- Opowiadanie: rafal18500434 - Krypta Vylarriona

Krypta Vylarriona

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krypta Vylarriona

Prolog:

Po czyjej stronie najlepiej stanąć? Wojna rozgorzała na dobre, wylała się niczym fala krwi i koszmaru. Przed każdym stoi ogromny dylemat. Czy zaprzestać powstawaniu mieszańców krwi i sprawić, by panowały jedynie silne rasy, czy też zezwolić, by miłość, namiętność, uczucie odegrało całą role? Rozsądek kontra serce. Największe z uczuć – miłość naprzeciw mordom i cierpieniom. To jest naprawdę trudny wybór. Niektórzy postąpią według siebie, inni ulegną czyimś wpływom, z kolei pozostali będą troszczyć się o dobro ogółu. Ale czy to najlepszy wybór?

Aaron, młody chłopiec, prawie mężczyzna opuszcza dom za sprawą ojca. Przez prawie całą podróż towarzyszy mu Jamie, którego uważa za brata, ze względu na miłość i szacunek jaki obdarzają siebie nawzajem. Podróżując, uczy się walki mieczami, posługiwaniem magią, która zresztą nie idzie mu za dobrze. Walczy, ratuje, broni, zabija, stara się ocalić honor – to jego cele w życiu. Chce wyplenić całe zło ze świata, który nosi nazwę Anhértia.

Przez całą powieść dowiadujemy się wiele o historii tego świata. Wątki z przeszłości będą miały duży wpływ na przyszłość, poniekąd ukształtują ją. Miejmy nadzieję, że historia nie powtórzy się. Wszyscy chcą, by Eril – wybraniec, który narodził się szesnaście lat temu, był dobrym mężem. Poprzednio, kilka tysięcy lat temu pierwszy raz został poczęty Eril, niestety za jego sprawą śmierć poniosły tysiące smoków i mieszańców krwi. To przez niego rozpoczęła się najkrwawsza w dziejach Anhérti wojna. Niektórzy są przeciwni temu, by młody Eril żył, a na pewno nikt nie chce, by poznał się ze swoim poprzednikiem. Niewiadomo zresztą czy jeszcze żyje, co stanowi dobry start dla Aarona – Erila – mieszańca krwi.

 

Rozdział 1 – Rozłąka– Aaron! Aaron! Wstawaj!

– Jest tak wcześnie, a już muszę iść do pracy. – Burknął senny chłopiec pod nosem przecierając zmęczone oczy.

– Nie marudź, tylko chodź, gówniarzu! – Wrzasnął choleryk.

Chłopiec od zawsze był niezauważalny, nie było osoby, która interesowałaby się nim. Pogrążał się w otchłani wyobraźni, próbując odpłynąć od codziennych zmagań. Co nie oznaczało, że był nudny, wręcz przeciwnie. Co dzień wymyślał jakieś nowe zabawy, a ulubioną było pływanie oraz podróżowanie w nieznane. Uwieńczeniem prawie każdej wyprawy był jakiś mały strumień, rzeczka, w której łatwo można się schłodzić w upalne dni. Kochał wodę, gdyby miał jakikolwiek wpływ na własne życiu, zamieszkałby nad nią, i przesiadywał w niej godzinami. Mógłby przyglądać się, jak ciecz delikatnie łaskocze bujną, przybrzeżną roślinność oraz pływające ryby zabiegające o lepsze miejsce rozrodcze, czy pokarm. Wieczorami światło odbijane przez księżyc rzucałoby blade promienie na taflę.

Aaron, ojciec i jego brat ruszyli do pracy – mieszkali w malutkiej wiosce, która nazywała się Athimua. Na samym początku miał nakarmić zwierzęta. W gospodarstwie były owce, krowy, konie, kury, trzoda. Kolejną nudną i wyczerpującą czynnością było narąbanie dębowego, pachnącego drewna, a na samym końcu miał wyplewić spieczone od ciepłych promieni słonecznych pole i podlać wszystkie spragnione rośliny – był wykorzystywany i czuł się niekochany i miał ku temu słuszne powody!

– Rodzicie zawsze lepiej ciebie traktują, źle się czuje w naszym domu, ojciec wyżywa się na mnie, a ja przecież nic mu nie zrobiłem. – Powiedział z wyrzutem do Jamiego, lecz ten nic na to nie odpowiedział.

Obaj zabrali się do pracy. Młodszy co chwile przymykał brązowe oczy przez mocno padające promienie słoneczne.

– Po wielu godzinach pracy nareszcie możemy się rozerwać. – Powiedział bardzo zmęczony, a zarazem uradowany Aaron – idziemy popływać? – Zaproponował.

– Pewnie. – Odparł nieco zmęczony brat.

Pobiegli nad sadzawkę. Aaron jak zwykle był pierwszy, przewyższał szybkością każdego, kogo znał. Był też bardzo silny. Czy to za sprawą długich podróży, czy cech wrodzonych? Sam nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. W mgnieniu oka rozebrali się i wskoczyli do wody. Niebo było bezchmurne, gorąco uderzało z powietrza, a pot ciekł po skroniach niczym krople deszczu. Teraz mogli odpocząć, orzeźwić się i pobawić!

– Woda jest cudowna. Najlepsze, co mogliśmy zrobić to iść tutaj w tak upalne popołudnie. – Stwierdził potakująco Aaron.

– Tak. – Odparł radośnie jego brat, żwawo obrzucając spojrzeniem okolice.

Aaron nurkował, wychodził na brzeg, po czym znów wskakiwał do wody, ciągle powtarzał tę czynność, a zachwycony Jamie wtórował mu. Bawili się tak beztrosko dobre dwie godziny, aż w końcu nadszedł temu nieubłagany kres.

– Patrz, zbliża się ciemna, burzowa chmura, chodźmy do domu. – Zaproponował z grymasem na twarzy Jamie, któremu nie podobała się perspektywa zmoknięcia.

Z kolei starszemu bratu marzyło się pływanie, gdy nad głową szaleje zimny wiatr skręcając strugi deszczu w bicze, jednocześnie nie dające zapomnieć o sobie błyskawice rozświetlałyby niebo.

Zaczęli biec. Aaron starał się nie wyprzedzać brata, nie chciał być pierwszy w domu, tak w ogóle to mógł tam nie wracać i na nikim nie zrobiłoby to żadnego wrażenia, zero troski, ani jakiejkolwiek obawy ze strony rodziców. Chłopcy nie zdążyli, deszcz złapał ich tuż przed dużą chatką.

– Z moim szczęściem to było do przewidzenia, że nie zdążymy, nade mną krąży jakieś fatum. – Powiedział starszy brat, nie chciał żeby Jamie czuł się winny, tego, że zmokli, przez co mogli zachorować.

– Gdzie się podziewaliście tyle czasu?! – Warknął ojciec, jego krzyk skierowany był w stronę starszego.

Aaron, zazwyczaj starał się nie odzywać do niego, więc i teraz puścił to mimo uszu. Usiadł z Jamiem przy gorącym kominku i zaczęli suszyć przesiąknięte deszczem ubrania, przy czym jak zwykle wygłupiali się.

– Niedługo kończysz siedemnaście lat, co chciałbyś dostać na urodziny? – Zapytał.

– Nie mam pojęcia, najlepiej nowe, lepsze życie. – Odparł i zaczął ironicznie śmiać się.

– Chciałbym sprawić, żeby te urodziny były dla ciebie naprawdę niezapomniane. Zobaczysz jeszcze będą takie…

Na twarzy przyszłego solenizanta pojawił się uśmiech, lecz był to tylko krótki moment, chwilę później znów spochmurniał. W tej samej, krótkiej chwili do izby weszła mama z tacą ciastek, które piekła cały dzień, gdy byli w pracy. Położyła je obok siedzących.

– Molly, idę jutro na polowanie. Sama widziałaś, że kończy nam się mięso, gdybym upolował więcej niż jedno zwierze to przy okazji mógłbym zarobić. – Mówił z troską.

Nie ważne, że jest niekochany. To nie istotne, jeśli chodzi o głód. Troskliwość w jego wypadku, jest czasem wadą. Ze wszystkich sił stara się pomóc, mimo że czasem nie jest potrzebny, ani nawet chciany.

– Aaron, wiesz, że to bardzo niebezpieczne, w lesie może ci się coś przytrafić, albo możesz spotkać tam obcego, niebezpiecznego człowieka, czy jakieś groźne zwierze może cię zaatakować lub po prostu mógłbyś zabłądzić. Nie pozwalam ci iść. Albo po prostu skosztujesz krwi… – Ostatnie zdanie szepnęła sama do siebie.

– Pójdę i proszę cię, nie zabraniaj mi, to i tak niczego nie zmieni. – Powiedział teraz już stanowczym, metalicznym głosem.

– Dobrze, ale uważaj na siebie. – Westchnęła z rezygnacją.

 

W nocy Aaron miał dziwny sen. Po raz kolejny słyszał ten sam głos, którego tak naprawdę nie znał a mimo to wydawał się być częścią jego. Był on przyjemny, delikatny a zarazem tajemniczy i budzący grozę. Obudził się w nocy jak za każdym razem śniąc to samo. Głos nadal był w jego głowie. Po chwili oddalał się od niego. Wyszedł z domu, idąc jego tropem. Szedł ścieżką a głos prowadził w głąb ciemnego lasu. W pewnym momencie miał wrażenie jakby czas stanął w miejscu, wszystko zrobiło się obce, czarne, nieznane. Nagle się ocknął. Zrozumiał, że jest sam w środku lasu. Noc była ciemna i pochmurna, nie było widać gwiazd ani księżyca. Szalał wiatr, miał wrażenie, że natura ożyła. Nie wiedział, co ma zrobić. Dłuższy czas szedł po omacku. Prowadził go już ledwo co słyszalny głos ze snu. W końcu jego dłonie wyciągnięte przed siebie natrafiły na coś ogromnego. Okazało się to wielkim drzewem, za którym leżał duży zalew. Ruszył naprzód… Nagle zerwał się na równe nogi.

– To był tylko sen… – Mruknął.

Aaron wstał zanim jeszcze wzeszło słońce, zabrał ze sobą swój kochany łuk, który zrobił trzy lata temu. Wykonał go z drewna dębowego, lśnił brązem. Był dość gruby i długi, przez co stawał się trudny do naciągnięcia, ale za to pociski wypuszczane z niego leciały z ogromną prędkością. Wziął również kilka prostszych strzał. Każda z nich była bardzo starannie wykonana. Stery zrobiono z piór gołębich, kurzych, a grot z twardej stali. Wszystko to czyniło, że łuk oraz strzały były stworzone, do ćwiczeń, polowań, czy nawet walki. Do tego kompletu przypasał u boku krótki miecz o rękojeści w kolorze groszkowym, oraz mały zapas prowiantu i czystą wodę. Wyszedł z domu pełen obaw. Nie wiedział czy zdoła coś upolować, ale mimo tego miał nadzieję, że jednak mu się powiedzie.

– Nadzieje przecież się spełniają. – Pomyślał, przy czym lekko się uśmiechnął.

Nie miał sprecyzowanych miejsc, w których na pewno znalazłby zwierzynę. Podróże odbywane przez niego nie mają na celu odnalezienia legowiska dzików, zająców czy saren, które potem można byłoby łatwo wytropić i zarżnąć. Służą poznawaniu przyrody, jaskiń, nawiązywania kontaktu z otoczeniem, dlatego też szedł przed siebie. Raz przemierzał liściasty las, w którym w koronach drzew ptaki uwiły gniazda, dzięcioł leczył drzewa, a wiewiórki biegały zbierając pożywienie. Za chwilę zaś był na łące usłanej kwiatami, na której trawę lekko muskał wiatr. Następnie błąkał się przez nieprzyjemne, twarde, obce gąszcze, po czym pokonywał strumienie, których orzeźwiająca woda dawała nowe siły. Wędrował tak od samego rana, nie wiedział czy wracać do domu, czy iść dalej. Minęło już południe, a jeszcze powrót do domu.

– Przecież zajmie mi to drugie tyle czasu. – Pomyślał ponownie, tym razem pewność siebie uleciała z chłopca.

Gdy tak zachodził w głowę, na horyzoncie wyłoniły się sarenki.

– Wreszcie zostałem nagrodzony. – Powiedział wibrującym głosem.

Był bardzo zdenerwowany, adrenalina uderzyła mu do głowy, jednak zdołał się szybko opanować. Podziałało. Wziął się w garść i zaczął bezszelestnie się podkradać. Tysiące wypraw robią swoje, mógłby nawet podejść groźnego wilka, który nie spostrzegłby go. Ze strony ślicznych sarenek mocno świeciło słońce, raziło w oczy, a jednocześnie sprawiało, że chłopiec pocił się i słabł. Mimo złego samopoczucia ogarnął się i bardzo ostrożnie podchodził. Nie chciał przecież, aby zwierzęta uciekły. Ściągnął dębowy łuk z mokrych od potu pleców, następnie odgarnął z oczy czarną, mokrą grzywkę i nałożył strzałę na cięciwę, stawiał krok za krokiem, był coraz bliżej i bliżej… Uznał, że stoi w odpowiedniej odległości, aby oddać strzał. Słońce nadal raziło w oczy, niepewny siebie Aaron wyprostował się, wycelował, po czym naciągnął z całej siły strzałę i uwolnił ją ze swojego potężnego uścisku. Lecący drewniany pocisk wydał z siebie gwizd, a zdezorientowane sarny spłoszyły się i uciekły. Bez chwili namysłu ruszył w pościg. Biegł za nimi z nadzwyczajną prędkością, której każdy człowiek mógłby mu pozazdrościć, lecz po około trzydziestu minutach biegu stracił je z pola widzenia. Nie pomogła nawet nadzwyczajna szybkość poruszania się. Zmęczony, zrezygnowany chłopiec położył się na ziemi. Zaczął spazmatycznie łapać powietrze, a w duchu przeklął się za to, że nie udało mu się nic upolować. Przez długą gonitwę poczuł pragnienie. Otworzył więc bukłak, przychylił do ust, lecz nie poleciała z niego ani jedna kropla – został opróżniony wcześniej, o czym zapomniał. Zdenerwowany wstał z przyjemnie chłodnej ziemi i poszedł z powrotem do domu. Nie dość, że nic nie upolował, to stracił cały dzień na wędrówce.

Wrócił upokorzony, wyczerpany, głodny i spragniony. Odpiął miecz, powiesił łuk i kołczan bez jednej strzały na ścianę, którą stracił na polowaniu. Usiadł na progu domu czując każdy przegrzany miesień. Nie mógł tkwić tak bezczynnie, kiedy zaczynało brakować mięsa. Wziął się w garść, wstał i poczuł jeszcze większy ból w nogach po wyczerpującym biegu, lecz mimo tego zawołał Jamiego i zdecydowali się pójść na ryby. Wzięli ze sobą sieć, która była już stara i dziurawa, pachniała stęchlizną. Jezioro było niedaleko, więc dojście do niego nie zajęło im za dużo czasu, po drodze Aaron opowiedział bratu o polowaniu.

– Skąd ja wiedziałem, że nic nie uda ci się upolować. – Powiedział na wpół śmiejąc się.

Ten spojrzał na niego spode łba. Zrobił minę aktora, w głębi duszy śmiał się sam z siebie. Weszli do wody, która była przyjemnie ciepła. Mięli ochotę popływać, lecz byłoby to nierozważne, gdyż przez to, wszystkie pożądane ryby zostałby spłoszone. Rozłożyli więc podziurawioną sieć. Przeszli blisko brzegu tam i z powrotem, ale nic do niej nie wpadło. Nie zrezygnowali za szybko. Powtarzali tę czynność długi okres czasu, zmieniali nawet stronę rzeki, byleby coś schwytać, jednak po jakimś czasie oboje mieli dość, gdyż nic nie złowili poza jedną malutką rybką, która i tak wypadła przez dziurę. Ze straconym zapałem wrócili szybko do domu i położyli się spać.

Aaron miał dziwny sen: był na łonie natury. Dookoła niego rosły stare, ogromne, liściaste drzewa. Wśród ich konarów, widział dwie postacie, które były nadzwyczaj śliczne. Miały przepiękne szaty, misternie zrobione łuki i miecze, które nie były wykonane ze zwykłego metalu. Za ich plecami stały dwa śnieżnobiałe konie, ze złotymi rogami po środku czoła. Chłopiec miał wrażenie, że jest tego świadomy. Doświadczał pulsowania w głowie. Nagle spod ziemi i z wnętrza drzew zaczynała wydobywać się krew. Zlęknięte istoty ukryły się w gęstwinie. Aaron był przestraszony. Świadomość snu sprawiła, co raz większy strach, lecz nie mógł się wybudzić. Nieoczekiwanie zaczęło mu wirować w głowie. Posoka wydobywająca się z łona natury dopłynęła do jego kostek. Zniżył rękę, nabrał trochę i poczuł jej zapach. Powoli zbliżał ją do swoich ust, wyciągając język, by skosztować odrobiny czerwonego płynu, lecz w oddali usłyszał przerażony krzyk tych pięknych istot oraz parskanie rumaków.

– Nie! – To sprawiło, że chłopiec obudził się, z tego przerażającego snu.

– Świetnie, nie ma co mi się śnić, tylko jakieś roślinki i krew. – Pomyślał z irytacją.

Założył swój codzienny strój w kolorze mahoniu i poszedł bez śniadania do sąsiedniej wsi, która nazywała się Emjin. Szedł bardzo szybko, więc droga nie zajęła mu zbyt dużo czasu. Wioska oddalona była o niecałe dwa kilometry. Doszedłszy na miejsce pytał ludzi czy nie potrzebują go do jakiejkolwiek pracy, nawet nie musiała być dobrze płatna. Niestety. Szukanie zajęło mu sporo cennego czasu. Aaron nie pomyślał nawet o posiłku – kolejny krok troski… Wyprawa do Emjin miała swój jeden wielki plus. Chłopiec dowiedział się o wieczornych opowieściach, od pewnego starca imieniem Nicholas. Wrócił do domu i od razu powiedział rodzicom, o tym wspaniałym wydarzeniu.

– Bardzo lubię słuchać o fantastycznych przygodach, które opowiadają podróżni oraz okoliczni mieszkańcy. – Wytłumaczył mamie, która początkowo nie chciała się zgodzić na wieczorne wyjście.

Wyszedł z domu trochę wcześniej niż wszystko miało się odbyć. Nie mógł się ich doczekać, siedział, jak na szpilkach. Myślał, że jeszcze nikogo tam nie będzie i o dziwo pomylił się. Był tam pewien, dość młodo wyglądający podróżnik, którego widział pierwszy raz. Od razu radośnie postanowił się przywitać.

– Witam, nazywam się Aaron. – Mówiąc, podszedł podając rękę.

Ów mężczyzna popatrzył na niego: miał seledynowe oczy, które sprawiały wrażenie przenikać na wylot każdą osobę, na którą spojrzał. W świetle księżyca jego skóra biła porcelanowym blaskiem, była wprost idealna. Jego twarz wydawała być się gładka niczym nieporuszona tafla wody. Strój, który miał na sobie wskazywał na to, że nie pochodzi z tej okolicy i że jest wojownikiem. Przy pasie wisiały dwa jednoręczne miecze. Mężczyzna podał mu rękę, spojrzał głęboko w oczy i skinął głową.

– On jest jakiś dziwny. – Pomyślał i usiadł na ławce obok.

Aaron z natury był ciekawskim chłopcem, który zadaje bardzo dużo pytań, więc i tym razem też tak było. Znów nie zdołał się powstrzymać.

– Jak się pan nazywa?

Mężczyzna popatrzył na niego, uśmiechnął się pokazując swoje białe zęby, ale nic nie odpowiedział. Po jakimś czasie ku uciesze chłopca zaczęli zbierać się mieszkańcy. Przybyła większość osób z wioski i po raz pierwszy rodzice Aarona z Jamiem. Nicholas – jeden ze starców, podszedł do ogniska i podłożył ogień. Wszyscy siedzieli w milczeniu i patrzyli jak ciepłe iskry odbijają się od ogniska, a następnie znikają w otchłani ciemności. Gdy skończył, rozsiadł się wygodnie i zaczął mówić:

– Potężne, magiczne stworzenia rozpoczęły wojnę między sobą. Podzieliły się na trzy kolonie. Wyłoniły się spośród nich elfy, wampiry, smoki i sprzymierzone im inne magiczne istoty. Niestety rasy te wciągnęły w swój konflikt ludzi. Każdy decydował sam za siebie. Jedni przyłączali się do leśnych stworzeń inni do krwiopijców, kolejni do pięknych bestii. Nie znamy przyczyny, dla której rozpoczęła się wojna. Niektórzy mówią, że dla władzy, inni uważają, że w końcu musiało do niej dojść, skoro na tak małym świecie istniało tyle potęg. Niemniej jednak wytępiono mnóstwa dobrych stworzeń i ludzi. Konflikt trwał i nie przynosił długo wyczekiwanego rezultatu. Po wielu latach został zażegnany, a magiczne stwory ukryły się…

Podczas opowieści Aaron odpłynął w świat marzeń. Przymknął delikatnie zielone oczy. Wyobrażał sobie, jak to mogło wszystko wyglądać te piękne elfy, potężne smoki, nieśmiertelne wampiry…

Kolejną opowieść rozpoczął jakiś podróżny:

-… Najgorsze, najpodlejsze z tych wszystkich ras były ohydne wampiry, które żywiły się krwią, zabijały dla przyjemności! Ta krwawa wojna rozpoczęła się przez te potwory!

Chłopiec spostrzegł, że dziwny mężczyzna z piękną twarzą złośliwie patrzył na człowieka, który właśnie opowiadał te bzdury.

– Nieśmiertelni to najgorsza ze wszystkich ras, żyją dopóki piją krew, uważają się za panów wszystkich…

– Przestań! – Warknął na niego Nicholas – nikt tutaj nie będzie oczerniał żadnych z tych magicznych stworzeń, przecież tak naprawdę nie wiemy, jakie one są, więc swoje obiekcje możesz zatrzymać dla siebie, zrozumiano!?

Podróżnik popatrzył na starca z pogardą i odszedł oburzony od ogniska. Atmosfera popsuła się. Aaron nie chciał słuchać kłótni, a do tego zaczynało robić się coraz ciemniej i zimniej, dookoła rozpościerała się biała mgła. Postanowił więc pójść ze swoim młodszym bratem do domu. Rano przecież muszą wstać. Wracając do domu, oboje opowiadali sobie o tych wszystkich rasach.

– Kim chciałbyś być? – Zapytał Jamie

– Elfem – odparł – a ty?

– Smokiem. – Bracia zaczęli się śmiać.

Gdy dotarli do domu, zjedli bardzo skromną kolacje, po czym wykończeni położyli się spać. Aaron długo nie mógł zasnąć, rozmyślał o opowieściach i o dziwnym mężczyźnie z bladą twarzą…

Rano znowu obudziły go krzyki ojca: "Wstawaj". Założył spodnie, koszulę, przysunął do siebie miskę z wodą. Zobaczył w niej swoje odbicie: był chłopcem dziwnej urody. Miał jasny odcień skóry, ponętne usta, długie hebanowe włosy z grzywką opadającą na duże szmaragdowe oczy. Wszystko to czyniło, że wyglądał intrygująco, przystojnie. Gdy umył twarz zimną wodą, przypomniał sobie swój sen: spotkał w nim osobę wyglądającą tak samo jak on, później pojawił się na łące, którą znowu splamiła krew.

Zszedł do kuchni pogwizdując. Gdy dotarł na miejsce, usiadł na krześle nie przestając radośnie gwizdać pod nosem.

– Ałła! – Krzyknął Aaron.

Tata uderzył go za to, co robił w domu.

– Nie! Nie będziesz mnie więcej bił! – Krzyknął jednocześnie poirytowany i pełen agresji.

Ojciec znów wziął zamach, aby uderzyć syna, lecz niespodziewanie Jamie stanął między nimi. Wściekły Aaron wyszedł z domu trzaskając orzechowymi drzwiami, które o mały włos nie wyleciały z mocnej, bukowej futryny. W duchu poprzysiągł sobie, że więcej tam nie wróci. Szedł równomiernym tempem prosto nie bacząc na nic. Niebo miało turkusowy kolor, chłopiec położył się na zielonej, pachnącej łące i leżał. Ciągle marzył o przeżyciu jakiegoś wspaniałego wydarzenia i od pewnego czasu nurtowało go, dlaczego śni te wszystkie dziwactwa. Minęło parę godzin a on nadal nie ochłonął i rozmyślał nad opuszczeniem rodziny. Nieoczekiwanie poczuł burczenie w brzuchu, oprzytomniał, nie mógł przecież tak po prostu odejść. Niestety nie miał dokąd. Nie posiadał nigdzie bliskich, to byłaby czysta głupota, opuszczanie rodzinnego domu.

– Aaron, gdzie jesteś?

Na te słowa chłopiec niczym wyrwany ze sny zerwał się z ziemi. Niespodziewanie ujrzał swojego piętnastoletniego brata, który zapewne cały czas gorączkowo go szukał.

– Dzięki, że wstawiłeś się za mną.

– Mam już dość tego jak ojciec cię traktuje, zastanawiałem się nad ucieczką z domu.

– Ty też? – Pomyślał – i gdzie byśmy poszli? – Zapytał z rezygnacją, a zarazem podekscytowaniem.

– Nie mam pojęcia, najlepiej w nieznane krainy. Wyobraź sobie, że przeżylibyśmy tam to wszystko, co opowiadali przy ogniu.

– Nie ma mowy. – Zaprotestował starszy brat – nigdzie nie pójdziemy, a już na pewno nie ty.

– Dobra, jak sobie chcesz. – Poirytowany Jamie odwrócił się na pięcie i odszedł.

– Zaczekaj, daj mi to przemyśleć! – Krzyknął za nim Aaron.

 

Koniec

Komentarze

Dębowy łuk wyrzuć. Bez sensu. 

Zdradzanie treści we  wstępie nie zachęca do lektury.
Rozdział 1 - Rozłąka- Aaron! Aaron! Wstawaj!
Nie powinny to być dwa wiersze?
- To był tylko sen... - Mruknął sam do siebie.
Bardzo byłoby dziwne, gdyby, śpiąc "solo", mruknął do kogokolwiek innego, niż do siebie.
Błędy w zapisie dialogów.
Nie posiadał nigdzie bliskich, to byłaby czysta głupota.
Co byłoby czystą głupotą? Posiadanie bliskich?
---------------
Słabo, wielocyfrowy rafale. Przed Tobą pracy a pracy nad językiem i pisaniem...

Nie nie posiadanie bliskich, a opuszczanie domu bez posiadania, by mogli pomóc.

Wiesz, jak ja lubie jak ktoś mi zwróci uwagę :) Liczę na jaknajwiększą ilość popraw ;)

Jeśłi o mnie chodzi, przeszedł mi zapał do wyłapywania i pokazywania błędów punkt po punkcie*). Dlatego, że to nic nie daje. Jak w Twoim przypadku. Łupnąłeś druga część, napisaną bynajmniej nie lepiej, zamiast przyjrzeć się tekstowi już wstawionemu i zastanowić się, poszukać... Trzy przykłady to tylko przykłady, mające dać do myślenia.
------------------
*) to można zrobić z krótkim tekstem, zawierajacym niewiele byków.

Dużo niezręczności -
powiedział to stanowczym, metalicznym głosem - metaliczny głos może mieć chyba robot?
dzięcioł leczył drzewa - śmiesznie to brzmi, bo jakby dzięcioł sam uważał się za lekarza.
Poza tym zbyt wiele zdań kończysz zaimkami.Ale przejrzałem tekst pi razy oko, na pewno znalazłoby się dużo więcej.

Szczerze to nie wiem, jakie błędy widzicie.

Najlepiej byłoby te błędy wypisać, tak jak zrobił to AdamKB wcześniej. EJ ale ja ten tekst czytałem milion razy i nie wyłapałem żadnych błędów, sprwadzany też był przez osoby po studiach i też nie bardzo....

"Mógłby przyglądać się, jak ciecz delikatnie łaskocze bujną, przybrzeżną roślinność oraz pływające ryby zabiegające o lepsze miejsce rozrodcze, czy pokarm."
Roślinność na pewno nie czuje łaskotania. Pływające ryby - "pływające" - zbędne, chyba, że są też lądowe ryby. Przy pojedynczym "czy" nie wstawiamy przecinka.

...mimo że czasem nie jest potrzebny, ani nawet chciany.
To samo, przy pojedynczym "ani" nie wstawiamy przecinka.No i te ostatnie słowo - niezręczność językowa. A to tylko dwa zdania...

Aaron, ojciec i jego brat ruszyli do pracy - mieszkali w malutkiej wiosce, która nazywała się Athimua. Na samym początku miał nakarmić zwierzęta. W gospodarstwie były owce, krowy, konie, kury, trzoda. Kolejną nudną i wyczerpującą czynnością było narąbanie dębowego, pachnącego drewna, a na samym końcu miał wyplewić spieczone od ciepłych promieni słonecznych pole i podlać wszystkie spragnione rośliny - był wykorzystywany i czuł się niekochany i miał ku temu słuszne powody!
Aaron, ojciec i jego brat (...) --- szyk, czyli kolejność wyrazów w zdaniu. Napisałeś, że do pracy ruszyli: Aaron, ojciec (w domyśle --- Aarona) oraz stryj Aarona, czyli brat ojca Aarona.
(...) mieszkali w malutkiej wiosce, która nazywała się Athimua. --- co ma do rzeczy wielkość wioski i jej nazwa wobec prac gospodarskich w obejściu, bo takie prace opisujesz? Czy wioseczka ma siedem chałupek, czy czterysta osiem, pracy jest mniej więcej tyle samo i mniej więcej takiej samej w każdym gospodarstwie.
Na samym początku miał nakarmić zwierzęta. W gospodarstwie były owce, krowy, konie, kury, trzoda. --- Kto miał nakarmić zwierzęta? Wymieniasz trzy osoby, wymień wykonawcę, bo nie wiadomo, Aaron, ojciec , brat... I co z tego, że były w gospodarstwie owce i tak dalej? Byłeś kiedyś na wsi? Znasz nazwy, pod jakimi kryje się karmienie zwierząt? Sięgnij po nie. Dałeś wyliczankę, godną trzecioklasisty z podstawówki, a czytelnikom każesz się domyślać, co Aaron powinien zrobić. Gdybyś napisał, że na początku Aaron miał zadać koniom obroku, sypnąć kurom ziarna, a świniom kartofli, potem wyprowadzić / wypędzić na pastwiska krowy i owce, (bo ich się, poza zimą, nie dokarmia na miejscu, a czas akcji to lato) byłoby lepiej i ciekawiej.
Kolejną nudną i wyczerpującą czynnością było narąbanie dębowego, pachnącego drewna, (...) --- no nie wiem, czy taką nudną. Rąbałeś sękate pieńki? Fakt, że ta czynność niespecjalnie rozwija intelekt, ale uważać przy niej trzeba, i to jak cholera, bo można sobie, gdy się byle jak ustawi pieniek i byle jak trzepnie siekierą, nóżkę poharatać... Co do wyczerpującej pełna zgoda, po trzech godzinach machania toporem koszulę można mieć dosyć tej zabawy.
(...) a na samym końcu miał wyplewić spieczone od ciepłych promieni słonecznych pole (...) --- opielić albo wypielić. Regionalizmów nie wtyka się w partie narracyjne. Stosuje się je, podobnie jak pozostałe charakterystyczne dla srodowiska lub osoby słowa i zwroty, w dialogach, by nadać mowie cechy charakterystyczne, ale nie w narracji, którą prowadzi się językiem poprawnym.
Spieczone słońcem, i gotowe, wystarczy, każdy wie, o co chodzi. Poza tym jeśli promienie tylko ciepłe (czyli dają wrażenie ciepła, ale nie pieką, nie palą), to pola nie spieką. A tak w ogóle to brak opadów jest główną przyczyną wysychania...
(...) spieczone od ciepłych promieni słonecznych pole i podlać wszystkie spragnione rośliny (...) --- walnąłeś, że lepiej trudno. Pomijam zapoetyzowanie, wywołujące lekki ból zębów --- spragnione rośliny! --- tak to egzaltowany mieszczuch może myśleć i mówić, a nie chłop lub jego syn.
Zacytowałem już powtarzany fragment zdania, żeby następna uwaga była jasna. Miał Aaronek wypielić pole i podlać, co na tym polu rosło. Pomyśl, czy to nie robota na cały dzień --- o polu piszesz, nie dwóch grządkach z marchewką! Sprawdż na rzeczonej grządce, ile czasu zajmuje pielenie trzech metrów kwadratowych, i policz, ile czasu potrzeba na pół hektara --- bo pole to nie jakiś przydomowy spłachetek, ale fest kawał ziemi. To raz. Dwa --- podlewanie. Ile kursów z konewką, albo z wiadrami potrzeba, żeby podlać pole? Ile czasu to zajmie? Czy to praca dla jednej osoby?
(...) był wykorzystywany i czuł się niekochany i miał ku temu słuszne powody! --- baju baju, będzie w maju. Na wczasach Aaron przebywał? Jest gospodarstwo, jest w nim od cholery roboty dla wszystkich, więc bez bzdur o wykorzystywaniu, jeśli łaska. Niekochany mógł się czuć, ale nie wykorzystywany. Tak więc powodów do obu tych uczuć nie miał --- miał powód do jednego.
-------------------
Przejechałem się po jednym małym kawałeczku Twojego opowiadania. Raz dlatego, żeby Ci pokazać, ile dziwnych rzeczy wypisujesz. Dwa dlatego, żeby Ci pokazać, iż "spacerek" po całości może zająć trzy dni i sto dwie strony uwag... Tak więc nie dziw się, nie miej pretensji, że nikt się do tego nie pali. Przykład, zwrócenie uwagi --- dalej myśl sam i ucz się pisać, ucz się operować językiem...

"spieczone od ciepłych promieni słonecznych pole i podlać wszystkie spragnione rośliny (...) --- walnąłeś, że lepiej trudno. Pomijam zapoetyzowanie, wywołujące lekki ból zębów --- spragnione rośliny! --- tak to egzaltowany mieszczuch może myśleć i mówić, a nie chłop lub jego syn." to nie myśli Aaron. Halo !

Przedstawiam Ci skalę Twojego problemu z pisaniem oraz to, jak odbieram Twoje pisanie. Mam prawo do indywidualnej oceny oraz interpretacji, bo każdemu czytelnikowi takie prawa niezbywalnie przysługują. Tobie również przysługuje prawo, --- olania wszystkich uwag, czyjego nie byłyby autorstwa, i wykręcania kota ogonem. I to by było na tyle w powyższych kwestiach. Dziękuję za uwagę, życzę powodzenia.

Tak ogólnie na moje oko w większości przypadków nie masz racji, po prostu szukasz dziury w całym. Sory ale twoje uwagi TERAZ są irytujące, naprawdę.

A, jak tak, to najmocniej Pana Znawcę literatury i języka przepraszam i na kolanach o wybaczenie błagam.

Oczywiście AdamKB ma rację, cale twoje opowiadanie kuleje, i to pod każdym względem. Móglbyś chociaż poprawiać najprostsze rzeczy, jak unikanie zaimków na końcu zdania. Widać, że malo czytasz.

Wiesz adam pare osób to czytało i doszło do wniosku, że z tobą coś nie teges, bo jak możesz negować, iż piszę, że rębanie drewna jest nudne i tym podobne, nie rozumiem ciebie... Agroeling, no gdzie kuleje, gdzie, pytam?

Odpiąl miecz, powiesil luk i kolczan bez jednej strzaly na  ścianę, którą stracil na polowaniu.

ścianę stracil na polowaniu? No i wiesza się na ścianie, a nie na ścianę.
Chcialeś, to masz. Ale dzisiaj nie mam czasu na lapanki, piszę zresztą na zdezelowanym komputerze, stąd ten brak "l". I tak masz szczęście, że nie dorwal cię któryś z tutejszych lapaczy blędów.

Poważnie jest ze mną coś nie teges? No popatrz, jednak czytanie takich dzieł jak Twoje szkodzi, można zdurnieć przez indukcję...
Ale przeprosiłem Pana Twórcę Nieomylnego, więc wszystko w porządku, zachowałem się, musisz przyznać, nie bez galanterii.

Autorze, ile Ty masz lat? Chyba niewiele. I nie wnioskuję tego na podstawie (wątpliwej) jakości Twej twórczości, ale poziomu odpowiedzi powyżej. Adam i Agroeling chcieli pomóc. Ty nie słuchasz, tylko atakujesz. Zmień nastawienie. Albo hobby, bo przy takim podejściu kariery pisarskiej Ci nie wróżę.

Rafale, coś się tak rzuciłeś na osoby które chciały Tobie pomóc. Jesteś początkującym autorem, co widać po tym jak piszesz, i wysłuchaj rad od innych. Tak jak napisali Adam, Agroeling i inni, przed Tobą mnóstwo pracy. I - jak napisała Ranferiel - zmień nastawienie. Pisz na razie krótkie opowiadania, a powieści bedziesz pisał troche później aż nabierzesz wprawy i biegłości operowania słowem. Dużo czytaj, to pomaga.

Mały przykład:
Nicholas - jeden ze starców, podszedł do ogniska i podłożył ogień. - To znaczy chyba miałeś na myśli, że starzec podszedł do paleniska, by rozpalić ognisko. Bo ze zdania rozumiem, iż podpalił płonący ogień, co jest bez sensu.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

NO faktycznie racja, heh. I widzisz znalazłeś błąd, a z kolei Adam neguje moje przekonania np ze rębanie drewna nie jest nudne, że coś ... CHodzi mi o takie właśnie poprawki

Czytało mi się to, jak szkolne wypracowanie z polaka na dowolny temat. Nie ma sensu wyliczać poszczególnych potknięć. Nie masz, człowieku, wprawy w pisaniu, nie masz warsztatu. Robisz ten sam błąd, co większość młodocianych "twórców". Nie masz dystansu do swoich tekstów. Między pisaniem, a pierwszym sprawdzaniem, odłóż tekst na kilka tygodni. Wtedy na 100% znajdziesz chociaż kilka rzeczy do poprawki. Znajomi spytani o ocenę; znam to z autopsji; z życzliwości, nie wytkną ci błędów, chociaż już po pierwszym akapicie widać, że autor ma niewiele lat. Będą chwalić, że taki młody, a już pisze. Ale to nie znaczy, że to, co piszesz, nadaje się do druku. Co najwyżej do szkolnej gazetki.
Kilkoro ludzi z portalu pokazało ci przykłady twoich potknięć. Z własnego doświadczenia, polecam ci wyrobienie sobie dobrych relacji z nauczycielką od polskiego, i proszenie jej o cenzurę swoich "dzieł". Jej komentarz może bardzo urazić dumę młodego twórcy, ale pokaże, z czym masz problem. Polecam.
Nie daję oceny.

Dla mnie to troche takie krępujące z nauczycielką.

Bo ja wiem? Ale rozumiem, że tu dużo zależy od samej nauczycielki i jej otwartości, oraz na atmosferze w klasie, żeby nie dostać zaraz złośliwej łatki od innych dzieciaków.
W szkole średniej, zaraz w pierwszych tygodniach pierwszej klasy, zaskoczyłem moją nauczycielkę jakimś wypracowaniem. Po lekcji, poprosiła żebym został i prywatnie dała kilka wskazówek. Potem kilka razy dawałem jej do recenzji różne swoje 'wypociny'. Zawsze była życzliwa, ale opinie były ostre i cięte.
Od czasów szkoły nic nie pisałem, oprócz krótkich fragmentów chowanych do szuflady, z części których teraz krystalizują się w "O powstaniu pierwszych Wolnych Ras", oraz "Dzieci Elfów".
To było, o mój jezu, dwadzieścia lat temu. Nie wiem, czy teraz jeszcze można spotkać takie nauczycielki z pasją.

Ha! Już wiem jaki będzie tytuł mojego opowiadania na konkurs detektywistyczny: "Ile lat ma Tomasz Maj?" ;D

@rafał, moim mentorem (nie boję się tego słowa) okazał się obecny tu AdamKB. Uważam, że dzięki niemu zrobiłam ogromne postępy. Nie ma co się boczyć na krytykę, tylko ją przyjmować (z ładnym podziękowaniem). I piszę to z perspektywy osoby, której "wyjściowy poziom literacki" był wyższy od Twojego. Odkąd tu jestem (na NF znaczy) minął niecały rok, a ja naprawdę widzę kosmiczną różnicę. Słuchaj ludzi. Warto.

37. koniec zagadki :-)
Co do Adama- ja mu tez sporo zawdzięczam. Poświęcił duuuużo czasu i gruntownie przekopał moje "Wolne Rasy".
Dzięki niemu mam nową, udoskonaloną wersję.

Mam metr dwadzieścia wzrostu, gęsto owłosione, wielkie stopy, duży brzuch, długie, jedwabiste blond włosy, zielone oczy i szpiczaste uszy. Jestem jedynym istniejącym mieszańcem hobbita i elfa.
Po zniszczeniu Pierścienia Władzy, Frodo stał się takim bohaterem, że elfickie nastolatki same właziły mu do łóżka. No i zdarzyłem się ja. Mamusia żeby uniknąć wstydu, pozbyła się mnie, przenosząc w czasie.

HAHAHAHAHHAHAHA żarty się kogoś trzymają :)

Ranferiel:
Fajnie byłoby gdybym miał kogoś, kto zapisałby moje pomysły ładnym językiem.

@rafał, mam tak samo. W głowie miliony pomysłów, tylko jak je przekazać? Na szczęście praktyka czyni mistrza. Dużo pisz i jeszcze więcej czytaj. I będzie dobrze :)

Chciałbym, tylko szczerze powiedzawszy w roku szkolnym nie mam zbytnio czasu na czytanie. Na wakacjach to tak, owszem, ale teraz to nawet z lekturami nie wyrabiam

@rafał, a lektury to co, pies? ;) Liczą się jak najbardziej. Oczywiście pod warunkiem, że nie pójdziesz na łatwiznę i nie będziesz się posiłkował streszczeniami.

Ja czytam tylko to co mnie interesuje, nie lubie się zmuszać do czytania

Nowa Fantastyka