- Opowiadanie: Selena - Hebanowa lśniąca szkatułka (praca zbiorowa: Meksico+Selena)

Hebanowa lśniąca szkatułka (praca zbiorowa: Meksico+Selena)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Hebanowa lśniąca szkatułka (praca zbiorowa: Meksico+Selena)

 

Nie tylko nie poczuł wyrzutów sumienia, ale jakiś głos w głowie kazał mu zrzucić winę za całe zajście na odrażającego, nieruchomego trupa leżącego teraz na chodniku z sinym, wywalonym językiem i wytrzeszczonymi oczami. Czy aby tylko nikt niczego nie widział?

Ciemny zaułek nie wydawał się już tak bezpieczny jak jeszcze kilka chwil wcześniej. Przy odrapanej z tynku ścianie przechadzał się wychudzony kocur, którego miałczenie doprowadzało mordercę do szału. Słyszał własny, zbyt głośny oddech i czuł narastającą panikę. Na dodatek znów zaczynał tracić kontakt z rzeczywistością. Wiedział, że w każdej chwili może upaść i zasnąć. To nie mogło zdarzyć się teraz, gdy był już tak blisko rozwiązania zagadki. Czas działał na jego niekorzyść. Zresztą czas nigdy nie jest sprzymierzeńcem, zwłaszcza dla kogoś takiego, jak on. Wycierając spocone ręce o spodnie, po raz wtóry zastanawiał się, kim właściwie jest?

Zaciągnął ciało pod piwniczne okienko i zaczął wpychać je do środka. Sytuacja była tak absurdalna, że znów przyszło mu do głowy, iż wszystko może być tylko częścią koszmarnego snu. Przypuszczał, że prędzej czy później będzie musiał odpowiedzieć za zbrodnię, ale na razie był bezpieczny. Byli bezpieczni – on i ta zagadkowa kobieta, którą musi jak najszybciej odnaleźć. Zwłoki nie zmieściły się w okienku, więc Grzegorz postanowił porzucić je na chodniku. Wyprostował się i jeszcze raz rzucił okiem na wykrzywioną w pośmiertnym grymasie twarz.

 

***

 

Zanim stracił poczucie czasu i miejsca, zadzwonił jeszcze do Elżbiety. Później, po przebudzeniu, nie pamiętał szczegółów rozmowy, lecz zdawało mu się, że nie wyjawił całej prawdy. Oczywiście planował opowiedzieć jej o wszystkim, ale taktownie i na pewno nie przez telefon.

Do „Krokusa" wchodziło się przez starą, rzeźbioną bramę, po czym, po pokonaniu krótkiego korytarza stawało się przed dużymi, pordzewiałymi drzwiami, od których odłaziły grube płaty zielonej farby. Grzegorz przejechał dłonią po rzadkich włosach i nacisnął klamkę. Poczuł typowy dla starych murów zapach wilgoci i pleśni. Z głośników sączyła się cicha muzyka.

Rozejrzawszy się, dostrzegł siedzącą w kącie dziewczynę. Bawiła się stokrotką wyciągniętą z wysokiego, wąskiego wazonika. Ubrana była w czarny płaszcz, rozpięty teraz i odsłaniający czerwoną bluzeczkę z niewielkim dekoltem. Mimowolnie spojrzał na rysujące się pod cienkim materiałem piersi i w tym momencie ona też go zobaczyła. Uśmiechnęła się delikatnie, a Grzegorz poczuł rozlewające się po policzkach uderzenie gorąca. Przechodząc obok czystego o dziwo barku zamówił dwie kawy espresso. Niewysoki mężczyzna od niechcenia skinął głową i zaczął szykować zamówienie.

– Cieszę się, że jesteś – odezwał się Grzegorz, siadając. – Bałem się, że nie przyjdziesz.

– To ja bałam się o ciebie. – Spuściła wzrok. – Miałeś taki dziwny głos… przestraszyłam się.

Próbował przypomnieć sobie, co powiedział przez telefon. Jej twarz nie zdradzała wiele, poza troską i… litością? Odrzucił tę możliwość.

– Myślałam, że znów wyjechałeś. – Jej brązowe oczy błyszczały. – Chciałam, żebyś wyjechał.

– Wiesz dobrze, że nie mogę. – Skrzywił się ze złości. – Gdybyś mi pomogła, już dawno mógłbym. Gdybyś… – Nie powinien jej tego wypominać. – Przepraszam, Elu.

– Nie pamiętasz, dlaczego tego nie zrobiłam? – W jej głosie pobrzmiała nutka żalu.

– Teraz to nieważne. – Nie chciał do tego wracać. – Liczy się to, że jestem coraz bliżej celu. Niedługo dowiem się wszystkiego.

– Ta kobieta cię zgubi – wycedziwszy to, zacisnęła wargi, jakby chciała zatrzymać cisnące się na usta słowa.

– Wiem, że ona żyje! – zawołał, a potem nagle zamilkł, bo barman przyniósł tackę z parującymi filiżankami kawy. – Dziękujemy – mruknął, nie patrząc na mężczyznę. Nie dostrzegł więc jego zdumionego spojrzenia.

– Zawsze wiedziałeś – szepnęła.

– Wierzyłem. Nie wiedziałem. – Poprawił ją. – Teraz mam pewność. Znalazłem go i…

– Powiedział ci?

– Nie musiał – odparł, wrzucając do filiżanki dwie kostki cukru. Odzyskał spokój. Najwyraźniej nie wyjawił wcześniej tego, czego nie powinien. – Można powiedzieć, że wydusiłem z niego tę informację. – Uśmiechnął się w duchu, lecz zaraz skarcił sam siebie za cynizm i brak wrażliwości.

– Teraz muszę tylko dowiedzieć się, gdzie ona jest i zakończyć tę sprawę.

– A ja? Do czego ci jestem potrzebna? – Dotknęła palcami warg. – Jestem tylko…

– Znów zaczynasz? – przerwał jej. – Chcę, żebyś była przy mnie! Gdy to wszystko się skończy… Jakkolwiek się skończy. Rozumiesz mnie?

Zapięła guziki, a potem wyciągnęła na wierzch czarne włosy, które dostały się za kołnierz płaszcza. Przez chwilę zatrzymała wzrok na Grzegorzu, po czym wyciągnęła dłoń, jakby chciała go dotknąć. W ostatniej chwili cofnęła rękę.

– Dla mnie to wszystko skończyło się już dawno. – Wstała. – Dlaczego nie potrafisz tego zrozumieć?

Uraczyła go bezradnym spojrzeniem i bez słowa wyszła z lokalu. Grzegorz nawet nie próbował jej zatrzymywać. Gdy nadejdzie odpowiedni czas, znów się spotkają. Teraz musi poszukać odpowiedzi.

– Czy podać – zaczął kelner i zawahał się na moment – państwu coś jeszcze?

Grzegorz zbył go krótkim przekleństwem.

 

***

 

Wracał sam. Miał dość wrażeń na dzisiaj. Powłócząc nogami, sunął w stronę stacji kolejki podmiejskiej.

Nie powiodło mu się. Tak bywa. Po czterech latach wrócił w rodzinne strony, aby zacząć wszystko od nowa. Tymczasem przeszłość wciąż nie dawała o sobie zapomnieć. I jeszcze ten… głupi sen o nieznajomej dziewczynie, która potrzebowała jego pomocy. Co gorsza, znowu zadzwonił do Eli. Czasem zastanawiał się, czy ona również nie była tylko wytworem wyobraźni. Tak szybko się dziś wymknęła.

Odrzucił od siebie przygnębiające myśli i rozejrzał się dookoła. Uwielbiał tę ulicę. Przez ostatnie cztery lata niewiele się tu zmieniło. Chociaż do centrum miasta było zaledwie dziesięć minut piechotą, miał wrażenie, że znajduje się w zapomnianej przez Boga, a nawet i przez samego czarta dziurze. Po obu stronach drogi stały prawie stuletnie, pamiętające jeszcze czasy niemieckiej okupacji kamienice, a pomiędzy nimi zaniedbane parterowe domy z odpadającą dachówką. Tu i ówdzie ulicę szpeciły zapuszczone wystawy sklepowe. W tej okolicy zawsze miał wrażenie, że czas stanął w miejscu. To nie mógł być początek XXI wieku. Wszystko wydawało się takie surowe i niewzruszone. Mech pokrywający ściany przesiąkniętych wilgocią domów sprawiał wrażenie, jakby rósł tu od lat.

Grzegorz, który czuł się już dużo lepiej po wypitej duszkiem podwójnej espresso, zaczynał dochodzić do siebie.„Uduszenie, też coś", żachnął się. Przyspieszył kroku. Im prędzej dotrze do stacji, tym lepiej. Jutro zacznie wszystko od początku. Czas wziąć się w garść. Jeśli podda się przywidzeniom, w jego życie znowu wkradnie się chaos. A przecież miał sobie wszystko poukładać. Znaleźć pracę, żonę, dom – stać się człowiekiem bez przeszłości, przykładnym obywatelem.

Gorączkowe rozmyślania przerwał majaczący na ulicy kształt. Na samym środku jezdni znajdował się jeż. „A ten gdzie się rozwalił?", pomyślał Grzegorz.

– Spływaj stąd, głupku – mruknął, usiłując przesunąć butem zwierzę w bezpieczne miejsce. Jeż ani myślał się ruszyć. Uniósł tylko ostrzegawczo kolce.

Grzegorz ponownie pchnął go delikatnie w kierunku krawężnika. W końcu zwierzę uciekło w popłochu i to w samą porę, bo właśnie zbliżała się taksówka.

Gdy tylko samochód zniknął za rogiem, Grzegorz jeszcze raz rozejrzał się dokoła. Ocalały jeż stał przy jego bucie i zdawał się wpatrywać w niego malutkimi ślepiami. Po dłuższej chwili zwierzę ruszyło w stronę jednego z pobliskich zabudowań, a Grzegorz bezwiednie podążył za nim. Po raz wtóry dzisiaj czuł, że nie do końca jest panem swojego losu. Mimo to nie był w stanie przerwać transu, w jaki właśnie wpadł. Ruszył za znikającym zwierzęciem niczym lunatyk.

Wkrótce dotarł do położonego nieco na uboczu domu. Budynek był istną ruiną i już na pierwszy rzut oka widać było, że jest niezamieszkany. Z pozbawionych szyb okien wyzierała posępna pustka. Jeż zniknął gdzieś pomiędzy walającymi się tu i ówdzie śmieciami, a Grzegorz zrobił jeszcze kilka kroków w stronę ruin.

O ile główny szkielet budynku pozostał raczej nienaruszony, to wewnątrz panował niesamowity bałagan. Gruz, przewrócone meble, leżące w nieładzie przedmioty użytku domowego i… czy go oczy nie myliły? Ależ nie! Pośród rozrzuconych w nieładzie klamotów leżała sponiewierana lalka. Bez ubranka i włosów, z nienaturalnie wykręconą na bok nogą, wyglądała jak zabite w napadzie szału niemowlę.

Grzegorz zapatrzył się w plastikowego trupa. Kojarzył mu się z czymś, o czym dawno temu starał się zapomnieć. Nie pamiętał, o co chodziło, ale ogarnęło go tak nieprzyjemne uczucie, że natychmiast odwrócił się na pięcie i pomknął w stronę dworca.

 

***

Mimo zbliżającego się świtu przedział tonął w mroku. Brudne, zakurzone szyby przepuszczały niewielką ilość wyglądających zza horyzontu promieni kwietniowego słońca. Z twarzą przyklejoną do okna wpatrywał się bezmyślnie w przesuwający się za oknem krajobraz. Rytmiczny stukot kół wprawiał go w senny nastrój, powieki opadały co chwilę, aż w końcu zamknęły się na pewien czas.

Obudził się i jeszcze zanim otworzył oczy, poczuł na sobie czyjś wzrok. Zamrugał kilka razy i dopiero wtedy zobaczył nieruchomą twarz siedzącego naprzeciwko chłopca. Wielkie niebieskie oczy wpatrywały się w niego nie tyle z ciekawością, lecz jakby w oczekiwaniu. Tak. Chłopiec czekał.

– Wiesz chyba, że dziewczyna, której szukasz, nie istnieje? – Pozbawiony emocji głos smarkacza brzmiał nienaturalnie.

– To ty nie istniejesz – szepnął Grzegorz – i to jest jedyna pewna rzecz.

– Jak uważasz. – Nie upierał się dzieciak. – Jedyną osobą, która może zawrócić cię z drogi, jesteś ty sam. – Chłopiec uśmiechnął się, ale nie było w tym ani odrobiny radości. Zamilkł na chwilę i przesunął nieco w tył na plastykowym, czerwonym siedzeniu. Stopami nie dosięgał podłogi. Oczywistym było, że nie może mieć więcej niż pięć lat, a mimo to nie tylko przemawiał jak dorosły, ale też najwyraźniej przebywał w pociągu sam, bez żadnego opiekuna.

– Boli mnie brzuch – poskarżył się malec, przyciskając dłonie w okolicy żołądka. – Bardzo boli.

Po chwili uniósł nieco podkoszulek i wtedy Grzegorz zobaczył coś, co sprawiło, że dreszcz przebiegł mu po całym ciele. W brzuchu chłopca widniała wielka jama, jakby ktoś wyżarł wszystkie wnętrzności. Mężczyzna widział tylko niedużą kolczastą kulkę wijącą się w środku. Miimo woli pochylił się do przodu. To był młody jeż, który zdawał się wyjadać to, co zostało z organów wewnętrznych ofiary. Chłopiec spojrzał na ogromną ranę we własnych trzewiach. Skrzywił się przy tym, jakby zobaczył co najwyżej niewielką wysypkę czy może dorodną krostę.

– Dlaczego mi to robisz? – Spytał beznamiętnym głosem. – Widzisz, jak niewiele już zostało. – Nie zważając na kolce, pogłaskał jeża, a ten wychylił łepek z kryjówki.

– To nie ja! – krzyknął Grzegorz, lecz zaraz rozejrzał się, czy ktoś czasem nie wszedł do przedziału. Było pusto. – Ja tylko chcę ją odnaleźć. To wy się mnie uczepiliście i chcecie mnie powstrzymać! Jakim prawem?

– Przeszłość powinna pozostać przeszłością – jęknął malec.

– Przeszłość? – warknął Grzegorz. – Pola żyje. A ja ją znajdę. Znajdę.

– Znajdziesz tyle, co on. – Wskazał na jeża poruszającego bardzo szybko pyszczkiem. – To przez ciebie…

Nim zdołał dokończyć, Grzegorz rzucił mu się do gardła. W głowie słyszał znaną sobie melodię. Dźwięki pianina. Zacisnął palce na cienkiej szyi. Mocniej. Chciał sobie przypomnieć, co to za melodia. Pot zrosił mu czoło. Kropelki spływały po napiętej, rozpalonej skórze. Wyraźnie czuł zapach ciała chłopca. Co to za melodia? Nie patrzył na twarz duszonego malca. Słyszał coraz głośniejszą muzykę, która z każdym taktem stopniowo pozbawiała go zmysłów. Poprawił ułożenie palców na bladej szyi. Wkrótce poczuł, że chłopiec przestaje się bronić. Otworzył oczy i zobaczył, że malec jest już prawie przezroczysty. Zapewne wkrótce zniknie. „Co to za melodia?", pytanie to nie dawało mu spokoju. W końcu Grzegorz przypomniał sobie: „Przecież to „Sonata księżycowa!". Martwe ciało osunęło się na podłogę, a wystraszony jeż wyskoczył z kryjówki. Serce Grzegorza biło teraz jak szalone. Osłupiały, wpatrywał się w przestrzeń za oknem. Nagle pociąg zatrzymał się z głośnym piskiem i nastała przeraźliwa cisza.

Grzegorz rozejrzał się po przedziale. Poza bladym, martwym ciałem kilkulatka nie było tu nikogo. Jeszcze raz rzucił okiem na ziejącą ranę w trzewiach. Zniknęła! Rozległ się sygnał ostrzegawczy, zwiastujący zamknięcie drzwi kolejki. Nie zwlekając, wyskoczył na peron.

 

***

 

Wysiadł wcześniej niż powinien, ale teraz to już nie miało znaczenia. Nachalna kakofonia dźwięków rozsadzała mu czaszkę. Pisk hamulców, Beethoven, wydobywające się z dworcowego głośnika zapowiedzi, a przede wszystkim nieludzki krzyk Poli błagającej o pomoc, nie pozwalały mu wrócić do rzeczywistości. Rozejrzał się po peronie. Jeśli zegar wiszący nad schodami działał, było kilka minut przed czwartą. Nieopodal, na ławce, drzemał jakiś pijak. Poza nim, na szczęście, w pobliżu nie było nikogo. Grzegorz zbiegł w dół, pokonał krótki tunel i wyszedł schodami po drugiej stronie ulicy.

Przymrużył oczy. Czuł się trochę jak kret, którego wyciągnięto z nory. Ślepy i bezbronny. Postał chwilę w miejscu, czekając, aż dojdzie do siebie. Za dużo wrażeń na jedną noc. Noc? W zasadzie był już ranek, a on, brudny i nieogolony, w przedwczorajszych ciuchach, wciąż tułał się po mieście. O ile zbiegając z peronu zastanawiał się jeszcze, czy chłopiec z pociągu nie był przypadkiem prawdziwy, teraz już nie miał wątpliwości, iż był to tylko wytwór jego wyobraźni.

Chwiejnym krokiem ruszył przed siebie. Od domu dzieliła go odległość dwóch stacji. Gdyby nie był bezrobotnym nieudacznikiem o podejrzanym wyglądzie, zadzwoniłby po taksówkę, a tak pozostał mu tylko wybór pomiędzy urywaną drzemką na którejś z ławek a półgodzinnym marszem przy akompaniamencie budzących się ptaków.

Szedł szybko. Pragnął, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył. Minął kilka wieżowców, podwórko z trzepakiem i park. Wówczas, przechodząc przez szeroką jezdnię, za którą zaczynała się jego dzielnica, zauważył stary ceglany kościół. Mimowolnie zbliżył się w jego kierunku. Nigdy nie był religijny, ale ten mały, gotycki kościół zawsze budził w nim silne uczucia.

Już za kilka chwil stał w ciemnym przedsionku starej budowli, wdychając zapach świec i przysłuchując się wibrującym dźwiękom organów. Wnętrze kościoła wydawało się nienaturalnie ogromne, a kiedy zrobił kilka kroków w stronę ołtarza, poczuł się nieswojo. Po prawej stronie, na wysokości starej, rzeźbionej w drewnie ambony, znajdowała się jasna figurka. Mały, pulchniutki cherubin z falowanymi włosami wpatrywał się w Grzegorza pustym, niewidzącym wzrokiem. Główną nawę, poza świecami, oświetlały kolorowe promienie przenikającego przez witraże światła. Masywne, wtopione w ściany boczne filary przypominały pnie skamieniałych drzew, a blendy w kształcie arkad budowały dodatkową, iluzoryczną przestrzeń.

Dźwięk organów rozchodził się po całej świątyni i razem z dymem świec unosił pod samo sklepienie. Mimo prostoty wykończenia i braku wyrafinowanych ozdób kościół mógł budzić zachwyt.

Nagle Grzegorz wystraszył się. „Czy to…?!". W bocznej nawie, tuż pod reprodukcją Sądu Ostatecznego, dostrzegł drewniany katafalk, a na nim masywną, czarną trumnę. Obok klęczał niemłody już mężczyzna. Wpatrując się w wiszący na ścianie obraz, bezgłośnie poruszał ustami. Grzegorz przypomniał sobie, że jego sercem też kiedyś targał podobny smutek i żal. Wiedział, że przenikliwy, narastający ból potrafi doprowadzić człowieka do szaleństwa. „Po jakiego diabła tu wszedłem?"

– Dobre pytanie – odpowiedział ktoś za jego plecami.

Przestraszony Grzegorz omal się nie przewrócił. Serce podeszło mu do gardła, ale zmusił się, by spojrzeć za siebie. Odetchnął z ulgą. To tylko ksiądz. Niewysoki kapłan uraczył go bladym uśmiechem.

– Każda śmierć jest bolesna, mój synu – Skinął znacząco głową. – Nie przyszedłeś się modlić, prawda?

– Ja… tylko chciałem… – jąkał się Grzegorz – właściwie to miałem już wychodzić.

Duchowny roześmiał się cicho, a potem w milczeniu zatrzymał wzrok na witrażach, jakby czegoś szukał. Grzegorz mimowolnie zrobił to samo, choćby ze względu na niezręczną sytuację. Dlaczego nie wyszedł? Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć w racjonalny sposób, zaufał instynktowi. I bardzo szybko tego pożałował.

Kolorowe szybki zaczęły pękać i trzaskać, ołowiane ramki topiły się. Co dziwne, dopiero potem pojawił się ogień. Buchające płomienie wdzierały się do świątyni, wypełniając ją czerwoną poświatą.

Grzegorz cofnął się kilka kroków. Poczuł na plecach dotyk zimnego muru. W miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stały ciężkie żelazne wrota, napotkał jedynie wilgotną ceglaną ścianę.

– Musisz zostać do końca ceremonii! – Ksiądz nie był już takim cichym i pokornym sługą bożym. – Patrz i ucz się.

Języki ognia tańczące we wszystkich oknach niczym żywe istoty wpełzały coraz dalej i dalej. Dotarły do żebrowego sklepienia, po czym ruszyły w dół, w kierunku trumny.

– On się spali! – Grzegorz przypomniał sobie o klęczącym przy trumnie mężczyźnie – Musimy mu pomóc!

Ruszył do przodu, ale silne ramię księdza zatrzymało go i przycisnęło do ściany.

– Nie możesz mu pomóc – tym razem w głosie duchownego pobrzmiała bezradność – to jego decyzja.

– Ten ogień…– nie dokończył.

– Ten ogień przychodzi po martwych.

– Czemu on nie ucieka?! – dopytywał się Grzegorz. – Nie rozumiem?

– Właśnie – szepnął ze smutkiem – nie rozumiesz…

Grzegorz spojrzał w oczy kapłana. W szarych tęczówkach płonął ogień, żywioł o wiele bardziej przerażający niż wszystko, co do tej pory go spotkało. Czuł się jak zahipnotyzowany, nie mógł oderwać wzroku od oczu księdza. Ten pchnął Grzegorza jeszcze mocniej. Mężczyzna nie miał siły się bronić. Czuł, że zaraz straci przytomność.

 

Ciemność ogarnęła go dosłownie na chwilę, lecz gdy znów odzyskał świadomość, nie był pewien, czy przypadkiem nie umarł. Cały świat drżał, wibrowały kształty i choć mógł je rozpoznać, to nie potrafił ich dopasować do niczego, co znał. Niczym dusza zawieszona na granicy dwóch rzeczywistości, mógł tylko obserwować.

Widział wąską polną drogę, biegnącą między dwoma rzędami strzelistych topól. Za nimi rozciągały się łąki i prawie niewidoczne zabudowania. Po grafitowym niebie przesuwały się ciężkie burzowe chmury, które, zdawało się, że ocierają się o korony przydrożnych drzew.

W oddali dostrzegł dwie ludzkie postaci. Mężczyzna i kobieta szli przytuleni do siebie, ona w zwiewnej kwiecistej sukience, z narzuconą na ramiona marynarką, zapewne należącej do niego. On w spodniach podtrzymywanych szelkami, w które wpuszczoną miał niebieską koszulę.

Wspomnienia uderzyły w niego jak błyskawica. „To ten dzień!", załkał cicho Grzegorz. Rozpoznał siebie i Polę. Teraz dokładnie widział, mokre od deszczu, jasne włosy ukochanej, jej roześmiane usta i wielkie, błyszczące oczy.

Byli już blisko. Zamknął oczy. Łzy wypływały spod zamkniętych powiek. „To ten dzień…", wyszeptał.

 

***

Lato 1943 roku. Małopolska

 

Przytulił ją mocniej. Choć przed chwilą oddał jej marynarkę, czuł, jak dygocze z zimna. Idąc, omijali kałuże, a i tak mieli mokro w butach. Pola nie przejmowała się tym zbytnio, nawet kilka razy specjalnie ochlapała Grześka, zanosząc się przyjemnym i niewymuszonym śmiechem. Nie spieszyli się. Miłość sprawiała, że nie musieli. Nie był to co prawda czas spokojny, ale w tym miejscu skutki wojny nie były tak widoczne.

Pomiędzy ogromnymi topolami wiatr nie dokuczał tak bardzo. Zawodził na polach i hulał w wysokich kępach trawy.

– Patrz! – krzyknęła radośnie Pola, pociągnąwszy Grzegorza za ramię.

– To tylko jeż – stwierdził bez entuzjazmu.

Faktycznie przy drodze leżała kolczasta kulka. Nic specjalnego.

– Biedaczek zmarzł – zamartwiała się Pola. – Pewnie odszedł od nory i zastał go deszcz.

– To dzikie zwierzę, kochanie – mówiąc to, pocałował ją w czoło. – Poradzi sobie.

Zastanawiała się przez chwilę, wlepiając wzrok w nieruchome zwierzę.

– Pewnie masz rację – zgodziła się.

– Mam. – Uśmiechnął się zadziornie.

– Może zaniosę go do tamtej kępy drzew. – Wskazała palcem. – Wygląda na to, że tam jest sucho.

– Poradzi sobie… – zaczął, jednak widząc jej zmarszczone czoło zmienił ton. – Sam to zrobię, dla ciebie. Ale potem chcę nagrodę.

Pocałowała go w policzek.

***

Grzegorz wiedział, że zaraz stanie się coś złego, ale nic nie mógł zrobić. Mężczyzna delikatnie uchwycił w dłonie jeża. Zostawił dziewczynę na środku polnej drogi, a sam skierował się w stronę odległego o może sto metrów zagajnika. Nie widział dwóch samochodów pancernych i motocykla zbliżających się w ich stronę. Dopiero gdy położył małego jeża na suchej ściółce, do jego uszu doleciał dziwny i niepokojący dźwięk. Potem krzyk, który zmroził mu serce. Wyskoczył spośród drzew, by zobaczyć, jak rosły żołnierz pakuje wrzeszczącą Polę do wozu. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że nim opuścił go stan odrętwienia, pojazdy zniknęły za wzniesieniem.

 

***

 

Jakie było jego zdziwienie, gdy poczuł, że ściana za nim zaczyna robić się miękka, aż w końcu zniknęła zupełnie. Zamykając oczy, nie sądził, że jeszcze je otworzy. Upadł na plecy. Miękka trawa zamortyzowała upadek. Podniósł powieki. Był przed wejściem do kościoła. Chłodne poranne powietrze orzeźwiło go, a jednocześnie sprawiło ból. Mimo tego Grzegorz wstał prawie natychmiast i, nie oglądając się, ruszył w kierunku domu. Tylko przesiąknięte zapachem parafinowych świec ubranie nie pozwalało mu zapomnieć o wydarzeniach w świątyni.

Czuł się jak ktoś, komu właśnie przyśniło się cudze życie. Zarazem jednak zdawał sobie sprawę, że młodym mężczyzną, który z powodu przerażenia, a również bezsilności nie pomógł ukochanej, był właśnie on, Grzegorz. W końcu młodzieniec miał, jego twarz, jego ciało i głos. Wydawał się tylko jakby młodszy i bardziej beztroski. Mimo wszystko wciąż nie dopuszczał do siebie myśli, że dziewczyna, której z takim zapałem szukał od tylu miesięcy, najprawdopodobniej nie żyje.

Zatopiony w myślach nie zauważył nawet, kiedy znalazł się przed wejściem do swojego bloku. Znajome kąty przywołały go do rzeczywistości. Wszystko się wkrótce wyjaśni. Być może uda się do jakiegoś psychoanalityka? Albo nie, lepiej do wróżbity albo hipnotyzera. Dowie się, kim był w poprzednim wcieleniu i, być może, pozbędzie się tego irracjonalnego poczucia winy, które dręczyło go od już od tak długiego czasu.

Ocknął się z zamyślenia, kiedy winda stanęła na ósmym piętrze. Wyciągnął klucz z kieszeni i zaczął majstrować przy zamku, ale nim zdążył trafić do dziurki, drzwi otworzyły się. W środku stała Ela. Patrzyła na niego z mieszaniną złości i politowania.

– Gdzie byłeś? – W głosie wyraźnie słychać było stanowczość.

– Ja? – bąknął Grzegorz. – Ale przecież my właśnie… kilka godzin temu… – zaczął się jąkać.

– Kilka godzin temu miałeś wrócić, zgadza się – odparła, zagradzając mu wejście. – Teraz już za późno. Możesz się wynosić. I tak nigdy cię nie obchodziłam – jej głos zdradzał, że jest bliska płaczu.

Przyjrzał się jej uważnie. Nadal miała na sobie tę samą czerwoną bluzeczkę… „Nie. Nie jest taka sama", pomyślał w tej samej chwili. Była jakby wyblakła i rozciągnięta. Nagle zapragnął wszystko wyjaśnić, opowiedzieć o tym, co od jakiegoś czasu przeżywał. Patrząc na zatroskaną i zmęczoną twarz, dostrzegł kilka delikatnych zmarszczek.

– Co się dzieje, Ela? Wejdę i porozmawiamy, dobrze?

Dziewczyna z niechęcią cofnęła się, by go przepuścić, a następnie zatrzasnęła z hukiem drzwi. W mieszkaniu było ciemno i duszno. Grzegorz usiadł w fotelu i rozejrzał się. To dziwne, ale czuł się nieswojo we własnym domu. Coś było nie tak. Najpierw zaniepokoiła go stojąca na drewnianej ławie popielniczka, wewnątrz której tlił się niedogaszony papieros. Zdołał przeczytać tylko dwie pierwsze litery marki, „WA…". Grzegorz nigdy nie palił i nie wiedział, skąd to się tu wzięło. Lecz dopiero gdy jego wzrok zatrzymał się na niewielkiej szafce, a raczej na przedmiocie, który na niej spoczywał, zrozumiał że „coś jest nie tak", a raczej wszystko. Plastykowa lalka wpatrywała się w niego niebieskimi, martwymi oczami. Z zamyślenia wyrwały go słowa Eli.

– Grzegorz, tak nie może być. Wciąż jesteś nieobecny, nie wracasz na noce, pijesz. Bez przerwy myślisz tylko o niej. Od tylu lat – Ciemne oczy ponownie spojrzały na niego z wyrzutem. Nie wiedział, co powiedzieć. Że nic nie pamięta? Nie wie, o co chodzi? Że jest wrakiem człowieka ze zwichrowaną przeszłością?

Dziewczyna usiadła naprzeciwko i także zamilkła. Jej jasna skóra wydawała się teraz jeszcze bledsza. Rysy nabrały ostrości, a kruczoczarne włosy jakby wyblakły. Grzegorz przetarł oczy. Ela wydawała się tego ranka o jakieś dziesięć lat starsza. Przy kącikach oczu pojawiły się zmarszczki, twarz była nieco okrąglejsza, pojawiło się nawet coś na kształt drugiego podbródka. Nagle obudziły się w nim ciepłe uczucia. Chwycił dłoń dziewczyny i położył ją sobie na kolanach. Była taka miękka i ciepła. Pogładził delikatną skórę. „Czasem dotyk mówi więcej niż słowa", przyszło mu do głowy. Bał się podnieść wzrok. Przez zdenerwowanie odniósł wrażenie, że dłoń Eli robi się chłodna i chropowata.

Kiedy w końcu podniósł głowę, omal nie krzyknął ze strachu. Obojętny wzrok siedzącej naprzeciw kobiety był dla niego większą karą niż krzyki czy pretensje. Oczy zaszły mgłą, zrobiły się matowe i nieobecne. Ale nie to było najgorsze. Jej twarz jakby skurczyła się, a nad pociętym bruzdami czołem zamiast kruczoczarnej grzywki dostrzegł kosmyk siwych, rzadkich włosów. Przez napiętą, wysuszoną skórę widać było fioletową siateczkę naczynek, a kąciki ust opadły ku dołowi. Ela była starą kobietą! Chciał coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobył się tylko chrapliwy skrzek.

– Nie męcz się – powiedziała. – Znowu zaczniesz kaszleć. – I owszem, jak na zawołanie, poczuł ucisk w klatce piersiowej. Jeszcze raz usiłował przemówić, co tym razem skończyło się atakiem kaszlu. Coś zsunęło mu się z kolan i już za chwilę zobaczył średniej wielkości drewnianą skrzynkę, która uderzyła o podłogę. Ponieważ nie była zamknięta, wypadła z niej prawie cała zawartość. Na dywanie leżały teraz w nieładzie niewielkie kartki papieru.

Grzegorz przymrużył oczy, próbując dostrzec, co to takiego. Wtedy właśnie zauważył, że nie siedzi wcale w fotelu, ale na wózku inwalidzkim.

– Znowu te zdjęcia – kobieta schyliła się z trudem, by podnieść szkatułkę i to, co z niej wypadło. – Minęło już tyle lat. A ty ciągle nie możesz pogodzić się z przeszłością.

Chciał jej coś odpowiedzieć, a potem zadać kilka pytań, ale raptem poczuł się strasznie zmęczony. Gdy kobieta zbierała rozrzucone kartki, on przyjrzał się swoim dłoniom. Były sinozielone, a na cienkiej, bladej skórze tu i ówdzie widniały brązowe plamy. Natomiast jego kolana przykrywał kraciasty koc.

– Proszę – odezwała się Ela, stawiając skrzynkę na stole obok i wręczając mu zdjęcia. – Grzegorz, jestem już za stara, żeby czuć zazdrość – powiedziała, ale łamiący się głos i szklące się oczy mówiły co innego.

Z trudem rozprostował palce i wziął od niej fotografie. Ta, która znajdowała się na samym wierzchu, musiała być niezwykle stara. Matowy papier pożółkł, a postać stojąca pośrodku była ledwie widoczna. Mimo tego od razu ją rozpoznał. To ta sama kobieta, której szukał od kilku miesięcy. Posągowa wręcz, jasnowłosa piękność z wielkimi, niebieskimi oczami. Zdjęcie było czarno-białe, ale on przecież ją znał! Patrzyła na niego z lekkim wyrzutem.

– Nigdy nie potrafiłeś pogodzić się z tym, że ją wtedy zostawiłeś – głos Eli sprawił, że zrobiło mu się jeszcze bardziej nieprzyjemnie – ale co mógłbyś wtedy zrobić? Nic.

W duchu przyznał jej rację. Nie pierwszy raz zresztą. Czy jednak mógł mieć pewność, że Pola nie żyje? Czy naprawdę poszukiwanie jej nie miało sensu?

– Nawet kiedy otrzymaliśmy potwierdzenie od świadków, którzy widzieli ją w Auschwitz – jej głos załamał się na chwilę – którzy widzieli, jak zginęła, ty dalej…

– Ghhhrrrrrr…

– Daj spokój, Grzegorz. Czy naprawdę nic nie pamiętasz? Teraz, po operacji, nie możesz mówić, ale miałeś prawie sześćdziesiąt lat na to, aby uporać się z przeszłością.

Wspomnienia były dla niego jak puszczony w zwolnionym tempie film. To on był tym chłopakiem, który zaniósł jeża pomiędzy krzewy. Co gorsza, uduszony w zaułku mężczyzna także miał jego twarz.

– Zawsze cię wspierałam, razem z tobą szukałam jej przez tyle lat. Kochałam cię tak bardzo, że nie protestowałabym, gdybyście znowu byli razem. Chciałam tylko, abyś był szczęśliwy. Dalej cię kocham…

Przedłużający się monolog przyprawił go o ból głowy. Wyglądało na to, że stojąca przed nim kobieta, ta sama, która w nieokreślonej przeszłości (a dla niego jeszcze kilka godzin wcześniej) była piękną, młodą dziewczyną, jest jego żoną.

– Wszystko mogłabym ci wybaczyć, ale nie śmierć naszego syna.

O ile przed chwilą czuł się źle, teraz cały świat zawirował mu przed oczami.

– Zginął pod kołami pociągu przez twoje zaniedbanie. Pamiętasz ten dzień?

Grzegorz pamiętał, ale szczęśliwym dla niego trafem nie mógł jej odpowiedzieć. Spuścił wzrok. Przełożył zdjęcia. Miejsce pięknej blondynki zastąpił pięcioletni mniej więcej brzdąc, którzy zdawał się patrzeć prosto w obiektyw. Chłopiec z pociągu. Jego syn.

– To wszystko jest bez sensu. – Ostry głos po raz kolejny przywołał go do rzeczywistości. – I tak mnie nie rozumiesz. – Chciał jej powiedzieć, że sobie przypomniał każdy szczegół i choć nie był w stanie wyartykułować żadnego dźwięku, próbował przekazać to spojrzeniem. Zrozumiała go.

– Już za póżno, Grzegorz. Muszę teraz wyść. A ty się prześpij. Nie przejmuj się za bardzo.

Jej pełne litości spojrzenie było gorsze niż najwymyślniejsza tortura.

Ela wyszła z domu, a on po raz kolejny spojrzał na pokój. Niebieskooka lalka rzucała mu twarde, oskarżycielskie spojrzenie. Mógłby powiedzieć jej wiele rzeczy, mógł wyrzucić ją do śmieci i stać się nowym, innym człowiekiem. Zamiast tego ziewnął i, usłyszawszy zgrzyt klucza w zamku, zapatrzył się na rozciągający się za oknem krajobraz. Nie chciał już wiedzieć, co, kto i jak. Był na to za stary.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Gwoli wyjaśnienia: 
pisane razem z meksico. Można by powiedzieć, że to opowiadanie w odcinkach autorstwa dwóch osób. Niemniej jeden drugiemu tak ingerował, że już nie wiem, gdzie się czyj odcinek zaczyna:)
Proszę czytać z przymużeniem oka. 
Meksico, przyznawaj się:D 

Tu i teraz się przyznaję:)
Cieszę się, że jakoś się nam udało:)
Dzięki za współpracę Selenko:D
uff...:D

http://tatanafroncie.wordpress.com/

zapowiada się ciekawy eksperyment :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Albo romans na portalu :P Jak widać, dziecko już machnęli :P Teraz tylko kiedy ślub, udzielany przez jakiegoś smoka...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Gdyby ktoś czuł nieprzepartą chęć popastwienia się nad zamysłem fabularnym, językiem, dialogami itd., zamiast pisać banialuki, to niech się nie krępuje:P 

Nie wydaje mi się, żeby to zjednoczenie sił w czymś tu zaszkodziło. Tekst jak dla mnie jest świetny. Trzymajcie razem.;)))

Racja Seleno:) banialuki powinny być raczej tylko dodatkiem:P

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Tego się nie spodziewałem.
Do przeczytania... jutro.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

"Mimowolnie zbliżył się w jego kierunku" i dalej "Grzegorz mimowolnie zrobił to samo, choćby ze względu na niezręczną sytuację". - w drugim zdaniu może zmienić na "odruchowo"?

Tekst mnie wciągnął od samego, mocnego początku. Ciekawie Wam wyszedł eksperyment. Styl tekstu jest jednolity, więc udało Wam się dostosować do siebie, jako autorom. Najbardziej podobał mi się motyw jeża w nawiązaniu do wydarzeń sprzed kilkudziesięciu lat.

Pozdrawiam :)

Dziękujemy Aga:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

i szczególnie dziękujemy "Jedynkowiczowi" za ocenienie na 2! bóg zapłać dobry i zacny człowieku!:D ażeby Ci krostami obrodziło w miejscu którego nazwy tu nie napiszę!:p
pozdrawiam serdupnie!!

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Tego się nie spodziewałem.
Do przeczytania... jutro.

No dobra, może pojutrze... :p

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

@Meksico, dołaczam się do tych serdupnych życzeń. Krostami i nieczystościami w miejscach odbytniczych, bowiem zaraza wylała się szerzej.

Drodzy składacze serdecznych (i w pełni zasłużonych) życzeń. Sięgnijcie po stare, dobre wzory. Krosty na d...e? To za mało.
Obyś miał nie gojące się wrzody na d...e i za krótkie ręce, aby się podrapać.
Oby ci wyrwali wszystkie zeby poza jednym i żeby ci ten jeden nigdy nie dał zapomnieć, czym jest ból zęba.

A ja, wybaczcie, wciąż od tego tekstu odpadam... --- i nie wiem, dlaczego. Przykro mi.

Nareszcie jakaś zła opinia!
Adamie, bardzo się cieszę, że tu zajrzałeś.
Jeśli jednak uda Ci się przebrnąć, to czekam na komentarz.   

Spróbuję ponownie. Prośby kobiety nie należy lekceważyć.

Moim skromnym zdaniem,  za długo  czekałem na zakończenie i było takie jak staruszek na wózku, bez zębów.

no cóż opowiadanie nie urzekło mnie. chociaż problem, który poruszyliście nie jest wcale błachy.

bardzo szybko się zoorientowałem, że chodzi o sprawy z przeszłosci z którymi Grzegorz sam nie był wstanie sobie poradzić. Pomyślałem że kozetka Freuda by sie przydała.

Stylistycznie nie oceniam bo sam nie jestem mistrzem (Selena wie to dokładnie:) ), ale czytało się płynnie.

pozdrawiam serdecznie.

Eksperyment całkiem udany :) Początek był trochę ciężki - nie bardzo wiedziałam kto, po co i dlaczego. Chociaż może tak właśnie miało być? W końcu sam bohater nie znał odpowiedzi na te pytania. Opowiadanie jest nastrojowe i dobrze napisane, choć muszę przyznać, że to trochę nie moje klimaty. Mocna czwórka :)

Wiedźmin, masztalski, Ranferiel, dziękuję za komentarze.

Taka refleksja mnie naszła: kiedy pisze się coś samemu, pierwotny plan fabuły zmienia się 2-3 razy już w trakcie tworzenia historii, w przypadku dwóch osób - dwa razy więcej:P

Miało być urban fantasy, wyszły jakieś podchody do realizmu magicznego wymieszanego z horrorem. Ciekawe:)
 

Lepiej później niż wcale.

 

Na taki sobie początek ogólna uwaga na temat fragmentu wyróżnionego kursywą. Datowanie i podanie lokalizacji uważam za niepotrzebne. Podanie miejsca akcji, i tak bardzo ogólnikowe, niczego nie wnosi do fabuły, data podobnie — słowa o wojnie, potem, w następnym akapicie, samochody pancerne i rosły żołnierz, wystarczająco informują czytelnika, co, kiedy i jak.

 

Nie tylko nie poczuł wyrzutów sumienia, ale jakiś głos w głowie kazał mu zrzucić winę za całe zajście na odrażającego, nieruchomego trupa leżącego teraz na chodniku z sinym, wywalonym językiem i wytrzeszczonymi oczami.

Nie tylko nie poczuł (...) — takie to jakieś, dwa razy przeczenie...

(...) ale jakiś głos w głowie (...) — jakiś? Może tak bez ogólnika, może dałby się bliżej ten głos określić?

> Tajemniczy, bo dobiegający znikąd i zewsząd, obcy głos odzywający się wprost w jego głowie sprawił, że nie tylko był wolny od wyrzutów sumienia, lecz obarczył winą za całe zajście (...). < Jak się to Wam podoba?

Czy aby tylko nikt niczego nie widział?

> Jedynym zmartwieniem była wątpliwość, czy na pewno nie było świadków. < Może tak?

Ciemny zaułek nie wydawał się już tak bezpieczny jak jeszcze kilka chwil wcześniej.

Przecinkologia. Spójnik zespolony „tak, jak” baaardzo lubi przecinki...

(...) kocur, którego miałczenie (...)

MiaU z miaUem coś wspólnego?

Wycierając spocone ręce o spodnie, po raz wtóry zastanawiał się, kim właściwie jest?

Pytajnikiem zamykamy zdanie tylko wtedy, gdy pytającym jest zdanie nadrzędne.

(...) ale taktownie i na pewno nie przez telefon.

Taktownie czyli jak? Nie idzie aby o „oględnie, bez drastycznych szczegółów”?

- Teraz muszę tylko dowiedzieć się, gdzie ona jest [,+] i zakończyć tę sprawę.

Ocalały jeż  (...) — czy ocalony?

 

To nie wszystkie błędy i potknięcia, ale nie będę wyłuskiwał każdego z nich. Chcę tylko pokazać Wam, że nawet pisanie we dwoje nie daje gwarancji wyłapania wszystkiego metodą krzyżową...

Teraz weselsze wiadomości. Po pierwsze — nie rzuca się w oczy podwójne autorstwo, opowiadanie jest praktycznie jednolite stylem. Po drugie — jak nie przepadam za opowieściami o „zwichrowanych psychicznie”, tak Wasz tekst przeczytałem w końcu nie bez przyjemności. (Tyle, że dopiero po zaczęciu niemal od końca; dowiedziawszy się, o jakim przypadku fiksacji czytam, już nie miałem trudności z całością, szczególnie z początkiem, na którym grzęzłem beznadziejnie.)

Napiszecie coś jeszcze? Duety autorskie dają niejednokrotnie dobre i ciekawe efekty.

Dzięki, Adamie. Miło mi, że nie spisałeś naszych wypocin na straty:)
To „miau" zapamiętam do końca życia, cholera jasna...
Przy „tak... jak" zasugerowałam się informacją stąd: http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629799, ale, fakt, w zdaniu jest wyraźne przeciwieństwo, więc przecinek się przyda.
Czy napiszemy... Meksico, napiszemy?

Seleno, proszę, nie naśladuj krygowania się ani nadmiernego samokrytycyzmu niektórych piszących. Wypociny poznaje się po treści i języku... --- a to jest całkiem porządne opowiadanie na trudny temat.

Samokrytycyzm pomaga w rozwoju:)
A krygować się już nie będę. Ani słowa...
Adamie, Twoja opinia naprawdę wiele dla mnie znaczy. Jeszcze raz dziękuję.

Ranferiel, masztalski, wiedźmin, Adamie:) dzięki za skomentowanie:)

Adamie bardzo dziękuję za uwagi.

Seleno napiszemy:)

http://tatanafroncie.wordpress.com/

Jak powiedział jeden z filmowych bohaterów: " Dobra z was para".
Zapomniałem, że mogę oceniać, nadrabiam 5.

Witajcie!

 

To chyba ostatni Twój (Wasz?) tekst, który miałem w planach przeczytać. Wydaje mi się, że lepiej się czujesz w długich formach, a na pewno lepiej Ci wychodzą. Nie wiem, czyja była konstrukcja fabularna, ale bardzo przypomina mi opowiadania mojego przyjaciela. No i podoba mi się oczywiście. Motyw drogi i poszukiwania swojej zapomnianej przeszłości, dziwne wizje, niepokojące zjawy... Kojarzy mi się z serią gier "Silent Hill", a zwłaszcza z częścią, która nosi tytuł "Shattered Memories". To dość chlubne skojarzenie, bo fabularnie "Shattered Memories" to najmocniejszy punkt serii.

Mi w każdym razie podobało się bardzo.

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Nowa Fantastyka