- Opowiadanie: ferkele - HISTORIA BARONA WINNER-KREUTZA część 1 - dzieciństwo

HISTORIA BARONA WINNER-KREUTZA część 1 - dzieciństwo

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

HISTORIA BARONA WINNER-KREUTZA część 1 - dzieciństwo

Tytułem wstępu.

 

 

Drodzy Czytelnicy.

 

Wczorajszy wieczór był dla naszej rodziny jednym z najtrudniejszych w dotychczasowej historii rodu Winner-Kreutzów. Kilka dni temu pewien osobnik ukrywający się pod pseudonimem Panoptic ujawnił na łamach pisma „Nowa Fantastyka" dawno zapomniane fragmenty twórczości geniusza ukraińskiej literatury Vladislava von Urinova, co spowodowało że dziadek mój, baron Urlich Maria von Winner-Kreutz wystosował do redakcji list, który miał na celu sprostowanie pewnych niejasności wynikających z owej feralnej publikacji. Urlich Maria von Winner-Kreutz jest jednym ze spadkobierców spuścizny mistrza Urinova. Uznaliśmy, że mamy do czynienia z prowokacją mającą na celu wywołanie zamieszania wokół twórczości ukraińskiego prozaika. Dziadek bardzo to przeżył. Baron ma już swoje lata i jakiekolwiek negatywne emocje nie są dla niego wskazane. Wczoraj wydarzyło się jednak coś, co nie pozwala nam Winner-Kreutzom milczeć. Ta podła kreatura, której proweniencji możemy się tylko domyślać (co dziadek mój szczegółowo opisał liście do redakcji) ,w komentarzu pod ostatnią publikacją połączyła w sposób obraźliwy i wyraźnie sugerujący – opis śmierci mistrza Vladislava von Urinova z osobą mojego dziadka. W trosce o jego zdrowie nie pokazaliśmy mu owego bezpodstawnego zbioru kalumnii i steku bzdur. Niemniej, ze względu na duże zainteresowanie wątkiem a także w trosce o dobre imię rodu Winner-Kreutzów czuję się w obowiązku by przytoczyć Państwu kilka faktów z życiorysu mojego dziadka i jego relacji ze wspomnianym pisarzem. Ze względu na obszerność materiałów którymi dysponuję ( dziadek mój był niepoprawnym kronikarzem własnych dziejów) zdecydowałem się na publikację w odcinkach. Niniejszym, daje Państwu do przeczytania pierwszą historię, obejmującą okres od 1869 roku do momentu, gdy szesnastoletni Urlich von Winner-Kreutz poznaje Vladislava von Urinowa .

 

Zwracam się również z prośbą do czytelników. W całej historii ukryta jest pewna zagadka, nad rozwiązaniem której głowię się od wczesnych lat dzieciństwa. Pewna tajemnica która trawi całą rodzinę Winner-Kreutz. Dziadek jest człowiekiem skrytym i raczej niedostępnym. Nigdy nie chciał o tym rozmawiać. Wiem że w publikowanych przez Panoptica opowiadaniach von Urinova ukryty jest klucz do rozwiązania tej zagadki. Pewne tropy pojawiły się już w komentarzach i jestem Państwu za to niezmiernie wdzięczny. Liczę na to, że wspólnymi siłami uda się trafić na trop tej zagadki, odnaleźć zagubione rękopisy von Urinova, i przede wszystkim rozszyfrować tożsamość owego Panoptica.

 

 

 

 

 

Historia barona Winner Kreutza. DZIECIŃSTWO.

 

 

 

Dziadek mój, baron Urlich Maria von Winner-Kreutz przyszedł na świat zimą 1869 roku. Żeby uświadomić Państwu, jak wiele czasu upłynęło od jego narodzin wspomnę tylko, że w owym roku Dmitrij Mendelejew zaprezentował, po raz pierwszy układ okresowy pierwiastków chemicznych a w Egipcie otwarto kanał Sueski. Wiem, że łapiecie się Państwo teraz za głowy, robiąc w myślach szybki rachunek i stwierdzacie, jak to możliwe że dziadek jeszcze żyje, skoro według waszych obliczeń skończył niedawno 142 lata. Przyznam szczerze, że zagadki jego długowieczności nie rozwikłał do tej pory żaden z członków naszej rodziny. Dziadek śmieje się tylko i mówi że to zasługa szparagów i kobiet.

 

O pierwszych latach jego życia nie wiadomo właściwie nic. Nie zachowała się żadna wzmianka ani w jego dziennikach, ani w licznych listach do przyjaciół. Pierwsze zapiski dziadka, datowane na rok 1880 pisane niezgrabnym, dziecięcym charakterem pisma informują : „Pojawiłem się we wsi kilka lat temu. Byłem za mały, żeby pamiętać w jakich okolicznościach przygarnęła mnie do swojej leśnej chatki babcia Hania. Byłem sierotą, podrzutkiem – o czym dobitnie od czasu do czasu przypominała mi grupa wiejskich wyrostków z rudym Felkiem od kowala na czele(…) Gdy pytałem babci Hani skąd się wziąłem, odpowiadała zdawkowo – dziad cię przyniósł , Żydzi cie podrzucili i zostawili na progu chałupy, matce wypadłeś spod giezła w środku lasu, pies cię wygrzebał na śmietniku pod zamtuzem (…) W dzień babcia Hania zwykle spała. Miarowy odgłos chrapania dobiegał z jej sypialni i trzeba było chodzić na palcach żeby jej nie zbudzić i nie dostać po łbie pantoflem, miotłą ,czy czymkolwiek, co znalazła pod ręką. Ja w tym czasie kręciłem się po obejściu zaglądając to tu, to tam i robiąc wszystko, żeby nie rzucać się za bardzo w oczy. Nawet pies Bary znikał wtedy na długie godziny i nikt nie wiedział co się z nim dzieje. Prawdziwe życie w leśnej chatce zaczynało się dopiero po zmroku. Babcia Hania ryglowała drzwi i z wielkiego kufra wyciągała przedziwne przedmioty. Miała tam na przykład zasuszone skrzydło nietoperza, wielki zakręcony róg, który wyglądał, jak by należał do jakiegoś diabła, mnóstwo zasuszonych płazów i gryzoni, wypchanego kota i lustro w którym nic się nie odbijało. Siadałem czasami na zapiecku i obserwowałem jak babcia pichci swoje eliksiry w wielkim kotle, smakując co jakiś czas chochlą, siorbiąc głośno parujące płyny. Rzucała przy tym na głos dziwne zaklęcia, ale nie jakieś tam czary-mary, hokus-pokus. Posługiwała się całymi, skomplikowanymi formułami w obcym, ale dźwięcznym języku."

 

Z dzienników dziadka, można wywnioskować że był sierotą przygarniętym przez wiejską znachorkę, gdzieś na dalekiej prowincji galicyjskiej wsi. I choć cytowany fragment brzmi dość sympatycznie i zabawnie, dziadek nie miał lekkiego dzieciństwa. Głównym zajęciem znachorki były zabiegi, które dziś określa się mianem lobotomii, czyli przecięciu włókien nerwowych łączących czołowe płaty mózgowe ze strukturami między-mózgowia. Zabieg ten, pierwotnie stosowany w przypadku nadmiernej pobudliwości pacjenta, szybko stał się metodą na niewierność małżeńską wiejskich kobiet. Mały Urlich, nie raz był świadkiem, jak znachorka za pomocą długiego szpikulca i młotka, wbijając się przez oczodół, rozszczepiała płaty mózgu przywleczonej za włosy, przez zazdrosnego męża niewiasty. Myślę że właśnie te doświadczenia zdecydowały o pewnych cechach charakteru dziadka – nieokazywania nigdy strachu i pewnej bezwzględności w kontaktach z innymi, nawet najbliższymi członkami rodziny. Jedyną osobą, wobec której dziadek wykazywał jakiekolwiek wyższe emocje, był jego przyjaciel – Vladislav von Urinov.

 

Poznali się w Lublinie w roku 1885. Babcia Hania zadbała o gruntowne wykształcenie pasierba i w tymże roku wysłała dziadka do mieszczącej się na ulicy Żmigród 5 szkoły dla młodych czarodziejów, prowadzonej przez znanego w całym zaborze rosyjskim– Mistrza Vegę. W swoich dziennikach z tego okresu dziadek tak wspomina ów czas, pełen beztroski i dziecięcej fantazji: „ Ze stancji pani Michalskiej, mieszczącej się w starej czynszowej kamienicy na ulicy Lubartowskiej jechało się omnibusem do centrum. Były to czasy, gdy dorożkarze toczyli wojnę z furmanami omnibusów i mogłem dzięki temu poznać najrozmaitsze przekleństwa i złożoność form języka polskiego. Określenie : pies ci mordę lizał, uznawane do tej pory przeze mnie, za najgorszą obelgę, ustąpiło takim dosadnym zwrotom jak :kurwa wasza mać, czy: nie będę chujem gościńca zamiatał. Wysiadaliśmy zawsze na ulicy Królewskiej. Stąd na Żmigród było już rzut beretem, ale każdy z nas robił jeszcze wielkie koło, by zahaczyć o Archikatedrę. I myli się ten, kto myśli, że chcieliśmy pomodlić się przed lekcjami, albo podziwiać wspaniałe freski Józefa Mayera. Biegliśmy tam z językami na brodach, bo na schodach biegnących z katedry na Żmigród stały zawsze dziewczyny z pobliskiego zamtuza i czekały na klientów. Jaki to był widok! Zwiewne haleczki odsłaniające tu i ówdzie krągłości kobiecego ciała. Nie żadne krynoliny na metalowej konstrukcji tylko prześwitujące jak firanka sukieneczki odsłaniające mleczne, odziane tylko w pończochy uda. Ale żaden z nas nawet nie odważył się podejść. Patrzyliśmy zza parkanu, wymieniając tylko obcesowe uwagi. Szkoła Mistrza Vegi zajmowała całą kamienicę. Na dole były sale do ćwiczeń fizycznych i eksperymentów związanych z magią, na pierwszym i drugim piętrze pokoje lekcyjne, ostatnie piętro było prywatnym mieszkaniem Mistrza. W całej szkole było nas dziesięciu. Mistrz Vega, był człowiekiem dobiegającym sześćdziesiątki. Na tyle wyglądał, ale w szkole krążyły plotki że ma ponad trzysta lat. Nosił długą, powłóczystą szatę z wyszytym na piersiach symbolem „plus, minus nieskończoności". Lemniskata w kształcie zwiniętego w ósemkę węża połykającego własny ogon, była też godłem naszej szkoły i wszyscy nosiliśmy ją na przyszytych do mundurka tarczach (…)Najbardziej lubiłem zajęcia z fechtunku. Mistrz zwykł był mawiać, że magiczny kostur który był podstawowym szkolnym przyborem, każdego młodego czarodzieja, tylko w dziesięciu procentach służy do zaklęć. Częściej – mawiał– będziecie go używać by jego grubszym końcem rozwalić komuś łeb w ciemnej uliczce, albo porachować kości temu, kto magię uważa za zabobon. Jako że wyróżniałem się w szkole wzrostem i tężyzną w owych pojedynkach na kije nie miałem sobie równych. Słynny pruski mag, Klaus Vittenbaum do tej pory, z powodu braku kilku przednich zębów sepleni uroczo, co z dumą przypisuję moim zdolnościom w fechtunku .Natomiast czary były dla mnie zmorą. Chyba to właśnie one zdecydowały o tym że repetowałem w drugiej i czwartej klasie. Nie miałem smykałki do zapamiętywania skomplikowanych receptur chemicznych i łacińskich formuł a były to czasy tuż po reformie systemu magicznej edukacji i wszystko odbywało się już nie na zasadzie „skrzydła nietoperza i szczypty żabich oczu", tylko według prawideł chemii, fizyki i nauk przyrodniczych. Jedynym zaklęciem jakie opanowałem do perfekcji, było malowanie obłokami na niebie. Nie wymagało to żadnych łacińskich formuł a jedynie ogromnej wyobraźni. Dla kilkunastoletniego chłopca, było to nieprzecenione narzędzie w kontaktach z płcią przeciwną. Dziewczęta z mieszczącego się nieopodal gimnazjum sióstr nazaretanek uwielbiały młodych magów (…) Violetta leżała obok na kocyku skubiąc rąbek spódniczki. – A potrafił byś namalować chmurą wielkie na całe niebo serce? – pytała. A ja czując na policzku jej ciepły oddech, rysowałem obłokami wszystko, czego zapragnęła obejmując ją przy tym ramieniem. I była tak zafascynowana moją twórczością, że nie zauważyła nawet że moja dłoń zaczyna błądzić w rejonach gdzie jeszcze żaden odkrywca dziewczęcych wdzięków nie był się zakradł do tej pory(…) Pod koniec szóstej klasy Mistrz Vega wyjechał na kilka tygodni do Kijowa. Jedni mówili że na sympozjum magiczne, inni, że na pogrzeb kobiety, która była kiedyś jego wielką miłością. Przymusowe ferie spędzaliśmy na stancji pani Michalskiej i polowaliśmy na pluskwy. Było ich tyle, że nogi łóżka trzeba było trzymać w garnkach wypełnionych wodą, żeby to plugastwo nie właziło pod kołdrę. Mistrz Vega wrócił smutny i przybity. W dodatku wrócił w towarzystwie młodego chłopca, który mógł być naszym rówieśnikiem."

 

Nie trudno się domyślić, że chłopcem tym był Vladislav von Urinow. Mój dziadek i nowy uczeń szkoły, z miejsca zapałali do siebie wielką miłością. Nie wiadomo czy połączyło ich to, iż obaj byli sierotami, czy po prostu skłonność do młodzieńczych figli – fakt, że stali się niemal nierozłączni. Gdy czytam te fragmenty dziennika dziadka, opisujące ich wspólne przygody czuję się, jakbym przenosił się do świata Marka Twaina. Przy czym dziadek mój jest bardziej Tomkiem Sawyerem a Vladislav Huckiem Finnem.

 

Młodzieńcza przyjaźń trwała nieprzerwanie do roku 1887, kiedy to wydarzyło się coś, co wstrząsnęło całą szkołą Mistrza Vegi a także odbiło się na dalszych losach chłopców. Ale o tym, w kolejnej odsłonie opowieści o historii mojego dziadka Ulricha Marii von Winner-Kreutza.

 

Z wyrazami szacunku

 

Klaus Ferkele Winner-Kreutz

 

Baron

Koniec

Komentarze

Zdejmij, proszę, kursywę. Cudzysłowia wystarczą, zaś pochyłe literki na monitorze jedynie zabijają oczy.
pozdrawiam

I po co to było?

Dziekuję za wykorzystanie mojej notki o szparagach...

Przyznam, że zaintrygowałeś mnie swoimi opowieściami. Poza tym bawi mnie twoje podejście do stwarzania alternatywnego świata.Fajne.Zerknij tu

Acha, mnich Panoptic to też Ty?

Nie mam nic wspólnego z tą parszywą kreuturą
 - ale jak mi  Bóg  miły zrobie wszystko żeby go dorwać  i odzyskac rękopisy Vladislava von Urinova...jestem to winny mojemu dziadkowi

Przy ulicy Żmigród, pod numerem piątym, był przed wojną zamtuz wdzięczny bardzo, przez ludzi nieobyczajnych zwany burdelem, musiało się W-nemu Dziadkowi coś pokiełbasić.

PS. A Lubartowska to na pewno się tak wtedy nazywała? Chyba sami Żydzi tam wtedy mieszkali.

PS2. You made my day. Nie mógłbym spokojnie zasnąć bez dalszej części Twojej historii.

Dobre, Widzę ten uśmiech wykrzywiający w specyficzny sposób twoje usta...

Historia zaczyna być przegadana i zmierza w stronę wschodniej wersji  Harrego Pottera. Szkoda. Zapowiadało się znacznie lepiej.

Harry, nie Harry, wschodni czy zachodni... Co tam. Ważne żebyśmy zdążyli rozwikłać tą sprawę przed 21 grudnia. Może uda nam się uratować świat!
Czy Urinov jest dalekim potomkiem Majów, czy był po prostu konsultantem J.K...  gdy pisała książkę?

 

Od dziś rozpoczynam poważne studia naukowe nad złożonością osobowości tajemniczego Panoptic, alias Ferkele (jak mniemam, choć pewności mieć nie mogę). Liczę na poważne osiągnięcia, w sposób znaczący uzupełniające dorobek nauki polskiej w zakresie psychologii i psychiatrii praktycznej. Podejrzewam, że mamy tu do czynienia z tzw. umysłem zbiorowym. Zjawiskiem bardzo rzadko spotykanym, aczkolwiek mającym już swe odpowiedniki w historii ( patrz: Psychologia grup koczowniczych Nowej Gwinei). Już wstępne prace porównawcze tekstów zamieszczanych na portalu Nowa fantastyka pozwoliły mi zawęzić obszar poszukiwań. Najpierw do terenów dawnej Galicji, potem do Lubelszczyzny, samego Lublina, a wreszcie wyodrębnić docelową podgrupę testową złożona z  Lubelskich pisarzy, amatorów o wyraźnych skłonnościach narcystycznych. Wynikami prac będę dzielił się na bieżąco.
Z poważaniem
Prof. A.T               

A ja byłem dziś na Żmigrodzie pod numerem piątym, chciałem się zapisać do tej szkoły, ale tylko jakiś pan odgarniał śnieg na parkingu i mnie opierniczył.

Widzieś mnie, a jednak nie rozpoznałeś.
"...błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli..."
"...kto szuka ten znajdzie, kto puka temu otworzą..."
to Szkoła Zielonej Magii nie widzialna dla ciała oczu lecz jeno dla duszy: umysłu i serca boskiego wzroku

Szanowni Państwo

...obawiam się że mamy do czynienia z sytuacją dużo bardziej skomplikowaną niż sądziłem...

Nie jest tajemncą że wstrętny i przebiegły PANOPTIC został przez Urinova wyposażony w zaawansowany system hiper-mejozy i hiper-mitozy co pozwala mu dowolnie przepoczwarzać swoją zewnętrzną postać. Boję się że trafiliśmy na przeciwnika niezwykle złosliwego i nieprzewidywalnego...

Wierzę szczerze,  że w jego prowokacji ukryte są jakieś wskazówki dla nas, próbujących trafić na jego trop...

Bo własciwie po co sie ujawnił??? ta myśl trapi mnie od kilku dni...jestem pewien, że celowo opublikował fragmenty twórczości Vladislava von Urinowa żeby zwrócić na siebie naszą uwagę...

Kosztem zdrowia mojego dziadka...niestety...

Od kilku dni studiuję owe fragmenty próbując poskładać do kupy tę skomplikowaną ukladankę...

F.O.R.U.M...

PANOPTIC...

von URINOV...

 

 

 

Takowoż i ja, Bâtard, syn z nieprawego łoża, syn kochanki Urinova, jakimi są nauki Chemia i Fizyka w jednym ciele, pragnąłbym się przyłączyć do akcji rozwikłania zagadki, jaka powstała na tym jakże szanownym forum. Trapią mnie postępki tego psa Panoptica. Mimo że nie znam go, to ubolewam nad tym, iż plami imię mego Stworzyciela, mając w głębokim poważaniu jego słowa, zawarte w testamencie.  
Me ręce palą zemstą, gdybym tylko mógł go dopaść...
Jeżeli mógłbym jakoś pomóc w rozwikłaniu tego całego zajścia, to mój umysł jest otwary, a dłonie gotowe do pracy.
A więc: do dzieła!

Bâtard
Syn Vladislava von Urinova
Stworzony za pośrednictwem dwóch najpięknieszych Nauk nie tylko tego świata

Za dużo tych pokemonów. Póki mieliśmy dwóch kolesi, ukraińskiego pisarza i domniemaną zagadkę, było fajnie. Teraz zaczęło już wiać, że tak powiem, stolcem. Albo uriną.
pozdrawiam

I po co to było?

gdyby tylko mozna bylo uzyc brzytwy Ockhama w sposob inny niz metafora...

Vega Mistrz Dobrej Zielonej Magii śle pozdrowienia Wielmożnemu Syfowi.

Z ostatnich odczytów ze szklanej kuli jasno-widzę wynika bardzo zawiła PRZYSZŁOŚĆ, której co słabszy umysł może nie udźwignąć. Obawiam się, że uryna popłynie ciepłą krwią gdy jednak V. v U. postanowi opublikować szalony przekaz zawarty w księdze, o której pisałem, a której podtytuł głosi:  "Jak trwale wyleczyć zdrowie. Psychologia praktyczna dla ubogich narkomanów uzależnionych od substancji halucynogennych, których umysł pragnie odlecieć na zawsze?"

Uważajcie na to co czytacie! Gdzie błoto nie lepi, tam i kogut nie zaszczeka...

ps.
Dobro zwycięży

Vega Mistrz Smażenia Przepysznych Nalesników śle pozdrowienia Juniorowi rodu Winner-Kreutz

Ferkele, pozdrów Dziadka i życz mu Moc Zdrowia!
Zalecam korzeń mielony imbiru utrzeć z wywarem kwiecia maliny na gorąco z midem. Moze być zakrapiany...
Podaj choremu wypowiadając starożytne sentencje może byc początek Iliady:
"MENIN AEJDE THEA PELEJADO ACHILLEUS..."

ps.
Dobro Najlepsze i basta!

I niech Mocz będzie z Wami!

Y?

Nowa Fantastyka