- Opowiadanie: mateuszy - [KB GOT2] W hotelowym barze

[KB GOT2] W hotelowym barze

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[KB GOT2] W hotelowym barze

Kolejne miasto, kolejny wieczór, kolejny hotel, zimny i nijaki jak zwykle. Po raz nie wiadomo który, S. zastanawiał się, po co wysłali go na jeszcze jedno szkolenie. Chodzi o wygenerowanie kosztów? A może ktoś naprawdę wierzy, że techniki negocjacji i motywacji pozwolą mu się bardziej efektywnie wpatrywać w prążki genów, aby zrozpaczonym paranoikom potwierdzać lub zaprzeczać wątpliwości co do pokrewieństwa z ich dziećmi. Przez chwilę wyobrażał sobie, jak motywuje allel by był mniej dominujący.

 

Z nieznanych przyczyn, dzisiejsze warsztaty z NLP i pozytywnego myślenia szczególnie go przygnębiały. Jak zwykle więc, S. pozwolił nogom zaprowadzić się do hotelowego baru, by tam wygenerować szefom jeszcze większe koszty.

 

W podziemiu było pełno ludzi i dymu, jednak doświadczone oczy wiedziały czego szukać. I rzeczywiście, w rogu przy barze stał wolny stołek. Było to idealne miejsce, oddalone od gwaru. Gwarantowało, że będzie miał tylko jednego sąsiada, dobrze trzymającego się pięćdziesięciolatka w tanim, lecz porządnym garniturze. Co więcej, mężczyzna ten był pochłonięty wpatrywaniem się w kieliszek, nie wyglądał na gadułę i wydawało się, że nie szuka towarzystwa. O to właśnie chodziło. S. miał nadzieję, że do drugiej, a może nawet trzeciej kolejki uda mu się nie zamienić z nikim ani słowa.

 

S. usadowił się i wskazując palcem zamówił z menu coś absurdalnie drogiego. Już miał się pogrążyć we własnych myślach, gdy sąsiad spojrzał mu prosto w oczy i spytał:

 

– Korpoludek na szkoleniu, ha?

 

S. zauważył tylko, że mężczyzna miał szarą, zmęczoną twarz i wyraźny, obcy akcent. Wbrew sobie nie poczuł urazy za jednozdaniowe podsumowanie całej jego trzydziestopięcioletniej egzystencji. Nie chciał jednak zachęcać natręta, skinął więc tylko głową.

 

– Byłem tam, mam – jak wy to mówicie – koszulkę. – Sąsiad pokiwał głową.

 

– Naprawdę? – S. czuł, że oczekuje się od niego jakiejś odpowiedzi.

 

– Ano, byłem. Ale dawno temu i nieprawda. Managerem nawet byłem. Wysokim. I było mi jak u Pana Boga za piecem. Ale życie w korpo to dreck. Szit. Więc odszedłem. Z hukiem. Teraz na swoim jestem. I też jest dreck. – zaśmiał się w sposób całkowicie pozbawiony wszelkiej radości – Całe lata na rynku, a my ciągle w podziemiu i ciągle mamy prawdziwe piekło. I jeszcze stara firma mi czarny PR robi.

 

Milczeli.

 

– I wszyscy myślą, że jak masz taki geszeft, to nie wiem jaki gelt zbijasz. Panie, zapomnij…. – dodał nieznajomy – Tu wpadnie 30 srebrników, tu czasem ogarek – i to się dotacja państwowa ma nazywać. Dobrze, że nikt od nas uczciwości nie oczekuje, bo byśmy z torbami poszli.

 

Znowu zapadła cisza.

 

– Czemu w takim razie nie wróci pan pod skrzydła firmy? – zapytał S., w duchu karcąc się, że nie zadał pytania otwartego, tylko zasugerował rozwiązanie. Potem skarcił się znowu – zaczynasz wierzyć w te bzdury z szkolenia.

 

Nieznajomy zaśmiał się, jakby słyszał myśli S.

 

– Długa historia. Masz pan czas?

 

S. zastanowił się. W sumie opowieść nie mogła być gorsza od elektronicznego pseudo-jazzu sączącego się z głośników, a w ten sposób nie będzie musiał się odzywać przez najbliższy czas. Kiwnął więc głową.

 

– Więc słuchaj pan. Nie mogę nazw używać, ale to był pierwszy startup w historii – zaczął mężczyzna. – Szef dał sobie tydzień i chciał zobaczyć, co z tego wyjdzie. I widział, ze było to dobre, więc siódmego dnia nawet wziął sobie wolne. Oj, dawne to były czasy. Wyobraź to pan sobie – jak zaczynał to był chaos, no nic nie było, całe środowisko musiał sam postawić, pierwszych userów też ręcznie stworzył. Ale trafił w target i na koniunkturę, marketing miał też przyzwoity, więc użytkowników ciągle przybywało.

Wie pan, to był ciekawy projekt, pionierski, inspirujący. W firmie była sztywna hierarchia, ale można było bujać w obłokach. A jak się postarałeś, to i ścieżka awansu była jasna, więc nikt nie marudził.

 

Nieznajomy zamówił kolejkę. S. podziękował skinieniem głowy.

 

– Ok, przesadzam, to nieprawda, że nikt nie marudził. Szybko zobaczyliśmy, szef może i miał pomysł na sześciodniowy projekt, ale żadnej wizji produktu jako takiego. Wiesz pan, taki sandbox – tak się teraz mówi na taki Eden, wersję próbną? – stworzony dla dwóch użytkowników nie skalował się na setki tysięcy. Zaczęliśmy mieć wpadki – i to głośne. Takiego Izaaka, nie chwaląc się, osobiście uratowałem w ostatnim momencie. No żeby ojciec własnemu dziecku… Ale ilu użytkowników nie udało nam się dopilnować, jak tego Jefte. A o Jobie Pan słyszałeś? Nie Jobsie, Jobie?

 

Nieznajomemu wyrwało się z gardła długie westchnięcie.

 

– W końcu zgadałem się z Gabrielem – podjął opowieść mężczyzna – on był managerem działu, tak jak ja. Trochę konkurowaliśmy, w zasadzie nigdy nie było nam po drodze. On był za zwiększeniem zaangażowania usera, ja za edukacją. On mówił, że im bardziej ludzie będą głupi i posłuszni, tym prościej będzie nimi zarządzać, ja z kolei wierzyłem w świadomych użytkowników i samoregulujący się proces. No niech pan powie, to ma przecież sens. Na przykład, jakby im już wtedy podpowiedzieć, że jest coś takiego jak psychiatria i nie każdy głos w głowie to od szefa pochodzi, koszty maintenance’u by nam znacząco spadły. Wiesz pan, tak latać po świecie i przekonywać nabrzmiałych testosteronem chłopów, że mają agresję wyładować na baranku a nie na dzieciaku… No wyobraź pan sobie ile to kosztuje.

W każdym bądź razie uzgodniliśmy, że potrzeba nie tyle odświeżenia marki, co przede wszystkim parę solidnych upgrade'ów, oraz że trzeba wreszcie wyjść do ludzi. Co dokładniej zmienić, to już jakieś forum eksperckie by określiło, ważne, żeby coś ruszyć. „Idź do niego, powiedz co uważasz, ciebie lubi, od ciebie łatwiej przyjmie gorzkie słowa” – mówił Gabriel – „ja dodam swoje po tobie. We dwójkę mamy widoczny udział w pakiecie kontrolnym, więc będzie musiał choćby dać nasze uwagi pod głosowanie.”

 

Nieznajomy zwilżył wargi przed kolejnym etapem opowieści.

 

– No więc na spotkaniu zarządu zarezerwowałem sobie czas na agendzie i powiedziałem wszystko szefowi prosto w twarz. Całe eony się przygotowywałem, prezentacje z faktografią i wykresami wysmażyłem jak się patrzy. Nawet jakiegoś Dilberta tam umieściłem. Głupi nie jestem, ubrałem mu to wszystko w piękną kanapkę, że wiesz pan, zasada nieoznaczoności to mu wyszła, matematyka z tymi wszystkimi alefami też się sprawdza, ale użytkownicy się w tym świecie nie łapią. Że teraz są inne czasy, że World 2.0, że trzeba inaczej do targetu podejść. Że edukacja, edukacja, edukacja, bo mnóstwo wejść tracimy niedługo po pierwszym loginie przez brak higieny. Że teraz to agile, driving, zwinne metodyki. Że jeśli nie będziemy zakładali, że takie rzeczy jak etyka są wykute w kamieniu, to sobie użytkownicy z problemami sami będą radzili, bez cudów, interwencji i objawień. Że wreszcie przejrzystość i marketing, bo wystarczy poczytać, co o nas wypisują, żeby widzieć, jak beznadziejny mamy PR. Ba, zacytowałem mu zdanie czy dwa z Księgi Powtórzonego Prawa, żeby widział, jak nas widzą.

Tak się rozgadałem, że nie widziałem co się wkoło dzieje.

Gdy skończyłem, zapadła cisza. Nawet Bat Kol, ten gaduła, zamknął twarz. Tu miał wejść Gabriel i powiedzieć swoje. Patrzę za siebie – nie ma gnojka. Rozglądam się, on stoi za plecami Szefa i coś tam mu szepcze. „No co za szmuk!” – myślę sobie.

Wyobraź pan sobie, trzy tysiące lat w korporacji, praktycznie od samego początku, i się dałem zrobić jak ten ostatni.

Nim zdążyłem się otrząsnąć, Szef podniósł na mnie swoje mądre, dobre oczy i powiada tak: „Lucyferze, Jaśniejący, aniele, właśnie takich ludzi mi trzeba! Odważnych, z wizją, trzymających rękę na pulsie. Mam dla ciebie propozycję i awans, będziesz miał nowe, ekscytujące, niezależne stanowisko w spółce córce. Stworzysz całkiem nowy brand i nową jakość, zgodnie z ideami, które nam przedstawiłeś. Potraktuj to jako wyzwanie i nowe doświadczenie! Dam ci całkowicie wolną rękę. Będziesz bliżej ludzi, czeka cię praca od podstaw. Ba, jaki prestiż, z wszystkich aniołów twoje imię będzie znało każde dziecko, i będą cię księciem nazywali. Skoro Baal Zewuw, Behemot, Rokita i Lewiatan podzielają twoją wizję, mogą cię wesprzeć.”

No wiec rozumie pan, nie mogłem powiedzieć nie. Tak, muszę przyznać, że dołączyło do mnie trochę chłopa, naprawdę wyborowe towarzystwo. Dołączyli z przekonania, nikt nie miał wątpliwości co to jest za awans, dlatego później mówiono, że był to bunt, ba, że nawet wojna. Wojna, hehe, dobre sobie, widziałby pan protokół ze spotkania, wszystko cymes i cacy… A nasza nowa siedziba to było takie wygnajewo, gdzie diabeł mówi dobranoc, więc mówiło się nawet o strąceniu!

Dalej wie pan, co się działo. Wieści z góry docierały nawet do nas: tu lud wybrany Jerycho splądrował, gwałcąc i mordując, tu biedaka Onana piorun trafił za jakieś wieczorne manipulacje, tam w ramach popisów nasi niedawni koledzy utwardzali serce jakiego faraona, po to tylko, by móc popisać się większą liczbą plag zanim swoje ugrają. No zna to pan, widzę że coś tam panu świta. Co tu dużo język strzępić, Gabriel wygrał, wszystko poszło nie w tą stronę co trzeba. Powiedziałby pan, że diabli to wzięli, ale to tak naprawdę na odwrót było.

 

Nieznajomy zasępił się.

 

– Widzisz pan, powrót jest niemożliwy. Nie mamy do czego wracać. Ale się nie poddajemy. Powolutku, pomalutku, robimy swoje. A to się Ockhamowi golenie doradzi, Pasteurowi probówki otworzy, pastorowi Kingowi coś szepnie do snu… Nie jest lekko, zakręcone schody pod nos podstawiałem chyba czterem różnym biochemikom zanim załapali.

Aj, widzę, że pana nudzę. Już się zamykam. Sznapsy były na mój koszt – wie pan, na rachunku jednak byłyby wyodrębnione. Dział księgowości powinien móc to w koszty wciągnąć, ale pewnie nie ma pan tam takich chodów, prawda? No, tak myślałem.

Tak w ogóle, dziękuję za rozmowę. Wie pan, ludzie to niewdzięczni są. Może i czasem ułoży ktoś "Sympathy for the Devil" albo sam Tom Waits się w ciebie wcieli, czasem w opowiadaniu o tobie wspomną, ale żeby tak po ludzku pogadać, wysłuchać – to już nikomu się nie chce.

I zanim zapomni pan tę cała rozmowę – a zapomni pan jak tylko wstanę od baru – chcę, żeby pan wiedział jedno: wbrew temu, co konkurencja mówi, NLP to ich wynalazek, nie nasz.

Koniec

Komentarze

Podoba się ; D Podoba się koncepcja i słownictwo, czy też ubranie starego czegość w nową forme ; ) Tym bardziej, że to jak najbardziej moja tematyka ^ ^ Jak się sprawdzi w konkursie - nie wiem, ale tekst z pewnością jest lekki, rozrywkowy i całkiem sprawnie napisany.

 

"Nie o Jobsie, Jobie" mnie wygrało ; P

 

Są drobne potknięcia w zapisie dialogów, a słowa typu "Pan", "Tobie" małymi literami, chyba że chodzi o Pana Boga, rzecz jasna, ale tu nieszczególnie. Aha, i to jest "Sympathy for the Devil", a nie a Devil.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ciekawe, kolejny KB GOT2, w którym autor zabawia się Najwyższym.

Jak dla mnie bomba - pomysł, język, wykorzystanie biblijnych historii. Korpoludek mnie rozwalił - nigdy nie słyszałem tego terminu, choć niegdyś sam byłem korpoludkiem, #@$!&# mać.

Rozglądam go, - do poprawy.

Matueszy, świetny tekst. Fabuła znana jakby od dziecka, a przeczytana na jednym wdechu. Świetny mariaż starej legendy ze współczesną nowomową. Brawo. Lecę w te pędy nominować do opowiadania miesiąca :)

Bardzo dziękuję, zwłaszcza za poprawki!

Przyznaje, opowiadanie magglus było sporą inspiracją;)

Pozdrawiam,

M.

Jako rasowy korposzczur, a zarazem organiczny przeciwnik szkoleń NLP i treningów motywacyjnych, autorytatywnie stwierdzam, że nie wykryłem żadnego issue w tym opowiadaniu, co więcej, ma ono mój pełen approval.

Jestem oczarowany! Piórko dla autora!

na emeryturze

Nie ukrywam, że Lucyfer wyrzekający się NLP był dla mnie ogromnym argumentem za nominacją. Fantastyczna puenta, na miarę XXI wieku.

Dobrze się czytało. Nowe spojrzenie na starą historię.

Ale się ubawiłam :) Kocham i Wolanda z "Mistrza i Małgorzaty" i "Sympathy for the Devil" (notabene oparte na slowach Wolanda) więc i Ty mnie kupiłeś, Mateuszy!

Lekko, z dowcipem, na czasie, cudnie.

Powdzenia, Wasz korpoludek Krajemar...

https://www.martakrajewska.eu

Więc jest nas - korpoludków - tu więcej! Dzięki wszysktim za komentarze, bardzo cieszę się, że się podobało.

Oprócz Bułhakowa, świetne postaci diabłów stworzył też Kołakowski - jeśłi wolno mi nieśmiało polecić. Dowolna z jego opowieści biblijnych by wygrała ten konkurs w cuglach;)

Pozdrawiam,

M.

Już wszystko zostało powiedziane, pozostało mi tylko przyłączyć się do chóru chwalców. ;-)

 

„…aby zrozpaczonym paranoikom potwierdzać lub zaprzeczać wątpliwości co do pokrewieństwa z ich dziećmi”. –– Nie podoba mi się to zdanie.

Może: …aby móc potwierdzać wątpliwości zrozpaczonych paranoików, co do pokrewieństwa z ich dziećmi, lub im zaprzeczać.

 

„I widział, ze było to dobre…” –– Literówka.

 

„…więc będzie musiał choćby dać nasze uwagi pod głosowanie”. –– A gdyby: …więc będzie musiał dać nasze uwagi choćby pod głosowanie.

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dziękuję i podpisuję się pod Twoimi uwagami. Szkoda, że nie mogę już zmienić.

(Tak nawiasem mówiąc, jestem tu od bardzo niedawna, ale to wystarczyło bym zaczął Cię podziwiać za wyczucie języka, benedyktyńską pracę nad naszymi wypocinami i bardzo pomocne i konstruktywne uwagi).

Pozdrawiam,

M.

Rozmowa o? I zero fabuły. Może niech autor postara się napisać coś co ma ręce i nogi?

Gwidonie, dzięki za przeczytanie i zostawienie śladu, ale czy mógłbys trochę uściślić swoje uwagi? Nie bardzo potrafie coś kontruktywnego z Twojego komentarza wydobyć dla siebie.

Sympatyczna opowiastka --- wydaje mi się jednak, że można by ją nieco przykrócić --- w szczególności fragment między momentem, od kiedy jasno i wyraźnie pokazujesz, kto jest bohaterem, a żarcikiem na końcu.

pozdrawiam

I po co to było?

syf.'ie, dziękuję, przejrzę jeszcze raz swoje wypociny i przemyślę Twoją uwagę.

 

Pozdrawiam,

M.

Nowa Fantastyka