- Opowiadanie: adamas - Marsjańska Słodycz.

Marsjańska Słodycz.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Marsjańska Słodycz.

Madzi – za kulawego klauna.

 

 

Max Cliper, inspektor wydziału zabójstw Marsjańskiej Milicji Obywatelskiej splunął i zaklął siarczyście. Dookoła ferią barw i istną kakafonią odgłosów atakował go słynny Marsjański Karnawał – święto tańców i przebierańców. Inspektor Max Cliper nienawidził karnawału ani Marsa. Nie przepadał za swoją pracą. Czuł odrazę do otaczających go ludzi i istot człekokształtnych lub chociaż człekopodobnych. Dostawał bolesnych spazmów widząc kolorowe maski i roześmiane facjaty. W tej chwili na jego prywatnej liście rzeczy których nienawidził na drugim miejscu była trzymana w dłoni butelka Marsjańskiej Słodyczy, alkoholu zwanego popularnie psiorką (robionego z takiej właśnie klasy owoców księżycowej jabłoni; no, głównie z owoców – było tam też sporo chemii i żużlu) i podejrzewanego o różne, najprawdopodobniej szkodliwe i nielegalne efekty uboczne, takie jak psychokineza i koklusz. Cliper pociągnął łyk, znowu splunął i zaklął. I spojrzał na pierwszą rzecz na liście. To właśnie wyrwało go z ponurego biura w którym przeżuwając nienawiść marzył o małej farmie w Oregonie, gdzie się wychował, będącym jedynym miejscem do którego nie czuł złości – Oregon bowiem nie istniał już od kilku ładnych lat – kurza grypa i napalm załatwiły sprawę.

– Kiedy znaleźliście denata? – warknął patrząc na stojącą nad ciałem kobietę negocjowalnej cnoty.

– Denatkę – poprawiła prostytutka; była, podobnie jak jej martwa koleżanka po fachu, mutantką, co dało się zauważyć już po pierwszym spojrzeniu na przezroczystą bluzkę kobiety – Trochę szacunku, proszę pana. My, Trójpierśne Dziwki z Marsa mamy swoją dumę zawodową.

– Denatkę – zgodził się Cliper, gdyż nie uśmiechało mu się kłócić z Trójpierśną Marsjańską Dziwką; były one znane z ciętego języka – Więc?

– Dzisiaj rano – odparła prostytutka – Proszę mi mówić Veereenaa vaan deer Hoocheenschwaartzeen.

– Tak – zgodził się milicjant i pociągnął łyka psiorki – Mogę obejrzeć zwłoki?

– To nie zwłoki – warknęła kobieta – To Maarleenee voor t'Haageenbraascheer. I pragnę panu przypomnieć, że za samo oglądanie Trójpierśnej Dziwki z Marsa się płaci! Poza tym jest pan pijany, i to na służbie!

– Właśnie! – odpowiedział mężczyzna gdyż Marsjańska Słodycz pobudziła jego szare komórki – Jestem na służbie. Muszę obejrzeć zwłoki i zbadać ranę.

Prostytutka spojrzała na okrwawiony brzuch swej zmarłej koleżanki.

– Chce pan ją dotknąć? Opłata wynosi…

– Jestem na służbie. Proszę nie utrudniać śledztwa – Cliper także popatrzył na zwłoki, ale raczej na trzy piersi niż na brzydko wywalone na wierzch trzewia; z milicyjnej pensji w życiu nie byłoby go stać na Trójpierśną Dziwkę z Marsa, najbardziej ekskluzywną prostytutkę zamieszkałej części kosmosu.

– Dobrze – zgodziła się, aczkolwiek niechętnie, Veereenaa vaan deer Hoocheenschwaartzeen – Proszę zaczynać.

Cliper skinął głową i uklęknął przy zwłokach. Ręce same powędrowały mu ku trzem piersiom nierządnicy. Były zimne w dotyku co trochę zmniejszało przyjemność doznania. Mimo to Max uśmiechnął się rozmarzony.

– Khem, khem! – coś przerwało mu rozmyślania.

Inspektor podniósł rozanielony wzrok i nadział się na stalowe spojrzenie żyjącej Trójpierśnej Dziwki z Marsa, która właśnie awansowała na pierwsze miejsce prywatnej listy nienawiści milicjanta.

– Nie jest ranna w cycki! – warknęła kurtyzana.

– Szukam śladów – usiłował tłumaczyć się mężczyzna, ale sam zdawał sobie sprawę, że nie jest wiarygodny.

Prawdopodobnie źle by się to dla niego skończyło – oprócz ciętych języków, trzech piersi i niesamowitych talentów erotycznych Trójpierśne Marsjańskie Dziwki znane były z niezwykle silnych i celnych kopnięć, których skuteczność podnosiły noszone przez nie buty z ostrymi metalowymi czubkami. Cliper właśnie wyobraził sobie taki szpikulec wbijający mu się w ucho i przełknął ślinę. Nie zdążę się nawet napić, pomyślał i tęsknie spojrzał na butelkę Marsjańskiej Słodyczy. Nagle kątem oka zauważył coś.

– Ha! – wskazał to prostytutce.

– Co mi pokazujesz, zbereźniku? – podejrzliwie przyjrzała się kobieta.

Na obszernym dekolcie zmarłej Maarleenee voor t'Haageenbraascheer znajdowało się trochę białego proszku. I czerwony ślad.

– Trop – wyjaśnił ucieszony inspektor.

– Farba do twarzy i szminka – fachowym okiem oceniła prostytutka – Rzecz zaprawdę niezwykła w czasie Marsjańskiego Karnawału.

– Zapewne zostawił je morderca – wyjaśnił milicjant – Czy przyjmowały panie w ostatnim czasie kogoś z białą twarzą, używającego czerwonej szminki?

– Świadczyłyśmy usługi – poprawiła go kobieta – Oczywiście, tak.

– Więc mamy podejrzanego – rozpromienił się Cliper.

– Mamy karnawał – przypomniała kurtyzana – Połowa ludzi w mieście używa jakiegoś przebrania. Strój klauna jest w tym sezonie bardzo modny. Bardziej powinna pana interesować rana brzucha denatki.

Strapiony inspektor odwrócił wzrok od jędrnych piersi zmarłej i skupił się na sporych rozmiarów dziurze w miejscu pępka.

– To śmiertelna rana – stwierdził i pociągnął łyk psiorki.

 

Max Cliper siedział w spelunie „Marsjańskie Piekło" i nienawidził jej. W przerwach pomiędzy jednym a drugim łykiem Marsjańskiej Słodyczy myślał intensywnie o zmarłej Maarleenee voor t'Haageenbraascheer, Trójpierśniej Marsjańskiej Dziwce.

– Trzy cycuszki – wypił kielicha – Szkoda, że zimne – cyk – Ohydna rana brzucha, okrągła – chlust – Naprawdę ładne – cyk – Ciekawe czym klaun-morderca zatłukł tą kurwę – chlup – Takie piersi – cyk – Aaależ mocne! Uch.

– Zamknij się, Cliper – nie wytrzymał w końcu barman, Tom (naprawdę miał na imię Wasyl Władymirowicz Kazakow i pochodził z zapadłej wioski na Syberii, ale imię Tom dużo bardziej odpowiadało jego barmańskiej profesji; zresztą Syberii też już nie było od jakiegoś czasu) – Bełkoczesz już godzinę i płoszysz mi klientów.

– Dotykałem Trójpierśnej Dziwki z Marsa – rozmarzył się milicjant.

– Pewnie tej martwej – domyślił się Tom – Na żywą nie byłoby cię stać.

– Skąd wiesz?

– Jestem barmanem, Max. Słyszę różne rzeczy. Czy to prawda, że wyglądała jakby ktoś wbił jej w bebechy kołek?

– Cóż – Cliper zamyślił się słysząc uwagę barmana; faktycznie rana mogła powstać w taki sposób.

– Kołek w trzewiach to dla nich ryzyko zawodowe – zaśmiał się Tom z własnego dowcipu.

– Kołek…

– Zamknij się – zrugał go barman i wskazał na plazmowy telebim wiszący na jednej ze ścian lokalu – Mamy karnawał, klaun Szymon dziś występuje na publicznym kanale, podobno to pożegnalne przedstawienie. To wielki artysta, Max! Ludzie chcą popatrzeć. Pośmiać się. Zamulasz. Dopij flaszkę i spadaj stąd.

– Klaun Szymon…

Na ekranie pojawił się wymalowany na biało osobnik z czerwonym okrągłym nosem i uszminkowanymi na czerwono ustami. Potknął się i wpadł twarzą w wiadro wody. Wstał, otrzepał się i nadepnął na grabie, które z zabawnym odgłosem trafiły go w łysą czaszkę. Tłum na widowni szalał, Tom i reszta gości „Marsjańskiego Piekła" zanosiła się śmiechem.

– Klaun. Kołek w brzuchu – Cliper zamilkł pod groźnym wzrokiem barmana – Daj mi jedną na drogę, Tom – stwierdził – Zapisz na zeszyt.

 

– Pan do kogo? – przez otwór w drzwiach wysunęła się łysa, pomarszczona głowa.

– Szukam klauna Szymona – chuchnął alkoholem Cliper – Jestem z milicji. Marsjańskiej Milicji Obywatelskiej.

– Klaun Szymon pochodzi z Jowisza, nie podlega jurysdykcji Em-em-o – zachrypiał staruszek.

– Wiem – zgodził się inspektor – Chciałbym mu zadać kilka pytań, jeśli można. Nazywam się Cliper. Max Cliper.

– Dobrze – zgodził się gospodarz i wpuścił milicjanta do środka – Niech pan idzie za mną.

Inspektor posłusznie ruszył za dziadkiem. Starzec kulał i strasznie stukał o podłogę prawą nogą.

– Drewniana – wyjaśnił i poklepał się po udzie – Proteza. Jestem impresario Szymona. Artur Kolka.

– Miło mi – skłamał milicjant; stukot kikuta strasznie go irytował.

Weszli na piętro (16 wyjątkowo głośnych stuknięć) i wkroczyli do niewielkiej biblioteki. Kolka posadził Clipera na wygodnym fotelu i zniknął. Wkrótce ucichło nawet jego stukanie. Inspektor czekał. Ładnie się urządził ów klaun, pomyślał, pewnie stać go na częste wizyty u Trójpierśnych Marsjańskich Dziwek. Westchnął wspominając zimny biust denatki. Ekskluzywne prostytutki nawet po śmierci generowały potężne pole erotyczne. Dalsze rozmyślania przerwał milicjantowi gospodarz, klaun Szymon.

– Witam, panie…

– Inspektor Max Cliper.

– Witam, panie Cliper. Jestem Szymon. Klaun Szymon.

Milicjant popatrzył na mężczyznę. Spod grubej warstwy białej farby spoglądały na niego przestraszone oczy. Szymon nie wyglądał na pewnego siebie artystę, dostarczyciela uciech, którego Cliper widział dziś w telewizji. Był raczej jak przestraszone małe futrzaste zwierzątko (jedno z tych, które widywał na farmie w Oregonie: obecnie wymarłych; nawet dobrze, gdyż Max ich nienawidził). Dziwne…

– Mam do pana kilka pytań – postanowił spróbować starej, milicyjnej zagrywki psychologicznej.

– Pytań? – Szymon przełknął ślinę – Jakich pytań?

– Och, nic takiego – rozpromienił się inspektor; ewidentnie klaun czegoś się obawiał – Chciałbym dowiedzieć się czegoś o malowaniu twarzy. Otóż, prowadzę śledztwo w sprawie morderstwa…

– Morderstwa? – Szymon usiadł na stojącym nieopodal krześle, zapewne także zbladł, choć nie było tego widać pod grubą warstwą makijażu.

– Straszne, prawda? Zginęła ekskluzywna prostytutka, Trójpierśna Marsjanska Dziwka. Otóż znaleźliśmy na miejscu zbrodni ślady substancji służących do malowania twarzy. Białej farby i czerwonej szminki. Podejrzewamy, że zabójstwa mógł dokonać ktoś przebrany za klauna. Oczywiście, mamy karnawał, wielu ludzi przebiera się za was, ale podejrzewam, że robi to amatorsko. Potrzebujemy rady eksperta, który stwierdzi, czy znalezione dowody są właśnie takimi domowej roboty przebraniami, czy może są to elementy profesjonalnej charakteryzacji – Cliper błądził i bredził, Marsjańska Słodycz przejęła już jednak kontrolę nad jego mózgiem i była pewna, że całkowicie przypadkowo zaliczyła trafienie; po białym czole Szymona spływały krople potu.

– Ja nie wiem – zająknął się klaun – Da się to odróżnić?

– Nasi naukowcy mówią, że tak – odparła Marsjańska Słodycz ustami Clipera – Wierzymy, że nam pan pomoże.

– Tak, oczywiście, ale…

– Czemu się pan tak denerwuje? Czyżby korzystał pan ostatnio z usług owych luksusowych pań do towarzystwa?

– Ja…

Nagle Szymon zerwał się z fotela i wybiegł z pokoju. Marsjańska Słodycz uśmiechnęła się do siebie i delikatnie szturchnęła ośrodki ruchu inspektora Maxa Clipera. Pijany w sztok milicjant rzucił się w pogoń.

 

Trzeba przyznać było Szymonowi, że uciekał całkowicie bez pomysłu i bez głowy. Ścigał go pijany milicjant, opanowany przez niezwykle toksyczną psychoaktywną formę alkoholu, więc gdyby klaun wybiegł na ulicę i wmieszał się w tańczący, wielobarwny tłum uczestników karnawału (których Cliper tak nienawidził) byłby ocalony. Niestety, uciekł na dach. I znalazł się w pułapce.

– Wpadłeś, klaunie – powiedziała Marsjańska Słodycz usiłując utrzymać Clipera w pionie i wyciągnąć służbową broń.

– To nie ja – wysapał Szymon i rozejrzał się.

Stał w narożniku budynku. Na dachu na trzecim piętrze. W dole była wyjątkowo twarda ulica. Z kratek otworów wentylacyjnych co chwila buchały strumienie gorącej pary. Jeden chwilę temu strzelił prosto w Clipera. Marsjańska Słodycz w ostatniej chwili uskoczyła milicjantem.

– To nie ja – powtórzył Szymon – Nie mogłem. Ja – głos mu się załamał – Kochałem Maarleenee voor t'Haageenbraascheer. Kochałem Trójpierśną Marsjanską Dziwkę. Nie mogłem jej zabić.

– Ha! – zaśmiała się Marsjańska Słodycz – Zakochany klaun, co? Miałeś wszystko. Sławę. Pieniądze. I zakochałeś się. Nieszczęśliwie. Niezwykle nieszczęśliwie, co? Trójpierśne Dziwki z Marsa są mutantami. Nie są w stanie kochać. Zostały stworzone do generowania niezwykle silnego pola erotycznego – alkohol z trudem odepchnął wizję trzech piersi tworzoną przez umysł Clipera – Miałeś motyw. Nie chciała cię i wbiłeś jej w brzuch kołek, co?

– Nie! – wrzasnął klaun i ruszył w stronę milicjanta.

– Stój! – wrzasnął Cliper; w takich razach Marsjańska Słodycz pozwalała mu działać – Stój, bo strzelam!

– Nie zabiłem jej!

Szymon nie zatrzymał się, jednak Max nie strzelił. Klaun nadepnął na jeden z otworów wentylacyjnych w bardzo niefortunnym momencie. Strumień gorących gazów wystrzelił wprost na niego. Szymon wrzasnął poparzony i odskoczył do tyłu. O jeden krok za daleko. Jeszcze chwilę zatańczył na krawędzi dachu, zabełkotał coś niezrozumiałego i runął w dół, ku jakże twardej marsjańskiej nawierzchni bitumicznej pokrywającej ulicę. Cliper opuścił broń. I usłyszał za sobą znajome stukanie.

– Upuść tą pukawkę, chłopcze – wychrypiał Artur Kolka, właściwie już ex-impresario Szymona klauna.

Cliper wypuścił broń z ręki. Marsjańska Słodycz chciała zaprotestować, ale na widok wymierzonego w milicjanta czarnego magnum kaliber 44 zwątpiła.

– Chłopiec mówił prawdę – uśmiechnął się Kolka, pokuśtykał przed siebie i podniósł broń Clipera – Ale to nie ważne. Zginał uciekając przed dzielnym inspektorem, wcześniej śmiertelnie raniąc go z jego własnej broni. Zaświadczę to. Przybyłem za późno, Max Cliper zginął na moich rękach! Haha!

– Przepraszam, panie Kolka – Marsjańską Słodycz nurtowała jedna myśl – Dlaczego jest pan przebrany za klauna? – tak naprawdę to była druga myśl, ta pierwsza brzmiała: graj na czas.

– Ja jestem klaunem! – zaperzył się staruszek – Znalazłem Szymona w przytułku, wychowałem jak syna! Wymyśliłem wszystkie jego numery! Odkąd straciłem nogę w straszliwym wypadku przy goleniu nie mogłem już występować. Klaun z drewnianą nogą? To nie do pomyślenia. Dlatego stworzyłem Szymona. A on…

– Prowadził rozwiązły tryb życia? – zaryzykowała Słodycz.

– Że co? – zaśmiał się staruszek – Że chodził w odwiedziny do Trójpierśnych Marsjańskich Dziwek? Sam też tam chodziłem! Wspaniałe są! – przez myśli Clipera przebiegła wizja trzech sutków – Ten idiota Szymon zakochał się w jednej z nich! Chciał zrezygnować z występów! Zaprzepaścić dzieło mojego, no i swojego, życia! Rozumiesz to, glino?

– Rozumiem.

– Poszedłem tam i zakułem dziwkę swoją nogą. Wbiłem jej w brzuch protezę. Umierała długo za to, że chciała zniszczyć karierę mojego chłopca. Ale ja ocaliłem Szymona. I jak mi się odwdzięczył? Powiedział, że dziś kończy z areną! Że stracił swoją miłość! Niewdzięcznik! Miałem go zabić w nocy. Na szczęście pan się trafił, panie Cliper.

Max przełknął ślinę i patrzył jak Artur Kolka zbliża się do niego z wyciągniętą służbową milicyjną bronią. Inspektor widział obłęd w oczach staruszka, czerwony nos i wargi niemal błyszczały w białej, upudrowanej twarzy. Zielona peruka nadawała wszystkiemu jeszcze bardziej makabrycznego charakteru. Stuk, stuk. Zbliżał się koniec. Stuk. Marsjańska Słodycz zaklęła w myślach. Stuk. Max zaklął na głos. Stuk. Stuk.

– Co jest, do kurwy nędzy? – zachrypiał staruszek i spojrzał w dół.

Drewniana noga tkwiła w kratce otworu wentylacyjnego. Kolka popatrzył na nią chwilę po czym podniósł wzrok i wymierzył do milicjanta. Stał trzy, może cztery kroki. Nie mógł spudłować. Wyostrzone tuż przed śmiercią zmysły Clipera widziały jak palec naciska spust, następuje eksplozja, nabój wyskakuje z lufy. Słup gorących gazów z wentylacji uderza w staruszka i podbija mu dłoń do góry. Marsjańska Słodycz ugina kolana milicjanta, zimny dach uderza Maxa w bok, zwieracze nie wytrzymują. Kolka krzyczy i żywcem gotuje się w gorącym strumieniu. Przestaje krzyczeć. Cliper wstaje. Nogi mu drżą, majtki nadają się do prania. Kulawy klaun, obecnie bardzo ładnie ugotowany na parze (to zdrowy sposób przyrządzania potraw, nie wytwarza wolnych rodników i nie niszczy witamin) sterczy na swym drewnianym kikucie. Ręce zwisają mu bezwładnie, głowa, niedawno pomalowana na biało teraz jest czarna.

– No to sprawa rozwikłana – stwierdza Cliper – Muszę się napić.

– Ja też – dodaje Marsjańska Słodycz, choć tak naprawdę nie wiadomo, co piją alkohole.

– Nienawidzę Marsa.

– Ja też.

– Nienawidzę tego miasta.

– Wszystkiego nienawidzisz.

– Nie. Jest jeszcze farma w Oregonie.

– Nie ma już Oregonu.

– Wiem. Muszę się napić.

– Ja też.

 

 

Koniec

Komentarze

Fajne. Chociaż moim skromnym zdaniem, Max trochę za szybko znajduje rozwiązanie zagadki.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

 Marsjańska Słodycz w ostatniej chwili uskoczyła milicjantem.

Ładne zdanie, podoba mi się też personifikacja Marsjańskiej słodyczy, ciekawe zagranie. Opowiadanie napisane jest żywym językiem, fabuła jednak kuleje przez łatwość z jaką Max Cliper rozwiązał sprawę. Podczas czytania drugiego paragrafu w którym Max popija sobie w Marsjańskim Piekle, pomyślałem sobie że jak nie zaczniesz rzucać Maxowi pod nogi kłód w następnych scenach i pod koniec potwierdzi się trop z Klaunem Szymonem to efekt końcowy będzie kiepski. Dorzuciłeś co prawda Artura Kolkę, co nie zmienia jednak faktu że wielkiego zaskoczenia na koniec nie ma. 

Przyznam, że chociaż fabuła jest totalnie naciągana i dziurawa jak martwa Marsjańska Trójpierśna Dziwka, to opowiadanie jest takie zakręcone i zabawne, że czytałem z przyjemnością. Mogłeś trochę bardziej intrygę rozbudować, bo rzeczywiście za szybko nadchodzi kulminacja.

"- To śmiertelna rana - stwierdził i pociągnął łyk psiorki." - ty zdanie mnie rozłożyło na łopatki. ;)

Fajny tekst. Szkoda, że go na Kosmikomikę nie dałeś.

Pozdrawiam.

efekt zabawy intelektualnej, pisane moze w 15 minut, nie wymagajcie fabuły

na komiksomikę dałem dużo lepsze moim zdaniem opowiadanie - bo z myśleniem

Nowa Fantastyka