dwoma innymi kandydatami.

 

Do tego momentu Piotruś usłyszał wszystko, czego się spodziewał. Wiedział, że nie będzie jedyny. Ale na pytanie kim są pozostali Jacek zgrabnie odparł – chcemy, aby w Gonie startowały trzy zdrowe, skoncentrowane na swoich wynikach wilki, żeby rywalizowały ze sobą, a nie rozszarpały się nawzajem. Dlatego nie możemy zdradzić ci tożsamości pozostałych. Pod uwagę bierzemy siedem biur i siedem załóg, ale tylko w dwóch biurach mogą być potencjalni kandydaci na to stanowisko. Może to być ktoś z Bielska, może ktoś z Gliwic, a może mamy na oku głodnego sukcesu wilka z twojego oddziału, z Katowic ­– uśmiechnął się chytrze. Po chwili poklepał Piotrusia po ramieniu – skoncentruj się na wynikach, a wygrasz Gon.

 

 

Wszyscy trzej siedzieli w milczeniu, czekali na jego decyzję.

 

– Zgadzam się – chłopak powiedział po odejściu barmanki, wciąż patrząc przed siebie.

 

– Wyśmienicie – Jacek oblizał wargi i wzniósł kieliszek. – Wypijmy za trzeciego wilka w Gonie Filipie.

 

Prezes Genius Phinance kiwnął głową, niedbale wzniósł kieliszek i wlał w siebie zawartość.

 

– A teraz wybaczcie, skorzystam z toalety – Piotruś podniósł się od stołu.

 

– A lej chłopcze – Jacek uśmiechnął się. ­– My zaraz zamówimy szampana, żeby to celebrować. Napijesz się z nami?

 

­– Niestety będę musiał wam podziękować. –Piotruś spojrzał na zegarek. –Za kwadrans mam jeszcze spotkanie w sprawie mieszkania.

 

– Zorganizowany jak zawsze – chudy wspólnik mruknął z uznaniem. – Ale dobrze, nie gniewamy się. Nie możemy przecież zabierać ci całego życia. Filipie – zwrócił się do znudzonego i podpitego prezesa – pora w takim razie zmienić lokal. Noc jest jeszcze młoda i kusząca, a pieniędzy sporo do rozbicia.

 

Tamten coś wymamrotał i zaczął się podnosić.

 

– Żegnaj w takim razie chłopcze – Jacek podszedł do Piotrusia i ścisnął mu energicznie dłoń. – Cieszymy się, że podjąłeś wyzwanie Gonu. Liczymy na ciebie.

 

– Dziękuję. – Chłopak ukłonił się i następne uścisnął niechętną dłoń Filipa, który zdążył już ubrać płaszcz.

 

Kiedy się obracał, poczuł uścisk na ramieniu.

 

– I pamiętaj – szepnął Jacek. – Gon to niebezpieczna gra. Stawka jest wysoka, a przegrana okrutna. Nie popełnij błędów Bartka.

 

– Nie popełnię.

*

 

Pięć nieodebranych połączeń, musi być wściekła. Oddzwonię jak wyjdę z toalety ­– pomyślał Piotruś i odłożył telefon.

 

Nie minęła minuta, a komórka znowu zaczęła wibrować.

 

– Kochanie przepraszam, że nie odbierałem, ale spotkanie zajęło mi dłużej, niż… – zaczął, ale zdenerwowany głos Asi wziął górę. Wiedząc, że przez najbliższe kilka minut nie będzie mógł powiedzieć nic poza yhym, albo dobrze, wiesz, że tak nie jest, przełożył telefon na ramię, podparł głową i podwinął mankiety koszuli. Umył dłonie, zaczesał się – wyglądam całkiem nieźle, pomyślał i spojrzał na zegarek.

 

Za minutę muszę wyjść. Pora przejąć inicjatywę.

 

– Asiu słonko – powiedział uspokajającym i troskliwym tonem – wiem, że byliśmy umówieni dzisiaj dwie godziny temu. Niestety miałem bardzo ważne spotkanie z szefami, jak wszystko dobrze pójdzie za dwa tygodnie awansuję i będę miał więcej czasu dla ciebie.

 

Jeszcze czterdzieści sekund, pora iść po płaszcz.

 

– Kochanie, to nieprawda, praca nie jest ważniejsza od ciebie… – Rozłączyła się.

 

Trudno, przejdzie jej. Poza tym i tak jutro potrzebuje całego dnia wolnego, więc będzie miał spokój.

 

Kiedy ruszył w stronę drzwi usłyszał za sobą głos – kłopoty z dziewczyną, co?

 

Odwrócił się. Ruda kelnerka.

 

Dwadzieścia sekund. Trzeba to szybko załatwić.

 

– Tak jakby – uśmiechnął się. – Piotruś, miło mi – wyciągnął dłoń.

 

– Klaudia – uścisnęła ją i przejechała prawie niepostrzeżenie kciukiem po wierzchniej części jego dłoni. Od razu dodała– wiem, śpieszysz się, Nie zatrzymuję. Ale jakbyś chciał pogadać, wiesz gdzie pracuję.

 

– Dzięki – puścił jej dłoń. – Zapamiętam na pewno. A teraz naprawdę muszę lecieć.

 

– Jasne, do zobaczenia Piotruś.

 

– Cześć – pożegnał się i poszedł po płaszcz.

*

 

Mieszkanie, które miał wynajmować mieściło się w odremontowanej kamienicy w centrum miasta. Piotruś uwielbiał kamienice – wysokie sufity i drewniane podłogi. Mieszkania w kamienicach liczyły przynajmniej osiemdziesiąt lat i miały swoją duszę. Chłopak od razu zakochał się w lokalu na Staromiejskiej. Jedynym, co dzieliło Piotrusia od wynajęcia go był pan Topik. Staruszek był właścicielem mieszkania i poszedł zaparzyć herbatę.

 

Chłopak siedział w dużym salonie rozparty w skórzanym fotelu i czekał. Zastanawiał się, jak przekona pana Topika, że jest tym, kogo szuka. Staruszek na wstępie oświadczył, że szuka właściwej osoby.

 

Piotruś do tej pory wynajmował dwa mieszkania. Na początku studiów współdzielił pokój z kolegą z liceum, potem, kiedy rzucił studia wynajął samodzielny pokój w mieszkaniu studenckim na osiedlu Gwiazdy. Obecność wiecznie imprezujących współlokatorów irytowała go. Piotruś długo i ciężko pracował przez ostatni rok i po powrocie do domu chciał się po prostu wyspać. Niestety czasem oprócz Morfeusza w swoim łóżku znajdował rzygających lub kopulujących znajomych współlokatorów. Piotruś ochrzcił mieszkanie mianem squat. Kiedy w czerwcu nadarzyła się okazja i współlokatorzy wyprowadzali się do domów dogadał się z właścicielką wynajmującą na niższy czynsz. Od tej pory mieszkał sam. Teraz, kiedy zarobki mu na to pozwoliły, postanowił wynająć coś bardziej wyszukanego. Spośród wszystkich ofert, najbardziej spodobało mu się to mieszkanie. I postanowił przeprowadzić się do niego jeszcze w ten weekend, przed rozpoczęciem Gonu.

 

Z przedpokoju doszły odgłosy szurania oraz brzęczącego szkła i łyżeczek. Po chwili do pokoju wszedł pan Topik.

 

Przygarbiony staruszek szurał kapciami po ziemi, niemal nie odrywając ich od parkietu. W wyciągniętych przed siebie rękach trzęsła mu się tacka z herbatą zalaną w szklankach z metalowym uchwytem. Szklanki leżały na spodkach, o które opierały się srebrne łyżeczki, przez co cała konstrukcja brzęczała bardzo głośno.

 

Piotruś nie pomógł, czekał aż staruszek położy tackę na stoliku przed nim. Pan Topik zabronił pomagać.

 

– To moje mieszkanie – zaskrzeczał piskliwym głosem na powitanie – i gość ma być gościem, a gospodarz gospodarzem.

 

Kiedy już pan Topik ułożył na stole szklanki z porozlewaną herbatą, zasiadł naprzeciwko i zachęcił Piotrusia, żeby spróbował.

 

– Bardzo dobra – skłamał chłopak odkładając szklankę z cuchnącym naparem. – Czy możemy w takim razie porozmawiać o mieszkaniu panie Topik? ­– Staruszek podniósł roztrzęsionymi rękami szklankę do ust i siorbnął głośno. – Godzina już późna, a nie chciałbym zabierać pana cennego czasu.

 

Właściciel mieszkania odłożył szklankę, przetarł wierzchem dłoni usta i spojrzał na chłopaka. Jego oczy przypominały dwa lśniące węgielki, prawie w ogóle nie miały białek. Dziadek uśmiechnął się ostrymi, przebarwionymi od papierosów zębami, a skóra na jego łysej głowie napięła się jak zżółkły papier. – Tak, za dwa kwadranse będzie północ. Również nie chcę pana dłużej zatrzymywać, zacznijmy zatem.

 

Piotruś pochylił się w stronę pana Topika.

 

– Na początek – zaczął rozdygotanym głosem – przyznam, że chciałem mieć większy wybór. Ale zgłosił się tylko pan, a syn nalega, żeby jak najszybciej wynająć mieszkanie.

 

– Będzie pan na pewno zadowolony, zadbam o nie, jak o własne. Zawsze jestem terminowy we wszystkich opłatach – szybko wtrącił Piotruś.

 

– W to nie wątpię młody człowieku. – Staruszek uśmiechnął się ponownie. – Chodzi o to, że nie wiem, czy jesteś odpowiedni. Kiedyś już popełniłem straszny błąd i nie chciałbym go powtórzyć, no ale – zamyślił się na chwilę. – Dobrze. Wyglądasz uczciwie. Od czego by tu zacząć?

 

­– Może obejrzymy pomieszczenia? – zaproponował chłopak.

 

– A tak, to dobry pomysł – pan Topik zaczął się podnosić. – Chodź pan za mną, to pokażę mieszkanie.

 

Piotruś wstał i bardzo powoli zaczął podążać za staruszkiem. – Więc tutaj mamy salon, a za tamtymi rozsuwanymi drzwiami jest sypialnia, niech pan spojrzy.

 

Chłopak odsunął drzwi i znajdowało się tam pomieszczenie, którym miejsca było dość na duże łoże małżeńskie i szafkę nocną

 

– Proszę dalej za mną, chodźmy w stronę kuchni. – Piotruś usłuchał. Zrobił trzy kroki w stronę starca i czekał, aż ten przemieści się dalej. Szło mu to bardzo powoli. – Pewnie zastanawia pana czym się teraz taki dziadek jak ja zajmuje?

 

– Z przyjemnością posłucham.

 

– Ano niczym – zarechotał nerwowo i zakaszlał. – Ale kiedyś to miałem sieć sklepów spożywczych. Biznes pięknie się rozwijał, syna i córkę do Niemiec na Uniwersytet Humbolta wysłałem i stać mnie wtedy było. Niestety pobudowały się te markety super i hiper i teraz mam tyle, o! – Uniósł zaciśniętą pięść. – Figę, proszę pana.

 

– Bardzo mi przykro – Piotruś powiedział z prawdziwym współczuciem.

 

– Ale czasy się zmieniają. Kiedyśmy z żoną tu mieszkali, potem zmieniliśmy na dom w Bytkowie, a mieszkanie stało puste. Żona postanowiła wynająć, bo po co miałoby się tylko kurzyć, mówiła. I prawda to, nawet kilku solidnych lokatorów mieliśmy. O, a tutaj jest przedpokój – zarysował ręką i ruszył w stronę białych drzwi. Piotruś rzucił okiem na długi korytarz, na końcu którego znajdowały się masywne drzwi z judaszem. – Był tutaj inżynier przez parę lat, młode małżeństwo i jeszcze ktoś… W każdym razie dzieci wydoroślały i osiadły w Niemczech, żona umarła, to dom sprzedałem i się przeniosłem do Bytomia w spokojniejsze miejsce na parterze, gdzie nie muszę tyle po schodach łazić. Dzieci nalegały, żebym do nich przyjechał, ale proszę pana, gdzie ja im na głowę będę wchodził. Myślałem nawet, żeby i to mieszkanie sprzedać, ale jakoś nie potrafię się z nim rozstać. Nieruchomość w centrum leży, na wartości rośnie. Wnukom w sam raz przepiszę, jak umrę.

 

Weszli do dużej, w pełni wyposażonej kuchni. Meble były utrzymane w stylu z początku XX wieku, a do tego zaopatrzona była w takie sprzęty, jak kuchenka, mikrofala i zmywarka.

 

– Syn wyremontował jakiś czas temu całe mieszkanie. – Wyjaśnił pan Topik. – Meble kazał odrestaurować, wstawić nowe sprzęty. Ja mu mówię, na co tyle pieniędzy ładować, przecież od lat tego nie wynajmujemy, a on: tato albo sprzedajemy albo remont i wynajmujemy, żeby nam się z tego melina nie zrobiła i grzybem nie zarosło. Więc się zgodziłem, jak mogłem nie zgodzić, jak mądrze mówił. Chodź panie jeszcze do łazienki – machnął ręką i ruszyli.

 

– Dlaczego tak długo nie wynajmował pan tego mieszkania? – spytał Piotruś, kiedy dochodzili do pomalowanych na czerwono drzwi łazienki.

 

Staruszek się zatrzymał i obrócił powoli w stronę chłopaka. Przez chwilę patrzył na niego czarnymi oczami bez białek. Piotrusiowi dreszcz przeszedł po plecach. – Mieszkał tu pewien człowiek – zaczął i zaraz urwał. – Ale to było lata temu.

 

Pan Topik otworzył drzwi do łazienki i zapalił światło. Łazienka była obłożona biało-błękitnymi kafelkami. Miała zlew, pralkę, toaletę, nawet kabinę prysznicową. I coś jeszcze.

 

– Więc lata temu mieszkał tu pewien człowiek i pewnego dnia zniknął, a zostało po nim to cholerne żelastwo – staruszek wskazał na przedmiot, który tak zaciekawił Piotrusia.

 

W rogu łazienki znajdowała się miedziana wanna. Była to wanna zdecydowanie większa od normalnych wanien, stała na czterech szponiastych łapach zwierzęcia. Na boku zdobiła ją łuska, a z przodu miała podobiznę słowiańskiego bóstwa o pustych oczach. Piotruś był gotów przysiąc, że za tymi pustym spojrzeniem kryje się gniew. Najdziwniejszą częścią wanny było miejsce, w którym opierało się głowę podczas kąpieli. Po obu stronach znajdowały się kajdany.

 

– Próbowaliśmy się pozbyć tej wanny, firmę wezwałem kiedyś, ale odkąd jeden z fachowców złamał rękę, zaniechałem tego. Mówili, że jest porządnie wmurowana.

 

– Wygląda dość masywnie – przyznał Piotruś. – Dziwię się, że zgodził się pan to tu zamontować.

 

– Nie zgodziłem się! – Wybuchnął pan Topik. –Tam wnękę miałem, ale ją zamurował, żeby wanna równo do rogu przystawała. To był dziwny człowiek, wie pan. Całymi dniami siedział w domu, w nocy hałasy strasznie robił, pani Kurkowa z góry cały czas mi donosiła. Teraz rzadko wychodzi, zdziwaczała, jak my wszyscy na starość. Choć prawie ślepa jest, słuch cały czas ma dobry. Więc, jak się pan wprowadzi proszę nie hałasować za bardzo, bo będzie wydzwaniać.

 

– Nie będę – obiecał Piotruś i ucieszył się, że dziadek podjął już decyzję.

 

– I na czym my to… Acha. Więc wyprowadził się z dnia na dzień, pieniądze na stole równo wyliczone zostawił, a nawet trochę więcej. I wannę. To był ubek pewnie albo jeszcze gorzej. No, ale wynająć mi się wtedy zachciało. ­– Dziadek westchnął i zatrzymał się. Nagle zbladł, jakby na myśl o jakimś starym, nieprzyjemnym wspomnieniu, z którym kojarzyła mu się wanna. Powiedział przed siebie – Sąsiedzi mieli piękną córkę, wie pan. Alicja jej było. Pewnego dnia, kiedy ten ubek młody wynajmował u mnie jeszcze Alutka zniknęła. – Dziadek zbladł jeszcze bardziej. – Znaleźli ją utopioną, o właśnie tam – wskazał w miejsce wanny z kajdanami. – Nie powinienem panu tego mówić.

 

Zegar wybił za kwadrans północ.

 

Nastało milczenie. Piotrusia nie przerażała ta historia. Szczerze mówiąc chciał wynająć to mieszkanie natychmiast i musiał jak najszybciej wrócić na właściwy tor rozmowy.

 

– Rozumiem, ale to musiał być po prostu nieszczęśliwy wypadek… To, o której mogę się jutro wprowadzić? – chłopak szybko zmienił temat.

*

 

– Asiu, nie rozłączaj się po raz kolejny, poroz… Cholera! ­– Piotruś nie wytrzymał i rzucił telefon na podłogę samochodu.

 

Nie chce to nie, dziesięć razy próbował się połączyć. Ile można tłumaczyć się, że nie mógł oddzwonić wcześniej, bo spotkanie się przeciągnęło? Poza tym nie było to jakieś tam zwykłe spotkanie, a zaproszenie do Gonu. Jak uda mu się go wygrać, to jego życie będzie o kilka poziomów wyżej, o poziomy nie do przeskoczenia dla kogoś w jego wieku.

 

Piotruś był poirytowany zachowaniem Asi, znowu przesadzała. Jutro czekała go przeprowadzka i musiał w spokoju nakreślić plan działań na najbliższe czternaście dni. Do tego czasu potrzebował wyładować stres i wszystkie emocje, które nagromadziły się przez ostatnie kilka godzin.

 

Czerwone światło.

 

Chłopak zatrzymał samochód na ulicy, nieopodal restauracji, w której był niedawno z szefami. Krople deszczu dudniły o dach samochodu. Piotruś spojrzał na zegarek. Było wpół do pierwszej.

 

Nagle na przejściu zobaczył postać ubraną w czarny, przemoczony płaszczyk.

 

– Klaudia, wskakuj! – zawołał po opuszczeniu szyby. – To ja, Piotruś ze Spencera. Podrzucę cię!

 

Dziewczyna podbiegła do samochodu i wskoczyła na przednie siedzenie.

 

– Dzięki bardzo – uśmiechnęła się. Była cała przemoczona. – Musiałam zostać dłużej i… jak widzisz ­– potrząsnęła rudymi włosami. – Jestem cała mokra.

 

– No to musisz się rozgrzać. Gdzie cię podrzucić?

 

– Na osiedle Paderewskiego.

 

Miał zielone światło.

*

 

Piotruś położył się spać po raz ostatni w mieszkaniu na Gwiazdach. Był wykończony, a jutro czekał go trudny dzień. Nastawił budzik i zgasił światło.

 

Dochodziła trzecia nad ranem.


 

2. Biuro

 

W mieszkaniu na Staromiejskiej nie było nikogo.

 

Piotruś wniósł pierwszą partię pudeł ze swoimi rzeczami i ustawił je w salonie. Zanim ruszył po kolejne pudła rozejrzał się. Odsłonił okna i słońce momentalnie rozświetliło wnętrze mieszkania. Za dnia wydawało się jeszcze bardziej zadbane, niż przy świetle nocnych lamp. Drewniane podłogi były wypastowane, ściany odświeżone, a meble i inne sprzęty znajdowały się w nienagannym stanie, jakby ktoś do tej pory cały czas tu mieszkał i przed chwilą się wyprowadził.

 

Chłopak był zadowolony z powodu dużych przestrzeni. Było to coś zupełnie przeciwnego w porównaniu z jego ciasnym mieszkaniem na Gwiazdach.

 

Przeprowadzka napełniała go tak dużym optymizmem, że nawet wczorajsze spięcie z Asią poszło w niepamięć. Miała dzisiaj pojechać do rodziców, więc do wieczora będzie poza zasięgiem.

 

Piotruś spojrzał na zegarek. Pora jechać po resztę rzeczy.

*

 

Minął Rondo Sztuki koło katowickiego Spodka i skręcił w stronę centrum. Lubił tą część Katowic. Z jednej strony olbrzymia konstrukcja w kształcie spodka, ukończona w latach siedemdziesiątych poprzedniego wieku. Zaraz obok znajdowało się jej stalowo-szklana miniatura, postawiona parę lat temu. Po okrążeniu Ronda Sztuki zaś wyłaniała się Superjednostka, czyli jeden z największych budynków mieszkalnych w Polsce, stojący na potężnych nogach z żelbetu. Jechał wolno, przed nim ciągnął się sznur samochodów. Nie przeszkadzało to w niczym. Piotruś nigdzie dzisiaj się nie śpieszył. W samochodzie miał resztę rzeczy, za sobą zostawił stare życie, a przed nim było wymarzone mieszkanie i obiecująca przyszłość.

 

Jechał powoli, pogrążony w błogim optymizmie. Przed nim rozpościerało się intensywnie błękitne niebo nad stolicą Śląska, a przez opuszczoną lekko szybę wdychał mróz, który przesiąkał powietrze. Był początek listopada. To był ten czas, kiedy nie czuło się jeszcze przedświątecznej gorączki, ale wszyscy wiedzieli, że się zbliża. Idealny czas na sprzedawanie klientom polis ubezpieczeniowych.

 

Piotruś rozmarzył się. Jak wszystko się uda, to ściągnie tu rodziców, Asię, rozłoży choinkę w salonie – nie jakąś sztuczną, a świeży świerk i urządzi prawdziwe Święta. To będzie ukoronowanie jego ciężkiej pracy.

 

Zahamował gwałtownie.

 

Tuż przed światłami wyprzedziła go taksówka i zajechała znienacka drogę. Zaraz później z samochodu wyskoczyła młoda roześmiana dziewczyna, a za nią gruby mężczyzna po pięćdziesiątce w eleganckim płaszczu, szalu jedwabnym i kapeluszu. Rzucił kierowcy plik banknotów, nawet nie odliczając i pobiegł z dziewczyną przez przejście w stronę hotelu Katowice.

 

– Niezły wigor – pomyślał chłopak i wyminął taksówkę.

*

 

Nim nastał późny wieczór chłopak w pełni zadomowił się w nowym mieszkaniu. Pochował ubrania i porozwieszał garnitury w szafie, skręcił swoje podwójne łóżko i wstawił je do sypialni, napełnił barek ulubioną whisky, a nawet ustawił skromną biblioteczkę w szafce obok łóżka, na którą składały się książki motywacyjne Brian’a Tracy’ego, Roberta Kiyosaki, Joe Vitale i Napoleona Hilla. Na koniec Piotruś rozwiesił w różnych miejscach swojego mieszkania żółte karteczki, które dodawały mu codziennie sił, by osiągnąć sukces. Co chwilę miał przed oczami przysłowia i sentencje, takie jak: Sukces jest czymś, co przyciągasz poprzez to, kim się stajesz, Ty sam odpowiadasz za swój umysł i osiągane rezultaty, Zwlekanie to naturalny morderca szansy na sukces, czy jego ulubioną sentencję Winstona Churchilla – Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj.

 

Piotruś usiadł przy biurku z plikiem kartek, otworzył energy drinka i zastanowił się, od czego zacząć nakreślanie swojego planu. Nim zaczął cokolwiek zapisywać miał przed oczami pewne wydarzenie sprzed ponad roku.

 

Był na swoim pierwszym spotkaniu z klientem, a wraz z nim był jego mentor i jednocześnie człowiek, który wciągnął Piotrusia do pracy w Genius Phinance, Bartek. Prowadził wówczas biuro w Katowicach i był tuż przed rozpoczęciem Gonu.

 

Pomagam im wypłynąć – mówił. – Nie panują nad swoimi finansami, toną w wydatkach. Ośmiu na dziesięciu naszych klientów nikt nigdy nie uczył zarządzania własnymi finansami, zmniejszania pól pasywów i budowania aktywów. Dzisiaj po raz pierwszy uzmysłowią sobie czym jest długotrwałe planowanie finansów osobistych. Pamiętaj, że naszą misją nie jest sprzedanie polisy ubezpieczeniowej czy zgarnięcie prowizji z udziału klienta w platformie inwestycyjnej, a odkrycie celu dla jego długoletniego oszczędzania i pokazanie mu drogi, którą ma podążać, by to osiągnął.

 

Cel, pomyślał Piotruś. Najważniejsze, to zapisać cel.

 

Zapisał na kartce: Wygrany Gon. Obok dopisał kwotę obrotu, która miała to urzeczywistnić. – Pokazywałeś klientom, jak wypływać i planować własną przyszłość, a sam dałeś się tak łatwo zatopić Bartku – mruknął do siebie.

 

 

 

Koło godziny dwudziestej pierwszej siedział rozparty w fotelu i przyglądał się planowi, który zawiesił na ścianie. Analizował strzałki, cyfry i nazwiska, które otaczały zapisany i zakreślony w czerwone kółko cel. Piotruś rozpisał również drugi scenariusz, na wypadek, gdyby liczby były zbyt niskie.

 

Był po rozmowie telefonicznej z Asią. Przeprosiła go za wczorajsze zachowanie i obiecała wpaść w odwiedziny do nowego mieszkanie jutro wieczorem.

 

Wszystko układało się pomyślnie.

 

Chłopak sprawdził pocztę, ale nikt nie wysłał mu żadnego emaila.

 

Nalał sobie szklankę whisky z barku. Nacisnął czarny pilot, by po chwili w tle cicho zagrały losowe wybrane utwory z dyskografii Pink Floyd. Ułożył się wygodnie w głębokim fotelu ze skóry i odetchnął – nareszcie w domu.

 

 

 

Tuż przed spaniem wziął prysznic. Kiedy spłukiwał pianę z włosów, poczuł się nieswojo. Wydawało mu się, że ktoś go obserwuje. Poczuł też bardzo intensywny zapach. Z początku myślał, że to szampon, ale po chwili poczuł zapach glonów. Zakręcił wodę i owinął się w ręcznik. Kiedy odsunął drzwi kabiny, nikogo nie zauważył. Zapach glonów również zniknął. W jego miejsce w łazience unosiła się woń dużo delikatniejsza, przypominająca kwiaty rumianku. Piotruś nie stosował kosmetyków o takim zapachu.

 

Zwalając wszystko na zmęczenie i alkohol zignorował to i umył zęby. Jutro czekał go kolejny męczący dzień i musiał się wyspać. Zgasił światło i poszedł do sypialni.

 

Zapach utrzymywał się jeszcze na długo po jego zaśnięciu.

*

 

Płaszcz załopotał, kiedy Piotruś z impetem wszedł do biura.

 

– Cześć szefie – śmignął przed nim gruby chłopak w ciemnym garniturze w prążki z plikiem dokumentów w ręce.

 

– Cześć Tołstoj.

 

– Siema mistrzu – ukłonił się wysoki brunet, który dopisywał swój wynik na Tablicy Osiągnięć. Dopisał 500 jp niebieskim mazakiem przy pozycji Niski i przekazał mazak pozostałym chłopakom zgromadzonym wokół Tablicy. Wszyscy mieli świetnie skrojone garnitury i z uśmiechem przywitali szefa.

 

– Cześć chłopaki – Piotruś machnął ręką i skręcił w stronę drzwi do swojego biura. Tuż przed wejściem zagrodził mu drogę podobny do niego z wyglądu blondyn o spokojnych, zielonych oczach. Miał niebieską koszulę z kołnierzykiem na białe guziki i złoty krawat.

 

– Witaj Piotrze – powiedział oficjalnie.

 

– Witaj Radecky –z równie urzędniczą miną odpowiedział Piotruś.

 

Chwilę patrzyli na swoje kamienne twarze, po czym Radecky’emu zadrgały wargi. Obaj roześmiali się i uścisnęli serdecznie.

 

– Jakie wieści z frontu? – spytał Radecky, gdy weszli z Michasiem do jego małego biura.

 

– Rozmawiałem z Chciwym Grubasem i Wygadanym Jackiem w sobotę – powiesił płaszcz i usiadł za swoim biurkiem. – Bierzemy udział w Gonie.

 

Zajebiście – ucieszył się drugi. – Czyli wszystko przebiega zgodnie z naszymi założeniami.

 

– Dokładnie tak. Teraz zwołaj chłopaków, musimy przeprowadzić naradę wojenną. To będą męczące dwa tygodnie. Ale jak wszystko się uda…

 

– Tak jest – Radecky momentalnie stanął na nogach i zasalutował.

 

– Przyjdę do was za pięć minut – Piotruś zaczął wypakowywać papiery ze skórzanej teczki.

 

– Okej – chłopak ze złotym krawatem ruszył w stronę drzwi. – Aha!

 

– Słucham cię?

 

– Mamy Młodego w ekipie. Teraz jest nas dwunastu – oświadczył Radecky i wyszedł.

 

Piotruś ucieszył się, że nareszcie znalazł się ktoś odpowiedni do pracy w jego drużynie. Odpalił laptopa, sprawdził pocztę firmową, ale dalej nic nie przyszło.

 

Wyszedł ze swojego biura i podszedł do okrąglaka. Tak nazywali w biurze stanowisko pracy sekretarki, pani Bożeny. Okrąglak był wielkim, zabudowanym biurkiem, w którym mieściły się wszystkie dokumenty, umowy i polisy ubezpieczeniowe. Było to swoiste centrum dowodzenia – jeżeli któryś z chłopaków chciał spotkać się z klientem lub sfinalizować umowę, musiał dostać od pani Bożeny specjalnie numerowany druk. Okrąglak był również miejscem, gdzie trafiały podpisane umowy i były przeliczane na jp, czyli jednostki prowizji. Te z kolei można było bardzo łatwo przeliczyć na wysokość prowizji – była ona różna, w zależności od tego, w którym miejscu drabiny kariery w Genius Phinance znajdował się dany doradca finansowy. Stanowisko pracy pani Bożeny było centrum przetwarzania informacji oddziału katowickiego. Okrąglak zaopatrzał również chłopaków w energy drinki. Piotruś długo zastanawiał się kogo obsadzić na stanowisku sekretarki. W końcu zdecydował się na pięćdziesięcioletnią Bożenę, mimo silnych protestów chłopaków. Bo, choć bardziej podobała mu się proponowana przez nich wizja dwudziestoletniej, zgrabnej studentki, wiedział, że prędzej czy później uległaby urokowi któregoś z nich, przez co niektórzy dostawaliby szybciej umowy lub więcej jp niż inni, a w papierach zrobiłby się w końcu bałagan. Pani Bożena potrafiła zapanować nad tą grupą młodych, czarujących chłopaków i sprowadzić do parteru każdego z nich. Była jak stanowcza ciotka.

 

– Witam panie Piotrze – spojrzała na niego spod swoich grubych okularów. Włosy miała spięte w kok, a na nogach nosiła kapcie. – Co nowego w tym tygodniu?

 

– Dzień dobry pani Bożeno – odpowiedział i od razu przeszedł do rzeczy. – Przez najbliższe dwa tygodnie czeka nas największy młyn w historii tego biura. Będzie musiała pani zostawać do dwudziestej w tygodniu oraz do szesnastej w weekendy. Mam nadzieję, że nie będzie to pani przeszkadzać.

 

– Oczywiście, że nie – powiedziała, wstukując coś w klawiaturę i popijąc kawę z filiżanki.

 

– Świetnie. To jeszcze jedno: proszę złożyć zamówienie na dwa razy większą ilość napojów energetycznych, niż zawsze. Proszę, aby dostarczyli je dzisiaj. Do godziny – dodał na odchodnym.

 

Pora zacząć przedstawienie, pomyślał i wszedł do sali konferencyjnej. Od razu przywitała go salwa jedenastu par rąk bijących brawo. Stanął na środku sali i ukłonił się. – Dzięki chłopaki, widzę, że Radecky już was poinformował. Siadajcie już proszę. – Przestali bić brawo i usiedli posłusznie w dwóch rzędach krzeseł biurowych.

 

­– Nasze podsumowanie przeprowadzimy dzisiaj w ekspresowym tempie – Piotruś włączył wyświetlacz i przysłonił okna. – Jak wiecie, startujemy w Gonie, co znaczy że zostaliśmy bardzo wyróżnieni, ale – dodał szybko, nim ktokolwiek znowu zaczął klaskać – ale mamy też kilka rzeczy do omówienia najpierw. Radecky, chodź tu!

 

Chłopak w złotym krawacie stanął obok niego na środku.

 

– Na samym początku chciałbym pokazać wam wszystkim, zarówno pracującym trochę krócej od kolegi Radecky’iego, jak i dopiero zaczynającym pracę w Genius Phinance, że ta firma pozwala realizować marzenia. I to szybko. Radecky – zwrócił się do chłopaka. – Powiedz kolegom, co było twoim marzeniem, kiedy zacząłeś tu pracę.

 

– Odbyć stosunek z Bożeną.

 

Sala zarechotała.

 

– A z tych mniej przyziemnych?

 

– Zawsze chciałem mieć nowy, szybki samochód. I żeby był czerwony, bo wiadomo, czerwony szybszy.

 

– Dlaczego nie mogłeś na niego sobie pozwolić, osiem miesięcy temu? – Piotruś dalej drążył.

 

– Moi rodzice zarabiają trochę ponad średnią krajową, mam dwie młodsze siostry i nie było nas stać nawet na studia dziennie, dlatego musiałem studiować zaocznie i pracować jako barman. – Ton Radecky’ego spoważniał.

 

– I co się wydarzyło osiem miesięcy temu?

 

– Podszedłeś do mnie któregoś wieczoru, tuż przed zamknięciem lokalu i powiedziałeś: Stary, marnujesz się. Chwilę pogadaliśmy, ja oczywiście narzekałem na pracę i brak perspektyw, a ty mnie spytałeś co byłoby wyznacznikiem mojego sukcesu. Wtedy pomyślałem o czymś absolutnie nieosiągalnym w tamtym czasie, o czerwonym Audi A3 w wersji sportowej. Powiedziałeś, żebym przyszedł rano na rozmowę kwalifikacyjną i pokażesz mi, jak w rok czasu zapracować na taką furę. – Radecky uśmiechnął się do swoich wspomnień.

 

– Rok? Jak widać nie dostrzegałem pełnego potencjału twoich możliwości. Panowie, patrzcie, czym nasz kolega będzie jeździł od przyszłego tygodnia. – Kliknął w guzik pilota i na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie nowego, czerwonego samochodu marki Audi A3 w wersji sportowej. – Brawa dla ośmiu miesięcy ciężkiej pracy Radecky’ego.

 

Wszyscy wstali i zaczęli bić brawo. Chłopak w złotym krawacie ukłonił się, a kiedy brawa ucichły wrócił na swoje miejsce.

 

– Czerwone szybsze – uśmiechnął się Piotruś. – Jak widzicie panowie, wszystko jest w zasięgu waszych możliwości. Wystarczy tylko sumiennie i ciężko pracować. Postawcie sobie cel, najbardziej nawet nieprawdopodobny, a pomogę wam go urzeczywistnić. Chcecie pojechać na weekend na Majorkę na lekcje nurkowania? Kupić sukienkę swojej dziewczynie za kilka tysięcy złotych? Chcecie nosić fajne ciuchy? Wozić się świetnymi samochodami? Nic trudnego. Genius Phinance to wszystko wam da. – Chłopak mówił do jedenastu młodych mężczyzn, którzy byli wpatrzeni w niego jak w obrazek i chłonęli każde słowo. Wszyscy byli ambitni, dobrze zarabiali i ciężko pracowali na swoją pozycję. Piotruś ich uwielbiał. – Pamiętajcie jednak o jednym. Niezależnie gdzie byście się w danej chwili znajdowali, waszym największym wrogiem jest strefa komfortu i powiedzenie sobie: doszedłem dostatecznie daleko, ja tu zostaję. Nigdy nie możecie sobie na to pozwolić. Albo pędzicie do przodu realizować kolejne śmiałe cele, albo przegrywacie.

 

Zrobił pauzę, żeby napić się energy drinka. W sali panowała kompletna cisza.

 

– Dlatego – podjął – dzisiaj chcę, żebyście uzmysłowili sobie wagę wyzwania, jakim jest Gon. Nie jest to wyłącznie moje wyzwanie i moja nagroda, ale zwycięstwo, jak i porażka będzie dotyczyć nas wszystkich. Tego drugiego nawet nie zakładam. Jeżeli natomiast wygramy, nie tylko ja awansuję na dyrektora oddziałów na Śląsku, ale kilku z was dołączy do mojego zespołu zarządzającego, a reszta z was, która pracuje tu przynajmniej trzy miesiące, przejmie własne biuro. – Znowu szum oklasków i radosnych krzyków zatrzymały przemowę Piotrusia. Kiedy hałas zelżał, chłopak kontynuował:

 

– Natomiast, wszyscy ci , którzy pracujecie tu krócej również zostaniecie nagrodzeni. Awansujecie w drabinie kariery Genius Phinance, co znaczy, że wasze zarobki prowizyjne w błyskawicznym czasie wzrosną. To jest właśnie nagroda. A teraz plan wygranej – nacisnął znowu guzik na pilocie. Na wyświetlaczu pojawił się slajd, na którym widniały przezwiska chłopaków, wykaz nagród i ilość jp, którą każdy miał wyrobić.

 

– Wyzwanie jest bardzo ambitne, ale spokojnie. Pokażę wam jak odnieść zwycięstwo. Chciałbym, żebyście po naszym spotkaniu przychodzili pojedynczo do mojego biuro w kolejności alfabetycznej i omówimy waszych potencjalnych klientów, najbliższe spotkania i zobaczymy, co można jeszcze poprawić, żeby zrobić wynik dużo szybciej. Oczywiście teraz ilość spotkań w ciągu dnia wyniesie nie dwa, a trzy, a ponadto będziecie musieli również trzy razy w tygodniu umawiać klientów telefonicznie i robić potrójne duble na spotkania. Dla większej ilości energii przygotowałem dla was podwójną ilość energy drinków. Pod koniec tego tygodnia lub w przyszłym przygotowałem dla was również imprezę w klubie. To dla rozluźnienia. Szczegóły podam w trakcie tygodnia. A teraz do pracy! Za kwadrans czekam w biurze na pierwszego z was. – Wyłączył wyświetlacz. Chłopaki w ciszy zaczęli się rozchodzić. W sali został jedynie siedemnastolatek w garniturze i Radecky.

 

– Słuchaj, nie uważasz, że są to zbyt nierealne liczby? – Radecky zwrócił się do Piotrusia. – Przecież chłopaki się zajadą.

 

– Nie, nie uważam tak – chłodno odparł Piotruś. – A teraz radzę ci przygotować się do rozmowy ze mną, bo wszystkich nas czeka ciężka praca i musimy motywować się nawzajem.

 

– Tak jest szefie – chłopak w złotym krawacie spuścił głowę i wyszedł.

 

Piotruś lubił go. Radecky był jego prawą ręką i chciał mianować go wkrótce swoim zastępcą oraz, być może, przekazać do zarządzania biuro w Katowicach. Pracował z nim najdłużej i osiągał zdecydowanie najwyższe wyniki na tle pozostałych.

 

– A więc ty jesteś nowym Młodym – zwrócił się do siedemnastolatka.

 

– Tak jest. – Tamten odpowiedział od razu. –Nazywam się Paweł.

 

– W tym momencie twoje imię nie ma zbyt wielkiego znaczenia – Piotruś wtrącił mu się łagodnie. – Bo widzisz, u nas na imię trzeba sobie zasłużyć. To, że dołączyłeś do naszego zespołu to już wielkie wyróżnienie. To znaczy, że masz jaja. Nie każdy jest w stanie przejść inicjację.

 

– To prawda, było to dość dziwne –Młody się zgodził.

 

– Co tym razem wymyślili? – spytał Piotruś z ciekawości. Inicjacja miała dwie części. Pierwsza, formalna polegała na zarobieniu odpowiednio wysokiej liczby jp oraz zbudowaniu listy 144 kontaktów do potencjalnych klientów. Wszystko to w pierwszym tygodniu próbnym. Druga część inicjacji, którą Piotruś wprowadził do biura w Katowicach i która była wielkim sekretem biura, bo nie obowiązywała nigdzie indziej, polegała na umówienie potencjalnego pracownika na fikcyjne spotkanie z którymś z chłopaków. Oczywiście przebieg spotkania był czasem strasznie absurdalny, ale cel był jeden: chłopak miał nakłonić klienta do podpisania umowy i nie dać się wybić z rytmu. Piotruś uważał, że to jest prawdziwy wyznacznik tego, czy kandydat na pracownika jego biura sobie poradzi w różnych sytuacjach z klientami.

 

– Radecky umówił mnie na spotkanie z jednym ze swoich klientów – powiedział Młody z lekkim uśmiechem. – Myślałem, że to będzie prawdziwy klient, więc przygotowałem się odpowiednio, zrobiłem analizę sytuacji finansowej i pojechałem na spotkanie do jego mieszkania. Wszystko przebiegało gładko, opowiedziałem klientowi czym się zajmujemy, skąd mam polecenie i do czego jestem mu potrzebny. Kiedy przeszliśmy do drugiej części spotkania, związanej z jego sytuacją finansową, nagle do pokoju wszedł ubrany w obcisłe ciuchy i wymalowany chłopak i usiadł klientowi na kolanach. Powiedział, że jest partnerem klienta i zaczęli się całować – Piotruś uśmiechnął się. W biurze mieli parę: dwudziestotrzyletniego Adama i jego cztery lata młodszego partnera. Nazywali ich Wendy i Dzwoneczek. – Ale to jeszcze nie było najgorsze. Pomyślałem sobie: dobrze, tacy klienci też istnieją, będę tolerancyjny i zamknę spotkanie podpisaną umową, po czym kontynuowałem rozmowę. Partner siedział na kolanach klienta i majtał nogami, przysłuchując się z ciekawością. Zadawał czasem wyjątkowo szczegółowe pytania, dotyczące oferty, ale odpowiadałem na wszystko. Zebrałem nawet listę kontaktów i wypełniłem umowę. Na koniec klient zaproponował finalizację umowy i puścił mi oko.

 

Piotruś zaśmiał się.

 

– I co? – spytał.

 

– Grzecznie wyjaśniłem, na czym w Genius Phinance polega proces finalizacji umowy. I wtedy się zdemaskowali.

 

– Brawo, gratuluję w takim razie pomyślnego przejścia inicjacji. – Piotruś uścisnął dłoń chłopaka. – Wierzę, że będziesz świetnym doradcą finansowym. Teraz powiedz mi trzy rzeczy. Po pierwsze, czy widziałeś już biuro? – Tamten kiwnął głową. – To dobrze. Po drugie, rozumiem, że znasz rytm naszej pracy, czyli dzwonienie do klientów i umawianie spotkań w poniedziałki i środy, robienie dubli, spotkania z klientami sześć dni w tygodniu, spotkania wewnątrz biurowe w poniedziałki rano i piątki o czternastej oraz rozliczanie się ze mną z pracy w piątki? – Młody cały czas potakiwał głową. – Dobrze. O okrąglaku Radecky też ci powiedział, tak samo o ścieżce kariery? To świetnie. W takim razie pora na trzecie pytanie. Opowiedz mi coś o sobie i swoich marzeniach.

 

Młody zaczął mówić skąd pochodzi, czym zajmował się zanim Radecky zaproponował mu pracę w Genius Phinance oraz jakie są jego ambicje. Piotruś zachęcał go do mówienia o sobie i jednocześnie filtrował wypowiedzi. Szukał motywacji i słabych punktów. Po chwili wiedział już wszystko.

 

– Dobrze, czyli wiemy gdzie chcesz być za rok – podsumował, a potem wziął laptopa leżącego koło wyświetlacza i wczytał jakąś witrynę. – Nie wiem, czy słyszałeś, jaka opinia panuje o mnie w biurze.

 

– Słyszałem – siedemnastolatek kiwnął głową. – Mówią, że jesteś wymagającym szefem, ale potrafisz spełniać marzenia. Mówią, że jesteś trochę takim czarodziejem.

 

–Przesadzają. – Piotruś uśmiechnął się. Jeszcze raz przyjrzał się chłopakowi. Nie był w stu procentach pewny, czy można go wrzucić od razu na głęboką wodę. Wiedział, że za moment albo wciągnie chłopaka w tą samą niebezpieczną grę o duże pieniądze, w którą sam został wciągnięty ponad rok temu, albo go odrzuci. Zawsze wahał się w tych momentach. – Powiedz mi, czy naprawdę chcesz do nas dołączyć? Potem już nie ma odwrotu, to nie jest normalna i łatwa praca od ósmej do szesnastej.

 

– Tak, chcę – stanowczo odparł Młody. – Chcę, żebyś pokazał mi, jak mam to wszystko szybko osiągnąć i chcę dotrzymać obietnicy, jaką złożyłem moim kumplom, którzy się ze mnie śmiali. Chcę na początek kupić sobie fajny tablet, laptop i smartfona i im pokazać, że potrafię. Chcę, żebyś nauczył mnie swoich czarów.

 

– Dobrze – Piotruś wiedział, że chłopak jest w pełni zdecydowany wejść na drogę, z której w razie niepowodzenia czeka bardzo długi i bolesny powrót. – Jutro będziesz w stanie pozwolić sobie na to wszystko. Teraz musisz mieć coś, co cię będzie motywować do ciężkiej pracy, nawet jak będziesz spał. – Odwrócił laptop w stronę Młodego. – To jest witryna banku o najkorzystniejszych warunkach. Jutro kupisz sobie te wszystkie rzeczy i pokażesz im, że potrafisz. A teraz zaciągnij kredyt na dziesięć tysięcy złotych.

*

 

Piotruś kończył obiad. Jak zwykle jadł sam, tym razem w jakiejś restauracji wietnamskiej. Rozmyślał nad dzisiejszym dniem. Jak do tej pory wszystko szło dobrze –rozliczył każdego z chłopaków oraz przekonał, że są w stanie osiągnąć swoje wyniki. Pokazał na których klientach się skoncentrować i przeanalizował ile jp są w stanie potencjalnie uzyskać na każdej umowie. Podsumował również ile jest już klientów z zeszłego tygodnia gotowych do podpisania umowy.

 

Zamówił herbatę.

 

Kiedy oczekiwał na napar z zielonych liści, myślał nad tym, jak daleko zaszedł do tej pory. Rezygnacja ze studiów była dobrą decyzją. Usamodzielnił się, zaczął dobrze zarabiać, poczuł się pewniejszy siebie i dużo bardziej atrakcyjny, niż przed pracą w Genius Phinance. To ostatnie zauważył podczas spotkania ze znajomymi ze studiów, na którym był tydzień temu. Przyszedł na domówkę, gdzie wziął dobrą whisky. Wszyscy pili tanią wódkę z dyskontu i zapijali sokiem z pomarańczy, jak to studenci. On ubrał się w dobre, markowe spodnie i taliowaną białą koszulę, jego znajomi ze studiów byli ubrani byle jak, poza niektórymi dziewczynami. Kiedy wszyscy narzekali na kolokwia i profesorów, on zaczął rozmawiać z dziewczynami z grupy. Był zabawny i poruszał ciekawe tematy, totalnie nie związane ze studiami. Dla niego było to po prostu jak spotkanie z klientem i wytrenowana do perfekcji rozmowa, która miała na celu zbliżyć go do siebie. Momentalnie zauroczył wszystkie dziewczyny.

 

– Piotrek, fajny facet się z ciebie zrobił – powiedziała Ania o pełnych ustach, którą próbował kiedyś bezskutecznie poderwać. Teraz łowca zmienił się w zwierzynę. Kumple się na niego obrazili i siedzieli na kanapie pijąc wódkę i rozmawiając o ważnych politycznych sprawach, więc zaproponował wyjście do pubu, a potem do klubu. Wszystkim stawiał, czym zjednał sobie również męską część imprezy.

 

Po powrocie do domu stwierdził, że zupełnie różni się od swoich kolegów ze studiów. I było mu z tym dobrze.

 

Dostał sms’a od Asi. Odpisał, że spotkanie oczywiście jest wciąż aktualne.

 

Nie mógł doczekać się wieczoru. Wróci do swojego nowego mieszkania, gdzie wypije wino ze śliczną dziewczyną. Liczył też na świetny seks.

 

Dopił herbatę i poszedł do biura.


 

3. Trzy stawy

 

– Mam okres – oświadczyła Asia.

 

Siedziała po drugiej stronie kanapy i nie była w humorze. Piotruś milcząco przyglądał się dziewczynie. Siedziała w ciemnej sukience z nogą założoną na nogę, a w prawej dłoni trzymała nonszalancko przechylony kieliszek z winem. Łagodnie obracała nadgarstkiem i przyglądała się poruszającej się rubinowej zawartości.

 

– Poza tym – przemówiła do kieliszka – ostatnio nie masz dla mnie w ogóle czasu.

 

– Asiu – spokojnie odparł Piotruś – dobrze wiesz, że zależy mi na tobie. No dobrze, zgodzę się z tobą, ostatnio miałem mało czasu. Ale jeszcze tylko kilkanaście dni, awansuję i będę go miał więcej.

 

– Nie – zaoponowała dziewczyna, ciągle patrząc się w kieliszek. – Od roku słyszę co chwilę, że już zaraz masz mieć więcej czasu, a masz go coraz mniej. Najpierw mówisz, że znalazłeś fajną pracę i będziemy się chwilowo rzadziej spotykać, bo masz czas próbny, wieczorami spotykasz się z klientami i musisz się wykazać. Rozumiem, mówię że nie ma problemu. Wiem, że jesteś ambitny i nie chcesz po studiach zajmować się tym, co wszyscy. Potem jednak kończy się okres próbny, dostajesz pracę i ty cały czas spotykasz się wieczorami z klientami.

 

– Mówiłem ci o tym – wtrącił Piotruś, ale Asia była nieubłagana.

 

– Nie przerywaj mi – spojrzała na niego pierwszy raz od dłuższego czasu. Dzisiaj była bardzo stanowcza, wolał nie przerywać. Wróciła do wyliczania – potem zaczęły dochodzić soboty, a czasem i niedziele. Zostawiłeś studia, to też jestem w stanie zrozumieć. Widywaliśmy się raz, dwa razy na tydzień. Cieszę się, że zacząłeś sobie radzić, stać cię na mieszkanie i to wszystko Piotrek. Ale my się już prawie w ogóle nie widzimy. Gdybym do ciebie nie przyszła dzisiaj, to kiedy byś mnie odwiedził, wyciągnął na jakąś imprezę albo spotkanie ze znajomymi?

 

Piotruś nie odpowiedział. Wypominała drobiazgi, które nie były istotne. Ważne jest to, co teraz robi, nie rozumiała tego.

 

– Ale chwila, przecież ty w ogóle nie masz teraz żadnych znajomych – zarzuciła mu. – Jedynie słyszę tylko o chłopakach z pracy, o Radecky’im, jakimś Młodym, Niskim i kimś tam jeszcze. Jesteś nimi zafascynowany, tak jak byłeś tamtym Bartkiem. A teraz co się z nim dzieje, nic ostatnio o nim nie słyszę.

 

Chłopak milczał. Bartek opuścił Genius Phinance, bo nie był dość dobry. Nie chciał z nią o nim rozmawiać.

 

– Słuchaj Piotrek, ja nie chcę kolejnego: jak to się skończy będę miał więcej czasu. Nie będziesz go miał, znam cię. Zastanów się na kim lub na czym bardziej ci zależy. I wiem, że jak będziesz chciał, to znajdziesz dla mnie więcej czasu. Bo jak nie, to nie ma sensu, żebyśmy się dłużej spotykali.

 

Nastała cisza.

 

Piotruś analizował. Nigdy nie była taka zdeterminowana, coś było nie tak. Zawsze znosiła jakoś jego pracę, wiele razy przecież jej tłumaczył jak to wszystko jest ważne. Postanowił jeszcze raz wszystko poukładać.

 

– Słuchaj Asiu, chciałbym, żebyś wiedziała… – zaczął, ale w tym samym momencie w jej torebce zaczął dzwonić telefon. Asia odłożyła kieliszek i odebrała.

 

– Cześć – powiedziała lekko ściszonym głosem. – Słuchaj, nie mogę teraz rozmawiać, oddzwonię do ciebie później. Dobrze, pa – schowała telefon i usiadła, krzyżując ręce na piersi.

 

– Kto to był? – spytał lekko speszony Piotruś.

 

– Nieważne – odparła stanowczo. – Zresztą powiedziałam ci: masz wybór. Ja się zbieram do domu. – Wstała. – Nie chcę żebyś mnie dzisiaj odwoził. Wrócę autobusem na akademiki, a ty się zastanów czego chcesz.

 

 

 

Piotruś siedział od godziny w fotelu, w ręce trzymał prawie pustą szklankę whisky. Zastanawiał się nad dzisiejszym wieczorem. Asia nigdy nie była taka stanowcza, coś było naprawdę nie tak. Zawsze dawała się udobruchać, ale na pewno jakoś wszystko się w tygodniu poukłada. Jak będzie miał chwilę to ją gdzieś zabierze, jak kiedyś. Teraz miał ważniejsze problemy.

 

Po wyjściu dziewczyny sprawdził konto. Nie podochodziły przelewy za wszystkie prowizje, bank pobrał swoją ratę z odsetkami. Będzie musiał dalej korzystać z karty kredytowej.

 

Drugim, większym problemem były dzisiejsze wyniki. Na skrzynkę mailową przyszło zestawienie zarobionych jp z wszystkich biur, ujętych w Gonie i jego biuro była na… Trzeciej pozycji! Przejrzał raport, który wysłała mu Bożena i znalazł winnych. Niski i Radecky nie wyrobili dzisiaj liczb. Zadzwonił do nich i najpierw sklął, a potem, kiedy wyjaśnili, że klienci przełożyli spotkanie i umowy na pewno będą podpisane, powiedział, że i tak zrobili kawał dobrej roboty. Niski i Radecky robili największy obrót w jego oddziale i nie chciał ich zniechęcić. Musiał jednak przypomnieć, ile od nich wymaga i że stać ich na więcej.

 

Zaniósł pustą szklankę do zmywarki.

 

Keep your eyes on the prize, głosiła żółta karteczka na lodówce. To prawda, pomyślał, najważniejsze to pamiętać o celu. Muszę się zrelaksować.

 

 

 

Kwadrans później Piotruś brał kąpiel. Siedział zanurzony po szyję w głębokiej wannie, wypełnionej gorącą wodą zmieszaną z olejkami. Ułożył się wygodnie, tak, że znad piany wystawała jedynie głowa i ręce oparte o jej miedziane boki.

 

– To był zdecydowanie najlepszy pomysł – powiedział na głos i zakręcił kurek, umiejscowiony po środku wanny. Jeszcze bardziej się rozluźnił. Nie zwracał uwagi na kajdany zawieszone koło głowy, było mu teraz błogo i przyjemnie. Był lekko pijany, więc rozluźnienie się nie sprawiło mu żadnych problemów.

 

Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze. Czuł kojący zapach olejków sosnowych. Słyszał odgłos osiadającej piany i od czasu do czasu kapiącą wodę. Nic poza tym.

 

Gorąca woda powoli rozluźniała wszystkie spięte mięśnie.

 

Piotruś rozluźnił się jeszcze bardziej, starał się o niczym nie myśleć. Przed oczami z początku miał jakieś obrazy z mijającego dnia, ale po chwili została tylko ciemność.

 

Kap, kap, kap…

 

Oddychał coraz wolniej, sosna łagodnie odświeżała jego umysł.

 

…kap, kap, kap…

 

Ciało miał tak rozluźnione, że już prawie go nie czuł.

 

…kap, kap, kap…

 

Ciemność powoli wirowała, cisza coraz bardziej zaczęła dzwonić, a zapach sosny nabierał innego zapachu.

 

…kap, kap, kap…

 

Poczuł rumianek. Całkowicie zatracił się w wirującej ciemności, która pulsowała różnymi odcieniami szarości. Szarość falowała i zaczęła przybierać kształty, kontury dobrze znanych miejsc.

 

…kap, kap, kap…

 

Jakby z oddali, z głębi wody usłyszał przytłumione wołanie, najpierw odległe, potem coraz bliższe.

 

…kap, kap, kap…

 

Czerń i szarość nabrały kształtów bloków mieszkalnych, ale nie były one wyraźne. Piotruś widział je nieostro, tak, jakby miał mocno przymrużone oczy. Spróbował je otworzyć.

 

…kap, kap, kap…

 

Poczuł bardzo silną woń rumianku.

 

…kap, kap, kap…

 

Nagle usłyszał krzyk.

 

Otworzył oczy.

 

Na początku oślepiła go jaskrawa szarość słońca, po chwili widział wszystko wyraźnie. Stał na środku parkingu. Rozejrzał się. Wokół było kilka samochodów, supermarket Lidl i blokowiska z lewej. Rozpoznał to miejsce – był w Katowicach koło osiedla Paderewskiego. Z góry raziły go promienie słońca na bezchmurnym niebie.

 

Coś jednak było nie tak. Wszystko było w szarych lub wypłowiałych kolorach, a on nie czuł zapachu, ani temperatury; w powietrzu brzęczało ciszą.

 

Rozejrzał się wokół. Supermarket był zamknięty, podobnie jak okna w blokach, a za nim na drodze stały samochody, czekając na zielone światło. Samochody stały puste, miasto zdawało się wymarłe.

 

Piotruś spojrzał w stronę parku Trzech Stawów. W oddali, przy jednym ze stawów dojrzał ruch. Przyglądnął się i zobaczył klęczącą postać, która prała coś w wodzie. Z tak daleka nie mógł dostrzec zbyt wiele. Podszedł bliżej. Zauważył, że postać była mężczyzną o szerokich plecach, który był ubrany w kraciastą koszulę, modną w latach dziewięćdziesiątych i w dżinsy.

 

Chłopak zawołał w tamtą stronę.

 

Postać gwałtownie odwróciła głowę i nagle z jej rąk wyrwało się to, co Piotruś wziął za pranie. Chłopak usłyszał przeraźliwy krzyk wołającej o pomoc dziewczyny, którą mężczyzna próbował utopić.

 

Momentalnie zerwał się i pobiegł w tamtą stronę.

 

– Zostaw ją! – krzyknął, zbiegając z parkingu.

 

Mężczyzna obrócił się raz jeszcze i odbiegł w stronę drzew. Był przygarbiony, ale niezwykle szybki. Zniknął chłopakowi z pola widzenia.

 

Piotruś podbiegł tak szybko jak potrafił do stawu i pomógł dziewczynie wyjść na brzeg. Ta kaszląc i dławiąc się przytuliła się do niego.

 

– Spokojnie – powiedział Piotruś. – Już nie wróci. Wszystko będzie dobrze. – Poczekał aż się uspokoi. – A teraz połóż się i oddychaj głęboko. – Ułożył ją na trawie. Dziewczyna skuliła się i kaszlnęła, ale oddychała już spokojniej. Piotruś przyglądnął jej się. Na oko miał piętnaście, może szesnaście lat, do jej drobnego ciała przyklejała się mokra sukienka w kwiatki. Buzi nie widział, przysłaniały ją słomiane włosy.

 

Uspokoiła się i oddychała równo, ale dalej leżała skulona na boku.

 

Pierwszy raz spotkał się z taką sytuacją i nie wiedział, co robić.

 

– Lepiej już? – spytał, a ona kiwnęła lekko głową.– Słuchaj, nie wiem co tu się stało, ale na pewno potrzebujesz pomocy. Masz może telefon, żebym zadzwonił po karetkę i policję?

 

Nie odpowiedziała. Zaczęła się trząść.

 

Miał na sobie garnitur, więc zdjął marynarkę i przykrył ją.

 

– Słuchaj, muszę cię gdzieś wziąć, trzeba cię opatrzeć i w ogóle. Poza tym nie wiem, czy ten psychol tu nie wróci. Zabiorę cię do szpitala – jak tylko dotknął jej ramienia dłonią, wzdrygnęła się nerwowo. – Spokojnie, nie chcę cię skrzywdzić. Jestem Piotrek. Naprawdę chcę ci pomóc, musisz mi zaufać. – Jeszcze raz spróbował dotknąć jej ramienia. Pozwoliła. Obrócił ją delikatnie, żeby wygodniej mu było podnieść dziewczynę. Na twarzy wciąż miała proste, mokre włosy w kolorze słomy, za to na szyi zauważył sine ślady. – To wygląda paskudnie. – Dotknął szyi. Wrzasnęła i zerwała się na równe nogi. Wyszczerzyła zęby, błysnęły dwa małe, mlecznobiałe kły.

 

– Przepraszam, nie chciałem, naprawdę nie chciałem. – Uniósł ręce w uspokajającym geście. – Stała metr od niego, oddychała szybko. Była przerażona, jak małe zwierzę, które ktoś zapędził w kąt klatki. – Naprawdę musimy stąd pójść, a ty potrzebujesz lekarza. – Zrobił mały krok w jej stronę. – Zaufaj mi.

 

Oddychała trochę wolniej. Odgarnęła włosy z czoła i przyglądnęła mu się uważnie.

 

Dziewczyna była bardzo piękna. Miała najbardziej zmysłowe i tajemnicze oczy, jakie kiedykolwiek widział w swoim życiu. Były to też bardzo smutne oczy.

 

Powiedziała coś, ale chłopak nic nie usłyszał.

 

­– Możesz powtórzyć? – Nachylił się w jej stronę. Jeszcze raz spróbowała przemówić. Sprawiało jej to duży kłopot.

 

– Pomóż mi – wyszeptała słabo. Nagle jej oczy się rozszerzyły w przerażeniu.

 

Poczuł szarpnięcie.

 

Nim Piotruś uzmysłowił sobie, co się stało, runął w ciemną wodę stawu. Mężczyzna rzucił się na niego i zakleszczył w silny uścisk.

 

Nic nie rozumiesz – usłyszał niski głos w swojej głowie. – Jest teraz słaba, musi zginąć.

 

Chłopak szarpał się i jednocześnie tonął coraz głębiej. Próbował się wyrwać, ale mężczyzna ściskał go zbyt mocno. Woda była strasznie zimna, zaczęło mu brakować powietrza. Topił się i zaczęła go otaczać ciemność.

 

Ostatnim rozpaczliwym gestem spróbował się wyrwać.

 

Poczuł światło i łyknął pierwszy haust powietrza. Otworzył oczy.

 

Znowu był w swojej łazience. Woda zdążyła wystygnąć. Bardzo powoli wyszedł z wanny. Serce łomotało mu w szalonym tempie, a on oddychał ciężko i cały dygotał. Owinął się w ręcznik.

 

Kiedy uspokoił się, spojrzał na wannę. Stała spokojnie w rogu łazienki na potężnych szponiastych nogach. Patrzyły na niego puste, ale gniewne oczy słowiańskiego bóstwa, a taflę wody od czasu do czasu wzburzały kręgi kropel spadających rytmicznie z niedokręconego kranu.

 

Kap, kap, kap.

 

Chłopak dopiero nad ranem wyciągnął korek.


 

4. Bartek

 

Najbliższe kilka dni nie należały do najłatwiejszych dla Piotrusia. Po tym, jak zasnął pijany w wannie przeziębił się i miewał problemy z koncentracją. Nie zaniedbał z tego powodu swoich obowiązków. Wręcz przeciwnie – zaczął działać ze zdwojonym zaangażowaniem. Gon był zbyt ważny.

 

Zaczął pracę od nadzorowania chłopaków przy najbardziej podstawowym działaniu, dzięki któremu każdy doradca finansowy w Genius Phinance miał szansę pozyskać klientów, czyli od ocenienia poleceń.

 

– Naprawdę uważasz, że księgowy twojego poprzedniego klienta jest odpowiednią osobą? – spytał Zośkę. Przeglądał jego zeszyt poleceń z nazwiskami, przypisanymi do nich danymi, takimi jak wiek, zawód, relacja z klientem i rodzina oraz dopiskami Zośki: zadzwonić w pierwszej kolejności, gruba ryba albo być może zostawić na dubel dubla.

 

– Myślę, że będzie to strzał w dziesiątkę, szefie – odpowiedział chłopak w długich włosach spiętych w kucyk. Trochę się denerwował, miał ostatnio niskie wyniki i nie chciał doświadczyć na sobie gniewu Piotrusia.

 

– A ja uważam, że ten kontakt jest do dupy, Zośka – chłopak powiedział bez emocji. – To znaczy może się wydawać, że warto zadzwonić do niego, ale jak się głębiej zastanowisz, to nie jest to dobry pomysł. – Spojrzał na speszonego pracownika w koszuli i kamizelce od garnituru. – Po pierwsze jest samotny, więc nie będzie za bardzo myślał o odkładaniu pieniędzy na rodzinę, a wszyscy wiemy Zośka, że jesteś specem od wciskania ubezpieczeń i inwestycji na rodzinę, natomiast przy innych obszarach wypadasz blado. Po drugie to jest księgowy, więc na pewno zna się na produktach, jakie mu chcesz zaoferować. Albo już ma któryś, albo będzie się nad tobą wywyższał swoją wiedzą, bo oto do czterdziestoletniego mężczyzny biegłego w sztuce finansów, który obsługuje tak potężne firmy, jak spółkę twojego poprzedniego klienta przyjdzie wymoczek w kucyku, który będzie go uczył o inwestycjach i akumulacji kapitału. Będzie cię trzymał tylko po to, żeby udowodnić, że zna się lepiej na finansach osobistych, niż ty. A jak tylko zdołasz mu udowodnić, że tak nie jest, to się jeszcze bardziej poirytuje. Co więcej – ciągnął Piotruś na jednym oddechu – przy okazji, jak gdyby od niechcenia zacznie rozpowiadać klientom, żeby uważali na szarlatanów i kuglarzy z Genius Phinance, takich jak ty. I jak myślisz, komu uwierzą? Swojemu księgowemu, który od lat zajmuje się ich pieniędzmi, czy młodemu, czarującemu chłopakowi, który pozostawił po sobie co prawda dobre wrażenie, ale widzieli go tylko dwa razy w życiu. I jak myślisz co stanie się z umowami, które podpisałeś z jego klientami?

 

Zośka milczał.

 

– Uwierz mi, naprawdę nie warto poświęcać trzech minut na telefon i jednego lub dwóch wieczorów twojego czasu oraz reputacji naszej firmy i docelowo twojej prowizji i pozycji w naszej drużynie dla tej grubej ryby – Piotruś dodał z kpiną. – Zrób z niego dubel dubla i przyjdź do mnie jeszcze raz za kwadrans z rewidowanymi kontaktami i kolejnością dzwonienia.

 

– Tak jest – Zośka spuścił głowę i wyszedł z biura Piotrusia.

 

Chłopak nie wiedział, dlaczego tak starannie dobrani doradcy finansowi nagle popełniają tak podstawowe błędy. Musi poważnie przyjrzeć się metodzie pracy Zośki i, w razie pogorszenia wyników, rozważyć sens jego obecności w biurze.Zrobi to po Gonie.

 

Dopił energy drinka i poszedł zobaczyć, jak chłopaki radzą sobie z umawianiem spotkań.

 

Dzwonienie było kolejnym krokiem, który miał prowadzić do umówienie się na spotkanie z klientem. Cała rozmowa podczas dzwonienia była doskonale przemyślanym mechanizmem. Telefon zaczynał się od przywitania się po imieniu z zaskoczonym klientem i powiedzenia od kogo otrzymało się polecenie. Klient spodziewał się telefonu, ponieważ doradca zawsze prosił osobę, od której uzyskała polecenia, żeby poinformowała swoich znajomych, że ktoś z Genius Phinance się do niej odezwie. Następnie należało krótko opisać, czym zajmiemy się na spotkaniu i powiedzieć, jak zamierzamy pomóc klientowi przy jego konkretnej sytuacji finansowej. Zazwyczaj osoba polecająca udzielała informacji, że na przykład znajomy kupuje dom i zastanawia się nad kredytem, albo ma dzieci, które chce zabezpieczyć. Było to oczywiście bardzo ryzykowne, nikt bowiem nie lubi, jak nieznajomy mówi nam przez telefon, że wie o naszych planach lub problemach finansowych. Nieraz zdarzało się, że chłopaki zostali wyzwani od synów kobiet pewnej profesji, sympatyzujących ze skrajnie lewicowymi prądami politycznymi, którzy niech tylko przyjadą na spotkanie, a zostaną przywitani z całą serdecznością polskiej gościnności. Groźby te były wyrażone w dosadny sposób, a w miejscu znaków przystankowych wchodziły swojskie wulgaryzmy. Każda praca ma swoje uroki i niebezpieczeństwa.

 

Na samym końcu należało przedstawić klientowi dwie alternatywne godziny spotkania, najlepiej wieczorem i umówić się w jego domu. Jeżeli wszystkie elementy rozmowy zostały spełnione zazwyczaj klient czekał posłusznie z herbatę o umówionej porze.

 

Piotruś przeszedł przez salę z okrąglakiem i zatrzymał się przed wejściem do konferencyjnej. W tym pomieszczeniu jedynym słyszalnym dźwiękiem było zajadłe wstukiwanie danych w komputer przez panią Bożenę, przerywane głośnymi siorbnięciami kawy. Za drzwiami słychać było kilkanaście splatających się z sobą głosów, które przypominały odległe bzyczenie pszczół. Chłopak wszedł do środka.

 

W ostatniej chwili uniknął łokcia Niskiego, który przyciskał telefon barkiem do ucha i jednocześnie umawiał spotkanie z klientem zapisując adres w swoim smartfonie prawą dłonią. Zobaczył Dzwoneczka siedzącego w rogu z nogami wyłożonymi na stole, który rozmawiał pewnym siebie głosem z klientem. Ruszył w jego stronę. Szedł przy ścianie, wolał uniknąć kolizji z którymś z chłopaków. Wszyscy byli skoncentrowani na rozmowach i zapełnieniu planu tygodnia spotkaniami. Kończyli jedną rozmowę, zapisywali coś w planach i od razu wykonywali następny telefon niemalże odśpiewuj do słuchawki tą samą, doskonale przemyślaną formułę słowną. Większość z nich wolała chodzić, niż siedzieć, dlatego niebezpiecznie było iść przez środek sali. Z telefonami przyciśniętymi do ucha chodzili po obranej z góry trajektorii, kręcili się w kółko niczym baletnice lub zatrzymywali się na chwilę marszcząc nerwowo brwi i wykonując karykaturalne gesty wolną ręką, by po chwili wrócić do tanga z niewidzialnym partnerem. Byli w transie umawiania spotkań.

 

Piotruś dotarł do Dzwoneczka i usiadł obok.

 

– Cześć szefuniu – uśmiechnął się blondyn w czerwonych szelkach. – Zapewne kontrola? Proszę, oto mój plan – podsunął Piotrusiowi kartkę. – Są spotkania, duble, a nawet duble na dublach.

 

– Pięknie Dzwonku – chłopak pochwalił. – Jak skończysz sprawdź Młodego.

 

– Radecky już to zrobił.

 

– Już? – zdziwił się Piotruś. – Nie zaraportował mi tego. Gdzie teraz jest?

 

– Pojechał na spotkanie z Młodym. Mówił, że muszą nadrobić wczorajszy wynik.

 

Nie spodobało mu się to, musiał mieć pełną kontrolę, żeby wygrać Gon. Z drugiej strony Radecky nie zawsze robił wszystko szablonowo i Piotruś przymykał na to oko ze względu na wysokie wyniki.

 

– Dobrze, pracuj w takim razie dalej. – Chłopak podniósł się z krzesła. – Muszę przyznać, że dobrze wam ta inicjacja wyszła.

 

– Dzięki szefie – Dzwoneczek uśmiechnął się łobuzersko. – Wszystko dla Genius Phinance.

 

 

 

Piotruś nie zauważył, kiedy zleciała reszta dnia. Nie czuł w ogóle zmęczenia. Napędzały go energy drinki, których w ciągu dnia wypił dwanaście. Napędzało go coś jeszcze.

 

Biuro.

 

Oddział, który po Bartku przejął, udoskonalił i rozbudował wydawał mu się czasami żywym konstruktem, który działał jak obiekt kultu. Żywił się obecnością swoich wiernych i sam ich hojnie obdarzał energią. Rzucał urok i podstępnie wiązał ze sobą już od rana, kiedy to pierwsi doradcy przychodzili, żeby złożyć na biurku Bożeny podpisane umowy z poprzedniego wieczora i obserwować, jak rośnie ilość jp na tablicy. Chłopaki ścigali się, kto szybciej osiągnie wyższy wynik i nie chodziło o pieniądze, a o ponadprzeciętną rywalizację. I adrenalinę. Konstrukt był wtedy zadowolony, ale jeszcze nie szczęśliwy. Żył w pełni, kiedy biuro tętniło życiem, wypełnione wszystkimi chłopakami. Tak jak dzisiaj. Z zadowoleniem obserwował, jak z młodzieńczym entuzjazmem dopisują nowe jp, wybierają najbardziej smakowitych klientów, a potem oddają się transowi dzwonienia. Konstrukt cieszył się zarówno z radosnych okrzyków, jak i wybuchów złości i niezadowolenia, gdy któryś z chłopaków stracił klienta lub odwołano spotkanie. Najbardziej cieszył się, kiedy aktywność chłopaków była największa. Dlatego tak bardzo uwielbiał Gon. Wtedy mógł wszystkich zgromadzić, zmusić, by zamieszkali w nim do późna. Dzisiaj pracowali i w krótkich przerwach jedli razem obiad, zamówiony przez zadowolonego szefa, który wpadł w wir pracy, opętany obsesją swojej wizji. Konstrukt sprytnie ją podsycał, karmił i mamił najsilniejszego. Niestety nie mógł trzymać chłopaków na zawsze. Nocą zazdrośnie wypuszczał ich do domów, a potem powoli zwalniał i zapadał w sen. Nigdy nie spał głęboko. Czekał wygłodniały.

 

Biuro stygło.

 

Piotruś lubił ten moment. Siedział w fotelu za biurkiem z nogami wyłożonymi na blat i wsłuchiwał się w ciszę.

 

Nikt nie dzwonił, nikt nie cieszył się z podpisanych umów, nikt nie klął, nikt nie rzucał kubkiem przez pół biura, nikt nie wstukiwał niczego w klawiaturę. Czasem tylko zdawało mu się, że słyszy odległy pomruk.

 

Nagle ktoś wszedł do biura.

 

– Nareszcie Radecky – Piotruś powiedział, zanim tamten wszedł do pomieszczenia. – Jakie masz wieści?

 

– Wszystko układa się jak najlepiej. – Radecky usiadł w krześle naprzeciwko, nawet nie zdjął czarnego płaszcza.

 

– Śpieszysz się gdzieś? – chłopak przyglądał się Radecky’emu uważnie.

 

– Mam spotkanie –tamten speszył się trochę. – Nie z klientem. Osobiste.

 

– Masz dziewczynę?

 

– Niezupełnie. Poznałem taką jedną w barze kilka dni temu. Wydaje się miła – Radecky uśmiechnął się.

 

Wydaje się miła – Piotruś powtórzył w myśli. Jakby to była jakaś przygodna panna, to powiedziałby: fajna dupa albo może będziemy się dzisiaj ruchać. To musi być coś więcej, zauroczenie lub uczucie. Niedobrze, nie będzie koncentrował się na pracy.

 

– Radecky, mam wobec ciebie plany, wiesz o tym – spojrzał mu w oczy.

 

– Tak wiem – tamten poprawił się w fotelu.

 

– Pamiętaj, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Nie spierdol tego.

 

– Nie spierdolę szefie. – Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Zaraz jednak Radecky wyjął coś ze skórzanej teczki i rzucił na stół. – Oto dowód, że mi zależy.

 

Piotruś podniósł papiery i przeglądnął.

 

– Ładnie – pochwalił. – Prawie wyrobiłeś z Młodym zakładaną prowizję i widzę, że szykuje się duża umowa. Pewniak?

 

– Pewniak. – Radecky nawet nie zająknął się.

 

– Nie zrozumiałeś mnie. Pytam, czy to wejdzie na dwieście procent? Żebyśmy wygrali Gon wszyscy musimy wyrobić się z liczbami. Młody również. Sprawdzałem jego polecenia. Albo możecie spotkać kilku klientów i wyrobicie jego liczby albo zaryzykujecie to jedno spotkanie. Jak siądzie, będzie super. Jak nie, jesteśmy w dupie, bo nie nadrobimy innych spotkań Młodego. Widzę, że na sobotę się umówiliście. Dlatego pytam: czy jest to pewniak?

 

To był jeden z tych momentów, kiedy doradca, świadomy wszystkich konsekwencji swoich wyborów, determinuje swój dalszy los.

 

– Piotrek, byłem dzisiaj na spotkaniu z tym klientem. Stawiam całą moją reputację na tą umowę. Pewniak.

 

Nastała cisza.

 

Ma jaja, Piotruś przyznał w myśli. Po chwili wstał i uściskał Radecky’ego.

 

– Idź i baw się dobrze w takim razie.

 

– Dzięki szefie – chłopak wstał i uśmiechnął się. Nie wyszedł.

 

– Chciałem jeszcze tylko powiedzieć, że wiem jak było z Bartkiem.

 

Piotrusia zamurowało. Czyżby faktycznie się dowiedział?

 

– Chodzi o to, że rok temu był w takiej samej sytuacji jak ty. I nie dał rady, wydygał. A ty masz to coś, wierzę, że nam się uda.

 

Piotruś przyjął to z wielką ulgą.

 

– Dzięki.

 

– I, tak między nami – poza pracą uważam, że jesteś naprawdę dobrym kumplem. – Zaskoczyło to Piotrusia. Brzmiało niezwykle szczerze, nie wiedział co odpowiedzieć. – Lecę spotkać się z dziewczyną. Do jutra!

 

Kiedy Radecky podniósł teczkę i kierował się w stronę drzwi, Piotruś zawołał z uśmiechem:

 

– Tego też nie spierdol!

 

 

*

 

Piotruś obudził się w nocy. Strasznie bolała go głowa, a pościel była mokra od potu. Po powrocie do domu był tak pobudzony energy drinkami, że nie mógł zasnąć, więc zrobił to, co najlepiej działało na szybkie zaśnięcie. Błyskawicznie się upił. Niestety cierpiał teraz tego konsekwencje.

 

Sprawdził telefon. Była druga nad ranem. Dostał sms’a od Asi: Jaka jest Twoja decyzja? Cholera, zapomniał. Jutro się wszystkim zajmie.

 

Zwlókł się z łóżka i poszedł po ciemku do kuchni. Wyjął z szafki aspirynę, nalał wody z kranu do szklanki i wypił. Chwilę stał, trzymając się za pulsujące skronie.

 

– Kiedy to przejdzie?

 

Ból rozsadzał mu czaszkę, a on był jednocześnie bardzo senny.

 

Usiadł przy stole i oparł głowę o zimny blat. Poczuł ulgę, a pulsowanie zelżało. Chłopak był w półśnie, więc zwolnił trochę oddech, żeby poczuć się jeszcze bardziej sennym i wtedy wrócić do łóżka. Z rękami przyłożonymi do głowy przysłuchiwał się pracy agregatu lodówki. Cichy szmer. Piotruś czuł się coraz bardziej senny.

 

W pewnym momencie zdawało mu się, że słyszy chlapnięcie w łazience, a zaraz potem szybki tupot stóp w przedpokoju.

 

Podniósł się i poszedł do łazienki. Zapalił światło. Wszystko w porządku.

 

– Zdawało mi się, mruknął i poszedł do pokoju.

 

Nagle prawa stopa natrafiła na coś śliskiego, stracił równowagę i wywinął kozła.

 

– Auu! – wylądował na kości ogonowej. Nie upadł z dużym impetem. Podniósł się i zapalił światło.

 

Na środku przedpokoju była rozlana woda. Przez chwilę Piotrusiowi wydawało się, że widzi odciśnięte ślady małych stóp, prowadzące do jego pokoju, ale szybko zniknęły.

 

– Skąd się to wzięło? – Spojrzał na sufit. Był suchy. Nie zastanawiając się zbytnio poszedł po szmatkę, starł podłogę i wrócił do łóżka. Zasnął szybko.

*

 

Piotruś szedł w górę schodów ziewając. Pomyślał, że będzie musiał napić się dwóch energy drinków na dzień dobry.

 

Kiedy dochodził do drzwi biura, usłyszał okrzyki radości. Wszedł do środka.

 

Na tablicy wyników Młody dopisał swoje pierwsze osiągniecie: tysiąc jp. Był to wyniki imponujący, nawet dla Piotrusia. Jego pierwszy sukcesem było pięćset jp, uważane wtedy za niemały wyczyn.

 

– Moje gratulacje – skłonił się w stronę chłopaka. – Trzymaj tak dalej, a prześcigniesz najlepszych. – Młody wyszczerzył zęby w uśmiechu.

 

– Chciałem się pochwalić czymś jeszcze szefie – schylił się do skórzanej torby i wyciągnął nowy tablet. – Ta praca faktycznie pozwala spełniać marzenia.

 

– Jak mówiłem – Piotruś uśmiechnął się. Lubił takie momenty. – Ale nic się samo nie zrobi. A teraz do pracy!

 

– Tak jest – Młody schował tablet i poszedł do konferencyjnej.

 

Piotruś przyglądnął się tablicy. Wyniki były nadzwyczaj dobre. Nawet Zośka miał o sto jp więcej, niż zakładał na początku tygodnia.

 

Podszedł do okrąglaka i wziął sobie czteropak srebrno puszek z wizerunkiem czarnej kobry, a następnie wszedł do swojego biura. Od razu otworzył puszkę i wypił zawartość trzema łykami.

 

– Lepiej.

 

Zasiadając do biurka, otworzył drugą puszkę i przeglądnął wyniki Gonu. Wczoraj ich oddział był na drugiej pozycji, minimalnie przegrywając z oddziałem z Gliwic. Za to oddział z Bielska-Białej, który był w poniedziałek na pierwszej pozycji, spadł na czwartą.

 

– Dobrze tak, prostakom – mruknął z satysfakcją.

 

Bardzo wysokie wyniki jednego dnia odbijają się kiepskimi liczbami przez dwa lub trzy kolejne dni. Piotruś wiedział, że żeby wygrać Gon musi utrzymywać codziennie podobny poziom zgromadzonych jp. Przejrzał plany tygodnia i zakładane wyniki. Chłopaki, jak na razie wyrabiali się całkiem dobrze, wystarczyło trochę podkręcić śrubę, żeby osiągali wyższe wyniki. Jedynie, o co się martwił, to o Młodego i jego sobotnie spotkanie. W tabeli tygodniowe cele miał zapisane pięć tysięcy jp. Żeby wygrać Gon każdy z chłopaków musiał wyrobić trochę niższe liczby, niż zakładał. Każdy z nich ustawiał po piętnaście spotkań tygodniowo, średnio na trzysta jp każde, a wchodziły zazwyczaj cztery, góra pięć umów. Jeżeli maksymalnie co trzeciemu z nich nie weszłoby jedno spotkanie, to i tak wygraliby Gon. Natomiast, jeżeli Młodemu sobotnie spotkanie nie wyjdzie, to żaden z chłopaków nie mógłby spalić spotkania, a co więcej Młody musiałby umówić spotkania z jakąś grubą rybą, od której zgarnąłby wysoką prowizję. Pracował od niedawna, dlatego ten tydzień miał na pierwsze spotkanie z klientami lub dopinanie kilku drugich spotkań z tygodni testowych. Ciężko byłoby odrobić straty z soboty. Na szczęście nad wszystkim czuwał Radecky, który jechał na spotkanie razem z Młodym.

 

Piotruś zamknął plany tygodnia i dopił energy drinka. Wszystko szło dobrze, ale była dopiero środa i do końca Gonu zostało jeszcze półtorej tygodnia. Czuł się już psychicznie wypalony. Nie mógł dać po sobie tego poznać przed chłopakami. Poczekał do jedenastej w biurze i wyszedł na drugie śniadanie.

 

 

 

Siedział przy stoliku, jak zwykle sam. Czekał na omlet z szynką i z pieczarkami, bawiąc się łyżeczką. Nagle do lokalu weszło siedmiu młodych mężczyzn ubranych w płaszcze ze stójką. Byli bardzo głośni i od samego początku irytowali Piotrusia. Zrzucili płaszcze, ukazując swoje jednakowo połyskujące garnitury w kolorze stali i zasiedli do stolika. Z podnieceniem rozprawiali na temat ogólnoznanych prawd związanych z inwestycjami na giełdzie. Raz na czas, któryś z nich rzucił mądrze brzmiącą nazwą, jak efekt świecy, czy dywersyfikacja, ale niezbyt sprawnie potrafił posługiwać się nią w dalszej konwersacji. Sprawiali nieprzyjemne wrażenie ludzi, którym wydaje się, że przynależą do elity finansjery, co legitymowało ich do wyniosłego stosunku wobec osób spoza branży. Piotruś szczerze gardził takimi ludźmi.

 

– Maleńka – łysy w okularach pstryknął palcami w stronę kelnerki. – Przynieś nam najlepszy brunch, jaki macie.

 

– Brunch? – dziewczyna zdawała się nie kojarzyć nazwy. Piotruś nie znał dziewczyny, musiała pracować tu od niedawna i chyba nie do końca była obyta ze wszystkimi terminami.

 

– Dziecino, dziecino – pokręcił głową, a jego towarzysze zarechotali. – Nie wiesz co to jest brunch?

 

– Uczę się pierwszy dzień, proszę pana. – Potrząsnęła głową.

 

– Uczysz się pierwszy dzień – powtórzył z kpiną. – To pozwól, że ja cię czegoś nauczę. Wydajesz się bardzo młoda, studiujesz?

 

– Tak, zaocznie filologię. – odpowiedziała.

 

– Sama się utrzymujesz?

 

– No, tak. To jest moja druga praca – trochę się zarumieniła.

 

– W takim razie, jeżeli chcesz tą pracę zachować i móc się dalej sama utrzymywać albo natychmiast idź do managera lokalu, powiedz mu, kto przyszedł, dowiedz się, co to jest brunch i do kwadransu chcę widzieć jedzenie na stole albo ja pójdę do managera, a ty, moja droga, możesz znaleźć sobie inną pracę. Z taką ładną buzią na pewno znajdziesz odpowiedni lokal. Znam kilka, mogę cię polecić na nocną zmianę.

 

Kelnerka kiwnęła głową, wzięła karty i zaczerwieniona poszła na zaplecze.

 

– Takie jak ona, trzeba ustawiać – łysy powiedział do swoich towarzyszy i z wyrazem zadowolenia rozparł się w krześle. Ogarnął wzrokiem salę. – O, kogo ja widzę. – Wstał i ruszył w stronę stolika Piotrusia.

 

– Jeszcze tego mi było potrzeba – chłopak mruknął do siebie.

 

Łysy grubas w okularach podszedł do stolika chłopaka i jeszcze raz powtórzył, tak, żeby wszyscy zwrócili na niego uwagę– kogo ja widzę!

 

Piotruś dalej bawił się łyżeczką.

 

– Zasłaniasz mi salę, Ernest. Czekam, aż ta miła młoda dziewczyna przyniesie mi moje zamówienie.

 

– A cóż to zamówiłeś, jeśli można wiedzieć? – Odsunął krzesło i dosiadł się. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

 

– Jeśli już musisz mi przeszkadzać lub chcesz się czegoś ode mnie nauczyć, to siedź sobie.

 

– A czego to byś chciał mnie nauczyć?

 

– Na przykład kultury. – Piotruś zatrzymał łyżeczkę i spojrzał mu prosto w oczy. – I zamówiłem brunch, właśnie idzie.

 

Kelnerka podeszła do stolika i ułożyła przed Piotrusiem omlet z szynką i pieczarkami. Starała się zignorować obecność grubasa w stalowym garniturze. Była wyraźnie speszona. Ernest odchrząknął.

 

– A co z moim zamówieniem?

 

– Będzie za kwadrans, jak pan sobie życzył – odpowiedziała beznamiętnym tonem i zwróciła się do Piotrusia. – Czy w czymś jeszcze mogę pomóc?

 

– Nie dziękuję – uśmiechnął się. – A tu proszę za szybką obsługę – rzucił spojrzenie Ernestowi i dał jej banknot.

 

– Dziękuję panu bardzo – rozpromieniła sią. Napiwek był zdecydowanie wyższy, niż się spodziewała. Odeszła w stronę baru.

 

– Chciałeś coś powiedzieć Ernest– chłopak zwrócił się do rozmówcy. Nie patrząc na swojego gościa zaczął jeść omlet.

 

– Myślisz, że jesteś sprytny?

 

– Tak, myślę, że jestem sprytny. – Piotruś odpowiedział zupełnie spokojnie, nie przerywając jedzenia. – A teraz powiedz mi, po co tu przyszedłeś? Chyba nie chcesz mi znowu zaproponować pracy w tej waszej nudnej firemce.

 

– W największej firmie doradztwa finansowego w Polsce i w Europie – spokojnie poprawił Ernest.

 

– Nieważne, jak dla mnie jesteście sztywną korporacją, do której przyjmują tylko półgłówków po studiach, którzy spełniają parametry z góry ustalone przez dział innych półgłówków. – Piotruś odłożył sztućce. – Wydaje mi się też, że nie interesuje mnie praca, do której chodzą przeciętniacy, pracujący po osiem godzin dziennie, zarabiający wysoką podstawę i prowizję od czasu do czasu, jak uda się wybłagać jakiegoś klienta, żeby podpisał umowę. Nie interesuje mnie wasze wymądrzanie się nad wszystkimi, mimo, że gówno wiecie, wasze chodzenie w błyszczących garniturach z second hand’u i wasza wizja świata. Wypadacie blado przy mnie i moich ludziach na wszystkich możliwych poziomach, dlatego dziwi mnie jeszcze, skąd masz taką pewność siebie.

 

Ernest wciąż wydawał się bardzo pewny siebie, uśmiechnął się nawet.

 

– Widzisz – zaczął – możesz myśleć, że nasza wizja świata jest nudna, że zarabiamy mniej, niż wy, bo nie mamy garniturów za kilka tysięcy euro i szybkich samochodów. Możesz też myśleć, że praca w Genius Phinance to zajebista przygoda, w której są najlepsi. Zgodzę się z tobą w tym. Ale powiedz mi jedno: jakim kosztem działacie?

 

– Każdy z chłopaków wie, że nagroda wymaga poświęceń.

 

– Naprawdę? – Ernest uśmiechnął się z kpiną. – Powiem ci coś. Może ci się wydawać, że jesteś kimś lepszym ode mnie, bo jesteś młodszy, nosisz lepsze ciuchy żyjesz wystawnie i wydajesz się symbolem sukcesu. Ja za to jestem po studiach ekonomicznych, nie wożę się jeszcze fajną furą, nie stać mnie na duże mieszkanie. Jeszcze. Ale musisz dać sobie sprawę z jednego – tacy jak ja przetrwają, powoli osiągną swoje cele, ale przetrwają. Tacy, jak ty i ta cała banda dzieciaków, którym się wydaje, że są niewiadomo kim, wypalicie się szybko. Jesteście jak ćmy, które latają niebezpiecznie blisko żarówki. Lśnicie, ale szybko i krótko. W moim wieku już zgaśniecie. Wszyscy. Zupełnie jak Bartek.

 

Piotruś drgnął.

 

– Widzę, że jedynym powodem twojej obecności, jest ciągła uraza, że to Bartek mnie zrekrutował, a nie ty. – Chłopak uśmiechnął się brzydko.

 

– Patrząc na to, jak zagryzłeś Bartka, cieszę się, że to nie ja cię zrekrutowałem. – Tego było trochę za dużo.

 

– Myślę, że pora powiedzieć ci w kurtuazyjny sposób, żebyś przeszedł do sedna i odszedł od mojego stolika.

 

– Zanim odejdę, chciałbym, żebyś wiedział dwie rzeczy. Po pierwsze, to co robicie chłopakom w Genius Phinance jest złe. Możesz mówić, że pracuję z przeciętniakami, ale oni przynajmniej nie kończą kariery z gigantycznymi kredytami. Wystawne życie przecież kosztuje. Mylę się?

 

Chłopak nie odpowiedział. Nie miał ochoty rozmawiać z Ernestem na ten sposobów motywacji w jego oddziale.

 

– A druga rzecz? Wybacz, ale nie mam czasu na twoje wymysły.

 

– Zaraz. Po prostu chcę, żebyś zdał sobie sprawę, że żaden z nich nie znajdzie potem nigdzie pracy po Genius Phinance. Nikt ich nie chce. Myślą, że są żołnierzami, piratami i korsarzami, dla nich finanse klientów to tylko element fantastycznej zabawy. Po paru miesiącach pracy u was mają wyprane mózgi, są zbyt pewnymi siebie degeneratami. Zbyt zwyrodniali na normalny rynek pracy. I ty jesteś za to odpowiedzialny. – Spojrzał na Piotrusia. – A po drugie, musisz wiedzieć, że może macie potencjał i tempo wzrostu, ale to my mamy pieniądze. – Uśmiechnął się i zrobił przerwę. Na twarzy rysował mu się wyraz triumfu. – Rok temu odrzuciłeś moją propozycję pracy. Teraz nie masz takiej możliwości.

 

– Znowu zaczynasz ten swój monolog. –Piotruś się poirytował. Wstał z krzesła i zaczął się ubierać. – Zrozum jedno: nie jestem do kupienia. I nie dołączę do waszej nudnej korporacji i nudnego stylu życia. A chłopaki nie muszę szukać innej pracy.

 

– Chyba, że ktoś ich zwolni. Na przykład nowy dyrektor oddziału. – Ernest również się podniósł.

 

Chłopak drgnął i spojrzał na łysego grubasa w okularach. Tamten oblizał wargi.

 

– OVH kupiło wczoraj Genius Phinance od Filipa i Jacka. Zostaliście sprzedani.

*

 

– Dobrze Asiu, jak nie masz czasu spotkać się dzisiaj, ani jutro, to może w piątek? – Piotruś wracał do domu pieszo przez centrum miasta ze słuchawką przy uchu. Kropiło. – No rozumiem, że musisz się uczyć, ale nie mów mi potem, że się nie starałem. – Wysłuchał wyrzutów. Asia miała zdenerwowany głos. – Co w piątek? Idę z chłopakami na imprezę do klubu, pomyślałem, że fajnie by było, jakbyś też poszła. No dobrze, w takim razie przyjadę po ciebie. W porządku, to pa. – Rozłączył się.

 

– Co za marudna kobieta – powiedział do siebie. – Tak nie zadowolisz i tak nie zadowolisz.

 

Nagle zahaczył o przechodnia.

 

– Przepraszam najmocniej – powiedział od razu.

 

– Nic się nie stało – znajomy głos. Przechodzień odwrócił się.

 

– Bartek? Kupę czasu, co tu robisz? – Głos Piotrusia zadrżał.

 

– Wracam z pracy, idę na… idę na tramwaj. – Mężczyzna zająknął się. Dopiero teraz Piotruś zdał sobie sprawę, jak bardzo zmienił się wygląd jego poprzedniego przełożonego od momentu, kiedy rozmawiali ostatni raz rok temu. Wtedy energiczny, pełen pasji, w garniturze, z lekkim zarostem i modną fryzurą. Zawsze kojarzył się Piotrusiowi z ładunkiem elektrycznym. Teraz jedynym skojarzeniem, jakie przyszło mu na myśl był szary popiół z kominka.

 

– Może dasz się zaprosić na piwo albo kawę, pogadamy. Znam parę fajnych knajp. – Piotruś szybko powiedział w stronę człowieka o zmęczonym spojrzeniu.

 

– Nie dzięki, naprawdę się śpieszę. Zaraz mi tramwaj do Chorzowa odjedzie.

 

– Mieszkasz w Chorzowie? A co z twoim mieszkaniem na Dębowych Tarasach? – Piotruś za późno się ugryzł w język. Na szczęście nie spytał o czerwony samochód sportowy, którym Bartek przejechał się z nim przed rozpoczęciem Gonu rok temu.

 

– Wiesz, sprawy się zmieniają. Za jakiś czas będę miał dzieciaka, więc muszę pomóc żonie. Nie obraź się – Bartek wyciągnął dłoń, żeby się pożegnać.

 

Piotruś czuł się dziwnie, chciał coś powiedzieć. Chwycił dłoń swojego byłego szefa.

 

– Słuchaj, jeżeli chodzi o to rok temu – zaczął.

 

– Mniejsza o to, co było rok temu – Bartek przerwał mu. – Twój pewniak wypadł, takie rzeczy się zdarzają. Nie mam do ciebie o to żalu. Mogłem być bardziej uważny wtedy, ale miałem po prostu pecha. A to, że mnie zwolnili i zająłeś moje miejsce, to normalne w tej firmie. O nic nie mam żalu. Poza tym teraz pracuję w banku. Konkurencja mnie nie chciała, jeżeli już musisz wiedzieć, a z grzeczności nie spytasz. I nie pracuję jako manager, a pracownik call center, ale zawsze jest to jakiś start. Trzeba się podnosić. Lecę. – Rozluźnił uchwyt. – Za minutę odjeżdża mój czerwony szybki – i puścił mu oko. Na moment zapaliła się w nim iskierka, jaką Piotruś nieraz widział w czasach, które wydawały mu się teraz bardzo odległe. Zaraz potem Bartek odwrócił się i poszedł.

 

Chłopak stał chwilę w miejscu, poczuł, że kręci mu się w głowie. Powoli poszedł w stronę mieszkania. W tym momencie usłyszał za plecami:

 

– Powodzenia Młody!


 

 

5. Dorian

 

Kolejna bezsenna pijacka noc wpłynęła do mieszkania w kamienicy na Staromiejskiej.

 

Piotruś leżał nagi, spocony na łóżku. Obok leżała pusta butelka kupiona w nocnym. Dręczyły go dawne wspomnienia i słowa Ernesta.

 

To niemożliwe, myślał, żeby ci dranie nas kupili. To by znaczyło koniec.

 

Jego wesoły, połatany statek piracki ze zbieraniną żądnych przygód piratów trafiłby na wielką armadę. Statek i żagle przerobiliby na drewno i płótno, które weszłyby w skład większych molochów, żeglujących po tych wodach. W razie oporu członkowie załogi zostaliby zaszlachtowani, mniej oporni zrekrutowani, a łódź poszłaby na dno. Wszystko czemu chłopak podporządkował sens swojego młodego życia, zatonęłoby. To byłby koniec!

 

Piotrusia męczył jednocześnie majak pewnego wydarzenia sprzed roku. Widzi tablicę wyników, a na nim jasno zapisany cel-liczbę, by wygrać Gon. Brakuje niecałych trzech tysięcy jp. Został jeden dzień do końca, tylko jedno spotkanie. Jego spotkanie. Ostatnia nadzieja, pewniak na ponad trzy tysiące jp. W innym razie Bartek ponosi klęskę. Za godzinę ma dojść do finalizacji umowy. W tym momencie Piotruś widzi przed sobą inną wizję, o wiele bardziej kuszącą. Sięga po telefon.

 

Chłopak, czuł że się topi. Jego głowę przenikały obrazy tonącego statku i telefonu, który trzyma w ręce. Zdawało mu się, że wszystko wokół nasiąka wodą, że ściany puchną pod wpływem słonej morskiej toni, która zaraz zaleje cały pokój. Wił się na łóżku, jak piskorz. Śmierdziało alkoholem i potem.

 

Nie wiedział, ile czasu minęło. Był spragniony snu, a jednocześnie bał się zasnąć.

 

W pewnym momencie zadzwonił budzik. Była siódma nad ranem.

 

Piotruś podniósł się z łóżka. Od razu wziął prześcieradło i zaniósł je do pralki. Było całe mokre.

*

 

Fotel cicho skrzypiał.

 

Piotruś siedział za biurkiem z nogami na blacie oraz dłońmi splecionymi na brzuchu i kręcił się powoli w fotelu. Lewo, prawo, lewo, prawo. Na blacie leżał kubek ze stygnącą herbatą, nie miał ochoty na energy drinki. Powieki miał ciężkie, bolała go głowa. Trzecią noc z rzędu miał problemy ze spaniem. Najpierw wanna, potem ból głowy i do tego wczorajsze problemy z zaśnięciem. Powieki musiały ciążyć.

 

Zaraz po przyjściu do biura sprawdził wyniki i pracę chłopaków. Wszystko było dobrze. Dla spokoju sumienia przejrzał serwis branżowy, ale nic tam nie było o sprzedaży Genius Phinance. Ten drań pewnie pozmyślał wszystko, żeby wkurzyć Piotrusia.

 

Lewo, prawo, lewo, prawo. Herbata stygła.

 

Coś jednak nie dawało mu spokoju. Ernest był zbyt pewny siebie, to nie było normalne. Zazwyczaj potrafił wytrącić go z równowagi po kilku minutach, teraz tamten nie dał za wygraną. Może był na jakiś firmowych szkoleniach dla pół-mózgów o panowaniu nad sobą? Kto wie. No i Bartek. Cholernie się przygasił. A pomyśleć, że jeszcze rok temu to on siedział w tym fotelu.

 

Lewo, prawo, lewo, stop.

 

Piotruś wstał i odsunął fotel z lekkim obrzydzeniem. Wypił herbatę jednym haustem i poszedł do konferencyjnej. Potrzebował czegoś pozytywnego.

 

Zwołał chłopaków. Kiedy się zebrali stanął na środku sali.

 

– Słuchajcie – zaczął. – Chciałem wam tylko powiedzieć, że macie naprawdę niezłe wyniki. Oczywiście nie jest to powód do świętowania, bo jeszcze nie skończyliśmy pracy, ale wszystko idzie w dobrą stronę. Dlatego jutro wieczorem zapraszam wszystkich na imprezę do Mandarynki. Zaczynamy punkt dwudziesta druga. Jeżeli macie spotkania w tym czasie, to rzecz jasna najpierw musicie skończyć pracę. Dzięki za uwagę– skończył i wyszedł z sali zanim którykolwiek zdążył zareagować.

 

Wziął płaszcz z biura.

 

– Proszę do mnie zadzwonić, jakby działo się coś ważnego – powiedział do pani Bożeny.

 

– Tak jest – odpowiedziała sekretarka, nie przerywając wstukiwania danych w klawiaturę. Dobrze maskowała zdziwienie.

*

 

Koc i herbata. Nic więcej nie potrzebował do szczęścia.

 

Piotruś leżał w salonie na kanapie. Ubranie zrzucił przy wejściu, miał na sobie wyłącznie bokserki, czarne skarpetki oraz koszulę z rozpiętymi guzikami i podwiniętymi rękawami. Na stoliku obok leżał kubek herbaty earl grey. Zasłonił okna i do salonu wpadało jedynie trochę światła przez szparę między zasłonami. Panowała cisza. To było to, czego potrzebował.

 

Był środek dnia, a on leżał pod kocem i odpoczywał. Lenistwo jest najprzyjemniejsze wtedy, kiedy ma się coś do zrobienia.

 

Piotruś przypomniał sobie, jak był kiedyś małym chłopcem, chodził chyba do trzeciej klasy podstawówki. To był czas, kiedy miał mnóstwo sprawdzianów do napisania. Uczył się dużo, chodził do szkoły i pisał kartkówki dzień za dniem. Nagle z tego całego stresu i wycieńczenia, jakimi sprawdzany potrafią przygnieść dziesięciolatka, dostał migreny. Wrócił do domu i przez kilka dni leżał w łóżku. Kiedy jego koledzy uczyli się na sprawdziany, on odpoczywał. Pod kocem i z herbatą earl grey. Z początku nie podobało mu się to, ale kiedy leżał na łóżku i patrzył na śnieg, który prószył za oknem, doszedł do wniosku, że nie ma się czym stresować. Sprawdziany napisze w innym terminie, a teraz może odpoczywać. Leżeć pod kocem i obserwować śnieg. Teraz czuł błogość i spokój, kiedy wszystko układało się dobrze, a on wreszcie mógł odpocząć ten jeden dzień, jak wtedy, kiedy był chłopcem. Zasnął spokojny.

 

 

 

Obudził go dzwonek do drzwi.

 

Piotruś otworzył oczy i przeciągnął się. Do salonu nie wpadało żadne światło, musiał się już zbliżać wczesny listopadowy wieczór.

 

Dzwonek zabrzęczał jeszcze raz, nerwowo.

 

– Już idę! – chłopak zawołał w stronę drzwi. Ubrał spodnie i ruszył do końca korytarza. Zastanawiał się kto też mógł do niego przyjść. Może Asia? Spojrzał przez judasza. Rudy listonosz z wąsem. Otworzył drzwi.

 

– Witam pana, proszę tu podpisać –wystrzelił słowami, jak z karabinu i szybko podsunął mu długopis i formularz. – To dla sąsiadki z góry, pani Kurkowej. Rozumiem, że pan nowy? Dawno tu nikogo nie widziałem, a stara dziwaczka nigdy nie odbiera listów i muszę zawsze awizo zostawiać, a potem się na poczcie awanturuje, że niby nie dzwonię i są z nią same problemy, a widzi pan, że już wieczór nastał, a ja jeszcze pracy nie skończyłem. – Wcisnął zdezorientowanemu i zaspanemu Piotrusiowi długopis do ręki i wskazał palcem. – Proszę tu podpisać, o tutaj właśnie, czytelnie żeby było. Jeszcze datę. Pięknie! ­– Schował formularz do kieszeni i wręczył list. – Ślicznie panu dziękuję, do widzenia. – Dziarskim krokiem ruszył schodami w dół.

 

Piotruś zamknął drzwi i położył list na szafce w przedpokoju.

 

– Ogarnę się i pójdę do niej – powiedział do siebie, ruszając w stronę łazienki.

 

 

 

Pół godziny później chłopak wszedł po krętych schodach na drugie piętro kamienicy. Nie był jeszcze w tej części. Spojrzał na list, miał go dostarczyć pod numer siedem. Zatrzymał się przed drewnianymi drzwiami z wywieszoną jemiołą.

 

­– To musi być tutaj. – Piotruś nacisnął dzwonek. Cisza. Nacisnął jeszcze raz. – Chyba nikogo nie ma.

 

Zauważył błysk w judaszu i usłyszał cichy, chrapliwy oddech po drugiej stronie drzwi. Zrobił krok w tył. Pod drzwiami zauważył cienie. Stała tam, obserwowała go.

 

– Dzień dobry pani Kurkowa – ukłonił się w stronę judasza i pokazał list. – Listonosz zostawił to u mnie dla pani. Chciałbym go przekazać, to chyba ważne, bo polecony z banku.

 

Nie odpowiedziała. Słyszał tylko chrapliwy oddech.

 

– To zostawię list pod drzwiami w takim razie – powiedział do judasza i położył list na wycieraczce. – Życzę pani miłego wieczoru.

 

Obrócił się i nagle odskoczył.

 

– Przestraszyła mnie pani – powiedział do dziewczyny, na którą natrafił, kiedy się obracał. Serce łomotało mu przez chwilę.

 

­– To ja pana przepraszam. – Również trzymała dłoń na wysokości serca. – Szłam do mamy i zamyśliłam się. – Po przyjrzeniu się nie była dziewczyną, a kobietą po trzydziestce, tyle że o młodej urodzie. Miała piegi i płaszczyk w kolorze zielonej łąki. – Pan w odwiedziny do mamy?

 

– Nie, nie ­– Piotruś zaprzeczył. – Był u mnie listonosz i prosił, żeby zostawić u pani Kurkowej ten list. – Podniósł kopertę. – Ale jak już pani tutaj jest, to go przekazuję w odpowiednie ręce. Pani mama chyba jest dość nieufna do nowych sąsiadów.

 

– Proszę się nie przejmować mamą – uśmiechnęła się. – Ma już swoje lata i jest nieufna do wszystkich.

 

– Ale przynajmniej wydaje się romantyczna – chłopak pokazał na jemiołę przybitą do drzwi.

 

Córka pani Kurkowej pokręciła głową, nachyliła się i powiedziała szeptem z przesadną konspiracją. – To do odpędzania złych duchów. – Puściła mu oko. – Starzy ludzie mają swoje przesądy.

 

– Jasne, w takim razie nie zatrzymuję pani – spojrzał na siatki z zakupami, jakie miała przy nogach. – Idę do siebie, miło było poznać.

 

– Pana również… A proszę mi jeszcze powiedzieć – pan spod szóstki?

 

– Tak, mieszkam tu od niedawna.

 

Przyjrzała mu się.

 

– Tak myślałam, jest pan trochę do niego podobny.

 

– Do kogo?

 

– Do Doriana, poprzedniego lokatora.

 

Piotruś zaciekawił się. Widząc to córka pani Kurkowej wskazała na drzwi z jemiołą. – Jak byłam mała, mieszkałam tu. Dorian był naszym sąsiadem, bardzo fajny chłopak. Uczynny, nieraz pomagał mojej mamie wnieść jakieś rzeczy na górę, czasem zapraszała go na obiad albo ciasto. Chodził w dżinsach i koszuli w kratę. Śmiałam się z niego, że ma tylko ten jeden zestaw, a on mówił, że ma mnóstwo takich koszul, że jest po prostu modny. Ale był bardzo cichy, potem zanim to się stało coraz bardziej stronił od ludzi.

 

– Zanim utopiła się tamta dziewczynka?

 

– Jaka dziewczynka?

 

– Alicja, Pan Topik mi mówił.

 

– Kto? – zdziwiła się.

 

– No, ten dziadek, który wynajął mi mieszkanie.

 

– Nigdy go nie widziałam, musiał rzadko odwiedzać kamienicę. W każdym razie żadna dziewczynka nie zniknęła, bo żadnej tu nie było oprócz mnie. Dziadek musiał coś pomylić.

 

– To co się stało?

 

– Dorian nagle po prostu zniknął, rozpłynął się w powietrzu z dnia na dzień. A najdziwniejsze jest to, że w jego mieszkaniu, kiedy policja w końcu dostała się do środka, były wszystkie rzeczy Doriana. Jakby się rozpłynął w powietrzu. Zastanawiające, przyzna pan.

 

– Jest to bynajmniej zastanawiające. Udanego wieczoru w każdym razie pani życzę. – Piotruś ukłonił się.

 

– Panu również. – Kobieta odkłoniła się i zadzwoniła. – Mamo, to ja. Otwórz proszę.

 

Chłopak ruszył w stronę schodów. Kiedy usłyszał skrzyp zawiasów zatrzymał się i spojrzał w stronę mieszkania pani Kurkowej. Drzwi lekko uchyliły się, wpuszczając na korytarz snop światła. Córka w wiosennym płaszczu weszła do środka i zniknęła w świetle. Kiedy wejście zaczęło się zamykać Piotruś dostrzegł starszą panią, która nieufnie wyjrzała na korytarz. Miała koszulę nocną, brudno-siwe włosy splecione w warkocz. W tym momencie spojrzała na niego, miała bardzo dziwne oczy, były to oczy bez źrenic. Piotruś wzdrygnął się. Pani Kurkowa schowała się do mieszkania. Jemioła do odpędzania złych duchów zakołysała się przy trzaśnięciu drzwiami.

 

 


 

 

6. Zalane miasto

 

Wygrywa tylko ten, kto ma jasno określony cel i nieodparte pragnienie, aby go osiągnąć. – Napoleon Hill.

 

Żółte karteczki z tym cytatem były rozklejone w najważniejszych punktach mieszkania: nad łóżkiem, żeby Piotruś cały czas myślał o swoim celu kiedy się budzi i kiedy idzie spać; na lodówce, żeby pamiętał o tym, za każdym razem, kiedy dopadał go głód; w biurze na blacie, aby wiedział, po co przychodzi do pracy; naprzeciwko ubikacji, żeby wytrwale dążył do celu absolutnie cały czas.

 

Chłopak powtarzał sobie ten cytat jak mantrę, kiedy wstał wypoczęty o szóstej rano; kiedy z zadowoleniem oglądnął wyniki – oddział katowicki był od dwóch dni na pierwszym miejscu, a chłopaki osiągnęli swoje tygodniowe liczby już w czwartek wieczór; kiedy przyszedł do biura na pół godziny przed wszystkimi i zdawało mu się, że słyszy pomruk zadowolenia, jakie wydało wnętrze budynku; kiedy pomagał chłopakom w selekcji poleceń i kiedy przeglądał ich plany tygodnia; wreszcie kiedy zbliżała się godzina osiemnasta, a on mógł zamknąć tydzień z satysfakcjonującym wynikiem. Dzisiaj miały się odbyć dwa spotkania i oczywiście jutro Radecky idzie z Młodym na przypieczętowanie ich przewagi w Gonie.

 

Wygrywa tylko ten, kto ma jasno określony cel i nieodparte pragnienie, aby go osiągnąć – Piotruś powtarzał sobie, myśląc o wygranym Gonie i zostaniu dyrektorem oddziałów na Śląsku. Cel miał jasny i pragnął go ponad wszystko. Zostało kilka dni do jego realizacji.

 

Kiedy wychodził o osiemnastej do domu, biuro było puste. Wszyscy skończyli dzisiaj wcześniej – każdy przecież, nawet najbardziej pochłonięty pracą doradca z Genius Phinance musi kiedyś odpocząć. Jedyną osobą, która została w biurze była pani Bożena. Wstukiwała kilometry danych w klawiaturę do późnego wieczora. O godzinie dwudziestej pierwszej wysłała ostatniego maila.

 

– Koniec – powiedziała do siebie i wyłączyła komputer. Zdjęła okulary i przetarła oczy. Bolały ją ostatnio coraz bardziej, ale nie mogła tego po sobie pokazać przed panem Piotrem. Umówiła się na sobotę na wizytę w szpitalu w Ligocie u okulisty. Miała nadzieję, że wszystko jest w porządku, że to tylko przemęczenie. Nie wiedziała jeszcze o zapaleniu błony naczyniowej, przez które będzie musiała zostawić pracę. Jutro się dowie.

 

Poszła z filiżanką do kuchni, umyła ją i odstawiła na suszarkę. Zgasiła światło. W tym momencie zdawało jej się, że słyszy pomruk. Uśmiechnęła się kącikiem ust. Czekała na niego.

 

Poszła do okrąglaka, zmieniła kapcie na buty, założyła płaszcz, torebkę i podeszła do drzwi. Wyłączyła światło, ale nie wyszła. Patrzyła w ciemność. Znowu to usłyszała. Ciche smutne mruczenie:

 

Nie zostawiaj mnie.

 

Wydawało jej się, że w ciemności uformowała się przed nią wielka twarz o kartoflowym nosie, mięsistych wargach i małych, smutnych oczach.

 

Nie zostawiaj mnie – twarz jęknęła ze smutkiem. – Znowu będę samotny.

 

Pani Bożena uśmiechnęła się jeszcze raz kącikiem ust. – Jak my wszyscy. Zaraz mam pociąg do Tychów, do poniedziałku – wyszła.

 

 

 

Tymczasem Piotruś jechał taksówką odebrać Asię z akademików. Był w naprawdę dobrym humorze. Wieczór zapowiadał się dobrze. Do momentu telefonu.

 

– Witaj Jacku – chłopak przywitał się, nie pokazując oznak zaniepokojenia telefonem.

 

– Witaj – odezwał się śliski głos po drugiej stronie słuchawki. – Martwią nas twoje wyniki.

 

Zamurowało go.

 

– Jak to? Przecież prowadzimy, wyniki mamy naprawdę wysokie – zaoponował Piotruś.

 

– Naprawdę wysokie? – powoli powiedział głos po drugiej stronie słuchawki. – Mam nadzieję, że żartujesz. Od dyrektora oddziałów na Śląsk oczekujemy większych wyników i myślenia szerszą skalą.

 

– To dopiero pięć dni – Piotruś bronił się. – Ostateczne wyniki ogłosimy w piątek. Mamy jeszcze dużo umówionych spotkań. Jutro wejdzie coś naprawdę dużego.

 

– Kiedyś już słyszałem podobne zapewnienie. – Głos przybrał jadowity ton. – Obyś się nie sparzył, bo oddalisz się od stada, wilczku.

 

– Wszystko będzie tak, jak obiecałem.

 

– Mamy nadzieję. W takim razie…

 

– Chciałem spytać o jeszcze jedną rzecz – Piotruś przerwał mu.

 

– Słucham.

 

– Ostatnio słyszałem pogłoski o sprzedaży Genius Phinance do OVC. Czy to prawda?

 

– Za bardzo oddalasz się od stada, wilczku. – Odpowiedział Jacek i rozłączył się.

 

Taksówka podjechała pod akademiki. Chłopak schował telefon do kieszeni, miał spoconą dłoń.

 

– Proszę tu zaczekać chwilę – zwrócił się do kierowcy i poszedł w stronę budynku C, przy którym miała czekać na niego Asia.

 

Czekała. Dziewczyna stała przed wejściem w płaszczyku. Coś było nie w porządku. Już na pierwszy rzut oka Piotruś zauważył, że nie ma na sobie ubrania na imprezę.

 

– Cześć słonko – podszedł do niej, żeby pocałować się na przywitanie. Odsunęła się.

 

– Nie nazywaj mnie słonkiem! – Wybuchła prawie płaczliwym tonem.

 

– Co jest? – nie rozumiał. Chciał ją chwycić za dłoń, ale cofnęła rękę. – Przecież umówiliśmy się na imprezę, taksówka już czeka. Co się stało?

 

Spojrzała na niego, miała załzawione oczy:

 

– Klaudia! To się stało!

 

– Co Klaudia? Jaka Klaudia? Mówisz o tej dziewczynie ze Spencera?

 

– Myślałeś, że się nie dowiem? – Głos jej coraz bardziej drżał, mówiła głośno. – Wszystkim naopowiadała, że się z tobą przespała. Jak mogłeś?! – zaczęła płakać.

 

Teraz do Piotrusia dotarło, że dziewczyny muszą się znać ze studiów.

 

– Naprawdę? – zwrócił się do Asi, której łzy zalały coraz bardziej czerwoną buzię. – Naprawdę jej wierzysz?

 

Podciągnęła nosem.

 

– Słuchaj – zaczął. – Nie wiem, co ta cała Klaudia uknuła, ale powiem ci jak było. Jechałem do domu, padało. Zatrzymałem samochód na światłach, patrzę, a tam barmanka ze Spencera, którą poznałem na kolacji z Filipem i Jackiem. Pomyślałem, że podwiozę dziewczynę do domu, żeby nie zmoknęła na tym deszczu. Podwiozłem, nie wychodziłem nawet z samochodu i wróciłem do siebie. Ot cała historia. – Rozłożył ręce.

 

Patrzyła na niego już lekko uspokojona. Policzki miała mokre od łez, a oczy wciąż wilgotne.

 

– Chodź tu – chciał ją objąć.

 

– Nie – odsunęła się. – Nie mogę. Czuję się oszukana. Muszę dojść do siebie, zaufać ci ponownie.

 

– Zaufać mi ponownie? – tym razem Piotruś zaczął mówić podniesionym głosem. Chciał mówić spokojnie, ale rozmowa z Jackiem, stres z całego tygodnia i kaprysy Asi skumulowały się w tym jednym momencie. Wybuchnął i zaczął wyliczać: – Słuchaj moja panno, to już jest lekka przesada. W zeszłym tygodniu obraziłaś się na mnie, bo przeciągnęło mi się spotkanie z szefami i nie mogłem się spotkać. Przeprosiłem cię za to kilka razy. Przeprowadziłem się do nowego mieszkania i nie usłyszałem żadnego: może pomogę ci podczas przeprowadzki albo zróbmy parapetówkę, żeby fajnie ci się mieszkało. Żadnego entuzjazmu, ciekawości, zero zainteresowania. Musiałem cię prosić, żebyś łaskawie wpadła na wino. Nawet nie rozejrzałaś się po mieszkaniu.

 

Asia nic nie mówiła, trochę się w sobie skuliła. Słuchała wyrzutów.

 

– Powiedziałaś mi, że mam się bardziej starać. I co? Staram się do cholery, dzwonię, proponuję spotkania. A ty ciągle nie masz czasu, bo zaliczenia, sesja i inne pierdoły. Dobrze, rozumiem to. Jest piątek, proponuję imprezę, mówisz, że fajnie, będzie super. Przyjeżdżam w takim razie po tygodniu pracy głupią taksówką po ciebie, cieszę się, że wyjdziemy wreszcie gdzieś razem, a ty mi wyskakujesz z czymś takim! Wiesz co? Dobrze, idę sobie. Mam tego dość!

 

Odwrócił się i poszedł w stronę taksówki.

 

– Piotrek, to nie tak! – Usłyszał za sobą. Zatrzymał się i odwrócił.

 

– To jak? – Dalej się w nim wszystko gotowało.

 

– Po prostu jak usłyszałam te wszystkie rzeczy… Ostatnio nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie, ty byłeś taki zajęty… Wiesz, że ci ufam… Przepraszam.

 

W tym momencie Piotruś mógł ją przytulić, powiedzieć coś ciepłego, ucałować. Mógł odprowadzić ją do pokoju, poczekać, aż się przebierze i mógł razem z nią pojechać na imprezę. Potem mogli razem wrócić do niego, przespać się, zjeść rano długie śniadanie w oczekiwaniu na dobre wieści od Radecky’ego. Mogli wreszcie spędzić razem bardzo przyjemny weekend i naprawić nadszarpnięte wiązania, które ich łączyły. Asia była ładną, poczciwą dziewczyną, która go kochała. Wiedział o tym, jej mokre oczy o tym mówiły. Wystarczyło, że powtórzy, że to wszystko było kłamstwem i, że ją kocha.

 

Był pewien problem. Historia z Klaudią nie była kłamstwem, a Piotruś nie był pewny swoich uczuć.

 

– Wiesz co ­– grał dalej. – Po takim przedstawieniu, jakie mi teraz zrobiłaś, zastanów się nad sobą i nad tym związkiem. Zastanów się komu ufasz – odwrócił się i poszedł do taksówki.

 

Asia stała przed wejściem do akademika, obserwując odjeżdżający samochód. Potem, pełna wyrzutów sumienia poszła płakać do swojego pokoju.

*

 

Pili przy barze.

 

– Za udany tydzień panowie – Piotruś wzniósł kieliszek z niebieską zawartością. Obok pokazało się osiem innych wzniesionych kieliszków.

 

– Za udany! – chłopaki wznieśli toast i wlali w siebie kamikadze. Zaraz potem wszyscy sięgnęli po drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty i siódmy kieliszek. Ścieżka kamikadze, którą należało wypić jak najszybciej była koronnym elementem początku imprez chłopaków z Genius Phinance.

 

Znajdowali się wewnątrz modnego katowickiego klubu, do którego wpuszczano mężczyzn w białych, wytaliowanych koszulach i dziewczyny w krótkich spódniczkach i szpilkach. Żadnych białych kozaków, żadnych białych podkoszulek. Impreza na poziomie.

 

Byli wszyscy, poza Radecky’im, Młodym i Tołstojem. Mieli, jak zwykle zarezerwowaną lożę dla VIP’ów. Wrócili do niej, kiedy tylko wlali w siebie całą ścieżkę kamikadze. W loży czekała na nich już schłodzona wódka i komplet kieliszków. Loża miała na celu jedno – zwracać uwagę. Zazwyczaj wynajmowali ją starsi, bogaci mężczyźni, którzy chcieli wyrwać jakąś ładną, młodą dziewczynę. Zazwyczaj bowiem młode dziewczyny, które przychodziły do Mandarynki zwracały uwagę na to, kto siedzi w loży i czy warto się z nim zapoznać.

 

Piotruś doskonale znał mechanizmy, jakie rządzą klubami, a dokładniej był specjalistą w mechanizmach rządzących relacjami damsko-męskimi w klubach. Kluby były idealnym miejscem do odkrycia prawdziwych, pierwotnych motywacji, jakie kierują ludźmi i wszelkie postulaty o miłości, zauroczeniu i innych głupotach ustępowały prostym zasadom. Światła, muzyka, lekko przyciemnione pomieszczenia i odrobina alkoholu wydobywały z ludzi zwykłe zwierzęta, którymi kierował instynkt i popęd seksualny. Piotruś, jako przedstawiciel męskiej społeczności, zwracał uwagę na to, co dziewczyna lub kobieta mogły zaoferować w pierwszej kolejności –wygląd. Kobiety, póki są młode i ładne, zwracają uwagę potencjalnych partnerów wyłącznie swoją atrakcyjnością fizyczną. Kiedy natomiast stracą i jedno i drugie, zainteresowanie drastycznie spada.

 

Zauważył też, że tym, na co dziewczyny zwracają uwagę w pierwszej kolejności nie jest wygląd, a status społeczny i poczucie bezpieczeństwa, jakie mężczyzna jest w stanie zapewnić. Im mężczyzna stawał się starszy i bardziej ustawiony w życiu, tym miał większe zainteresowanie. Oczywiście do pewnej racjonalnej granicy wieku. Na wszelkie oburzenia wobec swojej teorii opowiadał kazus listonosza. Jeżeli dziewczyna poznaje ładnego chłopca, który na pierwszy rzut oka jest miły i czuły, wszystko jest w porządku. Natomiast, jak tylko pyta go o pracę i dowiaduje się, że ten jest listonoszem albo sprzedawcą w kiosku, traci zainteresowanie, ze względu na niską atrakcyjność społeczną i nikłe poczucie bezpieczeństwa. Z drugiej strony mężczyzna brzydki, ale charyzmatyczny i z pozycją, zawsze miał wzięcie. Jeżeli z kolei mężczyzna był charyzmatyczny, przystojny, z odpowiednią pozycją społeczną i finansową i był do tego młody – cieszył się wyjątkowym wzięciem u płci przeciwnej. Dlatego też loża była idealnym miejscem dla chłopaków z Genius Phinance. Byli podani potencjalnym partnerkom na talerzu. Wystarczyło pić wódkę, dobrze się bawić i czekać.

 

Mechanizm zadziałał szybciej, niż Piotruś się spodziewał. Po kilku minutach przyszła grupa młodych, roześmianych studentek i spytała, czy chłopaki nie postawią im drinków. Następnie, kiedy któryś z nich wstawał, zaraz jedna lub dwie przypadkowo zabłąkane łanie, wpadały na niego i pytały, czy nie ma ochoty zatańczyć.

 

Po godzinie Piotruś został sam.

 

Nie czekał na nikogo, nie miał ochoty być podrywanym – raz odmówił postawienia drinka dziewczynie w seledynowej sukience. Nie był w nastroju. Wódka powoli uderzała do głowy. Najważniejsze, że chłopaki dobrze się bawili z dziewczynami – poza Dzwoneczkiem i Wendy, którzy bawili się ze sobą. Teraz mógł pójść do domu i zasnąć.

 

Wstał z loży i wtedy poczuł miękki dotyk dziewczęcej dłoni na barku. Jakie to proste, pomyślał. Trzeba ją zbyć i iść do domu.

 

– Cześć przystojniaku – usłyszał znajomy głos.

 

– Cześć Aniu – odwrócił się wolno i spojrzał na dziewczynę o pełnych ustach, pomalowanych karminową szminką. Była ubrana w sukienkę w czerwieni, która krzyczała: Zwracajcie uwagę na mój dekolt, talię i perfekcyjny tyłek! Czerwone szpilki nie krzyczały – cicho wielbiły smukłe nogi Ani.

 

Piotruś poczuł uderzenie adrenaliny.

 

– Masz ochotę pójść na parkiet? – puściła mu oko.

 

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Czy twój chłopak…

 

– Rozstałam się z nim. Dzisiaj. – Odparła szybko, zdecydowanie. – I muszę to odreagować. Jak nie z tobą, to z kimś innym. Więc jak?

 

Piotruś wziął ją za dłoń. Miała małą, ciepłą dłoń.

 

Stanęli na parkiecie, wśród balansujących w rytm muzyki ludzi-samców i ludzi– samic. Oplotła mu ręce wokół głowy, chwycił jej talię.

 

­– Powiedz mi Piotrek– powiedziała patrząc mu w oczy. – Co taki zajebisty facet jak ty, robi tutaj bez dziewczyny?

 

Nie odpowiedział, uśmiechnął się tajemniczo.

 

– Słyszałam – mówiła dalej, kierując rękę w stronę jego dłoni – że masz fajne mieszkanie. – Jej dłoń zachłannie chwyciła dłoń Piotrusia, rozluźniła jego uścisk i skierowała ją między swoje uda. Poczuł wilgoć. – Pokażesz mi je?

 

Zawahał się. Bardzo krótko.

*

 

Szedł nago, stopy dotykały zimnych kafelek łazienki; poczuł dreszcz. Zatrzymał się nad sedesem. Wycelował prosto w taflę wody i przypomniał sobie o poprzednim wieczorze.

 

– Cholera – powiedział do siebie i skierował się w stronę umywalki. Niełatwo sikać ze wzwodem. – Tak będzie prościej.

 

Szumiało mu w głowie, dochodziła druga nad ranem. Zaczął sikać. ­

 

Wieczorem nie było takich fajerwerków, jakich się spodziewał. Całowali się w taksówce, przyjechali do niego. Wyciągnął wino, udawał, że rozmawia. Piła, udając że słucha. Szybko zaczęli się kochać, krótko i pożądliwie. On chłonął widok jej nagich cycków, które wyobrażał sobie nieraz jeszcze rok temu, ona stawała się coraz bardziej dowartościowana i atrakcyjna dla siebie samej. Powiedziała, że lubi od tyłu, więc ją obrócił. Doszła szybko, krótko jęknęła. On miał z tym problemy. Przejęła inicjatywę. Ułożyła go na skraju łóżka, przyklękła. Cały czas patrzyła mu się w oczy, do samego końca. To było bardzo erotyczne.

 

Skończyła i poszła wypluć wszystko do umywalki. Kiedy wróciła, położyła się koło niego; nie wtuliła się. Zamiast tego zaczęła mówić, że nigdy się tak nie zachowuje, że to był jej pierwszy raz w taki sposób i żeby nie myślał sobie, że jest taka łatwa. Opowiadała, że w sumie to nie rozstała się z chłopakiem, a bardzo pokłóciła i myślała, że zerwą, ale w sumie do niego wróci, bo chyba jednak go kocha. Miała nadzieję, że ten incydent nie wyjdzie poza nich. Mówiła jeszcze coś, ale Piotruś zdążył zasnąć.

 

Skończył sikać.

 

Umył dłonie i dokładnie wypłukał umywalkę. Wtedy usłyszał plusk i odwrócił się. Kropla z kranu wpadła do wanny, którą po brzegi wypełniała woda.

 

Piotruś nie przypominał sobie, żeby nastawiał kąpiel, musiała to zrobić Ania.

 

Coś zamigotało w wodzie.

 

Piotruś chwiejnym krokiem podszedł do wanny stojącej na czterech szponiastych nogach i nachylił się. Zobaczył swoje odbicie, które łagodnie falowało na tafli wody. Widział twarz uwodziciela-kłamcy, widział potargane blond włosy i głębokie błękitne oczy. W prawym oku coś zaczęło migotać jak płomień świeczki widziany przez szkło znicza. Piotruś nachylił się nad wanną jeszcze bardziej, żeby zobaczyć co to jest. Im był bliżej tafli wody, tym bardziej wydawało mu się, że słyszy szum. Coraz głośniej, coraz bliżej. Już prawie dostrzegł to, co błyszczy w oku, prawie dotknął nosem wody, był o milimetry od zimnej tafli wilgoci.

 

Przestało migotać.

 

– Co ja robię? – Piotruś podniósł się. Wyjął korek i skierował się do sypialni.

 

Szedł przez szarą ciemność mieszkania, aż dotarł do łóżka. Położył się i otulił kołdrą. Zamknął oczy, oddychał wolno, żeby szybko zasnąć. Po chwili zdał sobie sprawę, że w pokoju słychać tylko jego oddech. Odwrócił się w stronę Ani, ale jej nie było.

 

Wiatr targnął zasłoną, a przez uchylone okno wdarł się grzmot. Nadchodziła burza.

 

Położył się na plecach z rękami splecionymi za głową i patrzył w sufit. Czekał na Anię, musiał kilka rzeczy z nią wyjaśnić. Nie czuł się dobrze ze sobą po wieczorze. Nie powinien się tak zachować w stosunku do Asi. Musi naprawić pozory swojego związku, żeby miał się kim bawić. Oczywiście dziewczyna nie może się dowiedzieć o dzisiaj. Zatuszuje to, jak zwykle.

 

Kiedy tak leżał i patrzył w sufit z głębi mieszkania usłyszał cichy szloch. Mógł się tego spodziewać.

 

– Ania, daj spokój ­– zawołał. – Chodź do łóżka, porozmawiamy.

 

Nikt mu nie odpowiedział. Szloch przeszedł w ciche zawodzenie. Dziewczyna pojękiwała teraz przeciągle, co chwile podciągając nosem.

 

Piotruś pomyślał, że może powinien ją przytulić, powiedzieć coś. Rozmyślił się – nie był jej chłopakiem, sama go sprowokowała, wiedziała co robi.

 

Za oknem znowu zagrzmiało, wiatr ponownie targnął zasłonami.

 

W tym momencie z kuchni doszedł odgłos tłuczonego szkła, a zaraz po nim tupot stóp i trzaśnięcia drzwiami od mieszkania.

 

– Cholera! – Piotruś zerwał się z łóżka i chwycił dżinsy. Pobiegł za Anią, w biegu założył spodnie. Kiedy mijał kuchnie zobaczył potłuczoną szklankę i rozlaną na podłodze wodę. Dopadł do drzwi wyjściowych, uchylił je i się wywrócił.

 

– Auuu… – kiedy się podnosił, dostrzegł wodę rozlaną na całym korytarzu. Z lekkim bólem świeżo potłuczonej kości ogonowej zszedł na dół. Nacisnął klamkę od bramy wyjściowej i uzmysłowił sobie, że dziewczyna wybiegła w samej bieliźnie. Co jej wpadło do głowy?

 

Otworzył drzwi, wybiegł na ulicę Staromiejską i… Zatrzymał się.

 

Na zewnątrz panował szary świt, a on stał po kostki w wodzie. Cała ulica zalany była wodą, a nad miastem wisiały groźne kłęby chmur, zapowiadające burzę.

 

Znowu zagrzmiało.

 

Piotruś dostrzegł ruch kątem oka. Ania zniknęła za rogiem ulicy. Puścił się biegiem za nią, z każdym krokiem rozpryskując setki kryształowych kropel. Kiedy znalazł się w miejscu, gdzie przed chwilą stała dziewczyna, dostrzegł malejące okręgi w wodzie od strony ulicy Mariackiej. Nie zatrzymując się, pobiegł w tamtą stronę. Dotarł na ulicę Mariacką, ale i tam nie dostrzegł Ani. Zobaczył kogoś innego.

 

Na metalowej ławce, na tle czarnych kłębów chmur i szarego świtu, siedziała sobie znajoma dziewczyna z podwiniętymi nogami. Miała białą sukienkę w kwiatki, jasne włosy i wianek. Szlochała. Piotruś podszedł do niej, zostawiając za sobą szybko znikającą wodną ścieżkę.

 

– Hej – przywitał się. – Znamy się, prawda? – Szlochała dalej z buzią schowaną w dłoniach. – Słuchaj, nie wiem co się dzieje, ale… Nie widziałaś takiej blondynki w bieliźnie? Musiała tędy biec.

 

Dziewczynka przestała szlochać, zamilkła. Zaraz potem zaczęła się śmiać, z początku cicho, potem coraz głośniej. Odsłoniła buzię i śmiała się przez łzy, ukazując małe białe kły. – To byłam ja głuptasie! – Piotruś nie rozumiał. Jeszcze chwilę radowała się swoim dziewczęcym śmiechem, aż w końcu przestała. Pokazała dłonią miejsce na ławce obok siebie. – Usiądź.

 

Usiadł. Musiał usiąść. Miała melodyjny głos, którego chciał słuchać.

 

– Słuchaj – zaczął. – Nie bardzo rozumiem, co tu się dzieje…

 

– Musisz mi pomóc – spojrzała na niego swoimi pięknymi, melancholijnymi oczami.

 

– Chodzi o tego typa? Czy on ci jeszcze groził?

 

– Już mnie nie skrzywdzi. Zajęłyśmy się nim.

 

– Zajęłyście się? To znaczy kto?

 

– Chodź – z pluśnięciem wskoczyła gołymi stópkami do wody i chwyciła jego dłoń. –Pokażę ci coś. Musisz tam ze mną pójść.

 

Chłopak bez większych oporów wstał. Szedł z dziewczynką wzdłuż ulicy Mariackiej, mijając puste sklepy, puby i biura. Kiedy dotarli pod kościół na końcu ulicy, dziewczyna zatrzymała się i pokazała dłonią w niebo, ponad jego ramieniem – Tam musisz ze mną pójść. Wtedy nas uratujesz, wtedy wszystko się skończy.

 

Piotruś odwrócił się w stronę centrum miasta i zaniemówił.

 

Patrzył teraz na monstrualnej wielkości konchę, poskręcaną muszlę z kryształu, która górowała nad miastem. Koncha lśniła zimnie na tle czarnych kłębów chmur, a w jej wnętrzu jarzyło się światło, jak płomień świeczki widziany przez szkło znicza.

 

W tym momencie zrobiło mu się ciemno przed oczami, stracił dech i poczuł szarpnięcie za kark. W następnej chwili leżał na podłodze łazienki z całą mokrą głową, a obok niego Ania wykrzykiwała w szoku:

 

– Mój Boże! Chciałeś się utopić?! Co ty w ogóle robiłeś?!


 

 

 

7. Szlak

 

Sobotni ranek spędził na kanapie, podobnie jak ostatnią noc. Nie miał ochoty wracać do łóżka i wyjaśniać dlaczego jego łeb znalazł się w wannie pełnej wody. Nie chciał też prowadzić poważnych rozmów o związkach. Piotruś przysłuchiwał się spod koca rozmowie Ani z chłopakiem i był pod wrażeniem. Doszedł do wniosku, że absolutnie żaden mężczyzna nigdy nie posiądzie takiego mistrzostwa w rzemiośle kłamstwa, jak kobieta.

 

– Tak misiu, też cię kocham – Ania zapinała właśnie sukienkę, która nie krzyczała już o seksualnych walorach dziewczyny; była teraz cichym świadkiem wstydliwych chwil, które zostaną zapomniane z momentem wrzucenia do pralki. – Oczywiście, że jestem trochę zła, ale zobaczymy się dzisiaj i wszystko sobie wyjaśnimy. – Usiadła koło Piotrusia i założyła czerwone buty na obcasie. Również milczały. – Tak tygrysie, liczę, że będziesz niegrzeczny… Nie, u Patrycji spałam. Jak zwykle. – Wstała i zaczęła ubierać skórzaną kurtkę i apaszkę. – Jasne, w takim razie do wieczora. Buziak tygrysku.

 

Rozłączyła się. Spojrzała na chłopaka, który leżał na kanapie z ręką pod głową.

 

– Miło było Piotrek – powiedziała z lekkim zakłopotaniem – ale…

 

– Wiem, idź już. Rozumiem doskonale.

 

– No to pa – zarumieniła się i wyszła. Nim zamknęła drzwi od mieszkania, usłyszał jeszcze:

 

– Cześć Pati, mam do ciebie ogromną prośbę…

 

 

 

Piotruś zjadł śniadanie, napił się kawy i próbował nawet czytać książkę o osiąganiu sukcesu w możliwie najszybszym czasie. Na okładce uśmiechał się do niego kompletem białych, równych zębów dobrze zbudowany autor, najpewniej ze Stanów Zjednoczonych. Chłopak nie mógł się skoncentrować, jego wzrok co chwilę kierował się w stronę telefonu komórkowego, który leżał na stoliku obok.

 

– Przecież już jedenasta, czemu jeszcze nie dzwonią?

 

Przez następne kilka godzin Piotruś zdążył posprzątać mieszkanie, sprawdzić jeszcze raz wyniki z ostatniego tygodnia – byli na pierwszym miejscu w Gonie, przeczytać wszystkie sentencje motywacyjne, jakie miał porozwieszane w mieszkaniu i zaplanować najbliższy tydzień.

 

Kiedy mył dłonie w łazience, telefon zawibrował.

 

W ciągu jednej sekundy znalazł się w salonie.

 

– Jakie masz dla nas dobre wieści Radecky?

 

Po drugiej stronie słuchawki nikt się nie odezwał. Dopiero po chwili przemówił głos Radecky’ego. Nie był to ten sam pewny siebie głos, do którego Piotruś przyzwyczaił się przez ostatnie miesiące. Był to cień głosu człowieka, którego skazano na karę śmierci przez powieszenie:

 

– Szefie, mamy problem. Pewniak się wysypał…

 

Piotrusiowi zakręciło się w głowie. Usiadł.

 

– Co?… Jak to pewniak się wysypał?

 

– Przykro mi szefie, klient odwołał spotkanie w ostatniej chwili. Dzwoniłem, żeby potwierdzić i w tym momencie…

 

Krótki przebłysk. Rok temu, widzi tablicę wyników, a na nim jasno zapisany cel-liczbę, by wygrać Gon. Brakuje niecałych trzech tysięcy jp. Został jeden dzień do końca, tylko jedno spotkanie. Jego spotkanie. Ostatnia nadzieja, pewniak na ponad trzy tysiące jp. W innym razie Bartek ponosi klęskę. Za godzinę ma dojść do finalizacji umowy. W tym momencie Piotruś widzi przed sobą inną wizję, o wiele bardziej kuszącą. Sięga po telefon.

 

– Radecky, spierdoliłeś. – Piotruś przemówił zimnym, odległym tonem. Miał mroczki przed oczami. – Właśnie zatopiłeś siebie i prawie nas wszystkich. – Rozłączył się i poszedł zwymiotować.

*

 

Piotruś, choć charakter miał ze stali, a przynajmniej tak mu się wydawało, cios przeżył bardzo dotkliwie. Poczuł fizyczny ból, który promieniował od splotu słonecznego. Wiedział, że jest źle, że jest bardzo źle, ale nie mógł się poddać. Nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj – mówił do niego niski facet z cygarem w ustach. Chłopak wiedział, że to co musi teraz zrobić to przetrwać ten cios, zresetować się i, kiedy będzie mógł jasno myśleć, sięgnąć po plan awaryjny i wprowadzić go w życie.

 

Nie odbierał telefonów od Radecky’ego, chociaż ten jak wściekły wydzwaniał przez dwie godziny. Nie mieli o czym rozmawiać. Radecky znał stawkę, znał cenę. Ta praca nie jest dla słabych, a Piotruś musiał się podnieść.

 

Dostał sms’a. Sprawdził od niechcenia: Asia. Otworzył.

 

Piotrek naprawdę Cię kocham. Po tym co się stało, co Ci powiedziałam nie mam odwagi zadzwonić. Jest mi przykro, nie powinnam wierzyć w te wszystkie rzeczy, bo ufam Ci i wiem, że nie potrafiłbyś mnie tak skrzywdzić. Chciałabym się z Tobą spotkać i porozmawiać o wszystkim dzisiaj. Zadzwoń proszę.

 

Rozparł się wygodnie na kanapie. Miał ochotę jeszcze się z nią trochę pobawić. Była taka naiwna. Piotruś wybrał numer i zadzwonił:

 

– Odebrałem twojego sms’a – powiedział pełnym wyrozumiałości tonem do skruszonej dziewczyny. – Słuchaj dzisiaj nie jest dobrym dniem żebyśmy się spotykali. Ja też… to znaczy to wszystko uderzyło we mnie, muszę pobyć sam. Jutro masz czas? Masz zaliczenia, jasne, rozumiem. Proponuję, żebyś pouczyła się na spokojnie wszystkiego, zdała zaliczenia i jak będziesz miała chwilę, to się spotkamy w przyszłym tygodniu. Dobrze, rozumiem, to pa. – Nie wyszedł z wprawy, od razu poczuł się lepiej.

 

Teraz – myślał – mam całą sobotę dla siebie. Starzy się do mnie nie odzywają odkąd rzuciłem studia, Aśka by mnie przyjęła mimo wszystko, ale brzydziłbym się sobą trochę, więc to odpada. Chłopaki pracują. Nie mam za bardzo do kogo się odezwać. Potrzebuję wrócić do równowagi, więc pozostaje mi tylko jedno: SKB.

*

 

SKB, czyli Szlak Katowickich Barów był wielokrotnie przemierzany przez Piotrusia. Chłopak lubił porównywać go do wspinaczki na Mount Everest albo inną ambitną górę. Cel był jeden: dojść na sam szczyt i nie odpaść po drodze. W tym przypadku szczytem było wdrapanie się ostatkiem sił do swojego mieszkania. Różnica między SKB a wspinaczką była taka, że w tym przypadku to schodzenie z góry było bardziej bolesnym doświadczeniem, niż wspinaczka. W każdym razie Piotruś odpowiednio się przygotował: zaścielił łóżko, położył butelkę wody oraz miskę obok; na drodze od drzwi do łóżka usunął wszystkie przeszkody, takie jak krzesła, stołki i inne kanciaste meble, które mogłyby spowodować niepotrzebny uraz; zadbał również o odpowiedni kombinezon na wyprawę, nie mógł przecież ubrać byle jakiej koszulki, bo pod koniec Szlaku mogliby go po prostu nie wpuścić do baru. Musiał mieć przynajmniej koszulę – nikt nie wyrzuci z baru człowieka z odpowiednią prezencją, nawet bardzo pijanego. W miejsce czekanów wziął drobne, a zamiast lin do wspinaczki kilka banknotów. Karty kredytowej nie brał – nadmiar sprzętu groził przeciążeniem i możliwością odpadnięcia od ściany.

 

Był gotowy, mógł ruszać na Szlak.

 

Zanim zamknął drzwi od mieszkania zastanawiał się, jaką ścieżkę obrać: czy iść zboczem stromym, czyli jak najszybciej do celu, z tym, że ryzyko odpadnięcia było bardzo duże, czy podejściem dłuższym, łagodnym.

 

– Na początek zacznę łagodnie – powiedział do siebie i poszedł do knajpy na piwo i czterdziestkę wiśniówki.

*

 

Z początku rzeczywistość wyglądała normalnie: czas płynął odmierzany według wskazówek zegara, budynki znajdowały się w tej samej odległości od siebie, a ludzie byli nieciekawi. Piotruś wypił pierwsze piwo w stand barze Lufa z galaretą i zaraz potem zamówił kolejne dwa. Stał sam, nie chciał z nikim rozmawiać. Tylko wlewać w siebie alkohol i powoli zatracać się w przyjemnym rozluźnieniu. Musiał o wszystkim zapomnieć, odpłynąć.

 

Dzisiejszą trasę Szlaku zaplanował bardzo ambitnie: długa prosta, czyli rajd po wszystkich pubach ulicy Mariackiej. Na początku spożywał piwo, wchodziło w miarę długo. Chciał wypić po trzy lub cztery piwa w każdym pubie. Po wizycie w czwartej knajpie, Śląskbarze, stwierdził, że przerzuci się na coś mocniejszego. Pił pół na pół – raz piwo, raz czterdziestkę wódki albo wiśniówki. Powoli zaczynał czuć dobroczynne działanie alkoholu. Ludzie zaczęli zdawać mu się bardziej sympatyczni, czas płynął szybciej, a przestrzeń zaczęła robić się plastyczna – krzesła i kanapy przyciągały bardziej, niż zwykle, a puby szybko zapełniały się ludźmi. Piotruś zdał sobie sprawę, że wkroczył na trudniejszy szlak i miał już za sobą całkiem niezły kawałek drogi. Przed wejściem do kolejnego pubu cofnął się o kilkadziesiąt metrów i zatrzymał się na posiłek regeneracyjny w postaci podwójnego kebaba z sosem ostrym. Po spożyciu wrócił na Szlak. Dzień był krótki, więc kiedy opuszczał kolejny lokal, było już zupełnie ciemno. W jednej z ostatnich knajp, Morrison Motel, który słynie z ciężkiej muzyki i klienteli w postaci nastolatków w glanach i długich włosach, uznał, że przejdzie na czarną ścieżkę Szlaku – sama wódka. Tymczasem z zegarkiem zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Płatał chłopakowi figle. Kiedy ten patrzył na niego, była godzina dziewiętnasta trzydzieści, Piotruś wypił trzy kolejki, wysikał się, i kiedy spojrzał na niego ponownie po chwili była już dwudziesta trzydzieści. Ludzie wydali mu się też tak bardzo serdeczni, że podczas zamawiania kolejnego kieliszka, wdał się w dyskusję z młodym blondynem w okularach i w czarnej koszulce z kozłem, o względności przestrzeni i całkowitej słuszności teorii kwantowej. No bo jak to było możliwe, że rozmawiał z Adamem, przy barze, Adam tak miał chyba na imię, stawiał mu ze dwie kolejki, a zaraz potem z tym samym Adamem i kilkoma znajomymi pił podłe tanie wino w bramie i kaszlał paląc jakieś gówno zawinięte w bletkę. Adam i jego kompania nie okazali się godnymi towarzyszami rozmowy i zaraz po tym, jak w tym samym miejscu, w którym Piotruś pił wino w bramie, zwymiotował, postanowił wracać do domu. Czekał go jednak jeszcze jeden fragment Szlaku do przebycia, zanim mógł wrócić. Poszedł do końca ulicy Mariackiej, przeszedł przez bramkę i przekroczył ulicę. Ostatnia stacja, Przedmrok. Wkroczył do środka, zamówił trzy kolejki wódki. Barmanka skrzywiła się. Piotruś nie wiedział o co jej chodzi. Odpowiednio duży banknot i nje szeba reszty skutecznie zmieniły jej prawie wypowiedzianą uwagę o kawałkach przetrawionego kebaba na płaszczu Piotrusia w uśmiech.

 

– Rass kozie śmierrść – wzniósł kieliszek i wypił wszystkie trzy szoty. Teraz mógł wracać.

 

Przekroczył ulicę, minął furtkę i przeszedł parę metrów. Zatrzymał się przed wejściem do kościoła. Kręciło mu się w głowie, nie wiedział, która jest godzina. Na pewno była noc, wdychał zimne listopadowe powietrze. Wszystko wirowało, ulica, którą miał przebyć rozszerzała i zwężała się na przemian. Zamknął oczy. Słyszał jakieś dźwięki, ludzie coś mówili, słyszał śmiech, przejeżdżający tramwaj, szum. Postanowił ruszyć dalej. Otworzył oczy i spojrzał w stronę centrum. W tym momencie, w oddali nad miastem zauważył monstrualnej wielkości kształt z kryształu, który lśnił na tle księżyca. We wnętrzu jarzyło się światło, jak płomień świeczki widziany przez szkło znicza.

 

Piotruś ruszył czym prędzej do domu.

 

 

*

 

Z trudem wspiął się po schodach. Kręciło mu się w głowie, kręciło mu się w żołądku. Musiał jak najszybciej dopaść muszlę, bo czuł, że zaraz zarzyga całe drzwi. Próbował włożyć klucz do zamka, trzęsły mu się dłonie. W momencie, kiedy przekręcił zamek poczuł, że ktoś go obserwuje. Odwrócił się.

 

Na schodach stała stara kobieta. Miała jasną koszulę nocną, od której biła lekka poświata; rozjaśniało ją światło księżyca, które wpadało przez okienko na półpiętrze. Kobieta miała brudno-siwe włosy, splecione w długi warkocz i całkowicie białe oczy. Nie miała źrenic, wyłącznie białka. Stała jak zjawa i przyglądała mu się ślepym spojrzeniem.

 

– Uciekaj – szepnęła cicho. – Uciekaj chłopcze, bo skończysz jak poprzedni. Zostaniesz złożony w ofierze.

 

W tym momencie drzwi się otworzyły i Piotruś wpadł do mieszkania. Kiedy się obrócił, kobiety już nie było. Wymioty podeszły mu pod gardło. Trzasnął drzwiami i pobiegł do łazienki.


 

 

8. Klient

 

Olbrzymi ból głowy, wywrócenie żołądka na drugą stronę, krótki niespokojny sen i lepki pot. Tak w skrócie Piotruś mógł opisać swoją niedzielę. Był słaby, całkowicie wycieńczony. Szlak go prawie zniszczył. Był też zresetowany. Chociaż ciało cierpiało, umysł myślał bardzo jasno. Kiedy wieczorem mógł zjeść rosół z torebki, zagryźć bułką i nie zwrócić, wszystko wydało mu się krystalicznie proste. Sytuacja z wczoraj coś mu przypominała. Słyszał w głowie słowa Jacka: może to być ktoś z Bielska, może ktoś z Gliwic, a może mamy na oku głodnego sukcesu wilka z twojego oddziału, z Katowic. Wszystko się zgadzało, to było zbyt oczywiste. Poza tym wielkie cele wymagają wielkich poświęceń. Wygrywają tylko silni. Pora pozbyć się wilka w przebraniu owcy i wchłonąć jego prowizję.

 

Piotruś nastawił budzik na szóstą rano. Jutro czekał go trudny dzień.

*

 

Sala konferencyjna była pełna, wszystkie miejsca zapełnione. Poza jednym. Brakowało Radecky’ego.

 

Piotruś stał pośrodku z założonymi rękami. W ciemnym garniturze, czarnej koszuli i purpurowym krawacie wyglądał groźnie. Chłopaki wiedzieli, że szykuje się coś złego. Od rana atmosfera w biurze była ponura, a szef zachowywał się jak wtedy, kiedy wyrzucił pół zespołu kilka miesięcy temu, bo uznał, że to darmozjady, które robią zbyt niskie wyniki. Wszedł do swojego biura i po kolei wołał każdego z chłopaków. Rozmowa była krótka i napięta. Piotruś zadawał trzy pytania: czy zależy ci na tej pracy?, czy wiesz, że nigdzie indziej cię nie przyjmą?, jak bardzo zwiększysz swój wynik do czwartku? Wszyscy potulnie odpowiadali dwa razy tak i śrubowali wyniki do racjonalnego maksimum. Kiedy Piotruś mówił tonem nieznoszącym sprzeciwu: stać cię na więcej, przytakiwali, zakładali wyższe cele i wychodzili bladzi.

 

Stał teraz przed nimi jak drapieżnik, który wygląda najsłabszej ofiary ze stada. Milczeli. Do sali wszedł w pośpiechu Radecky.

 

– Wybacz szefie za spóźnienie – wysapał.

 

– Siadaj proszę – Piotruś wskazał mu krzesło dobroczynnym gestem.

 

Radecky usiadł, nastała cisza.

 

– Dobrze – Piotruś stanął na środku i ogarnął wszystkich wzrokiem. Stał w rozkroku, a ręce miał splecione za plecami. Zaczął mówić powoli, cicho, ale na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli. – Moi drodzy, tydzień Gonu mamy za sobą. Osiągnęliście swoje wyniki. Wszyscy, bez wyjątku pokazaliście na co was stać, poprzez liczby pokazaliście ile jesteście warci. – Zrobił pauzę i twardo spojrzał na Radecky’ego. Tamten blady z dopiero teraz widoczną opuchlizną pod oczami skulił się pod tym spojrzeniem. Podjął po chwili. – Jak wiecie, w życiu za wszystko trzeba zapłacić swoją cenę. Jeżeli wybierasz życie człowieka sukcesu, musisz liczyć się z pracą ponad siły, nieprzespanymi nocami, czasem poświęceniem rodziny, znajomych, życia osobistego. Taka jest cena. Jeżeli natomiast, świadomie lub nie, wybierasz życie szarego przeciętniaka, któremu nie chce się wstawać co rano i ciężko pracować do celu, który ma przed oczami, również płacisz swoją cenę. Obrastasz w tłuszcz na ciele, na umyśle, przyzwyczajasz się do strefy komfortu, robisz się coraz bardziej rozlazły. Łatwo jest cię wtedy ugryźć, skaleczyć, odbierać po kolei godność. Szef zaczyna tobą pomiatać – masz to gdzieś, póki płaci. Dzieci cię wykorzystują – masz to gdzieś, póki czujesz się potrzebny i przydatny. Pewnego dnia żona robi dobrze twojemu kumplowi – to też masz gdzieś, bo musisz mieć kogoś, kto cię kocha i z kim pójdziesz na piwo. W końcu coś w tobie pęka, przestajesz walczyć i patrzysz na to wszystko z boku. Zobojętnienie, to jest cena przeciętniactwa.

 

Podszedł do stolika i napił się energy drinka. Wszyscy milczeli, z napięciem śledzili każdy ruch Piotrusia. Jego głos był metalicznie twardy, zimny.

 

– Na szczęście nie ma tu przeciętniaków. Wszyscy pokazaliście na co was stać, pokazaliście to liczbami. – Podszedł do Radecky’ego. Stanął teraz tuż nad nim, z rękami skrzyżowanymi za plecami. Prawa dłoń drżała mu nerwowo. – Niestety moi drodzy jest tu ktoś, kto nie docenia naszych ponadprzeciętnych starań, naszej ciężkiej pracy i wyników. Jest tu ktoś z konkurencji, kto w ostatnią sobotę sabotował spotkanie, żebyśmy wszyscy przegrali Gon…

 

To nieprawda… – Radecky powiedział, ale w tym momencie Piotruś uderzył go otwartą dłonią w twarz.

 

– Zamknij się zdrajco! – Tamten nawet nie walczył, nie było sensu. Siedział cicho. Wiedział co zrobił, czekała go teraz kara. Piotruś zwrócił się znowu do wszystkich. – W sobotę obecny tutaj nasz kolega Radecky ustawił pewniaka. Pewniaka, który miał dać nam awans. Niestety pewniak okazał się podpuchą. – Na te słowa po sali poniósł się nerwowy szept. Byli źli, a chłopak zręcznie to wykorzystał. – Nie poddamy się jednak. Zostało nam kilka dni, cele mamy ambitne, zwyciężymy! – Chłopaki poderwali się na te słowa i zawołali okrzyk triumfu. Zrobił krok w tym i znowu stanął na środku pomieszczenia. Uspokoił ich ruchem ręki i patrzył twardo na Radecky’ego, ale wciąż mówił do tłumu. – W tych okolicznościach jesteśmy zmuszeni pożegnać się już nie z Radecky’im, a z Radosławem. Jego prowizja zostanie anulowana i wpisana na poczet biura, na podstawie regulaminu Genius Phinance i punktu dotyczącego działań na szkodę firmy. Od dzisiaj jest nas jedenastu i udowodnimy wszystkim, że mimo tak dotkliwego ciosu jesteśmy w stanie wygrać Gon.

 

­– Tymczasem – przemówił do chłopaków, kiedy stał tuż przed wyjściem – Młody zapraszam do mojego biura, a wy panowie – zrobił przerwę i poczekał, aż Młody w pośpiechu opuści pomieszczenie. – Pokażcie koledze Radosławowi, jak się traktuje zdrajców – wyszedł i zamknął drzwi na klucz.

 

Z sali konferencyjnej doszedł odgłos przewracanych krzeseł i krótki, urwany krzyk. Biuro zdawało się gniewnie mruknąć z niezadowolenia, z sufitu posypał się kurz. Pani Bożena podniosła się z krzesła. Była dzisiaj bardzo przygaszona i irytowała Piotrusia brakiem entuzjazmu od rana.

 

– Proszę usiąść, wszystko jest pod kontrolą – powiedział uspokajająco. Pani Bożena usiadła zmieszana.

 

Kiedy hałasy ucichły, Piotruś otworzył drzwi. Z sali chłopaki wyszli z uśmiechem na twarzy, jakby nigdy nic. Rozmawiali wesoło, sięgali po dokumenty, słowem – zachowywali się jak co dzień. Jedynie Wendy miał lekko nadszarpniętą koszulę ze śladem krwi.

 

– Idź się przebrać – Piotruś wskazał na krew.

 

– Jasne szefuniu – tamten uśmiechnął się czarująco.

 

Chłopak wszedł do sali konferencyjnej. Nie było śladów bójki – krzesła leżały poukładane w rządku, a wszystkie inne sprzęty znajdowały się na swoim miejscu. Jedynie w rogu pomieszczenia wił się skulony kształt. Piotruś stanął nad nim. Skatowany Radosław skulił się jeszcze bardziej. Z twarzy ciekła mu krew, miał złamany nos, a dłoń, którą chronił teraz zniekształconą twarz, miała połamane palce. Płakał. Chłopakowi nie było go żal – znał cenę, był słaby.

 

– Mmmyyślałem… – jęczał tamten. – Mmyślałem, że jesteś moim kumplem…

 

– Źle myślałeś – Piotruś odpowiedział zimno do zdrajcy. – A teraz umyj twarz i spierdalaj.

*

 

 

 

Chłopak wszedł do swojego biura i usiadł przed Młodym.

 

– Pokaż mi swoją listę kontaktów, szybko! – Tamten w pośpiechu wyciągnął plik papierów i wręczył go szefowi. Piotruś przeanalizował wszystko. Znalazł.

 

– Umów nas na jutro, na czternastą – rozkazał.

 

– Ale…

 

– Żadnego ale. Jak tego nie zrobisz, wylatujesz. I ciekawi mnie, kto spłaci tablet, komórkę i inne sprzęty. Masz kredyt na ponad dziesięć tysięcy, obudź się!

 

– Tak jest…

 

– Masz mi za pięć minut potwierdzić spotkanie, masz telefon. – Rzucił mu i wyszedł do łazienki.

 

Przeszedł przez salę konferencyjną, która była już pusta. Piotruś upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu. Wszedł do toalety, zamknął drzwi i wtedy się rozpłakał.

*

 

Biuro, restauracja, biuro, dom, cztery ściany, wszędzie cztery ściany, izolacja, rozkazy, raporty, przyjmowanie rozkazów, raporty, sam ze sobą, wszystko na kredyt, mieszkanie na kredyt, jedzenie na kredyt, ubranie na kredyt, brak wpływów, bank straszy, wszystko wyuczone, wszystko z importu, z Ameryki, sentencje, motywacja, brak tożsamości, brak czegokolwiek, brak, brak, ale nigdy, nigdy, nigdy, nigdy się nie poddawaj… muszę wygrać Gon!

 

Piotruś siedział przed komputerem, analizował wyniki, były wysokie, prowadzili, ale nie były to wyniki najwyższe. Sączył whisky. Skończyła mu się szkocka za kilka stów, więc sączył ciepły whisko-podobny płyn z nocnego. Był kimś, pił więc whisky, a nie pszenno-kartoflane barbarzyństwo, jak wszyscy.

 

Dochodziła dwunasta, może druga nad ranem. Nie wiedział, sączył i rozmyślał. Nie mógł się doczekać poranka, nowi klienci, nowe prowizje, nowe wyniki. A gdyby, a gdyby tak nie musiał spać w ogóle. Jaka byłaby to oszczędność czasu. Mógłby cały czas pracować, oni wszyscy by mogli. Tylko klienci, dokumenty, liczby wysokie na okrągło, praca za dnia, a w nocy impreza, te wszystkie dziewczyny, alkohol, cycki, tyłki, hałas, ludzie-zwierzęta. A on byłby ich królem, z pozycją, nie byle kto. I wybierałby sobie samice, które chce i rozszarpywałby słabych, byłby silny, byłby najsilniejszy, najbogatszy, najbardziej podziwiany, gdyby tylko nie musiał spać. Kto wymyślił spanie? Bóg, Darwin, w dupie z nimi, spanie robi śmiertelnym, a on nie chce, ma tyle energii, ma tyle celów, jest zmotywowany, sukces czeka tam za drzwiami, a on musi wstać, sięgnąć po niego.

 

Wstał, sięgnął i upadł na podłogę. Spał do rana.

*

 

Rozmyślała nad tym cały weekend i wczorajszy wieczór, kiedy siedziała do późna w biurze i słuchała świstu zmęczonego oddechu, który wydobywał się z ciemnych zakamarków pomieszczeń. Zebrała odwagę i podjęła decyzję.

 

Kiedy szef wszedł do biura z kamienną twarzą z niepokojącym błyskiem w oku, zwróciła się do niego:

 

– Witam panie Piotrze, chciałabym porozmawiać o urlopie.

 

Zatrzymał się, odwrócił i podszedł blisko. Uśmiechnął się dobrodusznie, odpowiedziała uśmiechem. Chyba wszystko szło w dobrą stronę. Wtedy twarz znów mu skamieniała i przemówił, stojąc nad nią:

 

– Zgadzam się.

 

– Naprawdę? Bo widzi pan, tu nie chodzi o moje widzimisię, po prostu byłam u okulisty i…

 

– Zgadzam się na urlop niepłatny, bezterminowy, jeżeli jeszcze raz mnie pani o to zapyta.

 

– Ale panie Piotrze, chodzi o to, że…

 

– Pani Bożeno, jest Gon – uciął. – A to znaczy, że wszyscy pracują ponad normę. Wszyscy, którzy chcą być dalej częścią zespołu.

 

– Rozumiem.

 

– To dobrze, że pani rozumie. Mam nadzieję, że rozumie też pani swoje położenie: wiek grubo po pięćdziesiątce, kilka lat do emerytury, pensja i tak zbyt wysoka, a kandydatów na miejsce pracy mnóstwo. Poza tym oferuję pani umowę o pracę, a nie śmieciowe zlecenie lub dzieło. Gdzie potem pani znajdzie pracę? Kto panią przyjmie? W tym wieku, bez kwalifikacji? Proszę pamiętać o mężu renciście, chyba nie zamierza się pani uczepić wyłącznie jego renty? – spojrzał jej prosto w oczy, brzydkim, przeszywającym spojrzeniem. Wydało jej się, że w tych oczach widzi coś odległego, jakieś migotanie, jakby płomień świeczki widziany przez szkło znicza. Jak śmie?! Już miała tym wszystkim rzucić, ale zdusiła w sobie dumę. Przemilczała wszystko, bo niestety miał rację.

 

– Przepraszam, że zajęłam tyle czasu. – Skłoniła głowę i, gdy ten odszedł, wróciła do wstukiwania danych do komputery. Oczy piekły coraz bardziej.

*

 

Patrzył na liczby. Ktoś wszedł do środka i usiadł naprzeciwko. Nie zwrócił uwagi, obsesyjnie kalkulował w głowie. Jeżeli dzisiejsze spotkanie siądzie i dodatkowo chłopaki się wyrobią, to i tak zabraknie mu kilkaset jp, żeby wygrać. Ale, jeżeli komuś w innym biurze podwinie się noga, to wtedy wygrają. Traci kontrolę, nie lubi tego. Trzeba działać.

 

– Gotowy? – zwrócił się do Młodego, który siedział po drugiej stronie biurka.

 

­– Tak jest szefie, klient będzie w domu zaraz.

 

– Dobrze – Piotruś kiwnął głową i rozparł się w fotelu. Spojrzał na zegarek, mieli jeszcze chwilę. Nie miał ochoty siedzieć w towarzystwie Młodego, nie miał ochoty siedzieć w niczyim towarzystwie. Sięgnął po puszkę z wizerunkiem kobry, wypił.

 

Zapadło milczenie.

 

Topię ich jak małe kociaki – powiedział Piotruś po długiej przerwie.

 

– Słucham szefie? – chłopak po drugiej stronie nie zrozumiał. Piotruś nie patrzył na niego, mówił przed siebie, patrząc w jakiś niewidoczny punkt.

 

– Pomagam im się utopić – wyjaśnił. – Nie panują nad swoimi finansami, toną w wydatkach. I tak już są przeciętniakami, jedno zobowiązanie finansowe więcej to żaden problem, jest im obojętne. Pamiętaj, że naszą misją jest sprzedanie polisy ubezpieczeniowej i zgarnięcie prowizji z udziału klienta w platformie inwestycyjnej, a odkrycie celu dla długoletniego oszczędzania i pokazanie drogi, którą klient ma podążać, by to osiągnąć, to tylko zgrabne sztuczki – zakpił. –Sprawiam, że dławią się, duszą, wiją jak piskorze. Wtedy przyciskam ich coraz bardziej, szamoczą się, nie wiedzą co się dzieje, a kiedy dochodzi do nich ta świadomość, kiedy są już na skraju wyczerpania… – Pstryknął smukłymi palcami. – Podpisują umowę. To jest mój sekret – spojrzał na Młodego. – Dlatego jestem najlepszy.

 

Młody nie wiedział, co odpowiedzieć. Uczyli go czegoś zupełnie innego na szkoleniach.

 

– Dobrze – Piotruś spojrzał na zegarek. – Najwyższa pora ruszać w drogę.

*

 

Siedzieli w salonie willi na obrzeżach Katowic. Wygodnie zatopieni w skórzanych kanapach mieli widok na taras, a za nim ogród i las. Padał zimny listopadowy deszcz. W pomieszczeniu unosił się przyjemny zapach palonego drewna z kominka. Do tego właśnie dążę, powiedział sobie w myśli Piotruś, ukradkiem rozglądając się po olbrzymim, eleganckim salonie z antykami, barkiem pełnym drogiego alkoholu i whisky, o której nie słyszał. W głębi stał stół bilardowy. Młody siedział na fotelu obok niego. Był zafascynowany domem przedsiębiorcy, do którego namiary dał mu wujek, również posiadający sporą firmę. Był speszony, Piotruś wiedział, że musi szybko działać, inaczej nici ze spotkania.

 

– Mąż zaraz przyjedzie – elegancka kobieta ze sznurem pereł na szyi, weszła do salonu, niosąc na srebrnej tacy herbatę w czterech filiżankach. – Nie wstawajcie panowie.

 

– Dziękujemy bardzo – Piotruś przyjął swój spodek z filiżanką.

 

– I dla pana, o proszę – położyła filiżankę przed Młodym i usiadła naprzeciwko nich. – To co, może zaczniemy bez męża?

 

– Niestety musimy poczekać – uprzejmie odparł Piotruś, trzymając spodek w dłoni. – Sprawy finansowe małżeństw zawsze powinny być omawiane wspólnie.

 

– Cóż, ma pan trochę racji. – Uśmiechnęła się znad filiżanki i przenikliwie badała chłopaka spojrzeniem. Widać, kto decydował o najważniejszych sprawach, pomyślał chłopak. Musiała to być bardzo mądra i ostrożna kobieta.

 

Usłyszeli dźwięk zamykanych drzwi.

 

– O, mąż już jest – pośpiesznie odłożyła filiżankę i poszła przywitać małżonka. Teraz widać było, kto tak naprawdę miał przewagę i kto podejmował decyzje. Była zbyt uległa.

 

Gruby mężczyzna po pięćdziesiątce wszedł do salonu. Trzymał prawą dłoń w kieszeni. Piotruś od razu go poznał.

 

– Witam pana – chłopak pierwszy wyciągnął dłoń w stronę klienta. Tamten musiał ją uścisnąć. Wyjął prawą rękę z kieszeni i podał Piotrusiowi. Ten spostrzegł, że na palcu serdecznym czegoś brakuje. Mężczyzna szybko schował dłoń do marynarki, nie przywitał się z Młodym i skierował w stronę stolika. Usiadł, a oni razem z nim. Żona zniknęła.

 

– Proszę wybaczyć, że panowie tyle czekali –dalej trzymał dłoń w kieszeni.

 

– Żaden problem – odparł Piotruś.

 

– Zazwyczaj nie przyjmuję obcych ludzi w domu, panowie rozumieją – zrobił przerwę. Wyjął w końcu dłoń i obie splótł przed sobą. Chłopak dostrzegł błysk na palcu serdecznym. Klient właśnie zanurzył się po kolana w wodzie. – No, ale Sławek mi mówił, że warto się z wami spotkać, więc słucham.

 

– Pan wybaczy, ale powinniśmy o takich sprawach rozmawiać w towarzystwie pańskiej żony. – Wtrącił Młody, ale zaraz się wycofał, widząc wzrok klienta.

 

– Grażka jest w kuchni, zaraz przyjdzie – odpowiedział przedsiębiorca mniej przychylnym tonem.

 

– Ma pan rację – Piotruś nachylił się do niego w pozycji półotwartej. Palce i dłonie ułożył przed sobą w trójkąt, aby podświadomie budzić zaufanie. – Możemy zacząć bez pana żony.

 

Młody nie rozumiał.

 

– Proszę bardzo – gruby mężczyzna odwrócił się w stronę Piotrusia.

 

– Jest pan bardzo niecierpliwy, dlatego – chłopak pogrzebał w torbie i wyjął plik dokumentów – uważam, że już teraz możemy podpisać umowę, bez zbędnego owijania w bawełnę. – Klient nie zrozumiał, Młody również.

 

– Chce pan, żebym podpisał umowę, nawet nie wiedząc kim panowie jesteście? Dobre sobie –zaśmiał się. – Pan raczy sobie ze mnie kpić?

 

– Nie, panie Suchodolski, broń panie Boże – Piotruś pokręcił głową. – Nie kpię sobie z pana, stawiam alternatywę.

 

– Jaką znowu alternatywę? Co pan w ogóle…

 

– Z alternatywami – chłopak łagodnie, ale stanowczo wszedł mu w słowo – jest zawsze tak samo. Zawsze coś się traci – Piotruś bardzo intensywnie zaczął wpatrywać się w oczy klienta. – Z jednej strony może pan tylko stracić dziesięć minut czasu na podpisanie umowy na, powiedzmy, półtorej tysiąca miesięcznie, bo pana stać. I nas już nie będzie. Z drugiej, możemy podyskutować przy pana żonie, która właśnie do nas zmierza, o finansach osobistych, zdejmowaniu i zakładaniu obrączki oraz – klient zaczerwienił się, ale nic nie powiedział – …Oraz o powiedzmy… – Usłyszeli kroki i zobaczyli żonę klienta z ciasteczkami na talerzyku.– …O hotelu Katowice w niedzielne przedpołudnia – oblizał wargi, ciągle patrząc w oczy klienta i rozparł się w fotelu.

 

– Czy usłyszałam najbrzydszy hotel w centrum Katowic? – Pani Suchodolska dosiadła się do nich.

 

– Tak kochanie, właśnie z panami rozmawialiśmy o tym hotelu – mąż odpowiedział zmieszany. – Podobno mają go remontować na wiosnę.

 

– Najwyższa pora – pokiwała głową i sięgnęła po filiżankę. – Wreszcie w tym mieście dzieją się jakieś zmiany. Poczęstujcie się panowie – Piotruś ukłonił się i sięgnął po andruta. Młody nic nie zrobił, wpatrywał się w szefa.

 

– Panowie już będą iść, złotko. – Klient uśmiechnął się w stronę żony i sięgnął po papiery. – Już mi wszystko wyjaśnili.

 

– No ale, sami mówili, że musimy razem posłuchać.

 

– Z przyjemnością opowiemy – Piotruś uśmiechnął się, jedząc andruta. W tym momencie pan Suchodolski rzucił mu spojrzenie; znał takie spojrzenia, wolał nie przeginać.

 

– Nie trzeba – Klient wyciągnął długopis i zaczął podpisywać dokumenty bez czytania. – Rozmawiałem ze Sławkiem, potem ci wszystko opowiem.

 

Żona nie rozumiała. Młody również nie. Ważne, że oni rozumieli się nawzajem.

 

No to kolejny utopiony, pomyślał Piotruś i ustanowił nowy rekord szybkości w podpisywaniu umów.

*

 

W milczeniu odwiózł Młodego do biura. Jego podwładny był pod wrażeniem, zarobili tysiąc dwieście jp w kwadrans! I to na jednym spotkaniu! Kiedyś takie wyczyny cieszyłyby Piotrusia. Teraz chciał jak najszybciej pozbyć się towarzystwa, zamknąć się w swoim biurze i nadzorować chodzące generatory liczb.

*

 

Jeśli ludzie bywają dobrzy tylko dlatego, że boją się kary i ocze­kują nagrody, to jest to powód do zmartwienia. – Albert Einstein. Piotruś tępo wpatrywał się w ten cytat na karteczce przypiętej do stolik obok laptopa. Sprawdził wyniki, byli trzeci, mimo dzisiejszego wyniku. Jeszcze raz przeczytał cytat. Potem zmiął karteczkę i z głośnym przekleństwem wywrócił stolik, razem z laptopem, lampką i stertą notatek. Nie posprzątał, poszedł do biura.


 

 

9. Na dno

 

– Nawaliłem wczoraj, jeszcze dwa takie spotkania, jak z Młodym i wygramy – Piotruś mówił do siebie o dziewiątej rano, kręcąc się w fotelu za biurkiem. Siedział bez marynarki, we wczorajszej koszuli z podwiniętymi rękawami i poluzowanym krawatem. Przed nim ułożona była piramida z puszek, na których znajdowała się czarna kobra. Wszystkie były puste. – Teraz muszę tylko przekonać chłopaków, żeby wyciągnęli z siebie jeszcze więcej i pokazali mi swoje listy poleceń. Na pewno mi się uda, tylko potrzebuję więcej energii – sięgnął po ostatnią puszkę, ale ta okazała się pusta. – Cholera.

 

Wstał, zakręciło mu się w głowie. Serce tłukło się w piersi ze straszną prędkością.

 

Sen jest dla śmiertelnych, jemu się uda, potrzebuje tylko więcej energii. Wyszedł do sali z okrąglakiem. Natknął się na Wendy’ego.

 

– Daj mi swoją listę kontaktów, już, już – powiedział do chłopaka zdziwionego niechlujnym wyglądem swojego szefa. – Dobra, następny – wyrwał listę Tołstojowi i zaraz potem Niskiemu. –Ja was nauczę, jak się robi pieniądze. Zaraz, chwila – spojrzał na pierwszą listę. Miał problemy z koncentracją. – Do dupy panowie, do dupy – rzucił to na ziemię i ruszył w stronę okrąglaka. Pochylił się i zaczął czegoś szukać. – Chłopaki, rozczarowujecie mnie wszyscy. – Mówił, zwrócony tyłkiem. – Macie wszyscy jutro umówić mnie na spotkanie z waszym najlepszym klientem. Ma być dziesięć…nie… – Odwrócił się, a w ręce trzymał zgrzewkę energy drinków – Ma być jedenaście spotkań jutro. Od czternastej do dwudziestej drugiej. Jedno za drugim. Niski, przypilnuj tego. – Ruszył w stronę biura i poklepał najwyższego po ramieniu.

 

– Tak jest szefie – Niski lekko zmarszczył brwi.

 

– Dobrze, na was można polegać. – Otworzył drzwi. – Aaa, i jeszcze jedno: pamiętacie o wynikach, jakie mieliście zrobić dzisiaj? Zapomnijcie o nich. Mają być dwa razy wyższe. – Wszedł do biura i zamknął za sobą drzwi.

 

Położył zgrzewkę energy drinków na biurku i rozsiadł się w fotelu. Otworzył pierwszego z krótkim syknięciem.

 

Kobra syczy, pomyślał, wpatrując się w puszkę. Wizerunek węża był bardzo dokładny. Chłopak widział zęby, groźne spojrzenie i łuskę kobry. Była gotowa do skoku, jakby tylko czekała, aż zbliży usta w stronę puszki żeby zaatakować.

 

Wlał całość do gardła, a puszkę zgniótł i odrzucił.

 

W tym momencie kobra zaatakowała. Piotruś poczuł jak do głowy uderza gorące ciśnienie, a serce łomocze coraz szybciej. Poczuł się, jakby miał zaraz odlecieć. Odrzucił głowę w tył i zamknął oczy. Poczuł zapach energy drinka, ostrą woń plastikowej kofeiny. Wydychał ten zapach, czuł, że energy drink zalega nie tylko w jego płucach i żołądku, ale również krąży w krwiobiegu. Wyobrażał sobie, że w jego żyłach płynie słodka, fosforyzująca ciecz, czysta energia. Kolejna fala ciepła uderzyła do głowy, poczuł euforię, serce łomotało. Wdychał zapach energy drinka. Ten zapach był wszędzie, przesiąknął całe ciało Piotrusia, całe pomieszczenie, całe biuro. Było mu z tym dobrze. Wreszcie nie musiał spać, czuł się pobudzony, napędzany euforycznym szczęściem.

 

Usłyszał telefon. Otworzył oczy i odebrał.

 

– Halo? – powiedział zdezorientowany.

 

– Chcę się spotkać, teraz. Przyjedź do mnie do akademików.

 

Parę minut później wyszedł z pracy, nikt o nic nie pytał.

*

 

Zaparkował samochód i poszedł przed wejście do akademików, tak jak ostatnio. Tak jak ostatnio Asia czekała tam na niego. Nie była sama.

 

– Co to za kutas? – Pokazał na chłopaka, w kolorowej bluzie i włosach do ramion, ułożonych przy pomocy prostownicy. Energia w nim buzowała, był wzburzony.

 

– Ej kolego, trochę spokojniej – chłopak uniósł ręce w uspokajającym geście.

 

– Długo z nim kręcisz? Co? – Piotruś zaatakował zdumioną Asię.

 

– Nie, nie kręcę– Asia patrzyła w szoku na swojego chłopaka. Nigdy się tak nie zachowywał. – To jest Łukasz, pomaga mi…

 

– Pomaga? – zbliżył się do niej gwałtownie. – A w czym ci pomaga? Myślisz, że nie widzę, jak się ostatnio dziwnie zachowujesz, jak rzekomo musisz się uczyć, albo po kryjomu odpisujesz na jego smsy? Błąd! To ze mną powinnaś się spotykać, po mojej pracy, to mną powinnaś się zająć, a nie… – Serce waliło mu jak młotem, już nie mówił, krzyczał podnieconym od złości i nadmiaru energii głosem. – … A nie z tym zerem, z tym nikim! Co on osiągnął? Nic! Podobnie jak wszyscy twoi zasrani znajomi, zasiedzeni w strefie komfortu…

 

– Stary, spokojnie… – Łukasz chwycił łagodnie rękę chłopaka, żeby go uspokoić. Tego było za wiele. Piotruś w jednym momencie zacisnął pięść i z całej siły uderzył go w twarz. Uderzenie odrzuciło przeciwnika i zmusiło do wywrócenia się na ziemię.

 

– Co robisz?! – Asia rzuciła się do leżącego na ziemi Łukasza.

 

Piotruś stracił całkowicie panowanie nad sobą.

 

– Gówno mnie obchodzi ten twój nowy chłopak, gówno! Dobrze mu tak, niech leży jak gówno na chodniku! Ty też mnie gówno obchodzisz! I wiesz co? To prawda, ruchałem się z twoją koleżanką Klaudią! Zrobiła mi tak dobrze w samochodzie, że prawie zwariowałem. I było mi z tym bardzo dobrze. Ty nigdy nie potrafiłaś mnie tak zaspokoić!

 

Asia zerwała się z ziemi i doskoczyła do niego. Płakała, zaczęła bić go w pierś, krzycząc:

 

– Dlaczego?! Dlaczego mi to mówisz?! Nie mów tak! Nie mów!!! – chwycił ją, mocno. Spojrzał z wściekłością w oczy. Już chciał wyrzucić z siebie jeszcze głębsze pokłady furii i nienawiści. I w tym momencie przeraził się. W tych zapłakanych oczach zobaczył żal i ból. Coś w niej właśnie zgasło, coś pękło i do końca życia się nie zrośnie. W jej oczach zobaczył też swoje odbicie. Zobaczył to stworzenie z pomarszczoną twarzą. Odepchnął ją.

 

– Pierdolę to wszystko!

*

 

Statek nabierał wody. Z początku słychać było jedynie szum z głębin pod pokładem, ale kiedy woda dostała się do ładowni, kapitan był pewien zbliżającej się tragedii. Opróżnienie zbędnego balastu i zmobilizowanie załogi do wzniesienia się na wyżyny ludzkiej wytrzymałości nie pomogło. Najsłabsi członkowie elitarnej załogi pozostawili swoje stanowiska i z wycieńczenia padli w morską toń jako pierwsi. Najpierw odpadł Wendy. Po prostu nie pojawił się na sterburcie kolejnego dnia. Poprzedniego wieczora mokra, napięta lina wyśliznęła mu się z dłoni i spaliła skórę na wnętrzu. Wtedy był pewien, że wytrzyma. Teraz był bezużyteczny. Widząc to Dzwoneczek pozostawił bocianie gniazdo bez obserwatora i dołączył do swojego kochanka w mrocznej, morskiej toni. Statek nabierał wody. Kapitan poganiał załogę, jak tylko mógł. W płucach czuł sól morską i krew. Był najbardziej wytrwały z nich wszystkich. Jednak w pewnym momencie zwątpił. Zobaczył to, czego nie zobaczyli inni członkowie załogi, opętani gorączką podczas wylewania wody z dna pokładu i zatykania dziury, której nie da się zatkać. Zobaczył armadę, na którą płynęli. Kursu nie mogli już zmienić.

 

OVC przejmuje Genius Phinance, głosił nagłówek branżowej gazety. Poniżej było zdjęcie uśmiechniętego Filipa i Jacka, którzy ściskali dłonie członkom zarządu niemieckiego molocha finansowego.

 

Piotruś nie wiedział, jaki jest dzień tygodnia. Czuł się źle, czuł się całkowicie pusty w środku. Siedział w pracy, chociaż nie miał ochoty siedzieć. Nie miał po co siedzieć w biurze. To był koniec, zostali sprzedani. Lada moment rozbiją się, a ich okręt pójdzie na dno. On, nieustraszony kapitan, który siedzi w tej samej koszuli od kilku dni zatonie razem z tym przeklętym okrętem. A to wszystko wina Bartka. To on wciągnął go do pracy, to on zwabił go pięknymi obietnicami. I wtedy, w tamtym dniu, kiedy widział tablicę i wynik, jaki muszą osiągnąć, aby wygrać Gon zrozumiał. Jak wygrają, on nigdy nie awansuje, zawsze będzie pod Bartkiem. Zawsze będzie pod tym, który wciągnął go do beznadziejnego świata błyszczących rzeczy, kupowanych na kredyt, którego nie da się spłacić. Tamtego dnia Piotruś wziął telefon i odwołał spotkanie. Miał przed oczami kuszącą wizję objęcia stanowiska Bartka, udziału w Gonie za rok i zostania dyrektorem oddziałów na Śląsku. Jak mógł nie ulec? Bartkowi się należało. Nakłamał mu o misji, pomaganiu, a tak naprawdę potrzebował kogoś, kto będzie pracował na jego gigantyczne zadłużenie, wystawne życie, wiecznie nienasycone kredyty. Zasłużył na karę. Kłamca, kłamca, kłamca.

 

To wszystko było kłamstwo, żeby napełnić brzuch Filipa i zwilżyć alkoholem usta Jacka. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo.

 

Czuł wodę, która wlewała się na pokład.

 

Nie było mu żal chłopaków. Widział to dokładnie. Widział jak było naprawdę, a prawda go ciągnęła na dno. Jego cudowni chłopcy nie byli prawdziwie uśmiechnięci. To byli wykolejeńcy, zwyrodnialcy, jak on. Mieli drogie samochody, drogie gadżety, drogie ubrania, ale to wszystko karmił głodny kredyt. Kredyt wiązał chłopaków z firmą. Jak na początku byli zmotywowani, siadało kilka zleceń, to potem musieli pracować, zrywać normalne kontakty z ludźmi i pracować. Bo wmówił im, że ich marzenia osiągną coraz to wyższym kredytem. Zbyt wysokim. Teraz wszyscy szli na dno.

 

On też szedł na dno, już czuł jak powstaje wir po zatonięciu statku, czuł, że go ciągnie w głębiny morskie i zostanie tam na zawsze. Miał kilkadziesiąt tysięcy kredytu, przelewy nie dochodziły, wstrzymane do końca Gonu. Nie wyjdzie mu, wiedział, że mu nie wyjdzie. Idzie na dno. Był stracony.

 

Wyjrzał za okno, padało. Padało cały tydzień, wszystko było mokre, wszystko nabierało wody.

 

W tym momencie zobaczył jeszcze jedno wyjście. Musiał tam pójść.

*

 

Zamknął za sobą drzwi od mieszkania na wszystkie zamki. Zrzucił ubranie w przedpokoju i nago powędrował do kuchni. Zasłonił zasłony, zerwał żółte karteczki z sentencjami. To samo zrobił w salonie i w sypialni. Zrzuconego któregoś wieczoru laptopa odłączył od zasilania. Wyciszył telefon i rzucił go na łóżko. Szedł boso przez zaciemniony salon, omijając gołymi stopami zmięte żółte karteczki, które były porozrzucane po całej podłodze.

 

Zagrzmiało. Zatrzymał się. Słyszał, jak krople deszczu uderzają o szybę za zasłoną. W mieszkaniu było zupełnie cicho, żadnego ruchu. Tam, za zasłoną słyszał krople i szum wody. Zalewało ulice, woda podnosiła się do poziomu okna, musiał to wszystko skończyć jak najszybciej.

 

Poszedł do łazienki, zatkał korek i ułożył się w wannie. Odkręcił kurek z ciepłą wodą i czekał. Obserwował, jak woda powoli się podnosi. Najpierw sięgała poziomu kostek, potem łydek, kolan. To było to, co musiał zrobić. Wszystko wokół będzie zalane, jego świat zatonął, już tu nie należy.

 

Kiedy woda sięgnęła poziomu ramion, zakręcił kurek.

 

– Żegnaj zły świecie – powiedział do siebie i zanurzył się.

*

 

Dochodził wieczór. Zziębnięty Piotruś wyszedł z wanny. Owinął się w ręcznik i skurczony poszedł do sypialni. Wziął kołdrę z łóżka i usiadł na podłodze w salonie pod ścianą. Cały trząsł się z zimna.

 

– Czemu nic się nie stało? – mówił do siebie. – Przecież zawsze działało. Co było źle?

 

W tym momencie wpadła mu myśl do głowy. Alkohol!

 

Zerwał się i dopadł do barku. Była tam butelka wódki. Zgarnął ją razem z kieliszkiem i wrócił pod ścianę, owinięty kołdrą.

 

Wypił pięć szotów i odstawił butelkę. Siedział owinięty z podkurczonymi nogami i patrzył się w ciemność. Po bokach miał okna, odgrodzone od wnętrza salonu szczelną kurtyną zasłon. Na zewnątrz lało, krople z całej siły uderzały o szyby.

 

Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk…

 

Znowu usłyszał szum, a potem ciszę. Powódź się zbliżała.

 

Wódka uderzyła do głowy łagodnie, odprężająco. Nalał sobie znowu cztery szoty naraz, wypił i schował się głębiej pod kołdrą. Leżał tak jakiś czas, otaczała go cicha ciemność mieszkania. W tle dudniły krople. Wymacał ręką butelkę, wywrócił ją, ale zaraz poderwał i dopił. Chciał wlać w siebie wszystko. To działo się zbyt wolno, musiał przyśpieszyć. Z chciwością wypijał palącą ciecz. Kiedy skończył, poturlał butelkę po drewnianej podłodze. Potoczyła się do szafy i z głośnym stuknięciem zatrzymała. Potem znowu nastała cisza. Piotruś nasłuchiwał. Cisza wydała mu się czymś dziwnym. Niebyt, brak ruchu, spokój. Podobnie jak wtedy, kiedy był małym chłopcem…

 

Coś zaświeciło w ciemności niebieskim blaskiem pod jego brodą. Telefon był zawinięty w kołdrę. Dzwonił Niski. Odebrał, ale nic nie mówił.

 

– Szefie, nie wiem co się dzieje, ale była dzisiaj w biurze policja – mówił przejętym głosem. – Pytali o pana, w sprawie pobicia jakiegoś chłopaka na Ligocie. Zbyłem ich, ale mają adres i przyjdą po ciebie.– Piotruś mruknął coś do słuchawki. – Halo szefie, jesteś tam? Słuchaj, nie wiem co się dzieje, ale dzisiaj Wendy i Dzwoneczek nie przyszli do pracy, pani Bożena zniknęła nagle po trzynastej i do teraz jej nie ma. Szefie, mamy poumawiane te spotkania z klientami, czekamy już z Tołstojem i z chłopakami na ciebie. Halo, jesteś tam?

 

Kolejny przypływ wódki.

 

– Opuścić pokład – wymamrotał. – Opuścić pokład natychmiast, to rozkaz! Wszyscy jesteśmy straceni… – rzucił telefonem o ścianę tak mocno, że tamten rozprysł się na kilkanaście części. – Wszyscy jesteśmy straceni… – mruknął do siebie.

 

Wtedy z furią zerwał się z podłogi, zrzucił z siebie kołdrę i zaczął wyć:

– KUURRRRRRRRRWAAAA!!! – czuł złość i wyizolowanie. W napadzie szału zaczął wywracać wszystko, co wpadło mu w ręce: stolik, krzesło, wywrócił wieżę i z całych sił uderzył pięścią w szafę. Chrzęst łamanej kości. Zawył i ze zwierzęcą furią wywrócił szafę na ziemię. W mieszkaniu rozległ się olbrzymi huk . Potem wszystko ucichło.

 

Piotruś, oddychając ciężko, osunął się na ziemię. Bolącą dłoń silnie przyciskał do piersi. Łzy napłynęły mu do oczu. Rozpłakał się.

 

– To nie tak miało być – zawodził. – To wszystko nie tak miało być!

 

Nagle zauważył, że jedna z desek podłogi, na której leżała szafa, jest poluzowana. Sprawną dłonią wyciągnął ją i zajrzał co było schowane pod spodem. W ciemności nie mógł zbyt wiele dostrzec. Zapalił światło, które ukazało zdemolowany pokój i, nie przejmując się tym, zajrzał od razu pod podłogę.

 

Odskoczył. Szybko zgasił światło i wrócił pod kołdrę.

 

To co tam znalazł przeraziło go. Pod deskami były ułożone trzy poskładane komplety męskich ubrań. Leżały obok siebie. Pochodziły z różnych okresów. Te najstarsze prawie całkowicie wyblakły. Najnowszym kompletem były dżinsy i koszula w kratę.

 

– To nie jest salon – chłopak skulił się jeszcze bardziej. – To jest grobowiec!

 

Najbardziej przerażające było to, że na każdym komplecie ubrań leżał zestaw zębów jego właściciela.

 

Piotruś chciał uciec, ale nie miał gdzie. W tym momencie pierwszy raz w życiu zaczął się tak naprawdę śmiertelnie bać. Bał się tak strasznie, że nie potrafił się ruszyć. Przed oczami pojawił mu się obraz starej kobiety o ślepym spojrzeniu, którą podświetlało światło księżyca. Uciekaj – szeptała cicho. – Uciekaj chłopcze, bo skończysz jak poprzedni. Zostaniesz złożony w ofierze. Nie mógł się ruszyć , był sparaliżowany.

 

Leżał, czekał, nasłuchiwał.

*

 

W pewnym momencie niezmąconą ciszę mieszkania zakłócił odgłos kroków. Do pokoju wszedł Filip. Grubasa w ciemnym płaszczu otaczała fosforyzująca aura, śmierdział energy drinkiem. Ukląkł koło Piotrusia, podniósł jego sparaliżowaną dłoń, wybrał palec serdeczny i go odgryzł.

 

Piotruś chciał zawyć, ale nie potrafił. Wszystkie nerwy były sparaliżowane. Mógł tylko oglądać, jak Filip zjada go, kawałek po kawałku.

 

Do pokoju wszedł Jacek, również unosiła się nad nim fosforyzująca aura. Podszedł do chłopaka i zaczął go dusić.

 

– Mówiłem ci, że Gon to niebezpieczna gra, mówiłem – syczał przez zaciśnięte zęby. – Mówiłem, że za bardzo oddalasz się od stada wilczku, ale ty nie słuchałeś. – Piotruś z trudem łykał hausty powietrza. Jacek go w międzyczasie zjadał, zaczął obgryzać nogę.

 

Do salonu weszła fosforyzująca zjawa Bartka. Na rękach niósł płaczące dziecko, owinięte w ręcznik.

 

– Oszukałeś mnie, ja ci zaufałem, a ty mnie oszukałeś.

 

– Nie chciałem – charczał Piotruś. – Ty mnie pierwszy okłamałeś…

 

– Oszukałeś mnie, to dziecko i wszystkich chłopaków. Utopiłeś ich wszystkich – zawodziła zjawa Bartka.

 

Teraz przed oczami Piotrusia pojawił się Radecky. Jechał swoim czerwonym szybkim niedawno odebranym z salonu. Był pijany.

 

– Byłeś moim kumplem, moim przyjacielem, a ty mnie tak potraktowałeś – nadepnął pedał gazu. Chłopak zamknął oczy, wiedział, jak to się skończy.

 

Nie czuł już nóg, coś łaskotało go w brzuch. Otworzył oczy – Filip wgryzał się w jego wnętrzności. Jacek dalej go dusił, a Bartek zawodził z płaczącym dzieckiem.

 

Na końcu do pokoju weszła Asia. Miała smutne spojrzenie.

 

– Kochałam cię – powiedziała cicho. – A ty złamałeś mi serce. – Dostrzegł siniaka pod okiem. To nie on, to nie mógł być on. A jednak on!

 

Nie wytrzymał. Zaczął krzyczeć, drzeć się ile sił w nadgryzionych płucach. Chciał przekrzyczeć te wszystkie głosy, chciał ich wszystkich z siebie zrzucić.

 

Udało się, zjawy odeszły.

 

To była najwyższa pora. Ruszył w stronę łazienki, musiał to zrobić, zanim wrócą.

*

 

– Nareszcie jesteś – usłyszał znajomy głos i poczuł uścisk ciepłej dłoni. – Chodź ze mną.

 

Piotruś ruszył za dziewczynką w sukience w kwiatki, z wiankiem wplecionym w jasne włosy. Od razu domyślił się, gdzie jest.

 

Otaczało go monstrualne, kryształowe wnętrze konchy, sufit ponad nim był poskręcany w górę tak wysoko, że nie widział czubka. Przez kryształowe ściany widział zalane miasto Katowice: zalany Spodek, zalane Rondo Sztuki, zalany budynek Superjednostki i zalany zarys stolicy Śląska. Zatopione tramwaje stały opustoszałe na zatopionych torach, podobnie samochody. Było coś jeszcze. Wszędzie unosiły się bezwładnie ciała topielców, ciała mężczyzn, dzieci i kobiet o rozpuszczonych włosach i otwartych ustach.

 

– Chodź – dziewczynka ponagliła go. – Masz mało czasu, musisz nam pomóc.

 

Piotruś poszedł za nią przez salę. Musiała to być sala tronowa – za sobą widział wielki kryształowy tron na podwyższeniu. Coś na nim siedziało, ale nie mógł dostrzec co to było. Szli w przeciwnym kierunku, w stronę wielkiej kuli, która migotała światłem świeczki widzianym przez szkło znicza. Obok kuli stało kryształowe łoże z kajdanami. Siedziały na nim cztery inne dziewczynki w wiankach i sukienkach w kwiatki. Śpiewały pięknie, a ich kojący głos roznosił się echem po wnętrzu kryształowego pałacu w kształcie muszli. Śpiewały w niezrozumiałym dla Piotrusia języku o tajemnicach głębin i skarbach, jakie skrywają. Kiedy podszedł do nich, uśmiechnęły się ukazując małe, białe kły.

 

– Musisz się położyć, zaufaj mi – dziewczynka, która go prowadziła, pokazała łóżko.

 

– Ufam ci – odpowiedział posłusznie i położył się. – Co się ze mną stanie? – Spytał, kiedy dziewczynki zapinały kajdany.

 

– Zostaniesz z nami na zawsze – dziewczynka pogładziła go po twarzy. – Tak jak oni – wskazała na wnętrze kuli. Dopiero teraz Piotruś zdał sobie sprawę, że to nie światło świecy, a rozmazane w świetlistym wirze smutne kształty mężczyzn z różnych epok. Rozpoznał chłopaka w koszuli w kratę i w dżinsach. Podobnie, jak inni obracał się w wirze z zamkniętymi oczami, spał migocząc bladym światłem.

 

Kiedy obrócił wzrok, zobaczył nad sobą cień. Stał przed nim wysoki starzec w przekrzywionej koronie ze złota z czerwonymi rubinami. Miał mokre włosy, w które wpleciony był tatarak i glony, wielkie rybie oczy i pomarszczoną, namokłą skórę. W rękach trzymał widelec i nóż.

 

Piotruś zaczął się szarpać.

 

– Ciiii – dziewczynka gładziła go po twarzy i ucałowała w powieki. – Zaraz będzie po wszystkim. Zaraz dołączysz do nas na wieki.

 

Uspokoił się. Poczuł jak woda zalewa mu stopy, kolana, całe ciało. Słodka woda dotarła do jego ust i nosa. Wstrzymał powietrze. Woda zalała go całkowicie. Nikt już go nie gładził, nic nie widział, nic nie słyszał. Wypuścił powietrze i zmorzył go wieczny sen w kryształowym pałacu w głębinach.


 

Epilog

 

Drzwi do mieszkania na ulicy Staromiejskiej otworzyły się z cichym szczęknięciem zamka. Zaraz potem drzwi się zamknęły. W ciemności nie było nikogo widać. Jedynie dało się słyszeć dwie pary nóg – jedna powoli szurała w stronę łazienki, druga, zdecydowanie młodsza, podążała za nią.

 

Dwaj osobnicy dotarli do łazienki i któryś nacisnął włącznik. Światło ukazało postać pana Topika o całkowicie czarnych oczach bez białek, skórze koloru starego papieru i ostrych zębach, pożółkłych od papierosów. Za nim stał może ośmioletni chłopczyk z kręconymi włosami.

 

­– Chodź do salonu wnuczku – starzec powiedział, patrząc na ciało Piotrusia, które leżało w wannie pełnej wody; było przypięte kajdanami. Chłopak nie oddychał. – Jeszcze nie zaczęli go zjadać. To potrwa z pół godziny.

 

Chłopiec posłusznie ruszył za dziadkiem w stronę salonu. W środku panował straszny bałagan. Dziadek doszurał do kanapy i usiadł.

 

– Zrób proszę herbaty – powiedział do wnuczka. – I przynieś aspirynę, ostatnio strasznie łupie mnie w kościach.

 

Wnuczek od razu pobiegł do kuchni i po chwili położył przed dziadkiem, to, co sobie zażyczył. Następnie usiadł naprzeciwko niego na ziemi po turecku. Czekał na jakąś opowieść, dziadek zawsze opowiadał ciekawe historie.

 

Pan Topik zażył polopirynę i popił herbatą, którą trzymał w trzęsących się dłoniach. Odłożył kubek.

 

– Tak mój drogi, zaraz się zacznie, musisz tylko uważnie słuchać. – Wskazał w stronę łazienki i nasłuchiwał. Chłopiec odwrócił się i również nasłuchiwał ze zmrużonymi oczami. Po chwili z łazienki dobiegło głuche pacnięcie, jakby coś wyszło z wanny na podłogę. Chłopczyk się wzdrygnął i usiadł w nogach dziadka.

 

– Spokojnie Tomciu – pan Topik pogładził wnuczka po czuprynie kręconych włosów. – To Wodnik, przyjmuje właśnie ofiarę. Nie masz się czego obawiać, nie skrzywdzi nas. Tylko nie możemy mu przeszkadzać.

 

Zza czerwonych drzwi łazienki doszedł odgłos łamanych kości i żucia. Od czasu do czasu woda chlupała na podłogę.

 

– Dziadku, ale o co w tym chodzi? Czemu ten pan tam leżał? – Chłopczyk spojrzał na dziadka swoimi wielkimi oczami.

 

– To ofiara Tomciu – pan Topik odpowiedział ze spokojem. – Jesteśmy Wiedzący, ty i ja. Zawsze w naszej rodzinie na jedno pokolenie rodzi się jeden Wiedzący. Ja nie pożyję już długo i muszę cię wszystkiego nauczyć. Ktoś musi po mnie zadbać o równowagę i spokój.

 

Chłopiec słuchał, wpatrując się w dziadka. Miał bardzo mądre spojrzenie, zbyt mądre jak na swój wiek.

 

– Za moich czasów – ciągnął pan Topik – miasta były mniejsze i wszystko było prostsze. Był świat, który należał do ludzi i świat, który należał do innych istot, bóstw, demonów. Już cię tego uczyłem. Te stwory zamieszkiwały przeważnie jeziora, moczary, puszcze, cmentarze. Panowała równowaga. Niestety, kiedy zachłanne miasta, drogi, autostrady i wodociągi dotarły do tych wszystkich bezbronnych miejsc, kiedy ludzie zaczęli stawiać blokowiska i osiedla na terenach dawnych cmentarzysk, istoty zamieszkujące ten drugi świat straciły swoje miejsce i musiały się przystosować. Problem był taki, że dalej zachowały swoje zwyczaje, mimo, że ludzie już dawno przestali w nie wierzyć. Na przykład ten Wodnik, król akwenów. Kiedyś mieszkał w stawach, ale odkąd je osuszono mieszka w rozległej sieci wodociągów miejskich. I dalej topi nieostrożnych. – Usłyszeli odgłos przeżuwania z łazienki. – Żeby nie utopił ze złości niewinnego dziecka albo dobrego człowieka, musimy mu składać ofiary raz na trzynaście lat. Kiedyś wystarczyły zwierzęta, ale on zapragnął czegoś więcej. Powiedział, że tak jest sprawiedliwie. Dlatego wyszukuję najbardziej stracone i beznadziejne dusze, które możemy złożyć mu w ofierze.

 

– Rozumiem dziadku – chłopczyk pokiwał głową.

 

Usłyszeli odgłos chlupoty i nastała cisza.

 

– Wygląda na to, że skończył. – Pan Topik zaczął podnosić się z kanapy. – Chodź, pomożesz mi. Trzeba tu posprzątać, mnóstwo pracy przed nami. Aaa i pamiętaj – musimy wyłowić wszystkie zęby, zanim spuścimy wodę. Wodnik nie jada zębów.

Koniec

Komentarze

Wykorkowałem mniej więcej w jednej trzeciej. Dalej tylko przeglądałem wyrywkowo. Powód? Prosty. Zanudziły mnie te wszystkie "biurowogonowe" partie tekstu. A kiedy na końcu przeczytałem o Wodniku oraz innych byłych bogach i bóstwach, przez cywilizacyjna ekspolozję pozbawionych prastarych siedlisk,  pomyślałem, że świetny, naprawdę świetny pomysł wyjściowy został położony na łopatki męczącym czytelnika wstępnym marudzeniem nie na temat. Nawet wracać do pominiętych fragmentów się nie chce, bo a nuż trafię na kolejne podsumowanie wyników dnia...  

Wiem, że moje zdanie praktycznie nie ma wartości, bo ocenianie tekstu, którego nie przeczytało się od deski do deski, jest bez sensu, ale chciałem, żebyś wiedział, dlaczego nie przeczytałem; poza tym myślę, że podobnie zareagowali inni, którzy Twoje opowiadanie "napoczęli", lecz nie chcieli sprawiać Tobie przykrości i nic nie napisali...

Ha, chciałem prawie to samo napisać. Też przeczytałem tekst piate przez dziesiąte i nie chciałem się wymądrzać. Ale ten wątek z grą gon, czy jak to tam, był nudny i , według mnie bez sensu. Z kolei wątek z tajemniczą wanną - całkiem ciekawy. Opowiadanie powinno być mocno zredukowane.

Dzięki za uwagi, aczkolwiek fajnie by było, żeby były one oparte na przeczytaniu całości, a nie urywków. Jest to krzywdzące dla twórcy. Zdaję sobie sprawę, że opowiadanie jest dość długie, stąd mogło sporo osób zniechęcić do czytania.

W każdym razie jest tutaj kilka wątków grozy, których specjalnie nie eksponowałem, bardziej chodziło mi o skoncentrowanie się na wnętrzu głównego bohatera, jego przemianach, narastającej izolacji i obyczajowości związanej z jego środowiskiem. Coś jak w "Lokatorze" Polańskiego.

Zauważyłem, że nie eksponujesz --- aż taki gapowaty nie byłem. Co do Twojego zarzutu / wyrzutu --- też masz rację, znajomość całego tekstu zapewne zaważyłaby na jego odbiorze i ocenie. Jednakże niekorzystne z punktu widzenia czytelnika proporcje między elementami grozy a przemianami psychicznymi bohatera zaszkodziły Twojemu dziełu i tego zarzutu, czytelniczego zarzutu, nic nie jest w stanie zneutralizować.  

Nie sprawdzałem, czy jeszcze "wisi" na tej stronie tekst Ranferiel. Jej bohaterka też obraca się w środowisku finansowo-bankowo-giełdowym, i Autorka daje wgląd w to środowisko, w prawa w nim funkcjonujące --- ale tylko wgląd taki, jaki jest niezbędny.  Ty przeholowałeś, że tak kolokwialnie określę... Zniechęciłeś czytelników, mało bądź wcale nie interesujących się pracą Piotra i jej wpływem na osobowość bohatera. Co prawdopodobnie wpłynęło na ilość czytelników i ich komentarzy...  

P.S. Zauważ, jakie są dominujące trendy czytelnicze. Akcja, akcja, akcja! Nie namawiam Ciebie tym dopiskiem do "spłyciarstwa na sto procent", co to, to nie, ale do zmiany proporcji owszem, tak... Mniej więcej jak w opowiadaniu o pisarzu i obrazie (tytułu w tej chwili nie przypominam sobie, a ta strona nie pozwala na "podgląd" podczas pisania komentarza).

Myślę, że zniechęcająca dla czytelników w głównej mierze w tym serwisie jest długość opowiadania. Bazuję na 3 obserwacjach: jako czytelnik nie chce mi się czytać długich opowiadań, jakie tutaj trafiają, po drugie podesłałem ten tekst w inne miejsca i czytelnikom tekst się podoba, po trzecie umieszczałem tutaj również inne opowiadania i np. iMan zdobył nagrodę miesiąca jakiś czas temu.

Dzięki za uwagi co do akcji - zgodzę się, że jest to dominujący trend, ale w literaturze czysto rozrywkowej, jaką np. możemy czytać w Fabryce Słów. Jeden schemat: krótkie zdania, dużo równoważników, sceyn i bohaterowie  wzorowani na popkulturowych produkcjach filmowych.Wiem też, jak się pisze utwory pod obowiązujące trendy czytelnicze ;) Aczkolwiek nie interesuje mnie to - chciałem stworzyć utwór dla conieco bardziej wybrednych czytelników, gdzie groza jest gdzieś w tle, a najważniesjze są przemiany bohatera. W podobnym stylu były pisane np. "Księga jesiennych demonów" Grzędowicza - mało akcji, dużo wnikania w mechanizmy kierujące bohaterem.
Aczkolwiek dzięki za uwagi! :)

Doczytałem na razie do połowy. Resztę przeczytam jutro. A terazk kilka smaczków:

"– Jakie wieści z frontu? – spytał Radecky, gdy weszli z Michasiem do jego małego biura." - To w końcu Michaś czy Piotruś?

"Moi rodzice zarabiają trochę ponad średnią krajową, mam dwie młodsze siostry i nie było nas stać nawet na studia dziennie, dlatego musiałem studiować zaocznie i pracować jako barman." - Średnia krajowa to w tej chwili około trzech tysięcy siedmiuset złotych. Rodziców jest dwójka, co daje siedem tysięcy czterysta złotych miesięcznie na utrzymanie gospodarstwa domowego składającego się z pięciu osób, co z kolei daje tysiąc dwieście osiemdziesiąt złotych na osobę. I mówisz, że Radeckiego nie było stać na studia dzienne? I don't think so.

 

Poza tym, krew mnie zalewa, kiedy widzę zwroty w stylu "tą wojnę". Pewnych rzeczy po prostu się nie robi, a ja jestem zdania, że pisarz powinien opanować poprawną odmianę w języku, którym się posługuje. Od razu też powiem, że zasłyszane kilkukrotnie tłumaczenie "w dialogach można, przecież ludzie tak mówią" jest nie do przyjęcia. Bohaterowie literaccy mogą przeklinać, mordować, gwałcić i plądrować, ale nawet gdy wysywają czyjąś matkę od kurew, muszą to robić poprawnie. 

 

Tyle ode mnie. Gdy wrócę, powiem coś więcej, na ten moment stwierdzam jednak, że watro wrócić po jeszcze.

Gonzo - sęk w tym, że przemiana bohatera jest trywialna i tako dość oczywista, bo w końcu w kogo może się przemienić ktoś, kto myśli tylko o słupkach liczb i karierze w finansach? Wiadomo,  w zimnego drania. Z takim bohaterem czytelnik nie może się utożsamić i jest mu on obojętny. Dlatego opowiadanie nie trzyma w napięciu, i własnie, za dużo gadaniny o tych finansach w sali konferencyjniej, co jest wręcz odstręczające. A wątek grozy od tego się zupełnie odkleja.

Grzędowicz w "Księdze jesiennych demonów" trochę inaczet to robił. Jego bohaterowie są ludzcy, zwykle jacyś nieudacznicy , iczytelnik od razu ich lubi. Podobnie jest w ksiązhach tego słynnego japońskiego pisarza, Haruko Murakami.

@Vyzart - dzięki za uwagi. Jest trochę pracy dla koretky i redakcji. Co do średniej krajowej - chodzi o "w sumie". Zjadło się, korekta jest niezbędna.

@Agroeling - jeżeli przeczytałeś cały utwór i takie jest Twoje zdanie o bohaterze, to przyjmuję krytykę z jak największą otwartością i bardziej się postaram następnym razem. Wydawało mi się, że udało mi się stworzyć bohatera nie do końca płaskiego, nie do końca jednoznaczenie złego i straconego. Jeżeli nie czytałeś utworu - niestety, ale Twoich porad nie przyjmę. Kurtuazja ;)

o trochę nadrobiłem zaległości w czytaniu tego opowiadania, ale tych części z życia finansjery zwyczajnie nie mogłem przejść. I o tej grze gon, wciąż nie wiem, co to jest. Po prostu reaguję alergicznie na takie słowa, jak "platforma inwestycyjna", "zresetować" i.t.p. Tak już mam i tyle, myślę jednak, że wielu czytelników także.

Twój bohater może i nie był do końca zły, ale co z tego? Był nieciekawy. Jeśli chciałeś napisać opek podobny do tych, co w "Księdze jesiennych demonów"[zamysł słuszny, bo to rewelacyjna książka, a "Czarne motyle" to w moim odczuciu jedno z najlepszycg polskich opowiadań fantasycznych], to źle wybrałeś sobie bohatera. W "Kjd" wszystkie utwory mają taki rys egzystencjalny, skłaniaja do refleksji, do tego wspaniale skrojone postacie, czego u Ciebie zupełnie nie ma.

Ale technicznie jest dobrze napisane, choć jak teraz przeglądałem, to znalazłek błąd składniowy. Tylko teraz nie odnajdę. Tyle że temu opowiadaniu pomoc mogą tylko "nożyczki".

Nowa Fantastyka