- Opowiadanie: trico - Fotograf dusz

Fotograf dusz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Fotograf dusz

Było lipcowe popołudnie i Andrzej idąc ulicą zastanawiał się, czy dobrym pomysłem było założenie marynarki. Panował niesamowity upał, a rozgrzane ściany mijanych kamienic potęgowały uczucie gorąca. Wyjął z kieszeni kartkę z adresem i zerknął na tabliczkę mijanej kamienicy. Był na miejscu. Wszedł w bramę i ogarnął go przyjemny chłód.

 

„ To jest to – pomyślał – oto wyższość starego budownictwa nad blokowiskami ”.

 

Znalazł się na klatce schodowej, która przywitała go zapachem minionej epoki. Drewniane schody trzeszczały przy każdym kroku, a metalowa poręcz przyjemnie chłodziła dłoń. Stanął przed drzwiami numeru trzynaście i rozejrzał się w poszukiwaniu przycisku dzwonka.

 

Na drzwiach wisiała tabliczka o treści: Xawery Kruszewski. Przycisku dzwonka nie było, za to na środku drzwi, pod okiem judasza, wisiała kołatka w kształcie głowy orła.

 

„ No tak, tego mogłem się spodziewać ” – pomyślał i zastukał. Trzy razy. Za drzwiami rozległo się szuranie i doleciał go szczęk otwieranego zamka. W drzwiach stanął siwy staruszek o wyglądzie starego Czereśniaka z Czterech Pancernych. Mógł mieć osiemdziesiąt, albo więcej lat. Przekrzywił głowę na bok, całkiem, jak stary Czereśniak i uśmiechnął się do Andrzeja.

 

– A, to pan. – Cofnął się, aby przepuścić gościa. – Proszę, proszę, niech pan wejdzie. Proszę prosto do pokoju i niech pan nie ściąga butów.

 

Podreptał za Andrzejem i wskazując mu stary fotel pod oknem, spytał: – kawa, czy herbata?

 

– Herbata – odrzekł Andrzej i staruszek zniknął w kuchni , zostawiając go samego.

 

Wszystkie meble w pokoju, łącznie z krzesłem , na którym siedział, wyglądały, jakby były starsze od gospodarza o kilka wieków. W biblioteczce, obok okna, stały książki, w większości oprawione w skórę. W pokoju były dwie pary drzwi– te, w których zniknął dziadek i jeszcze jedne. Nie widząc łóżka, Andrzej domyślił się, że prowadzą do sypialni. Obok biblioteczki piętrzył się stos albumów fotograficznych, leżących jeden na drugim, przewyższający wysokością pianino, które stało przy ścianie. Na starym biurku stały: kałamarz, przycisk do papieru, stara maszyna do pisania i główny powód, dla którego tu przyszedł– aparat fotograficzny. Aparat też był z innej epoki– wyposażony w obiektyw, połączony z korpusem czymś w rodzaju harmonijki. Andrzej widywał kiedyś takie aparaty na filmach braci Marx. W powietrzu unosił się zapach środków na mole, zmieszany z jakimś środkiem chemicznym.

 

„ Pewnie staruszek ma tu ciemnię i wywołuje zdjęcia ” – pomyślał. To tłumaczyłoby ten chemiczny zapach. Wszystko, oprócz aparatu i albumów pokryte było dość grubą warstwą kurzu. Jeden element nie pasował do tego pokoju. Na ścianie nad pianinem wisiał indiański pióropusz.

 

Drzwi skrzypnęły i wszedł staruszek, niosąc tacę z filiżankami i cukiernicą.

 

– Chciał pan porozmawiać ze mną o Powstaniu – raczej stwierdził, niż spytał. – Proszę, niech się pan częstuje. To bardzo dobra herbata. Kupiłem ją w sklepie kolonialnym. I cukier też dobry, trzcinowy.

 

– Jak przed wojną – powiedział Andrzej i obaj się uśmiechnęli.

 

Pijąc , Andrzej zaczął się zastanawiać, kiedy ostatni raz pił herbatę z filiżanki. Chyba w czasie, gdy pracował w czołowej gazecie w kraju i robił wywiady z najbardziej wpływowymi ludźmi. Dzisiaj powiedziałby, że z celebrytami. Uśmiechnął się do tej myśli.

 

– To były ciężkie czasy – zagaił starzec .

 

Andrzej włączył dyktafon, który spoczywał ukryty w kieszeni marynarki.

 

– Najbardziej doskwierał nam głód – ciągnął gospodarz. – Nie ostrzał, nie brak snu i trudy walk, ale właśnie głód. Z głodu jedliśmy uliczne gołębie i to one uratowały życie wielu Warszawiakom. Dlatego teraz je dokarmiam. Z wdzięczności.

 

Staruszek ciągnął swą opowieść, lecz Andrzej już go nie słuchał. Potakiwał tylko grzecznie i od czasu do czasu uśmiechał się ze zrozumieniem, ale myślami był zupełnie gdzie indziej.

 

Andrzej kiedyś był świetnym reporterem. Jego artykuły ukazywały się na pierwszych stronach najbardziej poczytnej gazety. Robił wywiady z możnymi tego kraju. Nic jednak nie trwa wiecznie. Przyszli młodzi, ambitni, a gdy zmienił się ustrój i gazetę kupił prywatny inwestor, przestano zapraszać Andrzeja na salony. Jego artykuły z roku na rok zajmowały coraz dalsze strony pisma, aż w końcu raczej chyba z litości, niż przez wzgląd na dawny dorobek, dostał rubrykę na ostatniej stronie. Rubryka nosiła nazwę „Opowieści niesamowite”. Andrzej żartował w redakcji, że nawet nekrologi są stronę wcześniej. Jego artykuły czytały głównie znudzone gospodynie domowe, emerytki wierzące we wróżby i walczący ze snem i nudą ciecie. Próbował wprawdzie w innych gazetach, ale wszędzie proponowano mu to samo. W gruncie rzeczy praca nie była zła. Przepisywał z zachodnich brukowców teksty o UFO, wampirach, mężczyznach w ciąży i innych dziwadłach. Lecz wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Nowa Naczelna, skądinąd kochanka szefa, stwierdziła, że albo zacznie przykładać się do roboty, albo poszuka sobie innego zajęcia. Co gorsza, zaczęła zlecać mu tematy, które wyszukiwała w prasie brukowej.

 

Kilka dni temu Naczelna wezwała Andrzeja do siebie i pokazując mu najświeższego newsa, wygrzebanego w lokalnej konkurencji, poleciła w dosadnych słowach „ ruszyć dupę ” i „ zrobić wywiad ze starym dziwakiem ”. Artykuł nosił tytuł „ Tajemniczy fotograf ” i zawierał wzmiankę, że w Parku Saskim starszy pan, ubrany w strój z minionej epoki, robi zdjęcia przechodniom aparatem, który najprawdopodobniej pamięta czasy wojny. Starszy pan o wyglądzie Czereśniaka z kultowego filmu lat sześćdziesiątych okazał się niezwykle uprzejmy, tudzież naiwny, bo jak inaczej można nazwać kogoś, kto obcego sobie faceta zaprasza do domu po kilku minutach rozmowy? Na jego usprawiedliwienie można było zaliczyć fakt, że Andrzej miał swoje sposoby, wyćwiczone przez lata reporterki. Słuchając dziadka kombinował, jak pokierować rozmowę na właściwe tory.

 

– Ma pan może zdjęcia z tamtych lat? – Skierował wymownie wzrok w stronę stosu piętrzących się albumów.

 

– Ani jednego – odparł gospodarz. – Wszystkie zdjęcia, jakie miałem, przekazałem do Muzeum Powstania Warszawskiego.

 

– Robi pan zdjęcia tym aparatem? – Andrzej spostrzegł, że oczy starca na moment zwęziły się, jakby w strachu.

 

– A może likierku się pan napije? Robię pyszny likier z malin. – Dziadek zmienił temat, jakby nie dosłyszał pytania, ale widać było, że jest zmieszany.

 

– Z miłą chęcią skosztuję. – Andrzej wyczuł, że temat aparatu jest dla gospodarza niewygodny.

 

Gdy po chwili sączyli trunek, który rzeczywiście okazał się pyszny, postanowił wrócić do tematu.

 

– Widziałem, jak robił pan zdjęcia w parku. Czy to rodzaj kroniki, czy tylko taki sposób na nudę? – Andrzej nie wiedział, czy to za sprawą trunku, czy dobrego wrażenia, jakie wywarł na Kruszewskim, starszy pan wstał, podszedł do stosu albumów i wrócił, niosąc jeden z nich, po czym położył go na biurku przed reporterem.

 

– Pan wybaczy moją powściągliwość, ale powód, dla którego robię zdjęcia, może wydać się panu niedorzeczny. Mam obawy, że posądzi mnie pan o chorobę psychiczną, albo, co gorsza, pomyśli, że jestem osobą niebezpieczną i godną najwyższej pogardy.

 

„ Oho, dobrze jest, zaczyna świrować ” – pomyślał Andrzej.

 

– Ależ skąd – powiedział. – Jestem reporterem i widziałem w życiu wiele niezwykłych rzeczy. Może pan być spokojny.

 

– Jak pan zauważył, robię w parku zdjęcia, ale nie wszystkim – staruszek zawiesił głos. Podał mu album i widząc pytające spojrzenie Andrzeja, dokończył: – robię zdjęcia tylko dzieciom.

 

„ O cholera, czyżby stary był pedofilem? ” – Andrzej oczyma wyobraźni widział już dziadka, jak wychodzi z mieszkania w asyście policjantów. ” Przecież nie będę go krył, jeśli to zboczeniec. Ale czemu w takim razie mówi mi o tym? ”.

 

Otworzył album i zaczął go przeglądać. Wszystkie zdjęcia były czarno – białe. Przedstawiały dzieci w różnych sytuacjach: biegające, idące, bawiące się, kucające lub stojące na tle parkowych drzew. Były wykadrowane w taki sposób, że nie było na nich żadnej osoby dorosłej.

 

„ Byłby dobrym reporterem ” – pomyślał przyglądając się zdjęciom. W całej swojej karierze pracował z wybitnymi fotografami i potrafił ocenić dobre rzemiosło. Zdjęcia z albumu miały „ to coś ”. Niewątpliwie były zrobione ręką mistrza. Jednak było w nich coś dziwnego, coś, co powoli zaczęło docierać do Andrzeja, gdy przewracał karty albumu. Nie chodziło o to, że przedstawiały wyłącznie dzieci. Patrząc na fotografie, nagle poczuł się nieswojo. W chwili, gdy pojął, co było tego powodem, na czoło wystąpiły mu krople potu…

 

Na wszystkich zdjęciach twarze dzieci były poważne, wręcz smutne. I miały zamknięte oczy.

 

– Jak pan widzi, to nie są zwykłe fotografie – w ciszy, która zaległa w pokoju, dźwięk głosu staruszka spowodował, że Andrzej się wzdrygnął.

 

– Powiem panu coś, co chciałbym, aby zostało między nami – ciągnął gospodarz. – Zapewne ma pan kilka pytań, ale proszę przez chwilę mnie wysłuchać.

 

Andrzej był lekko wstrząśnięty tym, co przed chwilę zobaczył. Przypomniał sobie że widział już kiedyś takie fotografie. Nazywano je portretami trumiennymi, bo przedstawiały nieboszczyków. Próbując zebrać myśli, słuchał opowieści Kruszewskiego.

 

– Po upadku Powstania trafiłem do obozu w Niemczech – zaczynając opowieść, dziadek pochylił się nieznacznie w jego kierunku i ściszył głos. – Tam doczekałem końca wojny. Do kraju nie miałem po co wracać, bo w Powstaniu zginęła cała moja rodzina. Wyemigrowałem zatem do Ameryki, a dokładnie do południowego Meksyku. Tam, wędrując po kraju, trafiłem do wioski pewnego szczepu Indian. Byli to pokojowo i przyjaźnie nastawieni ludzie. Poznałem ich wierzenia i zwyczaje. Indianie ci mieli jeden problem, z którym nie mogli sobie poradzić – dziesiątkowały ich epidemie chorób, które biały człowiek przywlókł ze sobą w tamte strony. Ponieważ w Powstaniu byłem sanitariuszem, pomagałem im, zaopatrując w szczepionki, które były jedynym antidotum na choroby zakaźne białych. Raz powiodła mi się amputacja dłoni ich wodza, gdy w ranę wdała się gangrena. Wtedy okrzyknięto mnie Białym Szamanem– starzec wskazał wzrokiem wiszący na ścianie pióropusz. – Ale wracając do sedna – ciągnął – Indianie ci wierzyli, że robiąc komuś zdjęcie, można w nie zakląć jego duszę. Ogólnie wierzyli, że duszę można zakląć w dowolny przedmiot. Ich szaman zaklinał dusze wszystkich małych dzieci plemienia w amulety, które później zakopywał w sobie tylko znanym miejscu, aby uchronić je przed śmiercią. Gdy któreś dziecko skończyło dziesięć lat, odkopywał amulet i uwalniał duszę, która wracała do właściciela. Indianie nie robili tych praktyk w stosunku do dorosłych, ponieważ byli zdania, że człowiek honorowy nie powinien unikać przeznaczenia.

 

Z początku śmiałem się z tych obrzędów, uważając je za zabobony aż do czasu, gdy zorientowałem się, że wszystkie dzieci do lat dziesięciu nie chorują, ani nie ulegają wypadkom. Sprawdziłem też ich cmentarz – nie było tam żadnych dziecięcych grobów. – Starzec przerwał swą opowieść i sięgnął do cukiernicy. Pił w specyficzny sposób : – brał w usta kostkę cukru i popijał herbatą z filiżanki.

 

Andrzej, który zdążył już ochłonąć z pierwszego wrażenia, wpatrywał się w oczy Kruszewskiego, szukając w nich śladów szaleństwa. To, że jego rozmówca był szalony, nie ulegało wątpliwości. Na pierwszy rzut oka widać było, że wierzy w to, co mówi.

 

„ Lepszy szaleniec, niż zboczeniec ” – pomyślał i jeszcze raz zerknął na zdjęcia. Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Zamknięte oczy dzieci na wszystkich fotografiach. Prawdopodobnie starzec zrobił je w chwili, gdy mrugały. Człowiek mrugając, na ułamek sekundy zamyka oczy. Można uchwycić ten moment przypadkowo lub mając szybkostrzelny, nowoczesny aparat reporterski.

 

Andrzej spojrzał na stary zabytek zakończony harmonijką. Opcja z nowoczesnym aparatem reporterskim odpadała.

 

„ Przypadek? ” – pomyślał. ” Zrobić tyle zdjęć w takim momencie? Trafienie szóstki w Lotto, to przy tym mały pikuś ”.

 

– Wiem, o co chciałby mnie pan zapytać – starszy pan przerwał ciszę. – Wszystkie te zdjęcia przedstawiają dusze. Dlatego są takie poważne i mają zamknięte oczy. Dusza, proszę pana, nie okazuje emocji. To byt niematerialny, który, dopóki człowiek żyje, przebywa w jego ciele jakby uśpiona. W chwili śmierci ożywia się i opuszcza ciało. Pozwoli pan, że dokończę swoją opowieść – ciągnął. – Ponieważ zostałem mianowany Białym Szamanem, szaman plemienia wtajemniczył mnie w rytuały magiczne. Po powrocie do kraju postanowiłem, na ile to możliwe, chronić te dzieci, którym uda mi się zrobić zdjęcie. Albumy i każdą fotografię z osobna zaopatruję w dokładną datę. W odróżnieniu od Indian, uwalniam dusze, gdy minie 18 lat od zrobienia zdjęcia. Przez ten czas dzieci są bezpieczne.

 

„ Boże, ale jaja, w redakcji mi nie uwierzą ” – zaśmiał się w duchu Andrzej i spytał ze śmiertelną powagą: – A co by było, gdyby pan, czego oczywiście panu nie życzę, umarł nagle nie odczarowując tych fotografii ?

 

– Dzieci żyły by, dopóki zdjęcia nie uległyby zniszczeniu.

 

– Czyli, jak dobrze zrozumiałem, zniszczenie fotografii któregoś z tych dzieci spowoduje jego śmierć?

 

– W rzeczy samej. Spowoduje uwolnienie zaklętej w nim duszy, co bez właściwych rytuałów doprowadzi do zgonu – odparł starzec poważnie – ale niech się pan nie obawia o moje zdrowie. Fotografia mojej duszy ukryta jest w bezpiecznym miejscu.

 

– Więc ten aparat jest magiczny? – Andrzej wiedział, że udając szczere zainteresowanie, zyskuje zaufanie szaleńca.

 

– Nie, to zwykły aparat. Zaklęcie duszy dokonuje się podczas wywoływania fotografii – odparł gospodarz.

 

– Czy do tego potrzebny jest pióropusz? – Zadając to pytanie, ledwo powstrzymywał się, aby nie parsknąć śmiechem.

 

– Mam cały strój szamański. Jest to niezbędne, aby rytuał się udał.

 

Rozmowa znów wróciła do tematu Powstania. W końcu Andrzej uznał, że czas najwyższy pożegnać się z Kruszewskim. Gdy wychodził, gospodarz chwycił go za rękę.

 

– Mam nadzieję, że to, co panu powiedziałem na temat dusz, zostanie między nami?

 

– Ależ oczywiście – Andrzej uśmiechnął się życzliwie. – Doceniam zaufanie i będę milczał aż po grób.

 

Gdy wyszedł na ulicę, powoli zaczynało się ściemniać. Andrzej miał to samo uczucie, które ogarnia człowieka, gdy opuszcza bramy cmentarza." Wracam do świata żywych " – pomyślał. Odwrócił się jeszcze i zerknął do góry. W miejscu, gdzie, jak mu się wydawało, było okno mieszkania Kruszewskiego, poruszyła się firanka. Mógłby przysiąc, że przez moment widział w tym oknie obiektyw aparatu.

 

***

 

– Świetna robota – Naczelna nie kryła zadowolenia, trzymając w ręku właśnie przeczytany, gotowy artykuł. – Puścimy to w trzech kolejnych numerach, żeby stopniować napięcie. To będzie bomba ! Najlepszy jest motyw tych zaklętych dusz. Jak to czytałam, to miałam ciark i-patrzyła na Andrzeja w zamyśleniu. – Przesuniemy twoją rubrykę o stronę wcześniej.

 

– Tam są nekrologi – przypomniał.

 

– To o dwie strony. Może damy to nawet przed sportem? Jak mi będziesz robił takie reportaże, to pomyślę o premii. Albo o podwyżce.

 

Na te słowa Andrzej poczuł przyjemny ucisk w dołku. Rozpierała go duma. Wracał do gry.

 

– Jest tylko jedno ale – głos szefowej ściągnął go na ziemię. – Muszę mieć zdjęcia i koniecznie materiał ma być autoryzowany.

 

– To niemożliwe – Andrzej próbował protestować. – Przyrzekłem mu, że to zostanie między nami.

 

– Chyba nie muszę ci przypominać, gdzie pracujesz? – głos Naczelnej stał się ostry. – To są media. Jak masz skrupuły, to poszukaj pracy w przedszkolu. Zresztą chyba ich nie masz, skoro chciałeś to opublikować. Nie zachowuj się jak szczur. Chyba wyrażam się jasno?

 

***

 

Andrzej z duszą na ramieniu zastukał kołatką w drzwi numeru trzynaście.

 

– Już myślałem, że pana więcej nie zobaczę – staruszek ucieszył się na jego widok. – Chyba za bardzo się rozgadałem w czasie ostatniej naszej rozmowy. To przez ten likier– uśmiechnął się przepraszająco.

 

– Ależ skąd. Wierzę w to, co mi pan powiedział – Andrzej zastanawiał się, jak Kruszewski zareaguje, gdy dowie się, co zawiera artykuł. Biła od niego prawie dziecinna ufność i brutalna prawda mogła go zabić. Zaczął się bać tej myśli.

 

– Kawa , czy herbata? – Andrzej spodziewał się tego pytania.

 

– Jak zwykle – odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.

 

Przez chwilę pili w milczeniu. Andrzej rozejrzał się po pokoju. Nic od ostatniej jego wizyty nie uległo zmianie. „ Jak w muzeum ” – pomyślał.

 

– Mam dla pana prezent – gospodarz otworzył szufladę biurka, chwilę w niej pogrzebał, po czym położył przed Andrzejem zdjęcie wielkości widokówki.

 

– To pana dusza. – Na te słowa Andrzej się wzdrygnął. – Na odwrocie jest opis rytuału uwolnienia duszy – kontynuował Kruszewski. – To na wypadek, gdyby zdjęciu groziło zniszczenie.

 

Po tych słowach Andrzej poczuł się jeszcze bardziej nieswojo.

 

– Nie cieszy się pan? – Staruszek uśmiechnął się serdecznie. – Właśnie podarowałem panu nieśmiertelność.

 

– Dziękuję bardzo, to wspaniały prezent – Andrzejowi coraz trudniej przychodziło udawanie wiary w fantazje Kruszewskiego. – Mam do pana prośbę.

 

– Co mogę dla pana zrobić? – spytał gospodarz sięgając jednocześnie po kostkę cukru.

 

– Wywiad z panem jest już przygotowany do druku. Musi pan tylko złożyć swój podpis. To czysta formalność.– Andrzej niedbale rzucił na biurko maszynopis, modląc się w duchu, aby Kruszewski podpisał go, nie czytając treści.

 

– Czy to konieczne?

 

– Takie są procedury – Andrzej wzruszył ramionami.

 

– Wobec tego rzucę okiem – Kurczewski zaczął czytać.

 

Andrzej wziął do ręki fotografię. To, co dostrzegł wychodząc ostatnio z tej kamienicy nie było przywidzeniem. To zdjęcie zrobiono z okna tego pokoju. Dokładnie w chwili, w której się odwrócił. Jego twarz była poważna, prawie ponura. Oczy miał zamknięte.

 

„ Widocznie mrugnąłem odruchowo, a stary miał szczęście ” – pomyślał.

 

Na odwrocie, wyraźnym, równym pismem, Kurczewski objaśniał, co zrobić, żeby dusza mogła wrócić do właściciela. Będąc w połowie lektury Andrzej zerknął w stronę staruszka. – W miarę czytania oczy Kurczewskiego zwęziły się w szparki, a twarz nabrała purpurowej barwy. W pewnym momencie kostka cukru, po którą przed chwilą sięgnął, wypadła mu z dłoni i potoczyła się po blacie biurka. Spojrzał na Andrzeja z nienawiścią. Miał diaboliczną minę i szaleństwo w oczach.

 

– Wynoś się pan stąd! – wykrzyknął. – Nic nie podpiszę. I niech pan zapomni, że w ogóle rozmawialiśmy.

 

Andrzej poczuł się, jakby ktoś dał mu w twarz. Zaczął ulegać panice, a oczyma wyobraźni widział siebie, jak stoi w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. Po chwili panika przerodziła się we wściekłość.

 

– Nie podpiszesz?!? – wrzasnął w stronę starca.

 

– Wynoś się, bo zawołam polic… – starzec aż się zapowietrzył ze złości. Dłonie mu się trzęsły, jakby miał delirium.

 

– Ty stary dziadu – Andrzejowi całkiem puściły hamulce. – Powinni cię zamknąć, psycholu. Proszę bardzo, wzywaj policję. Przyjadą i założą ci kaftan. Popieprzony zboku.

 

W tym samym momencie zerwali się z krzeseł, gotowi rzucić się sobie do gardeł.

 

– Wynoś się, bo nie ręczę za siebie! – glos Kruszewskiego przeszedł w skrzek.

 

– Wiesz, co mi możesz? – Andrzej zaczął się śmiać. – Pewnie zaraz pożresz moją duszę? Żałosny dziwaku.

 

Mówiąc to, wpadł na szatański plan. Złość w nim kipiała i postanowił zadać ostateczny cios.

 

– Zobacz świrze, gdzie mam twoją magię! – krzyknął i wyjął z kieszeni zapalniczkę.

 

Kruszewski momentalnie pojął, co Andrzej zamierza zrobić. Wyciągnął błagalnie ręce w jego stronę i głosem pełnym rozpaczy krzyknął: – Proszę, nie rób tego!

 

Andrzej poczuł satysfakcję. „ Teraz zgniotę go, jak robaka ” – pomyślał i podpalił zdjęcie.

 

W jednym momencie ogień objął całą fotografię. Andrzej czuł, jak parzy mu końcówki palców. Zdążył jeszcze zobaczyć, jak Kurczewski zamarł w bezruchu i nagle poczuł się źle. Zakręciło mu się w głowie.

 

„ Kurwa, ale mnie zdenerwował ” – zdążył pomyśleć w chwili, gdy pociemniało mu przed oczami.

 

Gdy upadał na podłogę, wyglądał ja Statua Wolności. Z wyciągniętą do góry ręką, trzymającą resztki spalonej fotografii. Upadku już nie czuł, bo był martwy. Tym samym awansował o jedną stronę na łamach macierzystej gazety.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Proszę o konstruktywną krytykę, bo to mój skromny debiut...:)

Debiut? Nie wierzę. Za dobre.

Wiesz Vera, istnieje jeszcze jakiś świat poza tą stroną. ;)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Denerwuje mnie interpunkcja. A na pewno byłbym bardziej rozrzutny jeśli chodzi o spacje przy dialogach.
Wrócę tu później.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Debiut w ogóle?

W każdym razie jest nieźle, poza niezbyt udanym zapisem dialogow, prawie nie ma błędów. Ale nie sprawdzałem pod tym kątem, bo tekst naprawdę dobrze się czyta, ma dramaturgię, i za to duży plus. Zgrzytała mi jednak historyjka o indianach, jakaś tandetna i mało logiczna. No i jeszcze jeden minus - powinno chociaż w paru słowach być wyjaśnione, na czym polega ten rytuał ze zdjęciami.

Zanim Twój tekst zostanie zlinczowany za błędny zapis dialogów, to ja pochwalę sam pomysł.

Zapowiadał się trochę w klimacie "Aparatusa" Pilipiuka, taki tekst o "starym-tajemniczym-przedmiocie-i-jego-równie-tajemniczym-właścicielu", ale o ile tamten tekst nie budził we mnie absolutnie żadnych emocji, o tyle Twój bardzo mi się podobał, bo poza tym że dobrze że się czyta, to po prostu tzw. "dobra robota". W tak krótkim opowiadaniu zawarłeś wszystko, co powinna mieć historia - po pierwsze bohatera, który ma swój cel i działa w celu osiągnięcia go, a w trakcie historii zmienia się, jest dynamiczny, przez co łatwiej go polubić, zapamiętać - podobnie zresztą jest z Kruszewskim. Jest też zagadka, jest tajemnica, może tylko tytuł trochę za bardzo zdradza o czym jest opowiadanie, może powinno to być niespodzianką. Dialogi - posuwają akcję do przodu, nie ma zbędnego ględzenia.

Ale jest też parę rzeczy, poza stroną techniczną (serio popraw zapis dialogów), do których można się przyczepić, np. - czy Kruszewski dałby radę zrobić Andrzejowi zdjęcie tak szybko, tak starym aparatem, skoro Andrzej sam wspomina, że obiektyw widział tylko przez moment? Ale tak ogólnie - niezły tekst. 

Całkiem niezłe, ale czegoś mi tu brakuje. Potencjał pomyslu nie do końca wykorzystany - takie odnosze wrażenie. Ale ogólnie fajnie. DObrze się czyta, a postać Xawerego intryguje. Powoli zdradzasz koleje jego losów, a to wciąga. 

Jak na debiut nieźle. Ale to żaden komplement, zobaczymy, czy nastąpi jakiś rozwój.

Zapis dialogów - o, tak, koniecznie, trzeba poćwiczyć. I zapamiętać, gdzie się stawia stacje (oszczędzasz na niech), a gdzie ich być nie powinno.

Ponadto zdarza się sporo powtórzeń, zwłaszcza na samym początku tekstu - zgrzytają jak cholera.

Zdarzają się także nieścisłości podmiotowe, a na podmioty trzeba uważać.

 

Dlaczego czekał aż osiemnaście lat od zrobienia zdjęcia? Przecież nie robił zdjęć oseskom, więc w chwili odczarowania miały pewnie już około dwudziestki albo nawet więcej.

 

Ogólnie pomysł oraz poprowadzenie narracji niezłe, choć nie rewelacyjne. Życzę powodzenia przy kolejnych próbach.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Aha, no i tytuł wiele zdradza już na początku.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Porządnie napisane. Uwaga: nie piszę o stronie językowej --- patrz komentarze wyżej --- lecz o pomyśle, kompozycji i  rozegraniu akcji. Obaj główni bohaterowie żywi, trzecia z postaci dramatu przerysowana ze szkodą dla obrazu całości. Moim zdaniem powinieneś "zamaskować" jej chamstwo ogólne i zawodowe tak, by prawda wyłaniała się, ale nie była wyeksponowana.

   Czemu tak pretensjonalne "Xawery" miast po ludzku  --- i po polsku... --- Ksawery?  I drugie -- nie ma  innych czasowników w jezyku polskim niz ":być"?

Dziękuję wszystkim za celne uwagi.To prawda, że dialogi leżą...mam braki warsztatowe. Są niedociągnięcia i teraz to widzę. Potrawie brakuje przyprawy.  Ponieważ to debiut, chciałem skondensować maksymalnie, aby nie zanudzać zbędnymi opisami. Proszę, wybaczcie, ale to tak, jak z pierwszą jazdą samochodem... Co prawda jedziesz, ale wszystkiego nie ogarniasz. Obiecuję, że następnym razem będzie dużo lepiej. I bardzo dziękuję za miłe słowa wszystkim komentującym. Pozdrawiam

Bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie, przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością. Mam nadzieję, że to nie jest Twoje ostatnie słowo, a coraz lepsze teksty będą zawierały coraz mniej błędów.  

 

Na drzwiach wisiała tabliczka o treści: Xawery Kruszewski. – Moim zdaniem na tabliczce był napis.

 

Obok biblioteczki piętrzył się stos albumów fotograficznych, leżących jeden na drugim, przewyższający wysokością pianino, które stało przy ścianie. – Dopiero po chwili zorientowałam się, że to stos był wyższy od pianina. Może: Obok biblioteczki piętrzyły się albumy fotograficzne. Ułożone jeden na drugim, tworzyły stos wyższy od stojącego przy ścianie pianina.

 

Na starym biurku stały: kałamarz, przycisk do papieru, stara maszyna do pisania… – Powtórzenie.

Poza tym w zdaniu wcześniej „stało pianino, i mamy kolejne powtórzenie. Nie podoba mi się także wyliczanka z dwukropkiem, zamiast opisu zastawionego blatu biurka. To tak jakby chcąc opisać ogród, autor powiedział: W ogrodzie rosły: róże, dalie, maciejka, słoneczniki, krzak bzu i kilka drzew – a ja nadal nie wiem jak wyglądał ogród. Może: Na starym biurku, obok kałamarza, były jeszcze – przycisk do papieru oraz wiekowa maszyna do pisania

 

…i główny powód, dla którego tu przyszedł– aparat fotograficzny. Aparat też był z innej epoki… – Powtórzenie. W kolejnym zdaniu używasz ponownie „aparatu” Może: …i główny powód, dla którego tu przyszedł – aparat fotograficzny. On też był z innej epoki –

 

W powietrzu unosił się zapach środków na mole, zmieszany z jakimś środkiem chemicznym. – Powtórzenie. Może: …zmieszany z jakimś preparatem chemicznym / jakąś substancją chemiczną.

 

To tłumaczyłoby ten chemiczny zapach– Chemiczne zapachy mieliśmy przed chwilą. Może tym razem: Odczynniki fotograficzne tłumaczyłyby tę woń.

 

…ubrany w strój z minionej epoki, robi zdjęcia przechodniom aparatem, który najprawdopodobniej pamięta czasy wojny. – Źle brzmi ten fragment. Może: …fotografuje przechodniów aparatem, który

 

Skierował wymownie wzrok… – Powtórzenie. Ponieważ Andrzej przed momentem zastanawiał się jak pokierować rozmowę, to może: Zwrócił wymownie wzrok

 

…w stronę stosu piętrzących się albumów. – Masło maślane. Stos, to coś spiętrzonego. Wystarczy …w stronę stosu albumów. Lub: …w stronę piętrzących się albumów.

 

Andrzej wyczuł, że temat aparatu jest dla gospodarza niewygodny. – Powtórzenie. W kolejnym zdaniu „wracasz do tematu

Może tutaj: Andrzej wyczuł, że kwestia aparatu jest dla gospodarza niewygodna.

 

Wszystkie zdjęcia były czarno – białe.Wszystkie zdjęcia były czarno-białe.

 

…wpatrywał się w oczy Kruszewskiego, szukając w nich śladów szaleństwa. To, że jego rozmówca był szalony, nie ulegało wątpliwości. – Powtórzenie. Może w drugim zdaniu …To, że jego rozmówca był obłąkany

 

Dzieci żyły by, dopóki zdjęcia nie uległyby zniszczeniu. – Dzieci żyłyby, dopóki zdjęcia nie uległyby zniszczeniu.

 

To pana dusza.– Skoro pan Kruszewski, wręczając Andrzejowi fotografię, mówi, że to jego dusza, to co Andrzej miał na ramieniu kilka zdań wcześniej:

 

Andrzej z duszą na ramieniu zastukał kołatką w drzwi numeru trzynaście. – Czy Andrzej miał dwie dusze? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobra kompozycja, sprawna narracja. Podobało mi się.

Pozdrawiam

Ciekawe opowiadanie. Czasami zapis dialogu trochę szwankuje, ale to szczegół. Przyjemna lektura.

Pozdrawiam

Mastiff

Nowa Fantastyka