- Opowiadanie: LuqashQ - Talent

Talent

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Talent

Prolog

 

 

Wycieczka naukowa licealnego koła geologicznego.

 

Trinidad Lake State Park, stan Kolorado, USA.

 

 

 

– Profesorze, czy taką warstwę geologiczną nazywamy granicą kreda – palogen?

 

– Tak Margaret. Skoro ją rozpoznałaś, może pochwalisz się wiedzą? A ty Chris, lepiej posłuchaj zamiast dłubać nożem w skałach.

 

– Jest to warstwa rozgraniczającą osady kredy od paleogenu, czyli dawniej trzeciorzędu.

 

– Kujonka…

 

– Zamknij się, Ron!

 

– Powyżej tej warstwy nie są znajdowane skamieniałości dinozaurów, pterozaurów…

 

– Czas wielkiego wymierania… Chris, przestań stukać! Ron, chciałbyś coś dodać?

 

– Tak… W tej warstwie występuje ogromna ilość irydu, który jest rzadki na Ziemi, ale często znajdowany w obiektach kosmicznych. Z tego względu uważa się, że wtedy miała miejsce katastrofa kosmiczna.

 

– To tylko jedna z hipotez, Ron.

 

– Profesorze?

 

– Tak, Chris? Mówiłem, żebyś nie dłubał w tych skałach!

 

– Ale… profesorze… Czy to jest pistolet?

 

– Słucham?

 

– Tutaj… wtopiony w skałę. Wygląda, jakby… był… skamieliną…

 

– To… to… Niemożliwe…

 

 

  1. Świadomość

 

 

Minęło dużo czasu nim zrozumiałem, że mroczne wspomnienia bólu, strachu i pustki nie należą do mnie. Podniecenie i orgazm, a potem dręczące wyrzuty również nie pochodziły ze mnie. Najdłużej zabrało uświadomienie sobie, że w mojej sytuacji nie powinienem niczego rozumieć, czuć, a już z całą pewnością widzieć i słyszeć.

 

Czułem głód, a potem nasycenie. Parcie na pęcherz i wypróżnienie. Ból mięśni i swędzenie skóry. Smród dymu i łagodny zapach perfum. Pamiętam twardą i zimną podłogę oraz dotyk miękkiego dywanu.

 

Pamiętam kołysanie i ciepłą wodę. Ciszę i spokój. Szum drzew za oknem. Hałas za drzwiami. Trzask i ciężkie kroki. Gulę strachu podchodzącą do gardła. Zimny prąd powietrza. Pęknięcie butelki i zapach perfum, który stał się tak niewygodnie intensywny. Przyspieszony oddech. Dotyk grubej, twardej ręki zaciskającej się wokół szyi.

 

Wtedy zacząłem rozumieć język i nagle emocje, które dotąd jedynie odbierałem, teraz potrafiłem nazwać. Słowa z pustych dźwięków nabrały sensu. Zacząłem słyszeć co oni mówią:

 

– Ty cholerna dziwko. Powinienem cię bić aż zdechniesz. Myślałaś, że się nie dowiem?

 

– Jezu, Gas? O co ci chodzi!

 

Gas uderzył ją w twarz. Plasnęło głośniej niż sądziła. Bolało bardziej niż się spodziewała.

 

– Nie zabijam cię bo, że jesteś potrzebna Ronowi. Dla mnie umarłaś Iv. A właściwie zdechłaś, jak brudna suka, którą się stałaś. – Gas wyszedł.

 

Iv usiadła w wannie. Woda wystygła. Jej chłodny dotyk kojarzył się z kostnicą. Mimo to położyła się. Nabrała powietrza i zanurzyła głowę. Zorientowałem się, że przestała wciągać i wypuszczać powietrze. Skoro ona nie oddychała, to ja – płód znajdujący się w niej – także nie otrzymywałem tlenu, ale jak nakazać jej ciału, aby wyszło z wody.

 

Wyczułem otwarcie drzwi łazienki. Moja świadomość opuściła umierające ciało i weszła do głowy stojącego przed wanną chłopca. Chudy i rozczochrany. Ubrany w stary dres, którego nie cierpiał. Jego oczy były skierowane na wannę. Pod wodą, w aureoli długich, falujących włosów ktoś leżał. W głowie chłopca eksplodował strach. Najczarniejsze uczucie, jakie kiedykolwiek do mnie doszło.

 

– Mamo? Co się dzieje?

 

Chłopiec stał bezradnie, a potem napiął mięśnie i uwolnił energię. Woda w wannie znikła. Zaskoczona kobieta opadła na dno i otworzyła oczy.

 

Tak poznałem brata. Ron miał pewną zdolność… Jeśli się skoncentrował i napiął mięśnie, rzeczy znikały. Rozpływały w powietrzu, jakby wcale nie istniały. Nikt, także Ron, nie wiedział dokąd odchodziły. Nie było też sposobu na ich przywrócenie.

 

Gas był ojcem Rona i mężem Iv. Nigdy nie pojmę, co ona w nim widziała. Mama była ładną dziewczyną, ale niezbyt bystrą.

 

Poznałem Rona w dniu jego 12 urodzin. Nikomu się nie przyznawał, ale z przejęciem czekał aż mama przypomni sobie i złoży mu chociaż życzenia. Na zainteresowanie Gasa nawet nie liczył. Ojciec był dla niego potworem z koszmaru, człowiekiem, który rozdawał razy i nie szczędził słów krytyki.

 

Ponieważ dostał od rodziców pokój, przesiadywał w nim większość dnia. Realizował swoją największą pasję: mini kamienne ogrody. Miał ich kilkanaście. Wszystkie wykonał sam, ze starych kartonów, desek znalezionych obok śmietników i kuwet na dokumenty. Każdy z tych pojemników Ron wypełniał piaskiem w różnych kolorach, kamieniami, kawałkami drewna, muszlami. Tworzył z nich układy, które stanowiły mieszankę przypadku i symetrii. Sam wykonał kilka rodzajów grabek, którymi rysował wzory na piasku tworząc zrozumiałe tylko dla siebie kompozycje. Był w stanie przez długie godziny przeczesywać piasek, usuwając zabrudzenia i doprowadzając do pożądanego wyglądu. Nie potrafiłem pojąć, co było tak interesujące w kamieniach i piasku, ale czułem jego spokój i radość, kiedy mógł za zamkniętymi drzwiami pokoju czesać piasek i przekładać kamienie, tworząc nowe kompozycje. W kamienno-piaskowe obrazy przelewał strach, smutek i samotność.

 

Tego dnia życie Rona uległo zasadniczej zmianie. Zaczęło się od przeciągu. Gas oglądał telewizję. Odbiornik ustawiony na cały regulator obwieszczał początek kolejnego turnieju.

 

– Rooon!… Rooon, kurwa! – Gas nie potrafił czekać.

 

Ron wbiegł do pokoju. Gas nie patrząc na syna rzucił:

 

– Okno otwórz. Twoja stara pierdzi gorzej od przeżartego świniaka.

 

Ron bez słowa ruszył w stronę okna. Po drodze zawadził o stół i butelka taniego wina, zatoczywszy łuk, spadła na podłogę, pękając i ochlapując wszystko kroplami czerwonymi jak krew niewiniątek.

 

Gas był gruby. Choć w młodości trenował i wciąż zachował wiele z wyrobionych sztangami mięśni, teraz składał się głównie z tłuszczu. Lecz jeśli chciał, potrafił zerwać się z miejsca w jednej sekundzie. Tak było tym razem. Gas poderwał się i uderzył Rona. Walił pięścią. Pierwsze trzy ciosy odbyły się w całkowitej ciszy. Plask–plask–plask. Ron upadł na podłogę i rozpłakał się. W jego głowie poczułem mroczne, paraliżujące uczucie strachu.

 

Mama obudziła się i zaczęła wrzeszczeć.

 

– Zamknij się, Iv! – Gas zamierzył się na nią pięścią, a kiedy umilkła jeszcze raz uderzył Rona.

 

– Wstawaj gówniarzu! Idę się odlać. Sprzątaj!

 

Mrok, który ogarnął umysł Rona potężniał. Gdzieś w głębi czarnego oceanu strachu pojawiły się błyski, jak odległe pioruny, których nawet nie słychać.

 

– Ron! – Iv położyła rękę na jego ramieniu. – Ron, wstawaj i leć po szmatkę, jak Gas przyjdzie, lepiej, aby cię zobaczył przy sprzątaniu.

 

Mrok gęstniał. Przed oczami brata była tylko ciemność. Słyszał matkę i próbował się podnieść, ale niczego nie widział. Strach zaciskał żołądek i krtań.

 

– Ron, obudź się! – Iv znała swoje dziecko lepiej, niż mogło się wydawać. – Ej, mały, już dobrze. – Z kieszeni szlafroka wyciągnęła kamień. Wzięła rękę Rona, otworzyła ją i położyła na niej kamyk. Delikatnie zawinęła jego palce.

 

Chłopiec westchnął. Strach odpłynął. Szorstki i twardy kamień wyciągał mrok, jak chusteczka, która wchłania wodę. Ron popatrzył na trzymany w ręku kamyk i uśmiechnął się.

 

– Dziękuję, mamo.

 

– Wszystkiego najlepszego. Teraz idź po ścierkę bo jak wróci Gas…

 

– To co?! No, co będzie, jak wróci Gas?

 

Ron i Iv z przerażeniem spojrzeli na Gasa, który musiał podejść chwilę wcześniej.

 

– Dziwka i przygłup. Dobrana para. Myślisz, że nie wiem o urodzinach? Przeklęte dni dobrze się pamięta. Zabieraj się za sprzątanie. A ty, skoro już się obudziłaś, przynieś piwo i jakieś żarcie.

 

Gas usiadł w fotelu i wlepił wzrok w ekran telewizora. Iv podniosła się i zniknęła w kuchni.

 

Ron stał w miejscu i ściskał kamień. Nie było w nim mroku. Był płacz, któremu nie mógł pozwolić wypłynąć. Napiął mięśnie, przypomniał sobie butelkę, kiedy jeszcze stała na stole, skoncentrował myśli na szkle i uwolnił energię. Wszystkie kawałki, nawet najdrobniejsze odpryski zniknęły. Potem Ron pomyślał o winie. Napiął mięśnie i plamy zniknęły. Na podłodze zostało kilka czerwonych kropli. Ron dotknął opuchniętej twarzy i wyczuł rozciętą wargę. Dopiero teraz uświadomił sobie smak krwi w ustach.

 

– No bierz się za sprzątanie, samo się nie zrobi – Gas przelotnie spojrzał na Rona.

 

– Ja… Już sprzątnąłem…

 

– Nawet się nie ruszyłeś! – Gas obrzucił wzrokiem stół i jego okolice. – Jak to zrobiłeś do cholery?

 

– Zniknąłem.

 

– Że co?

 

– Potrafię tak zrobić, że coś znika.

 

– Jak?

 

– Nie wiem. Samo się dzieje.

 

– Pokaż.

 

– Ale to już nie wraca.

 

– To znaczy?

 

– Znika i nie wraca.

 

– Nie ważne. Zniknij gazetę.

 

Ron spojrzał na leżące obok fotela pismo. Napiął mięśnie, skoncentrował się i papier znikł.

 

– O kurwa! – Gas odsunął się o krok. – Jeszcze coś.

 

– Ale co?

 

– Kamień.

 

– Ten? – Ron podniósł dłoń. – Ale dostałem go od mamy na urodziny. – Płacz, który Ron powstrzymywał przerwał tamy powiek i palącymi łzami popłynął po policzkach.

 

– Nie bądź durny, to tylko kamień. Znajdziesz inny, no już.

 

– Tato, proszę… – Ron nie był w stanie powiedzieć więcej.

 

– Dalej! Zaczynasz mnie wkurzać.

 

Położył kamień na stole. Jeszcze raz spojrzał na Gasa błagalnie, ale doczekał się tylko zniecierpliwionego machnięcia ręką. Skoncentrował się i napiął mięśnie. Kamyk znikł. Gas uśmiechnął się.

 

– Nieźle. Dobra, masz szczęście. Jeszcze wymyślę, co z tobą zrobić. Idź powiedz jej, żeby się pospieszyła. Jestem głodny – Gas opadł na fotel.

 

Ron ruszył w kierunku kuchni, ale nie dotarł do niej. Kamień, który zniknął pochłaniał mrok, kiedy zniknął czerń rozlała się i zaczęła z powrotem wsiąkać w Rona.

 

Uciekł do pokoju. Sięgnął po grabki i największy ogródek. Wbił wykonane z wykałaczek zęby w piasek i zaczął czesać. Z czasem łzy wysychały i mrok się przerzedzał.

 

 

  1. Pomysł

 

 

Od tamtego dnia Gas nie mówił do Iv inaczej jak dziwka. Nie chciał jej dotykać i zabronił spać we wspólnym łóżku. Wielokrotnie powtarzał, że mógłby ją zabić.

 

Dzięki temu wciąż żyłem i rosłem. Byłem w stanie przenosić swoją świadomość do umysłu Rona, czułem emocje matki, słyszałem jej uszami i widziałem oczami, znałem jej myśli i wspomnienia, ale nie miałem możliwości, aby cokolwiek kontrolować.

 

– Głodny jestem, dziwko! – głos Gasa niósł się po domu stawiając na nogi Rona i Iv.

 

Ron wolał pozostać w pokoju, ale było mu przykro, że nie pomaga mamie, która tyle razy mówiła, jak bardzo dla niego się poświęca. Powtarzała, że powinna zostawić Gasa i odejść z Haroldem, który był ojcem nienarodzonego dziecka. Przemilczała fakt, że Harold o niczym nie wiedział. Spędzili razem jedną noc, kiedy Gas wyjechał w delegację. Nie miała nawet telefonu do Harolda i nie wiedziała, gdzie mieszka, bo wówczas pojechali do motelu.

 

Iv zaniosła do pokoju tacę z nakryciem. Gas siedział wpatrzony w ekran.

 

– Pić mi się chce – rzucił, nie podnosząc wzroku.

 

W telewizji kończył się teleturniej. W przerwie, wśród ogłupiających reklam, pojawiła się zapowiedź programu, w którym ludzie mieli się chwalić swoimi talentami. Gas żując kiełbasę obojętnie spoglądał na śpiewającą dziewczynkę, tańczącego pajaca i żonglującego filiżankami staruszka. Jego uwagę przyciągnął dopiero prestidigitator, który wykonał sztuczkę z chowaniem w kapeluszu królika. Gas sięgnął po piwo i siorbnął głośno. Z telewizora dobiegły słowa:

 

– Chcesz nam pokazać swój talent? Chcesz zdobyć 300 tysięcy? Na co czekasz? Przyjdź na przesłuchania. Zachwyć jurorów i telewidzów. Zmień swoje życie!

 

– To jest to!

 

– Co? – Iv, której Gas nawet nie zaważył wciąż stała obok.

 

– Czego mnie szpiegujesz, dziwko? Zabieraj się stąd i przyprowadź tego nieudacznika

 

– Nie mów tak… To twój syn.

 

– A skąd mam wiedzieć, że wtedy też nie obskoczył cię jakiś cholerny frajer.

 

– Jak śmiesz!

 

– Zamknij się, nie masz nic do gadania. Idź po niego.

 

Muszę się przyznać, że w owym czasie dużo spałem. Przez to moje wspomnienia są wyrywkowe. Kiedy obudziłem się i połączyłem z Iv, pierwszym, co wyczułem, była duma. Mama była pełna podziwu dla syna, który razem z ojcem ćwiczył numer popisowy do telewizyjnego przeglądu talentów.

 

Gas nie szczędził wrednych tekstów i złośliwych komentarzy, ale też kilka razy powiedział, że jest nieźle. Pomysł Gasa, jak sam o nim mówił, był „prosty jak szczanie”. Wystarczyło Rona przebrać odpowiednio cudacznie, a potem kazać udawać, że robi sztuczki polegające na chowaniu przedmiotów do kapelusza. Ron czuł się okropnie. Przez cały czas prześladowała go przerażająca myśl, że będzie musiał wyjść na scenę i spojrzeć w oczy wielkiej liczbie ludzi. Bał się, że widzowie domyślą się, na czym polegają sztuczki. To znaczy, że wcale nie umie czarować tylko zwyczajnie wszystko znika. Nie przyszło mu do głowy, że nikt nie potrafił sprawić, aby przedmioty znikały.

 

Ron chciał tylko wrócić do pokoju. Spokojnie układać kamienie i grabić piasek. Cieszył się pochwałami ojca, ale czuł, że stąpa po kruchym lodzie. Pod nim był tylko strach i mrok.

 

 

 

Obudził mnie ruch. Iv biegła. Czułem przyspieszony oddech. W jej umyśle dominował niepokój. Kiedy zwolniła, spojrzałem jej oczami. Stała na ulicy, przed wielkim budynkiem. Wszędzie było pełno ludzi, którzy chcieli pokazać swoje umiejętności. Ron został przebrany w idiotyczny kostium i razem z innymi oczekiwał na wejście. Iv szarpnęła Gasa za rękaw.

 

– Gas, przestań! Robisz z niego cudaka. To nie małpa do pokazywania w cyrku.

 

– Ciszej, idiotko! – Gas między ludźmi starał się zachowywać odrobinę pozorów. W domu z pewnością by ją uderzył.

 

– Gas tak nie można…

 

– Nie mów mi, co można, a czego nie!

 

Spróbowałem połączyć się z umysłem Rona, ale nie udało mi się. Był zupełnie ogarnięty mrokiem.

 

 

  1. Show

 

Bulgocząca ciemność przelewała się przed oczami Rona i wypełniała go po brzegi. Gas walił go w plecy, sądząc, że dodaje sił, a Iv płacząc, głaskała po głowie. Czułem fale najgorszego przerażenia, jakie tylko można sobie wyobrazić.

 

Wokół kręcili się ludzie z obsługi programu. Wszędzie pełno było kabli, monitorów, statywów i innego sprzętu. Dla Rona widok tego kłębowiska był dodatkową torturą. Potrzebował harmonii i symetrii kamiennych miniogródków, a nie szaleństwa bałaganu.

 

Prowadzący program podszedł do naszej czwórki. Krótko wyjaśnił zasady. Mówił do Gasa, bo tylko on go słuchał. Ron zdawał się pogrążony w magmie, a Iv tonęła razem z nim we własnej rozpaczy.

 

Wreszcie Gas kucnął przed Ronem i szturchnął go kilka razy w policzek. Chłopak zogniskował na nim spojrzenie. Przynajmniej tak to wyglądało.

 

– Ron! Obudź się!

 

Oczy Rona nie zmieniły wyrazu. Czułem, jak słowa Gasa dolały oliwy do czarnego ognia, który w nim płonął. Strach zaciskał się na umyśle Rona żelazną obręczą. Postanowiłem się włączyć.

 

Z trudem połączyłem się z umysłem Rona. Powoli, niewprawnie przejąłem kontrolę. Nie zmniejszyło to strachu, ale przynajmniej mogłem kierować podstawowymi czynnościami. Spojrzałem na Gasa, który zaczynał niebezpiecznie puchnąć z wściekłości. Obok stał prowadzący i przestępował z nogi na nogę.

 

– Musimy zaczynać kolego, musimy zaczynać! – powtarzał w kółko.

 

– Dobrze, zaczynajmy – powiedziałem, myśląc z rozbawieniem, że choć używam ust Rona, są to moje pierwsze słowa w życiu.

 

Ruszyłem na scenę. Doszły mnie oklaski. Przed widownią siedzieli sędziowie. Dwie kobiety i jeden facet w okularkach. To on odezwał się pierwszy.

 

– Witaj, no nie bój się, zapraszamy. Ja tylko wyglądam tak groźnie… – sala posłusznie ryknęła śmiechem.

 

– Powiedz, kim jesteś i skąd przyjechałeś.

 

Uświadomiłem sobie, że nie mam pojęcia jak się nazywa miasto, w którym żyję. W ogarniętym przez strach umyśle Rona także nie było odpowiedzi.

 

– Mam na imię Ron, a pochodzę eee…… no stąd.

 

– Brawo! Krótko i na temat – zawołała ubrana na czarno kobieta, która siedziała obok okularnika. W odpowiedzi sala roześmiała się i zaczęła klaskać. Kobieta poczekała na ciszę. – Co dla nas przygotowałeś?

 

– Sztuczki.

 

– No to zaczynaj, Ron! Brawa!

 

Obok mikrofonu ustawiono stolik. Zgodnie z polecaniem Gasa leżały na nim: kartonowe pudło, kilka jabłek, dwie butelki po piwie, stare skarpetki Gasa oraz parę mniejszych i większych kamieni.

 

Rozejrzałem się niepewnie po scenie. Włożyłem do pudełka dwa jabłka i zrobiłem kilka zamaszystych ruchów rękami. Odsunąłem się i przypominając sobie miny jakie robił Ron, napiąłem mięśnie i zacisnąłem zęby. Nic się nie stało.

 

Zrozumiałem, że bez Rona nie dam rady niczego zniknąć. Zacząłem wołać go w mroku, który spowijał umysł, ale bezskutecznie.

 

Nagle wpadłem na pomysł. Podszedłem do stołu i sięgnąłem po jeden z kamieni. Kiedy palce Rona, którymi kierowałem, zacisnęły się na kawałku skały mrok zaczął się cofać. Znów zacząłem wołać Rona. Powiedziałem, że potrzebuję pomocy, bo nie potrafię za niego znikać przedmiotów. W odpowiedzi usłyszałem słaby głos, jakby dochodzący ze studni.

 

Powiedziałem coś w stylu: „Abrakadabra. Bum tara bum”, a Ron napiął swoje mięśnie, zacisnął szczęki i wówczas poczułem energię, która opuściła jego ciało i ogarnęła jabłka w pudle, a następnie je pożarła.

 

Podszedłem do stołu i odwróciłem pudło do góry nogami. Potem włożyłem do niego butelkę. Tym razem poszło szybciej. Wrzuciłem pozostałe jabłka, drugą butelkę, a na koniec skarpetki. Wraz z sygnałem końca czasu pokazałem puste pudło.

 

Rozległy się brawa. Ktoś z obsługi postawił przede mną mikrofon.

 

– No dobrze, a gdzie się podziały te wszystkie rzeczy? – zapytał okularnik.

 

– Zniknęły.

 

– To znaczy, że już ich nie odzyskasz? – zapytała jedna z sędzin.

 

– Nie ma takiej możliwości – pokręciłem głową.

 

– Przecież widziałaś co on tam wciskał. Same śmieci, ty byś chciała je odzyskać? – sala zarechotała i rozległy się brawa. Przestałem zwracać uwagę na scenę i widownię.

 

Usłyszałem hałas dochodzący z boku. Gas dawał mi szaleńcze znaki, abym się zamknął i wrócił do niego.

 

Ruszyłem w stronę kulis. Byłem zmęczony. Skoro mrok w głowie Rona przerzedził się mogłem wrócić do siebie. Ledwie znalazłem się w swoim ciele zaraz zacząłem zasypiać.

 

Zdążyłem jeszcze usłyszeć Gasa, jak mówił do Iv:

 

– I tak będziemy bogaci. Gówniarz naprawdę może się przydać.

 

– Gas on się boi. Nie możemy go tak wykorzystywać.

 

– Zamknij się, idiotko. Nie rozumiesz, że to szansa na zdobycie naprawdę dużej kasy?

 

 

  1. Mrok

 

 

Biała sala była chłodna i pozbawiona zapachu. Iv leżała nieprzytomna na łóżku. Kiedy się rozbudziłem zacząłem sprawdzać jej wspomnienia. Wyszli z nagrania i wsiedli do auta. Kiedy skręcili w jedną z bocznych ulic, zajechał im drogę duży, czarny samochód. Gas ostro zahamował. Iv nie była zapięta pasami i walnęła głową w szybę. Na tym kończyły się wspomnienia.

 

Zacząłem poszukiwać umysłu Rona. Szybko przekonałem się, że nie mogę wyjść poza pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy. Coś mnie blokowało.

 

Rozległ się alarm. Do sali wbiegło kilku uzbrojonych mężczyzn. Każdy miał taki sam czarny mundur, na głowach hełmy, a na twarzach osłony. W odbiciach widziałem zniekształconą twarz Iv, która leżała z otwartymi oczami, jakby nie potrafiła lub nie mogła ich zamknąć. Żołnierze wymierzyli w nią karabiny.

 

Po chwili do pomieszczenia wszedł jeszcze jeden człowiek. Miał na sobie biały kitel, a na głowie hełm z osłoną.

 

Sięgnąłem do jego umysłu, ale nie udało mi się przebić przez osłonę i hełm. Zrozumiałem, że oni wiedzą o moich zdolnościach i stąd cała maskarada.

 

– Proszę przestać albo będziemy musieli panią unieszkodliwić. – To pewnie powiedział ten w kitlu. – Iv nie drgnęła, a ja się ucieszyłem. Wyglądało na to, że podejrzewają Iv, a nie mnie, choć nie miałem wątpliwości, że zdają sobie sprawę z jej stanu.

 

– Jestem doktor Wing. Chciałbym mieć pewność, że pani mnie słyszy i rozumie. Proszę o mrugnięcie, jeśli pani potwierdza – Iv nie drgnęła.

 

– Kapitanie, jak odczyty?

 

– Aktywność telepatyczna ustała. Może to nie było świadome.

 

– Trudno powiedzieć. Mamy do czynienia z wyjątkowo silnym umysłem.

 

Rozmowa prowadzona nad głową Iv zeszła na kwestie dowodzenia i dalszego postępowania. Kapitał był zdania, że nie ma sensu czekać na wybudzenie się Iv i należy skoncentrować siły na okiełznaniu „młodego”. Doktor Wing z kolei uważał, że kluczem do chłopca jest zawsze matka. Żaden z nich nie wspomniał o Gasie.

 

 

 

Uznałem, że najwyższy czas dowiedzieć się, czy „młody”, o którymi mówili, to był mój brat. Powoli przeniosłem się do umysłu Iv. Była nieprzytomna, ale w miarę sprawna fizycznie.

 

– Kapitanie aktywność rośnie – rzucił jeden z żołnierzy. Lufy karabinów znów zostały wymierzone w głowę Iv.

 

– Proszę pani? Czy teraz mnie pani słyszy? Proszę mrugnąć, jeśli tak jest.

 

Powoli opuściłem i podniosłem powieki Iv.

 

– Doskonale – ucieszył się doktor. – Czy może pani mówić? To by znacznie wszystko przyspieszyło…

 

Chciałem coś powiedzieć ustami Iv, ale nie miałem jeszcze tyle sił. Bezwład jej ciała źle wpływał także na mnie.

 

– Jeśli nie może pani mówić, ale rozumie, co się tutaj dzieje, proszę mrugnąć dwa razy. – Zrobiłem to, a doktor kontynuował. – Dobrze, jest pani bardzo osłabiona, to normalne, biorąc pod uwagę pani stan i ostatnie wydarzenia. Powinniśmy pozwolić pani odpoczywać, ale z uwagi na chłopca potrzebuję pomocy. Dlatego podam pani specjalną mieszankę, która pomoże organizmowi uporać się ze słabością.

 

Doktor wyjął z kieszeni strzykawkę. Zdjął osłonę na igłę, wypuścił powietrze i szybko wstrzyknął zawartość w ramię Iv. Po chwili wyczułem, jak ciało zaczęło nabierać energii. Czując przypływ, sił podjąłem próbę odezwania się.

 

– Ekhem – zakaszlałem, oczyszczając krtań Iv – Gdzie… gdzie jestem? – głos był słaby, ale zrozumiały.

 

– Witam – w głosie doktora dało się wyczuć radość. – Proszę wybaczyć, że nie zdejmuję hełmu, ale ostrożności nigdy za wiele. Wiemy, że ma pani pewne eee… zdolności, na które lepiej uważać.

 

– Zdolności? – uznałem, że lepiej udawać, że to wszystko jest nieświadome.

 

– No cóż, chętnie bym wytłumaczył, ale w tej chwili mamy problem z pani synem.

 

– Co z Ronem? – tak chyba zareagowałaby Iv.

 

– Spokojnie, zabierzemy panią do niego

 

Do pomieszczenia wszedł kolejny żołnierz w hełmie, pchając wózek inwalidzki.

 

Weszliśmy do ciemnego pokoju, którego jedną ze ścian zajmowała przyciemniona szyba wychodząca na drugie pomieszczenie. Tam, skrępowany pasami, podłączony do dziwnych urządzeń, leżał Ron.

 

– Coście mu zrobili, zwyrodnialcy? – starałem się nadać głosowi Iv możliwie wściekły ton.

 

– Musieliśmy zastosować środki ostrożności. Widzi pani, doszło do kilku… eee… nieprzyjemnych incydentów i wolelibyśmy ich na przyszłość uniknąć.

 

– O czym pan mówi? Ron to dobry chłopiec! W życiu nikogo by nie skrzywdził.

 

– Posiada jednak pewną umiejętność, która okazała się więcej niż niebezpieczna.

 

Spróbowałem przejść do umysłu Rona, ale ściany były nie do pokonania.

 

– Czego ode mnie chcecie?

 

– Proszę z nim porozmawiać i eee… ustabilizować.

 

– Przez szybę?

 

– Wejście do tego pomieszczenia jest niebezpieczne. Podaliśmy Ronowi środki nasenne, ale eee… incydenty nadal się zdarzają. Sądzimy, że jego eee… zdolności są niezależne od świadomości, co oznacza, że tak długo, jak nie będzie w stanie się kontrolować, będzie realnym zagrożeniem.

 

– O czym pan mówi? To jakiś absurd! – choć podejrzewałem na czym polegają problemy, chciałem się przekonać na własne oczy.

 

– Macie go natychmiast obudzić! Poza tym jak mam z nim rozmawiać, skoro śpi?

 

 

 

Pół godziny później obserwowaliśmy, jak do pomieszczenia, gdzie leżał Ron wmaszerował sześcionogi robopająk. Doszedł do łóżka, a następnie wspiął się na nie, używając przyssawek i haków.

 

Widok z kamery nad łóżkiem został zawężony do twarzy Rona. Oczy miał zamknięte. Byłem pewny, że gdyby je otworzył, w jego spojrzeniu nie byłoby nic więcej poza mrokiem.

 

Pająk wysunął jedno z odnóży i położył na odsłoniętym ramieniu Rona.

 

– Dobrze – powiedział Wing. – Zmniejszam dawkę środka nasennego i podaję wybudzacz. – Puknął palcem w ekran trzymanego w ręku tabletu. – Uwaga, zacznie odzyskiwać świadomość za 5, 4, 3…

 

Doktor Wing nie zdążył dokończyć, gdy pająk znikł. Obserwowałem twarz Rona. Nie otworzył oczu, ale wyraźnie napiął mięśnie. Przez moment nic więcej się nie wydarzyło, a potem…

 

Najpierw zniknęły pasy przytrzymujące, potem poduszka. Ron otworzył oczy i zerwał się z łóżka, które także zniknęło. Rozległy się alarmy.

 

Pomieszczenie wypełnił gaz. Ron zachwiał się, zniknęło kilka płyt podłogowych i lampa. Wreszcie upadł.

 

– Doktorze, co pan robi!? – krzyknąłem ustami Iv. – Nie możecie go zabić!

 

– Spokojnie…

 

Ron podniósł głowę resztkami sił i spojrzał prosto w szybę, za którą staliśmy. Na środku powstał nagle nieduży otwór, który powiększał się, dopóki Ron nie upadł na podłogę. Do pomieszczenia, w którym staliśmy, zaczął dostawać się gaz. Kapitan doskoczył do szyby i zasłonił otwór dłonią.

 

– Taśma! – rzucił za siebie i po chwili podbiegł żołnierz z rolką srebrnej taśmy klejącej. Razem zatkali otwór. Zaszumiała klimatyzacja i po chwili powietrze oczyściło się.

 

Doktor odwrócił się w moją stronę:

 

– Czy teraz pani rozumie, na czym polega problem? Muszę panią poinformować, że jeśli nam się nie uda, los obiektu, to znaczy eee… Rona, będzie przesądzony. Moi przełożeni dali mi pełne prawo decydowania, ale wielokrotnie podkreślali, że najważniejsze jest bezpieczeństwo.

 

– Czy mogłabym zostać tutaj sama, kiedy będę z nim rozmawiać?

 

– To pomieszczenie nie jest już bezpieczne. Powinniśmy go przenieść.

 

– Odradzam – odezwał się kapitan. – Chłopak jest pobudzony i niebezpieczny. Uważam, że nawet nie powinniśmy go ruszać z podłogi.

 

– A nie zmarznie? – to pytanie wydało mi się idealnie pasować do Iv.

 

– Nie, ta sala ma ogrzewanie podłogowe.

 

– Jak długo pozostanie nieprzytomny?

 

– Od 4 do 8 godzin, zależy od organizmu.

 

– Mogę zostać sama?

 

Doktor Wing z wahaniem pokiwał głową.

 

– Może pani mówić do tego mikrofonu. Wystarczy nacisnąć zielony guzik. Z kolei tutaj – wskazał czerwony przycisk na ścianie – jest włącznik alarmu.

 

Kiedy wyszli zrozumiałem, że drugiej okazji nie będzie. Korzystając z dziurki w szybie, zacząłem sięgać do umysłu Rona. Tym razem udało się wyczuć go od razu.

 

Jak podejrzewałem, ogarnął go mrok. W czarnej, przerażającej pustce panował kompletny chaos. Coś wrzeszczało, bulgotało. Wśród przenikających dźwięków wybijały się odgłosy drapania pazurami, warczenie, a nawet piski przywodzące na myśl setki szczurów biegających gdzieś w ciemnościach.

 

Zostawiłem Iv i przeniosłem się do brata. Miałem nadzieję, że dzięki temu uda nam się wyjść na wolność. Postanowiłem sprawdzić, jak doszło do zatrzymania. Ron mógł coś więcej zapamiętać…

 

Sięgnąłem do wspomnień. Wyszli z nagrania. Gas ciągnął Rona za rękę, jakby to był kilkuletni chłopczyk. Minęli parking, na którym leżały dwa ładne kamienie. Przeszli obok placu zabaw, gdzie było mnóstwo piasku. W samochodzie coś śmierdziało. Ruszyli. Kołysanie auta było przyjemne. Auto zatrzymało się gwałtownie. Ron poleciał do przodu, ale pasy go przycisnęły z powrotem do siedzenia. Walnął głową w zagłówek. Rozległy się krzyki. Darł się Gas, ktoś krzyczał na zewnątrz. Iv nie ruszała się i nie odzywała.

 

Otworzyły się drzwi. Gas wrzeszczał, aż nagle umilkł. W drzwiach pojawił się człowiek bez głowy. Zamiast niej miał wielki baniak zasłaniający również twarz. Sięgnął w kierunku Rona i odpiął pas. Potem pomógł wysiąść. Przed samochodem stało więcej baniakogłowych. Dwóch trzymało Gasa. Jeden przesuwał rękami po jego ciele, drugi trzymał przed sobą jakąś czarną rurę.

 

Obok buta baniakogłowego, który pomógł Ronowi wyjść z auta, leżał ładny, zielony kamień. Ron kucnął, aby sięgnąć po niego. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć. Baniakogłowiec kopnął rękę Rona, wrzeszcząc. Równocześnie nadepnął kamień, który rozleciał się z cichym chrupnięciem. Ron usłyszał huk wystrzału. Reszta wspomnień ginęła w mroku.

 

Nadszedł czas działania. Pozostając wewnątrz umysłu Rona, obudziłem Iv. Chciałem wywołać odrobinę zamieszania i nie wprowadziłem jej w nic, poza pokazaniem Rona w pomieszczeniu obok. Reakcja była zgodna z przewidywaniami: Iv zaczęła wrzeszczeć. Zjawili się agenci. Widok poprzebieranych w hełmy ludzi spowodował jeszcze większe przerażenie Iv.

 

Ciało Rona zostało skutecznie zneutralizowane. Musiałem czekać, aż zostanie podany środek wybudzający.

 

W pokoju obok Iv przestała się wydzierać. Sądzę, że bardzo pomogło, kiedy doktor Wing zdjął hełm. Słyszałem wyraźnie ich rozmowę.

 

– Po co te maski? Kim pan jest? Jakim prawem mnie przetrzymujecie? Co zrobiliście z moim synem? Gdzie Gas?

 

– Proszę się uspokoić. Poznaliśmy się przecież chwilę wcześniej. Jestem doktor Wing. Pani synowi nic nie grozi, on…

 

– Nie grozi? – zapiszczała Iv – Moje dziecko leży na zimnej podłodze ty sadysto!

 

– Spokojnie, jak mówiłem wcześniej to pomieszczenie jest wyposażone w podgrzewaną podłogę i mogę panią zapewnić…

 

– W dupę sobie wsadź zapewnienia, chcę tam wejść! Roon!! Synku, nie bój się!

 

– Proszę przestać krzyczeć, on pani nie słyszy. To pomieszczenie jest wygłuszone. Poza tym, jak pani widziała wcześniej, syn jest nieco eee… niestabilny i…

 

– Co ty pieprzysz z tym wcześniej? Jechałam autem z mężem i synem. Gas ostro zahamował i chyba poleciałam na szybę. Budzę się zamknięta w jakimś cholernym wariatkowie, o co tutaj chodzi? Kim jesteście?

 

– Chwileczkę, przecież rozmawialiśmy wcześniej. Była pani eee… świadoma i w ogóle.

 

– Spadaj. Czy zostałam porwana?

 

– Nie, my tylko…

 

– Czy jestem aresztowana?

 

– Nie jesteśmy z policji, my…

 

– W takim razie odsuńcie się i prowadźcie do syna. No i gdzie jest Gas?

 

Zrobiło się zamieszanie. Usłyszałem głos Winga:

 

– Kapitanie, słyszał pan. Proszę wpuścić panią do syna.

 

– Coś mi się tu nie podoba, doktorze.

 

– Spokojnie kapitanie. Sądzę, że panuję nad sytuacją.

 

– Czyżby?

 

Po chwili otworzyły się drzwi. Jako pierwsi weszli żołnierze w hełmach z bronią gotową do strzału i wycelowaną w Rona. Za nimi wbiegła Iv.

 

– Synku – uklękła przy Ronie i zaczęła głaskać go po twarzy. – Co oni ci zrobili?

 

Do pomieszczenia wszedł doktor Wing. Czułem bijący od niego strach.

 

– No zróbcie coś! – krzyczała Iv.

 

– Ostatni raz proszę o rozwagę. Pani syn ma pewne eee… możliwości i nie zawsze wykorzystuje je w sposób bezpieczny.

 

– Bzdura. Ron nikogo by nie skrzywdził. No już, proszę go obudzić, przecież widzę, że coś mu podaliście!

 

Doktor bez słowa uklęknął przy Ronie i przyłożył do skóry strzykawkę automatyczną.

 

Ciało Rona szybko zareagowało. Przejąłem kontrolę i pozwoliłem uwięzionemu w mroku umysłowi brata odpoczywać. Otworzyłem oczy Rona.

 

– Mamo, chcę iść do domu…

 

– Tak, synku.

 

Pojawił się problem. Teraz ja byłem zmęczony. Coraz trudniej było mi utrzymać się w umyśle Rona. Skorzystałem z bliskości Iv i wróciłem do swojego ciała. Zanim zasnąłem na dobre, połączyłem się z Iv i przypomniałem jej, że sposobem na uspokojenie Rona może być jakiś ciekawy kamień.

 

 

 

Byliśmy w domu. Minęło kilka godzin. Iv wróciła z Ronem sama. Gas zmarł w efekcie postrzału podczas zatrzymania. Przynajmniej tyle powiedzieli Iv. Ron dostał od doktora Winga kawałek meteorytu. Jak widać, Iv umiała być przekonująca.

 

Zebrawszy te informacje, poczułem się lepiej. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Jak to możliwe, że doktor Wing i jego kumple tak wiele poświęcili, aby nas zatrzymać i zabrać do swojego ośrodka, a następnie z taką łatwością wypuścili. Na co liczyli?

 

Przeniosłem się do umysłu Rona. Mrok odszedł. Brat siedział przed nowym ogrodem, którego centrum stanowił meteoryt. Tym razem zaaranżował przestrzeń tak, że widać było krater, jaki wybił meteoryt w piasku. Dookoła wgłębienia rozchodziły się tajemnicze linie, a inne kamienie sprawiały wrażeniem odrzuconych na bok przez siłę uderzenia. Było w tym maleńkim krajobrazie coś niezwykłego i przerażającego.

 

 

 

Dni mijały spokojnie i zwyczajnie. Iv gotowała pyszne obiady i piekła niezłe muffinki. Ron stawał się artystą Niepostrzeżenie jego ogrody zaczęły przypominać dzieła sztuki. Szkoda, że Iv nie była w stanie tego docenić.

 

Spokój Iv i rutyna mijających dni sprawiły, że Ron zaczął rozkwitać. Pomagał w sprzątaniu, wykorzystując swoje umiejętności. Uśmiechał się przez cały czas, a mrok nawet na jedną chwilę nie ogarniał jego umysłu.

 

Dla mnie ten czas również okazał się wyjątkowo dobry. Odpoczywałem i rosłem. Mogłem być zwyczajnym płodem. Dużo spałem i pozwalałem sobie na chwile błogiej nieświadomości. Czas mijał niepostrzeżenie. Dni, tygodnie, wreszcie miesiące. Rosłem i rozpychałem się w ciele Iv. Byłem spokojny i zadowolony.

 

Pierwszym ostrzeżeniem, że coś się nie zgadza, był fakt, że Iv i Ron nigdzie nie wychodzili. Jedzenie przynosili kurierzy, a śmieci znikały dzięki Ronowi. Iv wcześniej nie pracowała, ale niemal co dzień, gdzieś wychodziła. Teraz nic. Zacząłem sprawdzać jej wspomnienia, ale nie udało mi się znaleźć niczego, co mogło tłumaczyć dlaczego siedzimy zamknięci w domu.

 

Od chwili, kiedy nazwałem ten stan zamknięciem, przestałem uważać, że jest przyjemnie. Zacząłem sugerować Iv, że moglibyśmy wybrać się na spacer. Rona namawiałem, aby poprosił mamę o wycieczkę do parku, gdzie mógłby zebrać nowe kamienie i patyczki.

 

Wreszcie zdecydowałem się działać. Chciałem być delikatny, poczekałem aż Iv zaśnie i przejąłem kontrolę nad jej umysłem i ciałem. Obudziłem Rona i poleciłem, aby się ubrał. Sam też zmusiłem ciało Iv do ubrania się.

 

Wyjrzałem na korytarz. Było pusto i cicho. Blok, który zawsze tętnił życiem, teraz wydawał się całkiem wymarły. Wyszliśmy, kierując się w stronę schodów. Iv chodziła z trudem. Mocno jej ciążyłem. Czułem tępy, uporczywy ból kręgosłupa i stóp. Chwyciłem poręcz, by choć trochę odciążyć plecy. Krok za krokiem wędrowaliśmy w dół klatką schodową, która wydawała się dziwnie długa. Mieszkaliśmy na piątym piętrze i dawno powinniśmy dotrzeć do parteru, a tymczasem schody nie miały końca. Wreszcie pociągnąłem Rona w jeden z korytarzy. Było tutaj tak cicho i pusto jak na naszym piętrze.

 

Ron wędrował zupełnie bezmyślnie. Traktował to jak zwykłą wycieczkę. Niczemu się nie dziwił i niczego nie bał. Może to i lepiej, bo jakbym musiał jeszcze walczyć z ogarniającym go mrokiem…

 

Wtedy rozległ się alarm. Znałem ten dźwięk. Tak samo wyły syreny, kiedy Rona zamknęli w pomieszczeniu za szybą. Nieprzyjemne podejrzenie przemknęło po plecach zimnym dreszczem. Ciało Iv było wykończone. Kiedy usłyszeliśmy tupot stóp na schodach, zrozumiałem, że nie damy rady wyjść z budynku.

 

Chwyciłem za klamkę pierwszych z brzegu drzwi. Ustąpiła. Wciągnąłem Rona do pustego mieszkania.

 

Sięgnąłem do jego umysłu. Był spokojny. Nakazałem mu zniknąć każdą rzecz i każdego człowieka, który przekroczy próg mieszkania. Sam musiałem usiąść, odpocząć, choćby przez chwilę. Okazało się, że siadanie na ziemi z wielkim brzuchem jest bardzo trudne. Kiedy mi się to wreszcie udało, poczułem, że siły opuszczają Iv. Chciałem przenieść się do Rona, kiedy drzwi mieszkania wpadły do środka i rozpętało się piekło.

 

Ron stał i uśmiechał się. W ręku miał swój ukochany meteoryt. Napiął mięśnie i uwolnił taką ilość energii, że zniknęła połowa wyłamanych drzwi oraz kawałek futryny. Razem z nią zniknęła góra tułowia mężczyzny ubranego w czarny mundur. Równo odcięte nogi upadły na ziemię, bryzgając krwią. Do mieszkania wbiegł następny żołnierz, który z kolei zniknął w całości. Padły strzały, ale kule także zniknęły. W wejściu otworzyła się przestrzeń wypełniona czernią. Wreszcie ktoś rzucił granat gazowy. Część dymu pochłonęła dziura, ale nie wszystko. Kiedy chmura dotarła do Rona, zaciągnął się i zaraz upadł. Czarna dziura zniknęła. Widziałem jak wbiegli żołnierze, a za nimi wszedł doktor Wing. Poznałem go nawet mimo maski osłaniającej przed gazem paraliżującym.

 

– Spokojnie – powiedział, pochylając się nad Iv. – Jestem tutaj, aby pomóc. – Potem przyłożył do skóry Iv strzykawkę i ciało matki straciło kontakt z rzeczywistością, a ja razem z nim.

 

 

  1. Narodziny

 

 

Obudził mnie ból. Coś próbowało rozerwać mnie od środka. Na chwilę przestało, a potem znowu zaczęło. Bolał kręgosłup, bolała miednica. Bolały piersi. Do tego te skurcze, jakby ktoś zaciskał wewnątrz mnie pięść. W przerwie między skurczami uświadomiłem sobie, że to nie moje ciało cierpi. Wciąż byłem połączony z umysłem Iv, która zaczynała rodzić. Z ulgą wycofałem się do swojego ciała. Tutaj było tylko oczekiwanie i podniecenie.

 

Usłyszałem głosy. Ktoś wszedł do pokoju. Sięgnąłem do Iv, ale zrobiłem to tylko tak, aby widzieć i słyszeć to, co ona.

 

Okazało się, że jesteśmy w szpitalu, a przynajmniej w pomieszczeniu, które wyglądało na szpital. Przed łóżkiem stało troje lekarzy.

 

– Witam. Czy mogę mówić do pani Iv? A więc zaczęło się, co? – Wing, uśmiechnął się.

 

– Spierdalaj… – wycedziła Iv przez zaciśnięte z bólu zęby.

 

– Mam nadzieję, że jesteś gotowa na dokończenie realizacji naszej umowy.

 

– Gdzie Ron?

 

– Bawi się kamieniami – kolejny uśmiech. – Ten chłopak zdecydowanie powinien pójść na geologię. Ha ha ha!

 

– Jak to chcecie zrobić?

 

– Nie podjęliśmy decyzji. Wiele zależy od jego reakcji…

 

– Przecież mówimy o cholernym płodzie!

 

– O nie, moja droga! On jest kimś zupełnie innym. Nie mogę się doczekać, aby go poznać.

 

– Pieprzenie. To jakiś cholerny mutant. Gas miał rację, że jestem dziwna. Ron ma znikanie, a ten…

 

– Doktorze, aktywność tele jest bardzo silna – odezwała się jedna z lekarek, spoglądając w bok.

 

– Domyślam się – Wing uśmiechnął się i spojrzał na brzuch Iv. – Adamie, czekamy na ciebie. Jesteśmy Twoimi przyjaciółmi!

 

Spróbowałem przejąć kontrolę nad ciałem Iv. Najpierw ogarnęła mnie fala bólu, a potem wyczułem blokadę. Coś skutecznie uniemożliwiało przejęcie kontroli. Mogłem słuchać, czuć i widzieć, ale nic poza tym.

 

We wspomnieniach Iv odnalazłem rozmowę z Wingiem. Zrzekła się praw do mnie na rzecz placówki badawczej. Zrobiła to ze strachu. Wówczas Wing dał jej urządzenie, które po założeniu na szyję blokowało możliwość przejęcia kontroli nad ciałem. Widocznie opracowali lepszą wersję baniaków, w których biegali jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Pozostało czekać.

 

 

 

Cesarka przebiegła pomyślnie. Obiecywałem sobie, że nie będę ryczał, ale pierwszy haust powietrza, odcięcie pępowiny, blask lamp i chłód sali operacyjnej okazały się silniejsze. Rozdarłem się, jak na noworodka przystało, a potem pozwoliłem, aby zajęły się mną sprawne dłonie pielęgniarek.

 

Kolejne dni minęły w samotności. Widziałem tylko salowe. Ani Iv, ani Ron nie pojawili się. Ponieważ personel wyposażony był w obroże ochronne, byłem zdany na swoje niezgrabne ciało i całkowicie bezbronny. Po tygodniu zjawił się doktor Wing.

 

– Witaj, Adamie – powiedział, kiedy wyszła pielęgniarka. – Wiem, że mnie słyszysz i rozumiesz, choć nie jesteś w stanie odpowiedzieć. Trudno sobie wyobrazić, co czujesz. Dla mnie ta sytuacja także nie jest łatwa.

 

– Zacznijmy od początku. Zrozumiesz, dlaczego jesteście tak ważni. Ty i Ron… Do Ziemi zbliża się planetoida o średnicy 12 km i masie 3 bln ton. Zderzenie z naszą planetą jest nieuniknione i będzie całkowitą katastrofą… W dziesięciostopniowej skali Torino zagrożenie zderzeniem z tym obiektem określono na 7. To więcej niż słynna planetoida Apophis odkryta w 2004 roku. Tę nową nazwano Nemezis. – Wing spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. – Czuję się jak idiota. Przekazuję niemowlęciu najpilniej strzeżoną informację na Ziemi… Tylko, że czasu jest coraz mniej.

 

– Wiemy dokładnie gdzie uderzy, z jaką siłą i przypuszczamy, jak będzie wyglądać świat po tej katastrofie. Jeśli cię to interesuje, znajdujesz się w jednym z kilku bunkrów, które nazywamy „Przetrwalniami”. Oficjalnie są to miejsca bezpieczne od ataków terrorystycznych. W rzeczywistości mamy tutaj przeżyć katastrofę. Chyba że do niej nie dojdzie…

 

– Adamie, wiedz, że nie prosiłbym cię, gdybyśmy mieli inne rozwiązanie, lub więcej czasu na jego znalezienie. Chodzi o twojego brata, Rona. Nie patrz tak na mnie, jestem pewien, że się domyślasz…

 

– Nie potrafimy do niego dotrzeć. A boimy się powtórki tego, co było na początku. Przyznam, że kiedy odkryliśmy jego możliwości, byliśmy przekonani, że właśnie Ron jest ostatnią i jedyną nadzieją. Tylko, że on eee… nie potrafił nas zrozumieć. Potem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Kiedy traciliśmy nadzieję na porozumienie, okazało się, że jest jeszcze ktoś… – uśmiechnął się. – Dobrze, bez owijania w bawełnę. Wiem, że jesteś w stanie wniknąć do umysłu drugiego człowieka i nawet przejąć nad nim kontrolę. Zrobiłeś to z Ronem, zrobiłeś to z Iv. Udało nam się skonstruować urządzenia, które blokują twoje fale mózgowe. Dzięki temu możemy utrzymać cię w tym ciele. Pozostaje pytanie, czy zechcesz nam pomóc.

 

Milczałem, w końcu i tak nie potrafiłem mówić. Wing spojrzał na zegarek.

 

– Pozostało pięć dni, dwanaście godzin i sześć minut do zderzenia. Nie mamy czasu, abyś mógł podrosnąć, nauczyć się mówić. Cholera, nawet nie wiem, czy mnie słuchasz! Dobra, jeśli rozumiesz, co do ciebie mówię, zamknij i otwórz oczy.

 

Zrobiłem to.

 

– Czy pomożesz nam?

 

Zamknięcie, otwarcie.

 

– Czy mogę przyprowadzić Rona?

 

Zamknięcie, otwarcie.

 

– Wiesz co, chyba będzie lepiej, jak ty do niego pójdziesz. – Wing wstał i sięgnął po mnie. Zauważyłem, że ma bardzo fachowy chwyt, ciekawe, czy miał własne dzieci, czy ćwiczył specjalnie do tego spotkania.

 

Po kilku krokach weszliśmy do dużej sali. Na jej środku znajdował się placyk otoczony niewysokim płotem. Wewnątrz był różnokolorowy piasek, kamienie, muszle i doniczki z kaktusami i drzewkami bonsai. W drugim końcu placyku stał Ron z grabkami, którymi delikatnie czesał powierzchnię piasku wokół ładnego, czerwonego bloku marmuru.

 

– Ron! – zawołał Wing – Spójrz, to twój brat, Adam.

 

Ron przerwał grabienie i odwrócił się. Na szyi miał oczywiście obrożę z nadajnikiem.

 

– Możesz do nas podejść? – Wing był wyraźnie zdenerwowany. Ciekawe, czego bał się bardziej, kontaktu z Ronem, czy uwolnienia mojego umysłu?

 

Kiedy Ron podszedł Wing, pochylił się, aby pokazać moją twarz.

 

– Adam? – głos Rona był niepewny.

 

– Tak. Poznajcie się.

 

– Czy teraz dostanę stary kamień z dinozaura?

 

– Tak, już go dla ciebie zamówiłem. Będzie tutaj jutro. Teraz pozwól mi zrobić jedną rzecz… – Wing ułożył mnie na swojej lewej ręce, a prawą wyciągnął w stronę Rona. Powoli zdjął mu z szyi obrożę.

 

Ledwie nadajnik przestał dotykać skóry Rona, poczułem jak otwiera się przede mną jego umysł. Zobaczyłem spokój wypełniony piaskiem, kamieniami i ciszą. Ron był w swoim świecie. Mrok był daleko. Ludzie byli dla niego mili. Dostawał wszystko, czego pragnął.

 

Opuściłem swoje ciało i wszedłem do umysłu Rona.

 

– Doktorze… – Wing stojący przed Ronem wyglądał, jakby miał zaraz pęknąć.

 

– Spokojnie… Nich się pan rozluźni. To ja… Jim. Imię Adam jest głupie.

 

– O mój Boże!

 

– Nie wiedziałem, że pan jest wierzący…

 

– Nie, to eee… ja tylko…

 

– Dobra, szkoda czasu. Chce pan, żebyśmy coś zrobili. Muszę pan uprzedzić, że aby Ron uruchomił swoje znikanie, musi widzieć ów przedmiot.

 

– Ron?

 

– Oczywiście, że tak. Ja tego nie potrafię.

 

Minęły cztery dni. Próbowaliśmy z Ronem wszystkiego. Oglądaliśmy planetoidę przez teleskop oraz na ekranie komputera. Pomagałem Ronowi wyobrazić ją sobie, czytałem opisy powierzchni, oglądaliśmy zdjęcia. Nic nie pomagało. Ron napinał się, próbował, ale po chwili odpuszczał.

 

Na 24 godziny przed zderzeniem planetoida była widoczna na niebie gołym okiem. Przez cały czas nie opuszczałem umysłu Rona. Teraz, z nieodłącznym doktorem Wingiem, staliśmy na szczycie jednego z najwyższych budynków świata i patrzyliśmy jak zbliża się do Ziemi katastrofa. Byłem zmęczony. Utrzymywanie umysłu Rona z dala od mroku i nieustanna praca nad dbaniem o spójność własnej jaźni wykańczały mnie. Nie mogłem wrócić do ciała noworodka, bo zostało w klinice.

 

Tajemnica pękła na 12 godzin przed uderzeniem. Na Ziemi rozpoczęło się szaleństwo paniki. Z obawy o bezpieczeństwo moje i Rona wróciliśmy do Przetrwalni. Tutaj także dało się wyczuć napięcie, choć ludzie doskonale wiedzieli, co mają robić. Rozpoczęto procedury zamykania kompleksu, aby odciąć go od świata zewnętrznego i przygotować na mającą się wydarzyć katastrofę.

 

Wing się nie poddawał. Nieustannie wspierał mnie w próbach dotarcia do Rona, który odmawiał współpracy.

 

Osiem godzin przed uderzeniem skierowałem Rona do gabinetu Winga. Doktor siedział zgarbiony i zmęczony, ale na mój widok od razu się ożywił. Jego niezachwiana nadzieja była budująca.

 

– Jakiś pomysł?

 

– Nie, pytanie…

 

Spojrzał uważnie.

 

– Pytanie od Rona…

 

– Słucham? – wstał gotowy do działania.

 

– Czy przyszedł już kamień, który mu pan obiecał?

 

– Co?

 

– Ten z dinozaura.

 

– Ach tak, faktycznie przyszedł. Wybacz Ron, zapomniałem. – Spod stosu papierów wyjął podłużny, zakrzywiony przedmiot. – To jest fragment zęba tyranozaura. Może być?

 

Sięgnąłem ręką i ledwie palce dotknęły powierzchni zęba, ciałem Rona wstrząsnął dreszcz.

 

– Doktorze – powiedziałem – Ron mówi, że…

 

– Tak?

 

– Nie rozumiem go, jest strasznie pobudzony.

 

– Ale co mówi?

 

– Coś o kole, że trzeba zamknąć koło… że…

 

– No mów, chłopcze!

 

– Że nadszedł czas na wielkie wymieranie… i… chodźmy na zewnątrz.

 

– Teraz?

 

– Tak.

 

– Ale procedura została uruchomiona, jeśli opuścimy stację, nie pozwolą nam wrócić!

 

– Pozwolą, jeśli nie dojdzie do zderzenia.

 

 

 

Cztery godziny później znaleźliśmy się w opuszczonym miasteczku. Z wyliczeń astronomów wynikało, że właśnie tutaj uderzy planetoida. Na niebie, niczym drugi księżyc, jaśniała nadlatująca Nemezis.

 

Ron w mojej głowie nieustannie opowiadał o wymieraniu, zataczaniu okręgów, wielkiej wędrówce życia i genocydzie, który miał nadejść. Przez cały czas ściskał w ręku ząb dinozaura. Właściwie całkiem odebrał mi kontrolę nad ciałem. Nie sądziłem, że jest do tego zdolny.

 

Nad naszymi głowami Nemezis z każdą chwilą stawała się coraz większa. Zdezorientowany doktor Wing nie wiedział, gdzie ma się podziać. Wreszcie wszedł do pustego sklepu. Wziął z półki paczkę papierosów, otworzył i wybrawszy sobie zapalniczkę, odpalił.

 

– Nie paliłem 10 lat, ale jakie ma to teraz znaczenie? – powiedział, zaciągając się głęboko – Właściwie cieszę się, że tutaj jesteśmy. Zginiemy jako pierwsi i będziemy mieć spokój. Przerażała mnie wizja przetrwania, kiedy świat wokół miał się skończyć…

 

– Cicho… ja…

 

Ron podniósł głowę. Oczyścił umysł, koncentrując się na nadlatującej planetoidzie. Czułem, jak stara się ogarnąć ją wyobraźnią. Dotknąć myślami, jakby chciał umieścić ją w jednym ze swoich niezwykłych ogrodów. A potem napiął mięśnie i uwolnił energię. Nemezis przez ułamek sekundy wciąż zbliżała się do Ziemi, a potem znikła.

 

– Doktorze, już po wszystkim.

 

Wing wypuścił dym z płuc.

 

– Tak po prostu?

 

– A czego pan się spodziewał?

 

– Czy ja wiem…

 

– Wracajmy, jestem zmęczony.

 

– Słuchaj Jim, z tym powrotem będzie problem.

 

– Co pan chce przez to powiedzieć? Przecież Nemezis zniknęła. Koniec świata odwołany.

 

– No tak, ale… Widzisz, kiedy eee… wszedłeś do umysłu Rona, twoje ciało, ono… jakby to powiedzieć… Umarło. Sądzę, że kiedy opuszczałeś je wcześniej, utrzymywało się przy życiu dzięki pępowinie.

 

– Nie sądzi pan, że miałem prawo wiedzieć? Kiedy to się stało?

 

– Praktycznie od razu po tym, jak je opuściłeś. Trzymałem je w ręku i nagle poczułem, że nie oddycha. Nie powiedziałem nic, bo nie chciałem cię rozpraszać.

 

– Jasne…

 

– To nie wszystko… – Wing wyciągnął zza pleców pistolet i skierował w Rona.

 

– Nie mogę pozwolić wam żyć. Jesteście eee… zbyt cenni i zbyt eee… niebezpieczni. Nie mogę narazić ludzkości na waszą eee… dominację i ingerencję.

 

– Co?

 

– Moc Rona jest zbyt potężna… A ty Jim jesteś…

 

– I tak po prostu nas pan zabije?

 

– Nie po prostu. Jesteś naszym zbawcą. Będziesz święty, jeszcze zanim zdążę wrócić do ośrodka.

 

– Ach tak… – Ron napiął mięśnie… – Wie pan doktorze, obawiam się, że mamy z bratem inne plany.

 

Uwolniona energia pochłonęła ciało doktora wraz z pistoletem.

 

 

 

Epilog

 

Wycieczka naukowa licealnego koła geologicznego.

 

Trinidad Lake State Park, stan Kolorado, USA.

 

 

 

– Profesorze, co pan robi?

 

– Zamknij się, Chris.

 

– Proszę przestać, nie może pan tak po prostu rozwalić skamieniałego pistoletu. To może być sensacja na skalę światową!

 

– Nie będzie żadnej sensacji! To mogłoby zniszczyć naukę i cywilizację! Odsuń się, chłopcze!

 

– Ani mi się śni. Chłopaki pomóżcie mi! Ron! Ty, mu powiedz!

– Profesorze, Chris ma rację. Tak się składa, że razem z bratem mamy inne plany. Najwyższy czas podważyć współczesną naukę.

Koniec

Komentarze

Bardzo fajne!

Oryginalne, trzyma w napięciu. Jest trochę literówek, ale to drobiazgi. Dla mnie bomba.

Babska logika rządzi!

– Jest to warstwa rozgraniczającą osady kredy od paleogenu, czyli dawniej trzeciorzędu.

Nie ma czegoś takiego, jak warstwa rozgraniczająca.

 

Ale… profesorze… Czy to jest pistolet? (...) Wygląda, jakby… był… skamieliną…

Metal nie kamienieje -- pokrywa się tlenkami. 

 

Ciało Rona zostało skutecznie zneutralizowane.

 Rozumiem, co chciałeś przekazać, ale to chyba nie słowo, którego potrzebujesz.

 

Równo odcięte nogi upadły na ziemię, bryzgając krwią.

Mało prawdopodobne, skoro serce jest w górnej części ciała.

 

Obiecywałem sobie, że nie będę ryczał, ale pierwszy haust powietrza (...)

Noworodkowi zaraz po urodzeniu daje się "klapsa" właśnie po to, żeby się rozryczał i wypełnł sflaczałe płuca powietrzem. Bez tego duża część noworodków by się udusiła.

 

Na niebie, niczym drugi księżyc, jaśniała nadlatująca Nemezis.

Polecam hasło: siły pływowe.

 

Plus: miejscami błędny zapis dialogów, liczby powinny być zapisane słownie.

Mam mieszane uczucia: z jednej strony opowiadanie da się czytać. Z drugiej jednak nie jesteś debiutantem, a błędy, które popełniasz, są typowe dla rozpoczynających przygodę z pisaniem. Do tego tekst mnie zmęczył -- końcówkę tylko przeleciałem wzrokiem.

Nie było też zaskoczenia. Po pistolecie we wstępie i pierwszym wspomnieniu o znikaniu domyśliłem się, do czego tekst zmierza.

 

Pozdrawiam

     Nareszcie porządne opowiadanie!

     Przeczytałam z satysfakcją, zaciekawiona od początku do końca, choć zakończenie nieco rozczarowało, jako że było do przewodzenia.

     Wydaje mi się, że zbyt mało uwagi poświęciłeś matce chłopców. Przecież to Iv, mając dzieci z różnymi panami, obdarzała swoje potomstwo niecodziennymi umiejętnościami. Ciekawe, co umiałaby jej ewentualna kolejna latorośl. A może Iv też miała w sobie możliwości, nieodkryte, większe niż ktokolwiek się spodziewał, o których sama nie wiedziała…

 

„Najdłużej zabrało uświadomienie sobie…” –– Ja napisałabym: Najdłużej trwało uświadomienie sobie

 

Nie ważne. Zniknij gazetę”. –– Nieważne. Zniknij gazetę.

 

„Mam na imię Ron, a pochodzę eee…… no stąd”. –– Wielokropek ma trzy kropki. Zawsze. Nie stawia się podwójnych wielokropków.

 

„Uwaga, zacznie odzyskiwać świadomość za 5, 4, 3…” –– Uwaga, zacznie odzyskiwać świadomość za pięć, cztery, trzy

Liczby zapisujemy słowami.

 

„Od 4 do 8 godzin, zależy od organizmu”. –– Od czterech do ośmiu godzin, zależy od organizmu.

 

„Wyszli z nagrania”. –– Ja napisałabym: Wyszli ze studia.

 

„Ron stawał się artystą Niepostrzeżenie jego ogrody zaczęły przypominać dzieła sztuki”. –– Brakuje kropki.

 

„Iv wcześniej nie pracowała, ale niemal co dzień, gdzieś wychodziła”. –– Iv wcześniej nie pracowała, ale niemal co dzień dokądś wychodziła.

 

„Razem z nią zniknęła góra tułowia mężczyzny ubranego w czarny mundur”. –– Wolałabym: Razem z nią zniknęła górna część tułowia mężczyzny ubranego w czarny mundur. Lub, skoro odpadły także nogi: Razem z nią zniknął tułów mężczyzny ubranego w czarny mundur.

Z Twojego zdania zrozumiałam, że tułów mężczyzny był górą, która zniknęła.

 

„Do Ziemi zbliża się planetoida o średnicy 12 km i masie 3 bln ton”. –– Do Ziemi zbliża się planetoida o średnicy dwunastu kilometrów i masie trzech bilionów ton.

Nie stosujemy skrótów.

 

„W dziesięciostopniowej skali Torino zagrożenie zderzeniem z tym obiektem określono na 7”. –– W dziesięciostopniowej skali Torino zagrożenie zderzeniem z tym obiektem określono na siedem.

 

„Oficjalnie są to miejsca bezpieczne od ataków terrorystycznych”. –– Ja napisałabym: Oficjalnie są to miejsca bezpieczne na wypadek/w razie ataków terrorystycznych.

 

„W drugim końcu placyku stał Ron z grabkami, którymi delikatnie czesał powierzchnię piasku wokół ładnego, czerwonego bloku marmuru”. ––  W drugim końcu placyku stał Ron z grabkami, którymi delikatnie czesał powierzchnię piasku wokół bloku ładnego, czerwonego marmuru.

Ładny był czerwony marmur, nie blok/bryła.

 

„Na 24 godziny przed zderzeniem…” –– Na dwadzieścia cztery godziny przed zderzeniem

 

„Tajemnica pękła na 12 godzin przed uderzeniem”. –– Tajemnica pękła na dwanaście godzin przed uderzeniem.

Nie podoba mi się, że tajemnica pęka, ale nie umiem nic podpowiedzieć.

 

„Nie paliłem 10 lat, ale jakie ma to teraz znaczenie?” –– Nie paliłem dziesięć lat, ale jakie ma to teraz znaczenie?

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

exturio, jest coś takiego jak warstwa rozgraniczająca osady kredy od paleogenu. Szczegóły tu: http://pl.wikipedia.org/wiki/Granica_K-T

 

Jakoś nie mogę się wciągnąć, przykro mi :(

Dla mnie bardzo dobre opowiadanie. Przyjemnie się czytało i trochę zazdroszczę wyobraźni.

Pozdrawiam.

@tfurca:

Jak widać kolega powyżej również posiłkował się polską Wikipedią, co na dobre nie wyszło. W tejże Wikipedii (która, przypomnę, źródłem naukowym nie jest) znajdziemy również zdanie: Jest ona [warstwa K-T] śladem wielkiego wymierania, co z prawdą ma tyle wspólnego, co wspomniane rozgraniczanie.

Warstwa K-T konczy kredę, czyli jest warstwą graniczną, a nie rozgraniczającą -- dla mnie różnica jest dość wyraźna.

Jak dla mnie - bardzo ciekawie opowiedziana historia. Podobało mi się.

exturio, graniczna - rozgraniczająca... zakładam, że skoro wypowiadasz się tak stanowczo w tej kwestii, masz na ten temat szczególną wiedzę, zatem nie bedę polemizował. Dla mnie jednak, jako dla czytelnika to żadna różnica, bo granica zawsze coś rozgranicza.

Mam mieszane uczucia. Z jednej strony tekst czytało się naprawdę dobrze, ale z drugiej... Powiem tak: początek jest bardzo dobry. Potrafi zainteresować, wciągnąć, uchyla pewnego rąbka tajemnicy, daje pewne poszlaki. Jest klimat. Podobają mi się całkiem postacie (choć Regulatorka ma rację co do Iv), mrok panujący w domu i w Robie, umiejętność znikania i za bardzo fajny uważam pomysł nienarodzonego jeszcze dziecka z tak silną świadomością.

Aż do występu w show podobało mi się bardzo. Potem te zawirowania wypadkowo-badawcze wchodzą z pewneym zgrzytem, ale jest to do przełknięcia. Natomiast zakończenie sprawiło jedynie, że wzruszyłam ramionami. Uważam, że ta kreacja świata, postacie i talenty zasługują na o wiele lepszą historię niż ratowanie świata przed zagładą. Końcówka dla mnie jest mdła i zaciera świetne wrażenie z początku. Szkoda. No, ale każdemu co kto lubi.

 

Są literówki, są brakujące przecinki, są liczby, które powinny być zapisane słownie, są potknięcia w zapisie dialogów. Również szkoda, że zaśmiecają w sumie dobrze napisany tekst.

 

Pozdrawiam i liczę na fantastyczne, genialne zakończenie następnym razem ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Im dalej, tym słabiej. Przykro mi, ale takie mam zdanie. Po intrygującej "wejściówce" --- myślę o płodzie, nie o pistolecie w warstwie granicznej, bo ten pistolet zdradza trzy czwarte dalszego ciągu --- taki upadek bohatera, żeby do teledurnieju dać się zaciągnąć? Z takim talentem bohater powinien wykazywać się rzutkością i samodzielnością.

Bardzo dobre opowiadanie, wciągnęło mnie po uszy. Nie jestem przekonany, czy sceny z pistoletem są potrzebne i czy tekst straciłby bez nich na atrakcyjności. Z rzeczy technicznych: brakuje trochę przecinków, a także czasami błędnie zapisujesz dialogi.

 

Pozdrawiam

Mastiff

Mnie aż po uszy nie wciągnęło, niemniej opowiadanie stoi na przywoitym poziomie.

Do poczytania.

A ja dałem radę tylko do połowy. Dialogi wydają mi się sztuczne. Pomysł niezły, ale nie najlepiej wykozystany.

Bardzo dobry tekst. Zarówno pomysł, jak i wykonanie wydają mi się solidne. Podoba mi się też koło, jakie zatacza fabuła. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, zapytałbym o Rona - zakładam, że istniało więcej osób, które wiedziały o jego talencie i tak po prostu pozwoliły mu toczyć żywot normalnego nastolatka? Czy może zabił je wszystkie? Jest to coś, co w większym stopniu mnie ciekawi, niż przeszkadza, więc tylko o tym wspominam. 

Opowiadanie zdecydowanie zasługuje na comiesięczne wyróżnienie i mój głos też dostanie.

Niezły pomysł. Duży plus za sceny patologii, i to jak bardzo ojciec zabił pewność siebie w starszym synu.

Poza tym wykonanie niestety mnie nie zachwyciło.

Akcenty są rozłożone kompletnie nie tak. Początek jest mocny, potem całość sukcesywnie siada. Początkowa scena szkodzi opowiadaniu - wiadomo od razu, gdzie wszystko znika. Wiadomo od razu, co się stanie z asteroidą. Od momentu porwania przez paramilitarnych cała para idzie w gwizdek. Zakończenie nie wzbudziło we mnie żadnych emocji.

Dziwi mnie wybór zagranicznych imion - zwłaszcza niestandardowo pisanych, jak Iv czy Gas. Środek stylistyczny, którego pojąć nie mogę. Zamiast skupić się na opowieści, zastanawiałem się cały czas, czemu Iv i Gas nie są Eve i Gusem.

Dialogi w wielu miejscach trącą fałszem. Przekazują to, co przekazać miały, ale emocji za nimi stojących nie sposób poprawnie odczytać.

Przepraszam, że tak sypię negatywami, ale naprawdę dało się to moim zdaniem napisać dużo lepiej.

Pozdrawiam.

>> W tej warstwie występuje ogromna ilość irydu, który jest rzadki na Ziemi, ale często znajdowany w obiektach kosmicznych. Z tego względu uważa się, że wtedy miała miejsce katastrofa kosmiczna. << --- o warstwach i błędach (katastrofalnych) już wspomniano powyżej, i do tego nie będę się odnosił. Ale... że na granicy K/P występuję ogromna ilość irydu (pierwiastka REE) to lekka przesada!!! Max do 4-5%, i ani grama więcej. Natomiast na terenie USA, tsunamity są najważniejszym kryterium tej granicy, któtą uznano za początek wymierania pod koniec ery mezozoicznej. Proponuje koledze nie czytania bzdur zawartych w wikipedzie zarówno polskiej, jak i zagranicznej. No i dinozaury (popularne gady) nie są skamielinami przewodnimi dla ery mezozoicznej.

 

Ale opowiadanie bardzo sympatyczne i dobrze napisane.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Bardzo dziekuję za wszystkie uwagi. Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej. Pozdrawiam. 

Przeczytałem --- pomysł z dziećmi jest rzeczywiście dobry, niestety realizacja w postaci ratowania świata już mniej. Może gdyby to wszystko lepiej --- z większym rozmachem --- opisać... Przydałoby się też włożyć nieco więcej wysiłku w dopracowanie tekstu --- brakujące kropki, źle zapisane dialogi są jak szpilki pod poduszką.

Zdecydowanie pisz dalej.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka