- Opowiadanie: Malfay - Awantura karczemna (Szabla i Kontusz 2011)

Awantura karczemna (Szabla i Kontusz 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Awantura karczemna (Szabla i Kontusz 2011)

Memuary Witosławy córki Bronisława i Anny

Gdybym wiedziała, nawet nie dałabym nogi z dworku. Gdyby mój brat cioteczny, bogobojny Mścisławem nie zechciał zostać świętym i nie namówił mnie na tę wariacką wyprawę w nieznane, siedziałabym teraz przy ogniu, lub nawet bawiła dzieci Olgi. I byłabym żoną tego starego wąsacza co mu nawet ojcowie pomarli niedoczekawszy jego małżeństwa.

 

Uciekłam. Teraz siedzę w jakiejś podbitej słomą karczmie, wokół hałasy, świergolą w inszych językach, ledwom nauczona łaciną próbowałam rozmawiać. A te tubylce nic. Jesteśmy w Rzymie, minął rok pomieszkiwania po klasztorach, chatach, u krewnych dalekich. A tu drugi miesiąc, drugi miesiąc oganiania się od smagłych i krępych Włochów, brat ani myśli ruszać dalej, po kościołach chodzi i modli się dniami całymi. Od początku przebywam z Miłą, jedyną chyba Laszką w Rzymie. Ładna, obyta. Brat mię karci, że nie wolno w towarzystwie ladacznicy, ale co on tam wie jak się modli i modli. Swój puginał mam zawsze przy sobie, szabelkę nieduża ale ostrą też. Miła pokazuje mi kilka sztychów.

Tutaj prawie nie ma niewiast na ulicach, trzymane w domu. Chodzą po zakupy, ubrane w piękne suknie z kordonem służby. Tęsknię za siostrą, matulą, ojcem także. Miła nauczyła mnie ładnie pisać. Więc pod jej nadzorem tworzę te memuary.

Nuda zniknęła szybciej, niż Wiecia mogłaby się spodziewać. Już tego samego wieczora, kiedy skończyła zapisywać stronice oprawionego w zgrzebne płótno zbioru pergaminowych kartek, w oberży pojawił się dumny szlachcic. Rozpoczął swoją karczemną karierę od głośnego wołania.

– Dziwek i piwa! – wrzasnął podchodząc do oberżysty, który z obojętnie nalał mu piwa korzystając z odwiecznej wiedzy, że każdy obcokrajowiec, który wrzeszczy, koniecznie chce się napić.

Piwo było słabe wodniste i przede wszystkim włoskie.

Szlachcic wypił je duszkiem, otarł gębę kawałkiem szmaty, pod jej warstwami brudu widać było monogram B.S.

– Paskudne tu macie piwo, może dziwki lepsze – skomentował.

Mężczyzna za ladą skinął głową, kim jest, żeby się kłócić z tym zagranicznym bełkotem. Nie chciał awantur. Właśnie odmalował ścianę za barem, wstawił kilka nowych stolików, a przede wszystkim zamontował drzwi.

Wiecia siedziała z Miłą w rogu, w części dla kobiet i obserwowała poczynania Polaka. Ewidentnie widziała w nim wszystkie cechy swojej nacji: butny, mówiący po swojemu w każdym miejscu, a tych, co nie rozumieli traktujących jak głupich jasiów i krzyczących na nich głośno. Zawsze domagali się piwa. I oczywiście szabla przypięta, sukmana, płaszcz i pas słucki, wąsy sumiaste. Miła mrugnęła do Wieci i tanecznym krokiem podeszła do baru.

– Witam waćpana, my tu też Polacy siedzimy przy tamtej ławie, zydel wolny się dla rodaka znajdzie, a i ciekaweśmy opowieści z podróży i wieści z kraji – mrugnęła zalotnie, szlachcic pokraśniał jak dama. Miła kontynuowała więc nie zważając na reakcje – jesteśmy we dwie pod opieką brata tamtej waćpanny, mnie Miłosławą zwą a tamtej Wieczysława, obie szlachetnego rodu.

– Ha! Panny nadobne, jam Bożygniew Szykucki herbu Korab, na pielgrzymkę zdążam, bo żona moja baby same rodzi, syn by się przydał do ojcowizny pilnowania. W drodze od miesięcy, zbójów na szlaku bandy grasują dniem i nocą, niebezpieczny to szlak.

Zachowanie szlachcica przeczyło jego słowom, na pielgrzyma nie wyglądał, ale cóż, Miła nie chciała się kłócić, a ciekawym szlachcic się zdawał. Obserwacje poczyniła wcześniej, gdy szlachcic z konia zsiadał przed karczmą.

– Wyjaśniona wiec jest ta laska pokutna przytroczona do siodła. Prosimy prosimy.

Szlachcic podkręcił wąsa, i poszedł za kuszącą Miłą.

A Wicia, w późniejszym, wspominkowym okresie, Miłę opisała tak:

Miłosława, nadobna niewiasta, niziutka, drobna, ciemnowłosa jak Rzymianka. Uczyć się od niej chciałam nie tylko języka i pisma, ale i obyczajów Italii. Nauczyła mnie, że każdy pan, czy chłop, gdy baba ładna i pewna swojej nadobności pierwej za nią poleci niż się zastanowi nad konsekwencjami. Dlatego wykorzystywała ich ile mogła, zwodziła, a żaden nigdy złego słowa o niej nie powiedział. Na początku myślałam, że to magia jakaś, ale ona potrafiła radzić, i potrafiła słuchać, od niej wzięte spojrzenie trzeźwe zrobiło z gorliwej chrześcijanki i słabej niewiasty silną i niezależną. To samo spojrzenie z bałwanów i pijaków robiło przykładnych mężów, ojców czy księży. Ważna osoba w karczmie, niczym matka pilnowała pijackich dziatek, nikt nigdy złego słowa nie powiedział.

Szykucki okazał się porywczym człowiekiem, jego opowieść pełna była tłumionego gniewu na Włochy, góry, podróż, przygłupawych towarzyszy drogi. Inteligentnie zadawane pytania Miły ośmielały go coraz bardziej, a może wino, którego antałek zamówiła na koszt gościa Wiecia? Do czasu, Miła potrafiła zachowywać się jak ladacznica i jak cnotka jednocześnie.

– Czy waćpan skłonny mi będzie pokazać swoją laskę? – spytała.

– Waćpanna chyba żarty stroi – obruszył się szlachcic, i zaśmiał rubasznie– te rzeczy nie przystoją – rzekł z uśmiechem skrytym pod obfitym wąsem.

– Och, co waszmość insynuuje– trzepnęła go włoskim wachlarzem – kostur pielgrzymi chciałam obaczy, ponoć różne są jego rodzaje, i często historie bogate opisuje.

Panu Szykuckiemu się to nie spodobało, fuknął gniewnie widząc jawną drwinę w oczach Miłej, ale nic nie powiedział. Upił wina.

– A czemuż to niewiastom kije pielgrzymie oceniać i oglądać? Toć to tylko kawałki drewna, nieważne i służące ulżeniu w trudzie peregrynanta.

– Panie, tylko ciekaweśmy, czemu kostur taki ma być przed karczmą do siodła przytroczony, w każdym kraju złodzieje grasują, a jeżeliby okuty żelastwem to za niezłą sumkę pójdzie na targu.

Szlachcic się zerwał, i potrącając innych podróżników i pijaków pobiegł do drzwi, otworzył gwałtownie Narobił tym samym sobie kilku wrogów, którzy uderzeni czy szturchnięci już koziki, rapiery, puginały i wszelkiej maści ostrza poczęli wyciągać.

Wrócił czym prędzej, budując łokciami kolejne frakcje nienawistników. Przyciskał laskę do siebie.

– Cenny niczym nie pielgrzymi ten kostur, cenisz go chyba bardziej od klejnotów rodowych, a nadobny i widocznie nie używany, jeno jako ozdoba– Miłej jej imię nie pasowało, Wicia w myślach nazywała ją Złośnicą albo też Wichrzycielką. Wiedziała więcej, widziała więcej ale czekała aż ludzie sami się dowiedzą, nie podpowiadała. Wicia widziała też, że już od tygodnia Miła jest znudzona i stara się nudę tę pokonać w jakikolwiek sposób.

– Panna myli się, choć niewiele, cenny jest bom synowi wyproszonemu po tej pielgrzymce żelazo z tego kostura przetopię, kowal weźmie i jego pierwszą szable wykuje. Takie ślubowanie złożyłem.

Rozmowę przerwał nagły tumult. Do karczmy wparowało kilku młodych Rzymian, pod utrefionymi wąsami na modłę francuską otworzyły się jamy wrzeszczące o wino i jadło. Wzięli tez w posiadanie jedną ławę, podosuwali zydle, szykowało się większe posiedzenie. Wysunęły się noże z pochew, tego wieczoru sala przypominała beczkę prochu. Podobno to przez te równonoce wiosenne ludzie drażliwi i skłonni do bójki, Wicia słyszała tak od matuli, że przezimowani w dworach i chałupach mężczyźni na wiosne potrzebowali wojenki ( o którą władca odpowiedni w Polsce dbał regularnie) lub na rozgrzewkę małej burdy w zajeździe.

Jednak tubylcy usiedli i zaczęli naśmiewać się z jednego z nich. Młodzik speszony, dwuznaczne gesty i miny, a także jego reakcje na niewybredne żarty wyklarowały zgromadzonym, że to ostatnie podrygi kawalerskiego stanu przed ożenkiem.

Szlachcic Bożygniew uśmiechnął się do wspomnień i do Wieci.

-Ha! Młodzieży, radość z nadobnej niewiasty u boku, po nowiu czy dwóch okazuje się, że ślubując mojej, jej matkę poślubiłem. Wy wolne jesteście, ale najgorszą osobą jest taka, która nie chce żyć sama a innym nie pozwala. Patrzcie na tego młodego, ledwo ręka do szabli przywykła, noga do strzemienia i już się żeni, ani chybi urok jakiś lub matactwa.

Wiecia milczała taktownie, wiedząc, że sama ledwo uciekła od podobnego stanu.

– Ale waszmości, kobieta młoda, a mężczyzna zbyt stary to nie po bożemu, z własnym dziadem się zadawać, kipnie prędzej pierwszej nocy.

– Widać ze z panny Miłej osoba spostrzegawcza – mrugnął do niej – ale mężczyźnie doświadczenie wypisać na twarzy a niewieście niewinność i czystość.

– Ach, takie rzeczy tylko w zachodnich krajach, w Polsce nie działają, wie waszmość, wojna przetrzebiła co zacniejszych, a pociągnęła za sobą co bitniejszych, zostali słabi gdzie kobieta siłą być musi.

– Może i być, ale coż ja z pannami o stanie Rzeczpospolitej, a tu zabawa nadciąga i grajki instrumenty rozkładają. Może pannę Wiecie zaproszę do tańca?

– Oczywiście – chociaż szlachcic pijany był w początku to swoim późniejszym zachowaniem zaskarbił zaufanie Wieci. Poszli w tany.

Cóż, co prawda muzyka rzymska była pełna udziwnień, to powolna, to szybka, ale parkiet szybko zapełnił się wirującymi parami. Widać było kto z której nacji. Polacy tańczyli z przytupem z obrotami, Nieliczni Kozacy podrzucając wysoko ręce i robiąc wykopy, Francuzi delikatnie podskakując. Każdy na swoją modłę i wedle swego temperamentu. Miła, sącząc wino, patrzyła na tańczących z delikatnym uśmiechem. Szczególnie uważnie obserwowała grupę podchmielonych kawalerów, starali się jak mogli, podchodzili do pań, prosili do tańca, a że pijani nie widzieli czy to szlachetne białogłowy czy dziwki karczemne. Oburzone niewiasty wołały mężczyzn, oni zaczynali pozbywać się nachalnych pijaków, nie obeszło się bez gróźb. Rozpoczynała się cotygodniowa awantura przed niedzielą…. Gdyby ojciec święty wiedział, co się dzieje w każdy wieczór poprzedzający największe audiencje i święta już dawno przełożyłby je na inny dzień tygodnia. Nuda trwała 6 dni.

Miła mrugnęła do Wieci pląsającej żywo z wąsaczem. Wstała z zydla i niedbałym tanecznym krokiem poszła do alkierza. po dłuższej chwili wyszedł stamtąd młody szlachcic w kontuszu, z szabelką, w lokowanej francuskiej peruce, czuć od niego było kobiety i alkohol, a także nieuchwytne wrażenie pełnego trzosika pieniędzy. Na milę czuć było arogancją i butą. Wyszedł przemykając do bocznych drzwi, nie zauważony przez nikogo, po czym okrążył karczmę do głównego wejścia. Odczekał chwilę na odpowiednio dramatyczną nutę. I wszedł.

Sala zamarła, ponieważ razem z nim pojawił się dym i strzelające iskierki. Co trzeźwiejszej głowie rozjaśniło się, coś o Rzymie, karczmie, historii powtarzanej od lat w całej Europie.

W swoim pamiętniku Wiecia wspomniała to tak:

Tańczyłam z polskim szlachcicem, miły był, nie macał dużo a i tańczyć ogniście potrafił. Widać że na dworach bywał. Wtem odwracam się w tańcu a tu ludzie zamarli i patrzą na drzwi. Tam młodzian dobrze ubrany, kulturalny, wyszykowany. Wysoki, ciemnowłosy, oczami strzela na wszystkie strony i obejmuje. Miód nie chłopak, wstyd pisać nawet, ale wszystkie dziewki i niewiasty jak jedna westchnęły z zachwytem, a wszyscy mężczyźni za broń chwycili zdjęci nagłym niepokojem. Sama ledwom mogla oddychać z zachwytu nad młodym. Wszedł i zachowywał się jak właściciel, karczmarz go widocznie znał, bo bez żadnego nakazu nalał mu najlepszego wina i podał miskę koźlęciny. Nie patrzył na nikogo, chociaż każdy był nim wielce zaaferowany. Siadł zjadł, powąchał wino, posmakował i wlał w gardło cała butelkę.. Wiem tyle, bo miast patrzeć na tego żywego anioła poszłam znaleźć Miłą weszłam do jej izby i zatrzasnęły się za mną na drzwi. Ale cała awantura zaczęła się od tańca i na nim skończyła a nasłuchałam się o niej tyle historyj, że kart nie starczyłoby.

-Mości panowie, szlachetne damy, karczma nazywa się Rzym, i leży w Rzymie – rozpoczął swoją przemowę szlachcic– ale dla mojej chwilowej wygody umieściłem ją w Polsce przy dukcie, dlatego proszę nie wychodzić do trzeciego piania koguta aby się nie zgubić i nie zginać gdzieś na trakcie.

– Jak śmiesz, wchodzisz jakbyś był carem nie tylko karczmy ale i naszym! – oburzył się jakiś spijaczony Rosjanin.

– Pan wybaczy, ale właścicielem karczmy jestem, a co do państwa, prędzej czy później to się okaże. A teraz przepraszam za przerwanie hulanki, muzyka! – skinął na grajków i rzucił im kilka złotych monet. Oczy się muzykom zaświeciły a co sprytniejszy gap kombinował, jak uszczuplić tak pękatą sakiewkę.

Muzyka grała, Szlachcic Szykucki jako jedyny przysiadł do panicza.

– Aleś pan wejście zrobił, niczym król jakiś, Bożygniew Szykucki herbu Kondziela jestem.

– Widzę, że rodak, ja również z Polskiego rodu, chociaż ruskiego, Miłosław Boruta herbu Wąż.

– Jak to się stało, że waszmość karczmę w Rzymie posiada?

– Spadek po przodkach, w różnych miejscach w Europie mamy ziemie, i kiedy przychodzi co do czego, każdy z rodziny dostaje swoją, dalej wina!

Podszedł karczmarz, dolał do kieliszka, i podstawił też Szykuckiemu. Ten pokiwał głową, chociaż obawiał się, że nie będzie w stanie zapłacić za trunek. Obcy jakby mu w myślach czytał.

– Płacę bo w tym tłumie pielgrzymów chociaż raz przyjazną polską twarz zobaczyć – warto się napić. A i przyjmij moją radę – nie szukaj panien, siedzą bezpiecznie w komnatach, Miła się źle poczuła.

Zadrżał szlachcic, że Boruta mu w myślach czyta ale ani myślał się sprzeczać. Postawa i zachowanie młodzieńcawymuszało szacunek. Jednak nie u wszystkich, zabawa przedślubna była już na wyższym poziomie pijaństwa Przyszły rzymski pan młody podszedł do lady chwiejnym krokiem i stanąwszy obok właściciela zażądał wina. Ten posłał wymowny uśmiech karczmarzowi. Odwrócił się i w płynną łaciną wyjaśnił, że istnieją lepsze alkohole na zapomnienie.

– Podajcie wódki wszystkim! Karczma płaci! -zawołał.

Nagle zatłoczyło się przed barem wszyscy oprócz Rosjan i Polaków rzucili się na rzadki i drogi napój, zaiste wodę ognistą i rozgrzewającą. Była to wódka przednia, z czeluści piwniczki wyjęta, zimna jak lód który w tym roku nawet brzegi Tybru ściął. Paliła mocno, po kilku kieliszkach pierwsi południowcy zaczęli padać jak kłody, trzymali się Rosjanie, a Szykucki śmiał się w głos. To się nie spodobało jednemu z orszaku pana młodego, który wyrżnął go prosto w nos. Ten zatoczył się, przeklął soczyście i oddał mu z bańki. Rozpoczęła się sobotnia awantura karczemna. Pierwszą butelką rzucił Kozak, robiąc pięknego tulipana i haratając nią przypadkiem ramię starszego mieszczanina, ten padł a niewiasta u jego boku zaczęła biadolić, co szybko sprowadziło domorosłego cyrulika który już wyciągał igłę, kiedy dostał lecącym zydlem w potylicę. Padł na białogłowę obłapiając ja nieobyczajnie przez co mąż jej, na chwilę przerywając jęki, grzmotnął cyrulika kuflem. Poczęli szamotać się jedni z drugimi co rusz wciągając kolejnych do bijatyki. Oj dawno tak głośnej i żywej walki nie było. Huk armatni przy czy hurmy anielskie przy tym były niczym szum lasu. Kiedy już pokotem leżała połowa biesiadników, ostał się ze złamanym palcem i złamanym nosem pan Szykucki. Boruta nadal siedział spokojnie z dziwnym uśmiechem na zaciśniętych ustach. Było niedługo do północy. Dziewki służebne zaczęły sprzątać po biesiadnikach i ich samych wrzucając z trudem na sienniki w izbach. Cyrulik oprzytomniał i chociaż zakrwawiony zszywał poważniejsze rany.

– I po co waszmościowi to było? – spytał się Boruty – ludzie pokrwawieni, pobici, a jutro dzień pański, na sumę nie pójdą.

– Panie, proszę kroić i zszywać, nie przypadkiem widocznie uratowani będą skoro takiego specjalistę mają. My tymczasem panie Bożygniewie wrócimy do rozmowy. Miał waszmość wyjawić cel owej podróży.

– Miałem? Ach, umknęło, tylko palec nastawię skorom jeszcze pijany jest – Z cichym jękiem przestawił kość i dał cyrulikowi do włożenia w łupki.– w pielgrzymkę za synem zdążam.

– Możemy łatwo to załatwić mości panie, syn będzie jak malowanie czekał w domu za każdym razem– nagle rozmowę przerwał jęk pochodzący z dalszej części karczmy. Leżał tam Rosjanin u którego tulipan butelkowy rozkwitł. Miał poharatany szablą tułów i rozorane do kości ramię. Boruta podszedł do niego, i nic sobie nie robiąc z tego, że bebechy wyciekały pochylił się nad leżącym.

– Umierasz – powiedział obojętnie – chciałbyś żyć?

– Chcę żyć! Nie mogę teraz! Młody jestem – charczał – żenić się miałem, schedę po ojcu przejąć.

– Co byś dał za życie?

– Wszystko!

– Mam świadka, który może to poświadczyć, dasz mi to, o czym nie wiesz, ze masz w domu.

– Dam! – próbował krzyczec – dam wszystko!

– Nie, potrzebuje tylko tego jednego, zgadzasz się na moje warunki?

– Zgadzam.

– To wstań.

Leżącego okryła mgła, Boruta go podniósł i zaniósł do cyrulika, z każdym krokiem rany się zabliźniały i zmniejszały. Pod koniec zostały tylko głębokie, czyste cięcia które łatwo było zszyć. Ten cud widział tylko on, Szykucki i bredzący w gorączce Kozak. Pokarało go za rozpoczęcie awantury. Po wszystkim Boruta podszedł do szlachcica.

– Będziesz mieć syna, będzie na ciebie czekał w domu, pamiętasz tą wyprawę na wschód? Zaszliście do pewnej chaty i zrobiłeś co chciałeś z pewną kobietą, ona przyjdzie do ciebie z dzieckiem, zostawiłeś jej wskazówki, kilka listów, ot przypadkiem czytać nie umiała ale już jest w drodze.

– Ale jak…jak to? – Szykucki cofnął się o krok, olśniony nagłym zrozumieniem – jesteś diabłem!

– Nie przeczę, czekam tu na pewnego Polaka który zalazł mi za skórę.

– Bywała historyja, podanie ludowe… o diabłach z wiedźmami i samą śmiercią w karczmie tańcującymi, to prawda! – strach obezwładniał szlachcica coraz bardziej. – Zbierają się o północy, dlatego ludzie musieli do tego czasu być cisi albo martwi.

– Tak, a teraz pozwól mi odprowadzić cię do twojej izby. Chyba że chcesz być świadkiem.

– Zostaję – drżał cały, ale trzymał uspokajającą szablę w dłoni.

– Polska duma i odwaga, a do tego zacne i obrotne niewiasty, ten naród jest naprawdę szczęśliwy.

Już nic nie wskazywało, że niedawno odbyła się porządna burda. Ludzie siedli przy stołach, nieco poobijani, zaczęli sączyć alkohol na stępienie bólu. Niewiasty zaczęły jedna po drugiej odchodzić, zostały dziwki przy pijaczkach i polski szlachcic. Drzwi otworzyły się drugi raz tego wieczoru. Wszedł mężczyzna, w kontuszu z szablą przypiętą z bogato zdobionym pasem i pochwą. Widać że ktoś ważny. Posunięty w latach ale nie wyglądał na starca, w oczach migotały iskierki humoru. Ale był czujny. Nie zwrócił na nikogo uwagi, podszedł do karczmarza i poprosił o piwo i wolną izbę. Usiadł przy ławie. Boruta wstał i zwrócił się do przybysza:

– Witam jaśnie pana, kopę lat!

– Witam – powiedział tamten nie podnosząc głowy.

– Pamieta pan o naszej umowie? Zwodził mnie pan i zwodził, i w końcu się udało.

– Umowie? Ja waszmości nie znam– szlachcic podniósł głowę i zamarł, nagle cała jego energia zniknęła, został wycieńczony starzec.

– Przyszedłeś.

– Przyszedłem.

– Ale mieliśmy umowę

– Tak, i ty jej nie wypełniłeś, miałeś jechać do Rzymu i mieliśmy się tam spotkać.

– Mogłem i nie pojechałem, wiesz czemu.

– Wiem.

– To co tu robisz?

– Jest takie powiedzenie na wschodzie: „Kiedy góra nie przyszła do Mahometa to Mahomet przyszedł do góry". Ty jesteś tą górą, ja tylko sprowadziłem Mahometa, ta karczma Rzym się nazywa, i wedle umowy jesteś mój!- Boruta zaśmiał się swoim diabelskim śmiechem po raz pierwszy.

Szykuckiemu włosy stanęły dęba ze strachu, ale było mu żal człowieka Bogacz był załamany i łkał cicho. Boruta skinął na pomocników karczmarza żeby wynieśli człowieka. Nikt na niego nie patrzył oprócz zdjętego grozą szlachcica. Gdy pachołki z człowiekiem miedzy nimi byli już w drzwiach, ten nabrał tchu.

– Jestem Jan Twardowski, i za wiedzę zawarłem pakt z diabłem, ale i tak w swej mądrości ucieknę!

– Duma i chęć do walki och jak ja uwielbiam was Polaków – mruknął Boruta.

A co Wiecia widziała później:

Ktoś krzyknął, ze jest Jan Twardowski, w późniejszych czasach słuchy chodziły, że jakoby to był doradca i alchemik na dworze Zygmunta Augusta po którym ślad zaginął. Po tym okrzyku nagle wszystko ucichło, drzwi się rozwarły. Wyszłam, spotkałam szlachcica, który z obłędem w oczach zbierał manatki, przepraszał i słał pozdrowienia Miłej. Reszta ludzi była bardzo pijana, albo wręcz nieprzytomna. Przy ladzie karczmy siedział ten młodzieniec sam, i pił wino z karafki. Onieśmielał mnie bardzo, ale i przyciągał, dlatego podeszłam, i skromnie spytałam, czy nie widział przyjaciółki mej, Miłej. On że owszem widział, ale to mnie chce poprosić do tańca. Głos miał głęboki i cudowny ale bardzo znajomy. Odwrócił się do mnie. I z męskich rysów patrzyły na mnie oczy Miłej. Byłam pod władzą diabła.

Koniec

Komentarze

Boruta w Rzymie:). Przepatrz dobrze znaki interpukcyjne, bo oprócz przecinków, to i z kropkami słabo. Brakuje również spacji przy myślnikach, mignęło też kilka literówek. Niektóre fragmenty ciężko się czyta, i choć opowiadanie nie jest długie, trochę mnie zmęczyło. Generalnie tekst taki sobie: ani dobry ani zły - do przeczytania. To oczywiście moja subiektywna ocena, mam nadzieję, że komuś się bardziej spodoba.

Pozdrawiam

Mastiff

Ciężko się czyta.

Ciężko się czyta bo brakuje spacji i odpowiednich odstępów. treść też taka sobie. Pzdr.

jest mały update z przecinkamie, ile sie udało zauważyć
a konstruktywna krytyka sie przydaje ;)
dzięki za poświęcenie czasu na przeczytanie i napisanie uwag 

Oj nie, literatura "historyczna" zdecydowanie nie jest dla Ciebie. Stylizacji językowej nie da się czytać, a przy zwyczajnej narracji nie mogłam się opędzić od wrażenia, że nie masz pojęcia, o czym piszesz, chociaz z historii średnia jestem. Mimo to jednak jestem pewna, że z tekstami bardziej współczesnymi idzie Ci co najmniej o poziom wyżej, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie stylu.

www.portal.herbatkauheleny.pl

oj historyczna ;)

a co do pojęcia, nie będę polemizować, chyba że chcesz się czegoś nauczyć i być więcej niż średnia z historii :)

co do stylu - wciąż się rozwijam pisząc więc to nie jest ostatnie słowo :)

A mi się podobało. Fajny motyw z "przebraniem" diabła ;) Na stylizację nie zwróciłam szczególnej uwagi - ot, czytało się miło i tyle. 5 

a dzięki dzięki :) pracuję teraz nad czymś zupełnie innym czas pokaże co będzie dalej..

Nowa Fantastyka