- Opowiadanie: zygfryd89 - Nocne Radio znów nadaje. Minotaur

Nocne Radio znów nadaje. Minotaur

Jest to trze­cie opo­wia­da­nie o Noc­nym Radiu. Zna­jo­mość po­przed­nich nie jest ko­niecz­na, ale jeśli ktoś nie zna, to za­pra­szam do prze­czy­ta­nia lub od­słu­cha­nia w formie świetnie nagranego audiobooka:

Po­chwa­ła ciszy → TEKST AU­DIO­BO­OK

Lo­re­lei → TEKST AU­DIO­BO­OK

 

Wra­ca­jąc do Mi­no­tau­ra, po­dzię­ko­wa­nia dla HOL­LY­HEL­L91 i AM­BUSH za betę.

 

Tekst do­stęp­ny rów­nież w wer­sji PDF, MOBI i EPUB.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nocne Radio znów nadaje. Minotaur

Pro­log

W po­wie­trzu uno­si­ła się mgła. Nie bar­dzo gęsta, mimo to utrud­nia­ją­ca jazdę. Do­cho­dzi­ła druga w nocy. Od do­brych paru chwil nie mi­nę­li żad­ne­go auta. Da­niel zwol­nił nieco, gdy prze­je­cha­li obok ta­bli­cy z nazwą ja­kiejś miej­sco­wo­ści.

Z cicho gra­ją­ce­go radia są­czy­ła się Luc­cio­la Ma­ana­mu, na­da­jąc rze­czy­wi­sto­ści po­smak snu.

– Mo­żesz mi wy­ja­śnić pewną spra­wę? – Da­niel za­py­tał żonę. – Dla­cze­go na na­szym kon­cie oszczęd­no­ścio­wym bra­ku­je trzech ty­się­cy?

Na­ta­lia długo my­śla­ła nad od­po­wie­dzią.

– Oddam – za­pew­ni­ła w końcu.

– Nie, nie od­dasz. Prze­gra­łaś już wszyst­ko?

– Prze­gra­łam? – obu­rzy­ła się. – Mama po­trze­bo­wa­ła pie­nię­dzy na ad­wo­ka­ta. Po­ży­czy­łam jej. Na pewno zwró­ci.

– Jeśli znów masz pro­blem – sta­rał się mówić ła­god­nie – to po­wiedz, po­mo­gę ci.

Luc­cio­la, Luc­cio­la, Luc­cio­la. On znowu woła mnie po­przez wiatr.

– Nie lubię tej pio­sen­ki – stwier­dzi­ła Na­ta­lia i na­ci­snę­ła guzik radia, wy­szu­ku­jąc ko­lej­ną sta­cję.

Ta po­ja­wi­ła się po chwi­li. Wy­świe­tlacz wska­zy­wał czę­sto­tli­wość osiem­dzie­siąt dzie­więć i sie­dem.

– …że au­dy­cja mo­gła­by być ko­lej­nym od­cin­kiem Be­stia­riu­sza, lecz to nie­praw­da – oznaj­mił męż­czy­zna z radia. Mówił po­wo­li, ni­skim gło­sem. Da­niel za­sta­na­wiał się, kto za­trud­nił do tej pracy czło­wie­ka, który brzmi jak upiór na­da­ją­cy z trum­ny. – To, o czym chcę po­roz­ma­wiać, wy­kra­cza poza zwy­kły opis be­stii. Za­pra­szam na Mi­no­tau­ra.

– Chcę znać praw­dę – na­le­gał Da­niel. – Jeśli wró­ci­łaś do gra­nia…

– Nie wró­ci­łam – od­par­ła i pod­gło­śni­ła radio.

W tej samej chwi­li z gło­śni­ków do­bie­gły dźwię­ki lasu – na tle szumu drzew sły­chać było od­gło­sy zwie­rząt – wył wilk, po­hu­ki­wa­ła sowa, dzię­cioł gło­śno stu­kał o pień. Na samym końcu coś za­ry­cza­ło do­no­śnie.

Da­niel na­tych­miast zmniej­szył gło­śność.

– Obu­dzi Mi­len­kę – ostrzegł, lecz było już za późno.

Dziew­czyn­ka, do tej pory smacz­nie śpią­ca w fo­te­li­ku na tyl­nym sie­dze­niu, za­pła­ka­ła gło­śno.

– Nocne Radio znów na­da­je – za­ko­mu­ni­ko­wał z od­bior­ni­ka jakiś sta­ru­szek.

– Za­trzy­maj się – po­wie­dzia­ła Na­ta­lia. – Uspo­ko­ję ją.

Da­niel sta­nął na grun­to­wym po­bo­czu i dla bez­pie­czeń­stwa włą­czył świa­tła awa­ryj­ne. Jego żona wy­sia­dła, wzię­ła có­recz­kę na ręce i za­czę­ła spa­ce­ro­wać tuż przy sa­mo­cho­dzie.

Nie mając nic lep­sze­go do ro­bo­ty, Da­niel sku­pił się na au­dy­cji.

– Wszy­scy znamy wi­ze­ru­nek Mi­no­tau­ra z grec­kiej mi­to­lo­gii – stwier­dził nie­zna­jo­my z radia. – Syn kró­lo­wej Krety Pa­zy­fae i ma­je­sta­tycz­ne­go byka ze­sła­ne­go przez Po­sej­do­na. Ży­wią­cy się ludź­mi po­twór za­miesz­ku­ją­cy la­bi­rynt pod pa­ła­cem w Knos­sos. Zgła­dzo­ny przez swą nie­do­szłą ofia­rę. – Zro­bił długą pauzę. – Ta hi­sto­ria, choć wspa­nia­ła, to bujda. Nie było żad­ne­go la­bi­ryn­tu pod pa­ła­cem. Mi­noj­czy­cy wy­bu­do­wa­li go obok.

Da­niel spoj­rzał w lu­ster­ko. Na­ta­lia po­wo­li ko­ły­sa­ła Mi­len­kę.

– La­bi­rynt był drew­nia­ny – pod­jął pro­wa­dzą­cy au­dy­cję. – A w jego ko­ry­ta­rzach cza­iła się groza o wiele bar­dziej róż­no­rod­na niż jeden ro­ga­ty po­twór. Mor­der­cy o za­ma­sko­wa­nych twa­rzach, okrut­ne pu­łap­ki, dzi­kie zwie­rzę­ta – lwy, ty­gry­sy, wilki. Ow­szem, zda­rza­ły się byki. Cza­sem hy­bry­dy ludzi i zwie­rząt. Czy był tam czło­wiek-byk? Nie je­stem prze­ko­na­ny. – Ko­lej­na pauza. – Za­py­ta­cie, po co kto­kol­wiek miał­by tam wcho­dzić? Od­po­wiedź jest pro­sta. By po­czuć grozę i zmie­rzyć się ze stra­chem. Uwa­ża­cie, że to głu­pie? Czym więc róż­ni­li się oni od dzi­siej­szych ludzi, któ­rzy cho­dzą do kina na hor­ro­ry, dają się za­my­kać w trum­nach usta­wio­nych w po­ko­jach ucie­czek czy zwie­dza­ją nocą na­wie­dzo­ne miej­sca? Albo słu­cha­ją tego radia?

– Hej, pomóż mi z tym fo­te­li­kiem – wy­szep­ta­ła przez okno Na­ta­lia.

Da­niel wy­szedł z auta i de­li­kat­nie umie­ścił có­recz­kę na tyl­nym sie­dze­niu. Spała. Ota­cza­ją­ca ich mgła zgęst­nia­ła, przez co cały świat wy­da­wał się po­grą­żo­ny we śnie. Od po­cząt­ku po­sto­ju nie mi­nę­ło ich żadne auto.

Z wnę­trza po­jaz­du wciąż dało się sły­szeć cichą au­dy­cję, lecz trud­no było roz­róż­nić słowa.

Na­ta­lia nagle spoj­rza­ła we mgłę.

– Co jest? – za­py­tał.

Wtedy też to usły­szał. Bar­dzo cięż­kie kroki i świsz­czą­cy od­dech. Coś się zbli­ża­ło. Po­czuł dłoń żony za­ci­ska­ją­cą się na ra­mie­niu.

Naj­pierw z mgły wy­ło­ni­ły się rogi. Po chwi­li pysk zwie­rzę­cia z okrą­głym kół­kiem prze­wie­szo­nym przez noz­drza. Byk kro­czył po­wo­li, wpa­trzo­ny w nich ni­czym w ma­ta­do­ra na are­nie.

– Do auta, po­wo­li – szep­nął Da­niel.

Ru­szy­li jed­no­cze­śnie. Zwierz za­ry­czał. Męż­czy­zna do­padł do sie­dze­nia kie­row­cy, za­mknął drzwi, upew­nił się, że Na­ta­lia jest w środ­ku i ru­szył z pi­skiem opon.

Ja­kieś auto za­trą­bi­ło gło­śno i zje­cha­ło na drugi pas. Cudem unik­nę­li zde­rze­nia. Mi­len­ka znów się obu­dzi­ła i za­czę­ła pła­kać.

W bocz­nym lu­ster­ku wi­dział, jak byk bie­gnie za nimi jesz­cze przez trwa­ją­cą wiecz­ność chwi­lę, po czym znika we mgle.

– …przy­nie­sie­nie z la­bi­ryn­tu głowy in­ne­go gra­cza – roz­wo­dził się upior­ny męż­czy­zna w radiu – było punk­to­wa­ne naj­wy­żej i zbli­ża­ło do ty­tu­łu Mi­no­tau­ra.

Na­ta­lia wy­cią­gnę­ła rękę, lecz Da­niel nie po­zwo­lił zmie­nić roz­gło­śni. Stał się świad­kiem cze­goś dziw­ne­go, mu­siał to spraw­dzić.

Po kilku mi­nu­tach ich có­recz­ka za­snę­ła, a radio, na­da­ją­ce coraz bar­dziej ma­ka­brycz­ne ob­ra­zy za­ba­wy sta­ro­żyt­nych miesz­kań­ców Krety, zmie­ni­ło się w szum. Naj­wi­docz­niej była to au­dy­cja re­gio­nal­na.

– To co z tymi trze­ma ty­sią­ca­mi? – za­py­tał po­now­nie.

 

***

 

Kiedy wró­ci­li do domu, Na­ta­lia uło­ży­ła có­recz­kę do snu i sama za­mknę­ła się w sy­pial­ni. Da­niel tym­cza­sem udał się do pra­cow­ni i wyjął z kie­sze­ni dyk­ta­fon. Nie przy­dał się. Ko­bie­ta do ni­cze­go się nie przy­zna­ła. Cóż, w końcu zdo­bę­dzie do­wo­dy po­trzeb­ne przy roz­wo­dzie.

Nagle coś przy­szło mu do głowy. Pod­łą­czył urzą­dze­nie do kom­pu­te­ra i sko­pio­wał plik. Na­ło­żył słu­chaw­ki, wy­ciął z na­gra­nia wszyst­ko poza au­dy­cją i prze­słu­chał ją jesz­cze raz.

Co to było za radio? Kto pro­wa­dził tę au­dy­cję? Mu­siał się do­wie­dzieć.

Wrzu­cił na­gra­nie do in­ter­ne­tu.

 

Część pierw­sza

Owoc pracy De­da­la

 

Sześć lat póź­niej.

 

Mi­łosz

Mi­łosz prze­ga­pił so­bot­nią au­dy­cję Noc­ne­go Radia, więc w nie­dziel­ny po­ra­nek od­szu­kał ją na Spo­ti­fy'u. Za­mknął się w po­ko­ju, opu­ścił ro­le­ty, by uzy­skać choć na­miast­kę kli­ma­tu nocy, i we­tknął w uszy słu­chaw­ki.

Naj­pierw Be­stia­riusz, w któ­rym pro­wa­dzą­cy oma­wiał ko­lej­ne okle­pa­ne stra­szy­dło z wie­rzeń daw­nych Sło­wian. Póź­niej uszy Mi­ło­sza za­ata­ko­wa­ła re­kla­ma mar­ke­tu AGD – rów­nie gło­śna jak głu­pia, wdar­ła się w trans­mi­sję z gra­cją ta­ra­nu. Po po­wro­cie pro­wa­dzą­cy prze­czy­tał gra­fo­mań­skie opo­wia­da­nie dzie­ją­ce się na Dzi­kim Za­cho­dzie, w któ­rym fik­cyj­ne ple­mię In­dian or­ga­ni­zo­wa­ło wy­myśl­ne rze­zie bia­łych. Wszyst­ko za­koń­czy­ły Ma­ka­brycz­ne Cie­ka­wost­ki, cał­kiem udane, po­rów­nu­jąc do wcze­śniej­sze­go ba­dzie­wia.

Oczy­wi­ście to nie było praw­dzi­we Nocne Radio, a je­dy­nie atra­pa, ko­mer­cyj­na papka, którą sprze­da­wał Da­niel Tom­czyk. Mi­łosz miał czter­na­ście lat, więc nigdy nie sły­szał na żywo au­ten­tycz­ne­go Noc­ne­go Radia. Kiedy nada­wa­ło, był zbyt mały na takie rze­czy. Póź­niej uci­chło. W in­ter­ne­cie krą­ży­ło je­dy­nie kilka za­cho­wa­nych au­dy­cji na­gra­nych przez Tom­czy­ka, lecz je aku­rat chło­pak znał na pa­mięć.

Apli­ka­cja sama wy­bra­ła ko­lej­ne na­gra­nie – naj­now­szy wy­wiad z czło­wie­kiem, który za to wszyst­ko od­po­wia­dał. Mi­łosz po­sta­no­wił po­słu­chać go w dro­dze do Cen­trum Grozy.

Był ładny mar­co­wy dzień i wio­ska wy­grze­wa­ła się w słoń­cu. W ostat­nich la­tach licz­ba miesz­kań­ców zna­czą­co wzro­sła, po­wsta­ły nowe drogi, ka­na­li­za­cja, licz­ne domy, wy­bu­do­wa­no nawet śred­niej wiel­ko­ści su­per­mar­ket, a małą ka­pli­cę za­stą­pił praw­dzi­wy ko­ściół. Mimo to Cen­trum Grozy wy­da­wa­ło się czymś nie­do­rzecz­nym, takie obiek­ty lo­ko­wa­no wy­łącz­nie w du­żych mia­stach.

Mi­łosz włą­czył wy­wiad i wsłu­chał się w to, co ma do po­wie­dze­nia Tom­czyk.

– Za­cznij­my od tego, czym w ogóle było ory­gi­nal­ne Nocne Radio? – za­py­ta­ła dzien­ni­kar­ka o wy­so­kim, de­ner­wu­ją­cym gło­sie.

– To re­gio­nal­ne au­dy­cje, które dało się zła­pać w Otu­ma­wi­cach i oko­li­cy tej wsi – za­czął wy­ja­śniać Da­niel Tom­czyk. – Pierw­sze re­la­cje, na które na­tra­fi­łem, się­ga­ją lat pięć­dzie­sią­tych, ale moż­li­we, że radio nada­wa­ło jesz­cze wcze­śniej. Dzia­ła­ło przez ko­lej­ne de­ka­dy. Nikt nie wie, skąd nada­wa­ło ani kim był pro­wa­dzą­cy je męż­czy­zna. Pro­gram po­ja­wiał się bar­dzo nie­re­gu­lar­nie.

– Co dało się w nim usły­szeć?

– Au­dy­cje były dziw­ne, nie­po­ko­ją­ce, czę­sto ma­ka­brycz­ne. Ten, kto je re­ali­zo­wał, zręcz­nie mie­szał fakty ze swo­imi wy­my­sła­mi, kreu­jąc prze­ra­ża­ją­ce wizje. Prze­waż­nie zaj­mo­wał się hi­sto­rią, li­te­ra­tu­rą i mu­zy­ką.

– Lu­dzie chęt­nie ich słu­cha­li? – za­py­ta­ła ko­bie­ta.

– Nie­któ­rzy, lecz dla więk­szo­ści miesz­kań­ców był to temat tabu. Bali się tego radia. Twier­dzi­li, że różne wy­pad­ki, na­pa­ści, cza­sem nawet zgony, które miały miej­sce na prze­strze­ni lat, były po­wią­za­ne z ra­mów­ką. Jeśli ktoś jest za­in­te­re­so­wa­ny po­szcze­gól­ny­mi przy­pad­ka­mi, za­pra­szam do mojej książ­ki za­ty­tu­ło­wa­nej Nocne Radio. Hi­sto­ria na­wie­dzo­nej au­dy­cji.

– Pan rów­nież sły­szał je na żywo, praw­da?

– Ow­szem, sześć lat temu, prze­jeż­dża­jąc z żoną przez Otu­ma­wi­ce, na­tra­fi­łem na bar­dzo dziw­ną au­dy­cję.

– O czym?

– Do­ty­czy­ła hi­sto­rii sta­ro­żyt­nej.

– Czy stało się wów­czas coś nie­zwy­kłe­go? – do­cie­ka­ła dzien­ni­kar­ka.

– Nie – od­parł Tom­czyk po chwi­li na­my­słu. – Żad­nych zjaw, upio­rów, po­two­rów. Opu­ści­łem wio­skę, a po­nie­waż na­gra­łem tę au­dy­cję, upu­blicz­ni­łem ją. Póź­niej wie­lo­krot­nie wra­ca­łem do Otu­ma­wic, by roz­ma­wiać z miesz­kań­ca­mi. Po­lo­wa­łem na Nocne Radio. Udało mi się zdo­być ko­lej­ne na­gra­nia. Lu­dzie z ca­łe­go kraju pod­ła­pa­li temat, moje fil­mi­ki na YouTu­bie przy­cią­ga­ły ty­sią­ce wi­dzów. Wtedy strasz­ne radio prze­sta­ło nada­wać i mil­czy do dziś.

– Pro­wa­dzą­cy, który prze­ra­żał ludzi, sam zląkł się po­pu­lar­no­ści?

– Być może. Choć bar­dziej praw­do­po­dob­ne, że ten czło­wiek zmarł. Skoro zaj­mo­wał się tym od sie­dem­dzie­się­ciu lat, mu­siał być bar­dzo wie­ko­wy.

– Nie bał się pan? – dzien­ni­kar­ka za­py­ta­ła zu­peł­nie po­waż­nie. – Co, jeśli Nocne Radio pro­wa­dził praw­dzi­wy upiór?

– Wów­czas – Tom­czyk się za­śmiał – chciał­bym mu za­su­ge­ro­wać, że czasy się zmie­ni­ły i po­wi­nien prze­nieść się do sieci.

Dzien­ni­kar­ka rów­nież za­chi­cho­ta­ła, choć nieco ner­wo­wo.

– Re­ak­ty­wo­wał pan Nocne Radio?

– Tak, w każdą środę i so­bo­tę o dwu­dzie­stej dru­giej pro­wa­dzę au­dy­cje na żywo. Do­stęp­ne we wszyst­kich me­diach spo­łecz­no­ścio­wych. Za­in­te­re­so­wa­ni mogą rów­nież od­wie­dzić mój sklep in­ter­ne­to­wy, a nie­dłu­go w Otu­ma­wi­cach otwie­ram Cen­trum Grozy, mój naj­więk­szy pro­jekt.

Mi­łosz wi­dział już rze­czo­ny bu­dy­nek. Trzy wiel­kie, czar­ne pro­sto­pa­dło­ścia­ny wci­śnię­te mię­dzy las a su­per­mar­ket. Duży par­king zdra­dzał opty­mizm in­we­sto­ra. We­wnątrz wciąż pro­wa­dzo­no prace wy­koń­cze­nio­we, lecz z per­spek­ty­wy ulicy ca­łość pre­zen­to­wa­ła się na­praw­dę im­po­nu­ją­co. Nad wej­ściem, na czar­nej fa­sa­dzie, widać było duże złote li­te­ry – CEN­TRUM GROZY, przy­ozdo­bio­ne tru­pią czasz­ką i pa­ją­kiem.

– To bę­dzie miej­sce, które każdy fan hor­ro­rów po­wi­nien od­wie­dzić – uznał Tom­czyk. – W środ­ku znaj­dzie się pub, w któ­rym bę­dzie można po­sie­dzieć i wypić strasz­nie dobre trun­ki, poza tym kino o re­per­tu­arze skła­da­ją­cym się wy­łącz­nie z hor­ro­rów i thril­le­rów, Hotel Grozy, gdzie noc do­star­czy nie­za­po­mnia­nych wra­żeń, a także esca­pe room o te­ma­ty­ce Noc­ne­go Radia. Otwie­ra­my za trzy ty­go­dnie, poza po­ko­jem, który mu­si­my do­pra­co­wać. Ten ruszy za pół­to­ra mie­sią­ca.

– Za­pra­sza­my więc do Cen­trum Grozy – po­wie­dzia­ła dzien­ni­kar­ka, koń­cząc wy­wiad.

Mi­łosz wyjął słu­chaw­ki z uszu.

Z chę­cią spraw­dził­by ten Hotel Grozy, lecz pew­nie nie bę­dzie go stać. Nigdy nie był w esca­pe ro­omie. Cho­dzi­ło się tam w gru­pach, a on nie miał kum­pli, któ­rych mógł­by za­pro­sić. Sa­mot­ne sie­dze­nie w pubie przy oran­ża­dzie wy­da­wa­ło się ża­ło­sne. Więc zo­sta­je kino. Uwiel­biał hor­ro­ry. Czy czter­na­sto­lat­ka wpusz­czą do środ­ka?

Zza bu­dyn­ku wy­ło­ni­ła się ostat­nia osoba, którą pra­gnął spo­tkać. Woj­tek w to­wa­rzy­stwie dwóch star­szych kum­pli.

– Co tam, zje­bie? – za­wo­łał do Mi­ło­sza. – Pla­nu­jesz się za­trud­nić w Cen­trum Grozy jako po­twór? Z twoją mordą wezmą cię od razu.

Chło­pak za­go­to­wał się ze zło­ści, lecz nie od­po­wie­dział. Wie­dział, że Woj­tek nic mu nie zrobi.

Nie­na­wi­dzi­li się od za­wsze. Za­czę­ło się w pierw­szej kla­sie. Mi­łosz nie­raz mu­siał oddać śnia­da­nie lub wra­cać do domu bez kurt­ki, którą ukrył jego prze­śla­dow­ca. Z cza­sem po­ja­wi­ły się coraz gor­sze wy­zwi­ska, a także kop­nia­ki i ude­rze­nia, po któ­rych zo­sta­wa­ły fi­ole­to­we si­nia­ki.

Los jed­nak chciał, że Mi­łosz rósł zde­cy­do­wa­nie szyb­ciej niż jego ró­wie­śni­cy. Po­ma­ga­jąc w go­spo­dar­stwie stry­ja, na­brał też siły. W końcu rok temu Woj­tek do­stał to, na co za­słu­żył – sier­po­wy tak silny, że zalał się krwią z roz­bi­te­go łuku brwio­we­go i upadł na szkol­ną pod­ło­gę. Ależ była afera! Wy­cho­waw­czy­ni we­zwa­ła ro­dzi­ców Mi­ło­sza. Ci uka­ra­li syna. Nigdy im tego nie wy­ba­czył.

Nie ża­ło­wał swo­je­go uczyn­ku. To było wspa­nia­łe. Kiedy mu przy­wa­lił, czuł unie­sie­nie, zu­peł­nie jakby wy­rwał się przy­cia­snej klat­ki, któ­rej nigdy nie miał na­dziei opu­ścić. Wszy­scy wie­dzie­li, że jest wiel­ki i brzyd­ki, ale wtedy zro­zu­mie­li, że jest też silny i gwał­tow­ny. Spra­wia­ło mu to przy­jem­ność.

Kiedy spra­wa nieco uci­chła, prze­śla­dow­ca i dwa sta­ran­nie wy­se­lek­cjo­no­wa­ne przy­du­pa­sy za­cza­ili się na chło­pa­ka w dro­dze do szko­ły. Nie dał się wziąć łatwo, bitwa była długa i bru­tal­na. Wszy­scy czte­rej wy­szli z niej tak po­tur­bo­wa­ni, że od tam­te­go czasu Woj­tek nie tknął go nawet pal­cem. Jed­nak wciąż ata­ko­wał wer­bal­nie.

– Moja ku­zyn­ka bę­dzie pra­co­wać w tym kinie – po­chwa­lił się Mi­ło­szo­wi. – Wpu­ści mnie od ręki. Jak ty się po­ka­żesz, każe cię wy­je­bać z ko­lej­ki.

Mi­łosz osten­ta­cyj­nie wsa­dził słu­chaw­ki z po­wro­tem do uszu.

– Sły­sza­łem ostat­nio plot­kę – cią­gnął Woj­tek. – Cie­ka­wą taką. Mam ci po­wie­dzieć? Kiw­nij, że chcesz.

Nie chciał. Po­ka­zał środ­ko­wy palec i od­szedł, wta­pia­jąc się w stru­mień ludzi wy­cho­dzą­cych z ko­ścio­ła. Jesz­cze przez chwi­lę trząsł się ze zde­ner­wo­wa­nia. Czy po­wi­nien mu przy­wa­lić jesz­cze raz? Tak mocno, by za­mknął gębę na dobre? Dla­cze­go takie kre­atu­ry cho­dzi­ły po ziemi? Może gdyby Nocne Radio wciąż nada­wa­ło, pro­wa­dzą­cy za­jął­by się po­dob­ny­mi ele­men­ta­mi?

Kiedy nieco ochło­nął, po­sta­no­wił po­szwen­dać się jesz­cze tro­chę po wio­sce.

Włą­czył ko­lej­ne na­gra­nie Tom­czy­ka, tym razem pod­cast.

 

***

 

Oj­ciec jak zwy­kle sie­dział przy kom­pu­te­rze. Nie od­ry­wa­jąc wzro­ku od mo­ni­to­ra, opie­przył Mi­ło­sza za to, że kręci się po oko­li­cy jak menel, za­miast wziąć się za naukę.

– Mam na­dzie­ję, że nie zbli­ża­łeś się do Cen­trum Grozy? – za­py­tał.

– Nie – od­parł, lecz oj­ciec mu­siał coś wy­czy­tać w jego minie.

– To nie są żarty z tym Noc­nym Ra­diem – od­parł po­waż­nie.

Mi­łosz po­ki­wał głową i od­szedł, wie­dząc, co tam­ten ma na myśli. Mó­wio­no, że stryj Kac­per prze­żył w mło­do­ści jakąś strasz­ną hi­sto­rię zwią­za­ną z na­wie­dzo­ną au­dy­cją. Szcze­gó­łów oczy­wi­ście nikt nie chciał wy­ja­wić, lecz to po tym wy­da­rze­niu miały mu zo­stać bli­zny w oko­li­cach ust. Chło­piec lubił stry­ja, uwa­żał go za je­dy­ną bli­ską osobę, który za­zwy­czaj nie za­cho­wu­je się jak dupek. Co cie­ka­we, po­dob­ne szra­my miała ponoć cio­cia Ania, lecz jej nie wi­dział od lat.

Raz zna­lazł w sobie od­wa­gę i za­py­tał stry­ja o Nocne Radio. Było to nie­dłu­go po tym, jak usły­sze­li o pla­nach bu­do­wy Cen­trum Grozy.

– Da­niel Tom­czyk to naj­więk­szy idio­ta na świe­cie – stwier­dził męż­czy­zna. – Myśli, że wy­grał, prze­pę­dził tam­te­go czło­wie­ka, czy czym­kol­wiek on jest. Nie wie, z czym za­darł. Pro­wa­dzą­cy po­wró­ci, a wtedy Tom­czyk zo­ba­czy praw­dzi­wą grozę, a nie te jar­marcz­ne sztucz­ki.

– A ty sły­sza­łeś kie­dyś Nocne Radio na żywo? – za­py­tał chło­piec.

– Tak – po­wie­dział po chwi­li. – Ale nie ma tu nic do opo­wia­da­nia. Cza­sem le­piej za­milk­nąć.

Mimo za­pew­nień krew­ne­go o nie­uchron­nym końcu Tom­czy­ka nic ta­kie­go nie na­stę­po­wa­ło. Pan Da­niel pisał książ­ki, pu­bli­ko­wał filmy. Po­ko­nał Nocne Radio, ujarz­mił je i prze­jął. Wy­pu­ścił na świat.

Mi­łosz po­dzi­wiał go i nie cier­piał jed­no­cze­śnie. A nade wszyst­ko mu za­zdro­ścił. Męż­czy­zna był przy­stoj­ny, bo­ga­ty, miał pięk­ną żonę, uro­czą có­recz­kę, pracę, w któ­rej robił to, co ko­chał. Skoro za­darł z Noc­nym Ra­diem, był też bar­dzo od­waż­ny.

Mi­łosz miał na­dzie­ję, że kie­dyś i on za­słu­ży, by być na ustach wszyst­kich.

 

***

 

Tuż przed pół­no­cą zga­sił świa­tło w po­ko­ju, wsko­czył do łóżka i włą­czył na te­le­fo­nie se­rial o na­wie­dzo­nym domu. Zo­sta­ły mu trzy od­cin­ki do końca se­zo­nu.

Za­snął w po­ło­wie epi­zo­du.

Obu­dził się póź­niej i spoj­rzał na roz­ła­do­wa­ny te­le­fon. Mu­siał go pod­łą­czyć do prądu, bo jutro…

I wtedy coś usły­szał. Od­ru­cho­wo do­tknął uszu. Były puste. Usiadł na łóżku i wy­tę­żył uwagę.

Słowa brzmiały wy­raź­nie.

 

Ad­rian­na

Re­cep­cja ską­pa­na była w mroku. Z pęk­nięć na ścia­nach wy­cho­dzi­ły cegły, a je­dy­ne okno skry­wa­ło się za grubą za­sło­ną. Ad­rian­na i Basia po­de­szły do drew­nia­ne­go biur­ka, za któ­rym sie­dział wie­ko­wy re­cep­cjo­ni­sta. Wa­liz­ki, wcze­śniej gło­śno stu­ka­ją­ce o par­kiet, uci­chły na sta­rym dy­wa­nie.

– Trud­no uwie­rzyć, że to miej­sce ma kilka mie­się­cy, co nie? – po­wie­dzia­ła Basia.

Sta­rzec pod­niósł wzrok znad ga­ze­ty. Za jego ple­ca­mi wi­sia­ły klu­cze oraz obraz przed­sta­wia­ją­cy dziec­ko w ciem­nym lesie.

– Dzień dobry – przy­wi­ta­ła się Ad­rian­na. – Mamy re­zer­wa­cję na pokój osiem. Jutro na dzie­więć, a po­ju­trze na trzy.

– Osiem – po­wtó­rzył dzia­dek. Miał na sobie bor­do­wą ka­mi­zel­kę z lo­giem Cen­trum Grozy. – Mu­zycz­ny. Pro­szę o dowód.

Męż­czy­zna spi­sał dane i wydał im klucz, co spo­wo­do­wa­ło, że Basia uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– Kilka in­for­ma­cji dla was – ode­zwał się re­cep­cjo­ni­sta. – Nikt nie wej­dzie do wa­sze­go po­ko­ju, nie bę­dzie też was pod­glą­dał, ale przy­szy­ko­wa­ne są różne nie­spo­dzian­ki. W nocy bę­dzie strasz­nie. Tu macie za­wiesz­kę. Jeśli prze­ra­zi­cie się za bar­dzo, daj­cie ją na klam­kę, wtedy wam od­pu­ści­my. Każdy pokój ma też ta­jem­ni­cę do od­kry­cia.

– Jest ich dwa­na­ście, praw­da? – za­py­ta­ła Ad­rian­na. – Dla­cze­go więc ga­blo­ta mie­ści trzy­na­ście klu­czy?

– Trzy­nast­ka jest nie­do­stęp­na – od­parł sta­ru­szek. – Nie zbli­żaj­cie się do niej.

– Uuu – za­mru­cza­ła Basia. – Nie­po­ko­ją­ce.

– Mo­że­cie panie zmie­nić pokój na dzie­wiąt­kę jutro od dwu­na­stej. Życzę mi­łe­go po­by­tu.

Ad­rian­na cyk­nę­ła zdję­cie re­cep­cji i udały się we wska­za­nym kie­run­ku. W Ho­te­lu Grozy wszyst­kie po­miesz­cze­nia znaj­do­wa­ły się na par­te­rze. Ciem­ny ko­ry­tarz w kształ­cie li­te­ry L wy­peł­nia­ły ko­lej­ne drew­nia­ne drzwi. Ko­bie­ty szyb­ko od­na­la­zły numer osiem.

– Tam jest trzy­nast­ka – po­wie­dzia­ła Basia, wska­zu­jąc ko­niec ko­ry­ta­rza. – Po­pa­trzy­my?

Po­de­szły do so­lid­nych, dę­bo­wych drzwi. Ad­rian­na chwy­ci­ła mo­sięż­ną klam­kę. Za­mknię­te. Za­uwa­ży­ła dziur­kę od klu­cza. Czu­jąc bar­dziej cie­ka­wość i eks­cy­ta­cję niż strach, uklę­kła i przy­ło­ży­ła oko.

Wnę­trze po­ko­ju oświe­tla­ło okno wy­cho­dzą­ce na las. W polu wi­dze­nia zna­la­zło się też łóżko, szaf­ka nocna i ka­wa­łek szafy. Wy­strój – nie­dzi­siej­szy i su­ro­wy – spra­wiał nie­przy­ja­zne wra­że­nie, lecz poza tym w środ­ku nie było ni­cze­go strasz­ne­go.

– Chcesz zo­ba­czyć? – za­py­ta­ła Basię, lecz ta po­krę­ci­ła głową. Czyż­by już za­czę­ła opusz­czać ją od­wa­ga? – To wszyst­ko na niby, pa­mię­taj o tym.

Ktoś za­pu­kał ze środ­ka po­ko­ju numer trzy­na­ście. Obie od­sko­czy­ły, Basia pi­snę­ła. Przez chwi­lę pa­trzy­ły to na drzwi, to na sie­bie, po czym ro­ze­śmia­ły się nie­mal jed­no­cze­śnie.

Ad­rian­na po­zna­ła Basię ledwo kilka go­dzin temu. Pierw­sza z ko­biet była blo­ger­ką ho­te­lo­wą, jeź­dzi­ła po Pol­sce, od­wie­dza­ła ko­lej­ne miej­sca i opi­sy­wa­ła je w sieci. Gdy tylko usły­sza­ła o Cen­trum Grozy, uzna­ła, że musi wy­ku­pić w nim pokój. A po­nie­waż tro­chę bała się no­co­wać sa­mot­nie, zor­ga­ni­zo­wa­ła kon­kurs wśród czy­tel­ni­ków, a wła­ści­wie czy­tel­ni­czek, któ­re­go głów­ną na­gro­dą było to­wa­rzy­sze­nie jej w ten nie­zwy­kły week­end. Wy­gra­ła Basia, wier­na fanka jej wpi­sów i cał­kiem sym­pa­tycz­na młoda ko­bie­ta.

We­szły do po­ko­ju numer osiem, który oka­zał się mu­zycz­ny nie tylko z nazwy. Pod ścia­ną stało pia­ni­no i skó­rza­ny ta­bo­ret. Na ścia­nach wi­sia­ły por­tre­ty kom­po­zy­to­rów o ob­li­czach na tyle zna­nych, że nawet Ad­rian­na ich roz­po­zna­ła – Cho­pin, Beetho­ven i Mo­zart. Wszę­dzie wa­la­ły się nuty, książ­ki o te­ma­ty­ce mu­zycz­nej i płyty wi­ny­lo­we.

– Nie ma te­le­wi­zo­ra – za­uwa­ży­ła Basia.

– Ale jest gra­mo­fon. Spójrz, zo­sta­wi­li na nim jakąś kart­kę!

– Hasło do Wi-Fi?

– Nie. – Ad­rian­na za­czę­ła czy­tać na głos. – Pokój, w któ­rym przyj­dzie wam spę­dzić noc, na­le­żał nie­gdyś do zna­ne­go kom­po­zy­to­ra Al­ber­ta von Spien­ba­ka. Za­sły­nął on z nie­zwy­kłych kon­cer­tów for­te­pia­no­wych, wy­staw­ne­go życia i mi­ło­ści do ko­biet. W roku ty­siąc dzie­więć­set dwu­dzie­stym dzie­wią­tym wy­stą­pił w Wied­niu, gdzie za­grał pre­mie­ro­wy re­per­tu­ar o na­zwie Spec­to. Ci, któ­rzy słu­cha­li po­ka­zu, uzna­li, że to naj­cu­dow­niej­sza mu­zy­ka kie­dy­kol­wiek skom­po­no­wa­na przez czło­wie­ka. Nie­ste­ty, von Spien­bak nigdy nie po­dzie­lił się nu­ta­mi ani nie po­wtó­rzył tego kon­cer­tu. Kilka dni póź­niej za­gi­nął i do dziś nie wia­do­mo, co się z nim stało.

– Spec­to zna­czy pa­trzeć po ła­ci­nie – po­wie­dzia­ła Basia. – Wy­go­oglo­wa­łam. To co ro­bi­my? Szu­ka­my go­ścia?

– Roz­pa­kuj­my się naj­pierw – po­pro­si­ła Ad­rian­na. – Albo od razu wezmę ką­piel. Mam na­dzie­ję, że Al­bert von Coś­tam nie zo­sta­wił wska­zó­wek w od­pły­wie.

W ła­zien­ce stała że­liw­na wanna, jakby żyw­cem wy­ję­ta z Lśnie­nia Kinga. Ad­rian­na spłu­ka­ła ją do­kład­nie, sfo­to­gra­fo­wa­ła, po czym za­czę­ła na­peł­niać wodą. Ro­ze­bra­ła się do naga i wtedy za­czę­ły na­cho­dzić ją dziw­ne myśli. Czy mogła być pewna, że nikt jej nie pod­glą­da? Pa­ra­do­wa­ła bez ubra­nia w środ­ku dziw­ne­go tworu bę­dą­ce­go po­łą­cze­niem ho­te­lu z domem stra­chu. Czy pro­wa­dzą­cy to miej­sce nie po­win­ni mieć peł­nej kon­tro­li nad go­ść­mi? Skąd wie­dzie­li, kiedy stra­szyć?

Na wan­nie stał płyn do ką­pie­li, wlała go dużo i wsko­czy­ła, ro­biąc pianę.

Szo­ro­wa­ła wła­śnie nogi, gdy jeden z ka­fel­ków od­padł od ścia­ny, ob­ró­cił się i za­wisł do góry no­ga­mi, od­sła­nia­jąc ledwo wi­docz­ną w mroku twarz.

Ad­rian­na pod­sko­czy­ła, wy­chla­pu­jąc wodę na pod­ło­gę. Gęba pa­trzy­ła sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. To była głowa ma­ne­ki­na, nieco ucha­rak­te­ry­zo­wa­na.

– Pie­przo­ny zbo­cze­niec – rzu­ci­ła do niej i po­now­nie skry­ła się w pia­nie.

Kiedy wy­szła z ła­zien­ki, Basia była już roz­pa­ko­wa­na.

– Wi­dzia­łaś coś strasz­ne­go? – za­py­ta­ła Ad­rian­nę.

– Jedną mordę w ścia­nie, nic wiel­kie­go.

Po­de­szła do okna, by wpu­ścić nieco świe­że­go po­wie­trza. Otwie­ra­ło się tylko górą, na uchył, a licz­ne słup­ki i śle­mio­na prze­ci­na­ją­ce szybę two­rzy­ły swo­istą kra­tow­ni­cę, za­pew­ne ochro­nę przed zło­dzie­ja­mi. Nawet po roz­bi­ciu szkła nikt nie wci­snął­by się do środ­ka.

Przez ko­lej­ną go­dzi­nę ba­da­ły pokój i zna­la­zły list na­pi­sa­ny przez kom­po­zy­to­ra do ja­kiejś ko­bie­ty. Wy­ni­ka­ło z niego, że von Spien­bak za­warł umowę z ta­jem­ni­czą isto­tą – ta miała ob­da­rzyć go ta­len­tem po­zwa­la­ją­cym na stwo­rze­nie naj­wspa­nial­szej mu­zy­ki świa­ta, kon­cer­tu for­te­pia­no­we­go, który przej­dzie do hi­sto­rii. Ha­czyk tkwił w tym, że mógł go za­grać tylko raz. Gdyby zro­bił to po­wtór­nie, cze­ka­ła na niego śmierć.

– O rety – wes­tchnę­ła Ad­rian­na – pew­nie nie wy­trzy­mał, po­wtó­rzył przed­sta­wie­nie na tym pia­ni­nie i teraz gdzieś tu kryje się jego trup.

 

***

 

Wie­czo­rem opu­ści­ły hotel, by udać się na za­ku­py i po­oglą­dać Otu­ma­wi­ce. Wy­glą­da­ły jak ty­siąc zu­peł­nie po­dob­nych ma­łych miej­sco­wo­ści – stare, przed­wo­jen­ne domy kon­tra­sto­wa­ły z wy­staw­ny­mi wil­la­mi. Serce miej­sco­wo­ści biło przy naj­więk­szym skrzy­żo­wa­niu, gdzie zlo­ka­li­zo­wa­no skle­py i ko­ściół. Spo­mię­dzy bu­dyn­ków widać było po­bli­skie pola i las, a przy do­brej po­go­dzie rów­nież góry. Miej­sce miało swój pro­sty urok, lecz szyb­ko znu­dzi­ło Ad­rian­nę.

Póź­niej udały się do Kina Grozy na film o dziew­czyn­ce i jej plu­szo­wym misiu. Basia przez po­ło­wę se­an­su oglą­da­ła przez palce, co bar­dzo roz­ba­wi­ło Ad­rian­nę.

Na końcu wy­lą­do­wa­ły w Pubie Grozy. Sie­dzia­ło w nim wię­cej miej­sco­wych niż w kinie, a po­da­wa­ne piwo było cał­kiem dobre i nie­dro­gie. Po­miesz­cze­nie miało przy­po­mi­nać kryp­tę – ka­mien­ne ścia­ny, oświe­tle­nie imi­tu­ją­ce po­chod­nie oraz długa lada w kształ­cie na­grob­ka ład­nie ze sobą współ­gra­ły, lecz Tom­czy­ko­wi to widać nie wy­star­czy­ło i dodał wy­sta­wę na­tu­ral­nej wiel­ko­ści po­sta­ci z hor­ro­rów. Stali tam Gho­st­fa­ce, Pen­ny­wi­se, Mi­cha­el Myers, La­lecz­ka Chuc­ky, Fred­die Kru­eger i Jason Vo­or­he­es. Obok nich znaj­do­wa­ła się szafa gra­ją­ca, w któ­rej można było za­mó­wić nie pio­sen­ki, a krzy­ki, ję­cze­nia i bła­ga­nia o pomoc.

– Na­praw­dę nie mam czasu na ro­man­se – stwier­dzi­ła Basia, są­cząc piwo. – Stu­dia i praca wy­żyma­ją mnie tak, że naj­bar­dziej na świe­cie ko­cham swoje łóżko. Nie pa­mię­tam, kiedy mia­łam ostat­nio wolny week­end. A ty masz kogoś?

– Chwi­lo­wo nie. Od roz­wo­du uni­kam fa­ce­tów.

– Roz­wo­du? – Zdzi­wi­ła się Basia. – Już? Prze­cież ty masz ile lat? Dwa­dzie­ścia pięć?

– Trzy­dzie­ści dwa. To wy­star­cza­ją­co wiele.

– No więc, dla­cze­go wam nie wy­szło? – za­py­ta­ła bez ogró­dek młod­sza z ko­biet.

– Nie­zgod­ność cha­rak­te­rów. Tak to się teraz na­zy­wa, praw­da?

– Brzmi jak coś, co stwier­dza się w la­bo­ra­to­rium.

– Prze­pra­szam – Ad­rian­na zwró­ci­ła się do kel­ner­ki, która wła­śnie po­da­ła im pizzę – czy pan Tom­czyk prze­by­wa teraz gdzieś w Cen­trum Grozy?

– Ostat­nio rzad­ko się tu po­ja­wia – od­par­ła. – Nie wi­dzia­łam go od kilku dni. Ale czę­sto bywa tu jego żona.

– Czyli nici z po­de­rwa­nia Tom­czy­ka – stwier­dzi­ła Basia, gdy kel­ner­ka ode­szła. – Ty pew­nie mia­ła­byś szan­se. Dwie gwiaz­dy in­ter­ne­tu i noc pełna stra­chu, która ich do sie­bie zbli­ży­ła.

– Daj spo­kój, jakie tam gwiaz­dy. Poza tym sły­sza­łaś, on ma żonę. I dziec­ko, z tego, co sły­sza­łam.

– Jak w ogóle po­do­ba ci się to jego dzie­ło? – za­py­ta­ła Basia, po­dzi­wia­jąc pa­ję­czy­ny pod su­fi­tem.

– Wszyst­ko wy­da­je mi się takie… jar­marcz­ne – od­par­ła Ad­rian­na. – Jak dom stra­chu w we­so­łym mia­stecz­ku, gdzie wpusz­cza­ją od lat dwu­na­stu albo od metra czter­dzie­ści wzro­stu. Bra­ku­je myśli prze­wod­niej, ta­kiej praw­dzi­wej grozy.

– To miej­sce po­wsta­ło dla roz­ryw­ki.

– Tak, ale wy­ra­sta z dzie­dzic­twa Noc­ne­go Radia. Tro­chę ina­czej to sobie wy­obra­ża­łam, gdy pierw­szy raz usły­sza­łam o tych au­dy­cjach. Mia­łam przed ocza­mi rol­ni­ka, który wraca do cha­łu­py po całym dniu cięż­kiej pracy. Za oknem już zmierz­cha, a on od­pa­la stare radio. Takie w drew­nia­nej obu­do­wie. W ciem­no­ściach słu­cha prze­ra­ża­ją­cej, krwa­wej au­dy­cji, a potem nie może za­snąć, bo boi się każ­de­go cie­nia.

– Po­cze­kaj­my do nocy – zde­cy­do­wa­ła Basia. – Noce za­wsze są naj­strasz­niej­sze. Poza tym nie wi­działy­śmy jesz­cze wszyst­kie­go. Jutro otwie­ra­ją esca­pe room, a o dwu­dzie­stej dru­giej ma być spe­cjal­ny pokaz w kinie. Film-nie­spo­dzian­ka.

– Nie chce mi się iść drugi raz do kina. A w esca­pe ro­omie ra­czej nie­wie­le zdzia­ła­my we dwie, zresz­tą wszyst­ko za­re­zer­wo­wa­ne.

– Coś czuję, że twoja re­cen­zja tego miej­sca bę­dzie się śniła Tom­czy­ko­wi po no­cach.

– Nie jest tak źle – od­par­ła Ad­rian­na. – Piwo mają dobre. A nuż jesz­cze coś nas za­sko­czy?

 

***

 

Wró­ci­ły do po­ko­ju tuż przed pół­no­cą. Prze­bra­ły się, zo­sta­wi­ły włą­czo­ną lamp­kę nocną i wśli­zgnę­ły do łóżek, po czym prze­ga­da­ły jesz­cze pół go­dzi­ny. W pew­nej chwi­li usły­sza­ły nie­po­ko­ją­cą mu­zy­kę brzmią­cą jak ner­wo­we stu­ka­nie w kla­wi­sze bar­dzo ci­che­go pia­ni­na. To było na­gra­nie, lecz czuły się zbyt zmę­czo­ne, by po­szu­kać źró­dła dźwię­ku, a nie­dłu­go potem po­wró­ci­ła cisza.

Ad­rian­na za­snę­ła. Śniło jej się, że ob­ser­wu­je kon­cert for­te­pia­no­wy wy­ko­ny­wa­ny przez plu­szo­we­go misia. Mu­sia­ła na­pi­sać re­cen­zję wy­stę­pu, czy­tel­ni­cy tego od niej ocze­ki­wa­li, ale prze­cież zu­peł­nie nie znała się na mu­zy­ce.

Ktoś za­stu­kał w drzwi po­ko­ju.

Prze­bu­dzi­ły się rów­no­cze­śnie. Basia usia­dła na łóżku, Ad­rian­na unio­sła głowę.

Ko­lej­ne pu­ka­nie, tym razem gło­śniej­sze.

– Chce­my spać! – krzyk­nę­ła blo­ger­ka, czym wpra­wi­ła swoją to­wa­rzysz­kę w prze­ra­że­nie.

– Ile razy mia­łem mówić, żebyś nie de­ner­wo­wał gości? – za­py­tał jakiś głos na ko­ry­ta­rzu. Chyba na­le­żał do sta­re­go re­cep­cjo­ni­sty. – Wra­caj do trzy­nast­ki.

– Chcę je! – oświad­czył drugi głos, niski i beł­ko­czą­cy, na­le­żą­cy do męż­czy­zny. – Albo tych! – Za­pu­kał do in­nych drzwi.

– Ile po­ko­jów jest za­ję­tych? – za­py­ta­ła cicho Basia.

– Chyba tylko nasz i dwój­ka – od­par­ła. – Jak chcesz, to po­wieś za­wiesz­kę na klam­ce, ina­czej nie dadzą nam spać.

– Boję się otwo­rzyć.

Ad­rian­na wes­tchnę­ła, wy­gra­mo­li­ła się z łóżka i od­na­la­zła za­wiesz­kę. Otwo­rzy­ła drzwi na ko­ry­tarz i prze­bie­gła po nim wzro­kiem. Był pusty. U­mie­ści­ła in­for­ma­cję na klam­ce i z po­wro­tem wsko­czy­ła pod kołdrę.

Kiedy obu­dzi­ła się po raz ko­lej­ny, cały świat za­milkł, poza Basią, która chra­pa­ła w naj­lep­sze. Na ko­ry­ta­rzu pa­no­wał spo­kój. Nic się nie dzia­ło. Coś było jed­nak nie tak. Po raz pierw­szy po­czu­ła praw­dzi­wy nie­po­kój. Spoj­rza­ła w stro­nę pia­ni­na. Przed nim, na sta­rym skó­rza­nym ta­bo­re­cie, sie­dział chło­piec. Wi­dzia­ła nie­wiel­ką, ciem­ną syl­wet­kę o szyb­ko po­ru­sza­ją­cych się chu­dych rę­kach. Grał, mu­ska­jąc kla­wi­sze, lecz nie na­ci­ska­jąc żad­ne­go. Skądś wie­dzia­ła, że to nie żaden aktor ani sztucz­ka po­ko­ju. Na­ra­sta­ją­ca pa­ni­ka była ni­czym cię­żar do­ci­ska­ją­cy ją do łóżka.

Chło­piec grał coraz szyb­ciej, wczu­wa­jąc się w mu­zy­kę, którą tylko on sły­szał. Aż w pew­nej chwi­li jego dło­nie znie­ru­cho­mia­ły i za­wi­sły nad kla­wia­tu­rą. Tkwił tak w bez­ru­chu przez kilka ude­rzeń serca, po czym ob­ró­cił głowę w stro­nę Ad­rian­ny.

Zo­ba­czy­ła jego twarz i za­czę­ła wrzesz­czeć. Na­kry­ła się koł­drą, wciąż krzy­cząc i bojąc się otwo­rzyć oczy. Przez za­mknię­te po­wie­ki do­strze­gła, że ktoś za­pa­lił świa­tło. Basia stałą nad nią, blada i prze­ję­ta.

– Co się stało? – wy­szep­ta­ła. – Co zo­ba­czy­łaś?

Ad­rian­na opu­ści­ła koł­drę. Miej­sce przy pia­ni­nie było puste.

– Tam sie­dział chło­piec. Jego twarz… – za­czę­ła wy­ja­śniać z szyb­ko­ścią salwy z ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go. – Chyba nie za­trud­ni­li­by dzie­cia­ka? To była sztucz­ka czy praw­dzi­wy duch?

 

Ty­mo­te­usz

– Czy by­li­ście już kie­dyś w esca­pe ro­omie? – za­py­ta­ła ko­bie­ta, gdy usie­dli na sofie tuż przy za­mknię­tych drzwiach po­ko­ju.

– W czter­dzie­stu sied­miu – od­parł Tymek. – Ci dwoje – wska­zał Ewe­li­nę i Gun­na­ra – w tro­chę mniej­szej licz­bie.

Wy­do­sta­li się ze wszyst­kich, prze­waż­nie ze spo­rym za­pa­sem czasu. Nie­skrom­nie mó­wiąc, była to głów­nie jego za­słu­ga, gdyż roz­wią­zy­wał zde­cy­do­wa­ną więk­szość za­ga­dek.

– Więc zna­cie za­sa­dy – po­wie­dzia­ła. – Na wyj­ście z po­ko­ju macie sie­dem­dzie­siąt pięć minut. Nie uży­waj­cie siły. Jeśli utknie­cie i bę­dzie­cie po­trze­bo­wa­li wska­zów­ki, użyj­cie tego. – Po­da­ła im krót­ko­fa­lów­kę, którą Tymek na­tych­miast prze­jął, nie po­zo­sta­wia­jąc złu­dzeń, kto jest li­de­rem grupy. Potem rzu­cił ustroj­stwu kpią­ce spoj­rze­nie i przy­piął je do paska. Nigdy nie po­trze­bo­wał pod­po­wie­dzi.

– Je­ste­śmy pierw­szą grupą, która wej­dzie do tego po­ko­ju? – za­py­ta­ła Ewe­li­na.

– Po­mi­ja­jąc te­ste­rów – do­po­wie­dział Tymek.

– Tak – po­twier­dzi­ła ko­bie­ta. Wy­da­wa­ła się nieco zde­ner­wo­wa­na. Zbli­ża­ła się do czter­dziest­ki, miała ładną twarz i dłu­gie, kasz­ta­no­we włosy. – Po­zwól­cie teraz, że opo­wiem wam fa­bu­łę. Wcie­la­cie się w grupę ba­da­czy ta­jem­nic, która od­naj­du­je chatę pro­wa­dzą­ce­go Nocne Radio. Nie­ste­ty, upio­ro­wi udaje się was do­rwać. Zo­sta­je­cie za­mknię­ci, a na­stęp­nie go­spo­darz opusz­cza cha­łu­pę, zo­sta­wia­jąc was sa­mych. Macie sie­dem­dzie­siąt pięć minut, nim wróci i roz­pocz­nie au­dy­cję, pod­czas któ­rej… zo­sta­nie­cie zło­że­ni w ofie­rze. Czy macie ja­kieś py­ta­nia?

Nie mieli. Uśmiech­nię­ci i pod­eks­cy­to­wa­ni usta­wi­li się przed drzwia­mi.

Póź­niej ko­bie­ta za­sło­ni­ła im oczy i wpro­wa­dzi­ła do po­ko­ju. Szli dość długo, wnę­trze mu­sia­ło być duże.

– Dwa kroki do przo­du – po­wie­dzia­ła do Tymka, zdję­ła mu opa­skę i za­mknę­ła za nim drzwi.

Zna­lazł się w miej­scu tak cia­snym, że ledwo mógł się ob­ró­cić. Być może była to szafa, skrzy­nia lub trum­na. Atak klau­stro­fo­bii był szyb­ki i mocny, oce­nił­by go na dzie­więć w dzie­się­cio­stop­nio­wej skali. Z ze­wnątrz sły­chać było ko­lej­ne stuk­nię­cia, Ewe­li­na i Gun­nar rów­nież zo­sta­li za­mknię­ci. Ode­tchnął głę­bo­ko, przy­po­mniał sobie, że znaj­du­je się w bez­piecz­nym, ści­śle nad­zo­ro­wa­nym śro­do­wi­sku. Zaraz się wy­do­sta­nie, a gdyby nawet utknął, to za go­dzi­nę z ha­kiem zo­sta­nie wy­cią­gnię­ty. Po­mo­gło.

Na nie­wiel­kiej drew­nia­nej półce le­ża­ła ma­lu­teń­ka la­tar­ka. Da­wa­ła tyle świa­tła, że za­wsty­dził­by ją ro­ba­czek świę­to­jań­ski, naj­wi­docz­niej jed­nak mu­sia­ła wy­star­czyć. Z jej po­mo­cą przej­rzał wnę­trze celi, od­naj­du­jąc za­gad­kę wy­ry­tą w drew­nie, małą skrzyn­kę za­mknię­tą na kłód­kę i krysz­tał, który za­pew­ne za­świe­ci się po umiesz­cze­niu we wła­ści­wym miej­scu.

Otwar­cie pierw­szych drzwi za­ję­ło mu mniej wię­cej mi­nu­tę.

Tymek był po pro­stu dobry w takie rze­czy. Na­uczył się do­da­wać w wieku trzech lat, a mno­żyć w wieku pię­ciu. W pod­sta­wów­ce roz­wią­zy­wał su­do­ku bez wy­peł­nia­nia, po pro­stu no­tu­jąc licz­by w gło­wie. W li­ceum wy­grał kilka du­żych tur­nie­jów sza­cho­wych, nim ry­wa­li­za­cja za­czę­ła go nu­dzić. Obec­nie koń­czył stu­dia na po­li­tech­ni­ce, au­to­ma­ty­kę i ro­bo­ty­kę. Kie­ru­nek uzna­wa­ny za trud­ny, lecz wcale mu się taki nie wy­da­wał. Jeśli czło­wiek my­ślał lo­gicz­nie, roz­wią­za­nie zwy­kle na­su­wa­ło się samo.

Raz, gdy miał sześć lat i zo­ba­czył w te­le­wi­zji za­wod­ni­ków błą­dzą­cych po ja­kimś la­bi­ryn­cie, za­py­tał ojca, dla­cze­go ci lu­dzie nie zła­pią ścia­ny jedną ręką i nie pójdą przed sie­bie tak długo, aż dotrą do wyj­ścia. Po pro­stu zo­bra­zo­wał sobie w gło­wie rzut la­bi­ryn­tu i zna­lazł roz­wią­za­nie, które za­wsze za­dzia­ła.

– Gdyby cho­dzi­ło o zwy­kłe wy­do­sta­nie się na ze­wnątrz, twoja rada by­ła­by słusz­na – po­wie­dział męż­czy­zna. – To jed­nak nie jest zwy­kły la­bi­rynt. Żeby wyjść, muszą zro­bić parę rze­czy.

Tego wie­czo­ra Tymek rów­nież miał do zro­bie­nia kilka rze­czy.

Piw­ni­ca, w któ­rej usta­wio­no skrzy­nie, była nie­wiel­ka, oświe­tla­na przez jedną nagą ża­rów­kę. Znaj­do­wa­ła się tu duża za­mknię­ta szafa, sto­lik, tro­chę sta­re­go, pe­ere­low­skie­go sprzę­tu elek­trycz­ne­go i kilka in­nych ewi­dent­nych wska­zó­wek, w tym duża mapa z za­zna­czo­ny­mi miej­sca­mi i da­ta­mi. Naj­pierw jed­nak Tymek mu­siał uwol­nić to­wa­rzy­szy.

Gun­nar był jego kum­plem ze stu­diów, pół Nor­we­giem, pół Po­la­kiem. Nikt z roku nie na­zwał­by go naj­ostrzej­szym ołów­kiem w piór­ni­ku, ale w po­ko­jach ucie­czek ra­dził sobie przy­zwo­icie. Jego dziew­czy­na, Ewe­li­na, koń­czy­ła coś tam hu­ma­ni­stycz­ne­go, a pod­czas roz­wią­zy­wa­nia za­ga­dek głów­nie prze­szka­dza­ła. Tymek i tak ją lubił. Gdy stu­dio­wa­ło się z sześć­dzie­się­cio­ma in­ny­mi fa­ce­ta­mi, sama obec­ność ko­bie­ty do­brze wpły­wa­ła na pro­ces my­ślo­wy. I na inne pro­ce­sy rów­nież.

– Kto jest tutaj? – za­py­tał skrzy­nię.

– Ja – od­parł Gun­nar ze środ­ka. – Daję radę.

– Ja nie daję! – od­po­wie­dzia­ła druga skrzy­nia. – Nie widzę tu żad­nych za­ga­dek!

– Wzię­łaś la­tar­kę? – in­stru­ował ją Tymek. – Przej­rza­łaś wszyst­kie po­wierzch­nie?

– Tak!

– Szu­kaj dalej, ale moż­li­we, że to my mu­si­my coś zro­bić na ze­wnątrz, żeby cię uwol­nić.

Druga skrzy­nia otwo­rzy­ła się, uka­zu­jąc za­ro­śnię­tą gębę Gun­na­ra.

– Jesz­cze chwi­la w środ­ku i bym zwa­rio­wał – po­wie­dział.

– Ej! – za­wo­ła­ła ze środ­ka Ewe­li­na. – Nie po­ma­gasz! Wy­cią­gnij­cie mnie stąd!

– Pa­ni­ku­jąc, tylko po­gar­szasz sy­tu­ację – po­wie­dział Tymek. – Za­kła­da­jąc, że skrzy­nie są pierw­szym po­miesz­cze­niem, to roz­wią­za­nie po­win­no znaj­do­wać się w środ­ku albo w bli­skim ich są­siedz­twie. Cała resz­ta to dal­sze za­gad­ki, które do­pro­wa­dzą nas – wska­zał drzwi – do wyj­ścia z piw­ni­cy.

Pro­blem w tym, że przy skrzy­niach nie było żad­nych wska­zó­wek. Za­czę­li więc oglą­dać pokój. Tymek od­szu­kał dwa kody – jeden wy­szy­ty na ja­kimś sta­rym, prze­żar­tym przez mole pal­cie, drugi umiesz­czo­ny na ścia­nie pod po­sta­cią sym­bo­li. Otwar­li szafę, gdzie zna­leź­li ma­ne­ki­na uda­ją­ce­go trupa ko­bie­ty, ma­gne­tycz­ny żeton i okien­ną klam­kę. Ta ostat­nia mu­sia­ła przy­dać się póź­niej, bo w piw­ni­cy okien nie było.

– Ja na­praw­dę chcę stąd wyjść! – za­wo­ła­ła ko­bie­ta.

– Ro­bi­my, co mo­że­my – za­pew­nił Gun­nar. – Hej, spójrz na to.

Na ma­lut­kim sto­li­ku le­ża­ła kart­ka z na­ma­lo­wa­nym kred­ka­mi dzie­cię­cym ob­raz­kiem – jakaś dziew­czyn­ka stała w lesie trzy­ma­na za rękę przez do­ro­słe­go męż­czy­znę przed­sta­wio­ne­go ciem­ny­mi ko­lo­ra­mi. Za ich ple­ca­mi wzno­sił się bu­dy­nek – dom na­kre­ślo­ny z kilku pro­stych figur geo­me­trycz­nych. Pod­pis uło­żo­ny z du­żych, ko­śla­wych liter brzmiał: „JA I PAN UPIÓR”.

– Tu jest też dzie­cię­ce krze­seł­ko – za­uwa­żył Gun­nar.

W ciągu ko­lej­nych kil­ku­na­stu minut roz­wią­za­li kilka za­ga­dek, co do­pro­wa­dzi­ło do otwar­cia drzwi piw­ni­cy. Nie prze­szli jed­nak przez nie, Ewe­li­na wciąż po­zo­sta­wa­ła uwię­zio­na.

– Na­praw­dę chcę wyjść – za­pisz­cza­ła. – Tu nie ma przy­ci­sku bez­pie­czeń­stwa. Jest na ze­wnątrz?

– Nie­ste­ty – po­wie­dział Tymek.

– Za­py­taj o wska­zów­kę – po­pro­si­ła.

– Ej, wska­zów­ki są dla kre­ty­nów.

– Proś o wska­zów­kę, bo jak wyjdę, to urwę ci łeb u samej dupy!

– Może coś im się po­psu­ło – za­su­ge­ro­wał Gun­nar. – Splam swój honor i za­py­taj.

Tymek z nie­po­cie­szo­ną miną przy­ło­żył krót­ko­fa­lów­kę do ust.

– Otu­ma­wi­ce, mamy pro­blem. Nie umie­my wy­cią­gnąć ko­le­żan­ki ze skrzy­ni. Po­ra­dzi­cie coś na to?

– Po co – za­py­tał jakiś męski głos – we­szła do tej skrzy­ni?

Przez chwi­lę roz­wa­żał te słowa, lecz pod­po­wiedź nic mu nie mó­wi­ła. Coraz bar­dziej upo­ko­rzo­ny, za­py­tał:

– Nie ro­zu­miem. Można pro­sić ja­śniej?

– On po­wró­ci – od­parł głos w krót­ko­fa­lów­ce. – Nie po­ja­wi się oso­bi­ście. Nie musi. Może warto po­zo­sta­wić ko­le­żan­kę w skrzy­ni? Bę­dzie ni­czym Pa­zy­fae w chwi­li po­czę­cia swego syna. Wie­cie, kogo zro­dzi­ła kró­lo­wa Krety?

– Mi­no­tau­ra – od­parł od­ru­cho­wo Tymek. – Co to ma wspól­ne­go z po­ko­jem? Brak tu od­nie­sień do mi­to­lo­gii.

– Mi­no­taur się rodzi. Szyb­ko do­ro­śnie. Macie nie­wie­le czasu, by wy­do­stać się z la­bi­ryn­tu. Nie­ba­wem przyj­dzie po was.

– Halo? Nic nie ro­zu­miem! Halo?

Głos nie od­po­wie­dział. Tymek spoj­rzał na przy­ja­cie­la i rzu­cił drżą­cym gło­sem:

– To naj­dziw­niej­szy esca­pe room, w jakim byłem.

 

Część druga

Na­ro­dzi­ny Aste­rio­na

 

Mi­łosz

– Co to zna­czy wyjść? – za­py­ta­ła matka. – Wiesz, która jest go­dzi­na?

– Wyjść, to zna­czy, że użyję nóg, żeby się prze­mie­ścić – rzu­cił po­iry­to­wa­ny Mi­łosz. Ostat­nio wku­rza­ło go do­słow­nie wszyst­ko.

– Krzy­siek, zrób coś z nim, znów py­sku­je – za­wo­ła­ła do męża.

– Co się z tobą ostat­nio dzie­je? – za­py­tał oj­ciec, nie ru­sza­jąc się z ka­na­py. – Prze­proś matkę.

– Dokąd się wy­bie­rasz, chyba nie do Cen­trum Grozy? – za­py­ta­ła ko­bie­ta.

– Nie – skła­mał. – Jeden ko­le­ga na­mó­wił mnie do wyj­ścia. – Och, jak chciał­by wy­znać, kim jest ten zna­jo­my i zo­ba­czyć ich re­ak­cję.

– Jest pra­wie dzie­sią­ta! – pod­nio­sła głos. – Ni­g­dzie nie idziesz!

– Do­brze – zgo­dził się i od­wró­cił.

– Cze­kaj, Mi­łosz – za­trzy­ma­ła go. – Jeśli sły­sza­łeś ostat­nio ja­kieś plot­ki, nie wierz w nie. Lu­dzie opo­wia­da­ją różne głu­po­ty.

– Plot­ki? – zdzi­wił się, po czym wró­cił do swo­je­go po­ko­ju.

Od­cze­kał chwi­lę i wy­mknął się przez okno.

Padał deszcz, więc mimo so­bot­nie­go wie­czo­ru ulice Otu­ma­wic świe­ci­ły pust­ka­mi. Mi­łosz szedł szyb­ko, był już spóź­nio­ny. Z każ­dym kro­kiem na­ra­sta­ła w nim cie­ka­wość, po­wo­li spy­cha­jąc w głąb myśli złość na ro­dzi­ców. W końcu uj­rzał Cen­trum Grozy. Na tle po­zo­sta­łych za­bu­do­wań wio­ski wy­glą­da­ło ni­czym mrocz­ny pałac wznie­sio­ny przez za­po­mnia­ną cy­wi­li­za­cję. Chło­piec prze­szedł przez jego bramę – po­tęż­ne, otwie­ra­ją­ce się au­to­ma­tycz­nie drew­nia­ne drzwi.

Wkro­czył do mrocz­ne­go holu, skąd roz­cho­dzi­ły się ko­ry­ta­rze pro­wa­dzą­ce do róż­nych atrak­cji – pubu, kina, esca­pe roomu, ho­te­lu. Głów­ną ozdo­bą były tu dru­ko­wa­ne ob­ra­zy gęsto ozda­bia­ją­ce ścia­ny, a także kilka au­to­ma­tów do gier, zabaw i ofe­ru­ją­ce tani szmelc – ty­po­we wy­cią­gar­ki kasy. Ni­g­dzie nie było żywej duszy. Mi­łosz wy­brał ko­ry­tarz pro­wa­dzą­cy na salę ki­no­wą.

– Jeden nor­mal­ny – po­wie­dział do mło­dej ka­sjer­ki, za­sta­na­wia­jąc się, czy to ku­zyn­ka Wojt­ka.

– Yyy… nor­mal­ny, dobra. – Spra­wia­ła wra­że­nie, jakby nie do końca wie­dzia­ła, co tu robi. – W sumie nie mamy ulgo­wych, chyba nie, muszę za­py­tać kie­row­nicz­kę. – Seans już się za­czy­na.

– To pew­nie ostat­ni klient – po­wie­dzia­ła jakaś ko­bie­ta za ple­ca­mi Mi­ło­sza. Około czter­dzie­sto­let­nia, o kasz­ta­no­wych wło­sach i bla­dej twa­rzy. – Mo­żesz już iść do domu – po­wie­dzia­ła do dziew­czy­ny. – Ogar­nę resz­tę.

– Do­brze, pro­szę pani – od­par­ła młoda z taką ulgą, jakby do­się­gła ją amne­stia w celi śmier­ci. Wy­da­ła bilet Mi­ło­szo­wi. Coś jed­nak mu­sia­ło ją za­nie­po­ko­ić w za­cho­wa­niu sze­fo­wej. – Czy… wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­ta­ła.

– Ka­me­ry wy­sia­dły. Co do jed­nej. Dzwo­ni­łam, ale tech­nik przy­je­dzie do­pie­ro w po­nie­dzia­łek.

Mi­łosz wziął bilet i ru­szył po­wo­li, przy­słu­chu­jąc się roz­mo­wie ko­biet.

– Te w esca­pe ro­omie też? – za­py­ta­ła prze­ra­żo­na ka­sjer­ka.

– Tak, ale jakoś sobie po­ra­dzi­my. Zmy­kaj do domu.

Przy wej­ściu nikt nie spraw­dzał bi­le­tu. Chło­piec wszedł na salę, wciąż jesz­cze oświe­tlo­ną. Sie­dzia­ło w niej ledwo sześć osób. Nie przy­glą­dał im się, usiadł na po­cząt­ku siód­me­go rzędu.

Kino oka­za­ło się nie­du­że, co naj­wy­żej sto krwi­sto­czer­wo­nych fo­te­li, zresz­tą cał­kiem wy­god­nych. Na sza­rych ścia­nach na­nie­sio­no czar­ne ilu­stra­cje na­wią­zu­ją­ce do mo­ty­wów grozy – był wśród nich cmen­tarz, wil­ko­łak w lesie, duch prze­cha­dza­ją­cy się po ko­ry­ta­rzu.

Mi­łosz usły­szał kroki. Ktoś usiadł rząd wyżej, tuż za jego ple­ca­mi. Ktoś gor­szy niż duch czy wil­ko­łak.

– No cześć, zje­bie – ode­zwał się Woj­tek. – Jak udało ci się wejść?

– Nor­mal­nie. Ku­pi­łem bilet.

Chło­pak nie był sam, obok niego usia­dła Aneta, ich ko­le­żan­ka z klasy.

– Na­praw­dę mu­si­my tu być? – za­py­ta­ła. – To obrzy­dli­we.

– Nie wiem, co pusz­czą – od­parł Woj­tek. – Może nie bę­dzie takie strasz­ne.

– Nie film. Mówię o nim. – Wska­za­ła Mi­ło­sza.

– Ej, tro­chę sza­cun­ku – oprych udał, że się obu­rza. – Znam go dłu­żej od cie­bie.

– To na­stęp­nym razem jego za­proś do kina.

Mi­łosz ob­ró­cił się, czu­jąc upo­ko­rze­nie i pul­su­ją­cy gniew. Prze­cież nigdy nic nie zro­bił Ane­cie. Drwi­ny dziew­czyn za­wsze były trzy­kroć bar­dziej bo­le­sne.

– Spóź­nia­ją się – po­wie­dział Woj­tek. – Już po dzie­sią­tej.

Mi­łosz ro­zej­rzał się po wi­dow­ni, pró­bu­jąc za­du­sić gniew. Kilka miejsc dalej sie­dział jakiś nie­zna­jo­my czar­no­wło­sy męż­czy­zna. Nieco wyżej pani Ma­rio­la z ko­le­żan­ką, dwie stare i wred­ne baby. Do tego ktoś w pierw­szym rzę­dzie, na samym środ­ku.

Sta­rusz­ki szep­ta­ły do sie­bie, pa­trząc wprost na Mi­ło­sza. Ob­ga­dy­wa­ły go? Czy był na ustach wszyst­kich? Nagle przy­po­mniał sobie po­przed­nie spo­tka­nie z Wojt­kiem pod Cen­trum Grozy.

– Co to była za plot­ka o mnie? – za­py­tał go. – Ta, co kie­dyś mi mó­wi­łeś.

Opraw­ca na­chy­lił się nad jego sie­dze­niem.

– Jesz­cze nie sły­sza­łeś?

– Nie.

– No, mówią, że twój stary nie jest twoim sta­rym. Że twoja matka się pu­ści­ła.

Mi­łosz za­nie­mó­wił.

– Nie wiem, czy to praw­da, tylko po­wta­rzam – cią­gnął Woj­tek. – Ale coś w tym musi być. Je­steś ogrom­ny, a twój stary to zwy­kły kur­du­pel. Cie­bie to mu­siał zro­bić jakiś wiel­ki byk, a nie taki kny­pek.

Świa­tło w sali ki­no­wej za­czę­ło po­wo­li ga­snąć.

Mi­łosz wci­snął się w fotel i drżał. Pró­bo­wał wmó­wić sobie, że to nie­praw­da, ale skąd mógł mieć pew­ność? Rze­czy­wi­ście nie był po­dob­ny do ojca. Całe życie czuł się przez niego igno­ro­wa­ny, ale matka mo­gła­by po­wie­dzieć to samo. Mu­siał z nimi po­ga­dać.

Wstał i pod­szedł do drzwi, lecz te oka­za­ły się za­mknię­te. Szar­pał klam­kę i pukał, lecz nie zja­wił się nikt, by je otwo­rzyć. Sfru­stro­wa­ny, wró­cił na miej­sce. Bę­dzie mu­siał wy­trwać do końca se­an­su tego pie­przo­ne­go fil­mu-nie­spo­dzian­ki.

Na ekra­nie po­ja­wi­ła się pierw­sza scena – czar­no-bia­ły widok na Cen­trum Grozy na­gra­ny za­pew­ne z drona.

I wtedy znów usły­szał w gło­wie ten głos. Ośli­zgły, od­py­cha­ją­cy. Gdy prze­mó­wił po raz pierw­szy kilka ty­go­dni temu, na­stęp­ne­go dnia Mi­łosz od­słu­chał jesz­cze raz stare na­gra­nia Tom­czy­ka i na­brał pew­no­ści – to był pro­wa­dzą­cy Nocne Radio. Ono znów nada­wa­ło. Pro­sto do jego głowy. Od tam­te­go czasu sły­szał je nie­mal co­dzien­nie. Prze­dziw­ne, acz fa­scy­nu­ją­ce au­dy­cje, które po­zwo­li­ły mu zro­zu­mieć, jakim ba­gnem są Otu­ma­wi­ce, jak podli są lu­dzie, któ­rzy tu miesz­ka­ją.

To ten głos kazał mu tu dziś przyjść. Mi­łosz miał na­dzie­ję, że dowie się dla­cze­go.

– Jest so­bo­ta, go­dzi­na dwu­dzie­sta druga – prze­mó­wił upior­ny męż­czy­zna. – O tej porze Da­niel Tom­czyk zwykł nada­wać swą fał­szy­wą au­dy­cję. Wię­cej już tego nie zrobi.

Czar­ny bu­dy­nek nie­spiesz­nie prze­su­wał się na ekra­nie. Nagle po­ja­wił się napis rodem z nie­me­go filmu.

 

Oto Cen­trum Grozy.

Dziś wszyst­kie atrak­cje złą­czą się w jedną.

Bu­dy­nek za­mie­ni się la­bi­rynt.

 

– Z któ­re­go nie wszy­scy wyjdą żywi – dodał pro­wa­dzą­cy w gło­wie chłop­ca.

Na ekra­nie za­ja­śnia­ły czte­ry białe kwa­dra­ty na czar­nym tle. Po chwi­li sca­li­ły się w jedną dużą fi­gu­rę.

Ko­lej­ne sceny wy­glą­da­ły jak frag­men­ty za­pi­su z kamer. Mo­no­chro­ma­tycz­ne uję­cia uka­zy­wa­ły pub, w któ­rym sie­dzia­ła sa­mot­na za­kap­tu­rzo­na po­stać, piw­ni­cę z usta­wio­ny­mi w niej czte­re­ma przy­po­mi­na­ją­cy­mi trum­ny skrzy­nia­mi, pokój ho­te­lo­wy, gdzie jacyś go­ście spali smacz­nie oraz w końcu salę ki­no­wą. Pra­wie pustą. Na wi­dow­ni sie­dzia­ła tylko jedna osoba.

Widok ze sta­tycz­nej ka­me­ry, która mogła wi­sieć pod su­fi­tem, zmie­nił się na roz­trzę­sio­ny obraz na­gry­wa­ny przez kogoś z ręki. Ten ktoś szedł w dół scho­dów, w stro­nę ekra­nu, zbli­ża­jąc się do nie­zna­jo­me­go sie­dzą­ce­go w pierw­szym rzę­dzie.

Scenę prze­ciął ko­lej­ny napis:

 

Kino już za­mknię­te. Kim je­steś?

 

Na­gry­wa­ją­cy zbli­żył się do ta­jem­ni­cze­go widza, a wtedy ten pod­niósł się nie­spiesz­nie i od­rzu­cił kap­tur. Znaj­do­wa­ła się pod nim głowa byka.

 

W la­bi­ryn­cie jest Mi­no­taur!

 

– Za­bi­je was, chyba że wy za­bi­je­cie go pierw­si – dodał głos w gło­wie chłop­ca.

Ko­lej­ne se­kun­dy filmu przed­sta­wia­ły głowę po­two­ra po­wo­li zbli­ża­ją­cą się do coraz bar­dziej roz­trzę­sio­nej ka­me­ry. W końcu urzą­dze­nie upa­dło na pod­ło­gę i za­czę­ło na­gry­wać sufit. Po chwi­li przez kadr prze­mknę­ła bycza głowa i znik­nę­ła.

Ostat­ni napis ogło­sił:

 

KO­NIEC

 

– Co to, kurwa, ma być? – rzu­cił Woj­tek, gdy świa­tła znów za­czę­ły się za­pa­lać.

Mi­łosz za­czął roz­glą­dać się po sali. Wszy­scy wy­glą­da­li na mocno zdez­o­rien­to­wa­nych.

I wtedy chło­piec utkwił wzrok w czło­wie­ku sie­dzą­cym w pierw­szym rzę­dzie. Zaj­mo­wał to samo miej­sce, co Mi­no­taur w fil­mie. Po­zo­sta­li też mu­sie­li to zro­zu­mieć, gdyż Aneta szep­ta­ła coś do Wojt­ka, a stare ko­bie­ty plot­ko­wa­ły oży­wio­ne. Czar­no­wło­sy nie­zna­jo­my, który sie­dział nie­da­le­ko Mi­ło­sza, znik­nął.

– Miej­sce, które zbu­do­wał Tom­czyk, przy­cią­ga różne isto­ty – prze­mó­wi­ło Nocne Radio w umy­śle chłop­ca. – Dawno nie wi­dzia­łem ta­kie­go za­gęsz­cze­nia du­chów. Jed­nak Mi­no­taur to czło­wiek z krwi i kości. Można z nim wal­czyć. Można wy­grać. Kto spró­bu­je uciec, rów­nież ma szan­sę, lecz z la­bi­ryn­tu trud­no się wy­do­stać.

Po­stać w pierw­szym rzę­dzie wsta­ła, zrzu­ci­ła kap­tur i od­wró­ci­ła się w stro­nę wi­dow­ni, uka­zu­jąc głowę byka.

Aneta pi­snę­ła, stare ko­bie­ty sap­nę­ły, a Woj­tek rzu­cił tylko:

– No bez jaj.

Mi­ło­szo­wi mocno wa­li­ło serce. Zo­ba­czył, jak nie­zna­jo­my wy­cią­ga spod sie­dze­nia wiel­ką ma­czu­gę na­bi­ja­ną gwoź­dzia­mi.

Chło­piec czym prę­dzej rzu­cił się do uciecz­ki, by­naj­mniej nie on jeden. Cała piąt­ka zna­lazła się przy drzwiach. Szar­pa­li klam­kę, lecz bez­sku­tecz­nie. Byk wszedł na scho­dy i po­wo­li kro­czył w ich stro­nę.

Mimo wiel­kie­go stra­chu Mi­łosz czuł się w jakiś po­kręt­ny spo­sób wy­róż­nio­ny. Noce Radio przy­szło po niego. On jed­nak nie za­mie­rzał umie­rać w tym kinie.

Wy­szedł by­ko­wi na spo­tka­nie. Prze­biegł dwa stop­nie i rzu­cił się na nie­zna­jo­me­go, wy­ko­rzy­stu­jąc prze­wa­gę wy­so­ko­ści. Po­wa­lił go na scho­dy. Ma­czu­ga wy­pa­dła z rąk po­two­ra i wy­lą­do­wa­ła mię­dzy rzę­da­mi.

– Nie! – ryk­nął Mi­no­taur.

Broń nagle zna­la­zła się w dło­niach chłop­ca. Gdzieś da­le­ko krzy­cze­li lu­dzie. Ude­rzył tylko raz, w pierś. Po gwoź­dziach ma­czu­gi spły­nę­ła krew. Za­uwa­żył, że ciało na­past­ni­ka było szczu­płe i zu­peł­nie nie pa­so­wa­ło do ol­brzy­miej głowy.

Mi­łosz zdjął maskę nie­do­szłe­go za­bój­cy, od­sła­nia­jąc ob­li­cze si­wo­wło­se­go star­ca.

– Pan Zyg­munt! – krzyk­nę­ła ko­le­żan­ka Ma­rio­li. – Coś ty zro­bił, chłop­cze! To pra­cow­nik Cen­trum Grozy!

Męż­czy­zna pa­trzył zszo­ko­wa­ny na swą za­krwa­wio­ną pierś.

– Dla­cze­go chcia­łeś nas zabić? – ryk­nął Mi­łosz.

– Nie… – od­parł z tru­dem. – Na­stra­szy… Pani Na­ta­lia… Ka­za­ła… – Oczy mu się za­szkli­ły, za­kasz­lał i za­czął wy­da­wać z sie­bie jęki i stęk­nię­cia, aż za­milkł i znie­ru­cho­miał.

Woj­tek kopał w drzwi i wrzesz­czał:

– Otwie­rać, kurwa! Otwie­rać!

Aneta roz­pła­ka­ła się, po czym się­gnę­ła po te­le­fon.

Obie sta­rusz­ki pa­trzy­ły na Mi­ło­sza jak na po­two­ra.

– Odłóż to, chłop­cze – po­wie­dzia­ła pani Ma­rio­la.

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś? – za­py­ta­ła jej ko­le­żan­ka.

– My­śla­łem, że to było na­praw­dę – rzu­cił ża­ło­śnie. – On tak po­wie­dział.

– On?

– Na­da­je! Na­da­je pro­sto do mojej głowy!

Ko­bie­ty spoj­rza­ły na sie­bie, a na ich twa­rzach od­ma­lo­wa­ło się praw­dzi­we prze­ra­że­nie.

– Nie dzia­ła – pi­snę­ła Aneta, od­su­wa­jąc te­le­fon od ucha.

– Połóż tę pałkę na pod­ło­dze – pani Ma­rio­la po­pro­si­ła Mi­ło­sza spo­koj­nym gło­sem.

– Nie na­zy­wał się Mi­no­taur – rzekł do niego pro­wa­dzą­cy. – Matka na­zwa­ła go Aste­rion. Był wspa­nia­ły, lep­szy od nich. Miał spę­dzić życie w za­mknię­ciu, co było po­twor­ną nie­spra­wie­dli­wo­ścią.

Mi­łosz za­czął szyb­ko ana­li­zo­wać sy­tu­ację. Zabił czło­wie­ka. Jeśli nic nie zrobi, czeka go sąd i za­mknię­cie. Może nawet w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym. Jed­nak ka­me­ry nie dzia­ła­ły, poza świad­ka­mi nikt nie wie­dział o tej zbrod­ni.

– Prze­pu­ście mnie, roz­wa­lę drzwi – po­wie­dział spo­koj­nie.

Roz­pierz­chli się przed nim ni­czym ła­wi­ca ryb przed re­ki­nem. Tylko Woj­tek wciąż kopał i walił w drew­no, osza­la­ły ze stra­chu.

Mi­łosz pod­szedł do niego i wy­szep­tał.

– Sam je­steś pier­do­lo­nym bę­kar­tem.

Ude­rzył, wbi­ja­jąc ma­czu­gę w jego twarz. Jeden z gwoź­dzi wszedł w oko, inny głę­bo­ko w po­li­czek. Chło­piec po­trze­bo­wał trzech szarp­nięć, by oswo­bo­dzić swój oręż.

Nie miał wyj­ścia, mu­siał zo­stać je­dy­nym oca­la­łym z rzezi Mi­no­tau­ra. Wtedy sprze­da swoją wer­sję wy­da­rzeń. Powie, że to ten cały Zyg­munt wy­mor­do­wał wszyst­kich poza Mi­ło­szem. Chło­piec zo­sta­nie bo­ha­te­rem, po­grom­cą po­two­ra.

Ciało Wojt­ka upa­dło na pod­ło­gę. Otrzy­mał za­pła­tę za te wszyst­kie lata, za każdy cios, drwi­nę i upo­ko­rze­nie. Mi­ło­sza prze­szy­ła sa­tys­fak­cja tak silna, że miał ocho­tę ryk­nąć. Naj­pierw jed­nak mu­siał do­rwać po­zo­sta­łych.

– Coś ty zro­bił, chłop­cze? Coś ty zro­bił? – po­wta­rza­ła w kółka ko­le­żan­ka pani Ma­rio­li, star­sza z dwóch bab. Nie ru­sza­ła się z miej­sca, i tak nie miała szan­sy uciec.

Pałka za­tań­czy­ła w dłoni Mi­ło­sza i wy­lą­do­wa­ła na twa­rzy ko­bie­ty. Ależ to było pro­ste. Tym razem wy­rwał ją za pierw­szym po­cią­gnię­ciem.

Ro­zej­rzał się po sali. Aneta zbie­gła na dół, stała pod samym ekra­nem. Do­brze. Pani Ma­rio­la tym­cza­sem klę­cza­ła nad mar­twym sta­rusz­kiem.

– Gdzie jest ten czar­no­wło­sy facet, co sie­dział w moim rzę­dzie?! – ryk­nął. – Po­wiedz­cie, to nikt wię­cej nie umrze.

– Nie było żad­ne­go fa­ce­ta – od­par­ła sta­rusz­ka.

– Wy­obraź­cie sobie, jak sa­mot­ny musi być ktoś miesz­ka­ją­cy w la­bi­ryn­cie – w gło­wie Mi­ło­sza znów ode­zwał się pro­wa­dzą­cy Nocne Radio. – Któż chciał­by od­wie­dzić ta­kie­go czło­wie­ka? O czym miał­by z nim roz­ma­wiać?

Do­pie­ro kiedy pani Ma­rio­la wsta­ła, Mi­łosz zo­rien­to­wał się, co jest grane. Ko­bie­ta prze­szu­ki­wa­ła ciało. Jeśli ktoś miał klucz, to z pew­no­ścią pra­cow­nik.

Ru­szy­ła w stro­nę drzwi tak szyb­ko, jak po­zwa­la­ły jej chore ko­la­na, a w jej dłoni coś za­brzę­cza­ło. Mi­łosz do­sko­czył do niej w chwi­li, gdy pró­bo­wa­ła wło­żyć klucz w dziur­kę. Prze­wró­cił sta­ru­chę i sta­nął nad nią okra­kiem.

– Pro­szę, nie – wy­chry­pia­ła. – Znam twoją bab­cię.

Cóż za idio­tycz­ny ar­gu­ment za da­ro­wa­niem życia. Gdyby to jego bab­cia le­ża­ła tu przed nim, też by ją zabił.

Ude­rzył, wy­wo­łu­jąc gło­śne mla­śnię­cie, potem jesz­cze jedno. Pod­niósł z pod­ło­gi klu­cze.

Czar­no­wło­se­go dalej ni­g­dzie nie było. Aneta stała pod ekra­nem i na­gry­wa­ła wszyst­ko te­le­fo­nem. Nie­do­brze.

– Hej, nie skrzyw­dzę cię! – krzyk­nął do dziew­czy­ny, która pod­sko­czy­ła na dźwięk jego głosu. – Oddam ci klu­cze za te­le­fon, ale naj­pierw mnie prze­proś.

– Za co? – za­py­ta­ła. Jej zdez­o­rien­to­wa­ny ton su­ge­ro­wał, że na­praw­dę nie wie.

– Na­zwa­łaś mnie obrzy­dli­wym.

– Ja… prze­pra­szam.

– Tro­chę gło­śniej.

– Prze­pra­szam!

– Do­brze – po­wie­dział z za­do­wo­le­niem Mi­łosz. – Kładę klu­cze na pod­ło­dze, a ty połóż te­le­fon. Obej­dę fo­te­le i sobie po niego pójdę, a ty zdą­żysz otwo­rzyć drzwi.

Dziew­czy­na schy­li­ła się i po­ło­ży­ła smart­fo­na przed sobą.

– Rzuć też pałkę – po­wie­dzia­ła. – Ina­czej wyślę fil­mik do kum­pli.

– Nie. Czuję się z nią bez­piecz­niej.

Od­da­lił się od drzwi i prze­szedł za ostat­nim rzę­dem sie­dzeń pod prze­ciw­le­głą ścia­nę. Dziew­czy­na za­czę­ła wspi­nać się po scho­dach po dru­giej stro­nie sali. Mi­łosz do­tarł pod ekran i pod­niósł te­le­fon do­kład­nie w mo­men­cie, gdy dziew­czy­na do­rwa­ła się do klu­czy.

Stał i pa­trzył, jak pró­bu­je wło­żyć do zamka jego klu­cze do­mo­we. Te, które zna­la­zła pani Ma­rio­la, miał scho­wa­ne w kie­sze­ni.

– Chyba muszę ci pomóc – po­wie­dział znie­cier­pli­wio­ny i za­czął wspi­nać się po scho­dach.

Wciąż pró­bo­wa­ła upo­rać się z drzwia­mi. Ucie­kła do­pie­ro, gdy był już na tyle bli­sko, że mógł ją do­się­gnąć ma­czu­gą.

Za­czął ją gonić po sali. Dziew­czy­na była na­praw­dę zwin­na, cały czas utrzy­my­wa­ła dy­stans, prze­ska­ki­wa­ła rzędy fo­te­li, gdy pró­bo­wał za­pę­dzić ją w róg. Wie­dział jed­nak, że w końcu ją do­pad­nie. Dzia­łał sys­te­ma­tycz­nie. Nocne Radio wciąż nada­wa­ło, lecz nie umiał sku­pić się na sło­wach.

Wszyst­kie kina świa­ta miały wspól­ny ele­ment – ich scho­dy pro­fi­lo­wa­no tak, by lu­dzie się stale po­ty­ka­li. Te w Kinie Grozy nie były wy­jąt­kiem. W końcu do­pa­dły Anetę. Wy­ło­ży­ła się jak długa na wy­so­ko­ści czwar­te­go rzędu. Pró­bo­wa­ła się po­zbie­rać, uciec, lecz nie zdą­ży­ła. Krzyk­nę­ła tylko, gdy pałka Mi­ło­sza wbiła jej się w plecy.

Chło­piec przy­trzy­mał się sie­dze­nia i od­dy­chał cięż­ko. Zro­bił to. Teraz tylko…

Od­wró­cił się nagle i do­strzegł, że drzwi do sali ki­no­wej są otwar­te. Stała w nich jakaś młoda ko­bie­ta. Nie ka­sjer­ka, ani nawet Na­ta­lia Tom­czyk. Wi­dział ją pierw­szy raz w życiu.

Nie­zna­jo­ma spo­glą­da­ła z głup­ko­wa­tym uśmie­chem na Mi­ło­sza, który wciąż trzy­ma broń za­to­pio­ną w ple­cach na­sto­lat­ki. Jakby zo­ba­czy­ła przed­sta­wie­nie. Mina po­wo­li jej rze­dła, aż w końcu za­go­ści­ło na niej czy­ste prze­ra­że­nie.

Za­mknę­ła drzwi, chyba nawet na klucz, i za­pew­ne ucie­kła.

– La­bi­rynt za­wsze jest więk­szy, niż czło­wiek ocze­ku­je – po­wie­dział pro­wa­dzą­cy Nocne Radio.

A więc to jesz­cze nie ko­niec. Mi­łosz pod­szedł do trupa pana Zyg­mun­ta i pod­niósł maskę byka. Za­ło­żył ją, uzna­jąc, że le­piej w końcu ukryć twarz.

Otwo­rzył drzwi klu­czem sta­rusz­ka, opu­ścił salę ki­no­wą i ru­szył śla­dem ko­bie­ty.

 

Ad­rian­na

Ciało von Spien­ba­ka zna­la­zły so­bot­nim ran­kiem. Dzię­ki ko­lej­nej wska­zów­ce zro­zu­mia­ły, że spec­to, czyli pa­trzeć, od­no­si się do spoj­rze­nia trzech por­tre­tów kom­po­zy­to­rów. Wszy­scy wpa­try­wa­li się w miej­sce, gdzie w ścia­nie umiesz­czo­no skryt­kę. Otwo­rzyw­szy ją, zna­la­zły ubra­ne­go w smo­king ma­ne­ki­na o prze­ra­żo­nym spoj­rze­niu.

– Przy­naj­mniej nie do­ży­łeś na­zi­zmu – po­cie­szy­ła go Basia.

Ad­rian­na uśmiech­nę­ła się, lecz wciąż czuła się dziw­nie po wy­da­rze­niach ostat­niej nocy. W świe­tle dnia za­czę­ła prze­ko­ny­wać sie­bie, że tam­ten chło­piec sie­dzą­cy przed pia­ni­nem był tylko ele­men­tem po­ko­ju, lecz nie do końca po­tra­fi­ła w to uwie­rzyć.

O wpół do pierw­szej prze­nio­sły się do dzie­wiąt­ki, tuż obok. Pod­czas tej krót­kiej prze­pro­wadz­ki na­tknę­ły się w ko­ry­ta­rzu na parę w śred­nim wieku zaj­mu­ją­cą wcze­śniej pokój numer dwa.

– Miesz­ka­li­śmy w chat­ce cza­row­ni­cy – po­wie­dział pod­eks­cy­to­wa­ny męż­czy­zna. – Nie chcę spo­ile­ro­wać, ale na­praw­dę robi wra­że­nie.

– Nasz też! Nasz też! Mu­zycz­ny! – pod­nie­ca­ła się Basia. Nie wspo­mnia­ła, że ze stra­chu całą noc spę­dzi­ła za­wi­nię­ta w koł­drę, upodob­nia­jąc się do gą­sie­ni­cy cze­ka­ją­cej na prze­po­czwa­rze­nie.

Nie­zna­jo­mi zmie­rza­li do dwu­nast­ki. Basia od­pro­wa­dzi­ła ich pod same drzwi, a póź­niej w przy­pły­wie bra­wu­ry spoj­rza­ła przez dziur­kę od klu­cza do trzy­nast­ki. Wró­ci­ła szyb­ko, blada i prze­ra­żo­na. Wy­szep­ta­ła do Ad­rian­ny:

– Ktoś tam jest. Jakaś po­stać. Sie­dzi sku­lo­na na pod­ło­dze.

– Dziec­ko?

– Do­ro­sły.

– Pew­nie aktor.

Basia po­ki­wa­ła głową, lecz chwi­lo­wy przy­pływ od­wa­gi opu­ścił ją na dobre.

Otwo­rzy­ły drzwi dzie­wiąt­ki. Był to pokój wam­pi­rzy. Łu­ko­wa­te okna kryły się za gru­by­mi, czar­ny­mi za­sło­na­mi. Meble z ciem­ne­go drew­na za­sta­wio­ne były księ­ga­mi i mrocz­ny­mi ozdo­ba­mi, a z su­fi­tu zwi­sał pięk­ny ży­ran­dol. Duże wra­że­nie ro­bi­ły łóżka z bal­da­chi­mem, lecz do­mnie­ma­ni lo­ka­to­rzy naj­wi­docz­niej nie chcie­li z nich ko­rzy­stać, bo­wiem przy ścia­nie stały dwie za­mknię­te trum­ny.

– Nie otwie­rać – prze­czy­ta­ła Basia za­wiesz­kę na jed­nej z nich. – To skąd mamy wie­dzieć, czy w środ­ku nie scho­wał się wam­pir?

– Wam­pi­ry ujdą – stwier­dzi­ła Ad­rian­na, ro­biąc zdję­cia. – Naj­waż­niej­sze, że nie ma pia­ni­na.

Około dru­giej Ad­rian­na uznała, że ma już dość ma­ło­mia­stecz­ko­wo­ści Otu­ma­wic, wy­bra­ły się więc do naj­bliż­szej miej­sco­wo­ści z ga­le­rią han­dlo­wą. Po­cho­dzi­ły po skle­pach, zja­dły dobry obiad i ani się obej­rza­ły, na­sta­ło późne po­po­łu­dnie.

– W pubie wi­sia­ła in­for­ma­cja, że dziś jest czyn­ny tylko do dzie­sią­tej – przy­po­mnia­ła sobie Basia, gdy w dro­dze po­wrot­nej pla­no­wa­ły wie­czór. – To może jed­nak kino?

– Nie, bła­gam, pew­nie znów pusz­czą ten film o misiu.

– Mnie się po­do­bał – od­par­ła młod­sza z ko­biet.

– Co chwi­lę wrzesz­cza­łaś i pod­ska­ki­wa­łaś. Mój pię­cio­let­ni bra­ta­nek zniósł­by ten seans spo­koj­niej.

– Nie moja wina. Mia­łam kie­dyś po­dob­ne­go misia.

 

***

 

– No więc – za­czę­ła pod­su­mo­wa­nie Ad­rian­na – wiemy, że Dro­korn i jego żona mieli czwo­ro dzie­ci.

– Czte­ry małe wam­pir­ki – do­okre­śli­ła Basia.

– A tak w ogóle, jak to moż­li­we? Prze­cież w ich ży­łach nie pły­nie krew. W jaki spo­sób to zro­bi­li… od stro­ny tech­nicz­nej?

– Może ad­op­to­wa­li ludz­kie i po­gryź­li.

– To ma sens.

Na od­na­le­zio­nej ta­bli­cy z drze­wem ge­ne­alo­gicz­nym wam­pi­rze­go rodu wciąż było wiele pu­stych ga­łę­zi. Mu­sia­ły usta­lić, kto z ro­dzi­ny krwio­pij­ców do­pro­wa­dził do śmier­ci daw­nych lo­ka­to­rów po­ko­ju i dla­cze­go. Wszyst­kie wska­zów­ki – no­tat­ki, zdję­cia i listy – le­ża­ły na sto­li­ku obok świecz­ni­ka w kształ­cie nie­to­pe­rza. Było już po dwu­dzie­stej dru­giej i po­wo­li tra­ci­ły na­dzie­ję, że za­gad­kę uda im się roz­wią­zać przed pój­ściem do łóżek.

Ktoś za­pu­kał do drzwi. Zi­gno­ro­wa­ły to, lecz po chwi­li stu­ka­nie po­wtó­rzy­ło się.

– No dobra – Ad­rian­na wsta­ła z łóżka – oby to nie był praw­nik z oskar­że­niem o nie­le­gal­ne za­sie­dze­nie wam­pi­rzych wło­ści.

W ko­ry­ta­rzu stała ko­bie­ta nieco star­sza od Ad­rian­ny, o kasz­ta­no­wych wło­sach i dość nie­przy­tom­nym spoj­rze­niu.

– Dobry wie­czór – po­wie­dzia­ła. – Czy chcia­ły­by panie udać się na seans do kina? Jest dużo wol­nych miejsc. Za darmo.

– Kiedy?

– Teraz. Wła­śnie się za­czę­ło, ale wciąż można do­łą­czyć. – Było coś nie­po­ko­ją­ce­go w spo­so­bie, w jaki się za­cho­wy­wa­ła. Przy­po­mi­na­ła ma­ne­ki­na, któ­re­go można by umie­ścić w za­ka­mar­ku Ho­te­lu Grozy. Ostat­ni puz­zel ja­kiejś prze­ra­ża­ją­cej ta­jem­ni­cy.

– Nie, dzię­ki – od­par­ła Ad­rian­na. – A tak w ogóle to nie macie tu wielu od­wie­dza­ją­cych, praw­da? – za­py­ta­ła bez ogró­dek. – My­śla­łam, że w so­bot­ni wie­czór bę­dzie wię­cej ludzi. Opła­ca wam się to Cen­trum Grozy?

Stra­pio­ny wyraz twa­rzy ko­bie­ty mu­siał po­ru­szyć coś w Basi, bo ta stwier­dzi­ła:

– Ja pójdę na ten seans. Ale nie będę tam sama, praw­da?

– Nie. Jest kilka osób. Wej­ście może być za­mknię­te, więc pro­szę użyć klu­cza. – Wrę­czy­ła go mło­dej ko­bie­cie i ode­szła bez słowa.

Basia jesz­cze przez chwi­lę pró­bo­wa­ła prze­ko­nać współ­lo­ka­tor­kę, by jej to­wa­rzy­szy­ła. Nie­sku­tecz­nie.

Ad­rian­na zo­sta­ła sama. Po­sta­no­wi­ła po­prze­glą­dać in­ter­net, lecz nie umia­ła zła­pać za­się­gu. Uzna­ła, że zrobi parę no­ta­tek, które wy­ko­rzy­sta póź­niej w re­la­cji na blogu.

Bez Basi zro­bi­ło się nie­na­tu­ral­nie cicho. Sie­dząc sa­mot­nie w po­ko­ju z dwoma trum­na­mi, przy­naj­mniej tu­zi­nem cza­szek i świa­do­mo­ścią, że wciąż nie wie, co stało się z lo­ka­to­ra­mi, Adrianna poczuła nagły strach. To było głu­pie, nie po­win­ny były się roz­dzie­lać.

Usły­sza­ła dra­pa­nie do­bie­ga­ją­ce z wnę­trza jed­nej z tru­mien, tak ciche, że mogło być je­dy­nie złu­dze­niem. Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i po­sta­no­wi­ła na­ło­żyć słu­chaw­ki. Póź­niej po­szu­ka za­wiesz­ki na klam­kę, nie była w na­stro­ju na…

– Otwórz! – krzyk­nę­ła Basia, ude­rza­jąc w drzwi. – Szyb­ko!

Ad­rian­na wpu­ści­ła ją do środ­ka. Ko­bie­ta była zdy­sza­na i prze­ra­żo­na. Drżą­cy­mi dłoń­mi uruchomiła zamek w drzwiach.

– W kinie… tam… – długo nie po­tra­fi­ła tego ubrać w słowa – jakiś taki dzie­ciak…

– Co zro­bił?

– Po­za­bi­jał ludzi.

Ad­rian­na par­sk­nę­ła.

– Jaki dzie­ciak?

– Na­sto­la­tek, ale wiel­ki. Wi­dział mnie, przyj­dzie tu. – Po­de­szła do okna, pró­bo­wa­ła je otwo­rzyć, lecz, po­dob­nie jak w po­ko­ju mu­zycz­nym, uchy­la­ło się tylko górą, a przez zbitą szybę nie prze­ci­snął­by się żaden czło­wiek.

– To na pewno ko­lej­na wkręt­ka – zde­cy­do­wa­ła Ad­rian­na. – Aktor uda­ją­cy mor­der­cę. Bę­dzie teraz hasał po ko­ry­ta­rzach i nas stra­szył. Ziew.

– Po pierw­sze, mów ci­szej. Po dru­gie – w oczach ko­bie­ty po­ja­wił się obłęd – czy ci się wy­da­je, że je­stem jakaś pier­dol­nię­ta i nie wiem, co widzę? – Nagle do­sko­czy­ła do włącz­ni­ka. – O nie, świa­tło. Widać je przez szpa­rę pod drzwia­mi.

– Po­cze­kaj – rze­kła z uśmie­chem Ad­rian­na. – Ten twój mor­der­ca bę­dzie prze­cho­dził koło re­cep­cji, więc pew­nie za­uwa­ży, któ­rych klu­czy bra­ku­je. Dzie­wiąt­ki i dwu­nast­ki. Jeśli zga­si­my świa­tło, a w dwu­na­st­ce bę­dzie jasno, uzna, że się ukry­wa­my. I za­pu­ka do nas.

Basia od­su­nę­ła rękę od włącz­ni­ka.

– Pięć­dzie­siąt pro­cent szan­sy – po­li­czy­ła. – Jeśli wej­dzie naj­pierw do dwu­nast­ki…

– Uciek­nie­my – po­wie­dzia­ła, choć wizja bie­ga­nia po Cen­trum Grozy, gdyż jej współ­lo­ka­tor­ka prze­stra­szy­ła się zbyt mocno, nie była spe­cjal­nie ku­szą­ca.

Usły­sza­ły kroki na ko­ry­ta­rzu. Ktoś zbli­żał się bar­dzo szyb­ko, po czym nagle się za­trzy­mał. Ad­rian­na miała wra­że­nie, że stoi tuż pod ich drzwia­mi. Cze­ka­ły przez chwi­lę, która zda­wa­ła się wiecz­no­ścią. Basia była nie­mal fio­le­to­wa ze stra­chu.

Ko­lej­ne kroki, ten ktoś za­czął się od­da­lać. Póź­niej roz­le­gło się pu­ka­nie i od­głos otwie­ra­nych drzwi.

– Hej, mó­wi­li­ście, że nie wcho­dzi­cie do po­ko­jów – po­wie­dział męż­czy­zna z dwu­nast­ki, któ­re­go spo­tka­ły w po­łu­dnie.

Prze­raź­li­wy krzyk jego żony spra­wił, że obie pod­sko­czy­ły.

– Bie­gnie­my – po­wie­dzia­ła Basia i wy­pro­wa­dzi­ła zdez­o­rien­to­wa­ną Ad­rian­nę z po­ko­ju.

Słabo oświe­tlo­ny ko­ry­tarz wy­da­wał się długi ni­czym tunel.

– Do głów­nych drzwi? – za­py­ta­ła Ad­rian­na.

– Już tam byłam, są za­mknię­te – od­par­ła Basia. – Mu­si­my zna­leźć inne wyj­ście.

 

Ty­mo­te­usz

Na okrą­głym, drew­nia­nym stole stała ra­dio­sta­cja żyw­cem wy­ję­ta z cza­sów dru­giej wojny świa­to­wej. Skła­da­ła się z trzech sza­ro-czar­nych skrzy­nek peł­nych po­krę­teł, przy­ci­sków i ta­bli­czek. Do tego na­usz­ne słu­chaw­ki i ma­syw­ny mi­kro­fon z ażu­ro­wą kap­su­łą. Wszyst­ko łą­czy­ła sieć drob­nych kabli.

– Nocne Radio znów na­da­je – po­wie­dział Gun­nar do mi­kro­fo­nu. Gdy nic się nie wy­da­rzy­ło, dodał: – Mu­sia­łem spró­bo­wać.

Dru­gie po­miesz­cze­nie esca­pe roomu było wiej­ską izbą sprzed dzie­się­cio­le­ci. Stał tu piec ka­flo­wy, łóżko, któ­rym za­wład­nę­ły pa­skud­ne, ró­żo­we lalki, a także regał z ga­blo­ta­mi za szkłem i pół­ka­mi peł­ny­mi ksią­żek. Na ścia­nach wi­sia­ły po­dłuż­ne ob­ra­zy przed­sta­wia­ją­ce sceny po­lo­wań czy pa­no­ra­my od­le­głych krain. Tymek pró­bo­wał otwo­rzyć je­dy­ne znaj­du­ją­ce się tu okno – oczy­wi­ście oka­za­ło się atra­pą, a klam­ka, którą wcze­śniej zna­lazł, nie pa­so­wa­ła. Za szybą przed­sta­wio­no ilu­stra­cję ciem­ne­go lasu.

Naj­wi­docz­niej tak Da­niel Tom­czyk wy­obra­żał sobie po­miesz­cze­nie, w któ­rym miesz­kał pro­wa­dzą­cy Nocne Radio. I z któ­re­go po­sy­łał w świat swą au­dy­cję.

Roz­wią­zy­wa­li ko­lej­ne za­gad­ki w bar­dzo do­brym tem­pie, tym­cza­sem Ewe­li­na wciąż tkwi­ła w skrzy­ni. Obie­ca­li jej, że szyb­ko upo­ra­ją się z po­ko­jem i wtedy zo­sta­nie uwol­nio­na.

– Włącz jesz­cze raz tę ka­se­tę – po­le­cił Tymek Gun­na­ro­wi.

– Jak? Wci­skam i nic.

– Tam jest taśma, mu­sisz prze­wi­nąć. Daj mi to.

Po chwi­li ze sta­re­go od­twa­rza­cza po­pły­nę­ły od­gło­sy zwie­rząt na tle szumu drzew.

– Na pewno sły­chać tam dzię­cio­ła, sowę i wilka – stwier­dził Tymek.

– Wszyst­kie trzy zwie­rzę­ta wci­śnię­te – po­wie­dział Gun­nar, spo­glą­da­jąc na piec. – Nic się nie stało, co nie? Bra­ku­je czwar­te­go.

– Coś za­ry­cza­ło na końcu. Co to było?

– Może… koza?

– Czy ty wi­dzia­łeś kie­dyś kozę, chło­pie? – zi­ry­to­wał się Tymek. – To coś du­że­go, jak bydło do­mo­we. Jest tam do wy­bo­ru krowa?

– Krowa z ro­ga­mi – stwier­dził Gun­nar, pod­cho­dząc do pieca.

– Wci­skaj.

Trzask. Z pieca wy­le­ciał klucz.

– To na pewno do tej szaf­ki – po­wie­dział Tymek, pod­niósł zna­le­zi­sko i otwo­rzył ostat­nie nie­do­stęp­ne miej­sce.

W środ­ku znaj­do­wa­ła się duża mied­ni­ca przy­kry­ta tarą do pra­nia. Wyjął ją ostroż­nie i po­sta­wił na pod­ło­dze. Chwy­cił tarę, po czym od­sko­czył jak opa­rzo­ny. Nogą prze­su­nął przed­miot z po­wro­tem na swoje miej­sce.

– Co? – za­py­tał Gun­nar.

– Tam są szczu­ry. Praw­dzi­we szczu­ry. I klucz. Pew­nie do wyj­ścia.

– Daj spo­kój, w po­ko­jach nie ma zwie­rząt.

Gun­nar zaj­rzał pod tarę i za­klął obrzy­dli­wie.

– Trze­ba wsa­dzić rękę i go wy­cią­gnąć – zde­cy­do­wał Tymek. – Ty czy ja?

– Może mają spi­ło­wa­ne zęby albo coś?

Znie­cier­pli­wio­ny Tymek ścią­gnął obrus z nie­wiel­kie­go sto­licz­ka, owi­nął sobie nim rękę aż po ło­kieć i wsa­dził ją do misy. Po­czuł, jak zwie­rzę­ta ocie­ra­ją się o jego przed­ra­mię i wzdry­gnął się z obrzy­dze­nia. Jeden z gry­zo­ni pró­bo­wał prze­ci­snąć się przez szpa­rę po­mię­dzy mied­ni­cą, ręką a tarą, lecz Gun­nar we­pchnął go z po­wro­tem po­de­szwą buta.

– Mam. – Klucz za­błysz­czał w ręce stu­den­ta. – Oby do wyj­ścia. Jaki mamy czas?

– Pew­nie dobry, pół go­dzi­ny maks.

Drzwi wej­ścio­we znaj­do­wa­ły się obok fał­szy­we­go okna. Tymek prze­krę­cił klucz w zamku i pchnął je – ukazał się korytarz i sofa, na któ­rej wcze­śniej sie­dzie­li. Ode­tchnę­li z ulgą. Gdyby zna­leź­li się w trze­cim po­miesz­cze­niu esca­pe roomu, ich zdro­wie psy­chicz­ne mo­gło­by tego nie wy­trzy­mać.

– Hej! – za­wo­łał Gun­nar. – Pro­szę pani! Wy­szli­śmy!

Na ko­ry­ta­rzu pa­no­wa­ła dziw­na cisza. Przy sta­no­wi­sku z kom­pu­te­rem, skąd po­wi­nien do­glą­dać ich mistrz gry, nie było ni­ko­go.

– Wy­szli­śmy – po­wie­dział Tymek do krót­ko­fa­lów­ki.

– Tak wam się tylko wy­da­je – od­po­wie­dział ten sam męski głos, który stra­szył ich wcze­śniej.

Usły­sze­li kroki. Zza ścia­ny wy­ło­nił się jakiś czło­wiek. Miał na sobie maskę byka z wiel­ki­mi otwo­ra­mi na oczy, od­sta­ją­cy­mi usza­mi i spo­ry­mi ro­ga­mi. Kółko w noz­drzach po­ru­sza­ło się ryt­micz­nie z każ­dym kro­kiem nie­zna­jo­me­go. Trzy­mał wiel­ką pałkę po­kry­tą czer­wo­ną sub­stan­cją.

– No co do kurwy! – rzu­cił Gun­nar. – To już jest prze­sa­da. Tam w środ­ku…

Byk za­mach­nął się pałką i przy­gwoź­dził głowę Gun­na­ra do ścia­ny. Krew try­snę­ła, ochla­pu­jąc pod­ło­gę i zszo­ko­wa­ne­go Tymka. Jego przy­ja­ciel kil­ka­krot­nie drgnął spa­zma­tycz­nie, a potem po­twór wy­szar­pał broń z jego czasz­ki i stu­dent upadł na pod­ło­gę.

Tymek cof­nął się do po­ko­ju, za­mknął drzwi i prze­krę­cił klucz w zamku.

– Ja pier­do­lę…

Przez bar­dzo krót­ką chwi­lę nie miał po­ję­cia, co robić. Mor­der­ca za­czął ude­rzać w drzwi z za­wzię­to­ścią su­ge­ru­ją­cą, że zaraz je wy­ła­mie.

Tymek cof­nął się do po­miesz­cze­nia imi­tu­ją­ce­go piw­ni­cę i pod­szedł do skrzy­ni, w któ­rej sie­dzia­ła Ewe­li­na.

– Bądź cicho – wy­szep­tał. – To nie żarty. Uda­waj, że cię tu nie ma.

– Co? – za­py­ta­ła.

– Cicho – po­wtó­rzył. – Ina­czej zgi­niesz.

Po­słu­cha­ła i nie ode­zwa­ła się już ani sło­wem. Do­brze.

Każde ko­lej­ne ude­rze­nie w drzwi wy­da­wa­ło się gło­śniej­sze, miał wra­że­nie, że ten ktoś na­pie­ra na nie całym cia­łem. Za­wia­sy były bli­skie ka­pi­tu­la­cji.

Miał dwie opcje – scho­wać się lub skon­fron­to­wać z psy­cho­pa­tą. Kry­jów­ki były czte­ry – otwar­te skrzy­nie i szafa. Jeśli wej­dzie do tej, która zo­sta­nie spraw­dzo­na jako pierw­sza, z pew­no­ścią zgi­nie. W innym przy­pad­ku może uda mu się wy­sko­czyć i uciec. Co wcale nie bę­dzie ozna­cza­ło, że nie doj­dzie do kon­fron­ta­cji, tylko że póź­niej.

Łup, łup, łup.

Po­sta­no­wił wal­czyć. Miał coś, czego bę­dzie mógł użyć.

Drzwi w końcu wy­pa­dły z za­wia­sów, a czło­wiek-byk wkro­czył do środ­ka. Jego oczy, wi­docz­ne przez maskę, były prze­ra­ża­ją­ce i prze­stra­szo­ne jed­no­cze­śnie.

Tymek klę­czał na środ­ku po­ko­ju i cze­kał. Roz­wią­za­nie, które wy­my­ślił, wy­da­ło mu się opty­mal­ne, ale oczy­wi­ście mogło być za­wod­ne.

Męż­czy­zna ude­rzył. Tymek pod­niósł tarę – so­lid­ną, me­ta­lo­wą w drew­nia­nej ramie – za­trzy­mał nią ude­rze­nie, choć ręce omal nie wy­le­cia­ły mu z łokci. Opu­ścił jedną z dłoni, pod­niósł nią pełną szczu­rów mied­ni­cę i rzu­cił za­war­tość pro­sto w gębę byka.

Nie­zna­jo­my wrza­snął. Trzy gry­zo­nie ucze­pi­ły się maski, jeden na uchu, drugi na rogu, trze­ci bli­sko oczo­do­łu. Ten ostat­ni nie­mal wsa­dził pysz­czek w oko na­past­ni­ka.

Stu­dent przy­cią­gnął do sie­bie tarę i był go­to­wy zadać de­cy­du­ją­cy cios, lecz byk, choć jedną ręką pró­bo­wał ścią­gnąć gry­zo­nie, drugą wciąż wy­ma­chi­wał na oślep pałką.

Tymek wy­mi­nął go sze­ro­kim łu­kiem i wy­do­stał się z esca­pe roomu.

 

Część trze­cia

Po nitce do kłęb­ka

Choć Pub Grozy upodob­nio­no do kryp­ty, sty­li­za­cja nie do­tar­ła na za­ple­cze. Pod­ło­ga była tu za­sta­wio­na zgrzew­ka­mi na­po­jów i skrzyn­ka­mi piwa, na dużym ku­chen­nym bla­cie stały mi­kro­fa­lów­ki i piec, a przy wej­ściu umiesz­czo­no dużą szafę dla pra­cow­ni­ków. Ad­rian­na i Basia zaj­rza­ły do niej i od­na­la­zły je­dy­nie ubra­nia z lo­giem Cen­trum Grozy. Po­szpe­ra­ły w szu­fla­dach i uzbro­iły się w dłu­gie, ostre noże.

W po­miesz­cze­niu znaj­do­wa­ły się dwa okna, wą­skie i dłu­gie, zbyt małe, by mógł się przez nie prze­ci­snąć czło­wiek.

– Idzie­my dalej – zde­cy­do­wa­ła Ad­rian­na, choć po­wo­li tra­ci­ła na­dzie­ję, że znaj­dą wyj­ście z tego la­bi­ryn­tu. Za­sta­na­wia­ło ją, dla­cze­go drzwi do pubu były otwar­te. Jakby ktoś to wszyst­ko przy­go­to­wał i oddał całe Cen­trum Grozy do dys­po­zy­cji tym, któ­rym przyj­dzie wal­czyć o życie.

Gdy ko­bie­ty prze­cho­dzi­ły przez lokal, sto­ją­ce w pół­mro­ku syl­wet­ki po­sta­ci z hor­ro­rów spo­glą­da­ły nie­ru­cho­my­mi ocza­mi na każdy ich krok.

– Gdzie teraz? – za­py­ta­ła Basia. Szła z nożem w wy­pro­sto­wa­nej ręce, jakby trzy­ma­ła po­chod­nię.

– Może…

Za­mar­ły, gdy po­ja­wi­ła się przed nimi ludz­ka syl­wet­ka. Jakiś chu­der­la­wy, młody męż­czy­zna w oku­la­rach. Był prze­ra­żo­ny, ale nie wy­glą­dał na za­gu­bio­ne­go. W ręku trzy­mał jakiś wiel­ki pro­sto­kąt­ny przed­miot.

– To on? – za­py­ta­ła Ad­rian­na, moc­niej ści­ska­jąc nóż.

– Nie – za­prze­czy­ła Basia. – Tam­ten był więk­szy.

– Je­stem Tymek – przed­sta­wił się. – Też szu­ka­cie wyj­ścia?

 

***

 

Ewe­li­na za­czę­ła po­dej­rze­wać, że zo­sta­nie w tej skrzy­ni na za­wsze.

Choć nie bra­ko­wa­ło jej po­wie­trza – gdzieś w drew­nie mu­sia­ły być otwo­ry wen­ty­la­cyj­ne – wciąż miała wra­że­nie, że zaraz się udusi. By nieco przy­ci­szyć pa­ni­kę, za­czę­ła po raz ko­lej­ny oglą­dać wnę­trze wię­zie­nia przy po­mo­cy nie­wiel­kiej la­tar­ki.

Tymek po­wie­dział jej, że ma za­cho­wać ciszę i to nie są żarty. Póź­niej sły­sza­ła ja­kieś przy­tłu­mio­ne od­gło­sy i krzyk. Nie ro­zu­mia­ła, co się dzie­je. To było mi­nu­tę temu? Dwie mi­nu­ty? Pół go­dzi­ny? Ile już tu sie­dzia­ła? Czy chło­pa­ki wy­do­sta­li się z po­ko­ju? Ogar­nę­ła ją obłą­ka­na myśl, że wszy­scy za­po­mnie­li, że tu sie­dzi i minie wiele dni, nim ktoś od­kry­je jej ciało.

Coś gło­śno ude­rzy­ło w drew­no za jej ple­ca­mi. O mało nie ude­rzy­ła głową o prze­ciw­le­głą ścia­nę, w ostat­niej chwi­li przy­trzy­mu­jąc się pod­nie­sio­ną ręką.

Ko­lej­ne łup­nię­cie, jesz­cze po­tęż­niej­sze, na wy­so­ko­ści głowy. Drżąc na całym ciele, ukuc­nę­ła, za­par­ła się ko­la­na­mi i wbiła zęby w przed­ra­mię, by stłu­mić krzyk. Jesz­cze jedno ude­rze­nie, drza­zgi wy­lą­do­wa­ły na jej wło­sach, duży ka­wa­łek drew­na mu­snął ramię i upadł na dno skrzy­ni.

Po kilku ko­lej­nych wstrzą­sach po­czu­ła na­pływ po­wie­trza. Ktoś zro­bił dziu­rę w skrzy­ni. Łu­dzi­ła się, że to ob­słu­ga po­ko­ju po­sta­no­wi­ła ją wy­do­stać, lecz dla­cze­go nikt się do niej nie od­zy­wał?

Pod­nio­sła głowę i uj­rza­ła ja­sność. Ktoś oświe­tlał wnę­trze, za­pew­ne te­le­fo­nem. Jesz­cze moc­niej przy­war­ła do pod­ło­gi, pró­bu­jąc po­zo­stać w ciem­no­ści.

Świa­tło zga­sło i w otwo­rze po­ja­wi­ła się czy­jaś ręka. Prze­su­nę­ła się o cen­ty­me­try ponad czub­kiem jej głowy. Przez chwi­lę tań­czy­ła w po­wie­trzu, prze­cze­su­jąc miej­sca, któ­rych nie dało się zo­ba­czyć z ze­wnątrz, a póź­niej znik­nę­ła.

Ko­lej­ny mo­ment ciszy. Ewe­li­na wgry­zła się w przed­ra­mię nie­mal do krwi, lecz nie wy­da­ła żad­ne­go od­gło­su.

Już miała na­dzie­ję, że ten ktoś sobie po­szedł, gdy przez dziu­rę coś prze­le­cia­ło i wy­lą­do­wa­ło na jej udzie. Było lek­kie. I ru­sza­ło się. Czuła przez spodnie łapki gry­zo­nia i o mało nie pod­sko­czy­ła z obrzy­dze­nia. Za­miast tego lekko ru­szy­ła nogą, zrzu­ca­jąc zwie­rzę na dno skrzy­ni. Przez chwi­lę li­czy­ła, że to mysz, lecz mu­śnię­cie dłu­gie­go ogona po­zba­wi­ło ją wszel­kich złu­dzeń.

Wie­dzia­ła, że ten ktoś stoi przy skrzy­ni i czeka. Dzie­li­ły ich ja­kieś dwa cen­ty­me­try drew­na. Ewe­li­na wciąż się nie ru­sza­ła, mimo że szczur wszedł na jej stopę. Ża­ło­wa­ła, że nie za­ło­ży­ła jakichś gru­bych butów, naj­le­piej zi­mo­wych. Ale był kwie­cień, więc wy­bra­ła ba­le­ri­ny. Szczur sko­rzy­stał z tego i wbił zęby tuż po­ni­żej kost­ki.

Zalał ją ból. Przez mo­ment była pewna, że nie wy­trzy­ma. Za­mknę­ła oczy, pró­bu­jąc uspo­ko­ić krą­żą­cą wokół rze­czy­wi­stość i nie ze­mdleć. W końcu usły­sza­ła, jak ten ktoś od­cho­dzi.

Od­cze­ka­ła chwi­lę, by się upew­nić, że na­past­nik nie wróci, po czym wsta­ła. Czu­bek jej po­kry­tej drza­zga­mi głowy znaj­do­wał się tuż po­ni­żej otwo­ru. Po­czu­ła gry­zo­nia, który wciąż krę­cił się jej mię­dzy no­ga­m, i, nieco przy­pad­kiem, przy­dep­ta­ła go za ogon. Czu­jąc dziką sa­tys­fak­cję, drugą stopą za­czę­ła miaż­dżyć szkod­ni­ka, chcąc zro­bić z niego krwa­wą mia­zgę.

I wtedy coś za­uwa­ży­ła. Na drzwiach skrzy­ni znaj­do­wał się mały prze­łącz­nik. Był tu wcze­śniej? Na­ci­snę­ła go i wnę­trze roz­ja­rzy­ło się ul­tra­fio­le­tem, ujaw­nia­jąc napis:

 

Prze­sąd­ni zo­sta­ną tu na za­wsze.

 

Co to zna­czy­ło? Była prze­sąd­na, czy w takim razie…

Szczur, jak się oka­za­ło wciąż żywy, wy­mknął się spod po­de­szwy, pisz­cząc gło­śno, gotów na ko­lej­ną rundę walki. W tym samym cza­sie przez dziu­rę prze­do­stał się drugi gry­zoń.

Ewe­li­na po­my­śla­ła, że jeśli tu zo­sta­nie, zje­dzą ją żyw­cem. Mu­sia­ła ucie­kać. Pod­sko­czy­ła, zła­pa­ła dziu­rę dłoń­mi i za­par­ła się no­ga­mi o prze­ciw­le­głą ścia­nę. Ka­le­cząc każdy cen­ty­metr ciała, za­czę­ła się pod­cią­gać i prze­ci­skać. Jeden z jej butów zo­stał w skrzy­ni, brzuch ob­tar­ła sobie do krwi, a ude­rze­nie o pod­ło­gę oszo­ło­mi­ła ją tak, że ledwo zdo­ła­ła dojść do sie­bie, lecz była wolna.

Po dwóch kro­kach za­krę­ci­ło jej się w gło­wie i usia­dła na dzie­cię­cym krze­seł­ku. Pa­trzy­ła na wej­ście do esca­pe roomu i długo nie ro­zu­mia­ła, co widzi. Ktoś tam leżał. Czło­wiek?

Po­de­szła do niego po­wo­li. Krew z głowy męż­czy­zny roz­pry­sła się na cały ko­ry­tarz, a twarz zmie­ni­ła się w krwa­wą mia­zgę. Gdyby nie ubra­nie, nie po­zna­ła­by go.

Zwy­mio­to­wa­ła, obry­zgu­jąc sobie nogi aż po ko­la­na, po czym od­wró­ci­ła wzrok i po­kuś­ty­ka­ła gdzieś przed sie­bie, byle dalej od tego wi­do­ku.

 

***

 

– Je­stem Tymek – przed­sta­wił się. – Też szu­ka­cie wyj­ścia?

Obie ko­bie­ty uzbro­jo­ne były w noże i spo­glą­da­ły na niego za­sko­czo­ne. Ta star­sza mogła mieć trzy­dzie­ści kilka lat, lecz jasne włosy i nie­na­gan­na fi­gu­ra spra­wia­ły, że wy­glą­dem mo­gła­by ry­wa­li­zo­wać z do­wol­ną osiem­na­sto­lat­ką. Ta młod­sza była ciem­no­wło­sa, nieco pulch­na i za­pew­ne zbli­żo­na wie­kiem do Tymka.

– Byłem w esca­pe ro­omie – po­wie­dział, wi­dząc, że nie opusz­cza­ją noży.

– Gdzie po­zo­sta­li? – za­py­ta­ła star­sza.

– Gość w masce byka zabił mo­je­go ko­le­gę. Ko­le­żan­ka zo­sta­ła w po­ko­ju, jest do­brze scho­wa­na.

– Nas też szuka ten psy­chol – wy­zna­ła młod­sza prze­ra­żo­nym gło­sem.

– Byłem przy wyj­ściu, jest za­mknię­te. Nie zdą­ży­łem za­brać te­le­fo­nu, dzwo­ni­ły­ście już po pomoc?

– Nie ma sy­gna­łu – od­par­ła ja­sno­wło­sa.

– Okna? Może w czę­ści ho­te­lo­wej?

– Przez żadne nie da się wyjść. To pie­przo­ne wię­zie­nie.

Tymek, wciąż ści­ska­jąc w ręku tarę, za­czął wę­dro­wać po pubie i ana­li­zo­wać sy­tu­ację, cały czas spo­glą­da­jąc jed­nym okiem na wej­ście. Po tym, jak nie dał rady wy­do­stać się przez głów­ne drzwi, uda­nie się do pubu wy­da­ło mu się oczy­wi­ste. Miał na­dzie­ję spo­tkać ludzi, miej­sco­wych pi­ją­cych do późna. W gru­pie za­wsze było bez­piecz­niej. Dwie prze­ra­żo­ne ko­bie­ty to nie­wie­le, ale trud­no. Po­pra­cu­je z tym, co ma.

– Mu­si­my dalej szu­kać wyj­ścia – po­wie­dział. – Jed­nak on tu przyj­dzie.

Młod­sza z ko­biet jęk­nę­ła.

– Co ro­bi­my? – za­py­ta­ła star­sza.

– Za­cza­imy się na niego i obez­wład­ni­my – zde­cy­do­wał.

Obie spo­glą­da­ły na niego ze zgro­zą.

– Jak? – za­py­ta­ła star­sza.

Sta­nął przed szóst­ką figur przed­sta­wia­ją­cych po­sta­cie z po­pu­lar­nych fil­mów. Zdjął jed­nej maskę. To były zwy­kłe skle­po­we ma­ne­ki­ny, ubra­ne w ko­stiu­my. Tuż obok wy­sta­wy znaj­do­wa­ła się szafa gra­ją­ca.

– Wy­ko­rzy­sta­my prze­wa­gę śro­do­wi­ska – po­wie­dział Tymek. – Po­trze­bu­ję kilku monet i jed­nej ochot­nicz­ki na przy­nę­tę.

 

***

 

Basia miała złe prze­czu­cia. Tych dwoje naj­wi­docz­niej uwa­ża­ło się za ja­kichś mi­tycz­nych bo­ha­te­rów, bo nie przyj­mo­wa­li do wia­do­mo­ści, że psy­chol jest na­praw­dę nie­bez­piecz­ny. Tymek prze­ko­ny­wał, że pew­nie uda­wa­ło mu się za­bi­jać, wy­ko­rzy­stu­jąc ele­ment za­sko­cze­nia. Za­py­ta­ła, czy wy­peł­nio­na zwło­ka­mi sala ki­no­wa nie świad­czy o czymś zgoła innym, lecz zi­gno­ro­wał to. Ad­rian­na na­to­miast była nie mniej sza­lo­na, bo zgo­dzi­ła się zo­stać przy­nę­tą.

Basia nie była czę­ścią ich zwa­rio­wa­ne­go po­my­słu, więc ka­za­li jej się ukryć. Nie miała wiel­kie­go wy­bo­ru – po­szła na za­ple­cze. Przez okno łą­czą­ce to po­miesz­cze­nie z pubem wi­dzia­ła jed­nak cały lokal. Zda­wa­ła sobie spra­wę, że jeśli im się nie uda, mor­der­ca przyj­dzie także po nią.

Po­miesz­cze­niem wstrzą­snął gło­śny, obłą­ka­ny śmiech męż­czy­zny stop­nio­wo prze­cho­dzą­cy w szloch. To Ad­rian­na wrzu­ci­ła mo­ne­tę, uru­cha­mia­jąc tę po­twor­ność, szafę gra­ją­cą dla psy­cho­pa­tów. Ko­bie­ta stała przed ustroj­stwem bez­bron­na jak młoda sarna w ciem­nym lesie. Dźwięk roz­brzmie­wał przez około mi­nu­tę, póź­niej za­pa­dła prze­ra­ża­ją­ca cisza. Basia wi­dzia­ła, że ko­bie­ta się­gnę­ła po ko­lej­ną mo­ne­tę i wrzu­ci­ła ją do ma­szy­ny, tym razem wy­bie­ra­jąc po­twor­ny ryk ja­kie­goś zwie­rzę­cia czy in­ne­go po­two­ra. Ależ to było gło­śne, Basia nie sły­sza­ła wła­snych myśli. Może do­brze, bo w jej gło­wie ro­dzi­ły się same pa­skud­ne wizje.

Gdy za­dud­nił trze­ci dźwięk – kosz­mar­ny ja­zgot – do­strze­gła w ko­ry­ta­rzu ludz­ką syl­wet­kę. Zbli­ża­ła się i rosła. Rogi ster­czą­ce z głowy, w ręku ol­brzy­mia ma­czu­ga. Wszedł w pół­mrok pubu i za­uwa­żył Ad­rian­nę. Basia za­czę­ła dy­go­tać. Wie­dzia­ła, że po­win­na się scho­wać, lecz jej twarz wciąż tkwi­ła przy szy­bie. Po­cie­sza­ła się, że na za­ple­czu było ciem­no, nie po­wi­nien jej zo­ba­czyć.

– Wy­brać dla cie­bie jakiś utwór? – rzu­ci­ła śmia­ło Ad­rian­na.

Byk prze­mie­rzał pub wolno, mi­ja­jąc ko­lej­ne sofy, fo­te­le i sto­li­ki. Był już dwa kroki od ko­bie­ty, nie­mal w za­się­gu broni, i wtedy jedna z figur ożyła. Ta z filmu „Krzyk”. Mor­der­ca wy­chwy­cił ruch, zdą­żył się ob­ró­cić, lecz Tymek ude­rzył go z całej siły w głowę. Pa­tel­nią, którą zna­leź­li na za­ple­czu. Wybór broni sko­ja­rzył się Basi z kre­sków­ką, lecz oka­zał się cał­kiem dobry. Po­twór padł na pod­ło­gę. Tymek przy­wa­lił mu jesz­cze dwa razy, a Ad­rian­na wy­rwa­ła z ręki ma­czu­gę.

Basia pod­bie­gła do ciała i z sa­tys­fak­cją zdję­ła maskę, cią­gnąć za rogi. Potem ze wstrę­tem ci­sne­ła ją na za­ple­cze.

– O cho­le­ra, prze­cież to jakiś dzie­ciak – po­wie­dział z nie­do­wie­rza­niem Tymek, który zdą­żył już zrzu­cić swoją maskę ducha. Ukląkł i za­czął krę­po­wać ręce zno­kau­to­wa­ne­go na­sto­lat­ka, uży­wa­jąc paska.

– Co z nim zro­bi­my? – za­py­ta­ła Basia.

– Za­mknie­my w sza­fie – zde­cy­do­wał Tymek. – Nie­przy­tom­ny, zwią­za­ny, pod klu­czem, bez broni. Nic nam nie zrobi.

– A nie po­win­ni­śmy go… zabić? – za­pro­po­no­wa­ła Basia. – W fil­mach, jeśli oszczę­dzisz mor­der­cę, za­wsze wraca i cię do­pa­da.

– Przy­po­mi­nam, że ży­je­my w Pol­sce – za­czął Tymek. – Jeśli go wy­koń­czy­my, wle­pią nam ja­kieś prze­kro­cze­nie obro­ny ko­niecz­nej i bę­dzie­my mieć spore kło­po­ty. Poza tym kto miał­by to zro­bić?

Pa­trzy­li po sobie i nikt nie za­brał już głosu.

Nie bez trudu we­pchnę­li byka do szafy na za­ple­czu i za­mknę­li ją na klucz, który za­brał Tymek.

Po chwi­li oszo­ło­mie­ni i wciąż prze­ra­że­ni usie­dli na sofie w pubie.

– Jak my­śli­cie, kto to? – za­py­tał chu­dzie­lec.

– Nie mam po­ję­cia – od­par­ła Ad­rian­na. – To wszyst­ko, co tu się wy­da­rzy­ło, jest ir­ra­cjo­nal­ne. Gdzie pra­cow­ni­cy? Czemu nie da się wyjść?

– Może za tym wszyst­kim stoi szef tego miej­sca? – do­mnie­my­wał Tymek. – Jak on się na­zy­wał?

– Da­niel Tom­czyk – od­po­wie­dzia­ła Basia.

– Mógł ode­słać pra­cow­ni­ków do domu – Ad­rian­na gło­śno my­śla­ła. – Jed­nak nie wi­dzie­li­śmy go tu. Chyba że… zro­bi­ła to jego żona. To mogła być ta ko­bie­ta, która za­pro­po­no­wa­ła nam dar­mo­we wej­ście do kina.

– Nas do esca­pe roomu też wpro­wa­dzi­ła ko­bie­ta – po­wie­dział Tymek. – Póź­niej znik­nę­ła.

– Ale dla­cze­go Tom­czy­ko­wie mie­li­by coś ta­kie­go od­wa­lić? – za­sta­na­wia­ła się Basia. – Chyba że… Nocne Radio ich do­pa­dło. To praw­dzi­we. Pro­wa­dzą­cy ponoć był upio­rem. Mógł ich do tego na­kło­nić.

– Upio­ry nie ist­nie­ją – stwier­dził Tymek. – Choć może rze­czy­wi­ście miesz­ka tu jakiś psy­cho­pa­ta, który nada­wał tamte au­dy­cje i za tym wszyst­kim stoi. To teraz nie­waż­ne. Mu­si­my się wy­do­stać, bo cho­le­ra wie, co jesz­cze przy­go­to­wa­li. Je­ste­śmy w la­bi­ryn­cie, a za­zwy­czaj z każ­de­go jest ja­kieś wyj­ście. Trze­ba to roz­gryźć. Roz­wią­za­łem wszyst­kie za­gad­ki w esca­pe ro­omie i były tam rze­czy, któ­rych nie wy­ko­rzy­sta­łem. Tak jakby miały przy­dać się póź­niej.

– Jakie? – za­py­ta­ła Ad­rian­na.

– Dzie­cię­cy sto­lik i krze­seł­ko, a także ry­su­nek dziew­czyn­ki z upio­rem na tle chaty.

– Córka Tom­czy­ków – olśni­ło nagle Basię. – Upiór ją po­rwał i ich za­szan­ta­żo­wał.

– Nie ma żad­nych upio­rów – po­wtó­rzył Tymek. – Drugą rze­czą była klam­ka okien­na. Gdzieś tu musi być okno, które można otwo­rzyć. To pew­nie nasze wyj­ście.

Ad­rian­na nagle wsta­ła.

– Na­wie­dzo­ny pokój – po­wie­dzia­ła oży­wio­na. – Numer trzy­na­ście. No prze­cież! Przez dziur­kę od klu­cza było widać okno, zu­peł­nie nor­mal­ne, nie takie za­kra­to­wa­ne jak w in­nych po­miesz­cze­niach.

– Klam­ka zo­sta­ła w esca­pe ro­omie. – Tymek za­gryzł wargę. – Pój­dzie­my po nią, a potem pro­sto do trzy­nast­ki.

– A co z… – Basia wska­za­ła pal­cem.

– Niech sie­dzi w za­gro­dzie jak przy­sta­ło na byka – po­wie­dzia­ła Ad­rian­na.

 

***

 

Ewe­li­na wy­cią­gnę­ła te­le­fon z szaf­ki, w któ­rej go zo­sta­wi­ła przed wej­ściem do po­ko­ju ucie­czek, lecz nie mogła ni­g­dzie się do­dzwo­nić. Póź­niej na wpół świa­do­ma do­wlo­kła się do głów­ne­go wyj­ścia Cen­trum Grozy. Drzwi były za­mknię­te. Za­klę­ła i pró­bo­wa­ła ze­brać myśli. Mu­sia­ła zna­leźć ludzi albo cho­ciaż Tymka. Gdzieś ktoś po­wi­nien być.

Po­sta­no­wi­ła udać się do kina. Pró­bo­wa­ła po­ru­szać się cicho, w końcu ten ktoś, kto ją za­ata­ko­wał, gdzieś tam się czaił.

Drzwi na salę były otwar­te, a za nimi le­ża­ły dwa ciała – mło­de­go chło­pa­ka i sta­rusz­ki. Jeden ze szczu­rów zdą­żył przy­być na ucztę, lecz uciekł, spło­szo­ny kro­ka­mi Ewe­li­ny. Na scho­dach dwa ko­lej­ne ciała, a po pra­wej, za ostat­nim rzę­dem sie­dzeń, jesz­cze jedno. Zwy­mio­to­wa­ła­by po­now­nie, ale już nie miała czym. Opu­ści­ła kino naj­szyb­ciej, jak po­tra­fi­ła.

Cho­dze­nie po tym la­bi­ryn­cie obłę­du nie było zbyt mądre, ale nę­ka­ło ją prze­czu­cie, że gdyby się za­trzy­ma­ła i ukry­ła, ten ktoś by ją zna­lazł. Miała wra­że­nie, jakby na świe­cie zo­sta­ła tylko ona i on. Cała resz­ta zda­wa­ła się mar­twa jak w ja­kimś cho­rym fil­mie o po­cząt­kach apo­ka­lip­sy.

Bo­la­ła ją każda część ciała, ale mimo to parła przed sie­bie. Skie­ro­wa­ła się w stro­nę pubu. Tuż przed wej­ściem wy­da­wa­ło jej się, że kątem oka widzi jakąś sta­rusz­kę sto­ją­cą w ciem­nym ko­ry­ta­rzu, lecz gdy spoj­rza­ła w tamto miej­sce, ni­ko­go nie uj­rza­ła.

W pubie nie było ciał, co spra­wi­ło, że nie­mal za­pła­ka­ła z ra­do­ści. Spod ścia­ny pa­trzy­ły na nią po­sta­ci z hor­ro­rów i przez se­kun­dę była pewna, że rzucą się na nią i roz­szar­pią. To były tylko nie­groź­ne de­ko­ra­cje. Jeden ze stro­jów wraz z maską leżał na pod­ło­dze.

– Po­mo­cy! – usły­sza­ła głos z za­ple­cza.

Zna­la­zła kogoś. Na­praw­dę kogoś zna­la­zła. Mimo za­le­wa­ją­cej ulgi na za­ple­cze we­szła ostroż­nie. Nie­wy­klu­czo­ne, że to była pu­łap­ka.

– Gdzie je­steś? – za­py­ta­ła.

– Tu – od­parł z wnę­trza me­ta­lo­wej szafy. To mu­siał być ktoś młody, może na­sto­la­tek.

Przy­po­mnia­ła sobie wła­sne za­mknię­cie i to­wa­rzy­szą­ce mu ataki pa­ni­ki. Mu­sia­ła pomóc temu komuś.

– Co się stało? – za­py­ta­ła.

– Jakiś psy­chol mnie tu wsa­dził. Otwórz, pro­szę.

Szarp­nę­ła za drzwicz­ki.

– Za­mknię­te na klucz – od­par­ła.

– Mam tu jeden. Był w ko­szu­li jed­ne­go z pra­cow­ni­ków. Podam ci przez szcze­li­nę.

Z po­dłuż­ne­go otwo­ru w drzwicz­kach wy­ło­nił się srebr­ny kształt. Ewe­li­na po­chwy­ci­ła go i drżą­cy­mi dłoń­mi otwo­rzy­ła szafę. Wy­gra­mo­lił się z niej wiel­ki młody chło­pak cały po­kry­ty krwią.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dział, zrzu­ca­jąc z nad­garst­ków pasek.

Kątem oka za­uwa­ży­ła, że na pod­ło­dze za­ple­cza leży maska. Wiel­ka i brzyd­ka, taka po­kry­wa­ją­ca nie tylko twarz, lecz całą głowę. Przed­sta­wia­ła byka. Może była czę­ścią wy­stro­ju?

Młody przez chwi­lę dy­szał cięż­ko, po czym uspo­ko­ił się w końcu i spoj­rzał na swą wy­zwo­li­ciel­kę.

– Za­mknij się! – krzyk­nął nie­spo­dzie­wa­nie. – Mam cię, kurwa dość, chory skur­wy­sy­nie!

Ewe­li­nę za­mu­ro­wa­ło. Po­my­śla­ła, że musi ucie­kać, lecz nim zdą­ży­ła się ru­szyć, chło­pak chwy­cił ją za głowę. Uła­mek se­kun­dy póź­niej uj­rza­ła przed ocza­mi ka­mien­ny blat, po­czu­ła kosz­mar­ny ból i za­la­ła ją ciem­ność.

 

***

 

Dłoń Gun­na­ra ob­gry­za­ły trzy szczu­ry. Tymek z wście­kło­ścią kop­nął jed­ne­go, a dwa po­zo­sta­łe umknę­ły, nim tam­ten zdą­żył wy­lą­do­wać.

Obie ko­bie­ty za­trzy­ma­ły się dość da­le­ko od ciała i od­wró­ci­ły wzrok.

– Dobra, za­cze­kaj­cie tu, zaraz wrócę – po­wie­dział do nich i wszedł do po­ko­ju ucie­czek.

Skie­ro­wał się do dru­gie­go z po­miesz­czeń i serce od razu po­de­szło mu do gar­dła. W skrzy­ni, w któ­rej po­zo­sta­wił Ewe­li­nę, zio­nę­ła wiel­ka dziu­ra. Co dziw­ne, w gór­nej czę­ści.

– Hej, je­steś tam? – za­py­tał. – To ja, już mo­żesz się od­zy­wać. Nie­bez­pie­czeń­stwo za­że­gna­ne.

Cisza.

Za­tar­gał pod skrzy­nię sto­lik, wszedł na niego i oświe­tlił wnę­trze nie­daw­no od­zy­ska­nym te­le­fo­nem. W środ­ku nie było Ewe­li­ny, je­dy­nie jej but i dwa szczu­ry. Wy­łą­czył la­tar­kę i spoj­rzał na napis wi­dzia­ny w ul­tra­fio­le­to­wym świe­tle.

 

Prze­sąd­ni zo­sta­ną tu na za­wsze.

 

– Wsadź se w dupę tę pod­po­wiedź – rzu­cił. – Do­my­śli­li­śmy się sami.

Nie miał po­ję­cia, dokąd udała się Ewe­li­na, ale nie gro­zi­ło jej żadne nie­bez­pie­czeń­stwo. Wróci po nią, był to winny Gun­na­ro­wi. Naj­pierw jed­nak mu­siał wy­pro­wa­dzić stąd obie ko­bie­ty i we­zwać pomoc.

Klam­ki, po którą tu przy­szedł, ni­g­dzie nie było. Sprawdził izbę, póź­niej piw­ni­cę, lecz przed­miot naj­wi­docz­niej po­sta­no­wił roz­pły­nąć się w po­wie­trzu.

– Będę wdzięcz­ny za pomoc w po­szu­ki­wa­niu! – krzyk­nął.

Już my­ślał, że nikt się nie zjawi, lecz uj­rzał Basię, wciąż osła­nia­ją­cą się od wi­do­ku Gun­na­ra.

– Ad­rian­na nie dała rady – po­wie­dzia­ła prze­pra­sza­ją­co.

We dwoje prze­trzą­sa­li oba po­miesz­cze­nia nie­mal przez kwa­drans, aż ko­bie­ta wy­pa­trzy­ła klam­kę le­żą­cą na ra­dio­sta­cji. To dziw­ne, Tymek mógł­by przy­siąc, że nigdy jej tam nie kładł. Wsa­dził zgubę do kie­sze­ni i stwier­dził:

– No to idzie­my do trzy­nast­ki.

 

***

 

– Wy­da­wa­ło mi się, że sły­szę kroki gdzieś da­le­ko – po­wie­dzia­ła Ad­rian­na, gdy po­zo­sta­ła dwój­ka wró­ci­ła z esca­pe roomu.

– To pew­nie Ewe­li­na – stwier­dził Tymek. – Ewe­li­na! – za­wo­łał. – Chodź do nas, jest już bez­piecz­nie!

Nikt się jed­nak nie po­ja­wił. W dro­dze do Ho­te­lu Grozy też ni­ko­go nie spo­tka­li.

Ad­rian­na była pewna, że los znów rzuci im kłody pod nogi i wśród wi­szą­cych w re­cep­cji klu­czy nie bę­dzie tego do trzy­nast­ki. Znaj­do­wał się jed­nak na swoim miej­scu. Tymek, naj­wi­docz­niej znu­dzo­ny pół­środ­ka­mi, użył krze­sła, by roz­bić szkło w ga­blo­cie, a potem zdjął z ha­czy­ka od­po­wied­ni klucz.

Szli gę­sie­go, naj­pierw Tymek uzbro­jo­ny w na­bi­ja­ną gwoź­dzia­mi pałkę, póź­niej Basia, dużo spo­koj­niej­sza od czasu, gdy mor­der­ca zo­stał uwię­zio­ny, na końcu Ad­rian­na, po­dejrz­li­wa i wciąż ści­ska­ją­ca nóż. Przy­po­mnia­ła sobie pu­ka­nie ze środ­ka po­ko­ju numer trzy­na­ście, ta­jem­ni­czą po­stać, którą wi­dzia­ła tam Basia, a także chłop­ca sie­dzą­ce­go przy pia­ni­nie. Psy­chol prze­bra­ny za byka chciał ich zabić, ale oka­zał się czło­wie­kiem z krwi i kości. Co jeśli przyj­dzie im zmie­rzyć się z czymś innym?

Przez otwar­te drzwi do dwu­nast­ki widać było mar­twych lo­ka­to­rów po­ko­ju. Szyb­ko od­wró­ci­ła wzrok.

Tymek użył klu­cza i otwo­rzył trzy­nast­kę. Za­wia­sy za­pisz­cza­ły, jakby dawno nikt ich nie używał.

– Nie ma świa­tła – po­wie­dział, gdy na­ma­cał włącz­nik. – Za­pal­cie la­tar­ki w te­le­fo­nach.

Sam rów­nież to zro­bił i wszedł do po­ko­ju pierw­szy. Basia tuż po nim, Ad­rian­na na końcu. Przed wej­ściem spoj­rza­ła na pusty ko­ry­tarz. Jedna z ża­ró­wek za­czę­ła mi­go­tać, co nada­wa­ło po­miesz­cze­niu at­mos­fe­rę ta­niej grozy.

Gdy była już w środ­ku, uruchomiła zamek w drzwiach. Nic nie za­ata­ku­je ich od tyłu. Po­czu­ła się nieco pew­niej.

– Cho­le­ra, co to za obłęd? – za­py­tał Tymek.

W miarę jak wy­dzie­ra­li z objęć mroku ko­lej­ne frag­men­ty po­miesz­cze­nia, Ad­rian­na za­czę­ła ro­zu­mieć, co miał na myśli. Numer trzy­na­ście nie do­cze­kał się nazwy, ale gdyby miał ją do­stać, z pew­no­ścią byłby pokojem psychopaty.

Jeden z ma­ne­ki­nów, cały po­kry­ty sztucz­ną krwią, klę­czał na pod­ło­dze za­ku­ty w łań­cu­chy. Drugi za­mknię­ty był w cia­snej klat­ce przy ścia­nie. Ko­bie­ta i męż­czy­zna. Obok stała piła tar­czo­wa, a na ścia­nie wi­sia­ła wiel­ka kor­ko­wa ta­bli­ca z całą masą po­kre­ślo­nych ma­za­kiem zdjęć nie­zna­jo­mych ludzi.

– Tego wszyst­kie­go nie było widać z ko­ry­ta­rza – po­wie­dzia­ła Ad­rian­na. – Po co w ogóle zro­bi­li ten pokój?

– Może miał być od­da­ny do użyt­ku póź­niej – do­mnie­my­wał Tymek. – Dla naj­bar­dziej hard­co­ro­wych od­wie­dza­ją­cych.

Na ścia­nie wi­sia­ły też różne ro­dza­je broni, każda na dwóch drew­nia­nych uchwy­tach. Były to róż­ne­go ro­dza­ju noże, ma­cze­ty, młot­ki i to­po­ry. Tymek pod­niósł pałkę człowieka-byka i umie­ścił ją w miej­scu, gdzie do­sko­na­le pa­so­wa­ła.

– Wciąż bra­ku­je jed­nej broni – za­uwa­żył.

Te słowa za­nie­po­ko­iły Ad­rian­nę. Po­de­szła do szafy i drżą­cy­mi dłoń­mi otwo­rzy­ła jej drzwicz­ki. Wy­su­nę­ła przed sie­bie la­tar­kę i nóż, go­to­wa na to, co wyj­dzie ze środ­ka, lecz mebel był cał­ko­wi­cie pusty.

Tymek tym­cza­sem umie­ścił klam­kę w oknie i otwo­rzył je, wpusz­cza­jąc do środ­ka mroź­ne, wio­sen­ne po­wie­trze.

– Wy­ska­ku­je­my – po­wie­dział. – Kto pierw­szy?

Ad­rian­na po­de­szła do okna i wyj­rza­ła na ze­wnątrz, by mieć pew­ność, że nikt tam nie czeka z nożem. Było pusto. Sią­pił desz­cz. To dziw­ne, ale po­śród ścia­ny lasu, czar­nej jak naj­głęb­sza ot­chłań, uj­rza­ła do­brze wi­docz­ną drogę pro­wa­dzą­cą mię­dzy drze­wa.

Prze­sko­czy­ła pa­ra­pet i wy­lą­do­wa­ła na tra­wie. Od­wró­ci­ła się, spoj­rza­ła do wnę­trza po­ko­ju i za­mar­ła. W miej­scu, gdzie praw­do­po­dob­nie znaj­do­wa­ły się drzwi ła­zien­ki, tuż przy pod­ło­dze, do­strze­gła linię nieco ja­śniej­szą niż resz­ta po­ko­ju. Jakby ktoś tam cze­kał w środ­ku z włą­czo­ną la­tar­ką. Chcia­ła krzyk­nąć, ostrzec ich, ale było za późno.

Drzwi otwo­rzy­ły się i wy­biegł przez nie ten dzie­ciak. Nie miał na sobie maski, lecz w ręku trzy­mał tasak, za­pew­ne zdję­ty ze ścia­ny. Pod­niósł la­tar­kę, czym ośle­pił Ad­rian­nę. Póź­niej wi­dzia­ła tylko to, na co padło świa­tło. Tymek poleciał na szybę, pchnię­ty przez sza­leń­ca. Tasak za­kre­ślił łuk i za­trzy­mał się w miej­scu, gdzie stała Basia. Ta zła­pa­ła się dłoń­mi za szyję i upa­dła w ciem­ność.

Ad­rian­na miała tylko uła­mek se­kun­dy na de­cy­zję. Mogła uciec lub pomóc.

Mor­der­ca wyjął za­krwa­wio­ny tasak z szyi Basi i sta­nął nad le­żą­cym Tym­kiem. Młody męż­czy­zna wy­cią­gnął dło­nie i w ostat­niej chwi­li przy­trzy­mał rękę na­past­ni­ka. Ostrze za­miast prze­ciąć mu twarz, tylko się o nią opar­ło, zo­sta­wia­jąc kre­skę krwi.

Ad­rian­na wsko­czy­ła do po­ko­ju i wbiła nóż w nogę psy­cho­pa­ty. Ten zawył, wy­pu­ścił broń i prze­to­czył w kie­run­ku ścia­ny. Tymek ru­szył za nim, chwy­cił łań­cuch i prze­rzu­cił go przez szyję psy­cho­la. Nie zwa­ża­jąc na to, że przy­cze­pio­ny do ogniw ma­ne­kin nie­omal za­wisł do góry no­ga­mi, Tymek wciąż za­ci­skał i za­ci­skał, aż sam zro­bił się nie­mal fio­le­to­wy z wy­sił­ku. W końcu, gdy ciało chło­pa­ka zwiot­cza­ło, Tymek pu­ścił łań­cuch i usiadł na pod­ło­dze, ukry­wa­jąc twarz w dło­niach.

Ad­rian­na klę­cza­ła przy Basi, pró­bo­wa­ła za­ta­mo­wać krew, lecz wi­dzia­ła, że nie ma na to żad­nych szans. W końcu Tymek, który jako pierw­szy do­szedł do sie­bie, od­cią­gnął ją od ciała.

– Nie ma pulsu – stwier­dzi­ła cicho.

– Wiem, nie po­mo­że­my jej. Wy­no­śmy się stąd.

Ski­nę­ła głową.

Wy­sko­czy­li przez okno. Szli szyb­ko, choć nogi Ad­rian­ny drża­ły, a Tymek wciąż ocie­rał krew z twa­rzy. Okrą­ży­li bu­dy­nek i do­tar­li na par­king. Cen­trum Grozy za ich ple­ca­mi wy­glą­da­ło ni­czym syl­wet­ka czar­ne­go po­two­ra, chwi­lo­wo za­spo­ko­jo­ne­go da­ni­ną krwi.

– Jest za­sięg – po­wie­dział Tymek i za­dzwo­nił na numer alar­mo­wy. Póź­niej uparł się, że wróci po ko­le­żan­kę, lecz gdy zro­bił trzy kroki i krew z czoła znów za­la­ła mu oczy, za­chwiał się i usiadł na as­fal­cie.

– Za­bi­li­śmy go, praw­da? – spy­ta­ła w końcu Ad­rian­na. Wciąż spo­glą­da­ła na miej­sce, z któ­re­go przy­szli, spo­dzie­wa­jąc się, że zo­ba­czy tam czar­ną syl­wet­kę.

– Tak. Jeśli wie­rzyć mi­to­lo­gii.

Za­czął ma­ja­czyć, więc ode­tchnę­ła z ulgą, sły­sząc sy­re­ny.

 

***

 

– Zgła­dzo­ny ma­gicz­nym mie­czem sko­nał po­mię­dzy ścia­na­mi la­bi­ryn­tu – po­wie­dział pro­wa­dzą­cy Nocne Radio.

Tak jak i Mi­łosz. On też umie­rał. Albo już umarł. Przed ocza­mi miał wy­łącz­nie czerń i czuł się, jakby ktoś za­wie­sił go w pu­st­ce. Szyja bo­la­ła go po­twor­nie. Noga jesz­cze bar­dziej.

Do­padł go strasz­li­wy pech. Wszyst­ko do­sko­na­le za­pla­no­wał. Do­stęp do ga­blo­ty w re­cep­cji za­pew­nił mu klucz pana Zyg­mun­ta. Za­brał ten do trzy­nast­ki, otwo­rzył pokój, od­niósł przed­miot na miej­sce, a potem wró­cił i za­mknął po­miesz­cze­nie od środ­ka. Za­cza­ił się na ostat­nich ży­wych. Za­ata­ko­wał w mo­men­cie, gdy zo­sta­ło ich dwoje, lecz ja­kimś cudem prze­grał.

Naj­strasz­niej­sze było to, że zabił tylu ludzi zu­peł­nie nie­po­trzeb­ne. Co po­my­ślą jego ro­dzi­ce? Czy zo­sta­nie za­pa­mię­ta­ny jako po­twór na całe wieki?

Ktoś sta­nął tuż obok. Dziw­ne, ale mimo wszech­obec­nej czer­ni Mi­łosz do­strzegł twarz męż­czy­zny. Czar­no­wło­sy, w śred­nim wieku. Był to widz sie­dzą­cy nie­da­le­ko niego w Kinie Grozy.

– Wstań, Aste­rio­nie – po­wie­dział. – On pra­gnie cię po­znać.

On? Nie miał siły za­py­tać, lecz nie­zna­jo­my naj­wi­docz­niej czy­tał w jego my­ślach.

– Wyjdź przez okno i spójrz w las. Uj­rzysz ścież­kę, do­sko­na­le wy­raź­ną mimo nocy. Idź nią. Resz­ty do­my­ślisz się sam. Chciał­byś mnie o coś za­py­tać? Kim je­stem? Nikim waż­nym, on po pro­stu kazał mi tobą po­kie­ro­wać. Nie je­stem jed­nym z jego upio­rów – po­wie­dział jakby ze smut­kiem. – Mo­żesz też zo­stać i umrzeć. Ale nie zro­bisz tego, praw­da? Chcesz żyć. W głębi duszy wiesz, że ty i on je­ste­ście po­dob­ni. Za­wsze chcia­łeś spo­tkać brat­nią duszę, praw­da? Mieć choć jed­ne­go przy­ja­cie­la.

Mimo łez zbie­ra­ją­cych się w oczach Mi­łosz do­strzegł kon­tur okna. Oparł dło­nie na pod­ło­dze i wstał, zrzu­ca­jąc łań­cuch na pod­ło­gę.

 

***

 

Po­li­cjant wszedł do ka­ret­ki, w któ­rej sie­dzieli Tymek i Ad­rian­na. Pró­bo­wał spra­wiać wra­że­nie zim­ne­go pro­fe­sjo­na­li­sty, ale stu­dent wi­dział, jak trzę­sie mu się broda.

– Wasza ko­le­żan­ka zo­sta­ła za­bra­na dru­gim am­bu­lan­sem – po­in­for­mo­wał mun­du­ro­wy. – Le­ka­rze prze­ka­za­li mi, że ma pęk­nię­tą czasz­kę oraz licz­ne ślady po­gry­zień, ale jej życiu nie za­gra­ża nie­bez­pie­czeń­stwo.

Tymek ode­tchnął z ulgą. Sam rów­nież czuł się le­piej, ska­le­cze­nie twa­rzy było płyt­kie, lecz pew­nie zo­sta­nie mu bli­zna.

– Mamy łącz­nie dzie­więć ciał – po­wie­dział po­li­cjant. – Twier­dzi pan, że udu­sił spraw­cę w po­ko­ju ho­te­lo­wym numer trzy­na­ście?

– Tak.

– Zna­leź­li­śmy tam tylko jedne zwło­ki. Ko­bie­ty.

– Uciekł – stwier­dzi­ła Ad­rian­na. – Mu­si­cie za­rzą­dzić ob­ła­wę.

– Już to zro­bi­li­śmy. Zna­leź­li­śmy też panią Tom­czyk. Wła­ści­wie to sama do nas przy­szła.

– Za­py­taj­cie ją – za­czął Tymek – dla­cze­go nas za­mknę­ła i opu­ści­ła. Niech powie, czemu umie­ści­ła w środ­ku śmier­tel­nie groź­ną broń, szczu­ry i ja­kie­goś psy­cho­la. Po co za­głu­szy­ła te­le­fo­ny. I te same py­ta­nia za­daj­cie jej mę­żo­wi.

– Nie musi pan mnie uczyć na­szej pracy – po­wie­dział po­li­cjant. – Mimo wszyst­ko by­ło­by do­brze, gdy­by­ście mi opo­wie­dzie­li prze­bieg zda­rzeń, zanim zo­sta­nie­cie prze­wie­zie­ni na ob­ser­wa­cję do szpi­ta­la. Mamy mor­der­cę na wol­no­ści, liczy się każda se­kun­da. No więc? Od po­cząt­ku?

I wtedy wła­śnie do Tymka na­praw­dę do­tar­ło wszyst­ko, co się wy­da­rzy­ło. Nie mu­siał już my­śleć lo­gicz­nie, być od­waż­ny ani zde­cy­do­wa­ny. Za­krył twarz dłoń­mi, po­wstrzy­mu­jąc szloch. Ad­rian­na zbli­ży­ła się nieco i za­ła­pa­ła go za rękę, sama bli­ska pła­czu.

– Za chwi­lę – po­wie­dział. – Chcę naj­pierw za­dzwo­nić do ojca. Uspo­ko­ić go, że nic mi nie jest.

– Po­szu­ki­wa­ny może teraz mor­do­wać ko­lej­ne osoby – ostrzegł stróż prawa.

– Do­brze – uznał Tymek. – No więc razem z przy­ja­cie­lem i jego dziew­czy­ną przy­je­cha­li­śmy do esca­pe roomu. To ja wy­bra­łem ten pokój. – Znów po­czuł gulę w gar­dle, lecz zdo­łał ją zdu­sić. – Ko­bie­ta, chyba Na­ta­lia Tom­czyk, wpu­ści­ła nas do środ­ka. Za­py­taj­cie ją, czy do­brze się ba­wi­ła.

– Oczy­wi­ście, że za­py­ta­my. Pro­szę kon­ty­nu­ować – po­pro­sił po­li­cjant.

 

Epi­log

Padał deszcz. Nie­zbyt in­ten­syw­ny, mimo to utrud­nia­ją­cy jazdę. Da­niel zwol­nił nieco, gdy prze­je­chał obok ta­bli­cy z nazwą Otu­ma­wi­ce.

W radiu le­ciał Ma­anam. Kra­kow­ski sple­en. Wsłu­chu­jąc się w słowa re­fre­nu o wie­trze, które roz­go­ni ciem­ne za­sło­ny, Da­niel po­czuł łzy w oczach. Ta noc zda­wa­ła się trwać całe wieki. Skłon­ny był uwie­rzyć, że już nigdy nie sta­nie ze słoń­cem twa­rzą w twarz.

Prze­łą­czył sta­cję. Wy­szu­ki­war­ka prze­mknę­ła przez czę­sto­tli­wość osiem­dzie­siąt dzie­więć i sie­dem, lecz nie za­trzy­ma­ła się na niej. Tej nocy jesz­cze nie. Po­dej­rze­wał jed­nak, że wkrót­ce Nocne Radio po­wró­ci.

Zwol­nił do trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę, co po­skut­ko­wa­ło tym, że sa­mo­chód za nim za­mru­gał dłu­gi­mi, a potem wy­prze­dził go w peł­nym furii ma­new­rze. Da­niel za­czął wy­pa­try­wać byka. Linia lasu zle­wa­ła mu się w jedną czar­ną plamę, lecz ja­kimś cudem doj­rzał go po chwi­li.

Sta­nął na grun­to­wym po­bo­czu i włą­czył świa­tła awa­ryj­ne. Czy to było to samo miej­sce, w któ­rym za­trzy­mał się ponad sześć lat temu? Bar­dzo moż­li­we.

Byk, a wła­ści­wie czło­wiek z głową byka, stał nie­ru­cho­mo pod drze­wem w miej­scu, gdzie za­czy­nał się las. Da­niel spo­glą­dał na niego przez chwi­lę, czu­jąc dresz­cze na całym ciele, a potem wy­łą­czył świa­tła, spra­wia­jąc, że syl­wet­ka uto­nę­ła w mroku.

Ktoś za­pu­kał w szybę. Da­niel wzdry­gnął się, za­sko­czo­ny, po czym zro­bił głę­bo­ki wdech i wy­szedł z auta.

Przy po­jeź­dzie stał męż­czy­zna w śred­nim wieku, wy­so­ki i szczu­pły. Twarz cho­wał pod kap­tu­rem czar­nej kurt­ki.

– Dobry wie­czór – po­wie­dział nie­zna­jo­my. – Choć może dobra noc. Ale to brzmi jak po­że­gna­nie. Więc jak przy­wi­tać się po pół­no­cy? Język pol­ski po­ko­cha­łem kie­dyś jak wła­sny, lecz ma wiele bra­ków.

Da­niel wsłu­chi­wał się w jego słowa i na­brał pew­no­ści, że stoi przed nim pro­wa­dzą­cy Nocne Radio. Brzmiał jed­nak ina­czej niż pod­czas au­dy­cji, głos miał wyż­szy i nie tak ośli­zgły.

– Zro­bi­li­śmy wszyst­ko, czego od nas chcia­łeś – po­wie­dział Da­niel. – Gdzie Mi­len­ka?

– Do­sta­niesz ją, ale naj­pierw chcę z tobą po­roz­ma­wiać. Mu­sisz zro­zu­mieć.

– Co zro­zu­mieć?

– Pew­nie my­ślisz, że ukar­to­wa­łem to od sa­me­go po­cząt­ku – pod­jął pro­wa­dzą­cy. – Ale to nie­praw­da. Na­gra­łeś moją au­dy­cję przy­pad­kiem. Nigdy nie pra­gną­łem roz­gło­su. To by­ło­by nie­mą­dre. Osoby takie jak ja po­win­ny po­zo­stać w cie­niu. Są tacy, któ­rzy do­wie­dziaw­szy się o moim ist­nie­niu, za­pra­gnę­li­by mnie zgła­dzić.

Mimo całej grozy Da­niel chło­nął każde jego słowo. Nigdy nie przy­pusz­czał, że przyj­dzie mu po­roz­ma­wiać z tym czło­wie­kiem i do­wie­dzieć się cze­go­kol­wiek.

– Kim je­steś? – za­py­tał.

– Osobą, z którą za­dar­łeś na wła­sną zgubę. Wiesz, że tej nocy w Cen­trum Grozy do­pro­wa­dzi­li­śmy do śmier­ci dzie­wię­ciu osób? Dzie­wię­ciu! Przez całe osiem­dzie­siąt lat, które tu miesz­kam, nie za­bi­łem tylu ludzi. To ry­zy­kow­ne. Po­wi­nie­nem stąd teraz odejść, ale bar­dzo po­lu­bi­łem wio­skę i moje za­ję­cie. Może po­stą­pię ir­ra­cjo­nal­nie i zo­sta­nę? Ponoć naj­ciem­niej jest pod la­tar­nią.

– Cały kraj o tobie wie.

– Nic nie wie­dzą. Oczy­wi­ście miesz­kań­cy Otu­ma­wic będą po­dej­rze­wać, co tu za­szło, ale po­zo­sta­li? Usły­szą, że na­sto­let­ni psy­cho­pa­ta do­ko­nał od­ra­ża­ją­cej zbrod­ni. Winny bę­dzie on i kie­row­nic­two Cen­trum Grozy, które mu to umoż­li­wi­ło. Mając przed ocza­mi na­ma­cal­ne­go po­two­ra, wszy­scy uzna­ją, że tam­ten gość z Noc­ne­go Radia to tylko tan­det­na le­gen­da. Bez do­rzu­ca­nia chru­stu ogni­sko, które roz­pa­li­łeś, szyb­ko zga­śnie. Lu­dzie się znu­dzą, za­po­mną, znaj­dą cie­kaw­sze te­ma­ty. Cen­trum Grozy po­pad­nie w ruinę, na wieki po­zo­sta­nie ostrze­że­niem przed tym, co dzie­je się, gdy ktoś roz­dra­pie ta­jem­ni­cę zbyt głę­bo­ko. Pew­nie co jakiś czas ktoś wła­mie się do środ­ka, lecz ujrzy tylko opusz­czo­ne kino, hotel i pub, kró­le­stwo zawłaszczone przez za­po­mnie­nie i szczu­ry. A może nie­któ­rzy z nich będą przy­się­gać, że kątem oka wi­dzie­li ro­ga­ty cień przemykający ko­ry­ta­rza­mi? Da­nie­lu, daję ci jasno do zro­zu­mie­nia, byś nie bu­rzył tego bu­dyn­ku ani nie sprze­da­wał dział­ki. Zo­staw wszyst­ko tak, jak jest. Chyba że pój­dziesz do wię­zie­nia. Nie wiem, jak w końcu umó­wi­li­ście się żoną?

– Ona weź­mie wszyst­ko na sie­bie – wy­znał z tru­dem. – Od kilku dni nie po­ja­wia­łem się w Cen­trum. Żona zezna, że sa­mot­nie wszyst­ko zor­ga­ni­zo­wa­ła i za­mknę­ła tam­tych ludzi. Oczy­wi­ście powie, że nie spo­dzie­wa­ła się, że wśród od­wie­dza­ją­cych bę­dzie psy­cho­pa­ta, który za­cznie za­bi­jać.

– Dla­cze­go tylko ona ma po­nieść kon­se­kwen­cje? – za­py­tał. – Brak ci od­wa­gi?

– Uzna­li­śmy, że jeśli jedno z nas ma tra­fić do wię­zie­nia, to bę­dzie ona. Oboje wiemy, że je­stem lep­szym ro­dzi­cem. Utrzy­mam naszą córkę. Na­ta­lia jest… po­dat­na na po­ku­sy.

– Ro­zu­miem.

Nie­zna­jo­my mach­nął ręką i czło­wiek-byk znik­nął mię­dzy drze­wa­mi.

– Kim on jest? – za­py­tał Da­niel.

– Aste­rion to mój nowy okaz w me­na­że­rii. Przy­pro­wa­dzi twoją córkę.

– Aste­rion?

– Bar­dzo smut­ny przy­pa­dek, ale mam sła­bość do ta­kich. To on zo­stał moim na­rzę­dziem i ode­grał rolę byka. Kiedy po­znasz spra­wę do­kład­niej, uznasz, że cał­kiem spraw­nie od­two­rzy­łem mit. Le­gen­dę, która nie była praw­dzi­wa, aż do dzi­siej­szej nocy. Mi­no­taur bu­dził grozę, lecz Te­ze­usz go zgła­dził, a Ariad­na po­mo­gła mu wyjść z la­bi­ryn­tu. Je­stem cie­kaw tych dwoj­ga. Są różni, ale po­łą­czy­ła ich trau­ma i wspól­ny los. Być może po dzi­siej­szej nocy nigdy się już nie spo­tka­ją, ale kto wie, czy Amor nie wy­ce­lu­je z łuku. Jeśli to zrobi, nie wróżę im po­wo­dze­nia. Ona żyje chwi­lą i ma­rze­nia­mi, on wie­rzy w pla­no­wa­nie i lo­gi­kę. Ona uzna go za nie­zdol­ne­go do wspól­ne­go życia ty­ra­na. On ją za roz­piesz­czo­ną idiot­kę. Któ­reś zo­sta­wi dru­gie gdzieś kie­dyś na ja­kiejś wy­spie. Choć mogę się mylić.

– Opo­wia­dasz mi o lu­dziach, któ­rych nie znam – po­wie­dział Da­niel.

– Więc nie za­cie­ka­wi cię, co mam do po­wie­dze­nia o trze­ciej oca­la­łej?

– Ani tro­chę.

– To do­brze, bo jest tego nie­wie­le. – Zro­bił pauzę i za­kla­skał w dło­nie. – Oczy­wi­ście la­bi­rynt nie po­wstał­by bez mo­je­go De­da­la. Po­łą­cze­nie atrak­cji w jedno to ge­nial­ny po­mysł. Kiedy pla­no­wa­łeś wpro­wa­dzić go w życie?

– Po pierw­sze to miało być coś, na co uczest­ni­cy sami się piszą – po­wie­dział Da­niel. – Mia­łem to uru­cho­mić do­pie­ro za wiele mie­się­cy, gdy pod­sta­wo­we atrak­cje spo­wsze­dnie­ją.

– A nie są­dzisz, że tak było cie­ka­wiej? – za­py­tał, a w jego gło­sie po­ja­wi­ła się ta obrzy­dli­wa nuta znana z radia. – Na­praw­dę wal­czy­li o życie. Dzię­ki mnie stwo­rzy­łeś grozę, do któ­rej sam nigdy nie zdo­łał­byś się zbli­żyć.

– Je­steś cho­rym psy­cho­pa­tą – za­wy­ro­ko­wał Da­niel, coraz bar­dziej zde­ner­wo­wa­ny. – Gdzie moja córka?

– Bar­dzo ład­nie od­two­rzy­łeś mój dom w swym po­ko­ju ucie­czek. Jed­nak nie wszyst­ko się zga­dza­ło. Nie trzy­ma­łem two­jej córki w piw­ni­cy. To byłoby okrut­ne.

– A gdzie?

Da­niel mógł­by przy­siąc, że męż­czy­zna się uśmie­cha.

– Chcia­łem w drze­wie, ale nie mia­łem serca. Miesz­ka­ła ze mną, chyba mnie nawet po­lu­bi­ła.

Mi­len­ka wy­bie­gła spo­mię­dzy drzew, a chwi­lę po niej po­ja­wił się byk, który znie­ru­cho­miał pod oka­za­łą sosną. Dziew­czyn­ka rzu­ci­ła się w ob­ję­cia Da­nie­la.

– Tato! – po­wie­dzia­ła pod­eks­cy­to­wa­na. – Tę­sk­ni­łam.

– Do­brze się czu­jesz? – za­py­tał. – Nic ci nie jest?

– Do­brze – po­wie­dzia­ła ra­do­snym tonem. – Będę cię od­wie­dzać, wujku! – rzu­ci­ła do upio­ra.

– Może kie­dyś jesz­cze się spo­tka­my – po­wie­dział do dziew­czyn­ki, a potem od­wró­cił za­kap­tu­rzo­ną twarz w stro­nę Da­nie­la. – Wi­dzisz? Nie skrzyw­dził­bym two­je­go Ikara. Sam mu­sisz pew­ne­go dnia za­ło­żyć mu skrzy­dła i pa­trzeć, jak zbyt­nio zbli­ża się do słoń­ca.

Po tych sło­wach ski­nął na byka i obaj ru­szy­li w stro­nę lasu.

– Gdzie mama? – za­py­ta­ła Mi­len­ka, wsia­da­jąc do auta.

– Mama jest za­ję­ta. Nie­dłu­go się zo­ba­czy­cie.

Kiedy za­piął ją w fo­te­li­ku, długo spo­glą­dał na jej ra­do­sną twarz.

– Na pewno nic ci nie jest? – za­py­tał.

– Nie. U wujka było bar­dzo faj­nie. Miał takie stare radio. Mówił przez nie do ja­kie­goś byka. Może do tego, co mnie przy­pro­wa­dził?

– Pew­nie tak, ko­cha­nie – po­wie­dział, znów bli­ski łez.

– Mnie też po­zwo­lił. Mówił, że coś z tym by­kiem ro­bi­my, ale nie zro­zu­mia­łam, co.

Od­jeż­dża­jąc, Da­niel spoj­rzał w bocz­ne lu­ster­ko. Nie zo­ba­czył ni­ko­go, tylko las.

Koniec

Komentarze

No, niezły horror. Szkoda, że taki długi. Czytałam z zainteresowaniem.

Piękne nawiązania do mitologii, łącznie z imionami. Nitki brakło, ale nie można mieć wszystkiego.

Fajny motyw z uwolnieniem zamkniętego psychola.

Siedząc samotnie w pokoju z dwoma trumnami, przynajmniej tuzinem czaszek i świadomością, że wciąż nie wie, co stało się z lokatorami, Adriannę ogarnął nagły strach.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo wychodzą bzdury. W tym przypadku – że strach siedział w pokoju.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo. Poprawkę wprowadziłem. Tekst rzeczywiście długi, poniosło mnie trochę :)

Cieszę się, że powstał, bo nie miał konkretnych planów na kolejne części Nocnego Radia. Jednak po ukazaniu się audiobooków seria znów ożyła i nawet mam już plany i pierwszę stronę czwartego opowiadania.

 

No, Zygfrydzie, to jest horror co się zowie!

Znalazłam tu odpowiednio mroczny klimat, niesamowite wydarzenia, wiarygodnee postaci, a także zaskakujące zwroty akcji, czyli wszystko, co sprawia, że opowiadanie od początku wzbudza ciekawość i nie pozwala przerwać lektury.

Z ogromnym zadowoleniem przyjęłam wiadomość, że to nie koniec audycji Nocnego Radia.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. :)

 

a także kop­nia­ki i ude­rze­nia, po któ­rych zo­sta­wa­ły fi­le­to­we si­nia­ki. → Czy dobrze rozumiem, że były to siniaki pozbawione ości. ;)

 

– Stu­dia i praca wy­ży­na­ją mnie tak, że naj­bar­dziej na świe­cie ko­cham swoje łóżko. → Czy tu aby nie miało być: – Stu­dia i praca wy­ży­ma­ją mnie tak, że naj­bar­dziej na świe­cie ko­cham swoje łóżko.

 

Poza tym nie wi­dzie­li­śmy jesz­cze wszyst­kie­go. → To jest rozmowa dwóch kobiet, więc: Poza tym nie widziałyśmy jesz­cze wszyst­kie­go.

 

Za­mie­ści­ła in­for­ma­cję na klam­ce… → Zawiesiła in­for­ma­cję na klam­ce…

Za SJP PWN: zamieścić «opublikować coś w prasie lub książce»

 

Na­kry­ła się koł­drą, wciąż krzy­cząc… → Wcześniej napisałeś, że zawiesiwszy informację na klamce: …z po­wro­tem wsko­czy­ła pod pie­rzy­nę. → Kiedy pierzyna na łóżku Adrianny zmieniła się w kołdrę?

Pierzyna i kołdra nie są synonimami.

 

– Nie film. Mówię o nim. – Wska­za­ła na Mi­ło­sza.– Nie film. Mówię o nim. – Wska­za­ła Mi­ło­sza.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

KO­NIEC. → Kropka jest tu zbędna.

 

Cała piąt­ka zna­lazł się przy drzwiach. → Literówka.

 

– Wam­pi­ry ujdą – stwier­dzi­ła Ad­rian­na, ro­biąc zdję­cia. – Naj­waż­niej­sze, że nie ma pia­ni­na.

Około dru­giej Ad­rian­na stwier­dzi­ła, że… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Drżą­cy­mi dłoń­mi prze­krę­ci­ła zamek w drzwiach. → Można przekręcić klucz w zamku, ale nie wydaje mi się, aby można przekręcić zamek w drzwiach.

 

W środ­ku znaj­do­wa­ła się duża mied­ni­ca przy­kry­ta tarką do pra­nia.W środ­ku znaj­do­wa­ła się duża mied­ni­ca przy­kry­ta tarą do pra­nia.

Tarka to przyrząd kuchenny służcy do tarcia/ rozdrabniania warzyw; do prania używało się tary.

 

Chwy­cił tarkę, po czym od­sko­czył jak opa­rzo­ny.Chwy­cił tarę, po czym od­sko­czył jak opa­rzo­ny.

 

Gun­nar zaj­rzał pod tarkę i za­klął obrzy­dli­wie. → Gun­nar zaj­rzał pod tarę i za­klął obrzy­dli­wie.

 

Tymek prze­krę­cił klucz w zamku i pchnął je, uka­zu­jąc ko­ry­tarz i sofę… → Czy dobrze rozumiem, że Tymek ukazał korytarz i sofę?

A może miało być: Tymek prze­krę­cił klucz w zamku i pchnął je – ukazał się korytarz i sofa

 

Tymek pod­niósł tarkę… → Tymek pod­niósł tarę

 

Stu­dent przy­cią­gnął do sie­bie tarkę… → Stu­dent przy­cią­gnął do sie­bie tarę

 

Dzie­li­ło ich ja­kieś dwa cen­ty­me­try drew­na. → Dzie­li­ły ich ja­kieś dwa cen­ty­me­try drew­na.

 

Ża­ło­wa­ła, że nie za­ło­ży­ła jakiś gru­bych butów… → Ża­ło­wa­ła, że nie za­ło­ży­ła jakichś gru­bych butów

 

brzuch ob­dar­ła sobie do krwi… → …brzuch ob­tar­ła sobie do krwi

 

Tymek, wciąż ści­ska­jąc w ręku tarkę→ Tymek, wciąż ści­ska­jąc w ręku tarę

 

Gdy była już w środ­ku, prze­krę­ci­ła zamek w drzwiach. → Zamka się nie przekręca.

 

– Gdzie Mie­len­ka? ->Literówka.

 

co dzie­je się, gdy ktoś roz­dra­pię ta­jem­ni­cę zbyt głę­bo­ko. → Literówka.

 

że kątem oka wi­dzie­li ro­ga­ty cień prze­mie­rza­ją­cy ko­ry­ta­rza­mi? → …że kątem oka wi­dzie­li ro­ga­ty cień prze­mie­rza­ją­cy ko­ry­ta­rze? Lub: …że kątem oka wi­dzie­li ro­ga­ty cień prze­mykający ko­ry­ta­rza­mi?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Ragulatorzy, poprawki wprowadzone.

Myślę, że gdyby prowadzący podjął inną decyzję, to i tak nie zamykałoby to drzwi do kolejnych części, bo następną chcę osadzić na latach 90., kiedy Nocne Radio wciąż było nieodryte. Chronologia w tych trzech częściach wygląda w następujący sposób:

Pochwała ciszy – 2002 r. (ojciec(?) Miłosza był jeszcze nastolatkiem)

Lorelei – 2016 r.

Minotaur – 2024 r. (kwiecień, czyli zgodnie z premierą).

Zygfrydzie, pełna ufności w Twój talent i możzliwości twórcze będę czekać, kiedy Nocne Radio znów zacznie nadawać.

A skoro dokonałeś poprawek, biegnę do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Zygfrydzie! Bardzo dobry, klimatyczny i wciągający horror Ci wyszedł. Nawiązania do mitologii fajnie uzupełniają tekst.

 

Trzeba zauważyć, że znaków spłodziłeś całkiem “sporo”, ale lektura śmignęła niepostrzeżenie. Szkoda tylko, że z tego powodu (w sensie ilości znaków, nie płynnej lektury) nie łapiesz się do głosowania piórkowego , bo chętnie bym nominował :(

 

Czuję się zachęcony i zmotywowany do nadrobienia poprzednich części Nocnego Radia :)

 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za podzielenie się znakomitą lekturą ;)

 

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dziękuję, cezary_cezary. Pisząc, zdjąłem z siebie to ograniczenie 80 tys. znaków i było to naprawdę przyjemne uczucie. Myślę, że potrzebowałem właśnie takiej objętości i gdybym zaczął skracać, wszystko by się rozsypało. Pierwsze opowiadanie z serii ma piórko, tyle mi wystarczy.

I to jest ten moment, kiedy wjeżdżam cała na biało i klikam do biblioteki;)

Super opowiadanie, widać że dobrze bawiłeś się pisząc. Mimo długości, a może właśnie dzięki niej pokazujesz kolejne kolorowe szkiełka, które w odpowiednim momencie, wpadają we właściwe miejsce.

Podobały mi się fałszywe tropy, kiedy wyobrażałam sobie Bóg wie co, a okazywało się, że nic się nie dzieje. No i oczywiście (jeszcze bardziej) te kiedy szeptałam: Nie otwieraj tej szafy!

Fajnie, że ktoś jednak przeżył;)

Lożanka bezprenumeratowa

Nie no, raczej wiadomo, że Tezeusz musi przeżyć i prawdopodobnie Ariadna też się załapie.

Babska logika rządzi!

Dzięki. Liczba komentarzy jak na tak długi tekst bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.

Plany na to, kto przeżyje, a kto nie, były różne, więc nawet ta dwójka nie była bezpieczna. W końcu jednak uznałem, że niech sobie przeżyją, a los Eweliny będzie zaskakujący. Poza tym jednak to głównie historia Miłosza i najważniejsze dla mnie było pokazać proces, jak stawał się kolejnym upiorem prowadzącego radio. Mam też nadzieje, że niektóre postacie powrócą w jakimś przyszłym opowiadniu.

Przeczytałam, widząc ilość pozytywnych komentarz. Było warto, bo horror naprawdę dobry. Napisano tu tak wiele, że nie mam nic do dodania, mogę jedynie pogratulować.

Dziękuję :)

Nie no, raczej wiadomo, że Tezeusz musi przeżyć i prawdopodobnie Ariadna też się załapie.

 

No, ale przeżyli też inni, więc emocje były. Sam Minotaur się uratował, niezgodnie z mitem.

Lożanka bezprenumeratowa

Świetny horror, czyta się z zapartym tchem. Nawet nie zauważyłam, że jest taki długi.

Nowa Fantastyka