- Opowiadanie: Epinefryn - Emet

Emet

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Emet

 

XXXXX

 

Bolało. Coraz bardziej. Chciała krzyczeć, lecz uderzył ją w twarz rozmazując pięścią łzy na krwi.

– Leż suko – szeptał niemal odgryzając jej ucho. – Leż.

Szarpała się, lecz jego ciało przygniatało ją coraz bardziej. Trzask rozdzieranego materiału, szpony palców wbijające się drapieżnie w obnażone pośladki. Wiedziała co się dzieje, jednak szok sprawiał, że czuła się niszczona, zarazem odrealniona. To po prostu nie mogło się dziać, tego nie było. Zdołała wygiąć plecy w spazmatyczny łuk, coś twardego, przeraźliwie zimnego wbiło się w jej odbyt.

- Dobrze ci… – omal nie zmiażdżył jej karku.

– Proszę. Proszę… – tylko ona rozumiała te słowa, z rozoranych ust wydobył się niewyraźny bełkot. Odpowiedzią był potworny ból. Konała, gdy wbił jej twarz w skraj skarpy. Chrzęst żwiru w ustach…

 

Żwir. Okruchowa skała osadowa o luźnej postaci, złożona z otoczaków o średnicy od ponad dwóch milimetrów do kilku centymetrów. W Polsce pozyskiwany z wydobycia na żwirowniach i z pogłębiania rzek.

Żwirownia – miejsce odkrywkowego wydobywania żwiru i piasku. Żwirownie eksploatują kruszywo ze złoża. Niektóre żwirownie po zakończeniu eksploatacji wypełniają się wodą lub są zalewane, powstaje w ten sposób zbiornik wodny zwany bagrem.

 

XXXXX

 

– Wiesz, że nie lubię cię wzywać?

– Wiem – odpowiedział, chociaż pytanie Rocha Kowskiego, detektywa Rocha Kowskiego, było retoryczne.

– Niestety nie mam wyboru – Kowski miał irytujący zwyczaj gaszenia spalonego w połowie papierosa palcami obficie zwilżonymi śliną. – Policja nie chce już tknąć tej sprawy, a rodzina naciska. Tym ludziom się nie odmawia.

– Do rzeczy. Po co ta gra wstępna? Sam fakt, że mnie wezwałeś dowodzi, że masz nóż na gardle. Kto tym razem?

– Emilia Teresa Stewart, lat 21. Ciało znaleziono 9 kwietnia w żwirowni pod Gryfcami na Pomorzu Gdańskim. Sprawca jeden, dane o znalezionych śladach biologicznych masz w dokumentacji. Przed śmiercią brutalnie pobita, zgwałcona z wykorzystaniem jakiegoś narzędzia.

– Wystarczy. Wiesz czego potrzebuję.

Detektyw podał mu kopertę z pendrivem, po szklanym blacie biurka przesunął woreczek. Nie zdołał ukryć drżenia ręki. – Znajdź go – szepnął. – Jej stary rozkręca w kraju biznes z samą yakuzą. Nie chcę by znaleziono mnie z własnymi jajami w gębie.

– Totalnie mnie to nie obchodzi. Ale mordercę znajdę – schował materiały do kieszeni. – Nie odprowadzaj mnie, trafię do drzwi.

– Kurwa, Błaszczyński nie trawię cię.

Stanął z dłonią na klamce. Przez chwilę milczał wiedząc co tak naprawdę denerwuje Rocha, szarą eminencję i medialną gwiazdę polskich agencji detektywistycznych. Facet się go bał. I nie potrafił nad tym zapanować.

– Jeszcze raz użyjesz mojego nazwiska, a sam utnę ci jaja. I żaden dziwak nie pomoże policji, bo nikt nie wie o moim istnieniu. Jestem Maharal. Uszanuj mój wybór. I doucz się facet. Nie ma yakuzy, jest bôryoku-dan.

Wyszedł.

 

XXXXX

 

Zasłonił okna i usiadł na skórzanym siedzisku. Wyrównał, uspokoił oddech. Chłonął dźwięki. Zaparkował pod lasem, na odludziu, dla uszu umęczonych wszechobecną kakofonią miasta ta cisza wydawała się nienaturalna, przytłaczała. Skrzypienie konarów, zamierające ptasie trele, coraz śmielsze pobrzękiwania owadów. Przenikające do wnętrza kabiny światło słabło sygnalizując zmierzch. Wyjął woreczek, mocnym cięciem noża uwalniając zawartość. Na przygotowaną podstawkę z wyżłobionej w drewnie misy wysypała się garść żwiru. Przesypał drobne owale między palcami. Na niektórych skalnych ziarnach dostrzegł szkarłatne, łuszczące się krople. Krew. Tego potrzebował. Zacisnął żwir w pięści jednocześnie otwierając umysł.

 

Duch pojawił się niemal od razu, jak zawsze. Sine pasma ektoplazmy przesączały się przez palce formując zarys sylwetki. Dziewczyna. Musiał przyznać, że nawet teraz była piękna. Wpatrzyła się w niego z nadzieją, bez wrogości. Mimo, że jej ciało miało teraz barwę popiołu, ze zdjęć wiedział, że jeszcze niedawno była brunetką o oczach niczym szmaragdy. Pozwolił by przywykła do jego obecności. Nawet nie drgnął. Duchy osób martwych od niedawna, zwłaszcza takich, które rozstały się ze światem w cierpieniu, nagle, łatwo wpadały w furię. Raz tego doświadczył, o popełnionym wówczas błędzie nie pozwalały zapomnieć głębokie blizny na plecach.

– Witaj Emilio. Chcę tylko poznać prawdę.

Dziki grymas zdeformował delikatną mgłę jej oblicza. Groza, ból, zaskoczenie, nienawiść. Wpierw poruszyły się szare wargi, po dłuższej chwili mroczne tchnienie ułożyło się w słowa.

– Ma ponieść karę – żądała.

Skinął głową. Zrozumiała. Mordercę dopadnie policja lub jej ojciec.

– Pokaż mi teraz wszystko.

Na chwilę straciła kształt, obłok mgły podpłynął przelewając się w powietrzu, mięśnie jego szczęk zareagowały instynktownie usztywniającym skurczem. Widział.

 

Ufała mu, przecież znał ją od dziecka. Nie miała nic przeciwko wspólnemu spacerowi, rozmowie, gdy spotkała go nieopodal lasu. Niósł niedużą torbę turystyczną. Zdziwiła się, wyjaśnił, że idzie do starego wyrobiska, w bagrze znaleziono ponoć jakieś tajemnicze skrzynie. Chciał je sprawdzić nim poinformuje władze. Nie spodziewała się ataku. Nabrzmiałych żył na serdecznej, zwykle ciepło uśmiechniętej twarzy, uderzeń wciąż silnych mimo wieku ramion. Ramion okrytych czarną sutanną.

 

XXXXX

 

– Mordercą jest Bogdan Łęk, miejscowy prezbiter.

– Kurwa.

– Rzeczywiście, w takich przypadkach księża są u nas mało medialni. Zgwałcił ją metalową latarką, którą wcześniej schłodził w lodówce turystycznej.

– Miał to ze sobą?

– Owszem. Wszystko starannie zaplanował. Przyglądał się jak umierała waląc konia.

Roch potarł energicznie zroszony potem podbródek. – Można mu udowodnić to morderstwo?

– Facet niczego się nie spodziewa, możliwe, że nie była jego pierwszą ofiarą. Warto przestudiować karierę tego duchownego i porównać z ewentualnymi morderstwami sprawcy których pozostają nieznani. W domu wciąż trzyma jej bieliznę. Latarka jest w lodówce, nie wyczyścił tych rzeczy.

– Dobrze – detektyw pochylił się potwierdzając na klawiaturze polecenie przelewu. – Zgodnie z umową, jak zwykle.

– Słusznie. Sądzę, że twoje jajca są chwilowo bezpieczne.

 

XXXXX

 

Przed wejściem zwilżyła wargi i nieznacznie rozchyliła kamizelkę prezentując kuszące łuki piersi. Wyzywająco, na granicy wulgarności. Tak trzeba. Znała swoje atuty, wiedziała jak działa na mężczyzn. Na część kobiet zresztą także. Wspaniała figura, wysportowane ciało emanujące erotyzmem, podświadomie obiecujące rozkosz i spełnienie. Lubiła się bzykać, nie ukrywała tego. Kiedyś miewała wyrzuty sumienia, proza życia, przez lata skutecznie pozbawiła ją złudzeń oraz zahamowań.

Barczysty i nawet przystojny mimo podwójnego podbródka szatyn otworzył drzwi obrzucając ją taksującym spojrzeniem. Pozwoliła mu na to. Roch Kowski, detektyw celebryta.

– Cieszę się, że znalazł pan dla mnie czas – usiadła na podsuniętym krześle, układając nogi tak by skraj sukienki powędrował powyżej kolan. Niech myśli, niech sobie wyobraża, fantazjuje. Podał jej drinka i zatonął w fotelu obok.

– Mediom się nie odmawia – zauważył. – Zwłaszcza tak rozpoznawalnej twarzy.

– Przejdę do rzeczy. Od lat pańska agencja rozwiązuje sprawy stanowiące porażki policji. Para turystów pod Diablim Kamieniem koło Szczerzyca, morderstwa w Poznaniu, Węgorzewie, Brwinowie, Dąbkach, Wyśmierzycach. Wymieniłam te z ostatnich miesięcy. Ludzi interesuje źródło pańskich sukcesów.

Milczał. Oceniał ją.

– Sądzę, że zapleczem pana agencja nie przewyższa policji, źródło sukcesów musi być inne. Wtyka, może doskonały informator? Nie dał się zaskoczyć, jego twarz nie zmieniła wyrazu. Postanowiła pójść nas całość, nie miała nic do stracenia. Nieznacznie rozchyliła uda. – Uważam, że ma pan wyjątkowego informatora, może nawet przestępcę…

– Prawa i obowiązki detektywów określa rozdział 2 ustawy z dnia 6 lipca 2001 r. o usługach detektywistycznych – wyrecytował. – Artykuł 12 mówi między innymi, że detektyw jest obowiązany zachować w tajemnicy źródła informacji oraz okoliczności sprawy, o których powziął wiadomość w trakcie wykonywania czynności.

– Zróbmy tak – pochyliła się patrząc wyzywająco. – Zamkniesz teraz drzwi, a ja zrobię ci najlepszego loda w życiu. Później ujawnisz mi dane informatora, a wieczorem zaaranżujesz włamanie do biura. Da się nawet sfabrykować tortury, mam kreatywnych speców od charakteryzacji. Staniesz się jeszcze bardziej znany, zyskasz klientów, a informator nie będzie mógł cię winić za to, że go wydałeś.

Zastanawiał się jednocześnie dostając widocznego wzwodu. Machinalnie zwilżył palce śliną.

– Nie dziwię się, że robi pani karierę – mruknął sięgając po klucz.

 

XXXXX

 

Zapukała. Ponownie, głośniej.

– Kto? – głos był mocny, oschły, dokładnie taki jakiego spodziewała się u mężczyzny obudzonego rankiem w zaparkowanym na odludziu samochodzie.

– Agnieszka Sinarska, reprezentuję Trajan-Media Blok. Chcę z panem porozmawiać. Mam pewne…

Nie dokończyła. Szczupła, zaskakująco silna dłoń chwyciła ją za szyję szarpnięciem wciągając do wnętrza. Trzasnęły obite metalem drzwi. Chwiejąc się wygładziła bluzkę. Stał obok, z twarzą ukrytą częściowo pod szerokim kapturem.

– Rozumiem, że moja współpraca z detektywem Rochem Kowskim dobiegła kresu – wycedził. – Widziałem go w telewizji. Biedaczysko. Ty go torturowałaś? Musiało boleć. Kurewsko.

Po raz pierwszy od dawna nie czuła się pewnie, uspokajając myśli rozejrzała się. Ciasno, lecz z zaskakującym smakiem. Wnętrze pokrywała wykonana na zamówienie stolarka. Mikroskopijna umywalka. Nieduży, rozkładany stolik, lśniące lakierem, ascetyczne bryły z pewnością kryjące wysuwany w razie potrzeby sprzęt. Na jednej ze ścian, za taflą szkła równe, pedantycznie ułożone rzędy książek, w górze pułki z płytami. Przygaszone panele lamp.

– Specyficzny sposób postępowania z kobietami – masowała zaczerwienioną skórę.

Roześmiał się. Krótko, gardłowo, bez wesołości. – Nie jesteś kobietą tylko bezwzględną dupodajką. Unikajmy eufemizmów.

– Roch wspominał, że dyszysz sarkazmem… – uwzględniając sytuację zdecydowała się na komunikację bezpośrednią. – To nie sarkazm, lecz szczerość – zripostował. Zdjął kaptur, drgnęła widząc jego twarz o wyraźnych, wystających kościach policzkowych. Oceniła, że nie mógł mieć więcej niż czterdzieści lat. Stalowe oczy. Wciąż je mrużył. Smoliste włosy przetykały srebrne pasemka, nie wyglądały na farbowane.

– Chwilowo proponuję darować sobie moją dupę, światopogląd i ideały. Ładnie tu – wypaliła.

Wzruszył ramionami. – Kosztowało to i wygląda.

– Mieszkasz tu?

– Zazwyczaj. Dużo podróżuję.

– Tak, Roch mi wspomniał.

 

XXXXX

 

Mimo początkowych oporów, gniewu nie wyrzucił jej. Była pierwszą kobietą, którą przyjął w samochodzie. Volkswagen Typ 2 z 1967 roku, w Polsce znany jako Ogórek. Kupił go, zlecił odrestaurowanie oraz szereg modyfikacji. Tył auta przedłużono, podniesiono i wyraźnie poszerzono dach. Podrasowano silnik, zainstalowano szersze koła. Powstał camper oferujący pewien luksus, zarazem budzący umiarkowane zainteresowanie. Ważne były przede wszystkim koła, może nawet najważniejsze. Izolowały całkowicie od podłoża, kamieni, okruchów skał. Tylko dzięki temu mógł spać.

Słuchał, wspaniale się jej słuchało.

– Zróbmy tak – szepnęła rozpinając bluzkę. Umiała skupić na sobie uwagę. – Powiesz mi jakim cudem rozwiązujesz te wszystkie sprawy, a zrobię ci najlepszego loda w życiu.

Wzruszył ramionami i wyjął twardniejącego członka. Oparł się o ścianę bez słowa patrząc jak przed nim klęka. Rzeczywiście, co do loda nie kłamała.

– I? – spytała ocierając usta wyjętą z torebki chusteczką. Zapiął spodnie. Otworzył drzwi wpuszczając do środka ciężkie, parne powietrze. Nawet wieczorem nie przynosiło ulgi.

– Won – warknął.

Oniemiała. – Co?

– Won – powtórzył. – Są sytuacje, gdzie „dziękuję” jest nie na miejscu, przy wyjściu z windy oraz, gdy babka ciągnie druta nieproszona. Wypad.

 

Potykając się wyszła. Oddychała szybko, pod powiekami piekły łzy. Powinna być wściekła, upokorzona, zamiast tego wróciły wyrzuty sumienia. Miał rację, była dziwką.

 

XXXXX

 

Rankiem dzień campera nie było pod lasem. Na podany przez Rocha adres e-mail wysłała wiadomość, chciała się ponownie spotkać. Prywatnie, nie jako dziennikarka. Adam Błaszczyński nie używał swojego prawdziwego imienia i nazwiska, od lat funkcjonował jako Maharal. Sprawdziła w necie. Za ważne uznała dwa wyniki. Kerem Maharal, po polsku Winnica Maharala, tak nazywał się moszaw, żydowska spółdzielnia rolnicza, położony w izraelskim Dystrykcie Hajfy. Maharal. Zwano tak rabina Jehudę Löw ben Bezalela z Pragi, urodzonego w Poznaniu, który w drugiej połowie XVI wieku miał stworzyć golema. Czyżby Błaszczyński był Żydem?

 

Zadzwonił po miesiącu. W tym czasie Roch powiedział jej, że Maharal nie zerwał współpracy, lecz podjął się nowej, jak zaznaczył ostatniej sprawy – dziecka zabitego na terenie warszawskiej Starej Gazowni.

 

XXXXX

 

Nie nazywał już tego darem, talentem. Nie po tylu latach samotności. Wciąż nie rozumiał jak to działało, miał tylko szereg nieweryfikowalnych teorii. Potrafił przywoływać duchy. Tylko wówczas, gdy w chwili śmierci dana osoba miała kontakt z kamieniem, nawet najmniejszym. Piasek, żwir, zlepieńce, skała magmowa, osadowa, przeobrażona. Nieistotne. Duchy rozmawiały z nim, zazwyczaj chętnie. Nauczył się czerpać z tego korzyści, zarabiał dużo, bardzo dużo. Operacje na giełdach, sprzedaż zabytków i artefaktów, okazjonalnie zlecenia od takich ludzi jak Roch Kowski.

 

Wewnątrz auta słyszał jedynie szum pobliskiego strumienia. Wyjął woreczek, mocnym cięciem noża uwolnił zawartość. Na przygotowaną podstawkę z wyżłobionej w drewnie misy wypadł kamień, do zakrwawionej powierzchni wciąż przyklejone były pojedyncze włókna jasnych włosów. Przyłożył do bryły opuszki palców jednocześnie otwierając umysł.

 

Duch pojawił się niemal od razu, jak zawsze. Chłopiec, z dokumentów wiedział, że w chwili śmierci miał osiem lat.

– Mama, mama…

– Na razie nie zobaczysz mamy. Nie walcz z tym, dokonało się.

Drobny kształt pulsował przez chwilę, plazma na przemian rozmywała sić i odzyskiwała formę.

– Zerwałem się ze szkoły – załkał. – To był pierwszy raz…

– Chcę poznać prawdę. Powiedz, kto tam był, kto ci to zrobił?

Na chwilę stracił kształt, obłok mgły podpłynął przelewając się w powietrzu, mięśnie szczęk zareagowały instynktownie usztywniającym skurczem. Widział. Poznał odpowiedzi.

 

XXXXX

 

Ta sprawa była naprawdę ostatnia. Detektyw uważał, że pomaga mu dla pieniędzy, tymczasem była to część prawdy. W ramach umowy zatrzymywał kamienie dzięki którym kontaktował się z duchami. Potrzebował właśnie takich skał, nasyconych krwią, cierpieniem, uciekającą esencją życia. Wskazywanie morderców stanowiło tylko słuszną, korzystną konsekwencję tych działań. Kamienie. Dzięki nim był bliski realizacji marzenia. Kamień ze Starej Gazowni stanowił zwieńczenie kolekcji.

 

Wynajęty garaż. Z zewnątrz ruina, w środku sterylna czystość, najnowocześniejsze zabezpieczenia i duży, niski stół. Też wykonany na zamówienie. Nogi wyciosano z jednego pnia dębu, każdą umieścił w potężnej, wypełnionej cmentarną ziemią, kamiennej donicy. Blat z szorstkich desek pokrył grubą warstwą świeżej gliny. Nagi ułożył się pozwalając by naturalna masa oblepiła dokładnie ciało. Formy nie można było naruszyć, ostrożnie włożył stopy w podwieszone z sufitu, skórzane pętle, rękoma chwycił pozostałe sznury.

– Góra – polecił, a komputer bezbłędnie rozpoznał jego głos. System wielokrążków i prowadnic uniósł go odsuwając poza stół. Odetchnął z ulgą i kredą starannie obrysował odciśnięty kształt. Jego kształt. Wstrzymując oddech rozmieścił w glinie gromadzone tak długo kamienie. Każdy zroszony krwią. Był gotów. Dokona tego.

 

Golem istniał. Nim przed wiekami zniszczono go w rozruchach. Praski rabin Jehuda Löw ben Bezalel nie był jednak, wbrew legendzie, jego twórcą, a szczątki istoty nie znajdowały się na strychu synagogi Staronowej. Golema powołał do życia Eliasz Baal Szem, polski rabin z Chełma. Nie była to bezwolna, pozbawiona zdolności mowy istota utworzona z gliny na kształt człowieka. Legendy nawet nie zbliżyły się do prawdy. On poznał ją zwiedzając stary cmentarz żydowski w Chełmie. Nie obiecywał sobie wiele po tej wyprawie. Cmentarz został całkowicie zniszczony przez Niemców podczas wojny. Wycięto wówczas nawet drzewa, okorowane pnie wywieziono do Rzeszy. Dopiero przed dwoma dekadami Ziomkostwo Chełmskie uporządkowało cmentarz, zebrano resztki macew i wmurowano je w symboliczne płyty nagrobne. Niestety, nie pozostały ślady po dawnych lokalizacjach nagrobków, nie wiedział więc gdzie szukać miejsca poświęconego Eliaszowi Baal-Szemowi. Przypadkiem znalazł wówczas kamień z jego grobu. Zdołał przywołać ducha tylko raz, za to rozmowa była długa, niezwykle interesująca. Rabinowi najwyraźniej zależało by ktoś powtórzył jego dzieło. Dzięki zdobyciu wiedzy o magii dowiedział się, że Bóg istnieje. Dowiedział się też o Nim wielu innych rzeczy, poznał prawdy których wolałby nigdy nie usłyszeć. Magia kabalistyczna opierała się głównie na wierze, że można wpływać na świat materialny i duchowy za pomocą tajemnego imienia Boga. W czasach rabiego popularna była zwłaszcza magia anielska, polegająca na skłanianiu sił niebiańskich, aby przekazały kabaliście wiedzę o wszechświecie. Magia kabalistyczna była magią białą, ponieważ wykorzystywała jedynie siły pochodzące od Boga i aniołów. Kabaliści nigdy nie przyzywali sił demonicznych, jak miało to miejsce w nigromancji, uprawianej często przez chrześcijan.

Eliasz Baal-Szem zdołał ożywić glinę. Jednak minęły wieki, to dużo czasu na udoskonalenie metod…

 

Wrócił po tygodniu, glina zdążyła stwardnieć. Rozebrał się i dopasował ciało do formy, kamienie boleśnie rysowały skórę. Zacisnął powieki wkładając do ust przygotowany pergamin. Język przykrył napisane krwią słowo, hebrajskie Emet. Zaklęcie stanowiło teraz jego część, wymazanie pierwszej litery stało się niemożliwe.

 

XXXXX

 

Przyszła pod podany adres. Wzbraniała się przed tym, lecz Maharal fascynował ją. Tu już nawet nie chodziło o materiał na sensację, nie mogła zapomnieć chwil w pachnącym drewnem volkswagenie. Musiała jechać aż w Karkonosze, z trudem znalazła zapuszczoną posesję w Przesiece. Obskurny garaż, w cieniu świerków przykryty siatką maskującą samochód, T2 camper. Zaparkowała obok.

– Adam, Maharal. Gdzie jesteś?

– Wejdź, kończę cholernie ważną rzecz.

Zawahała się. Wbrew elementarnej logice, zdrowemu rozsądkowi nie powiedziała nikomu gdzie jedzie. Była teraz sama, na zadupiu, z mężczyzną stanowiącym enigmę. Weszła. Rzeczywiście rozsypywał coś na nietypowym stole zajmującym centrum garażu.

– Cieszę się, że przerwałeś milczenie i mnie znalazłeś.

Odwrócił się. Wyczuła zmianę od razu. Wyglądał jak go zapamiętała, nawet bluza z kapturem była ta sama. Jednak coś było nie tak.

– Witam Agi – nie przerwał pracy, spojrzała na jego ręce. Miał podwinięte rękawy. Powolnymi, ciągłymi ruchami szorował grubym pilnikiem po przedramieniu. Nie popłynęła krew, mięśnie pozostawały spokojne, tylko na ziemisty blat upadały twarde okruchy. W gardle narastał jej dziki, zwierzęcy krzyk. Nie zdążył go wydać, uderzenie pięścią odesłało je w niebyt.

 

Sprawdził puls. Żyła. Odetchnął z ulgą. Hamował się, jednak wciąż przyzwyczajał się do siły swego nowego, kamiennego ciała. Maharal umarł, narodził się ponownie jako golem. Bez trudu podniósł ją i przygotował do zabiegu. Nie spieszył się.

 

XXXXX

 

Obudziła się w szpitalu. Dowiedziała się, że policja otrzymała wezwanie. Patrol znalazł ją nieprzytomną, obok pustych zabudowań, dymiących zgliszczy. Pirotechnicy stwierdzili, że budynki wysadzono, fachowa robota. Rozpoczęły się przesłuchania, przez szpitalną izolowaną salę przewijał się korowód śledczych. Pierwszy szok – Adam Błaszczyński zmarł w roku 1974. Drugi szok – miała w pobliżu odcinka szyjnego kręgosłupa piasek. Kamienny pył. Ktoś zrobił to specjalnie, żaden chirurg nie widział potrzeby interwencji operacyjnej. Piasek w niczym nie przeszkadzał, a ewentualny zabieg niósł zagrożenie dla życia. Trzeci szok – detektywa Rocha Kowskiego znaleziono martwego. Ktoś pozbawił go twarzy kamieniem wielkości pięści. Nie mogła powiedzieć policji, że w rzeczywistości była to pięść człowieka z kamienia. Maharala. Golema.

 

XXXXX

 

Pierwsze dni po powrocie do domu, gdy przestała brać leki, musiała pić by zasnąć. Nie wychodziła, nie odbierała telefonów. Przez jakiś czas policja zapewniła jej ochronę, mieszkanie obserwowano. Na próżno.

 

Odstawiła do zlewu kubek z grubą warstwą fusów po kawie powiększając zbiór brudnych naczyń. Położyła się omijając lustro, dołował ją widok zmęczonej twarzy, podkrążonych oczu. Zatonęła w kojącej miękkości pierzyny, nadszedł upragniony sen. Wytchnienie, nie farmakologiczna namiastka, czy całun etanolu.

 

Witaj.

Pojawił się w jej myślach. Nie mogła się obudzić chociaż wnętrze wyło, szarpało się desperacko. Uśmiechnął się cynicznie, z wyższością.

Nie mogłem przestać o tobie myśleć, rzeczywiście robisz fenomenalnego loda. Długo byłem sam. Skalny pył który w tobie umieściłem, to fragmenty mojego nowego ciała, konkretnie ręki.

Szarpała prześcieradło, wiła się w kokonie coraz cięższego od potu i łez jedwabiu piżamy.

Nie spotkamy się więcej, nie bezpośrednio. Ale możemy rozmawiać, przeżywać wspólne chwile, radości, smutki. Od ciebie zależy, które przeważą. Nie pozbędziesz się mnie. Możesz to skończyć, jeżeli znajdziesz w sobie dość siły by się zabić. Możesz też żyć, a postaram się byś żyła długo. Zdradzę ci sekrety dzięki którym staniesz się bogata, zyskasz władzę, teoretycznie spełnienie marzeń kobiety. Wybieraj.

 

Znikł, rozmył się pozostawiając promieniujący na kark i czaszkę ból. Obudziła się ignorując spływający z nosa śluz. Wiedziała jaką podejmie decyzję. Miała też pewność, że on znał jej decyzję wcześniej.

Koniec

Komentarze

na dzień dobry tudzież na dobrą noc: popraw kodowanie tekstu. polskie znaki Ci świrują i trzeba być naprawdę zapaleńcem, żeby go odczytać.

Właśnie poprawiam...

miłego ściubienia, pozdrawia cudowny edytor ;)

Dzięki. Przyznam, że tekst pisałem na konkurs DUCHY. No i fatum. W sobotę posypał mi się sprzęt, a przy wklejaniu tekstu działy się psychodelia po prostu. Znikały polskie znaki, był potworny problem z akapitami. No, ale dłubałem pół nocy i jest. Proszę o wyrozumiałość. Miłego czytania. 

Wkradło się kilka literówek:

Mediom sęć nie odmawia, Zróbmy tak – pochylił się patrząc wyzywająco (pochyliła) i kilka innych które mi umknęły już.

Co do całości tekstu,ponieważ nie znam historii galema, w tekście brakuje mi motywacji, dla której Adam Błaszczykowski chciał stać się człowiekiem z kamienia. Zwykła ciekawość? Jeśli odpowiedź znajdę w historii rabina z Chełma, to pytania nie było. Ponadto, nie bardzo wiem z jakiego powodu wybrał też tę dziennikarkę. Z powodu ..hm hmh :D, coś za mało sugestywnie to opisane jeśli nawet. Trzecia rzecz, której nie rozumiem to relacja Rocha z Adamem i jego późniejsza śmierć. Wiem, że się nie lubili, ale czy to było powodem czy to że Roch zdradził go przed dziennikarką? No, ale to takie moje wynurzenia,  moze zupełnie nie na miejscu, bo to co dla mnie stanowi enigmę, dla innych czytelników może być oczywiste. Generalnie warsztat masz bardzo dobry, zdania konstruujesz naprawdę znakomicie, lekko i płynnie.  Czekam na inne teksty, pozdrawiam :D

 

Dzięki. Tak naprawdę po lekturze nie mamy nawet pewności, czy Błaszczyński rzeczywiście był osobą za którą się podawał/uważał. Lubię niekiedy pozostawiać takie niedomówienia, niech czytelnik ma radochę:) Dlaczego zabił Rocha? Bo zdradził? Przyjął od niego jeszcze jedno zlecenie, bo potrzebował ostatniego kamienia, lecz pewnie nie mógł darować słabości. A pomysł z zamianą własnej osoby w golema jest mój, wątki o samym golemie oparte na analizie źródeł. To powoli zamienia się w moją słabość, tworzę wątki, które kiedyś, w kolejnych tekstach można rozwinąć. Dzięki. Uwzględniając jak początkowo wyglądał ten tekst po wrzuceniu na stronę - jest ok.   

 

 

Przepraszam za galema i Błaszczykowskiego.:D Siła sugestii, mam w domu 4 kibiców :/ jak dobrze, że już koniec. Przepraszam raz jeszcze. A co do słabości to racja. Zatem rozwijaj teksty i swoją twórczośc i sprawiaj czytelnikom radość! pzdr (opis kursywą na początku jest bardzo sugestywny, az się czuło ból - gratuluję)

"- Jeszcze raz użyjesz mojego nazwiska, a sam utnę ci jaja. I żaden dziwak nie pomoże policji, bo nikt nie wie o moim istnieniu. Jestem Maharal. Uszanuj mój wybór. I doucz się. Nie ma yakuzy, jest bôryoku-dan.
Wyszedł." - laboga, zastrzeliłabym pajaca na miejscu.

Dość dużo błędów - w tak ogromnym kawale tekstru dłubania uzbierało się sporo. Historia zainteresowała mnie na początku, ale niestety zanudziła od połowy.

Brakuje przecinków. Nie wiem po co tworzysz niekiedy długie zdania, zamiast zrobić z nich dwa krótsze.

"Żwir. Okruchowa skała osadowa o luźnej postaci, złożona z otoczaków o średnicy od ponad dwóch milimetrów do kilku centymetrów. W Polsce pozyskiwany z wydobycia na żwirowniach i z pogłębiania rzek.
Żwirownia – miejsce odkrywkowego wydobywania żwiru i piasku. Żwirownie eksploatują kruszywo ze złoża. Niektóre żwirownie po zakończeniu eksploatacji wypełniają się wodą lub są zalewane, powstaje w ten sposób zbiornik wodny zwany bagrem."

A po cholerę to?


"- Wiem – odpowiedział, chociaż pytanie Rocha Kowskiego, detektywa Rocha Kowskiego, było retoryczne."

Nie rozumiem po co powtarzasz nazwisko. Nie lepiej od razu napisać detektywa Rocha Kowskiego?


Zasłonił okna i usiadł na skórzanym siedzisku. Wyrównał, uspokoił oddech. Chłonął dźwięki. Zaparkował pod lasem, na odludziu, dla uszu umęczonych wszechobecną kakofonią miasta ta cisza wydawała się nienaturalna, przytłaczała.

Słabo się czyta tyle zdań pod rząd z tym samym podmiotem. Nie zdarza się to rzadko w tym tekście.


Przeskakujesz między scenami strasznie chaotycznie. Nie podoba mi się moment, w którym urywasz sceny, przechodząc do następnej.


Sama historia taka sobie. Na pewno możnaby ją lepiej opowiedzieć w tej formie wydaje mi się bardzo chaotycznie. W wielu zdaniach brakuje podmiotów, sceną przydałyby się opisy, które nie tylko pozwoliłyby lepiej te sceny sobie wyobrazić, ale też wprowadzić pewien nastrój, którego tutaj po prostu brakuje. Są duchy, morderstwa i detektywi, a brakuje napięcia, strachu i tajemnicy.

Jakbym miał oceniać, dałbym 3,5.

A mnie się podobało. Nie ma wprawdzie atmosfery grozy czy tajemnicy, jest za to przemoc i seks - i takie chyba były założenia. W mój gust trafiło. Napisane naprawdę dobrze, czyta się gładko i szybko.

 

Definicja żwiru i żwirowni na początku jest do niczego nie potrzebna. Nie wiem, po co to umieszczałeś w tekście.

 

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka