- Opowiadanie: Sylwien - Groza (cz. 2/3)

Groza (cz. 2/3)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Groza (cz. 2/3)

(część 1)

 

Saegersarios wszedł do jaskini i zamarł. Na przeciwległej ścianie osiadły kropelki magii. Po chwili zaczęły spływać i łączyć się ze sobą, tworząc cieniutkie linie. Zdawały się zmierzać do jednego punktu. Widząc to, smok otrząsnął się i doskoczył do skalnej ściany. Szybkimi ruchami języka zlizywał magię, a szeroko otwarte nozdrza drgały rytmicznie w takt głębokich wdechów. Po paru sekundach atakowany fragment groty nie różnił się od reszty. Saeger odetchnął.

– Mało brakowało. – Głos Se’rvirra zelektryzował smoka. Obrońca przyłapał go na zaniedbaniu. W dodatku wypowiedział na głos jego myśli.

– Mylisz się – zaprzeczył, uspokajając bardziej swoje sumienie niż drenona. – To tylko skroplenie.

– Przedtem się nie zdarzało – stwierdził Se’rvirr. I choć powiedział to całkiem bezemocjonalnie, Saeger wiedział, jak obrońca na niego patrzył – z dezaprobatą. Szybko poszukał wyjaśnienia.

– Spędzałem ostatnio mniej czasu w grocie – wytłumaczył. Odpowiedziało mu milczenie.

– Będę tu częściej przychodził. I na dłużej – dodał, rozglądając się czy Se’rvirr jeszcze mu towarzyszy. Nerwowa cisza przedłużała się, a Saeger przebierał łapami niespokojnie, nie mogąc zlokalizować obrońcy.

– To się nie może powtórzyć – powiedział do siebie i drgnął, gdy zza placów dobiegła odpowiedź:

– Dopilnuj tego.

Smok kiwnął głową. Wolał przyglądać się pracy Virrona oraz słuchać opowieści mędrca o istniejących i wymarłych cywilizacjach, które badał, wiedział jednak, że Wrota są najważniejsze. Nie mógł więcej tak ryzykować.

 

***

 

– Saegerze, on UCIEKA! – Wysoki, piskliwy głos Ma'bali dotarł do głębin jaskini głośny i wyraźny, jakby tony skał nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody. Saegersarios westchnął. Tyle razy już to słyszał. Władczyni drenonów wszczynała alarm jak tylko Virron wykonał dwa kroki w kierunku głównej bramy. Skupił się na obwąchiwaniu kamiennej ściany, ale wrzaski królowej nie ustawały. Warknął rozgniewany. Jak miał pilnować Wrót, kiedy Ma'bala co chwilę bezpodstawnie go od tego odrywała? Nie mógł jednak całkiem jej zignorować. Rzucił ostatnie spojrzenie na Wrota i podążył do wyjścia.

Zamrugał oślepiony słonecznym światłem i zwrócił łeb w kierunku głosu królowej. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył Virrona z wypchaną sakwą na ramieniu, idącego żwawym krokiem i pogwizdującego wesoło. Był już poza granicami Xass'er-dren.

Saeger jednym skokiem wzbił się w powietrze, szybko pokonał dzielący ich dystans i wylądował na starożytnym trakcie, zagradzając mędrcowi drogę.

– Ah, przyszedłeś się pożegnać! – Virron porzucił tobołek i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał objąć smoka. – Pytałem królową, gdzie jesteś, ale nie chciała mi powiedzieć. Smutno by mi było, gdybym się z tobą nie zobaczył przed odejściem.

– Dokąd idziesz? – zdołał wykrztusić z siebie zaskoczony Saeger. Mędrzec nic nie wspominał o chęci opuszczenia ruin.

– Do Grantall, chyba że bliżej trafi się jakaś wioska, gdzie będę mógł uzupełnić zapasy…

– Zabij go wreszcie! – Zniecierpliwiona Ma'bala kręciła się obok smoka. Miała nadzieję, że ta próba ucieczki wreszcie otworzy temu tak zwanemu strażnikowi oczy. Saeger zignorował ją.

– Virronie, nie wolno ci stąd odejść. – Starał się przekazać to łagodnie.

– Ale ja muszę! Skończył mi się papier, nie mam jak robić notatek! – zaoponował gwałtownie mędrzec.

– Wymyślisz inny sposób. Proszę, zawróć.

– Też nie chcę się z tobą rozstawać, ale to tylko na parę dni. Nie zdążysz się stęsknić. – Uśmiechnął się rozbrajająco do smoka, który poczuł jak jakaś niewidzialna żelazna dłoń ścisnęła mu żołądek. Serce i rozum toczyły zaciekłą walkę, rozrywając Saegera na dwoje.

– To idę! – oznajmił Virron, podnosząc z ziemi sakwę.

– Nie mogę ci na to pozwolić – powiedział Saeger, zagłuszając na chwilę szalejące w nim emocje. Na potwierdzenie swoich słów przyjął pozycję ofensywną, z szeroko rozstawionymi łapami i nisko pochylonym łbem. Ma'bala zatarła dłonie zadowolona.

– Ale jak mam… Zaraz! Czy to oznacza, że jestem więźniem? – Virron spojrzał na Saegersariosa mrużąc oczy, zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się. Smok zmieszał się, znów do głosu doszło serce.

– Jesteś naszym gościem.

– Miło mi. A teraz już…

– Dożywotnim gościem – przerwał mu smok.

– Tak nie można! To ograniczenie moich swobód! – Mędrzec gestykulował gwałtownie, święcie oburzony. – Domagam się odpowiedniego traktowania!

– Proszę cię, Virronie, zawróć. – W głosie smoka pobrzmiewały błagalne tony, a w duszy dalej trwała walka pomiędzy sympatią a powinnością.

– A jeśli tego nie zrobię?

Zapadła pełna wyczekiwania chwila. Ma'bala modliła się do Verrentrega, aby smok wreszcie spopielił starucha, Saeger prosił w myślach Virrona, aby ten go posłuchał. Nie był pewien czy zdoła wykrzesać w sobie ogień przeciwko nieszkodliwemu człowiekowi, którego tak polubił, co najważniejsze, nie chciał się o tym przekonywać. Jeśli jednak zostanie zmuszony… Mędrzec zrobił krok w stronę smoka.

– Virronie, nie karz mi tego robić. – Saeger ostrzegł go po raz ostatni, jednak starzec zrobił kolejny krok. Smok obniżył głowę i wziął głęboki wdech…

– No skoro nalegasz, zostanę. – Virron cofnął się na poprzednia pozycję, unosząc ręce w geście poddania. – Aczkolwiek nie powiem, żeby mi się podobało takie traktowanie…

Saegersariosowi wyrwało się pełne ulgi westchnienie, na szczęście utonęło w potoku przekleństw miotanych przez Ma'balę.

– Ty tęporogu, oślizgła glizdo zżerająca guano, zabij go! Zabij go wreszcie! Słyszysz, przerośnięta, cuchnąca jaszczurko?! Wydałam rozkaz! – Władczyni drenonów szalała, a fakt, że nikt nie zwrócił na nią uwagi, tylko potęgował jej złość.

– Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie. – Virron uśmiechnął się do smoka. – Cóż to by była za strata dla świata, gdyby moje odkrycia pozostały nieznane! – emocjonował się, spacerowym krokiem wracając do miasta. – Ach, gdybym tylko posiadał papier i więcej sprzętu… Pomyśl, ile rzeczy pozostało niezgłębionych! Ile tajemnic niezbadanych! Ile ścieżek nieodkrytych! Ile wrót nie otwartych! Ile… – Mędrzec wyliczał dalej, ale Saeger go nie słuchał. Wciąż obracał w myślach ostatnie zdanie i zastanawiał się ciężko czy aby na pewno postępuje dobrze…

 

***

Saegersarios przycupnął tuż przy skraju przepaści i wpatrywał się w migoczący daleko w dole pomarańczowy punkcik – słabe światło dogasającego ogniska. Wyostrzał wzrok, sięgał nim dalej i dalej, zauważając coraz więcej szczegółów. Widział już poszczególne sylwetki ludzi śpiących w swoim obozowisku. Spali snem nerwowym i niespokojnym, przewracając się na prowizorycznych posłaniach. Saeger zastanawiał się, kogo przywiodło tu tym razem. Grupkę spragnionych wiedzy badaczy? Poszukiwaczy przygód? Zbiegów, szukających kryjówki w unikanej przez ludzi okolicy? A może po prostu pechowych wędrowców noc zastała zbyt blisko Verrentregu? Pewnie nigdy się nie dowie. Smok podniósł łeb i spojrzał na Virrona.

Mędrzec siedział na skraju przepaści, nogami machając w powietrzu. Na nosie miał jeden ze swoich artefaktów – powyginany fantazyjnie drut, owinięty wokół dwóch szkieł średnicy pięści. Virron patrzył przez soczewki i widać zupełnie nie przeszkadzało mu to, że jedno szkło było popękane, a drugie pokrył zielonkawy nalot. Smok zadrżał, widząc jak bardzo człowiek wychyla się poza krawędź, ale zwalczył w sobie chęć przygwożdżenia go do skały, żeby nie spadł.

Ma’Bala opadała wolno wzdłuż ściany urwiska. Bycie duchem miało swoje zalety, ale też i ograniczenia. Szybkość latania była jedną z nich. Może właśnie dlatego, a może bardziej z przyzwyczajenia, częściej chodziła niż latała. Teraz jednak nie miała wyboru – droga w dół byłą nieporównywalnie krótsza niż starożytny trakt wiodący do miasta, wijący się wokół góry.

Spojrzała na śpiących ludzi. Już niedaleko. Im bliżej była, tym bardziej niespokojny stawał się ich sen, podświadomie czuli jej obecność, groźbę, którą z sobą niosła. Naliczyła siedem umysłów, otwartych i miękkich – niczym nie chronionych. Sięgnęła ku nim…

Saeger obserwował zamieszanie u stóp urwiska. Ci, których dosięgła królowa, krzyczeli i wyli przez sen, rwali włosy z głowy, paznokciami drapali twarz. Wyprężone ciała podrygiwały, wstrząsane spazmami bólu. Jeden z nich usilnie próbował oderwać sobie uszy. Dwaj inni, którym udało się obudzić, z krzykiem wbiegli w las. Uciekali przed siebie na oślep, byle dalej od nawiedzonego miejsca, nie zważali na czepiające się ich krzewy, na wystające korzenie i na iglaste gałęzie chlastające po twarzy.

Saeger oderwał wzrok od tej sceny i popatrzył na Virrona, był ciekaw jego reakcji. Poprzednim razem, gdy Ma’Bala eliminowała jego towarzyszy, mędrzec niczego nie zobaczył. Rozwścieczona królowa rozprawiła się z nimi tak błyskawicznie, że zwabiony okrzykami bólu poszukiwacz wiedzy nie zdążył nawet dobiec na skraj ruin. Wtedy jedyną odpowiedzią Virrona na to zdarzenie był moralizatorski monolog, poruszający kwestie tego, że zabijanie jest złe, a agresja niczego nie rozwiązuje. Ma’Bala wysłuchała tego w milczeniu, zbyt zszokowana, by powiedzieć cokolwiek, chyba jeszcze nikt nie próbował jej pouczać.

Tym razem Virron wykazywał jedynie zainteresowanie. Wychylał się jeszcze bardziej nad krawędź, poprawiał szkiełka na nosie. Seager zastanawiał się czy cokolwiek widzi z tej wysokości. Właściwie to nie wiedział, jaki jest zasięg wzroku ludzi.

– Przerażający widok, nieprawdaż? – spytał mędrzec, jakby czytając mu w myślach. – Ale i intrygujący. Ciekawe, jak ona to robi…

Smok wzruszył skrzydłami i wrócił do obserwowania działań Ma’Bali.

Na polanie pozostał potężny mężczyzna, który biegał od jednego towarzysza do drugiego, próbując wyrwać ich z koszmaru. Jego przekleństwa dochodziły aż do uszu Saegera.

Skupiona na śpiących umysłach Ma’Bala w końcu zauważyła opornego człowieka. Wydała z siebie upiorny, wibrujący pisk, od którego pękały bębenki, a ciało przechodziły dreszcze. Nawet smokowi zjeżyły się łuski na grzbiecie. Mężczyzna upadł na kolana, dłońmi zakrywał uszy, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc.

– Niesamowita! – wykrzyknął Virron, uśmiechając się do Saegera. – Spotkałeś się kiedyś z taką skalą głosu?

Smok patrzył zdziwiony na mędrca, który zdawał się być zupełnie niewzruszony masakrą. Z drugiej strony, jak Ma’Bala z nimi skończy, to cały ich dobytek przypadnie Virronowi. Starzec powinien się z tego cieszyć, bo chociaż jadł wyjątkowo mało, to jego zapasy zaczynały się już kończyć.

Nagle ognista kula uderzyła w stertę chrustu, zamieniając ją w potężne ognisko, którego płomienie lizały nisko wiszące gałęzie drzew. Polanę zalało ostre, pomarańczowe światło, rzucające rozedrgane cienie na skalną ścianę.

– Mag! – wykrzyknął Saeger i, niewiele myśląc, skoczył w przepaść. Opadając po spirali, kątem oka zauważył, jak mężczyzna wstaje z kolan, zaraz potem zielonkawy rozbłysk śmignął w stronę Ma’bali. Upiorny wrzask królowej urwał się, gdy uderzył w nią magiczny pocisk.

Władczyni drenonów stała nieruchomo, zapatrzona w swoje trupiozielone, widmowe ręce. Obracała je z zaciekawieniem, już dawno nie miała tak widzialnego ciała… Kolejna kula energii eksplodowała pod jej nogami, nie czyniąc żadnej krzywdy, jednak ściągnęła uwagę królowej na atakującego człowieka.

W migotliwym świetle ogniska jego wysoka, barczysta postać miała w sobie coś złowieszczego. Pomiędzy jego rozłożonymi dłońmi wirowała magia, a srebrne symbole na szacie błyszczały nienaturalnie. Rysy twarzy były wykrzywione i zamazane przez ledwie widoczny magiczny bąbel wokół głowy.

– A więc to tak – syknęła Ma’bala. Wiedziała już, jak umknął jej mocom, ale ona miała niespodziankę dla niego. Uśmiechnęła się przebiegle. Jej atut właśnie nadlatywał.

Mag wyciągnął rękę w kierunku ogniska i cienki strumień ognia popłynął wprost do jego dłoni. Zbudowany z płomieni bicz śmignął w kierunku zjawy, przecinając efemeryczną sylwetkę w pół. Ma’bala syknęła, tym razem poczuła cios, zapiekło. Niech Góra pochłonie smoka, któremu nigdy się nie śpieszy! Wściekła, rzuciła się na czarownika, gotowa rozszarpać go gołymi rękami. Przeklinała głośno, gdy jej niewystarczająco materialne dłonie wniknęły w ciało maga, jednak zamilkła szybko. Tym razem było inaczej niż zwykle. Zamiast gorąca i mrowienia wyraźnie czuła ciało człowieka, pracujące narządy – kurczące się mięśnie, rozprężające się płuca, ściśnięty strachem żołądek. I serce. Bijącą w oszalałym rytmie pompę, tak niezbędną do życia.

Popatrzyła w rozszerzone z przerażenia oczy maga, w czarne głębiny źrenic. Uśmiechnęła się i zacisnęła palce na sercu intruza. Czarownik chwycił się rękami za pierś, oczy stanęły mu w słup, a usta poruszały się, spazmatycznie łapiąc powietrze. Uwolniona magia eksplodowała, a kiedy oślepiona nagłym rozbłyskiem Ma’bala odzyskała wzrok, ciało przeciwnika leżało bez ruchu u jej stóp. Ogarnęło ją uczucie upojenia i satysfakcji – udało jej się zabić maga! I to bez pomocy tego denerwującego smoka. Otwierały się przed nią nowe możliwości…

– Szybko! Gdzie jest Virron?! – krzyknęła, kiedy Saeger wylądował i zaczął obwąchiwać ciało maga.

– Na górze…

– Zostawiłeś go tam samego?! – wrzasnęła, zapominając o tryumfie sprzed chwili.

– Nie, przecież jest z nim Se’rv… – urwał smok, zauważając przejrzystą sylwetkę królewskiego obrońcy. Był znacznie mniej materialny od Ma’bali, ale mimo to dobrze widoczny na tle tańczących płomieni. Jego oczy zabłysnęły, gdy przeniósł je z ludzkich ciał na szczyt urwiska.

– Na górę, już! – rozkazała królowa, wskakując na łapę Saegersariosa. Smok zawahał się, pochylając łeb nad ciepłym jeszcze trupem. Oczywiście, odżywiał się głównie magią z powietrza, absorbowaną z każdym oddechem oraz w mniejszym stopniu przez skórę, ale lubił od czasu do czasu zjeść coś normalnego. Najlepsze było połączenie jednego z drugim, dlatego przesycone magiczną energią ciała czarodziejów były takie smaczne. Jednak magia ulatywała z trupa bardzo szybko, a padlina z każdą sekundą traciła na smakowitości. Przecież przez te parę chwil nic się nie stanie… Saeger nachylił się jeszcze bardziej nad martwym magiem, rozwierając szczęki, końcem języka muskając szyję człowieka.

– Na gorące trzewia Verrentrega, na co ty czekasz? Do Xass’er-dren, w tej chwili! – przenikliwy głos Ma’bali powstrzymał go od zatopienia zębów w niecodziennym kąsku.

Smok westchnął i dał za wygraną. Pewnie mędrzec obserwuje ich z góry, próżny trud, ale co miał robić? Z żalem wzbił się w powietrze i ciężko pracując skrzydłami, wzleciał na skraj rozpadliny. Nie zastał tam starca.

– Pewnie poszedł spać – odpowiedział na niewypowiedziane pytanie Ma’bali. – Pewnie… – Czując narastający niepokój, Saeger wzbił się w powietrze i rozejrzał się po ruinach. Virrona nie było nigdzie w zasięgu wzroku.

Królowa rzuciła się pędem przez wymarłe miasto. Towarzyszył jej trzepot skrzydeł lecącego nad nią Saegera i jego pozostające bez odpowiedzi nawoływania.

– Przeklęty smok i jego zachcianki! – zaklęła, wpadając na ścianę. Nie marnowała czasu na kluczenie po krętych uliczkach, przebiegała po prostu przez wszystkie stojące jej na drodze budowle, zmierzając w linii prostej do świątyni. Zazwyczaj unikała przenikania przez ściany, było to mało przyjemne, dodatkowo bała się, że w ten sposób utraci cząstkę siebie. Teraz jednak nie było czasu na takie obawy. Musiała dopaść Virrona, zanim on znajdzie najpotężniejszą magiczną rzecz, jaka istniała na świecie.

Saeger widział, jak blada, zielonkawa postać Ma’Bali znika we wnętrzu świątyni, pozostał tylko jej głos, wyzywający mędrca od tępych, bezwłosych małp i rozkazujący stawić się przed obliczem królowej. Ostatni raz przebiegł wzrokiem po ruinach, wołając poszukiwacza wiedzy, po czym wylądował na środku placu świątynnego. Mógłby wlecieć do głównego holu, ale to byłby koniec jego zasięgu. Z pomieszczenia prowadziło wiele wyjść to innych komnat i korytarzy, zbyt małych, żeby zmieścił się w nich smok. Saegersarios rozejrzał się raz jeszcze, wciąż miał nadzieję, że Virron tylko chciał zrobić dowcip królowej i schował się gdzieś, skąd mógł obserwować, jak przerażona jego zniknięciem Ma’Bala miota się po mieście. Jeśli jednak się mylił… Na samą myśl o tym Saeger parsknął gniewnie, wypuszczając z pyska obłoczki dymu. Jeśli mędrzec go zdradził, to nie będzie litości. Zdobyć Serce to jedno, ale dojść z nim do Wrót… Saeger czuł, jak wzbiera w nim ogień. Jeśli człowiek go oszukał, to pozna czym jest smoczy gniew, a to będzie bardzo, bardzo bolesne doświadczenie.

Ściany w świątyni stawiały jeszcze mniejszy opór niż te na zewnątrz. Ma'bali wydawało się, że słyszy odgłosy kroków przed sobą, zaczęła więc wzywać Virrona, grożąc mu i złorzecząc na przemian.

Zatrzymała się tuż przed dwoma groźnie wyglądającymi posągami. Ich skrzyżowane, kamienne włócznie ograniczały trójkątne wejście do następnego pomieszczenia. Do cortaneum. Do miejsca dostępnego tylko dla kapłanów Verrentrega, Gorejących. Królowa jęknęła. Z wnętrza przybytku dochodziło sapanie. Spóźniła się!

– A, tutaj jesteś! – dobiegł ją pełen radości głos Virrona.

– Nie waż się tego dotykać! – Ma’bala przełamała wewnętrzne opory i wpadła do sali jak wicher. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które, ku jej zdziwieniu, było puste.

– Zaprawdę, trudno za tobą nadążyć królowo… – zasapany głos Virrona rozległ się za jej plecami. Odwróciła się błyskawicznie. Mędrzec stał zgięty w pół i oddychał ciężko, w ręce trzymał świecący blado-niebiesko klejnot.

– Nieładnie, że mnie tak zastawiliście. W dodatku byłem już w drodze na dół, kiedy usłyszałem wasze nawoływanie – tłumaczył w przerwach na łapanie oddechu. Ma'bala przyglądała mu się zdziwiona. Przecież wyraźnie słyszała go PRZED sobą! Mogła przysiąc na Verrentrega, że głos dobiegał z cortaneum! Jak on to zrobił?

– Czego chciałaś ode mnie? – zapytał, prostując się.

Pytanie Virrona pobudziło ją do działania. Jednym skokiem dopadła mężczyzny i zatopiła dłonie w jego klatce piersiowej, celując w serce. Czuła je ledwo-ledwo, ale wystarczająco, by ścisnąć z całej siły.

– To jakiś rodzaj powitania? – spytał poszukiwacz wiedzy, przypatrując się widmowym przedramionom wystającym z jego piersi. Władczyni drenonów zaklęła. W pośpiechu szukała w ciele mędrca jakiegoś słabego punktu, czując, jak temperatura wzrasta do poziomu nie do zniesienia. Cofnęła się, wyjmując ręce z ukropu.

– Masz opuścić świątynię! Natychmiast!

– Nikt mnie nie poinformował, że są miejsca, do których nie wolno mi wchodzić. W dodatku sama mnie tu przywiodłaś – stwierdził Virron z wyrzutem. – No, skoro już tu jestem…

Ignorując protesty królowej, wszedł głębiej do pomieszczenia. Jego kryształ oświetlił wielką bryłę bazaltu, z której zwisały rozpadające się łańcuchy, zza niej z ciemności wyłaniał się ogromny posąg humanoida ze stożkowato zakończoną głową, o groźnie wyglądającym obliczu. Kamienna postać pochylała się nad ołtarzem, w jej wyciągniętych dłoniach złożona była sporej wielkości czarna kula. Sprawiało to wrażenie, jakby kamienny bóg dopiero co wyciągnął ją z ciała poświęconej mu ofiary. Mędrzec wspiął się na skałę i sięgnął po niecodzienny przedmiot.

– Nie dotykaj tego! – krzyknęła przerażona Ma’Bala, widząc, jak palce człowieka nieubłaganie zbliżają się do gładkiej, połyskującej powierzchni Serca.

– Jeśli tak sobie życzysz… – rzucił Virron przez ramię, a następnie całą swoją uwagę przeniósł z powrotem na Serce. Wyciągał szyję, żeby przypatrzeć się mu jak najdokładniej, a wolną rękę przesuwał w powietrzu pod kulą, czyniąc jakieś dziwne znaki. Władczyni drenonów stała jak skamieniała, bała się, że jakikolwiek ruch z jej strony doprowadzi do nieszczęścia.

– Nie wiem, dlaczego nie mogę tego dotykać – odezwał się po dłuższej chwili mędrzec. – To tylko kamień. – Na dowód swoich słów wziął artefakt.

Ma’bala wstrzymała oddech. Widziała już Serce w pełni mocy, jaśniejące na chwałę Verrentrega. Oczekiwała wstrząsów i gromów, czerwonej poświaty. Nic takiego się nie stało. Patrzyła jak mędrzec obraca kulę w dłoniach, podnosi na wysokość oczu, przykłada do czoła, opuszcza. Nic się nie działo. Zakiełkowała w niej nadzieja – albo Virron nie potrafił tego używać, albo potęga Serca była zarezerwowana dla wiernych swemu bogu drenonów. Skrzyżowała ramiona w triumfalnym geście, zaklinając magiczną kulę, żeby stanęła w płomieniach, spopielając bezczeszczącego ją śmiałka. Niestety, artefakt pozostawał głuchy na jej prośby. Po chwili Virron odłożył starożytny obiekt kultu na miejsce.

– Puste.

– Co? – Ma’bala była w szoku.

– Martwe. Bez mocy. Przykro mi, królowo, ale twój bóg… nie żyje.

 

***

 

Saegersarios rzucił ostatnie spojrzenie na ścianę w jaskini. Odkąd Virron odkrył, że Serce straciło całą swoją moc, smok przestał pilnować zupełnie nieszkodliwego już mędrca. Dzięki temu mógł poświęcić więcej czasu Wrotom, ale to było nudne. Nie wymagało żadnego wysiłku. Nic więc dziwnego, że wolał przyglądać się pracom badawczym Virrona. Człowiek robił przy tym takie zabawne miny i opowiadał tyle ciekawych rzeczy! Przyśpieszył kroku, by jak najszybciej pokonać kręty tunel i dojść do ruin. Ciekawe, co tym razem odkrył Virron…

Saeger spodziewał się zastać mędrca tam, gdzie go zostawił – przy pomniku jakiegoś bohatera drenonów, gdzie starzec, pod czujnym okiem Se’rvirra, studiował popękaną tablicę wmurowaną w cokół. Nie znalazłszy go tam, smok zaniepokoił się. Nie przypuszczał, żeby Virron chciał uciekać, zresztą duchy podniosłyby alarm. Nie, bardziej podejrzewał, że to drenoni coś mu zrobili. Saeger zdawał sobie sprawę z tego, że nie zna wszystkich mocy królowej, był także święcie przekonany, że sama Ma’Bala nie odkryła ich w pełni. Co oznaczało, że w końcu mogła znaleźć sposób oddziaływania na mędrca…

Zdenerwowany wzbił się w powietrze, by poszerzyć obszar poszukiwań. Jest! Szybko wypatrzył w ruinach jedyny ruszający się obiekt. Chuda sylwetka Virrona zmierzała miarowym krokiem prosto na skraj przepaści.

– Nie! – ryknął i wziął silny zamach skrzydłami. Sunął nad zmurszałymi murami z prędkością strzały, ale wiedział, że nie zdąży.

– Virronie, nie rób tego! – zawołał, gdy jedna z nóg mędrca znalazła się nad przepaścią. Postać zatrzymała się w pół kroku. Saeger poczuł ogarniające go uczucie ulgi, które zamieniło się w przerażenie, gdy nagle Virron zniknął mu z oczu, spadając z urwiska. Smok, rycząc, zwinął skrzydła i pikując, próbował doścignąć spadającego z szeroko rozłożonymi ramionami człowieka.

Saegerem i Virronem szarpnęło, gdy smok, po chwyceniu mędrca, gwałtownie rozłożył skrzydła, by wyhamować pęd.

– Nic ci nie jest? – spytał z troską w głosie Virron, słysząc jęk Saegersariosa.

– Nic – skłamał smok, ignorując ból w lewym skrzydle. Opadał powoli i szukał wzrokiem miejsca do lądowania daleko w dole. Stęknął – nie był w formie na takie akrobacje.

– A tobie? Nic ci nie zrobiła?

– Kto? Mi? Nikt mi nic nie zrobił – odparł mędrzec niewinnie, co obudziło w Saegerze podejrzliwość.

– Na pewno? – Smok nie był przekonany. – To nie Ma’Bala zmusiła cię do tego? Nie wpłynęła na ciebie w żaden sposób?

– Królowa? – Virron roześmiał się. – Chyba jej się znudziło. Przestała zsyłać mi koszmary jakiś czas temu. A szkoda, niektóre były naprawdę fascynujące. Ależ ona ma wyobraźnię! Ten dziewięciogłowy stwór z… To tam! – zawołał entuzjastycznie, machając ręką i prawie wyślizgując się z chwytu Saegera.

– Gdzie? Co? – smok był kompletnie skołowany.

– Nie wiem jeszcze – odpowiedział Virron, szczerząc pożółkłe zęby w uśmiechu. – Ale to miejsce, do którego zmierzałem. Tu! – Wskazał na ścianę urwiska poniżej nich.

Saegersarios przekrzywił głowę i dostrzegł niewielką skalną półkę i szczelinę w zboczu. I nic więcej. Ogarnęła go złość.

– Chcesz powiedzieć, że skoczyłeś w przepaść, żeby się tu dostać?! – ryknął. – Co ty sobie myślałeś? Że trafisz w punkt szerokości mojego skrzydła, wylądujesz miękko i po prostu tu wejdziesz? Że…

– Tak.

Ta prosta, szczera odpowiedź zamurowała Saegera. Nie powiedział nic więcej, tylko postawił szalonego poszukiwacza wiedzy na występie skalnym. Wybałuszył oczy, gdy stopy Virrona zatrzymały się w powietrzu na dłoń nad podłożem. Mędrzec stuknął trzy razy jednym butem o drugi i opadł miękko na skałę.

– Nikeremenasy. Oddałem za nie połowę skarbu z Isthet. – Puścił oko do smoka i zniknął w mroku rozpadliny.

Saeger pokręcił głową zdumiony. A wyglądały jak rozwalające się trepy. Nic go już nie zdziwi.

Smok zawisł na półce, wbijając pazury w skałę, odciążając naciągnięte skrzydło. Spróbował wepchnąć łeb do szczeliny, z której dochodziło teraz niebieskawe światło, ale była za wąska. Już chciał prosić mędrca o relację, ale ten sam zaczął mówić:

– To chyba sarkofagi… Tak! Tak jak myślałem! To grobowiec! Wszystkich władców Xass’er-dren. Przepraszam, władczyń – poprawił się.

– Tu są schody na górę – relacjonował dalej. – Zawalone. Tego się spodziewałem. Jak znalazłem zasypany tunel w katakumbach świątyni, to wiedziałem, że musi prowadzić do czegoś ważnego. Coś mi mówiło, że kończy się właśnie tu.

– A to… – Virron zawiesił głos na sekundę – Niesamowite! Niebywałe! Znalazłem grób Ma’Bali! Jej kamienne oblicze jest piękniejsze niż w rzeczywistości… Może dlatego, że jej słodkie, małe usteczka nie są wykrzywione złością… A ten jest Se’rvirra! Stylistyka tych dwóch grobowców różni się od innych, ciekawe kto je wykonał… – Głos przycichł i zamienił się w mamrotanie. Saeger zaczął się wiercić. Było mu niewygodnie, ale rewelacje wciągnęły go. Chciał wiedzieć więcej.

– Są tu jakieś napisy i… Tak! To są runy! – wykrzyknął uradowany mędrzec.

Smok drgnął podniecony. Runy – tak ludzie nazywali runiin, język bogów.

– Czytaj! – zaczął ponaglać towarzysza. Drżał z ciekawości.

– Tu leżą doczesne szczątki Ma’Bali Maleonei Atrii II z rodu Balain, nie spocznie ona w spokoju, gdyż jej arogancja doprowadziła do zagłady ludu powierzonego jej opiece. Za zignorowanie naszego ostrzeżenia ustanawiamy ją strażniczką Wrót. Jej pokuta będzie trwała wiecznie, albowiem nie można dopuścić, ażeby Groza po raz kolejny przeszła na ten świat. Niech jej przykład będzie ostrzeżeniem dla wszystkich, że…

– JAK ŚMIESZ PROFANOWAĆ TO MIEJSCE?! – głos rozwścieczonej Ma’bali wydawał się dochodzić zewsząd, wywoływał drżenie w kościach,ranił uszy i tysiącem igieł wbijał się w mózg. – JAKIM PRAWEM POSTAWIŁEŚ SWOJE BRUDNE STOPY W TYM ŚWIĘTYM MIEJSCU?!

Saeger nie musiał wołać mędrca – wybiegł on ze szczeliny i jednym susem, godnym dwudziestolatka, znalazł się na szyi smoka. Saegersarios bez zwłoki odbił się od ściany i poleciał przed siebie – byle dalej od rozszalałej królowej, która ciskała za nimi swoimi groźbami.

 

***

 

– Zachowała się bardzo niegrzecznie. Mogła zrobić nam krzywdę – stwierdził Virron, dorzucając kilka suchych gałęzi do niewielkiej sterty chrustu i spojrzał wymownie na smoka. Saeger nie brał udziału w zbieraniu opału, leżał na polance i przyglądał się działaniom mędrca spod półprzymkniętych powiek. Po ataku królowej miał wrażenie, że mózg mu spuchł i naciskał teraz na kości czaszki, próbując uciec na zewnątrz. Pierwszy raz spotkało go coś takiego.

– Nie powinna się tak denerwować, to jej szkodzi – oznajmił Virron, wybierając prosty, długi patyk i idąc z nim nad mały strumyk, szemrzący wesoło nieopodal.

Saeger nie skomentował tego, skupiony swoim cierpieniu. Ostry ból przeszedł w nieprzyjemne ćmienie, chyba dochodził do siebie. Patrzył z rosnącym zaciekawieniem, jak mędrzec wypruwa nitkę ze swojej szaty, przywiązuje ją do końca patyka i zanurza w wodzie.

– A więc pomagałeś królowej bronić Wrót – zagaił Virron, kiedy zauważył, że smok czuje się już lepiej. Saeger potaknął.

– To pewnie musisz tam wrócić.

Saeger zawahał się. Przysiągł, że będzie strzec Wrót i źle się czuł z myślą, że porzucił swój posterunek. Jednocześnie wciąż odczuwał skutki ataku Ma’Bali i, niechętnie przyznał się w duchu do tego, bał się wrócić do Xass’er-dren.

– Myślę, że poradzą sobie beze mnie.

– A co, jeśli zawiodą?

– Nie wiem, może bogowie znów to odeślą. – Saeger wzruszył skrzydłami.

– Bogowie? – Virron roześmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu. – Spotkałeś kiedyś bogów Saegersariosie?

– Jednego albo dwóch. Ale to było dawno.

– Bardzo dawno – zgodził się z nim mędrzec. – Bo widzisz, Saegersariose… – zawiesił efektownie głos – bogowie odeszli z Terranu. Zniknęli. Niektórzy ludzie wciąż się do nich modlą, ale nie licz na ich pomoc. Bogów już nie ma.

Saeger zadrżał i odruchowo spojrzał w kierunku Verrentregu. Jeśli Wrota się otworzą i Groza przejdzie do tego świata…

 

(część 3)

Koniec

Komentarze

"— Ah, przyszedłeś się pożegnać!"
Chyba "ach"? ;]

 

"— Virronie, nie karz mi tego robić."
Nie każ.

 

"Virron cofnął się na poprzednia pozycję, unosząc ręce w geście poddania."
Powinno być "unosząc ręce jako gest poddania" lub coś w tym stylu. Nie można wykonywać "gestu w geście".

 

"Wciąż obracał w myślach ostatnie zdanie i zastanawiał się ciężko czy aby na pewno postępuje dobrze..."
Ja bym napisał, że Saeger "zastanawiał się mocno".

 

"— Nieładnie, że mnie tak zastawiliście."
Zostawiliście.

 

"Jednym skokiem dopadła mężczyzny"
"Dopadła mężczyznę" lub "dopadła do mężczyzny".

 

"Wyciągał szyję, żeby przypatrzeć się mu jak najdokładniej"
Przypatrzeć mu się.

 

"Skrzyżowała ramiona w triumfalnym geście"
Ten sam błąd, co przy geście poddania.

 

"— Nic — skłamał smok, ignorując ból w lewym skrzydle."
Ja bym napisał "ból lewego skrzydła", ale może to tylko moja opinia.

 

"— Kto? Mi?"
[puryzm językowy] Mnie. [/puryzm językowy]

 

"Jej pokuta będzie trwała wiecznie, albowiem nie można dopuścić, ażeby Groza po raz kolejny przeszła na ten świat."
"Przyszła na ten świat" lub (chyba właściwsze) "przeszła do tego świata".

 

"Saegersarios bez zwłoki odbił się od ściany i poleciał przed siebie – byle dalej od rozszalałej królowej, która ciskała za nimi swoimi groźbami."
Ja bym napisał "ciskała za nimi groźby", choć tamto też wydaje mi się poprawne.

 

"Saeger nie skomentował tego, skupiony swoim cierpieniu."
Skupiony na swoim cierpieniu.

https://eskapizmstosowany.wordpress.com/ - blog, w którym chwalę się swoją twórczością. Zapraszam!

W drugiej części moje oczy dostrzegły:  

 

Virron cofnął się na poprzednia pozycję, unosząc ręce w geście poddania. – Literówka.

Knight Martius już o tym pisał, ja proponuję: Virron cofnął się na poprzednią pozycję i unosząc ręce, poddał się.  

 

Teraz jednak nie miała wyboru – droga w dół byłą nieporównywalnie krótsza… – Literówka.

 

Uciekali przed siebie na oślep, byle dalej od nawiedzonego miejsca… – Uważam, że dość oczywiste jest uciekanie przed siebie.

Moim zdaniem wystarczy: Uciekali na oślep, byle dalej od nawiedzonego miejsca

 

Z pomieszczenia prowadziło wiele wyjść to innych komnat i korytarzy… – Literówka.

 

…w ręce trzymał świecący blado-niebiesko klejnot. – …w ręce trzymał świecący bladoniebiesko klejnot.

 

Stęknął – nie był w formie na takie akrobacje. –  Stęknął – nie był przygotowany na takie akrobacje.

 

…odpowiedział Virron, szczerząc pożółkłe zęby w uśmiechu. – …odpowiedział Virron, szczerząc w uśmiechu pożółkłe zęby.

 

…wywoływał drżenie w kościach,ranił uszy… – Brak spacji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka