Profil użytkownika


komentarze: 20, w dziale opowiadań: 19, opowiadania: 13

Ostatnie sto komentarzy

Temat trudnych powrotów męża z imprezy do domu był tak wiele razy wałkowany przez satyryków i najróżniejszej maści kabarety, że w tej kwestii nie jest łatwo wymyślić coś zabawnego. Po przeczytaniu twojego opowiadania mam podobne odczucia co Suzuki M. Ot, takie sobie krótkie opowiadanie na 3, językowo całkiem zgrabne, ale podczas czytania nie rwałem boków ze śmiechu.


Nagle gniew, jakby z niej uszedł. Jego miejsce zajęła chłodna, bezlitosna kalkulacja. Bez słowa wyszła z mieszkania. Przez otwarte drzwi usłyszał odgłos ruszającej windy.

  Dominika działała jednak na chłodno, wpadła w szał, owszem ale wcześniej. Potem gniew znika i pojawia się chłodna kalkulacja. Sam fakt przyniesienia kuli i pokazania jej Pawłowi był de facto zemstą. Z punktu widzenia opowiadania, rozbicie kuli potrzebne było żeby pokazać jaki naprawdę jest Paweł  i dla domknięcia opowiadania morderstwem, ok. Bardziej by się ta scena kleiła gdyby np. kula została rozbita podczas szamotaniny. Paweł „spokojny" rzuca się na Dominikę trzymającą triumfalnie kule. Kula się roztrzaskuje, Paweł odzyskuje swoje ja, czytelnicy dowiadują jaki Paweł był wcześniej, dochodzi do zbrodni, zaskoczenie na koniec jest. Myślę że byłoby wiarygodniej.  

Duży plus za rys psychologiczny Pawła, wyszedł naprawdę wiarygodnie. Kolejny za sposób prowadzenia narracji który nie pozwala oderwać się od tekstu. I jeszcze jeden za pomysł z kulami ciemności.

Nie klei mi się natomiast to że Dominika rozbiła własnoręcznie kulę Pawła. Kula musiała zostać rozbita, inaczej nie dowiedzielibyśmy się jaki Paweł był wcześniej i nie byłoby zaskoczenia w scenie finałowej, wiadomo. Rozumiem też dlaczego Dominika ją przyniosła - chęć rewanżu, zemsty, chorobliwy triumfalizm, ok. Ale po kiego ona tą kulę rozbiła? Bardziej bym się spodziewał że pokaże Pawłowi ją triumfalnie, obróci się na pięcie i wyjdzie. Po ją więc rozbijała? Kipiała w tej scenie z nienawiści do niego, mało go nie zatłukła, po czym sama przywraca Pawłowi jego parszywe (z jego punktu widzenia jednak lepsze i korzystniejsze) ja. Po co?

 Marsjańska Słodycz w ostatniej chwili uskoczyła milicjantem.

Ładne zdanie, podoba mi się też personifikacja Marsjańskiej słodyczy, ciekawe zagranie. Opowiadanie napisane jest żywym językiem, fabuła jednak kuleje przez łatwość z jaką Max Cliper rozwiązał sprawę. Podczas czytania drugiego paragrafu w którym Max popija sobie w Marsjańskim Piekle, pomyślałem sobie że jak nie zaczniesz rzucać Maxowi pod nogi kłód w następnych scenach i pod koniec potwierdzi się trop z Klaunem Szymonem to efekt końcowy będzie kiepski. Dorzuciłeś co prawda Artura Kolkę, co nie zmienia jednak faktu że wielkiego zaskoczenia na koniec nie ma. 

Opisałeś w swoim pierwszym komentarzu trzy najczęściej kreślone sylwetki wampirów. Postać którą przedstawiłeś w swoim opowiadaniu podciągamy więc pod typ trzeci:wampir jako pasożyt, kłamca, istota żerująca zarówno na ciele jak i emocjach. I tutaj zdaje się leży problem - brakuje tutaj jakiegoś świeżego spojrzenia na tą postać, nie wychodzisz poza schemat, więc i opowiadanie nie rzuca na kolana.


Bardzo dobre opowiadanie, kompletne pod każdym względem. Widać że nie jeden już tekst w życiu napisałeś, chylę czoła i pozdrawiam.

PS Dziękuje za pozytywa odnośnie rysu psychologicznego bohaterki i historii jej życia. Pozdrawiam!

Tutaj się z tobą nie zgodzę. Pisząc to opowiadanie nie miałem ani zamiaru ani chęci wcielać się w role internetowego kaznodziei prawiącego kazania zagubionym czytelnikom. Nie lubię moralizatorstwa samego w sobie, zwłaszcza tego taniego. People can't fly jest opowiadaniem które opiera się na myśli przewodniej, czy przesłaniu, jak kto woli. I taki właśnie był mój zamysł, nie chciałem żeby było to tylko i wyłącznie suche streszczenie życia i śmierci nieszczęśliwej kobiety. People can't fly nie jest więc traktatem moralizatorskim, ale opowiadaniem z myślą przewodnią, a to jednak jest różnica.

Zapraszam do lektury mojego drugiego opowiadania. Tym razem coś raczej z życia wziętego z niewielką domieszką elementów nadprzyrodzonych...

Bardzo spodobało mi się twoje opowiadanie. Nie położyłeś nacisku ani na głównego bohatera, ani na wartką akcje, nie zgłębiałeś też jakichś zawiłych problemów czy idei. Od początku nastawiłeś się na klimat i to ci się udało. Dobrze się czyta. Pozdrawiam

- Hubert wpadł kiedyś do klepsydry. - Zaczął młody mężczyzna. - Wyciągnęliśmy go w ostatniej chwili.
Właściwie to wystarczy zmienić wpadł na o mało nie wpadł, ale niestety dłoń... i po sprawie

Opowiadanie ciekawe, dobrze się czytało. Powiedzenie teraz że widzi się w czymś rękę boga nabiera zupełnie nowego znaczenia :-) 

Pozdrawiam 

Wróć, dłoń nie ręka, czemu tylko ona się rozłożyła?

Czekaj, Hubert wpadł do klepsydry cały, a na czynniki pierwsze rozłożyła się ręka, czemu tylko ona?

@adam sangreal
Rzeczywiście, powinienem był to wyłapać podczas korekty. 

@Suzuki M.
A jednak pozytyw, pierwszy w dodatku, dzięki :-)

Dzięki za komentarze. Wracam więc do pisania, czeka mnie jeszcze dużo pracy. Poprawność przez nijakość w żaden sposób mnie nie zadawala.
Pozdrawiam 

Na początek może kwestie techniczne:
Ledwo zauważalna mgła, zalegająca peron - nie do końca jestem pewnie czy można powiedzieć że mgła zalega peron, jeśli już to mgła, zalegająca na peronie... 
Wyglądała niczym styropianowy manekin - idealnie biała, bezwłosa, bez płci, bez twarzy -
tutaj nie za bardzo wiadomo czego dotyczy opis: mgły czy styropianowego manekina? Jeśli manekina, to idealnie biały, bezwłosy, bez płci, bez twarzy. Jeśli zaś opis dotyczy mgły, po co więc przyrównanie do manekina?

A teraz czas na pozytywy :-) Tekst rzeczywiście jest intrygujący, sprytnie zawieszona w końcówce akcja sprawia że chciałbym przeczytać ciąg dalszy. Czekaw więc i ja. Pozdrawiam!
 

Po przeczytaniu powyższego prologu mam bardzo pobobne odczucia co mój przedmówca. Dobry prolog powinien rzucać na kolana, powinienen kipieć od emocji i dramatycznych wydarzeń. Jeśli tak nie jest, czytelnik ziewnie rzewnie i więcej do tekstu nie wróci. 

Wszyscy popadają w panikę... 
- w panikę się wpada, popada się w obłęd.
 
 Pozdrawiam

Ciekawie poprowadzona narracja, dobrze się czyta. Dwie ważne sceny jednak moim zdaniem wymagają dopracowania:

Scena w której Marcin spotyka Karkonosza, przepraszam za uproszczenie ale po przeczytaniu tego fragmetu takie miałem odczucia:
- Wypuść mnie!
- Nie!
- Wypuść mnie!
- Nie!
- Wypuść mnie!
- No dobra! 

Jakoś za łatwo to poszło, tyle zachodu żeby ściągnąć Marcina do Szklarskiej, po czym Karkonosz ot tak zmienia zdanie. Nie przekonuje.

Druga scena o której właściwie mógłbym napisać to samo to scena finałowa.  Negrogator w walce z Rabel Zabelem:
- Zwonij przysięgę!
- Nigdy!
- Zwolnij mówię!
- Nigdy!
- Zwolnij!
- No dobra 

Za prosto tak jakoś, tyle zachodu żeby po kilku zdaniach powiedzieć: - No dobra, niech ci będzie. Dobrze byłoby coś z tym zrobić.  

Nowa Fantastyka