- Opowiadanie: Ywhre - Pogranicze (DUCHY 2012)

Pogranicze (DUCHY 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pogranicze (DUCHY 2012)

Na pograniczu królestw Verolth i Maredith, na skraju zatoki Bernenfost, w ujściu rzeki Ferirt, stało miasteczko Darimnell.

 

Szargane wieczną wojną radziło sobie słabo, podupadało, a od kilku lat działy się w nim dziwne rzeczy.

 

Potężne czary, których użyli magowie obu walczących królestw, przemieszały się. Nawzajem potęgowały swą siłę i zmieniały swą naturę. W końcu, nagromadzona tam moc wypaczyła okolicę i zaczęła powodować różne zmiany.

 

Efekt jednej z takich zmian, Tryorine Halverten, umarł młodo z niewiadomych przyczyn. Również z niewiadomych przyczyn, jego dusza nie udała się na wieczny spoczynek, jak to dusze miały w zwyczaju, ale została pośród ludzi. Przez kilki dni Tryorine błąkał się po pograniczu świata żywych i umarłych strasząc przy tym całą swą rodzinę. W końcu postanowił. Wrócił do swojego martwego ciała, które, dzięki temperaturze panującej w lochach tutejszych miast, nie zaczęło jeszcze dobrze gnić, i „ożywił je”.

 

Och, jakie było zaskoczenie jego rodziny, gdy zacny młodzian powstał z grobu. Jego matka zemdlała, a starszy brat próbował odpędzić go mieczem krzycząc coś w rodzaju: „Uciekaj nędzny pomiocie! Opuść ciało mojego biednego brata!”. Tryorine wytłumaczył, że to nie żaden „nędzny pomiot”, ale on. O dziwo, uwierzyli mu bez żadnych dodatkowych pytań.

 

Pierwsze, co następnie zrobił było zjedzenie obfitego obiadu, jak się potem okazało, był to pomysł wybitnie głupi. Jedzenie nie strawiło się i zaczęło gnić.

 

*

 

Teraz, zaledwie dwa tygodnie po rezurekcji siedział w piwnicy i rozpaczał nad swoją głupotą, bo o ile słone morskie powietrze jest dobre do peklowania, to świecące wysoko na niebie słońce niekoniecznie.

 

*

 

Patrzył jak składają jego ciało do grobu. Tym razem na wieczność.

 

Gdy zdał sobie sprawę, że nie przetrwa we własnym ciele spróbował się zeń wydostać, bez skutku. Próbował i próbował, aż w końcu mu się to udało.

 

Chciał zapłakać, ale jego widmowe oczy nie miały już w sobie łez,

 

Umarł tak młodo.

 

I znów błąkał się po pograniczu życia i śmierci.

 

*

 

Postanowił zamieszkać na cmentarzu miejskim. Ten pomysł pojawił się w jego umyśle nagle i niespodziewanie. Którejś nocy, nie zważając na nic, nawet na protesty domowników, którzy przyzwyczaili się do jego obecności, poleciał przez miasto na cmentarz. Rzeka miała być według „specjalistów” problemem, ale nie była.

 

Gdy dotarł na miejsce ujrzał zupełnie coś innego, niż się spodziewał. Myślał, że zastanie tam kilka duchów, z którymi mógłby spędzić resztę wieczności, a ujrzał, jakby to określił wuj Albregh, zacną biesiadkę.

 

Kilkadziesiąt duchów, upiorów i innego tałatajstwa bawiło się w najlepsze nie zważając na fakt, że są martwi. Większość z nich stanowili żołnierze, Tryorine poznał po mundurach, ale było także sporo zwykłych mieszkańców Darimnell.

 

Chciał podlecieć w stronę weselących się duchów, gdy nagle, wyrósł przed nim, jak z pod ziemi jakiś fioletowawy upiór. Mężczyzna miał na lewej stronie twarzy szerokie rozcięcie od kącika ust do ucha.

 

– Moja żona to dziwkaaa… – wychrypiał żałośnie.

 

Tryorine chciał dołączyć do biesiadników, ale jego wrodzony, i pośmiertny, altruizm nie pozwolił mu przelecieć obok innej duszy obojętnie.

 

– Co się stało? – zapytał ze współczuciem w głosie.

 

Upiór popatrzył na niego dziwnym wzrokiem, po czym uniósł lewą dłoń wskazując szramę na policzku.

 

– To się stało! – krzyknął. – Nakryłem tę szmatę w łożu z jakimś obszczymurem, zabiłem go, a ona mnie znienacka nożem zacięła! Rozumiesz to?! Nigdy nie ufaj kobietom!

 

Upiór krzyczał dalej, ale Tryorine już go nie słuchał. Jego duchowy umysł uciekł od rozważania nad losem obcego. Tryorine nie zastanowił się nad własną reakcją.

 

Przeleciał przez upiora i podążył w stronę innych duchów.

 

Zatrzymał się na skraju kręgu tworzonego przez tańczące istoty. Lewitował w tym miejscu kilka chwil patrząc na piękny i dziki taniec śmierci. W końcu zauważyła go jedna z dusz – młoda kobieta ubrana w strojne szaty. Podleciała doń i zaczęła rozmowę.

 

– Witaj na cmentarzu, potępiona duszo! Jak ci na imię zacny wędrowcze zaświatów? – spytała z uśmiechem na widmowych ustach.

 

– Jestem Tryorine Halverten – odparł nieco zaskoczony.

 

Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i rzekła.

 

– Miło mi cię poznać, Tryorine. Jestem Drakiin.

 

*

 

Bawili się całą noc, do świtu i jeszcze dłużej.

 

Bawili się długo, do zmierzchu i jeszcze dłużej.

 

Nie czuli zmęczenia, nie fizycznego, już nie żyli.

 

Tryorine w końcu upadł na, choć tego nie poczuł, miękką trawę.

 

Drakiin spojrzała na niego widmowymi oczami.

 

– Nie mów, że się zmęczyłeś, nie żyję już na tyle długo, że wiem, że to nie możliwe.

 

Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie.

 

– Nie czuje zmęczenia… przynajmniej nie w tym zwykłym sensie.

 

Dziewczyna spoczęła na trawie obok niego.

 

Milczeli długo i obserwowali inne duchy. W końcu Drakiin zadała pytanie.

 

– Jak długo nie żyjesz?

 

Pytanie całkowicie zaskoczyło Tryorine’a, ale odpowiedział.

 

– Kilka tygodni, trzy czy cztery, nie jestem pewien… Moje dawne życie wydaje się coraz mniej realne… Mniej realne, niż to…

 

Drakiin spojrzała nań dziwnie.

 

– Ja nie żyję od kilkunastu lat. Tak mi się przynajmniej zdaje. Po jakimś czasie jego upływ przestaje mieć znaczenie. Zapomnisz, zapomnisz wszystko, kim byłeś za życia, rodzinę, przyjaciół… Nawet własną tożsamość musiałam odkryć na nowo – powiedziała z lekką melancholią w głosie.

 

– Nie chcę zapomnieć.

 

– Myślę, że nie masz wyboru.

 

Chciał zapłakać, ale nie miał łez.

 

*

 

Następny dzień przyniósł chmury i deszcz.

 

– Ugh… Czuję się jakby mnie rozrywano na strzępy. – powiedział Tryorine. – Nie ma tu jakiegoś daszku, żeby ukryć się przed tym okropnym deszczem?

 

Drakiin spojrzała nań, dziwnie nieobecnym wzrokiem.

 

– Deszcz jest cudowny… Najpiękniejsza rzecz, jaką widziałam po śmierci. Przyzwyczaisz się, mnie też na początku było trudno, ale gdy ujrzałam piękny taniec natury w tych wodnych drobinkach, przestało mi to przeszkadzać…

 

Tryorine nie odezwał się więcej tego dnia.

 

*

 

– Och, to już pełnia! – krzyknęła Drakiin, pełna zdumienia i podniecenia. – Tryorine! To już pełnia!

 

– Czemu się tak cieszysz? – zapytał mężczyzna.

 

– Jest pełnia – odpowiedziała spokojnie, powtarzając się. – Aaa, no tak! Ty nic nie wiesz, prawda?

 

Tryorine pokręcił głową, potwierdzając jej przypuszczenia.

 

– Co każdy cykl księżycowy, nasze Cmentarne Wampiry pochłaniają kilka dusz, to niesamowite widowisko. Prawie tak piękne jak deszcz…

 

– Cmentarne Wampiry? Myślałem, że wampiry piją krew, a nie zjadają dusze…

 

– Bo tak jest, chociaż… Wampiry tak naprawdę żywią się duszami. Krew wypijają, bo dusza ludzka jest silnie z nią związana i razem z krwią, ciało opuszcza także ona. My, duchy, zawarłyśmy pakt z wampirami, pozwolimy im co księżyc pochłaniać niektóre dusze, te, które mają dosyć takiego egzystowania, w zamian za to, że one będą odstraszać hieny cmentarne i inne łachudry. Poza tym, zjedzenie przez wampiry daje możliwość zakończenia tego nędznego żywota, w którym nie można zaspokoić głodu, pragnienia czy pożądania…

 

Tryorine pokiwał w zadumie głową. To wyjście naprawdę wydawałoby się kuszące po stu latach. Trochę się zdziwił tymi rewelacjami na temat wampirów, które przekazała mu Drakiin, ale nie tak bardzo jak tym, że ziemia, na której mieszkają jest kulą.

 

Duch dziewczyny spojrzał w kierunku starej, zawalonej twierdzy cmentarnej.

 

– Chodź, już się wszyscy zbierają!

 

Z ludzkiego przyzwyczajenia pociągnęła Tryorine’a za rękę, lecz widmowe dłonie przeszły przez siebie lekko rozpływając się w powietrzu.

 

Bezsilna Drakiin powiedziała tylko entuzjastycznie:

 

– No chodź!

 

Więc poszedł.

 

***

 

Zawalona twierdza na cmentarzu gościła wampiry od długiego czasu. Skryte w cieniu jej jestestwa, mroczne istoty egzystowały w zgodzie ze światem.” Havrald przeczytał jeszcze dwa zdania tego naukowego bełkotu, po czym odłożył starą księgę na stolik.

 

– A więc, drogi kapłanie przejdźmy do rzeczy. Czego konkretnie pan oczekuje? – zapytał wstając z fotela.

 

Wysuszony mężczyzna skulił się jeszcze bardziej w swoim siedzisku.

 

– Wypędzenia chce, ot co!

 

– Można by konkretniej? – zapytał Havrald.

 

Kapłan zerwał się z fotela i przysunął swe spękane usta do ucha młodzieńca.

 

– Harce jakieś mi się w nocy wyprawiają na cmentarzu! – warknął. – Od trzydziestu lat jak tu kapłanem jestem, co noc spać nie mogę! Co egzorcystę poślę, to nie wraca! Czytałem, że tam podobno wąpierze siedzą!

 

Egzorcysta pokiwał w zadumie głową. Śmiał się w duchu na naiwność starca, wampirów nikt nie widział od dwustu lat, od czasu, kiedy duchy przestały odchodzić…

 

– Ile? – zapytał Havrald.

 

– Na początek proponuje pięćset. – Starzec zakasłał. – Potem pomyślę nad podwojeniem tej kwoty.

 

Kurewsko mało, pomyślał chłopak.

 

– Zgoda – rzekł po chwili milczenia. W życiu trzeba sobie jakoś radzić.

 

***

 

Pod ruinami zebrał się naprawdę spory tłum duchów i upiorów. Nawet ghule i cmentary wylazły z krypt, by popatrzeć na wampirze widowisko.

 

Tryorine miał nadzieje na pokazy mrocznych mocy, czy jakąś wampiryczną pantomimę, a wychodzące wampiry zapowiedziało tylko skrzypienie wielkiej, zardzewiałej bramy.

 

Jednak gdy duch ujrzał same wampiry, to z pewnością zaparłoby mu dech w piersi, jeśli miałby ciało. Istoty mroczne, spaczone i zniszczone, a jednocześnie idealne. Piękne, dostojne, roztaczające złowieszczy blask szacunku. Ich oczy świeciły błękitnym blaskiem, a głosy okazały się być ciemne jak otchłań i chropowate jak skała, a jednocześnie gładkie i delikatne jak gołębie pióro.

 

– Witajcie duchy – rzekł wampir stojący na czele, był najwyższy i najdostojniejszy z niewielkiej grupy.

 

Po gronie zebranych przebiegł podniecony szept.

 

– Czy wybraliście tych z pośród was, którzy dostąpią prawdziwej śmierci? – zapytał wampir. – A może pod tym księżycem nikt nie chce opuszczać świata?

 

Szum tłumu wzmógł się, wszyscy zastanawiali się nad tym czy ktokolwiek chce zakończyć wieczystą zabawę. Tryorine się zdziwił, Drakiin była taka podniecona, gdy opowiadała o wampirach i końcu wiecznej udręki. Wtedy poczuł niepokój, obawiał się o Drakiin, zdążył ją polubić, a jeśli ona…

 

– Ja chcę – usłyszał znajomy głos potwierdzający jego obawy.

 

Duch dziewczyny wyminął go i podleciał do prowadzącego wampira.

 

– Shez’work-vahr – powiedziała delikatnym głosem. – Zawsze chciałam dowiedzieć się jak jest po drugiej stronie, a to nieżycie mnie męczy, czy mogłabym dostąpić zaszczytu prawdziwej śmierci?

 

Nazwany Shez’workiem spojrzał na ducha i pokiwał w zamyśleniu głową. Wskazał dłonią na szeroki ołtarz.

 

– Połóż się dziecko, jeśli tak ci zależy, dostąpisz zaszczytu.

 

Tryorine spanikował, jeśli Drakiin odejdzie, on zostanie sam.

 

– Drakiin! – krzyknął.

 

Dziewczyna spojrzała na chłopaka widmowym wzrokiem.

 

– Nie obawiaj się, Tryorine, wszystko będzie dobrze.

 

Położyła się na ołtarzu, a Shez’work uniósł w dłoniach dziwny sztylet wyjęty zza paska. Broń połyskiwała dziwnym, zielonkawym blaskiem.

 

W tym momencie rozległ się szczęk otwieranej cmentarnej bramy…

 

***

 

Havrald uchylił ciężką bramę cmentarza i jego oczom ukazał się widok, który wprawił go w osłupienie.

 

Tłum duchów, upiorów, ghuli i innych cmentarów stał wokół ołtarza przed starą twierdzą. Na ołtarzu leżał duch młodej dziewczyny, a nad nim stał, co najbardziej zdziwiło młodego egzorcystę, wampir ze sztyletem w rękach, za nim stało jeszcze kilka wampirów.

 

To zaprzeczało całej wiedzy, jaką Havrald zdobył szkoląc się do zawodu. Wampirów nie było od dwóch stuleci, a duchy stojące ramię w ramię z ghulami to widok co najmniej niecodzienny.

 

Postąpił kilka kroków do przodu, po czym wyciągnął z kieszeni kurtki amulet z pentagramem i garść rzadkich ziół, o zapachu wiążącym zmysły. Mistrzowie magii z tymi dwoma rzeczami potrafiliby zdziałać cuda.

 

Havrald jedną ręką rozwiązał bandaż na ręku, odsłaniając fachowe rozcięcie. Jedna z przykrych rzeczy w życiu egzorcysty – wiecznie krwawiąca rana otchłani. Duchołap krwawił, ale nigdy się nie wykrwawiał. Przesunął amuletem po rozcięciu ozdabiając ciężki metal posoką. Pentagram zaświecił na czerwono.

 

Spojrzał po martwiejcach, uwaga wszystkich była zwrócona na niego. Zaczął szeptać inkantację wiążącą, rozkruszając w dłoni zioła.

 

Sypnął zioła na amulet, które zajęły się ogniem. Dryfowały w powietrzu nad metalem, a płonąc, zamieniały się w różowawy dym. Havrald nie zdążył skończyć recytacji, gdy poczuł dłoń zaciskającą się na gardle.

 

Podniósł oczy i ujrzał przed sobą dostojną twarz wampira.

 

– Czy wiesz, czym jesteśmy? – zapytał potwór.

 

– Jesteście wampirami… plugawymi istotami pijącymi… krew śmiertelnych… – powiedział z trudem egzorcysta.

 

Wampir zaśmiał się złowieszczo, Havralda przeszedł dreszcz.

 

– Żałosny człowiecze – rzekł wampir. – Nie wiesz nawet, na co spoglądasz. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakiego zaszczytu dostępujesz. Jesteś głupcem, jeśli myślisz, że wyjdziesz stąd żywy.

 

Monstrum puściło szuję egzorcysty. Havrald odetchnął, ale zaraz poczuł silne szarpnięcie za koszule. Wampir ciągnął go przez cmentarz, chłopak zadygotał, gdy został wciągnięty w grupę duchów. Prawie krzyknął, gdy zobaczył ghula śliniącego się na widok świeżego ciała.

 

***

 

Drakiin na polecenie Shez’worka zeszła z ołtarza i podleciała do Tryorine’a. Tak jak inne duchy obserwowali egzorcystę, który wkroczył na cmentarz. Widziała całą sytuację, słyszała każde słowo wypowiedziane przez wampira, czy człowieka. Gdy Shez’work pociągnął egzorcystę i rzucił na ołtarz, odsunęła się nieco. Patrzyła trochę przestraszona, jak wampir łapie człowieka za czoło, jak ten krzyczy i próbuje się uwolnić, a chwilę później odwróciła wzrok.

 

Tryorine stojący obok dziewczyny widział jak odwraca głowę, by nie widzieć jak wampir unosi egzorcystę za czoło, jak uderza nim o twardy kamień ołtarza. Duch zdziwił się, gdy nazwany Shez’workiem pociągnął jeszcze raz i tym razem ciało wciąż leżało na ołtarzu, a wampir trzymał za czoło ducha.

 

– Cierp wiecznie, potępiona duszo!

 

Dusza egzorcysty odleciała w popłochu, wampir wyciągnął rękę w stronę Drakiin.

 

– Dziecko, zapraszam.

 

Dziewczyna podleciała i ułożyła się na ołtarzu, z którego jakimś cudem zniknęło ciało. Wampir nachylił się do niej i szepnął coś do ucha, Tryorine nie usłyszał co, lecz zobaczył, że widmowe oczy Drakiin lekko się rozszerzyły.

 

– Gotowa? – zapytał głośniej Shez’work.

 

– Tak – odparła cicho dziewczyna.

 

Wampir uniósł sztylet i szybkim ruchem wbił go w klatkę piersiową Drakiin. Ostatnim impulsem dusza dziewczyny spojrzała na Tryorine’a. Ich jaźnie splotły się ze sobą na krótką chwilę.

 

– Tryorine, mój drogi…

 

– Drakiin, co się dzieje?

 

– Ożywam…

 

– Jak to ożywasz?

 

– To nagroda, za życie po śmierci…

 

– Nie rozumiem!

 

– Musimy umrzeć będąc martwymi, wtedy ożyjemy… Nasi bliscy umrą i odejdą, a my zostaniemy na pograniczu życia i śmierci, dlatego musimy umrzeć… Musimy umrzeć, aby żyć…

 

– Mówisz zagadkami w takiej chwili! Nie rozumiem twoich słów!

 

– Zrozumiesz…

 

Wtem w głowie Tryorine’a rozległ się głos Shez’worka.

 

– To nie będzie śmierć, mądra duszo. Czeka cię życie, ale życie inne niż poprzednie. To nie będzie ten świat, a ty będziesz czymś podobnym do nas…

 

– Drakiin!

 

Odpowiedziała mu cisza.

 

*

 

Gdy otworzył oczy ołtarz był pusty, wampiry zniknęły, a mieszkańcy cmentarza rozeszli się. Popatrzył na zachodzący księżyc w pełni.

 

W głowie dźwięczały mu słowa Drakiin, wiedział, że dziewczyna miała rację, że pozostaniemy tu, na pograniczu życia i śmierci samotni i czuł, że wampiry są drogą do nowego życia.

 

Jeszcze tylko miesiąc. Do zobaczenia, Drakiin.

 

Stał jeszcze chwilę wpatrując się w znikającą za horyzontem tarczę księżyca, po czym odleciał w ciemność z nadzieją w widmowym sercu.

Koniec

Komentarze

Początek mi się nie podobał. Tak poza tym było nawet ciekawie, chociaż brakował mi przerażających/obrzydzających opisów widm/wampirów, itd. ale to tylko moja subiektywna ocena :D

Tekst jest calkiem sympatyczny. Nie rozumiem tylko, po co jest ten fantasy setting. Opowiadanie przez to traci - pierwsze akapity wrecz odpychaja. Duchy i wampiry sa na tyle zakorzenione w kulturze, ze nie potrzebuja racjonalizacji. Lepiej byloby umiescic historie w jakichs swojskich klimatach.

Pozdrawiam

I po co to było?

Cały ten fantasy setting, tylko po to, żeby tytuł brzmiał dwojako. Jak widzisz tytuł "Pogranicze", to myślisz: "pewnie na pograniczu jakiegoś królestwa...". Tak na początku jest, pogranicze Verloth i Maredith. Dopiero potem czytając odkrywasz, że nie chodzi o pogranicze dwóch królestw, a o pogranicze życia i śmierci.

Pytanie --- czy warto przenosić opowieść do totalnie nijakiego settingu fantasy, żeby nadać jakąś odrobinę wieloznaczności tytułowi (w rzeczonym kontekście zresztą dość banalną) i pozbawić świat przestawiony wyrazistości. Umieściłbyś opowiadanie w istniejącym miejsc --- w mojej okolicy jest przykładowo cmentarz Srebrzysko, leżący na pograniczu między Gdańskiem a Kaszubami --- i miałbyś równie dwuznaczny tytuł, a za o wiele ciekawszy nastrój. Jestem pewien, że w każdym większym mieście znajdzie się nekropolia na skraju dwóch dzielnic, obszarów historycznych etc. za pomocą których można wykreować zadziorny klimat. Zresztą pisanie o czymś, co znasz, daje lepsze efekty i bardziej przyciąga czytelnika.

pozdrawiam

I po co to było?

Tak się składa, że mieszkam w środku lasu i do najbliższego miasta mam dziesięć kilometrów, a i tak metropolią ono nie jest, więc takie pogranicze odpada, poza tym setting nie jest wcale taki nijaki, bo i inne moje opowiadanie dzieje się w tym świecie (Chędożone bachory). Wychodzi więc na to, że pisałem o czymś co znam, znam, bo sam wymyśliłem. Wiem, słabe wytłumaczenie, no ale jest jak jest i inaczej raczej nie będzie. *Rymy mode on* ;] Poza tym, teraz jak czytam końcówkę, to wydaje mi się dziwnie kiczowata, może po prostu zmęczenie materiału...

Ortografy i gramatyka mnie zabiły. Mimo to przeczytałam do końca. Chociaż nie porwało jakoś szczególnie, nie było najgorzej.

Gdzie ortografy?!

Przecinki w zlym miejscu to również ortografy. A tu wyglądają, jakby losowo decydowały, gdzie ktory chce stać. En plus gdzieś w tekście widziałam coś pisanego rozlącznie, podczas gdy powinno być napisane razem. Niestety nie chce mi się szukać, wybacz. Ogólnie trochę tego jest, ale chyba nie chcialo mi się szarpać z każdym zdaniem i wyliczać.

Niszczysz moje marzenia... ;_;

niezgoda.b, uważam, że jak już podjęłaś się skrytykowania to powinnaś chociaż powiedzieć autorowi co jest źle, a nie "nie chce mi się". Jak ma się poprawić, skoro nie wie gdzie popełnił błąd?

@Ywhre - wątpię, sądzę, ze wiesz doskonale, że piszesz raczej bezbłędnie.

@Abbey - ale kiedy mi się naprawdę nie chce!

Skończyłem czytać gdzieś w połowie. Historia nie zwiastowała nic ciekawego, wręcz odrzucała.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Aha, wróciłem jeszcze na chwilę. Opowiadanie czytałem kilka godzin temu, w warunkach, które uniemożliwiały wskazanie językowych czy logicznych potknięć, ale zapamiętałem jedno:
spróbował się zeń wydostać, bez skutku. Próbował i próbował, aż w końcu mu się to udało.

Przynajmniej się uśmiechnąłem.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Pierwsze zdanie odrzuca. Naładowanie kupy obcych, niezrozumiałych nazw do jednego zdania nie sprawia, że wymyślony świat staje się ciekawy. Naprawdę.

 

Raczej pierwszym, co zrobił, a nie pierwsze.

 

Są powtórzenia, uważaj na nie. Nie wspominając o zjedzonych przecinkach. Smacznego!

 

Tak, zdania skopiowane przez Beryla są zabawne.

 

"Jego duchowy umysł uciekł od rozważania nad losem obcego. Tryorine nie zastanowił się nad własną reakcją." - Hm? Aleosochozi?

 

Śmiał się w duchu na naiwność serca... na? Nie, śmiejemy się z czegoś, a nie na coś.

 

Jest kilka zgubionych ogonków przy polskich literach. Jest parę niezręcznych zdań. Posoka to krew zwierzęca, tylko i wyłącznie, nigdy ludzka.

 

Nie wymienię wszystkiego. Z fizycznego braku czasu. Późno już.

 

Historia sama w sobie niestety nie jest ani ciekawa, ani porywająca, ani klimatyczna, ani odkrywcza. A historia to podstawa.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka