- Opowiadanie: daszer - Ognicho

Ognicho

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ognicho

– Zanieś talerze i sztućce – powiedziała do syna jego mama.

 

– Dobrze, mamo.

 

Wyjął talerze i sztućce z szafki i zaniósł do ogrodu, gdzie jego tata już piekł kiełbaski na grillu, które mieli zjeść na kolacje. Położył je na stole i podszedł do grilla.

 

– Ile trzeba jeszcze czekać?

 

– Niedługo. Prawie już są. Idź po siostrę. – Spojrzał na syna. – A właściwie to gdzie ona jest?

 

– Pewnie w swoim pokoju – wzruszył ramionami. – Jak zawsze.

 

– No, tak, pewnie tam siedzi. Idź po nią.

 

– Dobrze – rzekł zrezygnowany i poszedł. Nie miał najmniejszej ochoty iść do jej pokoju. Nie to, żeby jej nie lubił, nie lubił w niej tego jednego, że ciągle i nieustannie, gdyby jej nie stamtąd wyciągać, siedziałaby w nim, nieraz całymi dniami. Wychodziła naprawdę tylko wtedy, kiedy musiała.

 

Teraz także była w swoim pokoju, jakżeby inaczej. Stała w oknie – jak to miała w zwyczaju, kiedy było ognisko lub choćby grill i nie ona go pilnowała – i przyglądała się ogniowi. Nie lubiła, kiedy to nie ona go pilnowała, ponieważ nie mogła mu się z bliska przyglądać, wpatrywać w niego; ognia z grilla, także nie lubiła, bo był mały i ledwie widoczny – o ile widoczny, bo zwykle to tylko iskry – z okna jej pokoju i uważała go za marną namiastkę prawdziwego ognia, dlatego nie żałowała, że nie jest na miejscu taty, a mimo to patrzyła w niego i denerwowała się, kiedy ktoś go jej zasłonił, ponieważ wychodziła z założenia, że lepsza namiastka od niczego. Ze swoją pasją do ognia wolała się nie ujawniać, gdyż bała się, że inni jej nie zrozumieją, a może nawet stwierdzą, że to coś chorobliwego i wyślą ją do psychologa. Z tych powodów najbardziej lubiła, kiedy to ona pilnowała ognia, ponieważ wtedy mogła się w niego bezkarnie wpatrywać i przyglądać ile jej się podobało. Nikomu nie pozwalała wtedy czegoś z nim zrobić, a żeby niczego nie podejrzewali, mówiła, że to jej ogień i ona go pilnuje. Czasami była zbyt natarczywa, ale to wystarczało jej zachować władzę nad ogniskiem. A kiedy nie było żadnego ognia, używała jednej z zapalniczek, których zapas kupiła i trzymała w tajemnicy. Nie używała zapałek, bo były według zbyt niebezpieczne.

 

Kiedy jej brat zapukał do drzwi jej pokoju, odwróciła się zdezorientowana i zdenerwowana, że jej przerwano.

 

– Paulina, chodź już, zaraz będą.

 

– Co? – Nie zrozumiała o co mu chodzi.

 

– No, kolacja, kiełbaski z grilla.

 

– Aaa, to, już idę – powiedziała, ale nie ruszała się z miejsca, czekając, aż kroki brata ucichną na dole. Dopiero wtedy zrobiła jakikolwiek ruch, po czym wyszła z pokoju i zeszła do ogrodu.

 

– Paulino , dlaczego tak ciągle przesiadujesz w swoim pokoju? Co ty tam takiego zajmującego robisz?

 

– Bo lubię.

 

– Ale co ty takiego tam robisz?

 

– Uczę się.

 

– Uczysz się? Przecież są wakacje.

 

– W wakacje czytam lub leże na łóżku i leniuchuję.

 

– A czemu nie pójdziesz do którejś koleżanki albo nie zaprosisz? Nie czujesz się samotna?

 

– Nie czuję się samotna, a wszystkie koleżanki gdzieś wyjechały. – Jedno i drugie było prawdą. Z ogniem nigdy nie czuła się samotna.

 

– Ech, dobrze – westchnęła mama zrezygnowana, zatroskane spojrzenia rodziców się spotkały i porozumiały, że trzeba będzie z córką porozmawiać.

 

Wieczorem, leżąc na łóżku, myślała o tym, co chciała zrobić i czekała, aż będzie odpowiednia pora do wykonania tego. Miała żądzę do spełnienia i plan jak ją zaspokoić. Widok słabego ognia na grillu, który pojawiał się tylko od czasu do czasu, rozbudził w niej tę żądzę, żądzę większego ognia.

 

Nie chciała zrobić zwykłego, małego ogniska, jakie raz za czas robiła, kiedy nikogo nie było. Tym razem chciała zrobić ognicho, prawdziwie wielkie ognisko.

 

Leżała i czekała na odpowiednią porę, sprawdzając godzinę na komórce.

 

Kiedy wybiła północ zeszła na dół, wzięła klucze do szopy i do niej poszła.

 

Otworzyła jej drzwi i stanęła w nich, rozglądając się za zapałkami.

 

– Gdzie one są? Przecież na pewno gdzieś je tutaj zostawiła. – Znalazła je na półce z narzędziami. Wzięła je, a także drobnego drewna na rozpałkę.

 

Rozpaliła ognisko, tam gdzie zawsze, koło szopy, przyniosła większego, kominkowego drewna, które było złożone obok szopy z drugiej strony i dołożyła do ognia. Zrobiła tak jeszcze parę razy, aż ogień był dla niej zadowalająco duży. Wtedy usiadła na trawie obok niego i patrzyła jak się pali.

 

Siedziała i wpatrywała się zafascynowana w niego, jak płonie równym, słabo chwiejącym się, płomieniem wymierzonym w bezchmurne, rozgwieżdżone niebo, w jego barwy, którymi promieniał, od żółci przez pomarańcz do czerwieni, w jego iskry, którymi strzelał w gwiazdy.

 

W tym samym czasie zerwał się wiatr, ogień zaczął chybotać się na wszystkie strony i parę iskier przeleciało na drzewo, które rosło za szopą, osmalając je. Wiatr się nasilał, chybotanie ognia narastało, porwanych iskier było coraz więcej, w końcu kora drzewa oraz najniższe gałęzie zapaliły się. W szybkim czasie powstała z niego wielka pochodnia i od niego ogień rozprzestrzeniał się na dalej, najpierw na szopę i najbliższe drzewa potem drzewo kominkowe i dalej rosnące drzewa. Ogniem zajęła się także trawa, rosnąca dookoła ogniska, dziewczyny i szopy.

 

Paulina tego nie zauważała, albo zauważała, ale nie widziała w tym zagrożenia lub ją to nie obchodziło czy, po prostu, i tak nie miało znaczenia. Dla niej liczył się tylko ogień, on był najważniejszy; by był jak największy.

 

Kiedy jej rodzina zorientowała się, że coś się dzieje i zeszła do ogrodu, żeby to sprawdzić, było już za późno.

 

Ogień zajął już jej ubranie i ciało oraz większość ogrodu, wiatr zaczął go przenosić także do sąsiadów.

 

Paulina zafascynowana wpatrywała się w ogień na swoim ciele. Nie czuła bólu, zbyt wielka była jej fascynacja.

 

Rodzina chciała ją ratować, ale sami nie mogli ugasić tak dużego pożaru, a strażacy i tak by nie zdążyli. Więc stali jak słupy soli, nie mogąc się ruszyć, żeby próbować ratować Paulinę albo zadzwonić po strażaków.

 

Stali i gapili się. Jej brat i ojciec patrzyli z niedowierzaniem i strachem na widok, który mieli przed sobą, a mama płakała i zasłaniała oczy ręką, wtulona w ramię ojca.

 

W oddali rozległy syreny strażackie. Pewnie sąsiedzi zadzwonili, przemknęło im przez głowę, ale nadal nie ruszali się z miejsca.

 

A Paulina nadal tam siedziała, nieświadoma tragedii swoich bliskich, i z tą samą fascynacją wpatrywała się w ogień. Tylko on się liczył.

Koniec

Komentarze

Nie wyobrażam sobie ojca, który patrzy na płonącą córkę i nic nie robi. 

Kominkowe, to drewno - drzewo jeszcze rośnie, po ścięciu to tylko drewno.

Pozdrawiam :)

Tragiczne to opowiadanie. Tragicznie napisane.Drętwe dialogi. Często gubisz podmiot. Plączesz się w opisach. Chorujesz na zaimkozę.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

O Jeżu kolczasty, tekst tak drastycznie roi się od powtórzeń (zwłaszcza słowa "ogień" w różnych wariantach), że czytanie aż boli. Niestety. Samych tych ogniów i ognisk jest dziewiętnaście, o ile dobrze liczę. A to nie wszystkie powtórzenia, niestety - od "talerzów i sztućców" na samym początku, po "nadal" na samym końcu jest ich multum.

 

Do tego dochodzi paskudne nagromadzenie zaimków: "Kiedy jej brat zapukał do drzwi jej pokoju, odwróciła się zdezorientowana i zdenerwowana, że jej przerwano." - a to też tylko jeden drobniutki przykład.

Dalej: nie "schodzi się na dół". To masło maślane. "Schodzenie" samo w sobie zawiera sugestię kierunku, w którym odbywa się ruch.

 

Jest kilka literówek w polskich literach: kolacje zamiast kolację, leże zamiast leżę. Czasem kuleją Ci też podmioty.

"Nie używała zapałek, bo były według zbyt niebezpieczne." - brakuje "niej".

 

Żądzę raczej się zaspokaja niż spełnia.

 

Dziwię się, że rodzina dopiero po zejściu do ogrodu zorientowała się, że cała okolica się hajcuje...

I też mało wiarygodne wydaje mi się to, że tylko stali i się gapili, nie próbowali nic robić, ratować, dzwonić... no ale w sumie trudno przewidzieć, jak się człowiek w podobnej sytuacji zachowa.

 

Ogólnie wrażenie - niestety złe. Historia przedstawiona niezbyt ciekawie, warsztat pozostawia do życzenia (nieporadne i nieskładne zdania, wspomniane nagromadzenie powtórzeń i zaimków - to największe problemy w tym momencie), jedyny plus, że tekst jest krótki...

 

Cieszy mnie za to poprawny zapis dialogów (poza wzruszaniem ramion, które powinno być wtrąceniem z wielkiej litery, po "pokoju" kropka).

 

Nie zniechęcaj się. Na początek zajrzyj tutaj oraz dużo, dużo czytaj, i dużo, dużo pisz, bo kto nie próbuje, ten się nie uczy. ; ) Dobrze by jednak było pokazać komuś znajomemu, bratu, siostrze, koledze, mamusi, tekst przed publikacją. Obiektywna opinia bywa niezastąpiona.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie podobało się, mam wrażenie, że nikt tego nie przeczytał wcześniej ...ale nie chcę Ciebie zniechęcać, pisz dalej, później czytaj to co napisałeś, lub daj komuś do przeczytania, dopiero po takiej weryfikacji opublikuj. Powodzenia.

Z pozytywów: widzę Twoje zainteresowanie tym, co się dzieje w drugim człowieku. Co prawda moim zdaniem trochę krzywy ten opis ludzkich zachowań - nie rozumiem go zupełnie, ale ważne jest zainteresowanie. Patrz (byle nie w TV) i wyciągaj wnioski ;)

Byków, a byków...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Byłam tu.

Nie czuję się szczególnie rozpalony fabułą... Prędzej poparzony potknięciami.

Nowa Fantastyka