- Opowiadanie: Szachraj - Póki śmierć ich nie rozłączy cz 1...

Póki śmierć ich nie rozłączy cz 1...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Póki śmierć ich nie rozłączy cz 1...

…w której to mieszkańcy Delirii próbują uporać się z wieścią o corocznej wizycie Wiewiórczego Pyska.

***

Kiedy trzeciego dnia lata herold ogłosił, że niebawem do Delirii zawita Wiewiórczy Pysk, na mieszkańców wyspiarskiego królestwa zwyczajowo padł blady strach. Bali się starzy, bali się młodzi; bały się baby, chłopy też się bały; jeno dzieci się nie bały, zliczając na palcach dni pozostałe do powitalnej parady. Jak co roku, atmosferę grozy podsycały najróżniejsze opowieści na temat królewskiego maga. Wędrowały z ust do ust, a każda kolejna straszniejsza była od poprzedniej. Któżby, na ten przykład, nie pamiętał, jak podczas zeszłorocznych odwiedzin Wiewiórczego Pyska, Pędrak znalazł w kaszy sczerniały paznokieć? Albo jak oszalałe tuczniki pokąsały Bambułę tak dotkliwie, że trzeba było świniobicie odwołać?

Tak więc gdy szóstego dnia lata Kupicha wpadł do karczmy z wiadomością, że jego krasula skisłe mleko dała, na reakcję ze strony gawiedzi nie trzeba było długo czekać. Baby tłumnie ruszyły do świątyń, u bożków wszelakich ratunku szukać, chłopi natomiast, równie ochoczo, udali się pod Barani Łeb, w nadziei, że może w dzbanach z piwem znajdą remedium na cały ten nieznośny ambaras.

– Powiadam wam głuptaki, że z petycyją do króla trza się wybrać. Niech wielmoża wie, co lud myśli. Bo kto to widział, żeby dwugłowe kurczaki się lęgły?

– Dobrze gada. Zrobić petycyję i napisać, że ja to ze swoją już siedem księżyców nie spółkowałem. I czego gęby cieszycie jeden z drugim? Ja tak ze strachu, co się po takim czymś wylęgnąć może.

– Łot, durna pała. Z petycyją będzie się udawał. Do Króla. I to na kogo? Na królewskiego pupilka? Dyć ten onegdaj wielmoży córę ze szpon dziwożon wyrwał. Może weź ty już lepiej pospółkuj z tą swoją i módl się, coby twój dzieciak dwa łby miał. Bo jak dostanie jeden, i to po ojcu, to bida mu, oj bida.

– Ale panowie, panowie. Nie zapędzajmy się tak. Po pierwsze, to Leśny Lud nie miał nic wspólnego z porwaniem księżniczki Estelki. Ot, tania prowokacja ze strony wrogów Delirii. Król osobiście dementował te pogłoski, o ile mnie pamięć nie myli. Zresztą petycję trzeba by wpierw na papier przelać. A który z was mości panów, że tak spytam, posiadł sztukę pisania?

– Dymentował, dymentował. Znalazł się pisarczyk przemyndrzały. Jakeś taki ważny, to może ty nam petycyję napiszesz. Znasz te znaczki niezgorzej od klech.

– Dobrze gada. Wstawiłby się mędrek po stronie człowieka prostego. No chyba, że mu bliżej do tych bufonów nadętych, co to im się zdaje, że świat pojęli lepiej, a chłopa prostego to za durnia mają.

– Dajżeż mu, Kufel. spokój. Widzisz przecież, że nieżyciowe chłopisko. Co on tam może wiedzieć? Nic tylko brzdękałby te swoje melodyjki albo rymy klecił.

– Chłopy, chłopy, ale ja tu o petycyji przyszłem radzić. Stara mi prawiła, że jak się ten… no ten… odpowiedni pocisk wywrze, to król się ugnie choćby nie wiem co.

– O chopie. Toś ty chyba nie widział jak się nasz wielmoża zagniewać potrafi. Kikut, co to w gwardii przybocznej onegdaj służył, prawił mi kiedyś, jak to król się dowiedział, że Szapeł niewolnictwo uprawia. Ponoć zaskrzyły mu się te jego kłaki na łbie, a z oczu takie pioruny poleciały, że normalnie…

– Kufel, morda!

– …że normalnie dzika by ustrzelił tym swoim wzrokiem pieruńskim. I prawił jeszcze, że…

– No cichaj, Kufel, mówię ci.

– A bo co… O! Eh… witam zacnego stróża prawa i porządku. Ja właśnie… ten, tego… no, może się sierżant z nami napije. Ja stawiam.

***

Jak co roku, dzień wizyty Wiewiórczego Pyska był wolny od zajęć. Chłopi regularnie dochodzili do tego samego wniosku, a mianowicie, że wielmoża chciał tym gestem udobruchać gawiedź i zapobiec ewentualnemu powstaniu. Wielmoża, świadom, iż w Delirii prędzej deszcz zacznie padać w górę niźli chłopi za broń chwycą, nie wyprowadzał ich z błędu. Szczególnie, że pozwalało mu to utrzymać w tajemnicy prawdziwy powód obchodów szóstego dnia sirpienia – wtedy to bowiem podczas połogu zmarło się mamie księżniczki Estelki; złotowłosej Milenie, zamkowej służce, dla której król Marek przed dziesięcioma laty stracił serce i głowę.

Tłum ustawił się wzdłuż głównej ulicy na długo przed niechcianą wizytą. Barierki trzeszczały pod naporem gawiedzi, walczącej o każdy łokieć przestrzeni, która dzieliła ich od przebrzydłego maga. „To dla dzieci”, powtarzali, „żeby zobaczyły, kim nie być, jak dorosną”. „A te kwiatowe girlandy na domach i lampiony w oknach to też nie my. To Wiewiórczy Pysk. Przyszedł w nocy i wyczarował. A niech by go pierun strzelił. Kto to potem wszystko pościąga?”

Nikt nie śmiał powiedzieć na głos, że sirpieniowe wizyty Wiewiórczego Pyska dostarczały miastu rozrywki niemniejszej niż cyrk osobliwości karła Toma bon Badyla. Z tą tylko różnicą, że miejsce Toma zajmował pełno-wymiarowy mag o nietuzinkowym stylu bycia i kompletnym uzębieniu, a zamiast skamlących o litość, wyleniałych pokrak, można było oglądać niezwykłą armię, werbowaną spośród istot znanych z opowieści na dobranoc; i to zarówno tych dobrych, jak i tych, po których człowiek wolał zostawić przy łóżku zapaloną świecę.

Tak więc gdy około południa w bramie wjazdowej zamajaczyła postać wyprostowanego dumnie jeźdźca, jazgot tysięcy gardeł ucichł jak ręką odjął. I tylko sporadyczne szepty tych najbardziej gadatliwych zakłócały wszechobecny spokój.

– Widzieli go, modniś się znalazł. Ubrałby się jak chłop, a nie… jak ten, no, gadaj Greta, no… flircyk w podlotach.

– Oj, zaraz tam flircyk. Niech kumoszka nie przesadowuje. Jak dla mnie to niczego sobie wielmoża.

– Co przesadowuje? Kto to widział takie wysokie kołnierze nosić? Że niby po co? I jeszcze ta kapota z tyłu. No normalnie gorzej jak baba.

– Nie kapota, jeno peleryna. Kumoszka nie wiedziała, że to się teraz wśród zamorskiej arystokracyji nosi?

– Widzieli ją, arystokracyji. Też mi coś. A te opięte kalesraki w prążki, to pewnie też się wśród arystokracyji nosi? Tylko ten tutaj arystokrat chyba zapomniał sobie spodni na nie naciągnąć.

– Nie zapomniał, nie zapomniał. Jakby kumoszka wiedziała gdzie patrzać, to od razu by poznała, co jest na rzeczy.

– Patrzcie no ją, mądralska się znalazła. Bacz ty lepiej, żeby za dużo mądrości na cię nie spłynęło z tego twojego magiszona wiewiórkowego. Gadają ludziska, że taka jedna, co to się z nim na sianie magowała, dostała potem we łbie takiego kociokwiku, że czytać się naumiała. I to tak sama, nieprzymuszona. Po wszystkiem matula musiała ją do znachorów prowadzać, coby bidula wydobrzała.

– On nie z tych, co to na sianie. Tylko kumoszka spojrzy na te oczy zamyślone. Na dłonie zarękawiczone. Taki mościpan normalnie. Na pewno wie jak damę traktować. Idę w zakład, że romantyzować się lubi.

– Damę, phi, widzieli ją. Takie z nas damy, jak damy. A jak nie damy, to przez łeb i zaraz damy.

– Oj, kumoszka to zaraz musi wszystko do jednego sprowadzywać.

– Olaboga, patrzaj Greta, armia. Armia idzie.

Kiedy od strony bramy buchnął obłok pyłu a grunt zatrząsł się pod nogami, wszyscy, jak na komendę, wstrzymali oddech. I zapewne podusiłby się jeden z drugim, gdyby z kurzawy nie wyłonił się w końcu sprawca całego zamieszania: posklejany z głazów, jednooki kolos. Prąc posłusznie za swym panem, łypał na setki zadartych twarzy, sypiąc dookoła iskrami z kamiennych stawów. Trochę dalej, zza dymnej kotary wyłaniały się pokrewne stwory. Jeden większy, jakby bardziej sędziwy, z ptasim gniazdem uwitym na ramieniu; następny, pochylony naprzód, z łapskami do ziemi i pożółkłym mchem w szczelinach.

Rozdziawione usta gawiedzi nie zdążyły się domknąć, a już w bramie pojawiły się następne dziwadła. Tym razem był to rój ważek. Najmniejszy z owadów rozmiarem dorównywał spasionemu noworodkowi; największy, przywodzący na myśl latającą maciorę, z trudem utrzymywał pękate cielsko nad ziemią. Odwłoki insektów pokrywała szczecina ze szczerego złota, toteż nic dziwnego, że w paru chciwych głowach od razu zaświtały nieczyste myśli. Szybko jednak spaliły na panewce, kiedy jeden z owadów plunął w kierunku publiki najprawdziwszym ogniem. Coraz bardziej podekscytowany tłum zaczął wiwatować.

Nie było wątpliwości – parada zaczęła się na całego. Kolejne bestie wyłaniały się z bramy, przy akompaniamencie westchnień, pisków, a czasami, okrzyków przerażenia. Artyści nie nadążali z robieniem szkiców, skrybowie zapisywali w pośpiechu kolejne zwoje. Okazjonalnie, jakiś szaleniec wbiegał na trasę pochodu, chcąc odmalować jakieś straszydło amfas – na szczęście gwardziści działali sprawnie i wyłapywali amatorów frontalnego rysunku, zanim rzeczone straszydło miało okazję osobiście zaprotestować.

Całość trwała krócej niż mgnienie oka, choć gdy ostatnia pokraka znikła za palisadą miejskich koszarów, wszyscy spostrzegli ze zdziwieniem, że słońce chyli się już ku zachodowi.

***

– Mamo, a czemu ci panowie byli prowadzeni na łańcuchach?

– Śpij już. Jutro porozmawiamy.

– Ale powiedz tylko to. Tylko to i już śpię. O widzisz, widzisz? Już zamykam oczy. Tylko powiedz. No, powiedz, czemu.

– Ech, niech będzie. No więc, musieli być na łańcuchach, żeby nikomu przypadkiem krzywdy nie wyrządzić.

– Naprawdę? Tymi ostrzami na rękach?

– No na przykład. Nie, że specjalnie. Ale jakby chciał taki wziąć sobie berbecia na barana, to sam rozumiesz.

– A to ich nie bolało, te łańcuchy na szyi?

– Skąd mam ci wiedzieć? Trzeba było ich spytać.

– Bo ja to bym chciał, żeby mnie tak wziął na barana.

– A już ci tam. Wcale byś nie chciał. Zrozumiano?

– Ale…

– Zrozumiano, czy nie zrozumiano? A może wolisz ojcu opowiedzieć o swoich pomysłach?

– Nie. Zrozumiano. Znaczy, nie wolę. A mamo…

– Cichaj żeż już. Spać miałeś.

– Ale… bo mały Psiarczyk mówił, że jego tata mówił, że te łańcuchy to z prawdziwego srebra były.

– Ze srebra, dobre sobie. A niby po ki czort ktoś miałby łańcuchy ze srebra robić, hę?

– Psiarczyk mówił, że jego tata mówił, że to po to, coby oni, znaczy, ci panowie, nie poprzemieniali się w wilki. I jeszcze, że jakby taki wilk zawył, to wszyscy byśmy tam z wystrachu poszaleli.

– Też mi coś. Poszaleli. Stary Psiarczyk to by lepiej otrzeźwiał, zanim dzieciakowi takich bzdur do łba nałoży. Masz nie słuchać jak psiarczykowy nicpoń będzie znowu coś po ojcu powtarzał. Zrozumiano?

– Ale ja…

– Żadnych ale!

– A mamo. Co było w tych pudłach, co to jechały na wozach?

– A skąd ja mam wiedzieć. Śpij już.

– Bo ja pamiętam, że jak dziadziuni się zmarło, to też go na pochówek w takim pudle wieźli.

– Jeszcze słowo i normalnie po ojca idę. A jak się dowie, czemu go spod Baraniego Łba wywlekłam, tak ci skórę wygarbuje, że…

– Już śpię. Dobranoc.

– Dobranoc.

 

C.D.N.

…a jak się nie spodoba to nie N.

Koniec

Komentarze

Hi, hi. Całkiem fajnie się zaczęło. Ja tam popraoszę o ciąg dalszy.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No, nienajgorszy początek, ciekawe, czy się rozwinie :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Też jestem ciekawa, co będzie dalej. Ja chcę CD. :-)

Ale uwagi mam:

Po lekturze nie jestem pewna, czy Deliria jest wsią (mnóstwo chłopów), miastem (brama, a zatem pewnie i mury) czy królestwem (...na mieszkańców wyspiarskiego królestwa...). Jeśli wsią lub miastem, to albo król ma mnóstwo przybocznych magów, albo królestwo niewielkie, skoro do każdej miejscowości może wysłać oficjela na obchody święta. Jeśli królestwem, to król i jego dwór są tam prawie cały czas i nikt nie przybywa, bo z jakiej racji mieliby się przejmować świętami sąsiadów?

Nieślubna córka władcy raczej nie jest księżniczką. Chyba, że to było małżeństwo morganatycznie, wtedy nie wiem. A na normalny ślub z służącą to chyba nikt by królowi nie pozwolił. Ale tak jest w naszym świecie. W Twoim może być inaczej.

Jeśli kolos przechodzi przez bramę, to albo brama gigantyczna (po kiego grzyba taka w zapyziałym miasteczku?) albo kolos z tych mniejszych.

I strasznie mi przeszkadzała kumoszka zamiast kumy. Ale może się mylę.

Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

@Finkla

Deliria jest królestwem absurdu, co stanie się bardziej jasne po dalszych kawałkach (w jednej ze scen królewski zamek zostaje skutecznie przeszturmowany [sic!] przez jedną osobę). Z tego też względu, powyższe kwestie można tłumaczyć delirycznością świata, i tak:

– Deliria jest jednym, wielkim zamkiem, otoczonym murami, otoczonymi wioskami, otoczonymi wodą. Innymi słowy – bardzo niewielkie królestwo.

– Król Marek nie ma przybocznych magów, albowiem ta garstka, która mogłaby nimi być to banda starych pierdzieli siedząca w wieży z kości słoniowej i niedopuszczająca nikogo do arkanów tajemnej wiedzy. Pozostali to nekromanci albo inne szumowiny, a tych Król Marek musiał nie tak dawno wyjąć spod prawa (przyczyna w dalszej części). Z tego też względu jakakolwiek sensowna współpraca z kastą magów nie wchodzi w grę. Jedynym zaufanym magiszonem wśród całej tej czeredy jest właśnie Wiewiórczy Pysk, no a ten ciągle w rozjazdach.

– Jeśli chodzi o małżeństwo, to te zostało zawarte potajemnie – poza kilkoma zaufanymi przybocznymi Marka, nikt o tym nie wiedział. Pochodzenie Estelki tłumaczy zaś fortel, w którym onegdaj pomógł Markowi właśnie Wiewiórczy Pysk – księżniczka jest rzekomo córą zamorskiej księżniczki wywodzącej się z Leśnego Ludu (ale o tym kiedy indziej).

– A brama jest faktycznie gigantyczna i do tego się nie zamyka :)

Pozdrawiam

Szachraj

No to ostra jazda. :-) Trzymam kciuki, żebyś się nie pogubił w tych absurdach. Bo w każdym pisarskim szaleństwie powinna być jakas metoda. ;-)

Babska logika rządzi!

Nie wiem, czy uda się Koledze Szachrajowi utrzymać "stężenie i natężenie" parodystycznego stylu. Ze swej strony życzę powodzenia --- pochichotać zawsze zdrowo...

Domagam się dalszego ciągu!

Noo ładnie nam tu ktoś stylizuje ;) Naprawdę przyjemnie było poczytać. Lepiej, żeby ciąg dalszy nie był czczą groźbą, bo się publiczność zezłości na autora!

Nowa Fantastyka