- Opowiadanie: gurujacobs - Nic nie jest oczywiste

Nic nie jest oczywiste

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nic nie jest oczywiste

Dwóch mężczyzn podróżowało konno gościńcem w kierunku zachodzącego słońca. Grodziszcze pozostawili za sobą, nie decydując się nocować w gospodzie. Z daleka wyglądali na pielgrzymów, lecz było to wrażenie złudne. Jeden z nich, pod znoszoną opończą z kapturem, skrywał kolczy płaszcz, a do pasa miał przytroczony długi miecz. Drugi, odziany w dobrze skrojone skóry, na głowie miał zawadiacko przekrzywiony kapelusik z piórkiem, który miał za zadanie dodawać jego obliczu nieco zadziorności i przede wszystkim skrywać tonsurę. Naręcze zwojów przy jego siodle świadczyło, że para się pisarstwem.

Jechali stępa szlakiem wijącym się przez pola uprawne i łąki. Tu i ówdzie monotonię krajobrazu przerywały zabudowania gospodarskie, lecz próżno było o tej porze wypatrywać ludzi. Końskie kopyta wystukiwały jednostajny takt, nadając tempo rozmowie wędrowców. Właściwie to zbrojny cały czas perorował, modulując głos, jakby parodiował czyjś sposób mówienia, natomiast jego towarzysz nieustannie potakiwał, nawet gdy nie zgadzał się ze słowami swego rozmówcy.

Kiedy słońce całkowicie skryło się za wzgórzami na zachodzie, zmrok zapadł błyskawicznie. Mężczyźni nie przerwali podróży, kierując się ku migoczącym w oddali ogniom obozowiska, które było ich celem odkąd opuścili Nigdybądzin. Niewielu było śmiałków, którzy odważyliby się zrobić to dobrowolnie. Choć nie można było odmówić im animuszu, było to działanie zgoła nierozsądne, żeby nie rzec – głupie. Miejsce ich przeznaczenia cieszyło się złą sławą, osobliwie niebezpiecznym będąc dla mężczyzn.

Rycerz właśnie kończył relacjonować swoje spotkanie z kasztelanem Nigdybądzina, które przywiodło ich do tak desperackich poczynań:

– I wtenczas kasztelan rzekł, że zadanie to niebywale trudne i nieprzezpieczne jest. Smoka należy…

– Zabić – wszedł mu w słowo towarzysz, kiwając ze zrozumieniem głową.

– Wprost przeciwnie, mój przyjacielu. Wprost przeciwnie.

 

***

Przybysz przekroczył próg komnaty kasztelana Nigdybądzina z pewna dozą nieśmiałości. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy jego dalece niestosowny do takiego spotkania strój, mocno kontrastujący z przepychem panującym w rzeczonej komnacie.

– Ja z ogłoszenia – powiedział cicho, stając tuż przy wejściu.

– Przecież widzę, że nie z żurnala – odparł kasztelan Zdenek, tylko na moment zaszczycając przybyłego spojrzeniem, po czym powrócił do poprzedniego, niezwykle absorbującego zajęcia, jakim było grzebanie w nosie.

Majestat kasztelana składał się w niezliczone fałdy na jego brzuchu, trzęsące się przy najmniejszym poruszeniu. Był istną personifikacja dobrobytu ze swoimi obwisłymi policzkami, potrójnym podbródkiem skrywającym istnienie szyi oraz kałdunem tak wielkim, że

z trudem splatał na nim dłonie. Oczywiście wtedy, gdy nie zajmował się akurat grzebaniem.

Przybysz tkwił przy wejściu w milczeniu. Zdenek spojrzał na niego ponownie, tym razem nieco zaintrygowany. Nagle wybałuszył komicznie oczy i choć przed chwilą zdawało się to niemożliwością zerwał się błyskawicznie z krzesła.

– W pierwszej chwili wziąłem cię za świniopasa, panie. Całe szczęście, że twoja sława cię wyprzedza i zameldowano mi o twoim przybyciu do grodu. Dzięki temu uniknęliśmy tej jakże niezręcznej i być może brzemiennej w skutkach pomyłki. Witaj w mych skromnych progach oraz na zarządzanych przeze mnie ziemiach Bezbłędny Rycerzu Rolandzie. Oby miecz twego osądu nigdy się nie stępił!

– Wystarczy, że będzie równie ostry jak twój dowcip, kasztelanie – odgryzł się Roland.

– Wizyta tak sławnego i prześwietnego pogromcy potworów, mitów i zabobonów to wielki zaszczyt zarówno dla mnie, jak i dla całego grodu. Pozwól, napijmy się wina nim przejdziemy do interesów – klasnął w dłonie i wykrzyknął gromko – Maryna!

Po chwili z alkierza, przez sprytnie ukryte drzwi, weszła dziewka dzierżąc w dłoniach pękaty gąsiorek wypełniony po szyjkę płynem bursztynowej barwy oraz dwa kielichy. Postawiła je na stole i wzięła się za odpieczętowywanie wina.

– Posiadasz bardzo cichą i zdyscyplinowaną służbę.

– Maryna? Jest niemową od urodzenia – Zdenek nie patrzał teraz na swojego rozmówce, tylko obserwował dziewkę.

– To bardzo wygodne – zauważył Roland. Maryna tymczasem uporała się z otwarciem gąsiorka, nalała wina do kielichów, dygnęła i oddaliła się w kierunku wyjścia.

– To tylko jedna z jej niezliczonych zalet – odparł kasztelan gapiąc się na musculus gluteus maximus prężące się pod zgrzebnym giezłem służki. Zachowanie takie można by uznać za bezczelność i prostactwo, gdyby tylko odnosiło się do osoby wyższego niż chłopski stanu.

– Spróbuj tego zacnego trunku, mości rycerzu. Zaprawdę powiadam ci: po stokroć warto – gdy gość przełknął łyk i pokiwał z uznaniem głową, kontynuował – Zawsze interesowałem się heraldyką, powiedz mi co to za znak, którym się pieczętujesz. Dwa lwy na tarczy? Jeden…

– Groźny lew i jeden starczy – przerwał mu rycerz, albowiem doskonale znał ten żart.

Zdenek ryknął tubalnym śmiechem, wprawiając w ruch swe fałdy tłuszczu. Raz poruszone trzęsły się bez końca, jakby zaczęły żyć własnym życiem. Przybysz miał wrażenie, że zaraz także on zacznie się trząść, razem z całą komnatą albo i całym zamkiem.

– O niechże sczeznę, setnie żem się uśmiał! Mam nadzieję, że starczy, albowiem zadanie, którego waszmość chcesz się podjąć, niebywale trudne i nieprzezpieczne jest.

– Wzmianka o smoku wydała się mi niezwykle intrygująca, jednak wydaje mi się, że chodzi raczej o jakiś gatunek przerośniętego bazyliszka. Wszak powszechnie wiadomo, że te bestie wyginęły dawno temu.

– Być może u was, rycerzu, w cywilizowanym świecie. Tutaj, na tym zadu… zaścianku takowa bestia nie tylko żyje, ale i ma się całkiem dobrze. Odkąd sięgam pamięcią rokrocznie w okolicach letniej solstycji dzielnice naszą nawiedza smoczysko przebrzydłe. Niszczy chłopom uprawy i domostwa zionąc ogniem z paszczy, póki nie złoży się mu ofiary z trzech dziewic. Łońskiego roku sprawy potoczyły się ciut inaczej, tedy chodzi o to, żeby smoka…

– Zabić – dokończył Roland.

– Otóż nie! Zabić smoka, utłuc gada, ukatrupić monstrum – jak zwał tak zwał, ale tego masz waszmość nie robić. Smoka należy wybawić z opresji.

Bezbłędny Rycerz jął gapić się z niedowierzaniem na kasztelana, jednak nie rzekł ani słowa, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej. Zresztą nawet gdyby chciał się odezwać nie byłoby to mu dane. Kiedy Zdenek na dobre się rozgadał, potrafił cięgiem mleć ozorem przez wiele godzin. Królestwa przemijały, a on dalej gadał. Zaiste, perpetuum mobile, pomyślał Roland.

– Odkąd jestem tu kasztelanem, a będzie to już roków dwadzieścia i cztery, sprawy zawsze toczyły się utartym schematem. Zawczasu wybierano spośród wieśniaczek trzy dziewice, aby monstrum jak najmniejsze szkody wyrządziło. Po złożeniu tej daniny bestia zaprzestawała plądrowania okolicy i odlatywała na południe, na pustkowia. Nie muszę chyba dodawać, albowiem waszmość swój rozum masz, że taki smok to wielka atrakcja turystyczna. Możni i spragnieni mocnych wrażeń panowie okolic dalszych i bliższych nie szczędzili nigdy grosza, jeśli była szansa ujrzeć najdzikszą z bestii, jaka kiedykolwiek stąpała po tym świecie. Czasem się to udawało, inszym razem nie, ale co złoto zostawało w miejskiej kasie to nasze. Nigdy też się nie zdarzyło, żeby komukolwiek się jaka krzywda stała, krom tych kilku pożartych wieśniaczek. Ale przecież powszechnie wiadomo, że chłopstwo to półludzie zaledwie. Nawet biskup z ambony głosił, że nie zostaną oni dopuszczeni do królestwa niebieskiego, albowiem wstrętny jest Bogu ten suczy pomiot – rycerz przełknął resztę wina, bowiem zaschło mu w gardle od samego słuchania kasztelana, natomiast ten gadać nie przestawał – Zatem nie do pomyślenia było, żeby zdarzyć się mogło coś takiego jak teraz. Otóż żonate baby z podgrodzia, wszystkie bez wyjątku członkinie kółka gospodyń znarowiły się niczym te wściekłe krowy. Rozbiły się obozem w liczbie przeszło trzech setek pod lasem na wzgórzach za miastem, w okolicach smoczej jamy. Rozgłaszają wszem i wobec, że dość mają mężów pijaków, nierobów i nieudaczników. Głupie baby, rozum chyba wszystkie postradały, nie wiem czy to nie zaraza jaka – chcą wymusić na smoku, żeby porwał kilka z nich zamiast tradycyjnych dziewic. Zeżre bestia takie łykowate babsko i jeszcze jakie nieszczęście będzie. Ponadto grożą, że jeśli ich żądania nie zostaną spełnione to zabiją smoka!

– W jaki sposób zamierzają tego dokonać?

– Jak to baby. Pewnie zagadają go na śmierć – kasztelan ponownie wybuchnął śmiechem, od którego zamczysko zatrzęsło się w posadach – Nie możemy ich jednak lekce sobie ważyć. Kilkukrotnie wysyłałem do tego obozowiska moich knechtów, ale za każdym razem wracali jak niepyszni, nic nie wskórawszy. I tutaj masz wkroczyć waszmość ty, bezbożny… tfu… Bezbłędny Rycerzu i rozpędzić ten motłoch. Ufam, że to zadanie nie przekracza twoich możliwości. Co do sposobu w jaki tego dokonasz pozostawiam ci, jak zwykło się mawiać, wolną rękę. Tak między nami – Zdenek ściszył głos pochylając się ku swemu rozmówcy – mnie się wydaje, że tym babom w dupach się poprzewracało, bo im brakuje solidnego rżnięcia – mówiąc to, mrugnął znacząco. Wyglądało to wielce groteskowo, bowiem kasztelan był już dość posunięty w latach, a przy tym urody był tak nikczemnej, że względy płci przeciwnej mogły mu zapewnić jedynie pieniądze i władza. A choć jednego i drugiego miał pod dostatkiem, i tak sprawdzało się to tylko w przypadku kurew.

– Możesz je waszmość nawet wszystkie wychędożyć, byle tylko smoku łuska z dupska nie spadła. Wybaw nas z tarapatów dobrodzieju, a nie poskąpię grosza. Moja kabza może niezbyt nabita, ale szlachetne metale w niej brzęczą. Wieniec bobkowy każę włożyć ci na skronie i poprowadzę w tryumfalnym pochodzie przez całe grodzisko. Wreszcie zyskasz waszmość wdzięczność dozgonną moją i obywateli Nigdybądzina, a to jeszcze cenniejsze niźli złoto.

Roland wielce czymś zafrapowany wstał z krzesła i bez słowa ruszył ku wyjściu. Zdenek zerwał się z krzesła ze zwinnością, o która trudno by posądzać osobę o jego tuszy i podbiegł do drzwi, aby otworzyć je przed gościem.

– Coście tak umilkli Bezbłędny Rycerzu? Troska o klejnoty rodowe mowę wam odjęła? Wszak słyszałem, że podróżujesz waszmość z towarzyszem, więc będziecie mogli podzielić się tą ciężka praca, hehehe. Nic nie rzekniecie na odchodnym?

– Wybacz, zamyśliłem się nieco.

– A nad czym tak waszmość deliberujesz, jeśli można wiedzieć.

– Perpetuum mobile, kasztelanie. Perpetuum mobile.

 

***

– Ale przyjąłeś w końcu to zlecenie? – upewnił się Tomasz, przerywając przedłużające się milczenie.

– Któż mógłby się oprzeć wizji przemarszu w glorii i chwale ulicami Nigdybądzina? To zaszczyt, jakiego doświadczyli tylko najwięksi herosi…

– Fanfary będą, wiwatujące tłumy – podchwycił pisarz, nie zauważając kpiny w głosie towarzysza – dzieci będą sypały przed tobą płatki kwiatów, kobiety będą mdlały na sam twój widok, a mężczyźni zazdrościć odwagi i sprytu. Bohaterski Roland ratuje ostatniego na świecie smoka przed armią wojowniczych Amazonek, wyprowadzając je w pole przemyślnym fortelem. To będzie ostatni przyczynek do twojej legendy i doskonałe zwieńczenie mojego dzieła.

– O ile ono kiedykolwiek powstanie. Do tej pory nie napisałeś więcej niż kilka zdań, które miałyby jakąś wartość. Może powinieneś pozostać przy przepisywaniu ksiąg?

– Śmiesz wątpić w moje zdolności literackie?! Oczywiście, ze powstanie i oczywiście, że odniesie sukces w całym królestwie. Stanę się równie sławny jak ty! To jest tak samo oczywiste, jak fakt, że podołasz zadaniu, które zlecił ci kasztelan Zdenek.

– Kiedy w grę wchodzi kilkaset rozwścieczonych kobiet nic nie jest oczywiste.

– Och jestem przekonany, że wcale tak nie uważasz. Na pewno masz już jakiś błyskotliwy pomysł. Chyba, że zamierzasz iść za radą kasztelana i udowodnić tym kobietom, że pogłoski o twym mieczu nie są przesadzone.

– Myślę, że to zadanie raczej dla ciebie, wierny Tomaszu. W końcu powiadają, że

w tych sprawach pióro jest silniejsze od miecza.

Choć Tomasz nadal potakiwał, to minę miał zgoła nietęgą.

 

***

Wędrowcy zbliżyli się do obozowiska na tyle, że w blasku ognia mogli dostrzec wszystko ze szczegółami. A nie był to widok specjalnie imponujący. Jak powiedziałby kasztelan Zdenek ze znaczącym mrugnięciem – wyglądało to na niezły burdel.

– Nie mają pojęcia o obozowaniu – zauważył Tomasz – ale czegóż można by się spodziewać po tutejszych babach. Nie wystawiły żadnych straży, ogniska rozpaliły tak wielkie, że widać je z kilku stajań, a same pewnie nie dostrzegają nic, oślepione ich blaskiem. Średnio rozgarnięty i zwinny złodziej mógłby ograbić całe obozowisko pozostając niezauważonym. Ba, jestem przekonany, że naszej obecności nadal nie dostrzeżono, chociaż nie staramy się ukryć.

– Odkąd to zrobił się z ciebie taki ekspert w dziedzinie biwakowania, przyjacielu?

– Nie całe życie byłem mnichem. Zresztą mówię po prostu to, co widzę.

– Kiedy w grę wchodzi kilkaset rozwścieczonych kobiet…

– Tak, wiem. Nic nie jest oczywiste. Ale w tym przypadku… – pisarz zamilkł nagle, bowiem gdy tylko wjechali w krąg świateł wrażenie bezładu i braku organizacji prysło. Zdało się im, że wszystko jest jak najbardziej na swoim miejscu, a każda kobieta wykonuje zadanie, które jej aktualnie wyznaczono. Było jednak troszeczkę za późno na rewizje poglądów, ponieważ przejście zastąpiły im dwie uzbrojone kobiety, a kolejne dwie zaszły ich od tyłu chwytając za uzdy koni.

– Zsiadajcie panowie, póki co wierzchowce nie będą wam potrzebne – ponagliła ich jedna ze strażniczek. Zsiedli posłusznie w milczeniu, starając się przełknąć wstyd, że dali się tak łatwo zaskoczyć.

Po chwili do ich grupki dołączyła kolejna kobieta o smukłej kibici, płomiennorudej grzywie i dzikim błysku w oku. Najprawdopodobniej była kimś w rodzaju przywódczyni, bowiem strażniczki złożyły jej coś, co przy pewnej dozie pobłażliwości można by uznać za meldunek.

– Nasze czujki dostrzegły ich krótko po tym, jak opuścili gród przez Bramę Południową. Nietrudno było za nimi podążać – gadali tak głośno, że mogliby obudzić umarłego.

Rudowłosa gestem odprawiła dwie strażniczki wraz z końmi wędrowców, po czym zwróciła się bezpośrednio do nich:

– Nazywam się Helena, choć zwą mnie także Hippolitą i pełnię tutaj funkcję dowódcy. Kim jesteście i skąd przybywacie? Mówcie szczerze, potrafię rozpoznać kłamstwo, a od tego, co powiecie, zależy jak zostaniecie przez nas potraktowani.

– Jestem Roland, jeden z Bezbłędnych Rycerzy, a to mój wierny towarzysz Tomasz, niedoszły pisarz. Przysyła nas Zdenek, aby rozpędzić was do domów.

– Śmiałe słowa, ale czy coś się za nimi kryje, czy to tylko puste dźwięki? Kasztelan wysyła już do nas trzy razy po dwa tuziny zbrojnych i za każdym razem odchodzili z niczym. Skąd ten pomysł, że samowtór poradzicie sobie lepiej, zwłaszcza, że jeden z was prawdopodobnie nigdy nie dzierżył miecza w dłoni.

Tomasz poczerwieniał cały na twarzy i już chciał coś zripostować, gdy ubiegł go Roland.

– Nie zwykłem sobie wyrabiać opinii w żadnej sprawie na podstawie relacji jednej osoby, Hippolito. Życie nauczyło mnie, że prawda zazwyczaj leży gdzieś pośrodku. Tedy zanim podejmę jakiekolwiek działania, najpierw chciałbym z tobą porozmawiać.

– W takim razie chodźcie za mną. Czas na rozmowy to jedna z niewielu rzeczy, których mamy tutaj pod dostatkiem.

– Widzę, że mój towarzysz się nieco zagotował, pod wpływem twojej uwagi o jego przydatności w walce. W rzeczywistości włada piórem ze sprawnością wytrawnego szermierza, choć o ile mi wiadomo jeszcze nikogo nie zabił. Pozwól mu pospacerować samodzielnie po obozowisku, póki trochę nie ochłonie i…

– Bezbłędny Rycerzu, twój towarzysz właśnie się oddalił.

– Co? Tak, tak, mhm, tak. Pewnie się zorientował, ze sobie niego dworuję. Nie alteruj się o niego, nic mu nie będzie.

Oprowadziła go krętym szlakiem wśród ognisk i posłań ku swojemu namiotowi, po drodze opowiadając co nieco o obozowisku i znajdujących się w nim kobietach.

– Większość z nich to kury domowe, nauczone tylko gotować, prać, sprzątać i rodzić dzieci, ale są wśród nas takie, które potrafią polować, a niektóre nawet walczyć. Mężowie bardzo często wymuszali na nich posłuszeństwo krzykiem i pięścią, przez co są odrobinę zahukane i brak im pewności siebie, ale jednocześnie są bardzo zdyscyplinowane i szybko się uczą. Niezależnie od zdolności czy pochodzenia połączył nas wspólny cel – chęć poprawy własnego losu i wszystkie jesteśmy jednakowo mocno zdeterminowane, żeby go osiągnąć. Jest nas dokładnie trzysta trzy, dlatego zwiemy się Dywizjonem.

– A jakie szczególne talenty posiadasz Ty? Co sprawiło, że wybrano cię przywódcą?

– Służyłam pod marszałkiem Fochem w armii królewskiej podczas kilku kampanii, wcześniej studiowałam uczone księgi w Akademii. Wiele by wymieniać, ale przede wszystkim jestem po prostu najwredniejszą suką w stadzie – odparła obnażając zęby w drapieżnym uśmiechu.

Roland zrozumiał, że słusznie nie wyciągał pochopnych wniosków na temat tych kobiet, tedy powtórzył Helenie wszystko, co naopowiadał mu kasztelan. Wysłuchawszy tych rewelacji skwitowała je pogardliwym prychnięciem.

– Cóż za bzdury! Można odnieść wrażenie, że nasza obecność tutaj jest kasztelanowi

z jakiegoś powodu nie w smak, dlatego ima się różnorakich sposobów, aby się nas stąd pozbyć. Dać się pożreć smokowi w ramach protestu, to niedorzeczność! Wyłuszczę ci nasze poglądy, słuchaj mnie uważnie, bo nie lubię się powtarzać. Zwiemy się cywilizowanym ludem, ale w społeczeństwie od wieków pokutuje przekonanie, że żona od dziewki służebnej różni się dwoma rzeczami: oprócz usługiwania powinna jeszcze rozkładać przed mężem nogi i nie dostaje w zamian żadnych pieniędzy. Mamy dość traktowania kobiet jak istot gorszych, postanowiłyśmy pokazać, że potrafimy być samowystarczalne i samodzielne. Żądamy, aby kobiety posiadały takie same prawa jak mężczyźni i mogły podejmować takie same prace jak oni. To podstawowe swobody, których nam się odmawia. Ponadto należy znieść zwyczaj składania ofiar smoku. Potrzebujemy jakiegoś doniosłego wydarzenia, aby nadać naszej sprawie rozgłosu. Chcemy stać się inspiracją dla kobiet wszelkich stanów, w całym królestwie. Jeśli w tym celu konieczne będzie zabicie smoka, nie zawahamy się tego zrobić, nie ważne jak bardzo nabija on kabzę Zdenkowi. Ruszymy kupą i zatłuczemy gada kłonicami, jak to drzewiej bywało – ostatnie zdanie niemal wykrzyczała.

– Musze przyznać, że to dość śmiały manifest. Ale sprawa jest godna, aby o nią walczyć. Nie widzę powodu, aby stawać wam na drodze – podsumował rycerz – Zresztą, co ja mówię! Nie widzę, w jaki sposób mógłbym tego dokonać, nawet przy wsparciu mego towarzysza – dodał prędko, widząc że Hippolita nadal się nie uspokoiła, a ogień gorejący w jej oczach nie był tylko odbiciem blasku ogniska.

Rozmowę przerwał im straszliwy ryk dobiegający zza sąsiedniego wzgórza. Ów dźwięk był tak głośny i wstrętny dla ucha, że nie mogło go wydać żadne boskie stworzenie. Przenikał trzewia i wprawiał ciało w drżenie. Rolandowi włosy stanęły dęba nie tylko na głowie, ale nawet w tych miejscach, co do których mógłby przysiąc, że owłosione nie są. Kolejny ryk rozległ się zanim pierwszy przebrzmiał na dobre i był jeszcze straszliwszy.

Wszyscy jak jeden mąż i jedna kobieta wyzwolona rzucili się na ziemię wtulając twarze w glebę, jakby taki bezpośredni kontakt z naturą mógł zapewnić im bezpieczeństwo. Nigdy wcześniej nie słyszeli takich ryków, ale wątpliwości nie ulegało, że tylko jedno stworzenie mogło je wydawać. Smok wylazł ze swego leża.

Wśród koron drzew zerwał się wicher gwałtowny pozbawiając gałęzie liści i łamiąc je. Ryki ucichły, lecz prawdziwa groza dopiero nadciągała. Ciekawość Rolanda przezwyciężyła strach. Nie podniósł się co prawda z ziemi, ale przewrócił na plecy i jął obserwować niebo. Miał nadzieję, ze zdoła ujrzeć monstrum. Wiatr wciąż przybierał na sile. Drzewa zaczęły jęczeć, gnąc się pod jego naporem, ogniska przygasły, a drobne przedmioty ulatywały na gościniec.

Rozległ się kolejny ryk a po niebie przemknął ogromny, acz smukły kształt. Niewiele można było dostrzec, smok był widoczny zaledwie jako cień na tle gwiazd. Rozpiętość jego skrzydeł sięgała kilkudziesięciu łokci, długość od pyska do ogona jeszcze więcej. Zatoczył krąg ponad polami i skierował się prosto na obóz. Leciał tak nisko, że tym razem można było dostrzec nawet pojedyncze łuski nefrytowej barwy tworzące jego pancerz.

Rycerz zauważył, że Helena także przygląda się smokowi, więc wykrzyknął:

– Jest piękny!

– Zaraz zginiemy! – odkrzyknęła Hippolita, gdy bestia rozwarła pełną kłów paszczę

i rzygnęła ogniem. Płomień na szczęście przeleciał ponad obozowiskiem i podpalił las za ich plecami. Byli przekonani, że bestia zaraz powróci, aby dopełnić dzieła zniszczenia, lecz tak się nie stało. Wszystko skończyło się jeszcze naglej niż się zaczęło.

Helena zerwała się z ziemi jak rażona piorunem i jęła wydawać rozkazy. Część kobiet natychmiast pognała z wiaderkami do płynącego nieopodal strumienia, aby nabrać wody do gaszenia lasu. Pozostałe zajęły się porządkowaniem obozowiska i zbieraniem z traktu rzeczy porozrzucanych przez wiatr. Strach minął, ale pozostawił na ich twarzach pustkę, jakby coś im zabrano.

– Potrzeba będzie trochę czasu zanim dojdą do siebie – Roland zwrócił się do przywódczyni, gdy opanowała sytuację – Pomogę wam. Zamierzam zająć się smokiem.

– Oszalałeś?! Chcesz zginać? – wykrzyknęła – Nie, nie oszalałeś. Zobaczyłeś coś, prawda? Coś, co pozwala ci sądzić, że poradzisz sobie z tą bestią.

– Bestia powiadasz? Zaiste niezwykła to bestia, która posiada własnych pachołków.

A tak się składa, że widziałem kilku jak po podpaleniu lasu umykali tak prędko, że się piętami po półdupkach kopali. Wyruszam niezwłocznie. Będzie mi potrzebny mój koń.

Ruszyła wydać odpowiednie dyspozycje, a tymczasem do rycerza zbliżył się Tomasz

z wielce przerażona miną.

– Uspokój się Tomaszu, smok już dawno odleciał.

– Nie o smoka tu chodzi jeno o inną dręczącą mnie zmorę. Kiedy ty rozmawiałeś

z Hippolitą, kilka z tych kobiet złożyło mi nieprzyzwoite propozycje.

– A ty oczywiście odmówiłeś kategorycznie, oczywiście kiwając przy tym głową, co tylko je rozzuchwaliło – odparł z przekąsem Roland.

– Nie powinny lgnąć do ciebie? Prawdziwego rycerza w lśniącej zbroi…

– Uwierz mi, takich kobiet jest mnóstwo, ale to zwykłe blachary. Nie warto sobie nimi zawracać głowy. A te tutaj doceniają twój urok osobisty i niezaprzeczalny intelekt. Ja jadę rozprawić się ze smokiem, a ty weź się w garść i zajmij się tą prawdziwie męską częścią naszej roboty. Widzisz Tomaszu, te kobiety żądają emancypacji, ale do tego jednego zawsze będą potrzebować mężczyzn.

– Na pewno dasz sobie radę ze smokiem? A może ci towarzyszyć?

– Och, nie alteruj się zbytnio. Zrobię mu z dupy jesień średniowiecza, czy jak to tam się mawia…

***

Rolandowi wydawało się, że z dala od ognisk obozowiska jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności na tyle, że będzie mógł dostrzec coś więcej, li tylko czubek własnego nosa. Gdy zagłębił się w czeluść smoczej jamy przekonał się, że miał rację – tak mu się tylko wydawało. Grotę wypełniał nieprzenikniony mrok.

Rycerz stanął w bezruchu i czekał. Sto uderzeń serca. Dwieście. W końcu poirytowany zdecydował się ruszyć po omacku. Niemal natychmiast zahaczył nogą o wystającą skałę

i przewrócił się z łoskotem, który odbił się donośnym echem od ścian jaskini. Pochwa z mieczem odpięła mu się od pasa i poszybowała w mrok. Nawet nie próbował jej szukać. Niczym niezrażony jął pełznąć przed siebie, dłońmi odnajdując drogę na śliskich, pokrytych cienką warstewką lodowatej wody skałach.

Na podstawie powracających do niego ech udało mu się ustalić, że znajduje się

w czymś w rodzaju długiego i wąskiego korytarza, opadającego łagodnie ku wysoko sklepionej, rozległej komorze. Zapewne tam znajdowało się legowisko smoka.

Raz zdało mu się, że usłyszał jakieś poruszenie w ciemności. Zamarł na chwilę w bezruchu, lecz dźwięk się nie powtórzył, więc ruszył ponownie. Wędrówka zdawała się nie mieć końca. Wreszcie jego dłonie natrafiły na pustkę. Obrócił się nogami do przodu i powoli opuścił w dół, chwytając dłońmi za występ skalny i opierając na nich ciężar ciała, mając nadzieję, że sięgnie stopami dna zagłębienia. Z ledwością, ale udało mu się to. Był na miejscu. To tutaj miał się kryć rzekomy smok.

Postąpił kilka kroków przed siebie, gdy grotę wypełnił donośny głos. Okazało się, że oprócz ryczenia niczym stado żubrzyc w rui, bestia potrafi także całkiem biegle władać ludzkim językiem, choć jej akcent był nieco archaiczny.

– Jak śmiesz zakłócać mój spokój, człowieku?!

Głos był naprawdę donośny. Rycerz skrzywił się, ale nie zatrzymał.

– Jeszcze jeden krok, a zginiesz. Rozerwę cię na kawałki!

Grota wypełniła się echami, które zdawały się dobiegać zewsząd. Roland był pewien, że to jakaś sztuczka, podobnie jak widmo smoka nad obozowiskiem.

– Pożrę cię, a potem wypluje twoje kości!

Głosy dobiegały zewsząd, z wyjątkiem jednego miejsca. Rzucił się gwałtownie w tym kierunku. Zderzył się ze stworzeniem wielkości człowieka, pokrytym dziwną, śliską, lecz suchą skórą. Zaczęli się szamotać. Oślizgła kreatura niemal wyrwała się z jego uścisku. W ostatniej chwili udało mu się chwycić ją za ogon.

Stworzenie wydało zgłuszony okrzyk:

– Uh, puść mój ogon, bo go urwiesz!

– W porządku, puszczam – odpowiedział Roland, rozluźniając chwyt.

Ale urwał. Szarpnął gwałtownie, wkładając w to wszystkie siły i ogon oderwał się od reszty ciała. Rozległo się ciche pstrykniecie i nad walczącymi rozbłysła kula światła. Początkowo blask całkowicie ich oślepił, ale wkrótce oczy się przystosowały i wreszcie mogli się dostrzec nawzajem.

– Popatrz cóżeś uczynił – rzekło z wyrzutem stworzenie.

Roland przyjrzał mu się uważnie. Dwie ręce, dwie nogi, żadnych skrzydeł ani paszczy pełnej zębów, ogon urwany. Nie zgadzało się nic, z wyjątkiem może cuchnącego oddechu.

Z ust przebierańca wionął iście trupi odór.

– Nie jesteś smokiem – zauważył przytomnie.

– Pewnie, że nie – odparł mężczyzna i ponownie rzucił się na rycerza.

Zwarli się w niedźwiedzim uścisku tarzając się po ziemi, kopiąc i gryząc, plując i warcząc. Gdy w końcu Rolandowi udało się oswobodzić ręce, chwycił za pierwsze, co mu się pod nie nawinęło i ścisnął. Okazało się, że to krocze przeciwnika. Jego adwersarz niemal natychmiast przestał się szarpać. Śmierć nam za jaje, jak mawiał poeta.

– Gadaj, kim jesteś i co tu robisz!

– Jestem aaa… aktorem… puść – wystękał

– Gadaj, albo do końca życia będziesz śpiewał falsetem!

– Ciężko zdobyć się na wyznania, kiedy ktoś ściska ci klejnoty. Puść, to odpowiem na twoje pytania, skoro już się zorientowałeś, że to wszystko blaga.

– Zaufam ci – rzekł Roland puszczając przyrodzenie aktora – a teraz mów.

– Nazywam się Edward, jestem aktorem, iluzjonistą i wynalazcą. Kasztelan Zdenek opłacił mnie, żebym udawał smoka. Wszelkimi dostępnymi sposobami – westchnął ciężko

i kontynuował – Zresztą nie robię tego po raz pierwszy, bo już od przeszło lat dwudziestu. Chociaż kiepski ze mnie magik. Wyczarowanie widma smoka ponad lasem nie stanowi dla mnie problemu, ale prawdziwego ognia już tak – rycerz pokiwał ze zrozumieniem głową, tak jak miał w zwyczaju robić to jego towarzysz – Podejrzewam, że dostrzegłeś moich pomocników podpalających las, bowiem inaczej nie wkroczyłbyś tutaj tak śmiało. Miałem nadzieję, że wszyscy będą zajęci obserwowaniem smoka.

– Zaiste dostrzegłem ich, choć umykali jakby ich sam diabeł gonił. Intryguje mnie jednak sprawa, po cóż wdziewasz tak dziwaczny kostium.

– To chyba oczywiste – prychnął Edward – kostium pozwala mi lepiej wczuć się w rolę. Pozbywam się wszelkich ludzkich odruchów. Wyzwalam w sobie pierwotne instynkty bestii, jedyne czym zaczynam się kierować, to żądza krwi.

– Oszczędź mi tych bajań, bom jeszcze gotów w nie uwierzyć i posiekam cię na kawałki.

– Może faktycznie za bardzo się uniosłem. Wybacz rycerzu, korzę się w prochu

u twych stóp…

– Dobrze już dobrze – przerwał mu Roland – Opowiadaj o kostiumie, bo wielce mnie zaintrygował.

– Ten kostium to istny majstersztyk, moje najwspanialsze dzieło. Z żywicy pewnego gatunku drzew udało mi się w odpowiedniej temperaturze wyekstrahować substancję, którą można dowolnie formować, a po zastygnięciu nabiera ona zdumiewających właściwości. Staje się bardzo wytrzymała, a przy tym niezwykle lekka i elastyczna. Ponadto całkowicie zatrzymuje wodę i można ja barwić na dowolne kolory.

– Udało mi się ją rozerwać – wtrącił rycerz wskazując leżący nieopodal ogon, prawdopodobnie odrzucony przez nich w ferworze walki.

– Owszem, ale sam wiesz najlepiej, ile musiałeś włożyć w to siły.

– Zaiście, niezwykła to substancja. Nie myślałeś nigdy, żeby całkowicie poświęcić się wynalazczości?

– W tym właśnie tkwi szkopuł. Jako wynalazca byłbym na równi wyklęty przez kościół, co jako magik. Dla inkwizytorów nie ma różnicy – jedno i drugie to kacerstwo, a jako takie prowadzi prostą drogą na stos. Nieopatrznie zdradziłem się niegdyś przed kasztelanem Zdenkiem ze swoimi rozlicznymi talentami. A teraz musze mu pomagać pod groźba wydania mnie Świętej Inkwizycji. Pomagam mu, chociaż w głębi duszy jestem całkowicie przeciwny jego praktykom.

– Co masz na myśli? Chodzi o pieniądze, które na tym zbija? Powiedz, że tak, bowiem alternatywa jest zbyt potworna!

– Sam chciałbym, żeby tak było. Myślałem o tych biednych wieśniaczkach, które rzekomo składane są smoku w ofierze. Zdenek wykorzystuje je, żeby zaspokoić swoje chucie. Każdy facet lubi sobie od czasu do czasu podupczyć – Roland ponownie pokiwał głowa, myśląc o swoim towarzyszu – Ale kasztelan podobno jest prawdziwie nienasycony. Szczególnie upodobał sobie chłopki, których kobiecość ledwo co zdążyła rozkwitnąć. Wycina im języki, żeby nie mogły zaświadczyć o jego winie. Co dzieje się z nimi, gdy już mu się znudzą, tego nie wie nikt.

– To suczy syn! Bogdaj nigdy by się nie urodził! Oby jego członek poczerniał, skurczył się i odpadł. Skrócę go o głowę, taka jego mać! – wpadł w furię Bezbłędny Rycerz –

W tej zapomnianej przez Boga i ludzi krainie pozostawał bezkarny przeszło lat dwadzieścia. Zdaje się to niemożliwością utrzymać to w sekrecie tak długo, ale to się zmieni. Wkrótce zostaniesz wolnym człowiekiem, Edwardzie. A twoja tajemnica tajemnicą pozostanie.

– Puszczasz mnie wolno?

– Nie widzę powodu, dla którego miałbym postąpić inaczej. Proszę cię tylko o dwie rzeczy: daj mi swój kostium i wyczaruj dla mnie takie samo światło jak to nad naszymi głowami. Jeśli nie znajdę swojego miecza, będę musiał urwać łeb Zdenkowi gołymi rękami.

 

***

Kiedy Roland opuścił jaskinię już świtało. W blasku poranka droga powrotna zajęła mu zdecydowanie mniej czasu niż nocą. Spodziewał się, że zastanie obóz pogrążony we śnie, lecz w istocie nie spał chyba nikt. Kilkaset kobiet ustawiło się wokół dogasającego ogniska, przy którym siedział Tomasz i opowiadał jakąś historię. Wszystkie słuchaczki były tak pochłonięte opowieścią, że nie zauważyły przybycia rycerza, nawet gdy ten pozostawił konia

i począł przepychać się ku ognisku.

– A wtedy Roland odrąbał ostatni z łbów stugłowej hydry, pozbawiając ją żywota –

w tym momencie rycerz dotarł do ogniska, złapał towarzysza za ramię i odciągnął nieco na bok.

– Stugłowa hydra?! Na litość boską! – wysyczał – Wiesz równie dobrze jak ja, że ta hydra miała tylko dwie głowy, z czego jedna niechybnie była niedorozwinięta. Rozumiem, że to miała być długa opowieść, ale tym razem przeszedłeś samego siebie.

– Musiałem coś wymyślić. W powietrzu wisiał zbiorowy gwałt – szeptał gorączkowo pisarz.

– Zazwyczaj mężczyźni zmyślają historie, żeby zaciągnąć kobietę do łóżka. Ty robisz to w celu zupełnie przeciwnym. Na szczęście przynoszę ci wybawienie – stwierdził Roland, po czym podniósł głos i zwrócił się do wszystkich – Smok nie stanowi już żadnego zagrożenia. Ale mogę wam pokazać, gdzie kryje się prawdziwy potwór.

 

***

Maryna, jak co dzień, niosła właśnie tacę z wieczerzą dla kasztelana, gdy ktoś złapał ją za ramię i pociągnął w głąb korytarza. Choć zlękła się bardzo, nie mogła krzyknąć. Po chwili jednak uspokoiła się, bo chociaż rudowłosą kobietę, która trzymała ją za rękę widziała po raz pierwszy, to towarzyszącego jej mężczyznę poznała natychmiast – był to Roland, Bezbłędny Rycerz.

– Dziewczyno – odezwała się rudowłosa – czy kasztelan cię skrzywdził?

Maryna spuściła wzrok, wpatrując się intensywnie w swoje trzewiki.

– Musimy to wiedzieć – tym razem odezwał się rycerz.

Chwycił dziewczynę delikatnie za brodę i ją uniósł. Nie mogła im nic powiedzieć, lecz wyczytali prawdę w jej oczach.

To była pierwsza udana inwazja na zamek w Nigdybądzinie. Znamienne przy tym jest, że dokonały jej kobiety, przy współudziale zaledwie dwóch mężów i odbyła się w kompletnej ciszy. Kasztelan był niczego nie świadom, póki do jego komnaty nie wpadł z impetem i hukiem wyłamanych drzwi Roland i nie rzucił kostiumu smoka na jego stół.

– Co to ma znaczyć?! Waszmość wpadasz jak po ogień i rzucasz przede mnie jakieś przedmioty nieznanej prowinencji.

– Złupiłem tę skórę ze smoka.

– Co to za bzdura? Przecież nie ma żadnego… – nagle Zdenek poczerwieniał – Ty durniu, miałeś tylko rozgonić te baby!

– Okłamałeś mnie kasztelanie. Chciałeś mnie wykorzystać w swoich niecnych planach, podobnie jak wielu przede mną. Skoro nie ma żadnego smoka, to co się dzieje z dziewczynami, które miały być składane mu w ofierze? Raczysz odpowiedzieć na to pytanie?

– Nie mam zamiaru. Mam dość twoich impertynencji. Straże!

– Obawiam się, że straże ci nie pomogą – wyszarpnął miecz z pochwy i przystawił go do gardła Zdenka. Ten próbował się odsunąć na krześle, lecz przy swojej tuszy nie był w stanie. – Powinienem cię teraz zabić jak zwykłego śmiecia, ale byłaby to zbyt mała kara za twe niecne uczynki – wzmocnił nieco nacisk i na krtani kasztelana pojawiła się pojedyncza kropelka krwi – Na korytarzu czeka trzysta żądnych satysfakcji kobiet. Zostawię cię z nimi. Jeśli o mnie chodzi, to możesz zastosować się do własnej porady i wszystkie je wychędożyć – z tymi słowami opuścił komnatę.

Na korytarzu zwrócił się do Heleny:

– Chciałaś nadać waszej sprawie rozgłosu. Myślę, że powieszenie kasztelana Nigdybądzina za jaja na murach jego własnego zamczyska to doskonały sposób, aby ten rozgłos osiągnąć.

***

Dwóch mężczyzn podróżowało konno gościńcem w kierunku zachodzącego słońca. Choć grodziszcze pozostawili daleko za sobą, nadal dobiegały ich krzyki kasztelana.

Koniec

Komentarze

 Wzmianka o smoku wydała się mi niezwykle intrygująca, jednak wydaje mi się - powtórzenie.

 Zaiste dostrzegłem ich, choć umykali jakby ich sam diabeł gonił


Ciekawa próba stylizacji opowiadania, ale zachwytu nie wzbudza.

Ha. Dobrze, że dałam radę doczytać ten pierwszy akapit, bo gdyby nie to, to wizja smętnego rycerza ubranego jeno w płaszcz kolczy na gołe cialo i okrytego opończą goniłaby mnie niechybnie przez kolejne godziny.


Kiedy w grę wchodzi kilkaset rozwścieczonych kobiet nic nie jest oczywiste.

I kilka literówek...

I te smaczki od Focha, przez wiernego Tomasza i "bo nie lubię się powtarzać" a to tylko z akurat tego kawalka, który czytam, wiedząc, że jest ich znacznie więcej (smaczków).

"Smoku" czy "smokowi"? Czy może kolejny smaczek?

 

Ogólnie jestem zachwycona, chociaż końcówka mogla być ciut bardziej. Ale i tak dam sześć, a co!

No nie, dopiero gdy przeczytam jeszcze raz...

Na początek powiem: nie przejmuj się długością komentarza. Ja tak mam i już.

 

Podoba mi się Twój styl oraz konwencja, której użyłeś, bo lubię humor, inteligentne wstawki i puszczanie oczek do czytelnika. ; ) Końcówkę jednak i ogólne rozwiązanie kwestii smoka uważam za słabe, ode mnie więc 4. Razem z 6 Niezgody będziesz miał więc 5 na zachętę. ; P

 

„Mężczyźni nie przerwali podróży, kierując się ku migoczącym w oddali ogniom obozowiska, które było ich celem odkąd opuścili Nigdybądzin. Niewielu było śmiałków, którzy odważyliby się zrobić to dobrowolnie. Choć nie można było odmówić im animuszu, było to działanie zgoła nierozsądne, żeby nie rzec - głupie. Miejsce ich przeznaczenia cieszyło się złą sławą, osobliwie niebezpiecznym będąc dla mężczyzn.”

Za dużo tego bycia.

 

„Był istną personifikacja dobrobytu...” - Literówka: personifikacją.

 

W paru miejscach edytor dziwnie porozdzielał Ci wiersze. Staraj się na to zwrócić uwagę przy następnym tekście. ; )

 

„Witaj w mych skromnych progach oraz na zarządzanych przeze mnie ziemiach Bezbłędny Rycerzu Rolandzie.” - Przed bezpośrednim zwrotem do osoby przecinek, czyli przed „Bezbłędny”.

 

„Pozwól, napijmy się wina nim przejdziemy do interesów – klasnął w dłonie i wykrzyknął gromko – Maryna!”

Po pierwsze: podmiot. Przed chwilą podmiotem był Roland, więc kto klasnął w dłonie? Nawet jeżeli intuicyjnie wiadomo, kto co mówi lub robi, wypada dookreślić zmianę podmiotu.

Po drugie: nieprawidłowy zapis dialogu. Po myślniku następuje opis, więc po „interesów” kropka, „klasnął” wielką literą, no i po „gromko” dwukropek.

Widzę, że dalej w tekście jest podobnych przypadków więcej, więc reszty wymieniać nie będę. Zajrzyj sobie do wątku tutaj. Selena ładnie wyłożyła m.in. właśnie zasady konstrukcji dialogów. Przeczytaj, przyda Ci się.

 

„Zdenek nie patrzał teraz na swojego rozmówce” - Literówka: rozmówcę.

 

„...gapiąc się na musculus gluteus maximus prężące się pod zgrzebnym giezłem służki.” - Nie jestem znawcą łaciny, ale wygląda na to, że tutaj jest tylko jeden pośladek, bo zastosowałeś nazwę w liczbie pojedynczej. Zatem „prężący”, a nie „prężące”, choć wiem, że to wtedy brzmi kiepsko...

 

Gubisz sporo przecinków, btw.

 

„Zdenek zerwał się z krzesła ze zwinnością, o która trudno by posądzać osobę o jego tuszy...” - Literówka: którą.

 

„więc będziecie mogli podzielić się tą ciężka praca” - Literówka: ciężką.

 

„– A nad czym tak waszmość deliberujesz, jeśli można wiedzieć.” - To pytanie, więc na końcu raczej znak zapytania.

 

„...dzieci będą sypały przed tobą płatki kwiatów, kobiety będą mdlały na sam twój widok, a mężczyźni zazdrościć odwagi i sprytu.” - Hm, ALBO kobiety będą mdlały, a mężczyźni zazdrościli, ALBO kobiety będą mdleć, a mężczyźni zazdrościć, ALBO kobiety będą mdlały, a mężczyźni będą zazdrościć – aczkolwiek to ostatnie ze względu na ponowny nadmiar „bycia” jest niewskazane.

 

„Kasztelan wysyła już do nas trzy razy po dwa tuziny zbrojnych i za każdym razem odchodzili z niczym.” - Chyba literówka: wysyłał?

 

„Skąd ten pomysł, że samowtór poradzicie sobie lepiej, zwłaszcza, że jeden z was prawdopodobnie nigdy nie dzierżył miecza w dłoni.” - Ponownie, to pytanie, więc na końcu raczej znak zapytania.

 

„Pewnie się zorientował, ze sobie niego dworuję.” - Literówka: że.

 

„Jest nas dokładnie trzysta trzy, dlatego zwiemy się Dywizjonem.” XDDD

Jak wspomniała Niezgoda – ja też kocham smaczki. ; P

 

„A jakie szczególne talenty posiadasz Ty?” - W dialogach (w opisach zresztą też) nie piszemy zwrotów typu „ty”, „ciebie” itp. Wielką literą. Po prostu jakie talenty posiadasz ty. (Nie wiem zresztą, skodo Ci się to wzięło, bo już w następnym zdaniu jest „cię” małą literą ; P).

 

„...żona od dziewki służebnej różni się dwoma rzeczami: oprócz usługiwania powinna jeszcze rozkładać przed mężem nogi i nie dostaje w zamian żadnych pieniędzy.”

Hm? A dziewka służebna dostaje pieniądze? Czy to nie raczej prostytutka?

 

„Mamy dość traktowania kobiet jak istot gorszych” - Raczej jak kogo? istoty gorsze.

 

Kiedy kasztelan powiedział „smoku” zamiast „smokowi”, wyglądało to na zabieg celowy. Ale już w ustach Heleny, która wszak wyraża się jak osoba wykształcona, „smoku” wydaje się brzydkim błędem.

 

„nie ważne jak bardzo nabija on kabzę” - nieważne łącznie

 

„– Musze przyznać, że to dość śmiały manifest.” - Literówka: Muszę.

 

„...jakby taki bezpośredni kontakt z naturą mógł zapewnić im bezpieczeństwo. Nigdy wcześniej nie słyszeli takich ryków” - Powtórzenie.

 

„Płomień na szczęście przeleciał ponad obozowiskiem i podpalił las za ich plecami.” - Za ich plecami? Przecież leżeli na ziemi w tym momencie.

 

Och, gaszenie lasu wiaderkami, lol.

 

„Chcesz zginać?” - Literówka: zginąć.

 

„– Nie powinny lgnąć do ciebie? Prawdziwego rycerza w lśniącej zbroi…
– Uwierz mi, takich kobiet jest mnóstwo, ale to zwykłe blachary.”

Ahahahahaha! XD

 

„A te tutaj doceniają twój urok osobisty i niezaprzeczalny intelekt. Ja jadę rozprawić się ze smokiem, a ty weź się w garść i zajmij się prawdziwie męską częścią naszej roboty. Widzisz Tomaszu, te kobiety żądają emancypacji, ale do tego jednego zawsze będą potrzebować mężczyzn.”

Uważaj na zaimki, zwłaszcza podobnie brzmiące, bo ich nagromadzenie potrafi okropnie zgrzytać.

 

A skąd Roland wiedział, gdzie jest jaskinia smoka?

 

„– Pożrę cię, a potem wypluje twoje kości!” - Literówka: wypluję.

 

„Rozległo się ciche pstrykniecie i...” - Pstryknięcie.

 

„– Uh, puść mój ogon, bo go urwiesz!” - Zaznaczam tylko, że „uh” to anglizm, którego w bardziej „literackim” tekście bym nie lubiła, ale tutaj, jako że i tak mieszasz wszystko ze wszystkim, nie przeszkadza. ; )

 

„A teraz musze mu pomagać pod groźba wydania mnie Świętej Inkwizycji.” - Dwie literówki: muszę oraz groźbą.

 

„Roland ponownie pokiwał głowa” - głową.

 

„W tej zapomnianej przez Boga i ludzi krainie pozostawał bezkarny przeszło lat dwadzieścia. Zdaje się to niemożliwością utrzymać to w sekrecie tak długo, ale to się zmieni.”

 

„Kasztelan był niczego nie świadom” - nieświadom łącznie.

 

„– Obawiam się, że straże ci nie pomogą – wyszarpnął miecz z pochwy i przystawił go do gardła Zdenka.”

Tu znowu kwestia podmiotu. Trzeba dookreślić, kto wyszarpnął miecz.

 

 Pozdrawiam! ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za wytknięcie wszystkich braków i niedoróbek.Wszelka konstruktywna krytyka jest przeze mnie mile widziana. Następnym razem zanim coś opublikuje, to bardziej przyłożę się do redakcji i korekty, bo teraz mi trochę głupio.

Literówki i brak przecinków to jedno, ale nagromadzenia zaimków w niektórych miejscach i problemów z określeniem podmiotu sam bym pewnie nie wyłapał. Teraz zwrócę baczniej na to uwagę. Co do rozdzielania wierszy w dziwnych miejscach, to wiem w czym problem, tylko zorientowałem się zbyt późno żeby to poprawić. O konstrukcji dialogów poczytam, bo zawsze uważałem, że robię to dobrze :D

Co do gaszenia lasu wiaderkami, na swoje usprawiedliwienie mogę rzec, że las w pospiechu podpalili pachołkowie Edwarda, więc jego ugaszenie w zarodku nie powinno być wielkim problemem. Z drugiej strony faktycznie można było to rozwiązać inaczej.

Roland wiedział gdzie jest jaskinia smoka, bo wszyscy to wiedzieli, tak ja to widzę. Ale skoro jest to niejasne to trzeba by wspomnieć o tym w tekście.

Błędna odmiana smoka to babol z mojej strony, biję się w pierś.

Wplatanie różnych smaczków i nawiązań w tekst sprawia mi wielką frajdę, dlatego bardzo się ciesze, że podobnie to odbieracie podczas czytania ;)

Pozdrawiam

Życzę zatem powodzenia przy przyszłych tekstach! ; )

 

Co do jaskini smoka to zasugerowałam się tym, co mówił wcześniej kasztelan, że nie każdemu z turystów udawało się zobaczyć smoka (a przecież popędziliby od razu do jamy, gdyby znali jej położenie?) , no i gdyby niewiasty wiedziały, gdzie smok ma swoje leże, chyba poszłyby bezpośrednio do niego, by negocjować? Ale może się czepiam. ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Miejsce ich przeznaczenia --- A nie cel podróży?

zważywszy jego dalece niestosowny do takiego spotkania strój, --- no i co z tym strojem? zważywszy na co? (pytanie pomocnicze).

Majestat kasztelana składał się w niezliczone fałdy na jego brzuchu, --- układał brzmiało by lepiej, moim skromnym zdaniem.

wykrzyknął gromko – Maryna! --- a gdzie uciekł dwukropek?

Wieniec bobkowy każę włożyć ci na skronie --- Ha ha ha! To mi się podoba!

gadali tak głośno, --- To są ONE, więc gadały.

Oprowadziła go krętym szlakiem --- poprowadziła. Poprowadziła...

że wybrano cię przywódcą? --- przywódczyNIĄ, gdyż to ONA.

nie ważne --- razem plus przecinek

Ruszyła wydać odpowiednie dyspozycje, --- ale kto? Niby wiadomo, lecz wymienienie osoby wskazane, by nie plątały się podmioty.

– Zaiście, --- zaiste.

Brakuje mrowia i jeszcze kilku przecinków.

Wypada pogratulować i podziękować --- taką są tutaj rzadkością opowiadania, nie dotyczące spraw ostatecznych i prawd objawionych, że Twoje, relaksując i bawiąc, świeci na tle. Ale, wiesz, zaświeciłoby jaśniej, gdyby nie to, co powyżej... Cieszyłbym się bardzo, nie mając nic do wyławiania z następnych Twoich tekstów.

Z jednym zgodzić się nie mogę: "gadali tak głośno" - określenie to dotyczy Rolanda i Tomasz, dlatego jest jak najbardziej poprawne. Niefortunnie w tamtym miejscu postawiłem myślnik, co może sugerować, że nie jest to już fragment wypowiedzi strażniczek. Mea culpa ;)

Kolejne opowiadanie mam już gotowe, jednak wstrzymałem się z jego publikacja, chcą zobaczyć jaka będzie reakcja na to co pisze i także ile błędów mi się wytknie, których sam nie zauważyłem. Część powstała zapewne przy przepisywaniu tekstu do komputera, a część z moich braków znajomości gramatyki i interpunkcji (ortografów chyba nie było?). W każdym razie wiem, że teraz muszę się znacznie bardziej przyłożyć do poprawienia tekstu i wziąłem to sobie do serca. Będzie tylko lepiej, obiecuje :)

Nowa Fantastyka