Prolog
W powietrzu unosiła się mgła. Nie bardzo gęsta, mimo to utrudniająca jazdę. Dochodziła druga w nocy. Od dobrych paru chwil nie minęli żadnego auta. Daniel zwolnił nieco, gdy przejechali obok tablicy z nazwą jakiejś miejscowości.
Z cicho grającego radia sączyła się Lucciola Maanamu, nadając rzeczywistości posmak snu.
– Możesz mi wyjaśnić pewną sprawę? – Daniel zapytał żonę. – Dlaczego na naszym koncie oszczędnościowym brakuje trzech tysięcy?
Natalia długo myślała nad odpowiedzią.
– Oddam – zapewniła w końcu.
– Nie, nie oddasz. Przegrałaś już wszystko?
– Przegrałam? – oburzyła się. – Mama potrzebowała pieniędzy na adwokata. Pożyczyłam jej. Na pewno zwróci.
– Jeśli znów masz problem – starał się mówić łagodnie – to powiedz, pomogę ci.
Lucciola, Lucciola, Lucciola. On znowu woła mnie poprzez wiatr.
– Nie lubię tej piosenki – stwierdziła Natalia i nacisnęła guzik radia, wyszukując kolejną stację.
Ta pojawiła się po chwili. Wyświetlacz wskazywał częstotliwość osiemdziesiąt dziewięć i siedem.
– …że audycja mogłaby być kolejnym odcinkiem Bestiariusza, lecz to nieprawda – oznajmił mężczyzna z radia. Mówił powoli, niskim głosem. Daniel zastanawiał się, kto zatrudnił do tej pracy człowieka, który brzmi jak upiór nadający z trumny. – To, o czym chcę porozmawiać, wykracza poza zwykły opis bestii. Zapraszam na Minotaura.
– Chcę znać prawdę – nalegał Daniel. – Jeśli wróciłaś do grania…
– Nie wróciłam – odparła i podgłośniła radio.
W tej samej chwili z głośników dobiegły dźwięki lasu – na tle szumu drzew słychać było odgłosy zwierząt – wył wilk, pohukiwała sowa, dzięcioł głośno stukał o pień. Na samym końcu coś zaryczało donośnie.
Daniel natychmiast zmniejszył głośność.
– Obudzi Milenkę – ostrzegł, lecz było już za późno.
Dziewczynka, do tej pory smacznie śpiąca w foteliku na tylnym siedzeniu, zapłakała głośno.
– Nocne Radio znów nadaje – zakomunikował z odbiornika jakiś staruszek.
– Zatrzymaj się – powiedziała Natalia. – Uspokoję ją.
Daniel stanął na gruntowym poboczu i dla bezpieczeństwa włączył światła awaryjne. Jego żona wysiadła, wzięła córeczkę na ręce i zaczęła spacerować tuż przy samochodzie.
Nie mając nic lepszego do roboty, Daniel skupił się na audycji.
– Wszyscy znamy wizerunek Minotaura z greckiej mitologii – stwierdził nieznajomy z radia. – Syn królowej Krety Pazyfae i majestatycznego byka zesłanego przez Posejdona. Żywiący się ludźmi potwór zamieszkujący labirynt pod pałacem w Knossos. Zgładzony przez swą niedoszłą ofiarę. – Zrobił długą pauzę. – Ta historia, choć wspaniała, to bujda. Nie było żadnego labiryntu pod pałacem. Minojczycy wybudowali go obok.
Daniel spojrzał w lusterko. Natalia powoli kołysała Milenkę.
– Labirynt był drewniany – podjął prowadzący audycję. – A w jego korytarzach czaiła się groza o wiele bardziej różnorodna niż jeden rogaty potwór. Mordercy o zamaskowanych twarzach, okrutne pułapki, dzikie zwierzęta – lwy, tygrysy, wilki. Owszem, zdarzały się byki. Czasem hybrydy ludzi i zwierząt. Czy był tam człowiek-byk? Nie jestem przekonany. – Kolejna pauza. – Zapytacie, po co ktokolwiek miałby tam wchodzić? Odpowiedź jest prosta. By poczuć grozę i zmierzyć się ze strachem. Uważacie, że to głupie? Czym więc różnili się oni od dzisiejszych ludzi, którzy chodzą do kina na horrory, dają się zamykać w trumnach ustawionych w pokojach ucieczek czy zwiedzają nocą nawiedzone miejsca? Albo słuchają tego radia?
– Hej, pomóż mi z tym fotelikiem – wyszeptała przez okno Natalia.
Daniel wyszedł z auta i delikatnie umieścił córeczkę na tylnym siedzeniu. Spała. Otaczająca ich mgła zgęstniała, przez co cały świat wydawał się pogrążony we śnie. Od początku postoju nie minęło ich żadne auto.
Z wnętrza pojazdu wciąż dało się słyszeć cichą audycję, lecz trudno było rozróżnić słowa.
Natalia nagle spojrzała we mgłę.
– Co jest? – zapytał.
Wtedy też to usłyszał. Bardzo ciężkie kroki i świszczący oddech. Coś się zbliżało. Poczuł dłoń żony zaciskającą się na ramieniu.
Najpierw z mgły wyłoniły się rogi. Po chwili pysk zwierzęcia z okrągłym kółkiem przewieszonym przez nozdrza. Byk kroczył powoli, wpatrzony w nich niczym w matadora na arenie.
– Do auta, powoli – szepnął Daniel.
Ruszyli jednocześnie. Zwierz zaryczał. Mężczyzna dopadł do siedzenia kierowcy, zamknął drzwi, upewnił się, że Natalia jest w środku i ruszył z piskiem opon.
Jakieś auto zatrąbiło głośno i zjechało na drugi pas. Cudem uniknęli zderzenia. Milenka znów się obudziła i zaczęła płakać.
W bocznym lusterku widział, jak byk biegnie za nimi jeszcze przez trwającą wieczność chwilę, po czym znika we mgle.
– …przyniesienie z labiryntu głowy innego gracza – rozwodził się upiorny mężczyzna w radiu – było punktowane najwyżej i zbliżało do tytułu Minotaura.
Natalia wyciągnęła rękę, lecz Daniel nie pozwolił zmienić rozgłośni. Stał się świadkiem czegoś dziwnego, musiał to sprawdzić.
Po kilku minutach ich córeczka zasnęła, a radio, nadające coraz bardziej makabryczne obrazy zabawy starożytnych mieszkańców Krety, zmieniło się w szum. Najwidoczniej była to audycja regionalna.
– To co z tymi trzema tysiącami? – zapytał ponownie.
***
Kiedy wrócili do domu, Natalia ułożyła córeczkę do snu i sama zamknęła się w sypialni. Daniel tymczasem udał się do pracowni i wyjął z kieszeni dyktafon. Nie przydał się. Kobieta do niczego się nie przyznała. Cóż, w końcu zdobędzie dowody potrzebne przy rozwodzie.
Nagle coś przyszło mu do głowy. Podłączył urządzenie do komputera i skopiował plik. Nałożył słuchawki, wyciął z nagrania wszystko poza audycją i przesłuchał ją jeszcze raz.
Co to było za radio? Kto prowadził tę audycję? Musiał się dowiedzieć.
Wrzucił nagranie do internetu.
Część pierwsza
Owoc pracy Dedala
Sześć lat później.
Miłosz
Miłosz przegapił sobotnią audycję Nocnego Radia, więc w niedzielny poranek odszukał ją na Spotify'u. Zamknął się w pokoju, opuścił rolety, by uzyskać choć namiastkę klimatu nocy, i wetknął w uszy słuchawki.
Najpierw Bestiariusz, w którym prowadzący omawiał kolejne oklepane straszydło z wierzeń dawnych Słowian. Później uszy Miłosza zaatakowała reklama marketu AGD – równie głośna jak głupia, wdarła się w transmisję z gracją taranu. Po powrocie prowadzący przeczytał grafomańskie opowiadanie dziejące się na Dzikim Zachodzie, w którym fikcyjne plemię Indian organizowało wymyślne rzezie białych. Wszystko zakończyły Makabryczne Ciekawostki, całkiem udane, porównując do wcześniejszego badziewia.
Oczywiście to nie było prawdziwe Nocne Radio, a jedynie atrapa, komercyjna papka, którą sprzedawał Daniel Tomczyk. Miłosz miał czternaście lat, więc nigdy nie słyszał na żywo autentycznego Nocnego Radia. Kiedy nadawało, był zbyt mały na takie rzeczy. Później ucichło. W internecie krążyło jedynie kilka zachowanych audycji nagranych przez Tomczyka, lecz je akurat chłopak znał na pamięć.
Aplikacja sama wybrała kolejne nagranie – najnowszy wywiad z człowiekiem, który za to wszystko odpowiadał. Miłosz postanowił posłuchać go w drodze do Centrum Grozy.
Był ładny marcowy dzień i wioska wygrzewała się w słońcu. W ostatnich latach liczba mieszkańców znacząco wzrosła, powstały nowe drogi, kanalizacja, liczne domy, wybudowano nawet średniej wielkości supermarket, a małą kaplicę zastąpił prawdziwy kościół. Mimo to Centrum Grozy wydawało się czymś niedorzecznym, takie obiekty lokowano wyłącznie w dużych miastach.
Miłosz włączył wywiad i wsłuchał się w to, co ma do powiedzenia Tomczyk.
– Zacznijmy od tego, czym w ogóle było oryginalne Nocne Radio? – zapytała dziennikarka o wysokim, denerwującym głosie.
– To regionalne audycje, które dało się złapać w Otumawicach i okolicy tej wsi – zaczął wyjaśniać Daniel Tomczyk. – Pierwsze relacje, na które natrafiłem, sięgają lat pięćdziesiątych, ale możliwe, że radio nadawało jeszcze wcześniej. Działało przez kolejne dekady. Nikt nie wie, skąd nadawało ani kim był prowadzący je mężczyzna. Program pojawiał się bardzo nieregularnie.
– Co dało się w nim usłyszeć?
– Audycje były dziwne, niepokojące, często makabryczne. Ten, kto je realizował, zręcznie mieszał fakty ze swoimi wymysłami, kreując przerażające wizje. Przeważnie zajmował się historią, literaturą i muzyką.
– Ludzie chętnie ich słuchali? – zapytała kobieta.
– Niektórzy, lecz dla większości mieszkańców był to temat tabu. Bali się tego radia. Twierdzili, że różne wypadki, napaści, czasem nawet zgony, które miały miejsce na przestrzeni lat, były powiązane z ramówką. Jeśli ktoś jest zainteresowany poszczególnymi przypadkami, zapraszam do mojej książki zatytułowanej Nocne Radio. Historia nawiedzonej audycji.
– Pan również słyszał je na żywo, prawda?
– Owszem, sześć lat temu, przejeżdżając z żoną przez Otumawice, natrafiłem na bardzo dziwną audycję.
– O czym?
– Dotyczyła historii starożytnej.
– Czy stało się wówczas coś niezwykłego? – dociekała dziennikarka.
– Nie – odparł Tomczyk po chwili namysłu. – Żadnych zjaw, upiorów, potworów. Opuściłem wioskę, a ponieważ nagrałem tę audycję, upubliczniłem ją. Później wielokrotnie wracałem do Otumawic, by rozmawiać z mieszkańcami. Polowałem na Nocne Radio. Udało mi się zdobyć kolejne nagrania. Ludzie z całego kraju podłapali temat, moje filmiki na YouTubie przyciągały tysiące widzów. Wtedy straszne radio przestało nadawać i milczy do dziś.
– Prowadzący, który przerażał ludzi, sam zląkł się popularności?
– Być może. Choć bardziej prawdopodobne, że ten człowiek zmarł. Skoro zajmował się tym od siedemdziesięciu lat, musiał być bardzo wiekowy.
– Nie bał się pan? – dziennikarka zapytała zupełnie poważnie. – Co, jeśli Nocne Radio prowadził prawdziwy upiór?
– Wówczas – Tomczyk się zaśmiał – chciałbym mu zasugerować, że czasy się zmieniły i powinien przenieść się do sieci.
Dziennikarka również zachichotała, choć nieco nerwowo.
– Reaktywował pan Nocne Radio?
– Tak, w każdą środę i sobotę o dwudziestej drugiej prowadzę audycje na żywo. Dostępne we wszystkich mediach społecznościowych. Zainteresowani mogą również odwiedzić mój sklep internetowy, a niedługo w Otumawicach otwieram Centrum Grozy, mój największy projekt.
Miłosz widział już rzeczony budynek. Trzy wielkie, czarne prostopadłościany wciśnięte między las a supermarket. Duży parking zdradzał optymizm inwestora. Wewnątrz wciąż prowadzono prace wykończeniowe, lecz z perspektywy ulicy całość prezentowała się naprawdę imponująco. Nad wejściem, na czarnej fasadzie, widać było duże złote litery – CENTRUM GROZY, przyozdobione trupią czaszką i pająkiem.
– To będzie miejsce, które każdy fan horrorów powinien odwiedzić – uznał Tomczyk. – W środku znajdzie się pub, w którym będzie można posiedzieć i wypić strasznie dobre trunki, poza tym kino o repertuarze składającym się wyłącznie z horrorów i thrillerów, Hotel Grozy, gdzie noc dostarczy niezapomnianych wrażeń, a także escape room o tematyce Nocnego Radia. Otwieramy za trzy tygodnie, poza pokojem, który musimy dopracować. Ten ruszy za półtora miesiąca.
– Zapraszamy więc do Centrum Grozy – powiedziała dziennikarka, kończąc wywiad.
Miłosz wyjął słuchawki z uszu.
Z chęcią sprawdziłby ten Hotel Grozy, lecz pewnie nie będzie go stać. Nigdy nie był w escape roomie. Chodziło się tam w grupach, a on nie miał kumpli, których mógłby zaprosić. Samotne siedzenie w pubie przy oranżadzie wydawało się żałosne. Więc zostaje kino. Uwielbiał horrory. Czy czternastolatka wpuszczą do środka?
Zza budynku wyłoniła się ostatnia osoba, którą pragnął spotkać. Wojtek w towarzystwie dwóch starszych kumpli.
– Co tam, zjebie? – zawołał do Miłosza. – Planujesz się zatrudnić w Centrum Grozy jako potwór? Z twoją mordą wezmą cię od razu.
Chłopak zagotował się ze złości, lecz nie odpowiedział. Wiedział, że Wojtek nic mu nie zrobi.
Nienawidzili się od zawsze. Zaczęło się w pierwszej klasie. Miłosz nieraz musiał oddać śniadanie lub wracać do domu bez kurtki, którą ukrył jego prześladowca. Z czasem pojawiły się coraz gorsze wyzwiska, a także kopniaki i uderzenia, po których zostawały fioletowe siniaki.
Los jednak chciał, że Miłosz rósł zdecydowanie szybciej niż jego rówieśnicy. Pomagając w gospodarstwie stryja, nabrał też siły. W końcu rok temu Wojtek dostał to, na co zasłużył – sierpowy tak silny, że zalał się krwią z rozbitego łuku brwiowego i upadł na szkolną podłogę. Ależ była afera! Wychowawczyni wezwała rodziców Miłosza. Ci ukarali syna. Nigdy im tego nie wybaczył.
Nie żałował swojego uczynku. To było wspaniałe. Kiedy mu przywalił, czuł uniesienie, zupełnie jakby wyrwał się przyciasnej klatki, której nigdy nie miał nadziei opuścić. Wszyscy wiedzieli, że jest wielki i brzydki, ale wtedy zrozumieli, że jest też silny i gwałtowny. Sprawiało mu to przyjemność.
Kiedy sprawa nieco ucichła, prześladowca i dwa starannie wyselekcjonowane przydupasy zaczaili się na chłopaka w drodze do szkoły. Nie dał się wziąć łatwo, bitwa była długa i brutalna. Wszyscy czterej wyszli z niej tak poturbowani, że od tamtego czasu Wojtek nie tknął go nawet palcem. Jednak wciąż atakował werbalnie.
– Moja kuzynka będzie pracować w tym kinie – pochwalił się Miłoszowi. – Wpuści mnie od ręki. Jak ty się pokażesz, każe cię wyjebać z kolejki.
Miłosz ostentacyjnie wsadził słuchawki z powrotem do uszu.
– Słyszałem ostatnio plotkę – ciągnął Wojtek. – Ciekawą taką. Mam ci powiedzieć? Kiwnij, że chcesz.
Nie chciał. Pokazał środkowy palec i odszedł, wtapiając się w strumień ludzi wychodzących z kościoła. Jeszcze przez chwilę trząsł się ze zdenerwowania. Czy powinien mu przywalić jeszcze raz? Tak mocno, by zamknął gębę na dobre? Dlaczego takie kreatury chodziły po ziemi? Może gdyby Nocne Radio wciąż nadawało, prowadzący zająłby się podobnymi elementami?
Kiedy nieco ochłonął, postanowił poszwendać się jeszcze trochę po wiosce.
Włączył kolejne nagranie Tomczyka, tym razem podcast.
***
Ojciec jak zwykle siedział przy komputerze. Nie odrywając wzroku od monitora, opieprzył Miłosza za to, że kręci się po okolicy jak menel, zamiast wziąć się za naukę.
– Mam nadzieję, że nie zbliżałeś się do Centrum Grozy? – zapytał.
– Nie – odparł, lecz ojciec musiał coś wyczytać w jego minie.
– To nie są żarty z tym Nocnym Radiem – odparł poważnie.
Miłosz pokiwał głową i odszedł, wiedząc, co tamten ma na myśli. Mówiono, że stryj Kacper przeżył w młodości jakąś straszną historię związaną z nawiedzoną audycją. Szczegółów oczywiście nikt nie chciał wyjawić, lecz to po tym wydarzeniu miały mu zostać blizny w okolicach ust. Chłopiec lubił stryja, uważał go za jedyną bliską osobę, który zazwyczaj nie zachowuje się jak dupek. Co ciekawe, podobne szramy miała ponoć ciocia Ania, lecz jej nie widział od lat.
Raz znalazł w sobie odwagę i zapytał stryja o Nocne Radio. Było to niedługo po tym, jak usłyszeli o planach budowy Centrum Grozy.
– Daniel Tomczyk to największy idiota na świecie – stwierdził mężczyzna. – Myśli, że wygrał, przepędził tamtego człowieka, czy czymkolwiek on jest. Nie wie, z czym zadarł. Prowadzący powróci, a wtedy Tomczyk zobaczy prawdziwą grozę, a nie te jarmarczne sztuczki.
– A ty słyszałeś kiedyś Nocne Radio na żywo? – zapytał chłopiec.
– Tak – powiedział po chwili. – Ale nie ma tu nic do opowiadania. Czasem lepiej zamilknąć.
Mimo zapewnień krewnego o nieuchronnym końcu Tomczyka nic takiego nie następowało. Pan Daniel pisał książki, publikował filmy. Pokonał Nocne Radio, ujarzmił je i przejął. Wypuścił na świat.
Miłosz podziwiał go i nie cierpiał jednocześnie. A nade wszystko mu zazdrościł. Mężczyzna był przystojny, bogaty, miał piękną żonę, uroczą córeczkę, pracę, w której robił to, co kochał. Skoro zadarł z Nocnym Radiem, był też bardzo odważny.
Miłosz miał nadzieję, że kiedyś i on zasłuży, by być na ustach wszystkich.
***
Tuż przed północą zgasił światło w pokoju, wskoczył do łóżka i włączył na telefonie serial o nawiedzonym domu. Zostały mu trzy odcinki do końca sezonu.
Zasnął w połowie epizodu.
Obudził się później i spojrzał na rozładowany telefon. Musiał go podłączyć do prądu, bo jutro…
I wtedy coś usłyszał. Odruchowo dotknął uszu. Były puste. Usiadł na łóżku i wytężył uwagę.
Słowa brzmiały wyraźnie.
Adrianna
Recepcja skąpana była w mroku. Z pęknięć na ścianach wychodziły cegły, a jedyne okno skrywało się za grubą zasłoną. Adrianna i Basia podeszły do drewnianego biurka, za którym siedział wiekowy recepcjonista. Walizki, wcześniej głośno stukające o parkiet, ucichły na starym dywanie.
– Trudno uwierzyć, że to miejsce ma kilka miesięcy, co nie? – powiedziała Basia.
Starzec podniósł wzrok znad gazety. Za jego plecami wisiały klucze oraz obraz przedstawiający dziecko w ciemnym lesie.
– Dzień dobry – przywitała się Adrianna. – Mamy rezerwację na pokój osiem. Jutro na dziewięć, a pojutrze na trzy.
– Osiem – powtórzył dziadek. Miał na sobie bordową kamizelkę z logiem Centrum Grozy. – Muzyczny. Proszę o dowód.
Mężczyzna spisał dane i wydał im klucz, co spowodowało, że Basia uśmiechnęła się szeroko.
– Kilka informacji dla was – odezwał się recepcjonista. – Nikt nie wejdzie do waszego pokoju, nie będzie też was podglądał, ale przyszykowane są różne niespodzianki. W nocy będzie strasznie. Tu macie zawieszkę. Jeśli przerazicie się za bardzo, dajcie ją na klamkę, wtedy wam odpuścimy. Każdy pokój ma też tajemnicę do odkrycia.
– Jest ich dwanaście, prawda? – zapytała Adrianna. – Dlaczego więc gablota mieści trzynaście kluczy?
– Trzynastka jest niedostępna – odparł staruszek. – Nie zbliżajcie się do niej.
– Uuu – zamruczała Basia. – Niepokojące.
– Możecie panie zmienić pokój na dziewiątkę jutro od dwunastej. Życzę miłego pobytu.
Adrianna cyknęła zdjęcie recepcji i udały się we wskazanym kierunku. W Hotelu Grozy wszystkie pomieszczenia znajdowały się na parterze. Ciemny korytarz w kształcie litery L wypełniały kolejne drewniane drzwi. Kobiety szybko odnalazły numer osiem.
– Tam jest trzynastka – powiedziała Basia, wskazując koniec korytarza. – Popatrzymy?
Podeszły do solidnych, dębowych drzwi. Adrianna chwyciła mosiężną klamkę. Zamknięte. Zauważyła dziurkę od klucza. Czując bardziej ciekawość i ekscytację niż strach, uklękła i przyłożyła oko.
Wnętrze pokoju oświetlało okno wychodzące na las. W polu widzenia znalazło się też łóżko, szafka nocna i kawałek szafy. Wystrój – niedzisiejszy i surowy – sprawiał nieprzyjazne wrażenie, lecz poza tym w środku nie było niczego strasznego.
– Chcesz zobaczyć? – zapytała Basię, lecz ta pokręciła głową. Czyżby już zaczęła opuszczać ją odwaga? – To wszystko na niby, pamiętaj o tym.
Ktoś zapukał ze środka pokoju numer trzynaście. Obie odskoczyły, Basia pisnęła. Przez chwilę patrzyły to na drzwi, to na siebie, po czym roześmiały się niemal jednocześnie.
Adrianna poznała Basię ledwo kilka godzin temu. Pierwsza z kobiet była blogerką hotelową, jeździła po Polsce, odwiedzała kolejne miejsca i opisywała je w sieci. Gdy tylko usłyszała o Centrum Grozy, uznała, że musi wykupić w nim pokój. A ponieważ trochę bała się nocować samotnie, zorganizowała konkurs wśród czytelników, a właściwie czytelniczek, którego główną nagrodą było towarzyszenie jej w ten niezwykły weekend. Wygrała Basia, wierna fanka jej wpisów i całkiem sympatyczna młoda kobieta.
Weszły do pokoju numer osiem, który okazał się muzyczny nie tylko z nazwy. Pod ścianą stało pianino i skórzany taboret. Na ścianach wisiały portrety kompozytorów o obliczach na tyle znanych, że nawet Adrianna ich rozpoznała – Chopin, Beethoven i Mozart. Wszędzie walały się nuty, książki o tematyce muzycznej i płyty winylowe.
– Nie ma telewizora – zauważyła Basia.
– Ale jest gramofon. Spójrz, zostawili na nim jakąś kartkę!
– Hasło do Wi-Fi?
– Nie. – Adrianna zaczęła czytać na głos. – Pokój, w którym przyjdzie wam spędzić noc, należał niegdyś do znanego kompozytora Alberta von Spienbaka. Zasłynął on z niezwykłych koncertów fortepianowych, wystawnego życia i miłości do kobiet. W roku tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym wystąpił w Wiedniu, gdzie zagrał premierowy repertuar o nazwie Specto. Ci, którzy słuchali pokazu, uznali, że to najcudowniejsza muzyka kiedykolwiek skomponowana przez człowieka. Niestety, von Spienbak nigdy nie podzielił się nutami ani nie powtórzył tego koncertu. Kilka dni później zaginął i do dziś nie wiadomo, co się z nim stało.
– Specto znaczy patrzeć po łacinie – powiedziała Basia. – Wygooglowałam. To co robimy? Szukamy gościa?
– Rozpakujmy się najpierw – poprosiła Adrianna. – Albo od razu wezmę kąpiel. Mam nadzieję, że Albert von Cośtam nie zostawił wskazówek w odpływie.
W łazience stała żeliwna wanna, jakby żywcem wyjęta z Lśnienia Kinga. Adrianna spłukała ją dokładnie, sfotografowała, po czym zaczęła napełniać wodą. Rozebrała się do naga i wtedy zaczęły nachodzić ją dziwne myśli. Czy mogła być pewna, że nikt jej nie podgląda? Paradowała bez ubrania w środku dziwnego tworu będącego połączeniem hotelu z domem strachu. Czy prowadzący to miejsce nie powinni mieć pełnej kontroli nad gośćmi? Skąd wiedzieli, kiedy straszyć?
Na wannie stał płyn do kąpieli, wlała go dużo i wskoczyła, robiąc pianę.
Szorowała właśnie nogi, gdy jeden z kafelków odpadł od ściany, obrócił się i zawisł do góry nogami, odsłaniając ledwo widoczną w mroku twarz.
Adrianna podskoczyła, wychlapując wodę na podłogę. Gęba patrzyła szeroko otwartymi oczami. To była głowa manekina, nieco ucharakteryzowana.
– Pieprzony zboczeniec – rzuciła do niej i ponownie skryła się w pianie.
Kiedy wyszła z łazienki, Basia była już rozpakowana.
– Widziałaś coś strasznego? – zapytała Adriannę.
– Jedną mordę w ścianie, nic wielkiego.
Podeszła do okna, by wpuścić nieco świeżego powietrza. Otwierało się tylko górą, na uchył, a liczne słupki i ślemiona przecinające szybę tworzyły swoistą kratownicę, zapewne ochronę przed złodziejami. Nawet po rozbiciu szkła nikt nie wcisnąłby się do środka.
Przez kolejną godzinę badały pokój i znalazły list napisany przez kompozytora do jakiejś kobiety. Wynikało z niego, że von Spienbak zawarł umowę z tajemniczą istotą – ta miała obdarzyć go talentem pozwalającym na stworzenie najwspanialszej muzyki świata, koncertu fortepianowego, który przejdzie do historii. Haczyk tkwił w tym, że mógł go zagrać tylko raz. Gdyby zrobił to powtórnie, czekała na niego śmierć.
– O rety – westchnęła Adrianna – pewnie nie wytrzymał, powtórzył przedstawienie na tym pianinie i teraz gdzieś tu kryje się jego trup.
***
Wieczorem opuściły hotel, by udać się na zakupy i pooglądać Otumawice. Wyglądały jak tysiąc zupełnie podobnych małych miejscowości – stare, przedwojenne domy kontrastowały z wystawnymi willami. Serce miejscowości biło przy największym skrzyżowaniu, gdzie zlokalizowano sklepy i kościół. Spomiędzy budynków widać było pobliskie pola i las, a przy dobrej pogodzie również góry. Miejsce miało swój prosty urok, lecz szybko znudziło Adriannę.
Później udały się do Kina Grozy na film o dziewczynce i jej pluszowym misiu. Basia przez połowę seansu oglądała przez palce, co bardzo rozbawiło Adriannę.
Na końcu wylądowały w Pubie Grozy. Siedziało w nim więcej miejscowych niż w kinie, a podawane piwo było całkiem dobre i niedrogie. Pomieszczenie miało przypominać kryptę – kamienne ściany, oświetlenie imitujące pochodnie oraz długa lada w kształcie nagrobka ładnie ze sobą współgrały, lecz Tomczykowi to widać nie wystarczyło i dodał wystawę naturalnej wielkości postaci z horrorów. Stali tam Ghostface, Pennywise, Michael Myers, Laleczka Chucky, Freddie Krueger i Jason Voorhees. Obok nich znajdowała się szafa grająca, w której można było zamówić nie piosenki, a krzyki, jęczenia i błagania o pomoc.
– Naprawdę nie mam czasu na romanse – stwierdziła Basia, sącząc piwo. – Studia i praca wyżymają mnie tak, że najbardziej na świecie kocham swoje łóżko. Nie pamiętam, kiedy miałam ostatnio wolny weekend. A ty masz kogoś?
– Chwilowo nie. Od rozwodu unikam facetów.
– Rozwodu? – Zdziwiła się Basia. – Już? Przecież ty masz ile lat? Dwadzieścia pięć?
– Trzydzieści dwa. To wystarczająco wiele.
– No więc, dlaczego wam nie wyszło? – zapytała bez ogródek młodsza z kobiet.
– Niezgodność charakterów. Tak to się teraz nazywa, prawda?
– Brzmi jak coś, co stwierdza się w laboratorium.
– Przepraszam – Adrianna zwróciła się do kelnerki, która właśnie podała im pizzę – czy pan Tomczyk przebywa teraz gdzieś w Centrum Grozy?
– Ostatnio rzadko się tu pojawia – odparła. – Nie widziałam go od kilku dni. Ale często bywa tu jego żona.
– Czyli nici z poderwania Tomczyka – stwierdziła Basia, gdy kelnerka odeszła. – Ty pewnie miałabyś szanse. Dwie gwiazdy internetu i noc pełna strachu, która ich do siebie zbliżyła.
– Daj spokój, jakie tam gwiazdy. Poza tym słyszałaś, on ma żonę. I dziecko, z tego, co słyszałam.
– Jak w ogóle podoba ci się to jego dzieło? – zapytała Basia, podziwiając pajęczyny pod sufitem.
– Wszystko wydaje mi się takie… jarmarczne – odparła Adrianna. – Jak dom strachu w wesołym miasteczku, gdzie wpuszczają od lat dwunastu albo od metra czterdzieści wzrostu. Brakuje myśli przewodniej, takiej prawdziwej grozy.
– To miejsce powstało dla rozrywki.
– Tak, ale wyrasta z dziedzictwa Nocnego Radia. Trochę inaczej to sobie wyobrażałam, gdy pierwszy raz usłyszałam o tych audycjach. Miałam przed oczami rolnika, który wraca do chałupy po całym dniu ciężkiej pracy. Za oknem już zmierzcha, a on odpala stare radio. Takie w drewnianej obudowie. W ciemnościach słucha przerażającej, krwawej audycji, a potem nie może zasnąć, bo boi się każdego cienia.
– Poczekajmy do nocy – zdecydowała Basia. – Noce zawsze są najstraszniejsze. Poza tym nie widziałyśmy jeszcze wszystkiego. Jutro otwierają escape room, a o dwudziestej drugiej ma być specjalny pokaz w kinie. Film-niespodzianka.
– Nie chce mi się iść drugi raz do kina. A w escape roomie raczej niewiele zdziałamy we dwie, zresztą wszystko zarezerwowane.
– Coś czuję, że twoja recenzja tego miejsca będzie się śniła Tomczykowi po nocach.
– Nie jest tak źle – odparła Adrianna. – Piwo mają dobre. A nuż jeszcze coś nas zaskoczy?
***
Wróciły do pokoju tuż przed północą. Przebrały się, zostawiły włączoną lampkę nocną i wślizgnęły do łóżek, po czym przegadały jeszcze pół godziny. W pewnej chwili usłyszały niepokojącą muzykę brzmiącą jak nerwowe stukanie w klawisze bardzo cichego pianina. To było nagranie, lecz czuły się zbyt zmęczone, by poszukać źródła dźwięku, a niedługo potem powróciła cisza.
Adrianna zasnęła. Śniło jej się, że obserwuje koncert fortepianowy wykonywany przez pluszowego misia. Musiała napisać recenzję występu, czytelnicy tego od niej oczekiwali, ale przecież zupełnie nie znała się na muzyce.
Ktoś zastukał w drzwi pokoju.
Przebudziły się równocześnie. Basia usiadła na łóżku, Adrianna uniosła głowę.
Kolejne pukanie, tym razem głośniejsze.
– Chcemy spać! – krzyknęła blogerka, czym wprawiła swoją towarzyszkę w przerażenie.
– Ile razy miałem mówić, żebyś nie denerwował gości? – zapytał jakiś głos na korytarzu. Chyba należał do starego recepcjonisty. – Wracaj do trzynastki.
– Chcę je! – oświadczył drugi głos, niski i bełkoczący, należący do mężczyzny. – Albo tych! – Zapukał do innych drzwi.
– Ile pokojów jest zajętych? – zapytała cicho Basia.
– Chyba tylko nasz i dwójka – odparła. – Jak chcesz, to powieś zawieszkę na klamce, inaczej nie dadzą nam spać.
– Boję się otworzyć.
Adrianna westchnęła, wygramoliła się z łóżka i odnalazła zawieszkę. Otworzyła drzwi na korytarz i przebiegła po nim wzrokiem. Był pusty. Umieściła informację na klamce i z powrotem wskoczyła pod kołdrę.
Kiedy obudziła się po raz kolejny, cały świat zamilkł, poza Basią, która chrapała w najlepsze. Na korytarzu panował spokój. Nic się nie działo. Coś było jednak nie tak. Po raz pierwszy poczuła prawdziwy niepokój. Spojrzała w stronę pianina. Przed nim, na starym skórzanym taborecie, siedział chłopiec. Widziała niewielką, ciemną sylwetkę o szybko poruszających się chudych rękach. Grał, muskając klawisze, lecz nie naciskając żadnego. Skądś wiedziała, że to nie żaden aktor ani sztuczka pokoju. Narastająca panika była niczym ciężar dociskający ją do łóżka.
Chłopiec grał coraz szybciej, wczuwając się w muzykę, którą tylko on słyszał. Aż w pewnej chwili jego dłonie znieruchomiały i zawisły nad klawiaturą. Tkwił tak w bezruchu przez kilka uderzeń serca, po czym obrócił głowę w stronę Adrianny.
Zobaczyła jego twarz i zaczęła wrzeszczeć. Nakryła się kołdrą, wciąż krzycząc i bojąc się otworzyć oczy. Przez zamknięte powieki dostrzegła, że ktoś zapalił światło. Basia stałą nad nią, blada i przejęta.
– Co się stało? – wyszeptała. – Co zobaczyłaś?
Adrianna opuściła kołdrę. Miejsce przy pianinie było puste.
– Tam siedział chłopiec. Jego twarz… – zaczęła wyjaśniać z szybkością salwy z karabinu maszynowego. – Chyba nie zatrudniliby dzieciaka? To była sztuczka czy prawdziwy duch?
Tymoteusz
– Czy byliście już kiedyś w escape roomie? – zapytała kobieta, gdy usiedli na sofie tuż przy zamkniętych drzwiach pokoju.
– W czterdziestu siedmiu – odparł Tymek. – Ci dwoje – wskazał Ewelinę i Gunnara – w trochę mniejszej liczbie.
Wydostali się ze wszystkich, przeważnie ze sporym zapasem czasu. Nieskromnie mówiąc, była to głównie jego zasługa, gdyż rozwiązywał zdecydowaną większość zagadek.
– Więc znacie zasady – powiedziała. – Na wyjście z pokoju macie siedemdziesiąt pięć minut. Nie używajcie siły. Jeśli utkniecie i będziecie potrzebowali wskazówki, użyjcie tego. – Podała im krótkofalówkę, którą Tymek natychmiast przejął, nie pozostawiając złudzeń, kto jest liderem grupy. Potem rzucił ustrojstwu kpiące spojrzenie i przypiął je do paska. Nigdy nie potrzebował podpowiedzi.
– Jesteśmy pierwszą grupą, która wejdzie do tego pokoju? – zapytała Ewelina.
– Pomijając testerów – dopowiedział Tymek.
– Tak – potwierdziła kobieta. Wydawała się nieco zdenerwowana. Zbliżała się do czterdziestki, miała ładną twarz i długie, kasztanowe włosy. – Pozwólcie teraz, że opowiem wam fabułę. Wcielacie się w grupę badaczy tajemnic, która odnajduje chatę prowadzącego Nocne Radio. Niestety, upiorowi udaje się was dorwać. Zostajecie zamknięci, a następnie gospodarz opuszcza chałupę, zostawiając was samych. Macie siedemdziesiąt pięć minut, nim wróci i rozpocznie audycję, podczas której… zostaniecie złożeni w ofierze. Czy macie jakieś pytania?
Nie mieli. Uśmiechnięci i podekscytowani ustawili się przed drzwiami.
Później kobieta zasłoniła im oczy i wprowadziła do pokoju. Szli dość długo, wnętrze musiało być duże.
– Dwa kroki do przodu – powiedziała do Tymka, zdjęła mu opaskę i zamknęła za nim drzwi.
Znalazł się w miejscu tak ciasnym, że ledwo mógł się obrócić. Być może była to szafa, skrzynia lub trumna. Atak klaustrofobii był szybki i mocny, oceniłby go na dziewięć w dziesięciostopniowej skali. Z zewnątrz słychać było kolejne stuknięcia, Ewelina i Gunnar również zostali zamknięci. Odetchnął głęboko, przypomniał sobie, że znajduje się w bezpiecznym, ściśle nadzorowanym środowisku. Zaraz się wydostanie, a gdyby nawet utknął, to za godzinę z hakiem zostanie wyciągnięty. Pomogło.
Na niewielkiej drewnianej półce leżała maluteńka latarka. Dawała tyle światła, że zawstydziłby ją robaczek świętojański, najwidoczniej jednak musiała wystarczyć. Z jej pomocą przejrzał wnętrze celi, odnajdując zagadkę wyrytą w drewnie, małą skrzynkę zamkniętą na kłódkę i kryształ, który zapewne zaświeci się po umieszczeniu we właściwym miejscu.
Otwarcie pierwszych drzwi zajęło mu mniej więcej minutę.
Tymek był po prostu dobry w takie rzeczy. Nauczył się dodawać w wieku trzech lat, a mnożyć w wieku pięciu. W podstawówce rozwiązywał sudoku bez wypełniania, po prostu notując liczby w głowie. W liceum wygrał kilka dużych turniejów szachowych, nim rywalizacja zaczęła go nudzić. Obecnie kończył studia na politechnice, automatykę i robotykę. Kierunek uznawany za trudny, lecz wcale mu się taki nie wydawał. Jeśli człowiek myślał logicznie, rozwiązanie zwykle nasuwało się samo.
Raz, gdy miał sześć lat i zobaczył w telewizji zawodników błądzących po jakimś labiryncie, zapytał ojca, dlaczego ci ludzie nie złapią ściany jedną ręką i nie pójdą przed siebie tak długo, aż dotrą do wyjścia. Po prostu zobrazował sobie w głowie rzut labiryntu i znalazł rozwiązanie, które zawsze zadziała.
– Gdyby chodziło o zwykłe wydostanie się na zewnątrz, twoja rada byłaby słuszna – powiedział mężczyzna. – To jednak nie jest zwykły labirynt. Żeby wyjść, muszą zrobić parę rzeczy.
Tego wieczora Tymek również miał do zrobienia kilka rzeczy.
Piwnica, w której ustawiono skrzynie, była niewielka, oświetlana przez jedną nagą żarówkę. Znajdowała się tu duża zamknięta szafa, stolik, trochę starego, peerelowskiego sprzętu elektrycznego i kilka innych ewidentnych wskazówek, w tym duża mapa z zaznaczonymi miejscami i datami. Najpierw jednak Tymek musiał uwolnić towarzyszy.
Gunnar był jego kumplem ze studiów, pół Norwegiem, pół Polakiem. Nikt z roku nie nazwałby go najostrzejszym ołówkiem w piórniku, ale w pokojach ucieczek radził sobie przyzwoicie. Jego dziewczyna, Ewelina, kończyła coś tam humanistycznego, a podczas rozwiązywania zagadek głównie przeszkadzała. Tymek i tak ją lubił. Gdy studiowało się z sześćdziesięcioma innymi facetami, sama obecność kobiety dobrze wpływała na proces myślowy. I na inne procesy również.
– Kto jest tutaj? – zapytał skrzynię.
– Ja – odparł Gunnar ze środka. – Daję radę.
– Ja nie daję! – odpowiedziała druga skrzynia. – Nie widzę tu żadnych zagadek!
– Wzięłaś latarkę? – instruował ją Tymek. – Przejrzałaś wszystkie powierzchnie?
– Tak!
– Szukaj dalej, ale możliwe, że to my musimy coś zrobić na zewnątrz, żeby cię uwolnić.
Druga skrzynia otworzyła się, ukazując zarośniętą gębę Gunnara.
– Jeszcze chwila w środku i bym zwariował – powiedział.
– Ej! – zawołała ze środka Ewelina. – Nie pomagasz! Wyciągnijcie mnie stąd!
– Panikując, tylko pogarszasz sytuację – powiedział Tymek. – Zakładając, że skrzynie są pierwszym pomieszczeniem, to rozwiązanie powinno znajdować się w środku albo w bliskim ich sąsiedztwie. Cała reszta to dalsze zagadki, które doprowadzą nas – wskazał drzwi – do wyjścia z piwnicy.
Problem w tym, że przy skrzyniach nie było żadnych wskazówek. Zaczęli więc oglądać pokój. Tymek odszukał dwa kody – jeden wyszyty na jakimś starym, przeżartym przez mole palcie, drugi umieszczony na ścianie pod postacią symboli. Otwarli szafę, gdzie znaleźli manekina udającego trupa kobiety, magnetyczny żeton i okienną klamkę. Ta ostatnia musiała przydać się później, bo w piwnicy okien nie było.
– Ja naprawdę chcę stąd wyjść! – zawołała kobieta.
– Robimy, co możemy – zapewnił Gunnar. – Hej, spójrz na to.
Na malutkim stoliku leżała kartka z namalowanym kredkami dziecięcym obrazkiem – jakaś dziewczynka stała w lesie trzymana za rękę przez dorosłego mężczyznę przedstawionego ciemnymi kolorami. Za ich plecami wznosił się budynek – dom nakreślony z kilku prostych figur geometrycznych. Podpis ułożony z dużych, koślawych liter brzmiał: „JA I PAN UPIÓR”.
– Tu jest też dziecięce krzesełko – zauważył Gunnar.
W ciągu kolejnych kilkunastu minut rozwiązali kilka zagadek, co doprowadziło do otwarcia drzwi piwnicy. Nie przeszli jednak przez nie, Ewelina wciąż pozostawała uwięziona.
– Naprawdę chcę wyjść – zapiszczała. – Tu nie ma przycisku bezpieczeństwa. Jest na zewnątrz?
– Niestety – powiedział Tymek.
– Zapytaj o wskazówkę – poprosiła.
– Ej, wskazówki są dla kretynów.
– Proś o wskazówkę, bo jak wyjdę, to urwę ci łeb u samej dupy!
– Może coś im się popsuło – zasugerował Gunnar. – Splam swój honor i zapytaj.
Tymek z niepocieszoną miną przyłożył krótkofalówkę do ust.
– Otumawice, mamy problem. Nie umiemy wyciągnąć koleżanki ze skrzyni. Poradzicie coś na to?
– Po co – zapytał jakiś męski głos – weszła do tej skrzyni?
Przez chwilę rozważał te słowa, lecz podpowiedź nic mu nie mówiła. Coraz bardziej upokorzony, zapytał:
– Nie rozumiem. Można prosić jaśniej?
– On powróci – odparł głos w krótkofalówce. – Nie pojawi się osobiście. Nie musi. Może warto pozostawić koleżankę w skrzyni? Będzie niczym Pazyfae w chwili poczęcia swego syna. Wiecie, kogo zrodziła królowa Krety?
– Minotaura – odparł odruchowo Tymek. – Co to ma wspólnego z pokojem? Brak tu odniesień do mitologii.
– Minotaur się rodzi. Szybko dorośnie. Macie niewiele czasu, by wydostać się z labiryntu. Niebawem przyjdzie po was.
– Halo? Nic nie rozumiem! Halo?
Głos nie odpowiedział. Tymek spojrzał na przyjaciela i rzucił drżącym głosem:
– To najdziwniejszy escape room, w jakim byłem.
Część druga
Narodziny Asteriona
Miłosz
– Co to znaczy wyjść? – zapytała matka. – Wiesz, która jest godzina?
– Wyjść, to znaczy, że użyję nóg, żeby się przemieścić – rzucił poirytowany Miłosz. Ostatnio wkurzało go dosłownie wszystko.
– Krzysiek, zrób coś z nim, znów pyskuje – zawołała do męża.
– Co się z tobą ostatnio dzieje? – zapytał ojciec, nie ruszając się z kanapy. – Przeproś matkę.
– Dokąd się wybierasz, chyba nie do Centrum Grozy? – zapytała kobieta.
– Nie – skłamał. – Jeden kolega namówił mnie do wyjścia. – Och, jak chciałby wyznać, kim jest ten znajomy i zobaczyć ich reakcję.
– Jest prawie dziesiąta! – podniosła głos. – Nigdzie nie idziesz!
– Dobrze – zgodził się i odwrócił.
– Czekaj, Miłosz – zatrzymała go. – Jeśli słyszałeś ostatnio jakieś plotki, nie wierz w nie. Ludzie opowiadają różne głupoty.
– Plotki? – zdziwił się, po czym wrócił do swojego pokoju.
Odczekał chwilę i wymknął się przez okno.
Padał deszcz, więc mimo sobotniego wieczoru ulice Otumawic świeciły pustkami. Miłosz szedł szybko, był już spóźniony. Z każdym krokiem narastała w nim ciekawość, powoli spychając w głąb myśli złość na rodziców. W końcu ujrzał Centrum Grozy. Na tle pozostałych zabudowań wioski wyglądało niczym mroczny pałac wzniesiony przez zapomnianą cywilizację. Chłopiec przeszedł przez jego bramę – potężne, otwierające się automatycznie drewniane drzwi.
Wkroczył do mrocznego holu, skąd rozchodziły się korytarze prowadzące do różnych atrakcji – pubu, kina, escape roomu, hotelu. Główną ozdobą były tu drukowane obrazy gęsto ozdabiające ściany, a także kilka automatów do gier, zabaw i oferujące tani szmelc – typowe wyciągarki kasy. Nigdzie nie było żywej duszy. Miłosz wybrał korytarz prowadzący na salę kinową.
– Jeden normalny – powiedział do młodej kasjerki, zastanawiając się, czy to kuzynka Wojtka.
– Yyy… normalny, dobra. – Sprawiała wrażenie, jakby nie do końca wiedziała, co tu robi. – W sumie nie mamy ulgowych, chyba nie, muszę zapytać kierowniczkę. – Seans już się zaczyna.
– To pewnie ostatni klient – powiedziała jakaś kobieta za plecami Miłosza. Około czterdziestoletnia, o kasztanowych włosach i bladej twarzy. – Możesz już iść do domu – powiedziała do dziewczyny. – Ogarnę resztę.
– Dobrze, proszę pani – odparła młoda z taką ulgą, jakby dosięgła ją amnestia w celi śmierci. Wydała bilet Miłoszowi. Coś jednak musiało ją zaniepokoić w zachowaniu szefowej. – Czy… wszystko w porządku? – zapytała.
– Kamery wysiadły. Co do jednej. Dzwoniłam, ale technik przyjedzie dopiero w poniedziałek.
Miłosz wziął bilet i ruszył powoli, przysłuchując się rozmowie kobiet.
– Te w escape roomie też? – zapytała przerażona kasjerka.
– Tak, ale jakoś sobie poradzimy. Zmykaj do domu.
Przy wejściu nikt nie sprawdzał biletu. Chłopiec wszedł na salę, wciąż jeszcze oświetloną. Siedziało w niej ledwo sześć osób. Nie przyglądał im się, usiadł na początku siódmego rzędu.
Kino okazało się nieduże, co najwyżej sto krwistoczerwonych foteli, zresztą całkiem wygodnych. Na szarych ścianach naniesiono czarne ilustracje nawiązujące do motywów grozy – był wśród nich cmentarz, wilkołak w lesie, duch przechadzający się po korytarzu.
Miłosz usłyszał kroki. Ktoś usiadł rząd wyżej, tuż za jego plecami. Ktoś gorszy niż duch czy wilkołak.
– No cześć, zjebie – odezwał się Wojtek. – Jak udało ci się wejść?
– Normalnie. Kupiłem bilet.
Chłopak nie był sam, obok niego usiadła Aneta, ich koleżanka z klasy.
– Naprawdę musimy tu być? – zapytała. – To obrzydliwe.
– Nie wiem, co puszczą – odparł Wojtek. – Może nie będzie takie straszne.
– Nie film. Mówię o nim. – Wskazała Miłosza.
– Ej, trochę szacunku – oprych udał, że się oburza. – Znam go dłużej od ciebie.
– To następnym razem jego zaproś do kina.
Miłosz obrócił się, czując upokorzenie i pulsujący gniew. Przecież nigdy nic nie zrobił Anecie. Drwiny dziewczyn zawsze były trzykroć bardziej bolesne.
– Spóźniają się – powiedział Wojtek. – Już po dziesiątej.
Miłosz rozejrzał się po widowni, próbując zadusić gniew. Kilka miejsc dalej siedział jakiś nieznajomy czarnowłosy mężczyzna. Nieco wyżej pani Mariola z koleżanką, dwie stare i wredne baby. Do tego ktoś w pierwszym rzędzie, na samym środku.
Staruszki szeptały do siebie, patrząc wprost na Miłosza. Obgadywały go? Czy był na ustach wszystkich? Nagle przypomniał sobie poprzednie spotkanie z Wojtkiem pod Centrum Grozy.
– Co to była za plotka o mnie? – zapytał go. – Ta, co kiedyś mi mówiłeś.
Oprawca nachylił się nad jego siedzeniem.
– Jeszcze nie słyszałeś?
– Nie.
– No, mówią, że twój stary nie jest twoim starym. Że twoja matka się puściła.
Miłosz zaniemówił.
– Nie wiem, czy to prawda, tylko powtarzam – ciągnął Wojtek. – Ale coś w tym musi być. Jesteś ogromny, a twój stary to zwykły kurdupel. Ciebie to musiał zrobić jakiś wielki byk, a nie taki knypek.
Światło w sali kinowej zaczęło powoli gasnąć.
Miłosz wcisnął się w fotel i drżał. Próbował wmówić sobie, że to nieprawda, ale skąd mógł mieć pewność? Rzeczywiście nie był podobny do ojca. Całe życie czuł się przez niego ignorowany, ale matka mogłaby powiedzieć to samo. Musiał z nimi pogadać.
Wstał i podszedł do drzwi, lecz te okazały się zamknięte. Szarpał klamkę i pukał, lecz nie zjawił się nikt, by je otworzyć. Sfrustrowany, wrócił na miejsce. Będzie musiał wytrwać do końca seansu tego pieprzonego filmu-niespodzianki.
Na ekranie pojawiła się pierwsza scena – czarno-biały widok na Centrum Grozy nagrany zapewne z drona.
I wtedy znów usłyszał w głowie ten głos. Oślizgły, odpychający. Gdy przemówił po raz pierwszy kilka tygodni temu, następnego dnia Miłosz odsłuchał jeszcze raz stare nagrania Tomczyka i nabrał pewności – to był prowadzący Nocne Radio. Ono znów nadawało. Prosto do jego głowy. Od tamtego czasu słyszał je niemal codziennie. Przedziwne, acz fascynujące audycje, które pozwoliły mu zrozumieć, jakim bagnem są Otumawice, jak podli są ludzie, którzy tu mieszkają.
To ten głos kazał mu tu dziś przyjść. Miłosz miał nadzieję, że dowie się dlaczego.
– Jest sobota, godzina dwudziesta druga – przemówił upiorny mężczyzna. – O tej porze Daniel Tomczyk zwykł nadawać swą fałszywą audycję. Więcej już tego nie zrobi.
Czarny budynek niespiesznie przesuwał się na ekranie. Nagle pojawił się napis rodem z niemego filmu.
Oto Centrum Grozy.
Dziś wszystkie atrakcje złączą się w jedną.
Budynek zamieni się labirynt.
– Z którego nie wszyscy wyjdą żywi – dodał prowadzący w głowie chłopca.
Na ekranie zajaśniały cztery białe kwadraty na czarnym tle. Po chwili scaliły się w jedną dużą figurę.
Kolejne sceny wyglądały jak fragmenty zapisu z kamer. Monochromatyczne ujęcia ukazywały pub, w którym siedziała samotna zakapturzona postać, piwnicę z ustawionymi w niej czterema przypominającymi trumny skrzyniami, pokój hotelowy, gdzie jacyś goście spali smacznie oraz w końcu salę kinową. Prawie pustą. Na widowni siedziała tylko jedna osoba.
Widok ze statycznej kamery, która mogła wisieć pod sufitem, zmienił się na roztrzęsiony obraz nagrywany przez kogoś z ręki. Ten ktoś szedł w dół schodów, w stronę ekranu, zbliżając się do nieznajomego siedzącego w pierwszym rzędzie.
Scenę przeciął kolejny napis:
Kino już zamknięte. Kim jesteś?
Nagrywający zbliżył się do tajemniczego widza, a wtedy ten podniósł się niespiesznie i odrzucił kaptur. Znajdowała się pod nim głowa byka.
W labiryncie jest Minotaur!
– Zabije was, chyba że wy zabijecie go pierwsi – dodał głos w głowie chłopca.
Kolejne sekundy filmu przedstawiały głowę potwora powoli zbliżającą się do coraz bardziej roztrzęsionej kamery. W końcu urządzenie upadło na podłogę i zaczęło nagrywać sufit. Po chwili przez kadr przemknęła bycza głowa i zniknęła.
Ostatni napis ogłosił:
KONIEC
– Co to, kurwa, ma być? – rzucił Wojtek, gdy światła znów zaczęły się zapalać.
Miłosz zaczął rozglądać się po sali. Wszyscy wyglądali na mocno zdezorientowanych.
I wtedy chłopiec utkwił wzrok w człowieku siedzącym w pierwszym rzędzie. Zajmował to samo miejsce, co Minotaur w filmie. Pozostali też musieli to zrozumieć, gdyż Aneta szeptała coś do Wojtka, a stare kobiety plotkowały ożywione. Czarnowłosy nieznajomy, który siedział niedaleko Miłosza, zniknął.
– Miejsce, które zbudował Tomczyk, przyciąga różne istoty – przemówiło Nocne Radio w umyśle chłopca. – Dawno nie widziałem takiego zagęszczenia duchów. Jednak Minotaur to człowiek z krwi i kości. Można z nim walczyć. Można wygrać. Kto spróbuje uciec, również ma szansę, lecz z labiryntu trudno się wydostać.
Postać w pierwszym rzędzie wstała, zrzuciła kaptur i odwróciła się w stronę widowni, ukazując głowę byka.
Aneta pisnęła, stare kobiety sapnęły, a Wojtek rzucił tylko:
– No bez jaj.
Miłoszowi mocno waliło serce. Zobaczył, jak nieznajomy wyciąga spod siedzenia wielką maczugę nabijaną gwoździami.
Chłopiec czym prędzej rzucił się do ucieczki, bynajmniej nie on jeden. Cała piątka znalazła się przy drzwiach. Szarpali klamkę, lecz bezskutecznie. Byk wszedł na schody i powoli kroczył w ich stronę.
Mimo wielkiego strachu Miłosz czuł się w jakiś pokrętny sposób wyróżniony. Noce Radio przyszło po niego. On jednak nie zamierzał umierać w tym kinie.
Wyszedł bykowi na spotkanie. Przebiegł dwa stopnie i rzucił się na nieznajomego, wykorzystując przewagę wysokości. Powalił go na schody. Maczuga wypadła z rąk potwora i wylądowała między rzędami.
– Nie! – ryknął Minotaur.
Broń nagle znalazła się w dłoniach chłopca. Gdzieś daleko krzyczeli ludzie. Uderzył tylko raz, w pierś. Po gwoździach maczugi spłynęła krew. Zauważył, że ciało napastnika było szczupłe i zupełnie nie pasowało do olbrzymiej głowy.
Miłosz zdjął maskę niedoszłego zabójcy, odsłaniając oblicze siwowłosego starca.
– Pan Zygmunt! – krzyknęła koleżanka Marioli. – Coś ty zrobił, chłopcze! To pracownik Centrum Grozy!
Mężczyzna patrzył zszokowany na swą zakrwawioną pierś.
– Dlaczego chciałeś nas zabić? – ryknął Miłosz.
– Nie… – odparł z trudem. – Nastraszy… Pani Natalia… Kazała… – Oczy mu się zaszkliły, zakaszlał i zaczął wydawać z siebie jęki i stęknięcia, aż zamilkł i znieruchomiał.
Wojtek kopał w drzwi i wrzeszczał:
– Otwierać, kurwa! Otwierać!
Aneta rozpłakała się, po czym sięgnęła po telefon.
Obie staruszki patrzyły na Miłosza jak na potwora.
– Odłóż to, chłopcze – powiedziała pani Mariola.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała jej koleżanka.
– Myślałem, że to było naprawdę – rzucił żałośnie. – On tak powiedział.
– On?
– Nadaje! Nadaje prosto do mojej głowy!
Kobiety spojrzały na siebie, a na ich twarzach odmalowało się prawdziwe przerażenie.
– Nie działa – pisnęła Aneta, odsuwając telefon od ucha.
– Połóż tę pałkę na podłodze – pani Mariola poprosiła Miłosza spokojnym głosem.
– Nie nazywał się Minotaur – rzekł do niego prowadzący. – Matka nazwała go Asterion. Był wspaniały, lepszy od nich. Miał spędzić życie w zamknięciu, co było potworną niesprawiedliwością.
Miłosz zaczął szybko analizować sytuację. Zabił człowieka. Jeśli nic nie zrobi, czeka go sąd i zamknięcie. Może nawet w szpitalu psychiatrycznym. Jednak kamery nie działały, poza świadkami nikt nie wiedział o tej zbrodni.
– Przepuście mnie, rozwalę drzwi – powiedział spokojnie.
Rozpierzchli się przed nim niczym ławica ryb przed rekinem. Tylko Wojtek wciąż kopał i walił w drewno, oszalały ze strachu.
Miłosz podszedł do niego i wyszeptał.
– Sam jesteś pierdolonym bękartem.
Uderzył, wbijając maczugę w jego twarz. Jeden z gwoździ wszedł w oko, inny głęboko w policzek. Chłopiec potrzebował trzech szarpnięć, by oswobodzić swój oręż.
Nie miał wyjścia, musiał zostać jedynym ocalałym z rzezi Minotaura. Wtedy sprzeda swoją wersję wydarzeń. Powie, że to ten cały Zygmunt wymordował wszystkich poza Miłoszem. Chłopiec zostanie bohaterem, pogromcą potwora.
Ciało Wojtka upadło na podłogę. Otrzymał zapłatę za te wszystkie lata, za każdy cios, drwinę i upokorzenie. Miłosza przeszyła satysfakcja tak silna, że miał ochotę ryknąć. Najpierw jednak musiał dorwać pozostałych.
– Coś ty zrobił, chłopcze? Coś ty zrobił? – powtarzała w kółka koleżanka pani Marioli, starsza z dwóch bab. Nie ruszała się z miejsca, i tak nie miała szansy uciec.
Pałka zatańczyła w dłoni Miłosza i wylądowała na twarzy kobiety. Ależ to było proste. Tym razem wyrwał ją za pierwszym pociągnięciem.
Rozejrzał się po sali. Aneta zbiegła na dół, stała pod samym ekranem. Dobrze. Pani Mariola tymczasem klęczała nad martwym staruszkiem.
– Gdzie jest ten czarnowłosy facet, co siedział w moim rzędzie?! – ryknął. – Powiedzcie, to nikt więcej nie umrze.
– Nie było żadnego faceta – odparła staruszka.
– Wyobraźcie sobie, jak samotny musi być ktoś mieszkający w labiryncie – w głowie Miłosza znów odezwał się prowadzący Nocne Radio. – Któż chciałby odwiedzić takiego człowieka? O czym miałby z nim rozmawiać?
Dopiero kiedy pani Mariola wstała, Miłosz zorientował się, co jest grane. Kobieta przeszukiwała ciało. Jeśli ktoś miał klucz, to z pewnością pracownik.
Ruszyła w stronę drzwi tak szybko, jak pozwalały jej chore kolana, a w jej dłoni coś zabrzęczało. Miłosz doskoczył do niej w chwili, gdy próbowała włożyć klucz w dziurkę. Przewrócił staruchę i stanął nad nią okrakiem.
– Proszę, nie – wychrypiała. – Znam twoją babcię.
Cóż za idiotyczny argument za darowaniem życia. Gdyby to jego babcia leżała tu przed nim, też by ją zabił.
Uderzył, wywołując głośne mlaśnięcie, potem jeszcze jedno. Podniósł z podłogi klucze.
Czarnowłosego dalej nigdzie nie było. Aneta stała pod ekranem i nagrywała wszystko telefonem. Niedobrze.
– Hej, nie skrzywdzę cię! – krzyknął do dziewczyny, która podskoczyła na dźwięk jego głosu. – Oddam ci klucze za telefon, ale najpierw mnie przeproś.
– Za co? – zapytała. Jej zdezorientowany ton sugerował, że naprawdę nie wie.
– Nazwałaś mnie obrzydliwym.
– Ja… przepraszam.
– Trochę głośniej.
– Przepraszam!
– Dobrze – powiedział z zadowoleniem Miłosz. – Kładę klucze na podłodze, a ty połóż telefon. Obejdę fotele i sobie po niego pójdę, a ty zdążysz otworzyć drzwi.
Dziewczyna schyliła się i położyła smartfona przed sobą.
– Rzuć też pałkę – powiedziała. – Inaczej wyślę filmik do kumpli.
– Nie. Czuję się z nią bezpieczniej.
Oddalił się od drzwi i przeszedł za ostatnim rzędem siedzeń pod przeciwległą ścianę. Dziewczyna zaczęła wspinać się po schodach po drugiej stronie sali. Miłosz dotarł pod ekran i podniósł telefon dokładnie w momencie, gdy dziewczyna dorwała się do kluczy.
Stał i patrzył, jak próbuje włożyć do zamka jego klucze domowe. Te, które znalazła pani Mariola, miał schowane w kieszeni.
– Chyba muszę ci pomóc – powiedział zniecierpliwiony i zaczął wspinać się po schodach.
Wciąż próbowała uporać się z drzwiami. Uciekła dopiero, gdy był już na tyle blisko, że mógł ją dosięgnąć maczugą.
Zaczął ją gonić po sali. Dziewczyna była naprawdę zwinna, cały czas utrzymywała dystans, przeskakiwała rzędy foteli, gdy próbował zapędzić ją w róg. Wiedział jednak, że w końcu ją dopadnie. Działał systematycznie. Nocne Radio wciąż nadawało, lecz nie umiał skupić się na słowach.
Wszystkie kina świata miały wspólny element – ich schody profilowano tak, by ludzie się stale potykali. Te w Kinie Grozy nie były wyjątkiem. W końcu dopadły Anetę. Wyłożyła się jak długa na wysokości czwartego rzędu. Próbowała się pozbierać, uciec, lecz nie zdążyła. Krzyknęła tylko, gdy pałka Miłosza wbiła jej się w plecy.
Chłopiec przytrzymał się siedzenia i oddychał ciężko. Zrobił to. Teraz tylko…
Odwrócił się nagle i dostrzegł, że drzwi do sali kinowej są otwarte. Stała w nich jakaś młoda kobieta. Nie kasjerka, ani nawet Natalia Tomczyk. Widział ją pierwszy raz w życiu.
Nieznajoma spoglądała z głupkowatym uśmiechem na Miłosza, który wciąż trzyma broń zatopioną w plecach nastolatki. Jakby zobaczyła przedstawienie. Mina powoli jej rzedła, aż w końcu zagościło na niej czyste przerażenie.
Zamknęła drzwi, chyba nawet na klucz, i zapewne uciekła.
– Labirynt zawsze jest większy, niż człowiek oczekuje – powiedział prowadzący Nocne Radio.
A więc to jeszcze nie koniec. Miłosz podszedł do trupa pana Zygmunta i podniósł maskę byka. Założył ją, uznając, że lepiej w końcu ukryć twarz.
Otworzył drzwi kluczem staruszka, opuścił salę kinową i ruszył śladem kobiety.
Adrianna
Ciało von Spienbaka znalazły sobotnim rankiem. Dzięki kolejnej wskazówce zrozumiały, że specto, czyli patrzeć, odnosi się do spojrzenia trzech portretów kompozytorów. Wszyscy wpatrywali się w miejsce, gdzie w ścianie umieszczono skrytkę. Otworzywszy ją, znalazły ubranego w smoking manekina o przerażonym spojrzeniu.
– Przynajmniej nie dożyłeś nazizmu – pocieszyła go Basia.
Adrianna uśmiechnęła się, lecz wciąż czuła się dziwnie po wydarzeniach ostatniej nocy. W świetle dnia zaczęła przekonywać siebie, że tamten chłopiec siedzący przed pianinem był tylko elementem pokoju, lecz nie do końca potrafiła w to uwierzyć.
O wpół do pierwszej przeniosły się do dziewiątki, tuż obok. Podczas tej krótkiej przeprowadzki natknęły się w korytarzu na parę w średnim wieku zajmującą wcześniej pokój numer dwa.
– Mieszkaliśmy w chatce czarownicy – powiedział podekscytowany mężczyzna. – Nie chcę spoilerować, ale naprawdę robi wrażenie.
– Nasz też! Nasz też! Muzyczny! – podniecała się Basia. Nie wspomniała, że ze strachu całą noc spędziła zawinięta w kołdrę, upodobniając się do gąsienicy czekającej na przepoczwarzenie.
Nieznajomi zmierzali do dwunastki. Basia odprowadziła ich pod same drzwi, a później w przypływie brawury spojrzała przez dziurkę od klucza do trzynastki. Wróciła szybko, blada i przerażona. Wyszeptała do Adrianny:
– Ktoś tam jest. Jakaś postać. Siedzi skulona na podłodze.
– Dziecko?
– Dorosły.
– Pewnie aktor.
Basia pokiwała głową, lecz chwilowy przypływ odwagi opuścił ją na dobre.
Otworzyły drzwi dziewiątki. Był to pokój wampirzy. Łukowate okna kryły się za grubymi, czarnymi zasłonami. Meble z ciemnego drewna zastawione były księgami i mrocznymi ozdobami, a z sufitu zwisał piękny żyrandol. Duże wrażenie robiły łóżka z baldachimem, lecz domniemani lokatorzy najwidoczniej nie chcieli z nich korzystać, bowiem przy ścianie stały dwie zamknięte trumny.
– Nie otwierać – przeczytała Basia zawieszkę na jednej z nich. – To skąd mamy wiedzieć, czy w środku nie schował się wampir?
– Wampiry ujdą – stwierdziła Adrianna, robiąc zdjęcia. – Najważniejsze, że nie ma pianina.
Około drugiej Adrianna uznała, że ma już dość małomiasteczkowości Otumawic, wybrały się więc do najbliższej miejscowości z galerią handlową. Pochodziły po sklepach, zjadły dobry obiad i ani się obejrzały, nastało późne popołudnie.
– W pubie wisiała informacja, że dziś jest czynny tylko do dziesiątej – przypomniała sobie Basia, gdy w drodze powrotnej planowały wieczór. – To może jednak kino?
– Nie, błagam, pewnie znów puszczą ten film o misiu.
– Mnie się podobał – odparła młodsza z kobiet.
– Co chwilę wrzeszczałaś i podskakiwałaś. Mój pięcioletni bratanek zniósłby ten seans spokojniej.
– Nie moja wina. Miałam kiedyś podobnego misia.
***
– No więc – zaczęła podsumowanie Adrianna – wiemy, że Drokorn i jego żona mieli czworo dzieci.
– Cztery małe wampirki – dookreśliła Basia.
– A tak w ogóle, jak to możliwe? Przecież w ich żyłach nie płynie krew. W jaki sposób to zrobili… od strony technicznej?
– Może adoptowali ludzkie i pogryźli.
– To ma sens.
Na odnalezionej tablicy z drzewem genealogicznym wampirzego rodu wciąż było wiele pustych gałęzi. Musiały ustalić, kto z rodziny krwiopijców doprowadził do śmierci dawnych lokatorów pokoju i dlaczego. Wszystkie wskazówki – notatki, zdjęcia i listy – leżały na stoliku obok świecznika w kształcie nietoperza. Było już po dwudziestej drugiej i powoli traciły nadzieję, że zagadkę uda im się rozwiązać przed pójściem do łóżek.
Ktoś zapukał do drzwi. Zignorowały to, lecz po chwili stukanie powtórzyło się.
– No dobra – Adrianna wstała z łóżka – oby to nie był prawnik z oskarżeniem o nielegalne zasiedzenie wampirzych włości.
W korytarzu stała kobieta nieco starsza od Adrianny, o kasztanowych włosach i dość nieprzytomnym spojrzeniu.
– Dobry wieczór – powiedziała. – Czy chciałyby panie udać się na seans do kina? Jest dużo wolnych miejsc. Za darmo.
– Kiedy?
– Teraz. Właśnie się zaczęło, ale wciąż można dołączyć. – Było coś niepokojącego w sposobie, w jaki się zachowywała. Przypominała manekina, którego można by umieścić w zakamarku Hotelu Grozy. Ostatni puzzel jakiejś przerażającej tajemnicy.
– Nie, dzięki – odparła Adrianna. – A tak w ogóle to nie macie tu wielu odwiedzających, prawda? – zapytała bez ogródek. – Myślałam, że w sobotni wieczór będzie więcej ludzi. Opłaca wam się to Centrum Grozy?
Strapiony wyraz twarzy kobiety musiał poruszyć coś w Basi, bo ta stwierdziła:
– Ja pójdę na ten seans. Ale nie będę tam sama, prawda?
– Nie. Jest kilka osób. Wejście może być zamknięte, więc proszę użyć klucza. – Wręczyła go młodej kobiecie i odeszła bez słowa.
Basia jeszcze przez chwilę próbowała przekonać współlokatorkę, by jej towarzyszyła. Nieskutecznie.
Adrianna została sama. Postanowiła poprzeglądać internet, lecz nie umiała złapać zasięgu. Uznała, że zrobi parę notatek, które wykorzysta później w relacji na blogu.
Bez Basi zrobiło się nienaturalnie cicho. Siedząc samotnie w pokoju z dwoma trumnami, przynajmniej tuzinem czaszek i świadomością, że wciąż nie wie, co stało się z lokatorami, Adrianna poczuła nagły strach. To było głupie, nie powinny były się rozdzielać.
Usłyszała drapanie dobiegające z wnętrza jednej z trumien, tak ciche, że mogło być jedynie złudzeniem. Wzięła głęboki oddech i postanowiła nałożyć słuchawki. Później poszuka zawieszki na klamkę, nie była w nastroju na…
– Otwórz! – krzyknęła Basia, uderzając w drzwi. – Szybko!
Adrianna wpuściła ją do środka. Kobieta była zdyszana i przerażona. Drżącymi dłońmi uruchomiła zamek w drzwiach.
– W kinie… tam… – długo nie potrafiła tego ubrać w słowa – jakiś taki dzieciak…
– Co zrobił?
– Pozabijał ludzi.
Adrianna parsknęła.
– Jaki dzieciak?
– Nastolatek, ale wielki. Widział mnie, przyjdzie tu. – Podeszła do okna, próbowała je otworzyć, lecz, podobnie jak w pokoju muzycznym, uchylało się tylko górą, a przez zbitą szybę nie przecisnąłby się żaden człowiek.
– To na pewno kolejna wkrętka – zdecydowała Adrianna. – Aktor udający mordercę. Będzie teraz hasał po korytarzach i nas straszył. Ziew.
– Po pierwsze, mów ciszej. Po drugie – w oczach kobiety pojawił się obłęd – czy ci się wydaje, że jestem jakaś pierdolnięta i nie wiem, co widzę? – Nagle doskoczyła do włącznika. – O nie, światło. Widać je przez szparę pod drzwiami.
– Poczekaj – rzekła z uśmiechem Adrianna. – Ten twój morderca będzie przechodził koło recepcji, więc pewnie zauważy, których kluczy brakuje. Dziewiątki i dwunastki. Jeśli zgasimy światło, a w dwunastce będzie jasno, uzna, że się ukrywamy. I zapuka do nas.
Basia odsunęła rękę od włącznika.
– Pięćdziesiąt procent szansy – policzyła. – Jeśli wejdzie najpierw do dwunastki…
– Uciekniemy – powiedziała, choć wizja biegania po Centrum Grozy, gdyż jej współlokatorka przestraszyła się zbyt mocno, nie była specjalnie kusząca.
Usłyszały kroki na korytarzu. Ktoś zbliżał się bardzo szybko, po czym nagle się zatrzymał. Adrianna miała wrażenie, że stoi tuż pod ich drzwiami. Czekały przez chwilę, która zdawała się wiecznością. Basia była niemal fioletowa ze strachu.
Kolejne kroki, ten ktoś zaczął się oddalać. Później rozległo się pukanie i odgłos otwieranych drzwi.
– Hej, mówiliście, że nie wchodzicie do pokojów – powiedział mężczyzna z dwunastki, którego spotkały w południe.
Przeraźliwy krzyk jego żony sprawił, że obie podskoczyły.
– Biegniemy – powiedziała Basia i wyprowadziła zdezorientowaną Adriannę z pokoju.
Słabo oświetlony korytarz wydawał się długi niczym tunel.
– Do głównych drzwi? – zapytała Adrianna.
– Już tam byłam, są zamknięte – odparła Basia. – Musimy znaleźć inne wyjście.
Tymoteusz
Na okrągłym, drewnianym stole stała radiostacja żywcem wyjęta z czasów drugiej wojny światowej. Składała się z trzech szaro-czarnych skrzynek pełnych pokręteł, przycisków i tabliczek. Do tego nauszne słuchawki i masywny mikrofon z ażurową kapsułą. Wszystko łączyła sieć drobnych kabli.
– Nocne Radio znów nadaje – powiedział Gunnar do mikrofonu. Gdy nic się nie wydarzyło, dodał: – Musiałem spróbować.
Drugie pomieszczenie escape roomu było wiejską izbą sprzed dziesięcioleci. Stał tu piec kaflowy, łóżko, którym zawładnęły paskudne, różowe lalki, a także regał z gablotami za szkłem i półkami pełnymi książek. Na ścianach wisiały podłużne obrazy przedstawiające sceny polowań czy panoramy odległych krain. Tymek próbował otworzyć jedyne znajdujące się tu okno – oczywiście okazało się atrapą, a klamka, którą wcześniej znalazł, nie pasowała. Za szybą przedstawiono ilustrację ciemnego lasu.
Najwidoczniej tak Daniel Tomczyk wyobrażał sobie pomieszczenie, w którym mieszkał prowadzący Nocne Radio. I z którego posyłał w świat swą audycję.
Rozwiązywali kolejne zagadki w bardzo dobrym tempie, tymczasem Ewelina wciąż tkwiła w skrzyni. Obiecali jej, że szybko uporają się z pokojem i wtedy zostanie uwolniona.
– Włącz jeszcze raz tę kasetę – polecił Tymek Gunnarowi.
– Jak? Wciskam i nic.
– Tam jest taśma, musisz przewinąć. Daj mi to.
Po chwili ze starego odtwarzacza popłynęły odgłosy zwierząt na tle szumu drzew.
– Na pewno słychać tam dzięcioła, sowę i wilka – stwierdził Tymek.
– Wszystkie trzy zwierzęta wciśnięte – powiedział Gunnar, spoglądając na piec. – Nic się nie stało, co nie? Brakuje czwartego.
– Coś zaryczało na końcu. Co to było?
– Może… koza?
– Czy ty widziałeś kiedyś kozę, chłopie? – zirytował się Tymek. – To coś dużego, jak bydło domowe. Jest tam do wyboru krowa?
– Krowa z rogami – stwierdził Gunnar, podchodząc do pieca.
– Wciskaj.
Trzask. Z pieca wyleciał klucz.
– To na pewno do tej szafki – powiedział Tymek, podniósł znalezisko i otworzył ostatnie niedostępne miejsce.
W środku znajdowała się duża miednica przykryta tarą do prania. Wyjął ją ostrożnie i postawił na podłodze. Chwycił tarę, po czym odskoczył jak oparzony. Nogą przesunął przedmiot z powrotem na swoje miejsce.
– Co? – zapytał Gunnar.
– Tam są szczury. Prawdziwe szczury. I klucz. Pewnie do wyjścia.
– Daj spokój, w pokojach nie ma zwierząt.
Gunnar zajrzał pod tarę i zaklął obrzydliwie.
– Trzeba wsadzić rękę i go wyciągnąć – zdecydował Tymek. – Ty czy ja?
– Może mają spiłowane zęby albo coś?
Zniecierpliwiony Tymek ściągnął obrus z niewielkiego stoliczka, owinął sobie nim rękę aż po łokieć i wsadził ją do misy. Poczuł, jak zwierzęta ocierają się o jego przedramię i wzdrygnął się z obrzydzenia. Jeden z gryzoni próbował przecisnąć się przez szparę pomiędzy miednicą, ręką a tarą, lecz Gunnar wepchnął go z powrotem podeszwą buta.
– Mam. – Klucz zabłyszczał w ręce studenta. – Oby do wyjścia. Jaki mamy czas?
– Pewnie dobry, pół godziny maks.
Drzwi wejściowe znajdowały się obok fałszywego okna. Tymek przekręcił klucz w zamku i pchnął je – ukazał się korytarz i sofa, na której wcześniej siedzieli. Odetchnęli z ulgą. Gdyby znaleźli się w trzecim pomieszczeniu escape roomu, ich zdrowie psychiczne mogłoby tego nie wytrzymać.
– Hej! – zawołał Gunnar. – Proszę pani! Wyszliśmy!
Na korytarzu panowała dziwna cisza. Przy stanowisku z komputerem, skąd powinien doglądać ich mistrz gry, nie było nikogo.
– Wyszliśmy – powiedział Tymek do krótkofalówki.
– Tak wam się tylko wydaje – odpowiedział ten sam męski głos, który straszył ich wcześniej.
Usłyszeli kroki. Zza ściany wyłonił się jakiś człowiek. Miał na sobie maskę byka z wielkimi otworami na oczy, odstającymi uszami i sporymi rogami. Kółko w nozdrzach poruszało się rytmicznie z każdym krokiem nieznajomego. Trzymał wielką pałkę pokrytą czerwoną substancją.
– No co do kurwy! – rzucił Gunnar. – To już jest przesada. Tam w środku…
Byk zamachnął się pałką i przygwoździł głowę Gunnara do ściany. Krew trysnęła, ochlapując podłogę i zszokowanego Tymka. Jego przyjaciel kilkakrotnie drgnął spazmatycznie, a potem potwór wyszarpał broń z jego czaszki i student upadł na podłogę.
Tymek cofnął się do pokoju, zamknął drzwi i przekręcił klucz w zamku.
– Ja pierdolę…
Przez bardzo krótką chwilę nie miał pojęcia, co robić. Morderca zaczął uderzać w drzwi z zawziętością sugerującą, że zaraz je wyłamie.
Tymek cofnął się do pomieszczenia imitującego piwnicę i podszedł do skrzyni, w której siedziała Ewelina.
– Bądź cicho – wyszeptał. – To nie żarty. Udawaj, że cię tu nie ma.
– Co? – zapytała.
– Cicho – powtórzył. – Inaczej zginiesz.
Posłuchała i nie odezwała się już ani słowem. Dobrze.
Każde kolejne uderzenie w drzwi wydawało się głośniejsze, miał wrażenie, że ten ktoś napiera na nie całym ciałem. Zawiasy były bliskie kapitulacji.
Miał dwie opcje – schować się lub skonfrontować z psychopatą. Kryjówki były cztery – otwarte skrzynie i szafa. Jeśli wejdzie do tej, która zostanie sprawdzona jako pierwsza, z pewnością zginie. W innym przypadku może uda mu się wyskoczyć i uciec. Co wcale nie będzie oznaczało, że nie dojdzie do konfrontacji, tylko że później.
Łup, łup, łup.
Postanowił walczyć. Miał coś, czego będzie mógł użyć.
Drzwi w końcu wypadły z zawiasów, a człowiek-byk wkroczył do środka. Jego oczy, widoczne przez maskę, były przerażające i przestraszone jednocześnie.
Tymek klęczał na środku pokoju i czekał. Rozwiązanie, które wymyślił, wydało mu się optymalne, ale oczywiście mogło być zawodne.
Mężczyzna uderzył. Tymek podniósł tarę – solidną, metalową w drewnianej ramie – zatrzymał nią uderzenie, choć ręce omal nie wyleciały mu z łokci. Opuścił jedną z dłoni, podniósł nią pełną szczurów miednicę i rzucił zawartość prosto w gębę byka.
Nieznajomy wrzasnął. Trzy gryzonie uczepiły się maski, jeden na uchu, drugi na rogu, trzeci blisko oczodołu. Ten ostatni niemal wsadził pyszczek w oko napastnika.
Student przyciągnął do siebie tarę i był gotowy zadać decydujący cios, lecz byk, choć jedną ręką próbował ściągnąć gryzonie, drugą wciąż wymachiwał na oślep pałką.
Tymek wyminął go szerokim łukiem i wydostał się z escape roomu.
Część trzecia
Po nitce do kłębka
Choć Pub Grozy upodobniono do krypty, stylizacja nie dotarła na zaplecze. Podłoga była tu zastawiona zgrzewkami napojów i skrzynkami piwa, na dużym kuchennym blacie stały mikrofalówki i piec, a przy wejściu umieszczono dużą szafę dla pracowników. Adrianna i Basia zajrzały do niej i odnalazły jedynie ubrania z logiem Centrum Grozy. Poszperały w szufladach i uzbroiły się w długie, ostre noże.
W pomieszczeniu znajdowały się dwa okna, wąskie i długie, zbyt małe, by mógł się przez nie przecisnąć człowiek.
– Idziemy dalej – zdecydowała Adrianna, choć powoli traciła nadzieję, że znajdą wyjście z tego labiryntu. Zastanawiało ją, dlaczego drzwi do pubu były otwarte. Jakby ktoś to wszystko przygotował i oddał całe Centrum Grozy do dyspozycji tym, którym przyjdzie walczyć o życie.
Gdy kobiety przechodziły przez lokal, stojące w półmroku sylwetki postaci z horrorów spoglądały nieruchomymi oczami na każdy ich krok.
– Gdzie teraz? – zapytała Basia. Szła z nożem w wyprostowanej ręce, jakby trzymała pochodnię.
– Może…
Zamarły, gdy pojawiła się przed nimi ludzka sylwetka. Jakiś chuderlawy, młody mężczyzna w okularach. Był przerażony, ale nie wyglądał na zagubionego. W ręku trzymał jakiś wielki prostokątny przedmiot.
– To on? – zapytała Adrianna, mocniej ściskając nóż.
– Nie – zaprzeczyła Basia. – Tamten był większy.
– Jestem Tymek – przedstawił się. – Też szukacie wyjścia?
***
Ewelina zaczęła podejrzewać, że zostanie w tej skrzyni na zawsze.
Choć nie brakowało jej powietrza – gdzieś w drewnie musiały być otwory wentylacyjne – wciąż miała wrażenie, że zaraz się udusi. By nieco przyciszyć panikę, zaczęła po raz kolejny oglądać wnętrze więzienia przy pomocy niewielkiej latarki.
Tymek powiedział jej, że ma zachować ciszę i to nie są żarty. Później słyszała jakieś przytłumione odgłosy i krzyk. Nie rozumiała, co się dzieje. To było minutę temu? Dwie minuty? Pół godziny? Ile już tu siedziała? Czy chłopaki wydostali się z pokoju? Ogarnęła ją obłąkana myśl, że wszyscy zapomnieli, że tu siedzi i minie wiele dni, nim ktoś odkryje jej ciało.
Coś głośno uderzyło w drewno za jej plecami. O mało nie uderzyła głową o przeciwległą ścianę, w ostatniej chwili przytrzymując się podniesioną ręką.
Kolejne łupnięcie, jeszcze potężniejsze, na wysokości głowy. Drżąc na całym ciele, ukucnęła, zaparła się kolanami i wbiła zęby w przedramię, by stłumić krzyk. Jeszcze jedno uderzenie, drzazgi wylądowały na jej włosach, duży kawałek drewna musnął ramię i upadł na dno skrzyni.
Po kilku kolejnych wstrząsach poczuła napływ powietrza. Ktoś zrobił dziurę w skrzyni. Łudziła się, że to obsługa pokoju postanowiła ją wydostać, lecz dlaczego nikt się do niej nie odzywał?
Podniosła głowę i ujrzała jasność. Ktoś oświetlał wnętrze, zapewne telefonem. Jeszcze mocniej przywarła do podłogi, próbując pozostać w ciemności.
Światło zgasło i w otworze pojawiła się czyjaś ręka. Przesunęła się o centymetry ponad czubkiem jej głowy. Przez chwilę tańczyła w powietrzu, przeczesując miejsca, których nie dało się zobaczyć z zewnątrz, a później zniknęła.
Kolejny moment ciszy. Ewelina wgryzła się w przedramię niemal do krwi, lecz nie wydała żadnego odgłosu.
Już miała nadzieję, że ten ktoś sobie poszedł, gdy przez dziurę coś przeleciało i wylądowało na jej udzie. Było lekkie. I ruszało się. Czuła przez spodnie łapki gryzonia i o mało nie podskoczyła z obrzydzenia. Zamiast tego lekko ruszyła nogą, zrzucając zwierzę na dno skrzyni. Przez chwilę liczyła, że to mysz, lecz muśnięcie długiego ogona pozbawiło ją wszelkich złudzeń.
Wiedziała, że ten ktoś stoi przy skrzyni i czeka. Dzieliły ich jakieś dwa centymetry drewna. Ewelina wciąż się nie ruszała, mimo że szczur wszedł na jej stopę. Żałowała, że nie założyła jakichś grubych butów, najlepiej zimowych. Ale był kwiecień, więc wybrała baleriny. Szczur skorzystał z tego i wbił zęby tuż poniżej kostki.
Zalał ją ból. Przez moment była pewna, że nie wytrzyma. Zamknęła oczy, próbując uspokoić krążącą wokół rzeczywistość i nie zemdleć. W końcu usłyszała, jak ten ktoś odchodzi.
Odczekała chwilę, by się upewnić, że napastnik nie wróci, po czym wstała. Czubek jej pokrytej drzazgami głowy znajdował się tuż poniżej otworu. Poczuła gryzonia, który wciąż kręcił się jej między nogam, i, nieco przypadkiem, przydeptała go za ogon. Czując dziką satysfakcję, drugą stopą zaczęła miażdżyć szkodnika, chcąc zrobić z niego krwawą miazgę.
I wtedy coś zauważyła. Na drzwiach skrzyni znajdował się mały przełącznik. Był tu wcześniej? Nacisnęła go i wnętrze rozjarzyło się ultrafioletem, ujawniając napis:
Przesądni zostaną tu na zawsze.
Co to znaczyło? Była przesądna, czy w takim razie…
Szczur, jak się okazało wciąż żywy, wymknął się spod podeszwy, piszcząc głośno, gotów na kolejną rundę walki. W tym samym czasie przez dziurę przedostał się drugi gryzoń.
Ewelina pomyślała, że jeśli tu zostanie, zjedzą ją żywcem. Musiała uciekać. Podskoczyła, złapała dziurę dłońmi i zaparła się nogami o przeciwległą ścianę. Kalecząc każdy centymetr ciała, zaczęła się podciągać i przeciskać. Jeden z jej butów został w skrzyni, brzuch obtarła sobie do krwi, a uderzenie o podłogę oszołomiła ją tak, że ledwo zdołała dojść do siebie, lecz była wolna.
Po dwóch krokach zakręciło jej się w głowie i usiadła na dziecięcym krzesełku. Patrzyła na wejście do escape roomu i długo nie rozumiała, co widzi. Ktoś tam leżał. Człowiek?
Podeszła do niego powoli. Krew z głowy mężczyzny rozprysła się na cały korytarz, a twarz zmieniła się w krwawą miazgę. Gdyby nie ubranie, nie poznałaby go.
Zwymiotowała, obryzgując sobie nogi aż po kolana, po czym odwróciła wzrok i pokuśtykała gdzieś przed siebie, byle dalej od tego widoku.
***
– Jestem Tymek – przedstawił się. – Też szukacie wyjścia?
Obie kobiety uzbrojone były w noże i spoglądały na niego zaskoczone. Ta starsza mogła mieć trzydzieści kilka lat, lecz jasne włosy i nienaganna figura sprawiały, że wyglądem mogłaby rywalizować z dowolną osiemnastolatką. Ta młodsza była ciemnowłosa, nieco pulchna i zapewne zbliżona wiekiem do Tymka.
– Byłem w escape roomie – powiedział, widząc, że nie opuszczają noży.
– Gdzie pozostali? – zapytała starsza.
– Gość w masce byka zabił mojego kolegę. Koleżanka została w pokoju, jest dobrze schowana.
– Nas też szuka ten psychol – wyznała młodsza przerażonym głosem.
– Byłem przy wyjściu, jest zamknięte. Nie zdążyłem zabrać telefonu, dzwoniłyście już po pomoc?
– Nie ma sygnału – odparła jasnowłosa.
– Okna? Może w części hotelowej?
– Przez żadne nie da się wyjść. To pieprzone więzienie.
Tymek, wciąż ściskając w ręku tarę, zaczął wędrować po pubie i analizować sytuację, cały czas spoglądając jednym okiem na wejście. Po tym, jak nie dał rady wydostać się przez główne drzwi, udanie się do pubu wydało mu się oczywiste. Miał nadzieję spotkać ludzi, miejscowych pijących do późna. W grupie zawsze było bezpieczniej. Dwie przerażone kobiety to niewiele, ale trudno. Popracuje z tym, co ma.
– Musimy dalej szukać wyjścia – powiedział. – Jednak on tu przyjdzie.
Młodsza z kobiet jęknęła.
– Co robimy? – zapytała starsza.
– Zaczaimy się na niego i obezwładnimy – zdecydował.
Obie spoglądały na niego ze zgrozą.
– Jak? – zapytała starsza.
Stanął przed szóstką figur przedstawiających postacie z popularnych filmów. Zdjął jednej maskę. To były zwykłe sklepowe manekiny, ubrane w kostiumy. Tuż obok wystawy znajdowała się szafa grająca.
– Wykorzystamy przewagę środowiska – powiedział Tymek. – Potrzebuję kilku monet i jednej ochotniczki na przynętę.
***
Basia miała złe przeczucia. Tych dwoje najwidoczniej uważało się za jakichś mitycznych bohaterów, bo nie przyjmowali do wiadomości, że psychol jest naprawdę niebezpieczny. Tymek przekonywał, że pewnie udawało mu się zabijać, wykorzystując element zaskoczenia. Zapytała, czy wypełniona zwłokami sala kinowa nie świadczy o czymś zgoła innym, lecz zignorował to. Adrianna natomiast była nie mniej szalona, bo zgodziła się zostać przynętą.
Basia nie była częścią ich zwariowanego pomysłu, więc kazali jej się ukryć. Nie miała wielkiego wyboru – poszła na zaplecze. Przez okno łączące to pomieszczenie z pubem widziała jednak cały lokal. Zdawała sobie sprawę, że jeśli im się nie uda, morderca przyjdzie także po nią.
Pomieszczeniem wstrząsnął głośny, obłąkany śmiech mężczyzny stopniowo przechodzący w szloch. To Adrianna wrzuciła monetę, uruchamiając tę potworność, szafę grającą dla psychopatów. Kobieta stała przed ustrojstwem bezbronna jak młoda sarna w ciemnym lesie. Dźwięk rozbrzmiewał przez około minutę, później zapadła przerażająca cisza. Basia widziała, że kobieta sięgnęła po kolejną monetę i wrzuciła ją do maszyny, tym razem wybierając potworny ryk jakiegoś zwierzęcia czy innego potwora. Ależ to było głośne, Basia nie słyszała własnych myśli. Może dobrze, bo w jej głowie rodziły się same paskudne wizje.
Gdy zadudnił trzeci dźwięk – koszmarny jazgot – dostrzegła w korytarzu ludzką sylwetkę. Zbliżała się i rosła. Rogi sterczące z głowy, w ręku olbrzymia maczuga. Wszedł w półmrok pubu i zauważył Adriannę. Basia zaczęła dygotać. Wiedziała, że powinna się schować, lecz jej twarz wciąż tkwiła przy szybie. Pocieszała się, że na zapleczu było ciemno, nie powinien jej zobaczyć.
– Wybrać dla ciebie jakiś utwór? – rzuciła śmiało Adrianna.
Byk przemierzał pub wolno, mijając kolejne sofy, fotele i stoliki. Był już dwa kroki od kobiety, niemal w zasięgu broni, i wtedy jedna z figur ożyła. Ta z filmu „Krzyk”. Morderca wychwycił ruch, zdążył się obrócić, lecz Tymek uderzył go z całej siły w głowę. Patelnią, którą znaleźli na zapleczu. Wybór broni skojarzył się Basi z kreskówką, lecz okazał się całkiem dobry. Potwór padł na podłogę. Tymek przywalił mu jeszcze dwa razy, a Adrianna wyrwała z ręki maczugę.
Basia podbiegła do ciała i z satysfakcją zdjęła maskę, ciągnąć za rogi. Potem ze wstrętem cisneła ją na zaplecze.
– O cholera, przecież to jakiś dzieciak – powiedział z niedowierzaniem Tymek, który zdążył już zrzucić swoją maskę ducha. Ukląkł i zaczął krępować ręce znokautowanego nastolatka, używając paska.
– Co z nim zrobimy? – zapytała Basia.
– Zamkniemy w szafie – zdecydował Tymek. – Nieprzytomny, związany, pod kluczem, bez broni. Nic nam nie zrobi.
– A nie powinniśmy go… zabić? – zaproponowała Basia. – W filmach, jeśli oszczędzisz mordercę, zawsze wraca i cię dopada.
– Przypominam, że żyjemy w Polsce – zaczął Tymek. – Jeśli go wykończymy, wlepią nam jakieś przekroczenie obrony koniecznej i będziemy mieć spore kłopoty. Poza tym kto miałby to zrobić?
Patrzyli po sobie i nikt nie zabrał już głosu.
Nie bez trudu wepchnęli byka do szafy na zapleczu i zamknęli ją na klucz, który zabrał Tymek.
Po chwili oszołomieni i wciąż przerażeni usiedli na sofie w pubie.
– Jak myślicie, kto to? – zapytał chudzielec.
– Nie mam pojęcia – odparła Adrianna. – To wszystko, co tu się wydarzyło, jest irracjonalne. Gdzie pracownicy? Czemu nie da się wyjść?
– Może za tym wszystkim stoi szef tego miejsca? – domniemywał Tymek. – Jak on się nazywał?
– Daniel Tomczyk – odpowiedziała Basia.
– Mógł odesłać pracowników do domu – Adrianna głośno myślała. – Jednak nie widzieliśmy go tu. Chyba że… zrobiła to jego żona. To mogła być ta kobieta, która zaproponowała nam darmowe wejście do kina.
– Nas do escape roomu też wprowadziła kobieta – powiedział Tymek. – Później zniknęła.
– Ale dlaczego Tomczykowie mieliby coś takiego odwalić? – zastanawiała się Basia. – Chyba że… Nocne Radio ich dopadło. To prawdziwe. Prowadzący ponoć był upiorem. Mógł ich do tego nakłonić.
– Upiory nie istnieją – stwierdził Tymek. – Choć może rzeczywiście mieszka tu jakiś psychopata, który nadawał tamte audycje i za tym wszystkim stoi. To teraz nieważne. Musimy się wydostać, bo cholera wie, co jeszcze przygotowali. Jesteśmy w labiryncie, a zazwyczaj z każdego jest jakieś wyjście. Trzeba to rozgryźć. Rozwiązałem wszystkie zagadki w escape roomie i były tam rzeczy, których nie wykorzystałem. Tak jakby miały przydać się później.
– Jakie? – zapytała Adrianna.
– Dziecięcy stolik i krzesełko, a także rysunek dziewczynki z upiorem na tle chaty.
– Córka Tomczyków – olśniło nagle Basię. – Upiór ją porwał i ich zaszantażował.
– Nie ma żadnych upiorów – powtórzył Tymek. – Drugą rzeczą była klamka okienna. Gdzieś tu musi być okno, które można otworzyć. To pewnie nasze wyjście.
Adrianna nagle wstała.
– Nawiedzony pokój – powiedziała ożywiona. – Numer trzynaście. No przecież! Przez dziurkę od klucza było widać okno, zupełnie normalne, nie takie zakratowane jak w innych pomieszczeniach.
– Klamka została w escape roomie. – Tymek zagryzł wargę. – Pójdziemy po nią, a potem prosto do trzynastki.
– A co z… – Basia wskazała palcem.
– Niech siedzi w zagrodzie jak przystało na byka – powiedziała Adrianna.
***
Ewelina wyciągnęła telefon z szafki, w której go zostawiła przed wejściem do pokoju ucieczek, lecz nie mogła nigdzie się dodzwonić. Później na wpół świadoma dowlokła się do głównego wyjścia Centrum Grozy. Drzwi były zamknięte. Zaklęła i próbowała zebrać myśli. Musiała znaleźć ludzi albo chociaż Tymka. Gdzieś ktoś powinien być.
Postanowiła udać się do kina. Próbowała poruszać się cicho, w końcu ten ktoś, kto ją zaatakował, gdzieś tam się czaił.
Drzwi na salę były otwarte, a za nimi leżały dwa ciała – młodego chłopaka i staruszki. Jeden ze szczurów zdążył przybyć na ucztę, lecz uciekł, spłoszony krokami Eweliny. Na schodach dwa kolejne ciała, a po prawej, za ostatnim rzędem siedzeń, jeszcze jedno. Zwymiotowałaby ponownie, ale już nie miała czym. Opuściła kino najszybciej, jak potrafiła.
Chodzenie po tym labiryncie obłędu nie było zbyt mądre, ale nękało ją przeczucie, że gdyby się zatrzymała i ukryła, ten ktoś by ją znalazł. Miała wrażenie, jakby na świecie została tylko ona i on. Cała reszta zdawała się martwa jak w jakimś chorym filmie o początkach apokalipsy.
Bolała ją każda część ciała, ale mimo to parła przed siebie. Skierowała się w stronę pubu. Tuż przed wejściem wydawało jej się, że kątem oka widzi jakąś staruszkę stojącą w ciemnym korytarzu, lecz gdy spojrzała w tamto miejsce, nikogo nie ujrzała.
W pubie nie było ciał, co sprawiło, że niemal zapłakała z radości. Spod ściany patrzyły na nią postaci z horrorów i przez sekundę była pewna, że rzucą się na nią i rozszarpią. To były tylko niegroźne dekoracje. Jeden ze strojów wraz z maską leżał na podłodze.
– Pomocy! – usłyszała głos z zaplecza.
Znalazła kogoś. Naprawdę kogoś znalazła. Mimo zalewającej ulgi na zaplecze weszła ostrożnie. Niewykluczone, że to była pułapka.
– Gdzie jesteś? – zapytała.
– Tu – odparł z wnętrza metalowej szafy. To musiał być ktoś młody, może nastolatek.
Przypomniała sobie własne zamknięcie i towarzyszące mu ataki paniki. Musiała pomóc temu komuś.
– Co się stało? – zapytała.
– Jakiś psychol mnie tu wsadził. Otwórz, proszę.
Szarpnęła za drzwiczki.
– Zamknięte na klucz – odparła.
– Mam tu jeden. Był w koszuli jednego z pracowników. Podam ci przez szczelinę.
Z podłużnego otworu w drzwiczkach wyłonił się srebrny kształt. Ewelina pochwyciła go i drżącymi dłońmi otworzyła szafę. Wygramolił się z niej wielki młody chłopak cały pokryty krwią.
– Dziękuję – powiedział, zrzucając z nadgarstków pasek.
Kątem oka zauważyła, że na podłodze zaplecza leży maska. Wielka i brzydka, taka pokrywająca nie tylko twarz, lecz całą głowę. Przedstawiała byka. Może była częścią wystroju?
Młody przez chwilę dyszał ciężko, po czym uspokoił się w końcu i spojrzał na swą wyzwolicielkę.
– Zamknij się! – krzyknął niespodziewanie. – Mam cię, kurwa dość, chory skurwysynie!
Ewelinę zamurowało. Pomyślała, że musi uciekać, lecz nim zdążyła się ruszyć, chłopak chwycił ją za głowę. Ułamek sekundy później ujrzała przed oczami kamienny blat, poczuła koszmarny ból i zalała ją ciemność.
***
Dłoń Gunnara obgryzały trzy szczury. Tymek z wściekłością kopnął jednego, a dwa pozostałe umknęły, nim tamten zdążył wylądować.
Obie kobiety zatrzymały się dość daleko od ciała i odwróciły wzrok.
– Dobra, zaczekajcie tu, zaraz wrócę – powiedział do nich i wszedł do pokoju ucieczek.
Skierował się do drugiego z pomieszczeń i serce od razu podeszło mu do gardła. W skrzyni, w której pozostawił Ewelinę, zionęła wielka dziura. Co dziwne, w górnej części.
– Hej, jesteś tam? – zapytał. – To ja, już możesz się odzywać. Niebezpieczeństwo zażegnane.
Cisza.
Zatargał pod skrzynię stolik, wszedł na niego i oświetlił wnętrze niedawno odzyskanym telefonem. W środku nie było Eweliny, jedynie jej but i dwa szczury. Wyłączył latarkę i spojrzał na napis widziany w ultrafioletowym świetle.
Przesądni zostaną tu na zawsze.
– Wsadź se w dupę tę podpowiedź – rzucił. – Domyśliliśmy się sami.
Nie miał pojęcia, dokąd udała się Ewelina, ale nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Wróci po nią, był to winny Gunnarowi. Najpierw jednak musiał wyprowadzić stąd obie kobiety i wezwać pomoc.
Klamki, po którą tu przyszedł, nigdzie nie było. Sprawdził izbę, później piwnicę, lecz przedmiot najwidoczniej postanowił rozpłynąć się w powietrzu.
– Będę wdzięczny za pomoc w poszukiwaniu! – krzyknął.
Już myślał, że nikt się nie zjawi, lecz ujrzał Basię, wciąż osłaniającą się od widoku Gunnara.
– Adrianna nie dała rady – powiedziała przepraszająco.
We dwoje przetrząsali oba pomieszczenia niemal przez kwadrans, aż kobieta wypatrzyła klamkę leżącą na radiostacji. To dziwne, Tymek mógłby przysiąc, że nigdy jej tam nie kładł. Wsadził zgubę do kieszeni i stwierdził:
– No to idziemy do trzynastki.
***
– Wydawało mi się, że słyszę kroki gdzieś daleko – powiedziała Adrianna, gdy pozostała dwójka wróciła z escape roomu.
– To pewnie Ewelina – stwierdził Tymek. – Ewelina! – zawołał. – Chodź do nas, jest już bezpiecznie!
Nikt się jednak nie pojawił. W drodze do Hotelu Grozy też nikogo nie spotkali.
Adrianna była pewna, że los znów rzuci im kłody pod nogi i wśród wiszących w recepcji kluczy nie będzie tego do trzynastki. Znajdował się jednak na swoim miejscu. Tymek, najwidoczniej znudzony półśrodkami, użył krzesła, by rozbić szkło w gablocie, a potem zdjął z haczyka odpowiedni klucz.
Szli gęsiego, najpierw Tymek uzbrojony w nabijaną gwoździami pałkę, później Basia, dużo spokojniejsza od czasu, gdy morderca został uwięziony, na końcu Adrianna, podejrzliwa i wciąż ściskająca nóż. Przypomniała sobie pukanie ze środka pokoju numer trzynaście, tajemniczą postać, którą widziała tam Basia, a także chłopca siedzącego przy pianinie. Psychol przebrany za byka chciał ich zabić, ale okazał się człowiekiem z krwi i kości. Co jeśli przyjdzie im zmierzyć się z czymś innym?
Przez otwarte drzwi do dwunastki widać było martwych lokatorów pokoju. Szybko odwróciła wzrok.
Tymek użył klucza i otworzył trzynastkę. Zawiasy zapiszczały, jakby dawno nikt ich nie używał.
– Nie ma światła – powiedział, gdy namacał włącznik. – Zapalcie latarki w telefonach.
Sam również to zrobił i wszedł do pokoju pierwszy. Basia tuż po nim, Adrianna na końcu. Przed wejściem spojrzała na pusty korytarz. Jedna z żarówek zaczęła migotać, co nadawało pomieszczeniu atmosferę taniej grozy.
Gdy była już w środku, uruchomiła zamek w drzwiach. Nic nie zaatakuje ich od tyłu. Poczuła się nieco pewniej.
– Cholera, co to za obłęd? – zapytał Tymek.
W miarę jak wydzierali z objęć mroku kolejne fragmenty pomieszczenia, Adrianna zaczęła rozumieć, co miał na myśli. Numer trzynaście nie doczekał się nazwy, ale gdyby miał ją dostać, z pewnością byłby pokojem psychopaty.
Jeden z manekinów, cały pokryty sztuczną krwią, klęczał na podłodze zakuty w łańcuchy. Drugi zamknięty był w ciasnej klatce przy ścianie. Kobieta i mężczyzna. Obok stała piła tarczowa, a na ścianie wisiała wielka korkowa tablica z całą masą pokreślonych mazakiem zdjęć nieznajomych ludzi.
– Tego wszystkiego nie było widać z korytarza – powiedziała Adrianna. – Po co w ogóle zrobili ten pokój?
– Może miał być oddany do użytku później – domniemywał Tymek. – Dla najbardziej hardcorowych odwiedzających.
Na ścianie wisiały też różne rodzaje broni, każda na dwóch drewnianych uchwytach. Były to różnego rodzaju noże, maczety, młotki i topory. Tymek podniósł pałkę człowieka-byka i umieścił ją w miejscu, gdzie doskonale pasowała.
– Wciąż brakuje jednej broni – zauważył.
Te słowa zaniepokoiły Adriannę. Podeszła do szafy i drżącymi dłońmi otworzyła jej drzwiczki. Wysunęła przed siebie latarkę i nóż, gotowa na to, co wyjdzie ze środka, lecz mebel był całkowicie pusty.
Tymek tymczasem umieścił klamkę w oknie i otworzył je, wpuszczając do środka mroźne, wiosenne powietrze.
– Wyskakujemy – powiedział. – Kto pierwszy?
Adrianna podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, by mieć pewność, że nikt tam nie czeka z nożem. Było pusto. Siąpił deszcz. To dziwne, ale pośród ściany lasu, czarnej jak najgłębsza otchłań, ujrzała dobrze widoczną drogę prowadzącą między drzewa.
Przeskoczyła parapet i wylądowała na trawie. Odwróciła się, spojrzała do wnętrza pokoju i zamarła. W miejscu, gdzie prawdopodobnie znajdowały się drzwi łazienki, tuż przy podłodze, dostrzegła linię nieco jaśniejszą niż reszta pokoju. Jakby ktoś tam czekał w środku z włączoną latarką. Chciała krzyknąć, ostrzec ich, ale było za późno.
Drzwi otworzyły się i wybiegł przez nie ten dzieciak. Nie miał na sobie maski, lecz w ręku trzymał tasak, zapewne zdjęty ze ściany. Podniósł latarkę, czym oślepił Adriannę. Później widziała tylko to, na co padło światło. Tymek poleciał na szybę, pchnięty przez szaleńca. Tasak zakreślił łuk i zatrzymał się w miejscu, gdzie stała Basia. Ta złapała się dłońmi za szyję i upadła w ciemność.
Adrianna miała tylko ułamek sekundy na decyzję. Mogła uciec lub pomóc.
Morderca wyjął zakrwawiony tasak z szyi Basi i stanął nad leżącym Tymkiem. Młody mężczyzna wyciągnął dłonie i w ostatniej chwili przytrzymał rękę napastnika. Ostrze zamiast przeciąć mu twarz, tylko się o nią oparło, zostawiając kreskę krwi.
Adrianna wskoczyła do pokoju i wbiła nóż w nogę psychopaty. Ten zawył, wypuścił broń i przetoczył w kierunku ściany. Tymek ruszył za nim, chwycił łańcuch i przerzucił go przez szyję psychola. Nie zważając na to, że przyczepiony do ogniw manekin nieomal zawisł do góry nogami, Tymek wciąż zaciskał i zaciskał, aż sam zrobił się niemal fioletowy z wysiłku. W końcu, gdy ciało chłopaka zwiotczało, Tymek puścił łańcuch i usiadł na podłodze, ukrywając twarz w dłoniach.
Adrianna klęczała przy Basi, próbowała zatamować krew, lecz widziała, że nie ma na to żadnych szans. W końcu Tymek, który jako pierwszy doszedł do siebie, odciągnął ją od ciała.
– Nie ma pulsu – stwierdziła cicho.
– Wiem, nie pomożemy jej. Wynośmy się stąd.
Skinęła głową.
Wyskoczyli przez okno. Szli szybko, choć nogi Adrianny drżały, a Tymek wciąż ocierał krew z twarzy. Okrążyli budynek i dotarli na parking. Centrum Grozy za ich plecami wyglądało niczym sylwetka czarnego potwora, chwilowo zaspokojonego daniną krwi.
– Jest zasięg – powiedział Tymek i zadzwonił na numer alarmowy. Później uparł się, że wróci po koleżankę, lecz gdy zrobił trzy kroki i krew z czoła znów zalała mu oczy, zachwiał się i usiadł na asfalcie.
– Zabiliśmy go, prawda? – spytała w końcu Adrianna. Wciąż spoglądała na miejsce, z którego przyszli, spodziewając się, że zobaczy tam czarną sylwetkę.
– Tak. Jeśli wierzyć mitologii.
Zaczął majaczyć, więc odetchnęła z ulgą, słysząc syreny.
***
– Zgładzony magicznym mieczem skonał pomiędzy ścianami labiryntu – powiedział prowadzący Nocne Radio.
Tak jak i Miłosz. On też umierał. Albo już umarł. Przed oczami miał wyłącznie czerń i czuł się, jakby ktoś zawiesił go w pustce. Szyja bolała go potwornie. Noga jeszcze bardziej.
Dopadł go straszliwy pech. Wszystko doskonale zaplanował. Dostęp do gabloty w recepcji zapewnił mu klucz pana Zygmunta. Zabrał ten do trzynastki, otworzył pokój, odniósł przedmiot na miejsce, a potem wrócił i zamknął pomieszczenie od środka. Zaczaił się na ostatnich żywych. Zaatakował w momencie, gdy zostało ich dwoje, lecz jakimś cudem przegrał.
Najstraszniejsze było to, że zabił tylu ludzi zupełnie niepotrzebne. Co pomyślą jego rodzice? Czy zostanie zapamiętany jako potwór na całe wieki?
Ktoś stanął tuż obok. Dziwne, ale mimo wszechobecnej czerni Miłosz dostrzegł twarz mężczyzny. Czarnowłosy, w średnim wieku. Był to widz siedzący niedaleko niego w Kinie Grozy.
– Wstań, Asterionie – powiedział. – On pragnie cię poznać.
On? Nie miał siły zapytać, lecz nieznajomy najwidoczniej czytał w jego myślach.
– Wyjdź przez okno i spójrz w las. Ujrzysz ścieżkę, doskonale wyraźną mimo nocy. Idź nią. Reszty domyślisz się sam. Chciałbyś mnie o coś zapytać? Kim jestem? Nikim ważnym, on po prostu kazał mi tobą pokierować. Nie jestem jednym z jego upiorów – powiedział jakby ze smutkiem. – Możesz też zostać i umrzeć. Ale nie zrobisz tego, prawda? Chcesz żyć. W głębi duszy wiesz, że ty i on jesteście podobni. Zawsze chciałeś spotkać bratnią duszę, prawda? Mieć choć jednego przyjaciela.
Mimo łez zbierających się w oczach Miłosz dostrzegł kontur okna. Oparł dłonie na podłodze i wstał, zrzucając łańcuch na podłogę.
***
Policjant wszedł do karetki, w której siedzieli Tymek i Adrianna. Próbował sprawiać wrażenie zimnego profesjonalisty, ale student widział, jak trzęsie mu się broda.
– Wasza koleżanka została zabrana drugim ambulansem – poinformował mundurowy. – Lekarze przekazali mi, że ma pękniętą czaszkę oraz liczne ślady pogryzień, ale jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Tymek odetchnął z ulgą. Sam również czuł się lepiej, skaleczenie twarzy było płytkie, lecz pewnie zostanie mu blizna.
– Mamy łącznie dziewięć ciał – powiedział policjant. – Twierdzi pan, że udusił sprawcę w pokoju hotelowym numer trzynaście?
– Tak.
– Znaleźliśmy tam tylko jedne zwłoki. Kobiety.
– Uciekł – stwierdziła Adrianna. – Musicie zarządzić obławę.
– Już to zrobiliśmy. Znaleźliśmy też panią Tomczyk. Właściwie to sama do nas przyszła.
– Zapytajcie ją – zaczął Tymek – dlaczego nas zamknęła i opuściła. Niech powie, czemu umieściła w środku śmiertelnie groźną broń, szczury i jakiegoś psychola. Po co zagłuszyła telefony. I te same pytania zadajcie jej mężowi.
– Nie musi pan mnie uczyć naszej pracy – powiedział policjant. – Mimo wszystko byłoby dobrze, gdybyście mi opowiedzieli przebieg zdarzeń, zanim zostaniecie przewiezieni na obserwację do szpitala. Mamy mordercę na wolności, liczy się każda sekunda. No więc? Od początku?
I wtedy właśnie do Tymka naprawdę dotarło wszystko, co się wydarzyło. Nie musiał już myśleć logicznie, być odważny ani zdecydowany. Zakrył twarz dłońmi, powstrzymując szloch. Adrianna zbliżyła się nieco i załapała go za rękę, sama bliska płaczu.
– Za chwilę – powiedział. – Chcę najpierw zadzwonić do ojca. Uspokoić go, że nic mi nie jest.
– Poszukiwany może teraz mordować kolejne osoby – ostrzegł stróż prawa.
– Dobrze – uznał Tymek. – No więc razem z przyjacielem i jego dziewczyną przyjechaliśmy do escape roomu. To ja wybrałem ten pokój. – Znów poczuł gulę w gardle, lecz zdołał ją zdusić. – Kobieta, chyba Natalia Tomczyk, wpuściła nas do środka. Zapytajcie ją, czy dobrze się bawiła.
– Oczywiście, że zapytamy. Proszę kontynuować – poprosił policjant.
Epilog
Padał deszcz. Niezbyt intensywny, mimo to utrudniający jazdę. Daniel zwolnił nieco, gdy przejechał obok tablicy z nazwą Otumawice.
W radiu leciał Maanam. Krakowski spleen. Wsłuchując się w słowa refrenu o wietrze, które rozgoni ciemne zasłony, Daniel poczuł łzy w oczach. Ta noc zdawała się trwać całe wieki. Skłonny był uwierzyć, że już nigdy nie stanie ze słońcem twarzą w twarz.
Przełączył stację. Wyszukiwarka przemknęła przez częstotliwość osiemdziesiąt dziewięć i siedem, lecz nie zatrzymała się na niej. Tej nocy jeszcze nie. Podejrzewał jednak, że wkrótce Nocne Radio powróci.
Zwolnił do trzydziestu kilometrów na godzinę, co poskutkowało tym, że samochód za nim zamrugał długimi, a potem wyprzedził go w pełnym furii manewrze. Daniel zaczął wypatrywać byka. Linia lasu zlewała mu się w jedną czarną plamę, lecz jakimś cudem dojrzał go po chwili.
Stanął na gruntowym poboczu i włączył światła awaryjne. Czy to było to samo miejsce, w którym zatrzymał się ponad sześć lat temu? Bardzo możliwe.
Byk, a właściwie człowiek z głową byka, stał nieruchomo pod drzewem w miejscu, gdzie zaczynał się las. Daniel spoglądał na niego przez chwilę, czując dreszcze na całym ciele, a potem wyłączył światła, sprawiając, że sylwetka utonęła w mroku.
Ktoś zapukał w szybę. Daniel wzdrygnął się, zaskoczony, po czym zrobił głęboki wdech i wyszedł z auta.
Przy pojeździe stał mężczyzna w średnim wieku, wysoki i szczupły. Twarz chował pod kapturem czarnej kurtki.
– Dobry wieczór – powiedział nieznajomy. – Choć może dobra noc. Ale to brzmi jak pożegnanie. Więc jak przywitać się po północy? Język polski pokochałem kiedyś jak własny, lecz ma wiele braków.
Daniel wsłuchiwał się w jego słowa i nabrał pewności, że stoi przed nim prowadzący Nocne Radio. Brzmiał jednak inaczej niż podczas audycji, głos miał wyższy i nie tak oślizgły.
– Zrobiliśmy wszystko, czego od nas chciałeś – powiedział Daniel. – Gdzie Milenka?
– Dostaniesz ją, ale najpierw chcę z tobą porozmawiać. Musisz zrozumieć.
– Co zrozumieć?
– Pewnie myślisz, że ukartowałem to od samego początku – podjął prowadzący. – Ale to nieprawda. Nagrałeś moją audycję przypadkiem. Nigdy nie pragnąłem rozgłosu. To byłoby niemądre. Osoby takie jak ja powinny pozostać w cieniu. Są tacy, którzy dowiedziawszy się o moim istnieniu, zapragnęliby mnie zgładzić.
Mimo całej grozy Daniel chłonął każde jego słowo. Nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu porozmawiać z tym człowiekiem i dowiedzieć się czegokolwiek.
– Kim jesteś? – zapytał.
– Osobą, z którą zadarłeś na własną zgubę. Wiesz, że tej nocy w Centrum Grozy doprowadziliśmy do śmierci dziewięciu osób? Dziewięciu! Przez całe osiemdziesiąt lat, które tu mieszkam, nie zabiłem tylu ludzi. To ryzykowne. Powinienem stąd teraz odejść, ale bardzo polubiłem wioskę i moje zajęcie. Może postąpię irracjonalnie i zostanę? Ponoć najciemniej jest pod latarnią.
– Cały kraj o tobie wie.
– Nic nie wiedzą. Oczywiście mieszkańcy Otumawic będą podejrzewać, co tu zaszło, ale pozostali? Usłyszą, że nastoletni psychopata dokonał odrażającej zbrodni. Winny będzie on i kierownictwo Centrum Grozy, które mu to umożliwiło. Mając przed oczami namacalnego potwora, wszyscy uznają, że tamten gość z Nocnego Radia to tylko tandetna legenda. Bez dorzucania chrustu ognisko, które rozpaliłeś, szybko zgaśnie. Ludzie się znudzą, zapomną, znajdą ciekawsze tematy. Centrum Grozy popadnie w ruinę, na wieki pozostanie ostrzeżeniem przed tym, co dzieje się, gdy ktoś rozdrapie tajemnicę zbyt głęboko. Pewnie co jakiś czas ktoś włamie się do środka, lecz ujrzy tylko opuszczone kino, hotel i pub, królestwo zawłaszczone przez zapomnienie i szczury. A może niektórzy z nich będą przysięgać, że kątem oka widzieli rogaty cień przemykający korytarzami? Danielu, daję ci jasno do zrozumienia, byś nie burzył tego budynku ani nie sprzedawał działki. Zostaw wszystko tak, jak jest. Chyba że pójdziesz do więzienia. Nie wiem, jak w końcu umówiliście się żoną?
– Ona weźmie wszystko na siebie – wyznał z trudem. – Od kilku dni nie pojawiałem się w Centrum. Żona zezna, że samotnie wszystko zorganizowała i zamknęła tamtych ludzi. Oczywiście powie, że nie spodziewała się, że wśród odwiedzających będzie psychopata, który zacznie zabijać.
– Dlaczego tylko ona ma ponieść konsekwencje? – zapytał. – Brak ci odwagi?
– Uznaliśmy, że jeśli jedno z nas ma trafić do więzienia, to będzie ona. Oboje wiemy, że jestem lepszym rodzicem. Utrzymam naszą córkę. Natalia jest… podatna na pokusy.
– Rozumiem.
Nieznajomy machnął ręką i człowiek-byk zniknął między drzewami.
– Kim on jest? – zapytał Daniel.
– Asterion to mój nowy okaz w menażerii. Przyprowadzi twoją córkę.
– Asterion?
– Bardzo smutny przypadek, ale mam słabość do takich. To on został moim narzędziem i odegrał rolę byka. Kiedy poznasz sprawę dokładniej, uznasz, że całkiem sprawnie odtworzyłem mit. Legendę, która nie była prawdziwa, aż do dzisiejszej nocy. Minotaur budził grozę, lecz Tezeusz go zgładził, a Ariadna pomogła mu wyjść z labiryntu. Jestem ciekaw tych dwojga. Są różni, ale połączyła ich trauma i wspólny los. Być może po dzisiejszej nocy nigdy się już nie spotkają, ale kto wie, czy Amor nie wyceluje z łuku. Jeśli to zrobi, nie wróżę im powodzenia. Ona żyje chwilą i marzeniami, on wierzy w planowanie i logikę. Ona uzna go za niezdolnego do wspólnego życia tyrana. On ją za rozpieszczoną idiotkę. Któreś zostawi drugie gdzieś kiedyś na jakiejś wyspie. Choć mogę się mylić.
– Opowiadasz mi o ludziach, których nie znam – powiedział Daniel.
– Więc nie zaciekawi cię, co mam do powiedzenia o trzeciej ocalałej?
– Ani trochę.
– To dobrze, bo jest tego niewiele. – Zrobił pauzę i zaklaskał w dłonie. – Oczywiście labirynt nie powstałby bez mojego Dedala. Połączenie atrakcji w jedno to genialny pomysł. Kiedy planowałeś wprowadzić go w życie?
– Po pierwsze to miało być coś, na co uczestnicy sami się piszą – powiedział Daniel. – Miałem to uruchomić dopiero za wiele miesięcy, gdy podstawowe atrakcje spowszednieją.
– A nie sądzisz, że tak było ciekawiej? – zapytał, a w jego głosie pojawiła się ta obrzydliwa nuta znana z radia. – Naprawdę walczyli o życie. Dzięki mnie stworzyłeś grozę, do której sam nigdy nie zdołałbyś się zbliżyć.
– Jesteś chorym psychopatą – zawyrokował Daniel, coraz bardziej zdenerwowany. – Gdzie moja córka?
– Bardzo ładnie odtworzyłeś mój dom w swym pokoju ucieczek. Jednak nie wszystko się zgadzało. Nie trzymałem twojej córki w piwnicy. To byłoby okrutne.
– A gdzie?
Daniel mógłby przysiąc, że mężczyzna się uśmiecha.
– Chciałem w drzewie, ale nie miałem serca. Mieszkała ze mną, chyba mnie nawet polubiła.
Milenka wybiegła spomiędzy drzew, a chwilę po niej pojawił się byk, który znieruchomiał pod okazałą sosną. Dziewczynka rzuciła się w objęcia Daniela.
– Tato! – powiedziała podekscytowana. – Tęskniłam.
– Dobrze się czujesz? – zapytał. – Nic ci nie jest?
– Dobrze – powiedziała radosnym tonem. – Będę cię odwiedzać, wujku! – rzuciła do upiora.
– Może kiedyś jeszcze się spotkamy – powiedział do dziewczynki, a potem odwrócił zakapturzoną twarz w stronę Daniela. – Widzisz? Nie skrzywdziłbym twojego Ikara. Sam musisz pewnego dnia założyć mu skrzydła i patrzeć, jak zbytnio zbliża się do słońca.
Po tych słowach skinął na byka i obaj ruszyli w stronę lasu.
– Gdzie mama? – zapytała Milenka, wsiadając do auta.
– Mama jest zajęta. Niedługo się zobaczycie.
Kiedy zapiął ją w foteliku, długo spoglądał na jej radosną twarz.
– Na pewno nic ci nie jest? – zapytał.
– Nie. U wujka było bardzo fajnie. Miał takie stare radio. Mówił przez nie do jakiegoś byka. Może do tego, co mnie przyprowadził?
– Pewnie tak, kochanie – powiedział, znów bliski łez.
– Mnie też pozwolił. Mówił, że coś z tym bykiem robimy, ale nie zrozumiałam, co.
Odjeżdżając, Daniel spojrzał w boczne lusterko. Nie zobaczył nikogo, tylko las.