- Opowiadanie: marlęta - Gra w kotka i myszkę

Gra w kotka i myszkę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gra w kotka i myszkę

 

Była godzina 2:30. Na spowitym ciemnością osiedlu panowała niemal absolutna cisza. Tropiciel przystanął, spoglądając na zegarek. „Jeszcze chwila” – pomyślał, wyjmując z kieszeni kurtki srebrną zapalniczkę. Z cichym trzaskiem odpalił ostatniego papierosa i głęboko zaciągnął się dymem. Raz, drugi, trzeci… po czwartym rzucił niedopałek na chodnik i zgniótł obcasem. Dotąd Mr Spock zawsze przychodził punktualnie. Tropiciel przysiadł na pobliskim murku i zamknął oczy, wsłuchując się w milczenie śpiącej, osiedlowej uliczki. Dotychczas draniowi zawsze udawało się wymknąć, ale mężczyzna czuł, że tym razem będzie inaczej. Dzisiaj był lepiej przygotowany. Zdążył już poznać schematy jego działania i wszystkie sztuczki. Tej nocy nic go nie zaskoczy, a Mr Spock nie stanie mu na drodze już nigdy więcej. Tropiciel zerknął na zegarek. Żółte, fosforyzujące wskazówki pokazywały 2:35. „Dokładnie na czas” – zauważył, słysząc w uliczce niewyraźny odgłos kroków, niemal niesłyszalny dla uszu zwykłego człowieka. Wygiął usta w szyderczym grymasie i powoli ruszył w kierunku ich słabnącego echa.

 

 

Siedemnastoletni Tom podniósł leżący na ziemi kamień, przymierzył i rzucił. Trafiona ciężkim łupkiem chuda, brązowa kotka zawyła z bólu. Podniosła się z trudem, próbując uciec. Jednak nim zdołała zrobić krok, nadleciał kolejny pocisk. Przyparta do ziemi, spojrzała na swego oprawcę. Stał kilka metrów dalej z napiętym wyrazem twarzy i gniewem skrzącym się w ciemnych oczach. Choć czuła, że nie ma żadnych szans, wykonała ostatni wysiłek. Słabe ciało zadygotało i osunęło się na ziemię. Tom wyciągnął z kieszeni scyzoryk, zastanawiając się co tym razem zrobić żałosnemu, brudnemu zwierzęciu.

– Zostaw! – Wysoki, dziewczęcy krzyk wyrwał chłopaka z rozmyślań. Kilka metrów za nim stała dumnie wyprostowana Lisa, młodsza siostra jego kolegi z ławki. – Ona ci nic nie zrobiła!

– Spadaj stąd, smarkulo! – ryknął.

– Jesteś tchórzem, Tom! Poszukaj sobie kogoś swojego wzrostu. Może Billy Taylor następnym razem cię nie spierze! Słyszałam, że dzisiaj nieźle oberwałeś…

Tom odwrócił się ze złością i zrobił w jej kierunku kilka szybkich kroków. To wystarczyło, by dziewczyna z krzykiem uciekła do domu. Chłopak spojrzał na swoją ofiarę. Kotka mozolnie czołgała się w kierunku bezpiecznej kryjówki pod samochodem sąsiada. Podniósł z ziemi kolejny kamień i już miał nim cisnąć, gdy nie wiadomo skąd, na jego drodze pojawił się wielki, rudy kocur. Nim zdążył zareagować, ten skoczył na niego z impetem i przewrócił na chodnik. Szarpanina trwała zaledwie kilka chwil. W momencie, gdy chłopakowi udało się rozłożyć scyzoryk, napastnik zniknął tak nagle jak się pojawił. Tom usiadł i dotknął piekącej twarzy. Na prawym policzku wyczuł głębokie rozcięcie, z którego ściekała strużka ciepłej krwi. Rozejrzał się, po czym wściekle uderzył pięścią w ziemię. Po brązowej kotce nie było już śladu.

 

 

Tropiciel przyspieszył kroku. Wiedział, że Mr Spock wyczuł już jego obecność. Przeciwnik nie zareagował. Nadal szedł przed siebie dostojnym, pewnym krokiem, nic sobie nie robiąc z niebezpieczeństwa. Koniec końców, w grze zwanej polowaniem to on był szulerem. Tropiciel co jakiś czas gubił jego ślad, by po chwili odnaleźć go w innym miejscu. Nie poddawał się jednak. Czuł, że prędzej czy później przeciwnik popełni błąd. Mężczyzna rozejrzał się uważnie i uśmiechnął, mrużąc ciemne oczy. Spock znajdował się już tylko dziesięć metrów od niego. To dość, by oddać celny strzał z własnoręcznie skonstruowanej broni. Tropiciel uśmiechnął się, przypominając sobie jak działa jego nowe cacko. Dzięki uwalnianej przez kulę truciźnie to nie będzie szybka śmierć… Jedno trafienie, a drań będzie zwijał się w bólu przez kilkanaście minut, czując jak powoli zbliża się nieuniknione. Będzie piszczał i wył, ale nie znajdzie pomocy. W uliczce oprócz nich nie było żywej duszy. Męczarnie – tego właśnie życzył mu z całego serca, od momentu gdy ich drogi po raz pierwszy się spotkały. Minęły trzy lata, ale wściekłość pozostała. Mimowolnie dotknął głębokiej bruzdy szpecącej prawy policzek.

– Tym razem twoje diabelskie sztuczki ci nie pomogą – szepnął z satysfakcją. Wyciągnął broń i przymierzył. Mr Spock machnął puszystym, rudym ogonem, po czym rozpłynął się w ciemności. Tropiciel nie był tym zaskoczony. Futrzak robił to już wielokrotnie. W momencie, gdy zniknął po raz pierwszy, mężczyzna pojął, że ma do czynienia z potomkiem osławionego kota Schrödingera. To w wyniku eksperymentu tego naukowca, jego kot posiadł niesamowitą zdolność. Zamknięty w pudełku z trucizną, istniał i nie istniał jednocześnie, co wykształciło u niego umiejętność podróżowania w czasie i przestrzeni. Mr Spock bardzo często korzystał ze swych nadzwyczajnych talentów. Jednak tym razem Tropiciel przeczuwał co zrobi przeciwnik. „Głupi zwierzak” – pomyślał z pogardą. Obrócił się na pięcie i przystanął w oczekiwaniu. Ze zdumieniem odkrył, że tropiąc kota dotarł w to samo miejsce, w którym był na początku. Prowadząc go przez labirynt krętych, osiedlowych uliczek, futrzak musiał zatoczyć koło.

– Na twoim miejscu nie robiłbym tego. – Tropiciel drgnął, słysząc nieopodal chłodny, męski głos. Na starej, żeliwnej ławeczce po drugiej stronie uliczki siedział jegomość w berecie, ubrany w garnitur pamiętający ubiegłą epokę. Z nonszalancją założył nogę na nogę i bawiąc się trzymaną w dłoni laseczką, z zaciekawieniem przyglądał się Tropicielowi. Wyglądał trochę jak gość z innego stulecia lub postać ze starej książki.

– Co ty możesz wiedzieć…?

– O grze w kotka i myszkę? Zdziwiłbyś się… – Nieznajomy wygiął wargi w ledwie widocznym półuśmiechu, gładząc nieco spiczasty podbródek.

– Tylko kto tu jest kotkiem, a kto myszką? – zakpił Tropiciel.

– No właśnie, Tom… kto? – Mężczyzna odwrócił wzrok w zamyśleniu. Tropiciel już miał zapytać skąd nieznajomy zna jego imię, gdy kilka metrów dalej rozległo się znajome, ciche pyknięcie. To Mr Spock zmaterializował się właśnie na niewysokim murku z szarego kamienia. Siedział w tym samym miejscu, co on czterdzieści minut temu. Tropiciel uśmiechnął się szyderczo.

– Dobranoc, Spock – powiedział naciskając spust. Pocisk, tnąc powietrze z cichym świstem, w mgnieniu oka dosiągł celu. Siedzący na murku kot zamigotał, zupełnie jakby wcale go tam nie było, po czym zmaterializował się nietknięty w tym samym położeniu. Zanim Tropiciel zdążył pomyśleć, że to niemożliwe, poczuł ból przeszywający go na wskroś. W jednej chwili wszystko zniknęło, a świat zatrzymał się i zaczął obracać ze wschodu na zachód.

 

 

Tropiciel siedział na murku przed jedną z osiedlowych kamieniczek, czekając na kota. Spojrzał na zegarek. Żółte, fosforyzujące wskazówki pokazywały 2:35. „Dokładnie na czas” – pomyślał słysząc w uliczce cichy odgłos małych łap, niemal niesłyszalny dla uszu zwykłego człowieka. Nagle na jego kolanach zamigotała dobrze mu znana, ruda sylwetka. Zamrugał z niedowierzaniem. Wbrew pozorom, kota wcale tam nie było…

Pocisk nadleciał znikąd. Tropiciel poczuł silne uderzenie i osunął się na chodnik. Po całym jego ciele rozeszła się fala paraliżującego bólu. Nic się nie zgadzało. Magazynek pistoletu był pełny, a przecież kula bez wątpienia pochodziła z jego własnej broni. Mężczyzna oparł się o murek. Z każdą kolejną sekundą ból stawał się coraz bardziej nie do zniesienia. Jęknął przeciągle, próbując sięgnąć po przytroczony do pasa sztylet, ale zniewolone drgawkami mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Minuty mijały, a Tropiciela powoli opuszczały siły. Zamknął oczy, daremnie modląc się o śmierć. Prawie czuł rozchodzącą się po całym ciele truciznę. Z wysiłkiem podniósł powieki. Naprzeciw niego stał około czterdziestoletni brunet, ubrany w staromodny, popielaty garnitur i dobrane pod kolor pantofle. Na głowie nosił lekko przekrzywiony beret. „Gdzie ja go widziałem?” – próbował sobie przypomnieć, gdy nieznajomy przykucnął obok, przyglądając mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego nietypowe, różnokolorowe oczy, w normalnych okolicznościach z pewnością wywołałyby u Tropiciela dreszcze.

– Tom, Tom, Tom… Nie mów, że nie ostrzegałem – powiedział z wyrzutem nieznajomy. – A, prawda… nie możesz tego pamiętać… Swoją drogą ciekawy numer, nieprawdaż? Być i nie być jednocześnie… Hamlet byłby zachwycony! Wiesz… sam miałem kiedyś kota. Czarnego nicponia, którego kule się nie imały… Ale chyba nawet on nie zrobiłby tego lepiej! – dodał z nutką rozbawienia.

Tropiciel, nic nie rozumiejąc, rzucił mężczyźnie wymowne spojrzenie i zerknął na sztylet.

– Nie, Tom… – odparł spokojnie jegomość – choćbym chciał, nie mogę. Chyba sobie na to zasłużyłeś… – Nieznajomy powstał, opierając się na trzymanej w dłoni eleganckiej laseczce.

– Ach, zapomniałbym… – rzucił, pstrykając palcami. – Kiedy już zobaczysz światło w tunelu, od razu idź po schodach na sam dół. Będę tam na ciebie czekał. – To powiedziawszy zrobił krok w tył i zniknął, pochłonięty przez noc.

Koniec

Komentarze

Całkiem sprawnie napisane i nawet mi się podoba, ale mam kilka uwag:

1. liczebniki powinny być zapisane słownie,

2. w przynejmnej jednym miejscu zaszwankowała interpunkcja.

 

Co do treści ma nieco poważniejsze zastrzeżenia. Rozumiem, że to fantastyka, ale "kot Schroedingera" nie bez przyczyny jest eksperymentem myślowym. Przedstawienie tego w formie kota ma tylko obrazować ideę stanów kwantowych, zaś wykonanie tego ekperymentu nie sprawi, że kot będzie istniał nie istniejąc. Tę kwestię powinnaś wyjaśnić w jakiś bardziej sensowny sposób.

Druga sprawa: zmiany kontinuum czasoprzestrzennego. Ogólnie przyjęte są dwie idee w tej materii: bardziej logiczna jest taka, że każda potencjalna decyzja (właściwie nawet każdy pojedynczy ruch cząsteczki, jeśli może ruszyć się w innym kierunku) tworzy nową odnogę rzeczywistości, która rozwija się niezależnie od pozostałych. W takim ujęciu działanie kota nie ma sensu, bo zabity tropiciel jest całkiem inną osobą niż ten, który strzelał (jest z innego kontinuum). Czyli ten, który strzelał nadal żyje, natomiast zabity po raz pierwszyspotkał  kolesia w bereciku umierając, wiec odwoływanie się do późniejszego spotkania też nie ma sensu.

Druga szkoła mówi, że linia czasu jest tylko jedna, a zmiany rzeczywistości poprzez podróże w czasie wpływają na całą późniejszą rzeczywistość (tutaj możliwy jest tzw. "efekt motyka"). W takim ujęciu tropiciel powinien wpaść w pętlę czasową: skoro zabił z siebie z przeszłości, to wersja, która zabijała nie istnieje, więc nie mogła zabić. Jeśli nie mogła zabić, to wersja, która umarła żyje, czyli doprowadziła do momentu, w której zabiła siebie z przeszłości. Skoro doprowadziła do śmierci, to nie istnieje... I tak w kółko. 

Tak czy inaczej tekst jest nieco nielogiczny, ale przyjemnie napisany. :)

Witam.

Nie podejmę się analizy zdogności Twojego opowiadania z eksperymentem Schroedingera, ale zgadzam się z exturio, że tekst napisany ładnie. Czytało mi się szybko, płynnie i z zaciekawieniem.

Pozdrawiam.

Byłem przecztalem końcówka mnie trochę zawiodła.

exturio,

Dziękuję za uwagi. Zapamietam na przyszłość, tym niemniej wyjaśnię kilka kwestii. Jeśli chodzi o kota Shroedingera, to zalożenie jest nawiązaniem do Pratchettowskiego, nieco przewrotnego podejścia do tego tematu. Ale faktycznie, jakkolwiek u Pratchetta jest to oczywiste, tu, ze względu na charakter opowiadania, może być tego nie widać. Ale dzieki, pomyślę jeszcze i może coś tam dopiszę, coby stało się bardziej sensowne.

Zaś co do drugiej kwesti - przyznaję, trochę mnie poniosło. Na upartego można to interpretowac w inny sposób. Otóż taki, że Tom (aka Tropiciel) w czasie rzeczywistym żyje (bo tak technicznie to nie zostało wcale powiedziane, że umarł), tylko dostał kopa od życia i zemdlał (w końcu chcąc nie chcąc popełnił samobójstwo - to mogło nim wstrząsnąć). A "koleś w bereciku" jak najbardziej może robić i mówić co chce, wszak to szatan we własnej osobie. Jakby się zawziąć, można tak na to spojrzeć. Ale faktycznie, moje założenie było inne i zgdzam się - zabrakło logiki.

Zgadzam się z exturio - zaplątałam się w rozważaniach logicznych i nijak nie zdołałam związać końca z końcem, bo cięgiem coś mi fabularnie zgrzyta.

Ale zgadzam się też, że tekst jest przyjemnie i ciekawie napisany. ; ) Chyba w związku z tym zajrzę do Twojego drugiego tekstu... kiedy znajdę wolną chwilę.

 

Jak wyżej - liczebniki zapisujemy slownie (dziesięć metrów, a nie 10 metrów; trzy lata, a nie 3 lata; czterdzieści minut temu, a nie 40 minut temu; czterdziestoletni brunet, a nie 40-letni brunet).

Poza tym przed wołaczem przecinek -> Nie "Spadaj stąd smarkulo", tylko 'Spadaj stąd, smarkulo". Nie "Jesteś tchórzem Tom", tylko "Jesteś tchórzem, Tom". I tak dalej.

 

Miło dla od miany zobaczyć, że ktoś potrafi poprawnie zapisywać dialogi.

 

"...eksperyment tego naukowca, sprawił, że..." - zbędny przecinek po naukowca

 

"Siedział w tym samym miejscu, w którym on..." - raczej: Siedzial w tym samym miejscu, co on.

 

Pozdrawiam i życzę łatwiejszych logicznie albo lepiej ujętych pomysłów ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niezależnie od tego, czy historia dzieje się teraz, kiedyś w przeszłości, czy dopiero się stanie, opowiadanie o Kotach zawsze chętnie przeczytam. Lektura "Gry w kotka i myszkę" także sprawiła mi przyjemność.

Mam dwie uwagi:

 

"Pocisk, tnąc powietrze z cichym świstem, w mgnieniu oka dosiągł celu." - Powinno być ...dosięgnął celu, ...sięgnął celu, lub ...osiągnął cel.

 

"Nieznajomy powstał, podpierając się na trzymanej w dłoni eleganckiej laseczce." - Moim zdaniem winno być: Nieznajomy wstał, podpierając się trzymaną w dłoni elegancką laseczką. Albo: Nieznajomy powstał, opierając się na trzymanej w dłoni eleganckiej laseczce.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki :)

Przecinki i inne już poprawione.

@ regulatorzy: z tego co wiem, obie formy są poprawne. A "dosiągł" bo Word z jakiegoś powodu podkreślił mi "dosięgnął".

Exturio napisał właściwie wszystko, co i ja chciałem, więc nie będę powtarzał. Tekst jest ładnie napisany i czytało się go przyjemnie. Mechanika kwantowa to bardzo wdzięczny, ale też cholernie trudny temat. Uważam, że pomimo potknięć poradziłaś sobie z nim całkiem nieźle.

Nielogiczności są, ale i tak jest to ciekawe opowiadanie, które warto przeczytać.

 

Pozdrawiam.

Podobało mi się, nawet bardzo. 

Nie zgadzam się z dyskusją odnośnie mechaniki kwantowej. O ile często się czepiam takich rzeczy, tutaj złe rozumienie "eksperymentu" z kotem Schrodingera jest tak wyraźne, że wywarło na mnie wrażenie całkowicie zamierzonego i nie pobudziło do fizycznych refleksji, jednocześnie trochę przywodząc na myśl Zagubioną Autostradę, a lubię ten film. Uważam, że czasem nie ma sensu dawać jakiegokolwiek wyjaśnienia, w szczególności kiedy jest ono niepotrzebne i stanowiłoby nudny, pseudonaukowy bełkot. 

podniósł leżący na ziemi kamień, przymierzył i rzucił. Trafiona ciężką grudą ziemi - czy kamień w locie zamienił się w grudę ziemi?

Tropiciel poczuł silne uderzenie i osunął się na chodnik. Po całym jego ciele rozeszła się fala paraliżującego bólu. Nic się nie zgadzało. Magazynek pistoletu był pełny, a przecież kula bez wątpienia pochodziła z jego własnej broni - ten kawałek mi zgrzytnął. Kiedy w cytanie występuje słowo "kula" pomyślałem sobie: "kurde, jaka kula"?

Na koniec okazuje się, że elegancki koleś jest szatanem a Tom idzie do piekła - znakomity motyw, ale jakiś taki standardowy...  

Nie, kamień nie zmienił się w grudę ziemi. W założeniu po prostu nią był :) Szukając zamiennika dla "kamień", w mózgu otworzyła się klapka z gdzieś widzianą "grudą ziemi" i tak zostało, chociaż trochę niezgrabnie. A z kulą - faktycznie, myśl wyprzedziła słowo pisane. Jeśli przyjdzie jakiś błyskotliwy pomysł, jak by tu wyregulować ten zgrzyt, poprawię.

Motyw trochę standardowy, ale lubię konteksty. Jak się taki wepchnie do opowiadania, to nie ma zmiłuj - zostać musi. A szatan, choć może nie każdyto widzi, takim kontekstem jest... Jak dla mnie całkiem zabawnym :)

Niemniej, bardzo się cieszę, że Wam się podobało.

Pozdrawiam,

Niezłe. Ale używanie słowa "jegomość" w tym kontekście i rejestrze jest złe.

Lubię tego rudzielca.

Dlaczego złe?

Bo język jest warstwowy. I są słowa, które w danym kontekście wyglądają dziwnie. Jeśli piszesz codziennym polskim standardowego użytkownika, który zna i używa około 25 tysięcy słów przez całe życie, to nie wrzucasz mu słów, które co prawda ty znasz, ale on już nie. Wtedy takie słowa brzmią nienaturalnie.

Nie wiem, czy jasno się wyraziłam, mam wrażenie że dzisiaj tłumaczę proste rzeczy w zawiły sposób.

Chyba łapię. Chociaż niegdy nie przyszłoby mi do głowy, ze  "jegomość" też się do takich słów zalicza...

Też tak kiedyś myślałam. Myślalam na przykład, że każdy zna słowo "albowiem". I tak dalej... Język to niesamowita bestia. 

Opowiadanie zdecydowanie jest nielogiczne ; ) Nie pogubiłem się może, ale zostało złe wrażenie.

Niezgodo, nie chcę bawić się w wywiązywanie dyskusji nt. "jegomościa" i "albowiem", ale wydaje mi się, że mocno przesadzasz.

Pozdrawiam.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

@beryl - tak, mam ostatnio nasilenie chorobowe w kwestii prześladowań językowych. Wkurza mnie, że ktoś pisze dobrze, mógłby mi sprawiać przyjemność literacką jeszcze długie lata, ale nie, schrzani dobry tekst i po ptokach. Ale ok, jeśli któryś autor popełni z mojego powodu samobójstwo, zacznę brać leki.

Niezgodo, nie czepiam się Twoich prześladowań językowych w ogóle, lecz tego, że "jegomość" wcale nie jest niepasującym w tym kontekście słowem. Ale to już kwestia subiektywna. Ja mam inne odczucia niż Ty i tyle.

Życzę miłych dalszych prześladowań.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka