- Opowiadanie: zkarpinski - STATEK

STATEK

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

STATEK

Statek

 

Gdy tylko mógł, wychodził wieczorem na plażę. Lubił oglądać zachód Słońca. Działał na niego kojąco. Szedł tuż przy brzegu. Jego bose stopy doznawały na przemian ciepła piasku i chłodu morskiej wody, a nagie ciało – podmuchów wiatru. Wieczór był pogodny. Żadnej chmurki. Przysiadł na piasku i zaczął przyglądać się końcowym etapom zachodu Słońca. Czerwona już tarcza dotknęła linii horyzontu. Lekko falujące wody mieniły się w blasku. Zobaczył jeszcze zielony błysk nad górną krawędzią tarczy słonecznej. Zielony promień – pomyślał. Dzień się zakończył. W zasadzie zakończył się kilka minut wcześniej. To refrakcja wydłużała go jak zwykle…

 

Wtedy ją zobaczył. Gdyby nie skupiał swojej uwagi na Słońcu, dostrzegłby ją już wcześniej. Istota ta wyłoniła się z morskiej piany i szła w jego kierunku. Dziwne, ale bardzo przyciągała jego uwagę. Dostrzegał coraz więcej szczegółów. Istota ta była mu podobną, jednak była inna niż on. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Zbliżała się…Zaczynał widzieć różnice…

– Kim jesteś? – zapytał.

– Kimś, kto ciebie szukał…

– …

Został wybudzony z fazy snu.

 

Statek zbliżał się do celu. Kolejny etap misji wymagał wyższych funkcji logicznych. Konieczne były decyzje świadomej centralnej jednostki sterującej. On nią był.

Sam cel misji nie był jeszcze widoczny. Był zbyt mały. Jedynie grawimetria Statku wyraźnie go rejestrowała. Zredukował prędkość i pozwolił porwać się przyciąganiu obiektu.

Miał wystarczająco dużo czasu, aby wczytać dane misji i je przeanalizować. Godzinę temu Statek odebrał sygnał zagrożenia. Orbita gwiazdy neutronowej, wyrzuconej miliony lat temu z jądra galaktyki, nagle uległa zmianom. Zmierzała teraz w kierunku zamieszkałego przez cywilizację technologiczną układu planetarnego. Poziom jej rozwoju nie pozwolił na nawiązanie bezpośredniego kontaktu oraz na samodzielną skuteczną reakcję na zagrożenie. Przejście obiektu w pobliżu zdestabilizuje ich układ planetarny. Nie mógł pozwolić na unicestwienie życia.

Statek osiągnął perycentrum. Żadna znana materia nie byłaby w stanie wytrzymać tak silnych pól sił pływowych. Statek jednak potrafił kontrolować czas i przestrzeń. Nie obawiał się bifurkacji. Wszedł na orbitę kołową. Gwiazda wydawała się być idealnie gładką. Silna grawitacja usunęła wszelkie nierówności… Podjął decyzję… Destrukcja gwiazdy jest zbyt niebezpieczna. Powstałe promieniowanie wysterylizuje układ planetarny… Przybrał na masie i zakrzywił czasoprzestrzeń. Gwiazda zmieniła tor swojego ruchu.

 

Usnął…

 

Nazwała siebie kobietą. Nie znał dotychczas tego określenia… Nie było jej, gdy wrócił do fazy snu. Wtedy, gdy zobaczył pierwszy raz tę istotę, poczuł coś nowego, coś, czego nigdy nie doświadczył. Szukał jej. Chciał poczuć to znowu. Przychodził codziennie na plażę. Wypatrywał. Czekał aż ponownie wyłoni się z morskiej piany. Wołał – morze nie odpowiadało…

– Dlaczego tak nagle odszedłeś? – usłyszał pytanie dobiegające zza jego pleców.

– Miałem zadanie do wykonania… – odwrócił się i ujrzał ją. Stała na plaży taka, jaką ją pamiętał.

– Wykonałeś?

– Tak… Gdzie byłaś? Od wielu już dni przychodzę na plażę. Czekam, a ciebie nie ma…

– Nigdzie nie odeszłam. Cały czas tu byłam i czekałam na twój powrót.

– Grawitacja?

– W istocie.

– Jesteś człowiekiem? – zapytał.

– Tak, jestem… A ty?

– Też jestem człowiekiem… Ale… Przecież wyglądasz inaczej – nie ukrywał zdziwienia.

– Ty też jesteś inny – odparła, a jej usta dziwnie się wykrzywiły ukazując biel jej zębów. Grymas ten dodał uroku kobiecie.

– Co się dzieje z twoją twarzą? – zapytał.

– Uśmiecham się – odparła – to objaw szczęścia.

– Czym jest szczęście?

– Nie wiesz?

Zbliżyła się i dotknęła dłonią jego twarzy. Nie rozumiał tego, co się działo. Nie musiał rozumieć. Jego ciało zareagowało silniej niż za pierwszym razem. Poczuł się dobrze. Z niewiadomych powodów chciał, aby ta istota ludzka też poczuła to, co on. Odwzajemnił ten gest. Z wyczuciem badał twarz kobiety. Była taka delikatna, zupełnie inna niż jego. Spojrzał jej w oczy. Ich głębia pochłaniała. Na myśl przychodziło mu tylko jedno porównanie. Kolapsar, otoczony promieniującym pełnią widma optycznego dyskiem akrecyjnym. Zanurzył dłoń w włosach kobiety i zaczął przesuwać ją w dół… Dotknął tego, co było ukryte za pasmami jej włosów… Poczuł kolejną, nieznaną mu do tej pory, reakcję swojego ciała…

– Dziwnie się czuję – powiedział.

– Ja też – odparła kobieta.

– Co z nami się dzieje? Od tysiącleci przemierzam Wszechświat, a czegoś takiego nigdy nie doświadczyłem. Czemu służy ten sen?

Nie odpowiedziała, nie zdążyła. Sen się zakończył…

 

Statek zbliżał się do ciasnego układu podwójnego. Przypominał on trochę klepsydrę. Biały karzeł bezlitośnie wysysał materię z czerwonego olbrzyma. Przepływała ona przez punkt libracyjny, owijając małą gwiazdę dyskiem akrecyjnym. Przybył w ostatniej chwili. Karzeł przybrał już wystarczająco na masie. Kilkudziesięcioletni okres konwekcyjnego mieszania paliwa w jego wnętrzu dobiegał końca. Nie musiał długo czekać na koniec procesu. Karzeł pojaśniał z siłą miliardów gwiazd typu widmowego G2. Odruchowo zawsze stosował to porównanie. Nie wiedział dlaczego, ale nie było to istotne. Ważne było to, że mógł pławić się w świetle jaśniejszym niż blask całej galaktyki. Lubił to. Fale uderzeniowe delikatnie muskały jego otoczony polami siłowymi kadłub. Trwał w tym błogim stanie aż do końca istnienia supernowej… Odpłynął…

 

Leżała na piasku, gdy wrócił. Był w świetnym nastroju. Czas spędzony w pobliżu supernowej korzystnie na niego wpłynął.

– Widzę, że promieniejesz – powiedziała.

– Kąpiel podziałała regenerująco – odpowiedział.

Wstała, ziarenka piasku oblepiały jej wilgotną skórę. Stała tak przez chwilę, jakby oczekiwała na jego reakcję. On jednak nie wiedział, co robić. Jego doświadczenie nie obejmowało tych aspektów…. Podeszła do niego i dotknęła ustami jego ust. Odsunął się zaskoczony.

– Co robisz?– zapytał.

– To się nazywa pocałunkiem – odpowiedziała. Sprawiłam ci przykrość?

– Nie, nie sprawiłaś. To było przyjemne, lecz zaskakujące uczucie. Możesz to powtórzyć?

– Z przyjemnością…

Złączyli ponownie usta pocałunkiem. Teraz trwał on wyraźnie dłużej. Czuł jej przyśpieszony oddech. Jego ręce zaczęły delikatnie przesuwać się po skórze pleców kobiety strącając ziarenka piasku, które jeszcze pozostały. Chciał, aby ich ciała się jeszcze bardziej zbliżyły. Chciał ją poczuć całym sobą. Coś mu jednak przeszkodziło. Reakcja jego organizmu tym razem była jeszcze silniejsza. Odsunął kobietę od siebie.

– Nie przejmuj się – powiedziała – to naturalna reakcja. Nauczysz się ją kontrolować.

*

 

Nie było jej od kilku dni. Tęsknił. Było to kolejne nieznane mu wcześniej uczucie. Wypatrywał jej wszędzie i zawsze. Nie mógł na niczym skupić swoich myśli. W zasadzie nie musiał. Przecież był w fazie snu…

– Jestem, mój drogi – zaskoczył go jej mocny głos. Chyba lubiła zachodzić go od tyłu – pomyślał. Odwrócił się i ujrzał ją. Nie była złudzeniem. Była prawdziwa – na tyle prawdziwa, na ile sen pozwalał.

– Wróciłaś! Nie wyobrażasz sobie jak tęskniłem. Gdzie byłaś?

– Miałam zadanie do wykonania…

– Wykonałaś?

– Tak… Jesteś gotowy?

– Na co?

– Nie wiesz? Czego pragniesz?

– Ciebie?

– Jesteś pewien?

– Chyba tak…

– Czy rozumiesz?

– Nie jestem pewien…

– Zrozumiesz, gdy przyjdzie pora zrozumienia. Choć do mnie.

Podszedł i wziął ją w ramiona. Czuł bicie serca kobiety. Miał wrażenie jakby chciało wyskoczyć z jej klatki piersiowej. Nie był jej dłużny. Upadli na ziemię. Ich ciała splotły się i potoczyły po ciepłym nadmorskim piasku. Zatrzymali się dopiero, gdy poczuli chłód wody opływającej ich ciała. Otrzeźwieli na moment.

– Jestem twoja – szepnęła mu do ucha.

Nie odpowiedział, przynajmniej za pomocą słów. Całował jej usta, oczy, policzki. Kobieta odwzajemniała jego działania… Nagle przerwał i spojrzał jej w oczy. Nie zrozumiał ich wyrazu, ale spodobał mu się. Zaczął delikatnie kąsać płatki jej uszu. Gdy skończył zajął się szyją. Czuł przechodzące przez ciało kobiety dreszcze. Nie były silne, ale wyczuwalne. Zrozumiał, że jego starania idą we właściwym kierunku. Przenosił swoją aktywność do coraz niższych partii jej ciała. Osiągnął wreszcie obszar pierwszej zasadniczej różnicy, obszaru znacznie bardziej uwypuklonego niż jego własny… Kobieta lubiła jego stymulację – wyczuł to – zresztą zaczynał coraz więcej wyczuwać.

– Nie śpiesz się, mój drogi – wyszeptała. Mamy czas… Cały dostępny czas naszego Wszechświata.

Poszedł za jej radą. Zwolnił, a ona odpowiedziała mu reakcją swojego ciała. Jej aktywność rosła. Była jak nova. Pomyślał, że jest czerwonym olbrzymem wypełniającym powierzchnię Roche'a, a ona białym karłem zasysającym jego materię przez punkt Lagrange'a. Odpędził tą myśl. Karzeł wysysał energię ze swojego gwiezdnego towarzysza. Ona przecież nie była kimś takim.

– O czym myślisz? – zapytała.

– Próbowałem znaleźć porównanie.

– Jakie porównanie?

– Czy to teraz jest ważne?

Nie pytała dalej. Zresztą nie była w stanie już pytać… Dotarł do drugiego obszaru zasadniczej różnicy. Jej ciało wibrowało, niczym gwiazda poddana działaniu fal grawitacyjnych o dużej częstotliwości… Czuł jej wibracje całym sobą. Jej fale działały na niego. Dostrajał się. Częstotliwości zaczynały się uzgadniać. Byli w pełnym rezonansie.

Poczuł coś, przy czym kąpiel w promieniach supernowej była niczym. Wtedy Zrozumiał. Wiedział już, co ma zrobić.

 

Faza snu się zakończyła.

 

Statkiem rzucało w przestrzeni. Pola siłowe z trudem kompensowały bezwładność. Myślał tylko o skoku. Czuł jego współrzędne. Pochłaniał łakomie energię próżni, potrzebną do otwarcia tunelu. Skok miał być długi, bardzo długi. Ale najważniejszy był cel, teraz już ściśle określony. Musiał się opanować. Nie mógł popełnić błędu. Drugi raz takiego skoku nie będzie wstanie przez długi czas wykonać. Był wreszcie gotowy. Splątał punkt skoku z punktem docelowym i przeszedł przez horyzont zdarzeń. Gdzieś we Wszechświecie, w tym samym czasie, za skok zapłaciła niepotrzebna nikomu gwiazda. Entropia wzrosła i wszystko było w porządku.

*

 

Zmaterializował się dokładnie w wyznaczonym punkcie czasoprzestrzeni. Wypatrywał z podnieceniem celu skoku. Nie pomylił się. Koordynaty były właściwe. Ujrzał swój cel na orbicie pobliskiej planety. Nie czekał. Ustawił natychmiast wektor podejścia i odepchnął się od przestrzeni. Chwilę potem ich pola siłowe stały się jednością, a kadłuby niczym dwie krople wody, zlały się w jedną. Kropla drgała…

*

 

Ich szczątkowe ciała zamknięte były w kokonach wypełnionych śluzem synaptycznym. Nie czuli zmysłami swojej obecności – zanikły tysiące lat temu. Czuli ją inaczej. Czuli swoją świadomość wypełniającą teraz już oba statki. Kokony doznały skurczu i wypluły zdegenerowane ludzkie ciała, które chwilę potem połączyły się ze sobą.

 

Byli piękni w wzajemnym uścisku. Ciała wibrowały. Byli jak w transie. Wszechświat nie miał żadnego znaczenia. Liczyło się tylko tu i teraz. I stało się w końcu to, co powinno i to w momencie kulminacyjnym rezonansu…

 

Dane zostały przekazane. Kontynuacja kontaktu bezpośredniego nie była już potrzebna. Zostali wessani do swoich kokonów.

*

 

Kobieta w miarę upływu czasu zmieniała swój kształt. Bardzo go to niepokoiło.

 

– Nie martw się mój drogi – mawiała do niego na uspokojenie. To naturalne. Jesteśmy ludźmi, ale różnimy się między sobą. Ja się zmieniam i cieszę się z tego. Raduj się ze mną…

*

 

Usłyszał przeraźliwy krzyk kobiety. Wystraszony przybiegł do niej.

 

– Co ci jest moja droga?

– Jak boli… Jak strasznie boli…

 

Amplituda drgań kropli rosła. Siły spójności nie były w stanie utrzymać jej w całości. Musiała się rozpaść…

 

Na orbicie planety krążyły teraz trzy statki…

*

 

Nowa istota była mała, nieporadna, wymagała troski. Poczuli teraz coś nowego. Rozumieli, że była im podobna. Rozumieli, że była człowiekiem. Teraz było ich troje.

*

 

Statek dawał życie w zamian otrzymywał świadomość. To był dobry układ dla obu stron. Była to ostateczna forma symbiozy.

Koniec

Komentarze

W tym opowiadaniu starałem się przedstawić bardzoooooooo odległą wizję przyszłości.
Przepraszam za wszelkie błędy, jakie mogły się pojawić.

"Lubił oglądać zachód Słońca. Działał na niego kojąco. Szedł tuż przy brzegu."

Zgubiłeś podmiot, zachód słońca nie może chodzić. Poza tym 'słońce' piszemy z małej litery.

"Istota ta wyłoniła się z morskiej piany i szła w jego kierunku. Dziwne, ale bardzo przyciągała jego uwagę. Dostrzegał coraz więcej szczegółów. Istota ta była mu podobną, "

Powtórzenia: istota.

Sam wstęp ( po pierwszym śnie) jest makabrycznie skomplikowany. Czytając go, aż złapałem się za głowę.

No ale nic, czytałem dalej...

Dobrnąłem do końca drugiego snu, potem już nie wytrzymałem. Nie jestem chodzącą encyklopedią, żeby znać wszystkie słowa.

W sumie pomysł jest ciekawy. Zainteresował mnie opis snów; z chęcią dowiedziałbym się co dalej się stało z tą istotą, no ale niestety, równie dobrze mogę sobie pójśc poczytać broszurę o fizyce jądrowej.

Słońce - nazwa własna.
Dlaczego fizyka tak odrzuca?
Fizyka jest piękna...
W zasadzie wielkiej fizyki (astrofizyki) tu nie ma. Dla chętnych mógłbym załączyć cos bardziej fizycznego, ale się powstrzymam :)
Naprawdę! Nie mogę zrozumieć tej niechęci...
Dosyć narzekania:)

Niechęć jest prosta, jak się czegoś nie rozumie, to się tego nie lubi (znam to po sobie). Przepraszam, ale nie przebrnęłam, więc nie bardzo mam się jak wypowiedzieć o treści.

Jeśli piszemy o gwieździe (termin astronomiczny) piszemy Słońce. W innych przypadkach od małej litery.

Jak wspominałem o broszurze o fizyce jądrowej miałem na myśli to, że tu ( w Twoim opowiadaniu) jak i w niej można znaleźć tyle samo obco brzmiących słów.

A niechęć moja wynika z tego, że nie chcę czytać opowiadania i sprawdzać co chwilę coś w słowniku. Wtedy tracę przyjemność z czytania.

Zapewne znajdą się mądrzy ludzie, dla których te terminy to nic strasznego i się wypowiedzą ;)

No a co strasznego w punktach Lagrange'a lub horyzoncie zdarzeń?

Autorze, jak masz na imię? Bardzo głupio się czuję, pisząc: Karpiński, to mi się bardzo podobało. Daruję Ci nawet błędy, popełnione, jak mniemam, z powodu zafrapowania samym procesem tworzenia...
>smile mode on< Fizyk, a ma wyobraźnię i umie pisać... >smile mode off<

AdamieKB
Odpowiadam na pierwsze pytanie:
Zbigniew
Przy okazji - dużo było tych błędów? Po północy różnie się pisze :)
Na marginesie - oczywiście, nie fizyka była myślą przewodnią tego opowiadania, ale Ty to wiesz...

Tylko żeby nie było, że wujek zły, na siłę szukał...

Zawsze, gdy tylko mógł wychodził wieczorem na plażę.

Brak przecinka. A tak w ogóle niezbyt zgrabne to zdanie. Skasowałbym pierwsze słowo. ‘Gdy tyko mógł’ z powodzeniem wystarczy, myślę.

(...) ciało podmuchów (...).

Myślnik między ciałem a podmuchami. Pomijany celem uniknięcia powtórzenia czasownik zastępujemy myślnikiem.

To refrakcja wydłużała go jak zwykle... Wtedy ją zobaczył.

Tu mamy problem z zaimkiem. Zobaczył ją — refrakcję z poprzedniego zdania? Bo to się tak łączy w odbiorze... Najprostsza rada — otworzyć akapit. Inaczej trzeba by się pogimnastykować z oboma zdaniami, żeby wyeliminowac albo właściwie „zadresować” ten piekielny zaimek.

Orbita gwiazdy neutronowej, wyrzuconej miliony lat temu z jądra galaktyki nagle uległa zmianom.

Przecinek po ‘galaktyki’.

Zmierzała teraz w kierunku dobrego układu planetarnego.

Czym jest „dobry układ planetarny”??? Co Autor miał na myśli, co chciał przez to powiedzieć, hę? To szanowny Autor sam musi poprawić...

Cywilizacja tam zamieszkała nie została powiadomiona o zagrożeniu. Jej poziom technologiczny nie pozwala na nawiązanie bezpośredniego kontaktu oraz na samodzielną skuteczną reakcję na zagrożenie. Przejście obiektu w pobliżu zdestabilizuje ich układ planetarny. Nie mógł pozwolić na unicestwienie życia.

Czas przyszły w trzecim zdaniu jest zasadny, ale teraźniejszy w drugim jakoś mi nie pasuje. Może: nie pozwolił na kontakt, a gdyby nawet przekazanie ostrzeżenia było możliwe, nie pozwalał na samodzielne i skuteczne przeciwdziałanie zagrożeniu. Oczywiście Twoimi słowami, Twoim stylem.

(...) ruchu...

Zbędny wielokropek.

(...) tą (...).

TĘ. Zawsze, obowiązkowo w języku literackim, w narracji TĘ. W mowie niezależnej (w dialogach) może ktoś się tak wyrażać, ale tylko tam.

Kolapsar, otoczony promieniującym pełnią widma optycznego, dyskiem akrecyjnym.

Tu, dla odmiany, drugi przecinek niepotrzebny.

O tysiącleci (...).

Od.

Biały karzeł, bezlitośnie przez punkt libracyjny wysysał materię z czerwonego olbrzyma owijając się dyskiem akrecyjnym.

Przede wszystkim przecinek nie tam, gdzie go postawiłeś, lecz przed imiesłowem. Poza tym niezbyt podoba mi się szyk zdania. > Biały karzeł bezlitośnie wysysał przez punkt libracyjny materię z czerwonego olbrzyma, owijając się dyskiem akrecyjnym. < Albo: Biały karzeł, bezlitosnie wysysając przez punkt libracyjny materię z czerwonego olbrzyma, owijał się dyskiem akrecyjnym.

(...) wyczekiwała jego reakcji.

Oczekujemy, wyczekujemy na co. Na jego reakcję. Formalnie oczekujemy również czego, ale w odniesieniu do osób lepiej brzmi na co, na kogo.

Złączyli ponownie swoje usta pocałunkiem.

A czyje usta mieli złączyć, skoro tylko dwoje ich tam było? Nadzaimkoza. Swoje — aut.

 

Strona mi się zapełniła. >joke mode on< Poza tym gotowyś wpaść w kompleksy... >joke mode off< Drogowskaz już masz. Dla równowagi: obszar pierwszej zasadniczej różnicy, obszaru znacznie bardziej uwypuklonego niż jego własny... To mnie po prostu zachwyciło prostotą i celnością...

Dzięki AdamieKB
Tylko żeby nie było, że wujek zły, na siłę szukał...
Fajnie - mam nowego wujka :)
W zasadzie to jestem nowy, piszę opowiadanka od ostatnich wakacji. Zaczęło mnie to bawić. Przecinki - ,,,,,,, - chyba zawsze miałem z tym problem i już jestem za stary, żeby sobie z nim poradzić :)

Jeszcze raz dzięki. Zabieram się do poprawek.

A... "Dobry układ planetarny" to określenie układu planetarnego zapewniającego warunki odpowiednie do powstania życia (takie określenie, ale chyba rzadko stosowane)
Postaram sie to inaczej sformułować

Wielce Szanowny Zbigniewie. Nie rozumiem i nie przyjmuję do wiadomości rewelacji o wieku. Uczymy się do skutku i do śmierci samej! Co prawda umieramy głupimi będąc, ale co po drodze to nasze...
Piszesz: zaczęło mnie to bawić. To bardzo dobrze, gdyż zabawa nie męczy tak, jak praca potrafi, a samo zmęczenie ma inny charakter...

widzę że co niektórzy męczą cie ciekawymi komentarzami:) naszczęście już kilka komentarzy wcześniej Lady madder fajnie spentowała. swoją drogą nie rozumiem czemu większość z komentujących skupia się na przecinkach itp. niz na samej fabule i tym co autor chce nam przekazać.
ogólnie mi się podobało, jeszcze nie wiem jaką esencję chciałeś przekazać ale mnie zaintrygowałeś.
pozdrawiam

Bo przecinki lub ich brak, miejsce ich postawienia także, mają wpływ na proces czytania, rozumienia i, o czym chyba nie wiesz, bo wiedząc, nie wysuwałbyś takiego zarzutu, na treść, na znaczenie danego zdania.

A fabuła, przesłanie... W tym przypadku sytuacja jak ze stareńkiej anegdotki. Spotkali się dwaj słynni rabini. Świadkowie tego wydarzenia oczekiwali długiej, zaciętej, zawiłej dysputy, lecz spotkał ich zawód. Rabini przywitali się, pozdrowili, pogadali o pierdółkach... --- Ależ dlaczego??? --- On wie wszystko, ja wiem wszystko, o czym mamy rozprawiać...

Nowa Fantastyka