- Opowiadanie: zygfryd89 - Nocne Radio znów nadaje. Lorelei

Nocne Radio znów nadaje. Lorelei

Drugie opowiadanie o Nocnym Radiu. 

Pierwsze można znaleźć TU i w naszym zbiorze Fantastyczne pióra 2018, lecz jego lektura nie jest wymagana.

Tylko dla pełnoletnich czytelników (ponoć to najlepsza reklama).

 

Podziękowania dla oidrin i K.Jankiewicz za betę.

 

Dla poborców jak zwykle wersje – PDF, MOBI, EPUB.

Audiobook – https://www.youtube.com/watch?v=0tDEawCgFck

 

Miłej lektury. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nocne Radio znów nadaje. Lorelei

Usłyszał śpiew dobiegający znad potoku.

Pamiętał, że szedł dokądś z ojcem, dzień był ciepły, a nad brzegiem dojrzewały maliny. Udał, że chce zerwać kilka owoców.

Ujrzał furmana, który górował nad rozklekotaną stertą desek, konia żłopiącego wodę, i w końcu ją.

Mogła mieć z piętnaście, szesnaście lat, niewiele więcej od niego. Siedziała na końcu wozu, machając nogami. Była tak piękna, że Adam zapragnął zostać tam i patrzeć na nią, póki świat nie rozpadnie się w pył ze starości. Śpiewała. Nie zapamiętał dokładnie, co to była za piosenka, ale chyba coś o nieszczęśliwej miłości. Jej głos mógł zmieniać biegi rzek i kruszyć góry.

Pomyślał, że to z pewnością nie jest istota ludzka. To musiała być zjawa z innego świata.

Stał i słuchał, i patrzył tylko przez chwilę. Nigdy nie dowiedział się, czy go zauważyła. Oddalił się dopiero, gdy wołanie ojca przybrało niebezpiecznie rozgniewany ton.

Wiedział, że ją odnajdzie. Może mieszka niedaleko? Czy sprowadziła się do wioski? Popyta ludzi. Tutaj każdy wie wszystko o wszystkich.

Gdy wrócił nad potok, nie zastał nad nim furmanki. Szukał, lecz nikt nie wiedział, co to była za dziewczyna. Nikt jej nie widział. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.

Miało minąć wiele lat, nim znów usłyszał jej głos.

***

Istniała szansa, że dziś przyjedzie, i tylko dlatego Adam postanowił zwlec się z łóżka.

Pierwsze sekundy po przebudzeniu były całkiem przyjemne. Aż wykonał pierwszy ruch.

Ból eksplodował tu i tam, niczym fajerwerki w sylwestra. Jednak to, co działo się w nodze, przypominało wybuch bomby atomowej. Jakby ktoś wsadził mu pod skórę stalowy pręt, dotarł do kości i zaczął świdrować.

Wiedział, że kiedy już się rozrusza, będzie trochę lepiej. Ale najpierw musiał wstać z tego cholernego łóżka.

Ona wkrótce tu będzie – pomyślał. Może nawet dziś. To dodało mu siły. Gdy się dźwignął, świat zawirował, a stalowy pręt w nodze rozdzielił się na troje. Adam zdołał ustać i spojrzał na zegarek. Dochodziło południe. No tak, pół nocy słuchał tego pieprzonego radia.

Doczłapał do komputera, włączył i sprawdził status przesyłki na stronie firmy kurierskiej.

W doręczeniu.

Poczuł przyjemny dreszcz.

Wiedział, że powinien zjeść śniadanie, umyć zęby, może nawet wziąć prysznic. Godzinę później wciąż siedział przed komputerem. Najpierw przejrzał najnowsze informacje (masakra, co się dzieje w tym kraju!), oczywiście z komentarzami (skoro wszyscy są tacy mądrzy, to dlaczego jest tak źle?), potem głupie obrazki (suche jak truchło wielbłąda, a nie, ten jest całkiem niezły), sprawdził swoje aukcje (obserwują, ale żaden nie kupi), a skończył na Facebooku. Córka nie napisała.

Pornografii nawet nie tykał, bo odszedłby od komputera wieczorem. Zresztą, ona dziś przybędzie. To będzie dużo lepsze.

Kiedy w końcu wstał, zdecydowany na prysznic, noga zaprotestowała, ale zdołał dokuśtykać pod okno dużego pokoju, gdzie zrobił sobie przystanek. Ktoś pomalował świat zewnętrzny na żółto i na niebiesko – pod majowym niebem niezliczone mniszki zajmowały każdy skrawek dawnej zieleni. Adam przypomniał sobie, że w takie piękne, ciepłe dni często dzieją się paskudne rzeczy.

Radio patrzyło na niego z parapetu. W dzień wydawało się niewinne, jakby na każdym kanale odbierało wyłącznie chóry anielskie. Nocą jednak jego czerwony wyświetlacz rozjarzał się w ciemności, a z głośników sączyło się coś, czego Adam wciąż nie rozumiał. A przecież znał Nocne Radio od jakichś czterdziestu lat.

Dobrze pamiętał ten pierwszy raz. To Paweł powiedział mu o stacji, która nadaje czasem w nocy na częstotliwości osiemdziesiąt dziewięć i siedem.

– Są tam różne straszne rzeczy – twierdził podekscytowany chłopiec. – Chcesz, to ci puszczę.

Adam uwielbiał straszne historie, a najwięcej słyszał ich od babci. W ciepłe dni staruszka siadała z nim pod drzewem w swym ogródku i zamieniała się w Szeherezadę, wypuszczając w świat, jak je nazwała, Baśnie tysiąca słońc. Niektóre nie były straszne, inne bardzo, lecz rzadko protestował. W blasku dnia był odważniejszy niż ciemną nocą.

Był ciekaw tego radia. Może w końcu to on będzie mógł opowiedzieć babci coś strasznego?

W końcu nadszedł wieczór, gdy rodzice Pawła upili się bardzo szybko, a siostry poszły na zabawę. Adam pamiętał wielkie krople deszczu, które zbierały się na szybie pokoju przyjaciela.

O północy schowali się pod łóżkiem, jedynie kabel i antena radia wystawały spod pościeli. Paweł majstrował przy gałce, próbując złapać właściwe pasmo. Balansował nią raz w lewo, raz w prawo. Delikatne, wyważone ruchy kojarzyły się Adamowi z linoskoczkiem kroczącym nad przepaścią.

W końcu z szumu wyłonił się głos mężczyzny:

– …takie dni jak dziś, kiedy niebo płacze, a świat ozdabiają tysiące kałuż. – Adam znieruchomiał. W głosie tym było coś nienaturalnego i przerażającego. – Na jutro również zapowiadają opady, choć nie tak intensywne. Posłuchajmy chwilę rozbijających się kropel deszczu.

Więc słuchał. Puk. Puk. Puk. Nagle chłopcu zrobiło się duszno, atak klaustrofobii przemienił łóżko w trumnę. A przecież ten gość prowadził audycję o pogodzie.

Paweł, który trzymał latarkę tak, jak martwy król mógłby trzymać miecz, wydawał się rozczarowany.

– Wiemy, że pada – wyszeptał.

– W takie dni – podjął w końcu prowadzący – radzę wam nie spoglądać zbyt długo w ozdobione kroplami deszczu szyby. Odbijają one zbyt wiele. Można zobaczyć coś, czego nie powinno się widzieć.

Minutę później Paweł i Adam stanęli naprzeciwko okna. W pokoju było ciemno, jedyne światło rzucała leżąca na podłodze latarka. Ściszone radio pozostało pod łóżkiem.

– Nic nie widzę – wyszeptał Adam. – Tylko nas i to niewyraźnie.

Szyba błyszczała, ciemny świat na zewnątrz rozpływał się, jakby ktoś polał go czymś żrącym. 

– Ja też nic.

Adam wiedział, jak to wygląda. Dwaj głupi chłopcy stali i patrzyli nie wiadomo na co, bo dali się podpuścić jakiemuś staremu pierdzielowi, który nudził się nocami. Byłoby to nieprawdopodobnie żałosne, gdyby nie było takie straszne.

Nic. Ciemność. Głos spod łóżka, zbyt cichy, by rozróżnić słowa. Mijające minuty. Irytacja powoli zastępująca strach.

Adam zaczął żałować, że nie poszedł na zabawę z siostrami Pawła.

I nagle ją zobaczył. Niewyraźne odbicie w szybie.

W pokoju była jakaś kobieta. Odwrócił się natychmiast, podniósł z podłogi latarkę, wycelował. Pusto. Byli sami.

– Widziałeś?

Paweł popatrzył na niego dziwnie.

– Nic nie widziałem.

Adam zaczął się trząść i zakrył usta dłonią. Schowała się gdzieś? Może pod…

– Musimy wyłączyć… – Wskazał palcem łóżko.

Przyjaciel zrobił to za niego. Sięgnął po odbiornik, postawił na łóżku, wyjął wtyczkę z kontaktu. I nawet nie zaatakowała go żadna zjawa.

Nim Radio zamilkło, Adam zdążył jeszcze usłyszeć bardzo ciche słowa upiornego mężczyzny. Coś o ludziach żyjących w drzewach.

Pamiętał, że Paweł musiał odprowadzić go do domu. Gdy znalazł się w swoim łóżku, strach nieco zelżał. Ojciec uważał takie wynalazki jak radio za zbyteczne głupoty.

W domu było za to wiele mokrych szyb. Nie patrzył na nie. Miał tego unikać jeszcze przez wiele lat.

***

Adam w swoim życiu dobrze poznał pewną prawidłowość – im bardziej nie możesz otworzyć drzwi, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś się pod nimi zjawi. Był w połowie kąpieli, gdy usłyszał dzwonek.

– Idę!

Zarzucił szlafrok i pokuśtykał zadziwiająco szybko, wyobrażając sobie, że doręczyciel odjeżdża, zostawiając paczkę pod drzwiami, albo, o zgrozo, u któregoś z sąsiadów.

Pokwitował odbiór, zastanawiając się, czy kurier domyślił się, co jest w kartonie. Nawet jeśli, pewnie ma to gdzieś. Nieraz musiał dostarczać gorsze rzeczy znacznie gorszym ludziom.

Przesyłka była duża i ciężka. Adam został z nią sam i przeciągnął przez próg. Spojrzał jeszcze na zewnątrz, lecz na szczęście nie dostrzegł żadnych sąsiadów.

Zamknął drzwi na klucz i zatargał karton pod ścianę pokoju, z dala od okien.

Zaczął wydobywać swą Lorelei.

Zapakowali ją tak, że z pewnością przetrwałaby wojnę jądrową. Kiedy w końcu wyłoniła się z morza folii i styropianu, położył ją na dywanie.

Była piękna. I podobna. Nie uderzająco, lecz zadowalająco. Brązowe włosy opadały swobodnie do ramion. Niebieskie oczy przypominały Ren o poranku. Usta uśmiechały się nieśmiało, piękne, choć niestety nieme. Ciało miała szczupłe, lecz zaokrąglone tam, gdzie to ważne. Jej nagość wydawała się Adamowi niewłaściwa, więc szybko pokuśtykał do szafki i wyjął przygotowany wcześniej strój. Ubrał swą Lorelei w białą bluzkę, jasnoniebieską spódniczkę do kolan i brązowe pantofelki – takie przyodzienie (albo bardzo podobne) miała na sobie tamtego dnia dziewczyna znad potoku.

Gdyby znalazł gdzieś furmankę, mógłby odtworzyć scenę niemal w pełni. Niemal, gdyż ta Lorelei nigdy nie zaśpiewa. Nigdy się do niego nie odezwie. Może to dobrze – stwierdził, patrząc na nieruchome ciało. Przynajmniej miał pewność, że go nie skrzywdzi.

Pomyślał o byłej żonie. Co by powiedziała, gdyby go teraz zobaczyła?

Adam miał żonę, choć bywały dni, że wydawała mu się jedynie postacią z dawno zapomnianego snu.

Nigdy nie przestał kochać dziewczyny znad potoku, lecz wspomnienie o niej z czasem przygasło, a on nie mógł całe życie podążać za zjawą. Dlatego w końcu kupił pierścionek ze szmaragdem i wypowiedział słowa przysięgi. Znał Martę całe życie, mieszkali w jednej wiosce, więc poślubienie jej wydało mu się równie naturalne jak to, że słońce wstaje o świcie. Lubił ją. A gdy udali się w podróż poślubną do Niemiec, gdzie mieszkała jej dalsza rodzina, zdarzały się dni, gdy ani razu nie pomyślał o dziewczynie siedzącej na furmance. Wtedy był najbliżej pokochania swej żony.

Któregoś dnia stali oparci o reling statku wycieczkowego, a wody Renu prowadziły ich ku olbrzymiej, dotykającej nieba skale wyrastającej wprost z rzeki. Lorelei. Oczami wyobraźni Adam widział na jej powierzchni niestworzone rzeczy – ludzkie sylwetki, wielkie zamki, kwiaty i zwierzęta – wszystko to układało się w sceny, jakby z dawno minionych czasów. Kuzynka Marty przetłumaczyła dla nich słowa przewodnika, legendę o kobiecie, która w wyniku zawodu miłosnego rzuciła się z tej skały. Zamieniwszy się w syrenę, przez lata wabiła słodkim głosem rybaków i żeglarzy, przynosząc im zgubę.

– On wam tego nie powie – kobieta wskazała na przewodnika – ale to tak naprawdę prąd wody rozwalał te łajby. Rzeka zakręca i się zwęża, płynie szybciej.

Adam pocałował Martę w cieniu wielkiej góry. Później spoglądał, jak Lorelei powoli maleje, znika niczym przeszłość. W tej najpiękniejszej chwili swojego małżeństwa pomyślał o dziewczynie znad potoku. Ona też była syreną, która wodziła swym śpiewem. Adam chyba powinien być szczęśliwy, że tak szybko zniknęła z jego życia. Mogła go dopaść jak tych nieszczęsnych germańskich rybaków.

Przytulił mocniej żonę.

***

Kiedy szedł w stronę potoku, jej śpiew wypełniał cały świat. Zauważyła go i uśmiechnęła się.

Pocałował ją tak, jak całuje się dawno niewidzianą ukochaną. Później kochali się na twardych deskach. Gdzieś za nimi słychać było płynącą wodę, koń zarżał raz czy dwa, a dziewczyna pojękiwała i od czasu do czasu stukała pantofelkami o drewno. Żadnych innych dźwięków. Zero pieśni. Furmana tam nie było. Po prostu go sobie nie wyobraził.

Kiedy w końcu skończył, opadł tuż obok swej niemej i nieruchomej Lorelei. Łóżko było miękkie, ale i tak zamieniłby je na tamtą furmankę. Czuł dziwną mieszankę spełnienia, wstydu i bólu. Noga pulsowała ze straszliwą regularnością.

Wiedział, że powinien wyczyścić lalkę i gdzieś schować, lecz sen naciskał na jego powieki, więc tylko złapał jej sztywną rękę, wtulił się w poduszkę i zasnął.

We śnie czołgał się, wlekąc za sobą roztrzaskaną nogę. Gdzieś w oddali szumiała rzeka, a niebo miało barwę szmaragdu. Świat wypełniała głównie góra, olbrzymi kamień wyrzeźbiony przez szalonego olbrzyma. Była stroma i Adam bał się, że spadnie, a do tego ból rozszarpywał go od środka. Ci trzej byli blisko, słyszał ich oddechy. Musiał przeć przed siebie. Ona czekała na szczycie. Spojrzał w górę…

Obudziło go pukanie do drzwi. Zerwał się gwałtownie i jego noga eksplodowała. Jeśli ktoś zobaczy…

Lorelei leżała na boku, zwrócona twarzą do właściciela. Dziwne, wydawało mu się, że gdy zasypiał, była ułożona na plecach. Pewnie obrócił ją nieświadomie podczas snu.

Zostawił lalkę w pościeli i zamknął drzwi pokoju.

Okazało się, że to jeden z tych dni, gdy Paweł postanowił wpaść z niezapowiedzianą wizytą. W jednej ręce trzymał czteropak najtańszego piwa, jakie można dostać w pobliskim sklepie, w drugiej swój największy skarb – szachy po dziadku pięknie wyrzeźbione z wiśniowego drewna. Adam zaklął w duchu, ale wpuścił przyjaciela do środka.

Przegrał pierwszą partię po długiej i zaciętej walce, w drugiej doszło do pata. Na początku trzeciej wysuszyli piwa do ostatniej kropli, więc Adam musiał uratować sytuację, przynosząc napoczętą butelkę bimbru.

– Trzynaście aukcji. I nikt nic nie kupuje – żalił się po raz… może nawet trzynasty. – Nie będę rzeźbił, póki czegoś nie sprzedam. To cholerstwo zajmuje cały pokój!

Paweł kiwał głową ze zrozumieniem, jakby uważał niekupowanie drewnianego barachła za niespotykaną zbrodnię, choć sam nigdy nic od Adama nie nabył.

– Ale daje ci to przyjemność – wymamrotał. – Rzeźb.

Przyjemność? Może odrobinę. Bardziej satysfakcję. Trochę grosza też się liczyło. Adam utrzymywał się z nędznej renty, a w dodatku wydał wszystkie oszczędności, w większości pochodzące jeszcze z odszkodowania, na gadżet erotyczny. Z pewnością nie był najbardziej odpowiedzialnym z ludzi.

– Masz rację – przyznał po zastanowieniu. – Może powinienem bardziej się postarać, wtedy ktoś kupi.

Przegrał trzecią partię i zdał sobie sprawę, że jest naprawdę pijany. Może miałby teraz szansę z pięciolatkiem w warcaby, ale na pewno nie z Pawłem w szachy. Jego przyjaciel był lepszym graczem i miał mocniejszą głowę.

Adam zapragnął wrócić do pokoju, położyć się obok Lorelei i spać.

– Włączę, w telewizorze samo dziadostwo – powiedział Paweł, podchodząc do radia.

Adam poczuł nagłe uderzenie paniki. Zmienił pasmo? Chyba nie. Wszystko przez zamieszanie z lalką. Mógł rzucić się na przyjaciela i odciągnąć go od odbiornika, lecz jakby się z tego wytłumaczył?

– Osiemdziesiąt dziewięć i siedem – odczytał Paweł z niedowierzaniem. – Słuchasz tego?

– Czasami – skłamał. Włączał prawie co noc.

Dłoń Pawła zawisła nad przyciskiem ON.

– Nigdy nie mówiłeś – powiedział z wyrzutem. – A nieraz o tym gadaliśmy.

– A czym się tu chwalić?

– I co? Nic nigdy? Jakieś upiory? Duchy? Radio cię nie… postraszyło?

– Jak widzisz, jestem cały i zdrowy – skłamał. Od kiedy spotkał tamtą dziewczynę nad potokiem, nigdy już nie był cały. Gdy odeszła od niego żona, zostało go wręcz niewiele. A od tamtego dnia, gdy zatrzymał się na niewłaściwym parkingu, z pewnością nie mógł o sobie powiedzieć, że jest zdrowy.

– Ale wiesz, co się mówi. Tamte dzieciaki, żona piekarza, Wiesiek. – Paweł się wahał. Dziwne. Adam zawsze miał go za typa w rodzaju: „Przytrzymaj mi piwo i patrz, jak włączam to radio”.

– Wypadki były, są i będą.

– Może… Pamiętasz, jak słuchaliśmy za dzieciaka? Przywidziało ci się coś w szybie.

– Pamiętam. – Nie przywidziało – pragnął dodać, lecz wolał tego nie rozdrapywać.

– Ja nic nie widziałem. Potem słuchałem je jeszcze kilka razy. – Złapał oddech. – I też gówno z tego wyszło. Znudziło mi się. Odkryłem dziewczyny.

Paweł był brzydki jak listopadowy poranek, ale miał stałą pracę i nawet nie pił zbyt dużo. Dlatego przez jego łóżko wciąż przewijała się rzesza kobiet. Z żadną się nie ożenił. Z żadną nie miał dziecka. Pewnie nawet żadnej nie kochał. Tym różnił się od Adama.

– Włącz – poprosił Adam – zobaczymy, czy w ogóle nadaje. – Na jedną noc, gdy z głośnika sączyło się Nocne Radio, przypadało dziesięć, podczas których słychać było jedynie szum. Adam zdziwił się więc, gdy usłyszał znajomy głos:

– …w wieko trumny i zaśmiał się jak szaleniec. Odrzucił łopatę i zaczął odgarniać grunt własnymi rękoma, aż odrysował wyraźny, czworoboczny zarys miejsca wiecznego spoczynku ukochanej. Otworzył trumnę, spodziewając się ujrzeć szkielet, lecz nie było w niej ciała. Jedynie stare odzienie.

Upiorny głos prowadzącego zastąpiły odgłosy lasu, tak dobrze znane Adamowi – pohukiwała sowa, wilk wył, drzewa tańczyły na wietrze, a gdzieś w oddali szumiał potok.

– Nocne Radio znów nadaje – oznajmił inny głos, starca, który na antenie zawsze wypowiadał tylko te cztery słowa. Robił to od tylu lat, że z pewnością musiał być dawno martwy.

– O tym, jak zakończyła się ta historia – podjął upiorny prowadzący – dowiemy się w inną noc, a tymczasem czas na kolejny program. Nie porzucamy jednak tematyki miłości. Tę audycję nazwałem Lorelei. Posłuchajmy, jak pięknie nawiązuje do tej historii zespół Scorpions.

Adamowi zrobiło się gorąco. Miał wrażenie, że wie, co zaraz się stanie. Gdy usłyszał pierwsze słowa śpiewane przez Klausa Meine, czuł mieszankę przerażenia i ekscytacji.

 

There was a time when we sailed on together

Once had a dream that we shared on the way

There was a place where we used to seek shelter

I never knew the pain of the price I would pay

 

– Nie znam tego – przyznał Paweł. – To chyba któraś z tych nowszych.

– Cicho – warknął Adam.

 

You led me on with a cloak and a dagger

And I didn't know you had made other plans

You had me believe we were meant for forever

I really thought my heart would be safe in your hands

 

Głos zaczął zmieniać się w kobiecy, słodki i obłędnie piękny. Adam zapragnął chwycić odbiornik w dłonie i przycisnąć do serca. Nie zrobił tego, jednak zbliżył się do parapetu.

 

Lorelei

My ship has passed you by

And though you promised me to show the way

You led me astray

You were my Lorelei

What kind of fool was I

Cause I believed in every word you said

And now I wonder why

Lorelei

 

To była ona, na pewno. Świat falował tak, jakby Adam naprawdę znalazł się na statku.

Odsłuchał całą piosenkę, a gdy się skończyła i wrócił upiorny głos, mężczyznę zalała tęsknota tak silna, że miał ochotę zawyć. Dlaczego dopiero teraz? Tyle lat na to czekał, choć nawet nie wiedział, czy ten poprzedni raz zdarzył się naprawdę.

On ją zna – pomyślał o prowadzącym audycję. Wie, gdzie jest.

Odsłuchali reszty transmisji. Paweł był wyraźnie zdezorientowany emocjami przyjaciela i chyba uznał za roztropne się nie odzywać. Adam tymczasem chłonął każde słowo.

Prowadzący opowiedział swoją interpretację legendy o Lorelei, zaklinając się, że ta jest najbliższa prawdy. W skale wznoszącej się nad Renem, tej samej, którą Adam widział wiele lat temu, żyli ponoć ludzie, co od wieków nie widzieli światła słonecznego. Aż pewnego dnia urodziła się sprytna i ciekawska dziewczynka, która buntowała się, od kiedy tylko zaczęła mówić. Wierzyła głęboko, że słońce istnieje naprawdę. Gdy podrosła, udało jej się wykuć tunel. Była tak szczupła, że przecisnęła się przezeń i choć inni próbowali ją zatrzymać, jedynie zaklinowali się w skale.

Pierwszym, co zobaczyła po opuszczeniu podziemi, był Ren o poranku migoczący w świetle wschodzącego słońca. Zeszła ze skały i pomachała grupie rybaków, stłoczonych na małej łódce. Gdy opowiedziała im, kim jest i skąd pochodzi, uznali ją za szaloną i niebezpieczną.

Zgwałcili ją, a potem utopili w rzece.

– Gdy znalazłem jej truchło na dnie Renu i przywróciłem je do życia, no cóż, nadreńscy rybacy z pewnością nie mogli już dłużej spać spokojnie. – Prowadzący zamilkł, a przerywnik pełen odgłosów lasu oświadczył słuchaczom, że audycja dobiegła końca. – Czas się pożegnać. Idźcie spać w spokoju. Albo niepokoju, jeśli dobrze odczytaliście, co dziś chciałem wam przekazać. Rozejrzyjcie się. Kto mieszka wewnątrz kamienia, a kto ma wnętrze z kamienia? Miłość niszczy, zaufanie to najgorsze z uczuć, a prawdę można wydobyć tylko kilofem. Dobranoc.

Z radia popłynął szum.

Paweł odchrząknął, najwyraźniej nie miał pojęcia, co myśleć o tej audycji.

– Z wiekiem coraz bardziej miesza mu się w głowie – stwierdził w końcu. – Idę do kibla.

Adam został sam. Szum z radia wypełniał jego uszy, przypominał odgłos rzeki.

Usłyszał ją. Ona wciąż gdzieś tam była. Żywa. Czy pomagała temu gościowi w prowadzeniu radia?

Wiedział, że i tak nie zdoła jej odszukać. Tak jak w tamtych dniach, gdy był jeszcze chłopcem. I wiele lat później, kiedy usłyszał ją po raz kolejny. Dwukrotnie chodził po ludziach i pytał o dziewczynę. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie słyszał. Patrzyli na niego jak na wariata.

Jeśli wierzyć opowieściom, w Nocnym Radiu najbardziej przerażające było to, że sączące się z głośników zło w końcu cię znajdowało, wystarczyło słuchać. Adam jednak chciał być znaleziony. I od lat czuł zawód.

A jeśli nawet jakimś cudem dotrze do tej dziewczyny, co zrobi? Oświadczy się jej? Dlaczego miałaby spojrzeć przychylnym okiem na kalekę bez grosza?

Paweł wrócił chwiejnym krokiem.

– Ktoś jest u ciebie w pokoju?

Adam spojrzał na niego przerażony.

– Kto niby?

– Słyszałem jakieś hałasy.

– Zostawiłem otwarte okno – skłamał.

Dokończyli bimber przy dźwiękach zupełnie normalnego, nienawiedzonego radia. Adam nie był w nastroju do rozmowy. W głowie mu się kotłowało, świat wirował. Nie pamiętał, kiedy Paweł poszedł do domu.

Siedział jeszcze chwilę otępiały, a potem zawlókł się do pokoju, w którym sypiał, po drodze przytrzymując się ściany.

Lalka siedziała w fotelu z wytartego, szarego materiału.

Dziwne. Odniósł wrażenie, że chyba nie tam ją zostawił, ale miał to gdzieś. Tym będzie się martwił jutrzejszy, trzeźwy Adam. Zwalił się na łóżko niczym kłoda i natychmiast zasnął.

***

We śnie wrócił na tamten parking, niewielką asfaltową wyspę pośród lasu, przytuloną do drogi szybkiego ruchu i stacji benzynowej. Było pięknie i słonecznie. Cóż złego mogłoby się stać w tak cudowny dzień, prawda?

Jak zawsze jego problemy zaczęły się od kobiety.

Było ich trzech. Pamiętał ich mordy, tak brzydkie, że gdyby dokładnie poszukać, z pewnością znalazłby się na nie jakiś paragraf. I ortalionowe kurtki, kolorowe i szeleszczące, które nadawały im wygląd egzotycznych ptaków.

– Podrzucić cię? – jeden z nich zapytał kobietę.

Była młoda i niebrzydka, wyszła z budynku stacji benzynowej, w tej samej chwili, gdy Adam wysiadł z tira.

– Nie, dziękuję – odpowiedziała z ostrożną uprzejmością.

– Chodź, będzie fajnie. – Ten, który namawiał, był najszpetniejszy z całej trójki. Wyglądał, jakby jego twarz potraktował dłutem rzeźbiarz gorszy nawet od Adama. Drugi mężczyzna podśmiewał się pod nosem, a trzeci stał z boku, wyraźnie zażenowany sytuacją.

Kobieta nie odpowiedziała i przyspieszyła kroku. Dwaj mężczyźni ruszyli za nią.

– Wsiądź z nami…

– Pani kazała wam się odpierdolić – Adam usłyszał własne słowa.

– Co? – zapytał ten uśmiechnięty.

Najbrzydszy zrobił kilka szybkich kroków i pchnął Adam na asfalt. Udało mu się wylądować na rękach, lecz zdarł skórę do krwi. Śmieszek też był już przy nim, kopnął go w brzuch.

Wiedział, że musi się bronić, choć świat naokoło tańczył, a brzuch palił go żywym ogniem. Sięgnął do kieszeni, wyjął klucze, włożył jeden z nich między palce. Śmieszek odwrócił się, może wypatrywał dziewczyny. Zawył i złożył się jak domek z kart, gdy klucz wbił się w tył jego kolana.

Najbrzydszy zareagował szybko. Kolejne kopnięcie, tym razem w miednicę, sprawiło, że Adam padł na ziemię jak sparaliżowany.

– I po co ci to było, skurwysynie? – zapytał brzydal i napluł na niego.

No właśnie, po co?

Adam cudem odnalazł w sobie jeszcze trochę siły, złapał najbrzydszego za nogę, pociągnął i przewrócił na ziemię. Mężczyzna zarył twarzą o asfalt.

Ciekawe, czy teraz będzie jeszcze brzydszy – pomyślał, oszołomiony. Musiał uciekać, lecz sama myśl o stanięciu na nogi sprawiała mu niewyobrażalny ból.

Ten trzeci, zażenowany, musiał jednak lubić swoich kolegów, bo przybył z odsieczą. Stanął nad Adamem z łomem w dłoni i zaczął zamieniać jego nogę w krwawą miazgę.

Wtedy, czternaście lat temu, Adam stracił przytomność, a gdy ją odzyskał, leżał samotnie na parkingu, a jakiś tir sunął wprost na niego niczym przerażająca bestia. Wiedział, że musi uciekać, lecz zupełnie nie czuł nogi. Położył dłonie na ziemi i próbował czołgać się przed siebie. Udało mu się przemieścić kawałek, o czym świadczył niedługi, krwawy ślad.

We śnie było jednak inaczej. Zażenowany stał nad nim i uderzał raz za razem. Dziewczyna, która wtedy uciekła do budynku stacji benzynowej, by wezwać pomoc, teraz pędziła ku nim w jakimś sfatygowanym oplu. Maska auta uderzyła napastnika z taką siłą, że odleciał jak prawdziwy ptak.

Adam, mimo że otrzymał kilka uderzeń, wstał bez problemu i dostrzegł, że to nie dziewczyna z parkingu siedzi za kierownicą, ale tamta znad potoku, najprawdziwsza Lorelei. Jej twarz powoli nieruchomiała, aż mężczyzna zorientował się, że widzi przed sobą nie człowieka, lecz lalkę. Przypięta pasami, wyglądała groteskowo, niczym jeden z manekinów, jakich używa się w testach zderzeniowych.

Kiedy odwróciła ku niemu twarz, zaczął krzyczeć.

Rozbudził się w jednej chwili i usiadł na łóżku, co bardzo nie spodobało się jego nodze.

Lalka patrzyła na niego z fotela, nieruchoma jak zawsze. W pozycji identycznej jak we śnie. Adam miał niejasne wrażenie, że wczoraj coś go bardzo w niej zaniepokoiło. A może tylko mu się wydawało?

Przypomniał sobie wizytę Pawła i głos dziewczyny w Nocnym Radiu. To było ostatnie wyraźnie wspomnienie z wczorajszego dnia. Usłyszał ją, to naprawdę znów się stało.

Oddałby królestwo za łyk wody, dokuśtykał więc do kuchni, potem do łazienki, a w końcu spoczął przed komputerem.

Przez ostatnią noc popyt na drewniane rękodzieła nieznanego rzeźbiarza z wioski na końcu świata nie wiedzieć czemu nie wzrósł, toteż aukcje pozostały nietknięte. Doszedł do wniosku, że powinien oddać je do sklepu wszystko po cztery złote.

Za to córka napisała.

„Cześć, tato. Mogę wpaść dziś na noc? Będę autobusem 16:12”

„Pewnie :)” – odpisał.

Spojrzał na zegarek. Miał niecałe cztery godziny i mnóstwo rzeczy do zrobienia. Powinien zaczął od lalki. Wziąć ją i… W sumie to zostało mu całkiem sporo czasu. Zdąży raz jeszcze wybrać się nad potok.

Kiedy już skończył, umył ją, zapakował w folię i podniósł wzrok.

Rzadko odwiedzał strych przez ostatnie lata. Prowadzącym nań schodom niewiele brakowało do drabiny, a urwana przed laty poręcz pozostała tylko wspomnieniem. Nie lubił tam chodzić.

Kiedy w końcu zatargał lalkę na górę (udało mu się zachwiać na wąskich stopniach tylko raz), noga rozbolała go tak potwornie, że zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek uda mu się zejść na dół. Może powinienem tu zostać na zawsze – pomyślał.

Strych był cmentarzem jego przeszłości, bardzo bolesną nekropolią. Adama otaczały kartony wypełnione zabawkami i ubrankami córki. Obok okna wciąż stała kołyska, a w niej małe wrotki. Pod warstwą kurzu ukrywał się stary tapczan, na którym mężczyzna spędził połowę nocy swego małżeństwa. Dostrzegł pierwszą rzeźbę, poroże jelenia ustrzelonego przez ojca, maszynę do szycia należącą do mamy.

Co on tu po sobie pozostawi? Czy kiedyś jego wnuk znajdzie ukrytą w szafie lalkę, przykrytą kurzem i obleczoną pajęczyną?

Walcząc z bólem, ruszył ku rzeczonej szafie. Stała w rogu strychu, od kiedy pamiętał, i w końcu na coś miała się przydać. Była idealna – duża i z zamkiem. Włożył Lorelei do środka, zamknął drzwi i przekręcił klucz.

– Przepraszam – powiedział to na głos, co znaczyło, że jest z nim naprawdę źle. – Wrócę po ciebie. Nigdzie się nie ruszaj.

***

Adam zdążył ogarnąć dom i odwiedzić sklep, gdzie nadszarpnął swój i tak mocno nadszarpnięty budżet. Kupił produkty na kolację, ciasto, piwa smakowe i chipsy na wieczorny seans.

Paulina pojawiła się o wpół do piątej, taszcząc torbę tak wielką, jakby miała zostać miesiąc.

– Jak się czujesz? – pytała zawsze z przejęciem po powitalnym uścisku.

– Noga boli, ale poza tym nieźle.

Uśmiechnęła się, uspokojona. Przypominała matkę – niewysoka, z brązową czupryną. Z każdym rokiem studiów robiła się coraz chudsza, jakby miała zniknąć tuż po absolutorium. Był dumny, że jego córka zdobędzie wykształcenie, choć wstydził się, że tak niewiele w tym pomógł.

Usiedli w kuchni, gdzie wypili kawę i zjedli ciasto.

Opowiedziała mu o pracy dyplomowej, nowym dorywczym zajęciu na weekendy, wyczynach kolegów z akademika (w których rzecz jasna nie brała udziału), o koncercie, na którym była w zeszłym tygodniu.

Najciekawsze, co on miał do opowiedzenia, to to, że sąsiadowi zepsuł się traktor.

– Ale już naprawili – uspokoił córkę.

No bo co mam jej wyjawić? – zastanawiał się. Że Nocne Radio znów nadaje? Hej, usłyszałem głos dziewczyny, którą kocham, i to nie twoja mama. Wiesz, co schowałem w szafie na strychu?

Chciał zapytać o byłą żonę, ale to byłoby zbyt obcesowe. Z tego co słyszał, wciąż mieszkała ze swym lowelasem, kominiarzem. Gość musiał nieźle przepychać komin, skoro wytrzymała z nim tyle lat. A może po prostu miał dwie zdrowe nogi i solidne źródło utrzymania?

Paulina bardzo chciała obejrzeć jego nowe dzieła, więc zaprowadził ją do pokoju służącego za pracownię.

– Większość już chyba widziałaś – stwierdził, kiedy zatrzymali się naprzeciwko drewnianych straszydeł. Stały w rzędzie pod ścianą, jakby czekały na rozstrzelanie. Trzynaście. Gazela, kot i żyrafa. Z bardziej ambitnych – drzewo, wazon z kwiatami i coś, co miało być smokiem, ale bardziej przypominało dinozaura.

– To ładne – powiedziała, wskazując elfkę.

– Jest twoje.

– Serio? Najładniejsze. Ludzie, czy tam elfy, zawsze najfajniej ci wychodzą. – Wzięła rzeźbę na ręce i przytuliła. – Chociaż w kamieniu robiłoby jeszcze większe wrażenie.

– Pewnie tak. – Od lat unikał pracy z kamieniem. To było trudniejsze, czasochłonne i ręce bolały go dużo bardziej niż kiedy zajmował się drewnem.

Paulina zawsze przywoziła filmy spiracone z Internetu. Po kolacji, gdy zapadł zmierzch, leżeli na kanapie, zajadali się chipsami i oglądali nowe Gwiezdne Wojny. Kiedy seans zbliżał się ku końcowi, a jego córka, jak miała w zwyczaju, wtuliła się w niego jak mała dziewczynka, usłyszał:

– Mama została sama.

Może powinien się cieszyć, ale jakoś nie widział w tym powodu do radości.

– Rzuciła kominiarza?

– To chyba on ją rzucił. Robi się coraz gorsza i gorsza.

– Wiesz, po studiach… Zawsze możesz zamieszkać ze mną…

Naprawdę zaczęła to rozważać, co skłoniło Adama do szalonej myśli, że może nie jest najgorszym ojcem świata. W końcu jednak wzruszyła ramionami, jak zwykle odkładając przyszłość na potem.

Paulina miała swój pokój, którego wystroju Adam nie zmieniał od czternastu lat. Życzyła mu dobrej nocy i zniknęła za drzwiami, a mężczyzna ułożył się w swoim łóżku najwygodniej, jak potrafił. W uszy wetknął słuchawki.

Stojące obok radio ustawione było na częstotliwości osiemdziesiąt dziewięć i siedem.

Tej nocy słychać było jedynie szum, rozczarowujący i uspokajający zarazem. Dziwne. Wydaje się zmieniać, a jednocześnie cały czas brzmiał tak samo.

No cóż, nie można mieć wszystkiego. Córka spała pod jego dachem, lubiła go odwiedzać, robiła to nawet często. Wtedy czternaście lat temu naprawdę bał się, że stracił ją na zawsze.

Dzień był ciepły i słoneczny, minęły jakieś dwa miesiące, od kiedy wyszedł ze szpitala. Od rana rzeźbił. Z długimi przerwami, bo po dwudziestu minutach siedzenia w jednej pozycji bolało go tak, że ledwo mógł utrzymać w dłoni nóż snycerski. Ale pracował. Wiedział, że dzieło, nad którym pracuje, z pewnością nie zmieni historii sztuki, ale co mu pozostało?

– Jak zamierzasz nas utrzymać? – zapytała. Promienie słońca padały przez okno na jej brązowe włosy.

Adam miał kiedyś ziemię, którą uprawiał jego ojciec, a przed nim dziadek. Sprzedał ją po ślubie, zrobił prawo jazdy i jeździł tirem po Europie. Zarabiał całkiem nieźle. Aż zatrzymał się na niewłaściwym parkingu.

– No jak? – ponowiła pytanie, gdy uparcie milczał.

Mógł jej powiedzieć, że wywalczy rentę, dorobi rzeźbieniem, a może z czasem znajdzie pracę, którą będzie mógł wykonywać bez wiadra morfiny. Mógł, ale noga bolała go tak bardzo…

– To jest teraz dla ciebie najważniejsze? – warknął.

Utrzymaliby się. Mieli własny dom, tylko jedno dziecko, a ona pracowała w szkole. Czy już wtedy spotykała się z kominiarzem albo jakimś jego poprzednikiem?

Wyjechały przed zachodem słońca, zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Paulinka płakała. Adam również.

Swoje ostatnie, niemal gotowe dzieło posiekał siekierką, dokończył za to butelkę wódki.

Gdy zapadły ciemności, zaczęło lać. Krople na szybie wyglądały jak wyspy na ciemnym morzu. Przypomniał sobie tamtą noc, kobietę, która mu się ukazała, i przerażający głos człowieka prowadzącego audycję w radiu. Minęło ponad ćwierć wieku i przez ten czas unikał tej przeklętej stacji. Oczywiście nieraz docierały do niego opowieści, tak nieprawdopodobne, że wyśmiałby je, gdyby sam nie doświadczył czegoś podobnego.

– Przyjdź po mnie – powiedział, stając przed oknem. – Przyjdź, kurwa, i zabierz mnie stąd.

Ustawił częstotliwość na odbiorniku, zastanawiając się, czy jest pierwszą osobą w historii, która postanowiła popełnić samobójstwo poprzez wybranie stacji radiowej.

Kiedy złapał pasmo, usłyszał piosenkę. Początkowo był pewien, że się pomylił i natrafił na zupełnie normalne radio. Utwór wcale nie wydawał się mroczny i brzmiał znajomo.

 

Samotnie płyniesz poprzez mrok

Wsłuchany w serca swego tajemny zew

Rubinem czystym gwiazdy lśnią

I tylko jeden słychać z oddali śpiew

 

Nie potrafił sobie przypomnieć, kto jest wykonawcą. Podgłośnił.

 

To jest twój azymut i kres twej drogi

Twoje piekło, cały twój słodki raj

 

I wtedy to się stało. Męski wokal zmienił się w inny. Kobiecy. W głos dziewczyny znad potoku.

 

To do niej tak płyniesz

Aż na życia skraj

Lorelei

Dopłyniesz i zginiesz

W Lorelei

Lorelei

To ona, wciąż ona

Tylko jedna naj

Lorelei

Przeklęta, szalona…

Lorelei

 

Adam klęknął przed radiem, zanosząc się szlochem. Ból, tęsknota, żal – zdawało mu się, że cała jego osoba składa się wyłącznie z tych trzech uczuć.

– Gdzie byłaś? – zapytał radio.

***

Śniło mu się, że zamieszkał w kryształowym zamku, budowli, która była jednym wielkim oknem. Gdy nastała noc i zaczęło kropić, Adam zamknął oczy i zaczął poruszać się po omacku, dotykając dłonią gładkich ścian. Nie wiedział, dokąd idzie, nie prowadził go żaden głos.

Kiedy się obudził, jedna słuchawka wciąż dzielnie tkwiła w uchu (wypełniając je szumem), druga zaginęła gdzieś w pościeli. Udało mu się zwlec z łóżka i doczłapać do komputera. Sprawdził aukcje. Czerwony wykrzyknik przy znaczku wiadomości musiał stroić sobie żarty, bo sugerował, że ktoś kupił rzeźbę.

Ano, kupił, Adam dowiedział się po chwili. Elfkę. Pokłady złośliwości losu musiały być nieskończone.

No nic. Spróbuje wyrzeźbić ją jeszcze raz.

Paulina już wstała. Stukała w telefon, siedząc przy zastawionym śniadaniem stole.

– Dobrze spałaś? – zapytał, zajmując krzesło obok.

Wzruszyła ramionami.

– Nieźle. – Oderwała wzrok od ekranu. – Słyszałeś te hałasy?

– Hałasy?

– Hałasowało coś.

– Gdzie?

– Tak jakby ze strychu.

Adam zamarł z widelcem zawieszonym przed otwartymi ustami. To niedorzeczne – pomyślał.

– Pewnie z dachu. Kuny albo coś w tym rodzaju.

– Możliwe.

– Słyszałaś coś jeszcze?

– Tylko, jak chodziłeś po domu. Wydawało mi się, że nawet zajrzałeś do mojego pokoju.

Adam nie przypominał sobie, by wędrował w nocy, a przy jego stanie zdrowia każdy krok głęboko zapadał w pamięć. Czy coś jej się przyśniło? A może wstawał, lecz nie przebudził się w pełni? No bo chyba nie…

– Czasem człowiek musi do łazienki – powiedział z wymuszonym uśmiechem, kończąc sprawę, i zabrał się z powrotem za śniadanie.

– Mam autobus po czternastej – poinformowała go córka.

– Jeśli chcesz, możesz zostać. Do kiedy ci pasuje.

– Następnym razem. Ale mam inną prośbę. Moje klamoty dalej są na strychu?

Przytaknął.

– Mogę tam pogrzebać?

– Pewnie. Jeśli nie boisz się kun. Ani nietoperzy.

Wcale mu się to nie podobało. Dlaczego wszystkich zawsze ciągnie tam, gdzie nie powinno? Gdyby nie schował lalki na strychu, zapewne nikt nie zainteresowałby się tym pomieszczeniem przez najbliższe sto lat. A teraz zrobiło się tam centrum wszechświata. Kto następny? Policja szukająca śladów? Kominiarz? Ekipa telewizyjna z entuzjazmem ogłaszająca, że wyremontują mój strych? A potem przyjdzie wichura, zerwie dach i roztrzaska szafę na środku wsi.

Próbował się uspokoić. Ona jest zamknięta, a klucz mam w kieszeni. Nic się nie stanie.

Paulina nie marnowała czasu i wdrapała się po stromych schodach. Adam przesunął kuchenne krzesło, by mieć dobry widok na drzwi strychu. Słyszał kroki i przesuwane rzeczy. Od czasu do czasu mignęła mu w nich kobieca sylwetka. Tak blisko siebie… A co jeśli wcale nie zamknął tych drzwi?

– Co było w tej szafie?! – zawołała jego córka.

Adamowi zajęło chwilę, nim zrozumiał sens jej słów.

Było?

– W… w jakiej szafie?!

– No, jest tu jedna!

– Co z nią?!

– Otwarta, a w środku jakaś folia!

Adam wyjął z kieszeni klucz. Włożył go między drżące palce, jak zrobił to już kiedyś. Co tu się najlepszego odpierdala? Wstał tak szybko, że jego kości zamieniły się w sztylety, i zaczął dreptać w stronę strychu.

Powoli. Jeśli wbiegnie tam zasapany, jego córka zacznie coś podejrzewać. Krok za krokiem. Stopień za stopniem.

Paulina przeglądała właśnie zawartość jednego z kartonów. Spojrzała na ojca nieco zaskoczona, ale o nic nie zapytała, pewnie już zapomniała o szafie. Adam udawał, że nie zauważa otwartych na oścież drzwiczek i wylewającego się z wnętrza wodospadu folii.

– Spójrz, to zabieram, takie są teraz w modzie – powiedziała, wyjmując skórzaną paskudę. Torebka wylądowała niegdyś w kartonie, bo mała Paulina wstydziła się z nią chodzić.

– Weź, weź – powiedział, rozglądał się po strychu.

Czy ktoś tu się włamał? Kroki na strychu, dziwna postać chodząca po domu. Ale przecież nikt nie wiedział, że kupił sobie lalkę! No, może sprzedawca. Adam czytał o pracownikach banków, którzy dawali cynk oszustom, i o dilerach samochodowych będących w zmowie ze złodziejami. Czy branża gadżetów erotycznych mogła być równie zepsuta?

– Moje wrotki – powiedziała Paulina, biorąc je do ręki. – Szkoda, że już za małe.

Był jeszcze Paweł. Mógł ją zobaczyć wczoraj w drodze do łazienki i zakraść się w nocy.

Adam mgliście zapamiętał, że jego córka wygrzebała z kartonów jeszcze kilka pierdół. Później wypili szybką kawę, pożegnała się i pomknęła na przystanek.

Kiedy w końcu usiadł i wyciągnął przed siebie bolącą nogę, wcale nie poczuł się lepiej. Ktoś go okradł. To była kradzież, no bo przecież… Spojrzał na radio, milczące i czekające. Odrzucił tę myśl. Musiał myśleć racjonalnie. Powinien zadzwonić na policję, ale zbytnio się wstydził. Wyobraził sobie policjanta z notesikiem i słabo skrywanym uśmieszkiem pod wąsem.

– Proszę opisać jej wygląd – zażądałby. – Jakieś cechy szczególne? Kiedy ostatni raz jej pan używał?

Postanowił, że kupi piwo, po zmroku odwiedzi Pawła i wyniucha, czy jego kumpel ma coś na sumieniu.

Spojrzał przez okno. Zanosiło się na deszcz. Córka odjechała, Lorelei zniknęła. Westchnął. Rację miał ten, kto śpiewał, że samotność to straszna trwoga.

***

Zapukał po raz trzeci. Dalej cisza. Zaklął i wyjął z kieszeni telefon, tak ciężki i stary, że pradawni ludzie musieli nim kiedyś łupać kamienie. Czy coś mu zostało na koncie? Na szczęście tak, ale Paweł nie odebrał.

Deszcz zacinał coraz bardziej. Co za paskudna noc. A w takie noce, tak jak w słoneczne dni, lubiły dziać się koszmarne rzeczy.

Ruszył z powrotem do domu, w jednej dłoni trzymając parasolkę, a drugą ściskając laskę. Czteropak niósł w plecaku. Co prawda tak krótki dystans Adam pokonałby bez podparcia, ale uznał, że warto mieć pod ręką solidny kawał drewna.

Dotarłszy do domu, rozsiadł się w fotelu i wypił piwko, oglądając jeden z tych durnych programów, gdzie cwani ludzi robili głupie rzeczy, by głupi widzowie mogli wyśmiać ich głupotę. Wciągnął się nawet.

Później otworzył drugie piwo i popadł w paskudny nastrój. Lorelei. Jak to pięknie brzmi. Już od lat nie marzył o tej prawdziwej, zadowolił się jej marną namiastką, lecz nawet to mu zabrano. Czy żył kiedyś człowiek żałośniejszy ode mnie?

W końcu zegar wybił północ, więc Adam wyłączył telewizor. Nie miał jakiejś wielkiej ochoty słuchać radia, ale siła przyzwyczajenia robiła swoje.

Nadawało. Trzeci raz w ciągu czterech nocy. Niebywałe. I niepokojące.

Upiorny mężczyzna czytał. Robił to często, wybierając utwory nieznane, przerażające lub odrażające, przeważnie marnej jakości. Miał jednak głos stworzony do horrorów, niski i budzący grozę, co w połączeniu z nienaganną dykcją czyniło go niezłym lektorem.

Opowieść o złodziejaszkach łupiących groby była równie krwawa co głupia, miała jednak w sobie sporo prymitywnego uroku. Adam wciągnął się tak bardzo, że zdziwił się, gdy z radia dobiegły odgłosy lasu, a starzec po raz stutysięczny poinformował, że Nocne Radio znów nadaje.

– Teraz chciałbym was zaprosić na audycję, którą zatytułowałem Kłamstwa – oznajmił prowadzący. – Jest to swego rodzaju kontynuacja jednego z tematów, który podjąłem całkiem niedawno. Pamiętacie, jak opowiadałem o dziewczynie, którą utopiono w Renie, a ja przywróciłem ją do życia? Miała szczęście. To było proste i szybkie. Jednak nie zawsze tak się dzieje. Chcę wam teraz przedstawić historię innej niewiasty, cudownego anioła. Jej wskrzeszenie trwało nieco dłużej, bo trzydzieści osiem lat.

Adam pił już trzecie piwo, co z pewnością nie pomagało w zrozumieniu bełkotu tego dziwaka. Słuchał jednak uważnie. Czuł, że nie spodoba mu się to, co usłyszy.

– Przybyła do naszej wioski właśnie trzydzieści osiem lat temu. Niewinne, piękne dziewczę. Słodka jak malina, o głosie czystym niczym bystry potok. Gdyby jednak zapytać mieszkańców, czy widzieli taką osobą, z pewnością pokręciliby głowami. Gdyż dziewczyna zniknęła i została tu na zawsze. Zgwałcono ją. Zamordowano. I rzucono świniom na pożarcie.

Adam uświadomił sobie, że stoi. Czuł palący ból, paskudne pulsowanie, lecz jego źródłem nie była noga, lecz radio.

– Któż dokonał tej odrażającej zbrodni? Nie zdradzę. Mogę jednak wyjawić, że po wszystkim zachował przyodzienie swej ofiary i zakopał je pod płaczącym drzewem. Po co? Nie wiem. Może na pamiątkę. Później zalał świat morzem kłamstw. Ołgał rodziców, rodzeństwo i swojego przyjaciela. A przede wszystkim siebie. Nigdy się nie przyznał, nigdy nie został ukarany. Nie zaskoczyło mnie to, ci mali i podli zawsze umykają sprawiedliwości. Człowiek ten tak przejmował się zdaniem innych, że potrafił skłamać w najbłahszej spawie. Na przykład, co widział w odbiciu w szybie. Miałby więc podzielić się ze światem okrutną zbrodnią?

Adam zdał sobie sprawę, że łka cicho. Wiedział, gdzie rośnie płaczące drzewo i która rodzina hodowała kiedyś świnie. Pamiętał tamtą noc i pokrytą kroplami deszczu szybę.

– Mam jednak dla was również dobrą wiadomość – oznajmił prowadzący głosem, w którym niemal dało się wyczuć radość. – Trzydzieści osiem lat trudu i wreszcie mogę to ogłosić. Ona powróciła. Jest tu z nami. I to jej dedykuję tę piękną i mroczną pieśń.

Kiedy rozległy się pierwsze dźwięki gitary, Adam od razu rozpoznał utwór. Po tysiąckroć słuchał każdej piosenki, w której autor nawiązywał do legendy Lorelei.

 

Ferie dearest, was it loe soothfast or a façade

A serenade siren'd to lure – Zounds! not to court me?

A menad, yet the sweetest colleen

Certes didst thou me unveil meekly life pristine

 

Wiedział, że w nadchodzącym refrenie usłyszy jej głos. Słowa śpiewane przez umarłą. Drżał.

 

Lorelei

A poet of tragedies, scribe I lauds to Death

Yet who the hell was I to dare?

Lorelei

Canst thou not see thou to me needful art?

Canst thou not see the loss of loe painful is?

 

Przypominający czarny karmel głos, który współśpiewał refren, należał do Liv Kristine. Bez wątpienia. Adam odsłuchał drugą zwrotkę i po raz wtóry refren, z konsternacją zauważając, że piosenka brzmi dokładnie jak oryginał. Co jest grane?

Nie ma jej tam doszedł do wniosku. Nie zaśpiewała. Dlaczego?

A jeśli tam jej nie ma, to gdzie jest?

Radio zamilkło wraz z końcem utworu. Żadnych odgłosów lasu, żadnego pożegnania. Jednak audycja trwała, inaczej pojawiłby się szum. Adamowi bardzo nie podobała się ta cisza.

Krople uderzały o parapet i w tej chwili był to jedyny dźwięk, który ostał się na świecie. Adam wiedział, że nie powinien patrzeć w okna. Odbijają zbyt wiele, jak dowiedział się bardzo dawno temu.

Stał przy radiu, roztrzęsiony, niezdolny do ruchu. Skądś wiedział, że kiedy spojrzy w szybę, zobaczy w nim nie tylko swoje odbicie. Znów był tamtym małym, przerażonym chłopcem, lecz teraz nie miał przy sobie Pawła, który bohatersko wyłączyłby radio.

To głupota – zdał sobie sprawę. Musiał spojrzeć. Pokonać ten głupi, dziecinny lęk.

Więc spojrzał.

Stała za nim, oparta o ścianę.

Obrócił się gwałtownie, ból zalał całe jego ciało, lecz zdołał pochwycić pierwszą rzecz, którą mógł zrobić krzywdę. A było to radio.

Lalka najwyraźniej nie zmierzała go zaatakować. Była nieruchoma jak zawsze, z plecami przyciśniętymi do tapety, jakimś cudem utrzymywała pion. Patrzyła na swego właściciela nieruchomymi oczyma. Ubranie miała mokre od deszczu, a buty pokryte błotem.

Jak mógł pomyśleć, że jest jedynie podobna do tamtej dziewczyny znad potoku? Wyglądała identycznie. Jakby w tamtej chwili trzydzieści osiem lat temu zastygła niczym owad w bursztynie. Albo jakby zmarła i powróciła do życia.

Za żadne skarby nie chciał jej dotknąć. Doczłapał więc do laski i za jej pomocą powalił lalkę (a może ciało) na podłogę. Odskoczył nagle, spodziewając się, że ożyje i złapie go za nogę, lecz nic się nie stało. Przesunął więc ją na brzeg dywanu i zaczął zwijać najciaśniej, jak potrafił.

Usiadł w fotelu, próbując złapać tchu. Noga bolała go tak okropnie, że nie potrafił zebrać myśli, wiedział tylko jedno – musiał się pozbyć tego czegoś.

Nafaszerował się najsilniejszymi lekami, jakie miał w apteczce, a potem wyszedł w noc, w szalonym optymizmie opierając ciężar na ramieniu. Kiedy dotarł do furtki, jego plecy płonęły, postawił więc jeden koniec zrolowanego dywanu na ziemi i zaczął ciągnąć.

Modlił się, by żaden z sąsiadów go nie zobaczył. Na szczęście wioska wydawała się wymarła – pusta ulica, pogaszone światła, nawet deszcz przestał już kropić.

Adam ciągnął dywan z trudem i tak powoli, że z pewnością w całej historii zbrodni nikt nigdy nie ukrywał ciała równie nieporadnie. Dokąd właściwie miał się udać? Musiał ją unicestwić, ale jak? Wrzucić do olbrzymiej niszczarki? Czynnego wulkanu? Zatopić na dnie morza? Mógłby spróbować ją spalić, ale cały świat był w tej chwili mokry niczym marzenie nastolatka.

Dotarł do końca ulicy i skręcił w stronę lasu, gdzie drzewa płakały deszczem. Każdy głośny krok okupywał potwornym bólem, a rąk prawie nie czuł. Przystanął na chwilę, by odpocząć i zamarł, widząc jakieś poruszenie w krzakach. To musiała być sarna, gdyż czmychnęła szybko.

Przeszedł kolejne sto metrów wzdłuż granicy lasu. Dywan robił się coraz cięższy, w dodatku zaczął się rozwijać. Kilka razy Adamowi wydawało się, że czuje lekkie poruszenie w środku, jakby istota próbowała się oswobodzić.

– On to zawsze miał w dupie i trudno.

Zamarł. To był głos mężczyzny i kroki przynajmniej dwóch osób. Zbliżali się. Położył dywan na ziemi i klęknął, choć nie był pewien, czy zdoła wstać z powrotem.

– No co zrobisz? – zapytał drugi głos.

– No nic nie zrobię.

Rozpoznał te głosy. Syn Marcisza i jego kumpel, ten łysy. Adama zaczęła ogarniać panika. Jeśli ktoś go tu zobaczy, jeszcze przed świtem wioska będzie huczeć w rytm jego imienia. Wepchnął dywan głęboko w krzaki, licząc, że ciemność dobrze go ukryje, a potem skierował się w głąb lasu. Jutro tu wróci i z nią skończy.

Kuśtykając do domu, zatoczył spory łuk, by nie wzbudzić podejrzeń. Szedł i szedł, powoli, walcząc z bólem. Ludzie rodzili się i umierali, imperia powstawały i obracały się pył, gwiazdy rodziły się i wybuchały, a on wciąż szedł.

***

Najtrudniejsze po przestąpieniu progu było włączenie światła. Spodziewał się, że ujrzy ją siedzącą w fotelu z martwym wzrokiem utkwionym gdzieś przed sobą.

Pstryk. Pokój był pusty.

Adam wyłączył szumiące radio, upewnił się, że zamknął drzwi i wszystkie okna, a potem zwalił się na łóżko.

Nie dał rady zasnąć. Noga bolała potwornie i nie mógł znaleźć wygodnej pozycji. Wciąż wyobrażał sobie, że jego lalka krąży wokół domu i spogląda przez szyby, szukając sposobności, by wślizgnąć się do środka.

Przeleżał może z dwie godziny, odzyskał więc nieco sił. Wiedział, że nie zapadnie w sen, póki nie doprowadzi sprawy do końca.

Zabrał cztery rzeczy – latarkę (by odgonić mrok), zapalniczkę (by zabić ciemność), łopatkę (by odkryć kłamstwo) i siekierkę (by ukarać kłamcę) – po czym wyszedł z domu.

***

Stuknął w coś twardego i zaczął odgarniać piasek.

Miał szczęście, że nie musiał kopać w glinie, inaczej ręce odpadłby mu i zostały w tej dziurze na zawsze. Podziękował za to w myślach ostatniemu zlodowaceniu.

Adam zaczął poszukiwania tam, gdzie gałęzie płaczącej wierzby niemal dosięgały ziemi. Często bawili się tu z Pawłem w dzieciństwie. Raz nawet zakopali pod drzewem kapsułę czasu, lecz wygrzebali ją po kilku miesiącach, gdyż zabrakło im cierpliwości, by odczekać umówione pięćdziesiąt lat.

To, co miał teraz odkryć, z pewnością leżało tu znacznie dłużej. Z sypkiego gruntu wyłonił się prostokąt, ostro rysujący się w świetle latarki. Adam wyszedł z dołu, dźwigając mocno nadgniły kufer. Wystarczyło jedno uderzenie łopaty, by jego zamek ogłosił kapitulację.

W środku było trochę piasku. I para skórzanych pantofelków na niewysokim obcasie, tak spleśniałych, że wydawały się bardziej białe niż brązowe. A także sporo wilgotnych szmat, które wyglądały, jakby miały się podrzeć od samego spojrzenia – ta duża, szara musiała być kiedyś białą bluzką, ta niebieskoszara spódniczką, a w mniejszych łachmanach rozpoznał biustonosz i majtki. Wszystko cuchnęło ziemią i rozkładem.

Później usiadł pod drzwiami domu fałszywego przyjaciela, trzymając odkryty skarb na kolanach.

Czekał. Widział stąd miejsce, gdzie kiedyś stała zagroda dla świń. Wydawało mu się, że dostrzega te zwierzęta w mrokach nocy. Chrumkały, przepychały się wśród nieczystości w stronę koryta, niektóre kwiczały, jakby ktoś prowadził je na rzeź. Przesunął siekierkę bliżej, a po namyśle schował pod swetrem.

Usłyszał Pawła na długo, zanim go zobaczył. Stary fiat charczał i stękał, mając gdzieś subtelną ciszę nocy. Zatoczył się na podwórko i wypluł swojego właściciela.

– Adam? – Kłamliwy sukinsyn zdziwił się nieco, lecz musiał nie rozpoznać garderoby dziewczyny, gdyż dodał: – Właź do środka.

Kuchnia Pawła wciąż tkwiła w latach siedemdziesiątych, więc wchodząc do niej, Adam czuł się, jakby wkraczał do czasów młodości. Usiadł przy stole, okrągłym i przykrytym paskudną ceratą w czerwone kropki. Ustawił swój wykopany skarb na blacie. Dopiero wtedy Paweł zorientował się, że coś jest nie tak. Znieruchomiał.

– Klapnij sobie. Pogadamy.

Bydlak zajął krzesło naprzeciwko.

– Słyszałem kiedyś piosenkę – zaczął Adam – o dziewczynie, która mieszkała w wierzbie. Zakochał się w niej młody mężczyzna. Facet miał dużo determinacji i ostrą siekierę.

– To pewnie nie zakończyło się zbyt dobrze – przewidział Paweł.

– Raczej nie. Ona nie mogła żyć poza drzewem. Zamieniła się w kwiat.

– Marny los. – Przemawiał ostrożnie i wydawał się spokojniejszy, niż można było się spodziewać.

Nie wierzy w to, co się dzieje. Albo gdzieś ukrywa siekierę większą od mojej.

– Lepiej zmienić się w kwiat niż stać się żarciem dla świń – powiedział Adam. – Czy to spotkało twoją wierzbową pannę? Też użyłeś ostrej siekiery?

Paweł milczał przez chwilę.

– Żarciem dla świń? Siekiery? Nie rozumiem. – Wskazał na stół. – Skąd wiedziałeś, gdzie to zakopałem?

– Mówili o tym w radiu.

– W radiu? – Nagle dotarł do niego sens tych słów i… roześmiał się, choć nieco nerwowo. – Stary zboczeniec. Coraz głupsze te jego audycje.

Adam wyjął siekierkę.

– Chciałbym cię zapytać o kilka spraw. Jeśli mnie okłamiesz, będę ciął.

Paweł spojrzał na ostrze, a potem wbił spojrzenie w jego oczy.

– Proszę, pytaj. Nie mam nic do ukrycia.

Z każdą chwilą robi się coraz pewniejszy siebie – doszedł do wniosku. Myśli, że to kolejna partia szachów. A w szachach był lepszy od Adama.

– Czy w tę noc, gdy pierwszy raz słuchaliśmy Nocnego Radia, widziałeś kobietę odbitą w szybie?

– Nie.

Adam ciął. Dłonie miał sprawne i szybkie, to w sumie niewiele różniło się od rzeźbienia. Koniuszek długiego palca prawej ręki kłamcy został na blacie. Paweł krzyknął.

– Bałeś się włączyć Nocne Radio!

– O co ci chodzi? Pojebało cię?

– Dwa dni temu! Skoro nic ci nie zrobiło, dlaczego?

Paweł wyglądał, jakby miał zamiar uciec, lecz w końcu włożył palec do ust, possał chwilę i spróbował się uspokoić.

– Nie widziałem nic w szybie – przyznał. Głos miał żałosny i pełen niedowierzania. – Ale potem słuchałem je jeszcze kilka razy. I w końcu miałem popieprzoną sytuację… Dość przerażającą… Nie chcę o tym mówić.

A Adam nie chciał o tym słuchać. Pewnie sprzedałby mi kolejne kłamstwo.

– Do kogo należą te ubrania? – wskazał siekierką.

– Do dziewczyny, która przyjechała kiedyś do wioski. – Gdy skończył mówić, cofnął się nieco, jakby spodziewał się kolejnego cięcia.

– Trzydzieści osiem lat temu – dopowiedział Adam.

– Nie liczyłem dokładnie. Coś koło tego. Mogę wstać i opatrzyć…

– Nie. Opowiedz mi o tej dziewczynie. Skąd jej ciuchy znalazły się w twoim ogrodzie?

– Przeleciałem ją – rzucił bez owijania w bawełnę. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przycisnął do rannego palca. – Uciekła z domu, włóczyła się bez celu, aż jakiś furman podrzucił ją do naszej wioski. Szukała miejsca, gdzie mogłaby się zaczepić na noc. Była dość zdesperowana i chętna. Podszedłem i pogadałem z nią. Furman odjechał, a ja wziąłem ją do siebie.

Adam miał nadzieję, że jego ojciec palił się teraz w piekle za to, że zawołał go tamtego dnia i nie pozwolił porozmawiać z dziewczyną.

– I co było dalej?

– Akurat miałem wolną chatę, więc skorzystaliśmy z okazji. Trochę ją okłamałem, bo wiedziałem, że ojciec niedługo wróci i nigdy nie pozwoli jej przenocować. Pojawił się wcześniej, niż myślałem, w trakcie drugiego razu. Kazałem jej uciekać przez okno. Rzuciła mi mordercze spojrzenie i naga, jak ją Bóg stworzył, uciekła. Wstyd mi za to, co zrobiłem, ale człowiek młody to i głupi. Nie wiem, co się z nią stało potem. Nigdy nie wróciła po rzeczy. Musiała wyjechać z wioski.

Historia brzmiała dość spójnie. Na pewno nie wymyślił jej na poczekaniu. Mógł to zrobić wiele lat temu. Albo powiedział prawdę.

– Głos w radiu twierdził, że ją zabiłeś i rzuciłeś zwłoki świniom.

– Głos w radiu pierdoli ludziom w głowach. Myślisz, że mój ojciec nic by nie zauważył? Chyba by zostały jakieś kości…

– Może tak. Może nie. Nie mam dużego doświadczenia w pozbywaniu się zwłok.

– Gdyby ta dziewczyna zaginęła, to przecież ktoś by jej szukał, do ciężkiej cholery! Widziałeś milicję wypytującą o to, co się z nią stało? Nie. Pewnie wróciła do domu.

– A czemu ukryłeś jej ubranie?

– To była pierwsza, z którą spałem! – wyznał, zdziwiony, że Adam tego jeszcze nie pojął. – Zostawiłem sobie pamiątkę. I ukrywałem dobrze, aż poznałem Basię. Pamiętasz? Wprowadziła się do mnie. Musiałem się tego pozbyć z domu, bo jakby znalazła, w życiu bym się nie wytłumaczył. Więc zakopałem. A Basię wykopałem pół roku później.

To przynajmniej było prawdą. Pamiętał półroczną przerwę w piciu piwa i posiedzeniach szachowych.

Adam zastanawiał się przez chwilę.

– Chciałbym ci wierzyć.

– Gdyby to leżało w ziemi czterdzieści lat, nic by z tego nie zostało – powiedział Paweł, wymachując zakrwawioną chusteczką nad stołem.

– Dlaczego jej nie poznałeś? – zapytał z wyrzutem. – Dwa dni temu słuchaliśmy Nocnego Radia, a ona dla nas zaśpiewała. Tę piosenkę, Lorelei.

– To był jej głos? – Paweł doznał ciężkiego szoku. – Myślałem, że Scorpionsi wzięli sobie jakąś młodą laskę do podkręcenia kawałka. Jak miałem się zorientować? Nie wiem, jak ona śpiewa. Nie robiła tego dla mnie. W ogóle nie mówiła zbyt wiele. Częściej jęczała. – Paweł spojrzał na niego podejrzanie. – Skąd ona wzięła się w tym radiu?

– Prowadzący powiedział, że ją zabiłeś, ale on dokonał wskrzeszenia. Zajęło mu trzydzieści osiem lat, by znów mogła zaśpiewać. – Nagle Adam zrozumiał coś, co powinien był pojąć już dawno. Skoro upiór z radia przywracał ją do życia tyle czasu, to jak Adam mógł usłyszeć jej głos czternaście lat temu? – Audycja nazywała się Kłamstwa – powiedział bardziej do siebie.

– Adam, do cholery, znasz mnie. Nikogo nie zabiłem. Ten chory bydlak z radia nie może znieść, jak od czasu do czasu ktoś tu nie skończy z flakami na wierzchu. Nie daj sobą manipulować i nie słuchaj tego szajsu nigdy więcej. Wróć do domu i idź spać.

– Jak ona się nazywała? – zapytał w końcu. Może powinien zadać to pytanie na samym początku.

– Arietta Sobieraj. Zapamiętałem… bo oryginalne imię.

Nie potrzebował ani chwili, by sobie przypomnieć. Słysząc ton, jakim Paweł wypowiedział te dwa słowa, Adam zdał sobie sprawę, że ta kobieta naznaczyła życie również jego przyjaciela. Byli jak dwaj nadreńscy rybacy. Szkoda, że nigdy o tym nie porozmawiali bez siekiery na stole.

– Posłuchaj, gdybym był winien, nie rozmawiałbym z tobą, tylko spierdolił daleko – przekonywał Paweł. – To nie byłoby trudne, jesteś kulasem, pamiętasz? A mimo to chciałem ci wszystko wyjaśnić.

Adam zdał sobie sprawę, że mu wierzy.

– Ostatnie pytanie i sobie pójdę. Trzydzieści osiem lat temu pytałem wszystkich, czy nikt nie widział tej dziewczyny. Okłamałeś mnie. Dlaczego?

Wzruszył ramionami.

– Trochę się wstydziłem. Trochę wiedziałem, że ona już tu nie wróci, nie po tym maratonie na golasa, więc nie chciałem dawać ci nadziei. Ale głównie dlatego, że to nie była dziewczyna dla ciebie. Poznałem ją nieźle przez te parę godzin. Byłeś dobrym chłopcem i nie powinieneś zawracać sobie głowy takimi jak ona. Połknęłaby cię i wysrała, a potem szybko zapomniała.

I tak to zrobiła, nawet nie wiedząc o moim istnieniu.

Patrzyli po sobie, jakby czekając, który pierwszy powie przepraszam, aż w końcu Adam skinął głową i odszedł w kierunku drzwi.

– Opatrz sobie ten palec – rzucił w progu i zostawił przyjaciela samego.

***

Nie mógł uwierzyć, że przez cały czas miał odpowiedź na wyciągnięcie ręki, wystarczyło raz otworzyć się przed jedynym przyjacielem. Oczywiście nigdy nawet tego nie rozważał.

Drepcąc w stronę domu, czuł się dziwnie – trochę rezygnacji, szczypta wstydu, nieco ulgi. Naprawdę przed chwilą odrąbał Pawłowi koniuszek palca? Zachował się jak postać z taniego horroru. Dobrze, że nie posunął się do niczego więcej.

Przystanął, gdy dostrzegł, że w jego domu pali się światło. Jedyny jasny punkt w okolicy, wabiący jak latarnia morska. Wyłączył je, wychodząc? Wydawało mu się, że to zrobił.

Wszystko bolało go tak, jakby w jego ciele ktoś zorganizował zawody w katuszach (noga szła po złoto), a serce biło szybciej z każdym krokiem. Zakradł się pod okno, próbując być cichy jak cień, co średnio mu wyszło, gdyż dyszał i stękał, aż w końcu się rozkasłał. Zajrzał do środka.

Siedziała w fotelu z rękami ułożonymi na podłokietnikach, wpatrując się pustym wzrokiem przed siebie.

I nagle przekręciła głowę, wlepiła spojrzenie prosto w niego.

Nie był pewien, ale chyba krzyknął. A potem rzucił się do ucieczki, co w jego przypadku oznaczało nieco szybsze i dużo bardziej bolesne kuśtykanie.

Nie miał pojęcia, dokąd miałby uciec ani gdzie szukać pomocy. Obudzić któregoś z sąsiadów? Jak by mu to wytłumaczył? Zresztą, to stworzenie mogłoby zabić ich obu. Adam już od lat nie przekroczył progu kościoła, lecz po tym, co przeżył tej nocy, był gotowy szukać tam ratunku. Najbliższa świątynia znajdowała się jednak siedem kilometrów stąd, w sąsiedniej wiosce. Nie doczłapie tam przed zimą.

Wpadła mu do głowy szalona myśl – może ten upiór nie będzie mógł przekroczyć płynącej wody? W fantastycznych historiach często tak się działo. Adam postanowił, że przejdzie na drugą stronę ruczaju, a potem znajdzie jakąś kryjówkę. Do rana było niedaleko.

Usłyszał potok, zanim go zobaczył. Spływał wartko po obtoczonych głazach, nakarmiony ostatnimi opadami. Drewniana kładka, którą wszyscy dumnie nazywali mostem, już powinna wyłonić się z ciemności. Łączyła dwa światy od ponad trzydziestu lat, niemy świadek wszystkiego, co działo się w wiosce. Stary most opowiada historie o dawno minionych wiekach jak śpiewał pewien zespół. Miał tę budowlę w nazwie, więc chyba znał się na rzeczy.

Tej nocy jednak kładka zwana mostem postanowiła zniknąć. Po prostu jej nie było. Może już dość się naoglądała.

Adam stał nad brzegiem, zastanawiając się, czy zdoła przejść na drugą stronę po śliskich kamieniach. Woda i skała. Potok wydał się nagle zdradliwy i trudny do sforsowania niczym Ren. To do niej tak płyniesz. Lorelei. Dopłyniesz i zginiesz. Powoli docierało do niego, że nie przeżyje tej nocy. Polowało na niego coś potężnego. Coś, co potrafiło unicestwić solidny most. Jeśli będzie chciało, na pewno nie będzie miało trudności z dużo mniej solidnym człowiekiem.

Usłyszał śpiew dobiegający znad potoku.

Mógł uciec i przez resztę życia (zapewne krótkiego) umierać ze strachu albo udać się tam i jeszcze raz jej posłuchać. Wybrał, nie zastanawiając się długo.

– Młody mężczyzna szedł przez las z siekierą ostrą jak brzytwa – zanucił, choć nie był młody, a jego siekiera z pewnością nie była tak ostra.

Przystanął w krzakach, gdzie za kilka tygodni miały dojrzeć maliny. Chciał być cichy jak ten młodzieniec, który zatrzymał się tu przed trzydziestu ośmiu laty. Nie udało się. Głośno dyszał, a przez ból nogi kilkakrotnie jęknął.

Była tam. Widział ją dobrze w blasku księżyca, który nie wiedzieć kiedy wyłonił się zza chmur. Siedziała na końcu wozu, machając nogami. Wyglądała dokładnie jak tamtego dnia.

Śpiewała.

 

W szmaragdową noc

W kryształowym zamku

Wciąż budzimy się i zasypiamy

Wciąż w ramionach swych

 

Zjawa z innego świata.

 

Puste oczy pełne kłamstw

Puste oczy pełne kłamstw

Lecz wciąż kocham cię tysiącem słońc

 

Na wschodzie niebo zaczęło jaśnieć, niedługo miał wstać nowy dzień.

 

I tysiąc róż rozkwita nowym snem

I tysiąc złotych róż rozwija swe marzenia

 

Dopiero po chwili dostrzegł, że coś jest nie tak z furmanką. Wóz wyglądał, jakby ktoś porzucił go tu przed laty. Nie miał trzech kół, drewno było połamane i zbutwiałe, a w burcie zionęła dziura. Nie było woźnicy, za to Adam dostrzegł konia. W jego tułowiu widać było białe żebra, nogi miał pokryte krwią, a kiedy odwrócił łeb, Adam ujrzał puste oczodoły i coś żółtego rojącego się w ranie na szyi.

Stał i słuchał, i patrzył tylko przez chwilę. Zauważyła go. I przywołała palcem. Adam nigdy nie widział, by jakaś kobieta zrobiła coś równie pociągającego.

Szedł ku niej jak zahipnotyzowany. Ból go opuścił, po raz pierwszy od wielu lat. Jego miejsce zajęła równie silna erekcja. Nie miałby nic przeciwko, by zostało tak na zawsze.

Upuścił siekierę u jej stóp. Naprawę chciał zabić tę przecudną istotę? Jak mógł być tak niegodziwy? Czy jego parszywe życie naprawdę było więcej warte od jej wspaniałego istnienia?

– Długo czekałam – powiedziała.

Wpił się w jej słodkie jak maliny usta i położył rękę na piersi. Moja Lorelei.

Przez chwilę czuł, że puka do bram nieba i wtedy wgryzła się w jego wargę tak mocno, że usta zalała mu krew. Ból był silny, a szok jeszcze potężniejszy. Próbował ją odepchnąć, lecz zęby dziewczyny trzymały ich razem. Złapał jej głowę i oderwał piękną twarz od swojej, po czym osunął się na ziemię.

Próbował wymacać w trawie siekierę, lecz bez skutku.

Lorelei nadepnęła na jego chorą nogę. Świat pociemniał, a ból niemal odebrał mu zmysły. Przez chwilę najczarniejszego mroku gotów był uwierzyć, że znów jest na tamtym parkingu.

– Zostawcie mnie – prosił.

Poczekała chwilę, aż odzyska świadomość, a potem usiadła na nim okrakiem. To dziwne, ale wciąż czuł podniecenie, nawet jeszcze silniejsze.

– Masz ręce artysty – powiedziała, ujmując jego palce w swoje. Przyłożyła dłoń Adama do swych ust i odgryzła mu czubek środkowego palca.

Wiedział, że musi się bronić, choć świat naokoło tańczył, a całe ciało palił go prawdziwym ogniem. Lewą rękę wciąż miał wolną, położył ją na ziemi i trafił na trzonek siekiery.

Nie miał szans podnieść broni wysoko, lecz jakimś cudem zamachnął się i uderzył przy ziemi. Celował w łydkę dziewczyny, choć równie dobrze mógł trafić w swoje udo.

Siekiera wbiła się w coś, a jego nie przeszył żaden nowy ból. Ponowił więc atak. I jeszcze raz. Odrąbał jej prawą nogę zaskakująco łatwo.

Spojrzała na niego oczami bez wyrazu. Pchnął ją i zrzucił z siebie. Nie było krwi. Jakby ciało dziewczyny stworzono z czegoś sztucznego.

Trzymając się wozu, wstał chwiejnie i zaczął kuśtykać jak najdalej od niej. Bał się oderwać rękę od drewna, mógł wtedy przewrócić się i już nigdy nie wstać.

Koń wyrósł przed nim i kłapnął ostrymi, żółtymi zębami. Adam w ostatniej chwili uchyli się, dzięki czemu nie stracił połowy twarzy. Zatoczył się, jego dłoń straciła kontakt z burtą wozu, upadł na ziemię.

Musiał odsunąć się od konia. Widział jego czarne oczodoły, martwe jak reflektory nadjeżdżającego tira. Przetoczył się na brzuch i zaczął czołgać. Dostrzegł, że dziewczyna się porusza. Trzymając się furmanki, skakała na jednej nodze. Okrążyła jednak wóz z drugiej strony i podeszła do konia.

Zaczęła zdejmować postronki z szyi zwierzęcia.

Adam znieruchomiał z przerażenia.

– Głodnyś? – zapytała potwora, delikatnie głaszcząc jego pokrytą krwią szyję.

W odpowiedzi zarżał głośno.

Adam wiedział, że ma tylko chwilę.

Podczołgał się do furmanki i trzymając się jej, wstał, co było najtrudniejszą rzeczą, jaką uczynił w życiu. Ale tylko przez chwilę, gdyż zaraz potem dokonał niemożliwego i wszedł na wóz, zostawiając na nim krwawe ślady.

Jego Lorelei wciąż odwiązywała zwierzę, gdy uderzył na nią z góry. Jednym cięciem pozbawił ją lewej ręki, a kolejnym prawej. Kiedy upadła, wpakował ostrze w szyję wyraźnie zaskoczonego konia i uderzał, uderzał, uderzał, aż zbryzgał ich wszystkich krwią, a łeb potwora upadł na ziemię.

Dekapitację upiora, który udawał dziewczynę imieniem Arietta, jego prawdziwą Lorelei, zostawił sobie na koniec. Wciąż na niego patrzyła, choć jej twarz pokrywała maska krwi.

Puste oczy pełne kłamstw. Ciął.

Choć świat naokoło wciąż był mokry, furmanka wydawała się sucha, jak wyspa na morzu. Uznał to za znak. Ułożył ciało upiora na deskach i wyjął zapalniczkę.

By zabić ciemność, rozpalił ogień.

Słońce wyłoniło się zza horyzontu w pełnej krasie, a on siedział na brzegu potoku, obserwując pożar. Zastanawiał się, czy kiedyś urośnie tu róża.

W końcu wstał i zaczął kuśtykać w stronę domu.

Po drodze minął kilka osób. Widok zakrwawionego, ledwo żywego człowieka z siekierą zapewne mógł zasiać kilka plotek.

– Znów nadaje! – krzyczał do nich, uśmiechając się jak szaleniec. Patrzyli na niego ze zgrozą, ale też z pewnym zrozumieniem.

Wszedłszy do domu, pierwsze kroki skierował w stronę radia. Odłączył je od prądu i porąbał na kawałki.

A potem zwalił się do łóżka i zasnął.

***

Przeklęta, szalona…

Lorelei

Spotykasz ją któregoś dnia

W nieznanym mieście, gdzie pędzi ludzi tłum

Ma oczy pełne morskich fal

I mógłbyś przysiąc, że słyszysz rzeki szum

 

Adam wyciągnął słuchawki z uszu i spojrzał przez okno na powoli zmieniający się krajobraz. Coraz wyższe budynki, coraz bardziej zakorkowane drogi. Zawsze czuł się przytłoczony w dużych miastach. Niedługo autobus powinien zatrzymać się na przystanku, o rzut beretem od hotelu.

Wynajął pokój na trzy dni, ale miał dość pieniędzy, by w razie konieczności zostać dłużej. Sprzedał ostatnio kilka rzeźb. Wszystkie wykonane w kamieniu. Niektóre nawet niezłe.

Nie wiedział, ile zajmie mu odnalezienie Arietty. Wyśledzenie jej w sieci było łatwe. Dowiedział się, gdzie mieszka, czym się zajmuje, jak teraz wygląda. Oczywiście nie odezwał się do niej, bo co miałby do niej napisać?

Kiedy dotarł do hotelu, ucieszył się z windy i miękkiego łóżka w pokoju. Z okna widział park, do którego chyba lubiła chodzić. To tam miał zamiar zacząć poszukiwania.

Skrawek zieleni okupowali głównie emeryci, bandy młodych wyrostków i kobiety z małymi dziećmi. Adam znalazł wolną ławkę. Oparł laskę o siedzenie i czekał.

Nazajutrz ponownie.

Wypatrzył ją trzeciego dnia. Pchała wózek, który mógł skrywać jej wnuczka lub wnuczkę. W końcu usiadła kilka ławek dalej.

Wiedział, że powinien być przygotowany, widział jej zdjęcia w Internecie, lecz mimo to nie potrafił ukryć rozczarowania. Myślałeś, głupcze, że nie zmieniła się przez trzydzieści osiem lat? Jego Lorelei miała teraz pomarszczoną, zaczerwienioną twarz, włosy pokryte farbą w krzykliwym kolorze i upięte w obrzydliwy kok. A także spore problemy z nadwagą.

W pewnej chwili zanuciła coś dla dzieciątka i nawet jej głos, choć całkiem przyjemny, wydał mu się zachrypnięty i zupełnie niewłaściwy.

Mimo to Adam wstał i podpierając się laską, ruszył w kierunku kobiety. Była tu i żyła, cała i zdrowa, tylko to powinno się liczyć, prawda?

Jednak co miał jej powiedzieć? Wspomnieć, że darzył ją chorą miłością całe życie? Że kupił seks lalkę o jej wyglądzie i lalka ta próbowała go zabić? A może zagadnąć o ich wspólnym znajomym, przez którego musiała uciekać nago przez wioskę?

Dopiero gdy się zbliżył, dostrzegł obrączkę na jej palcu. To przesądziło sprawę. No cóż, przynajmniej próbowałem. Czuł dziwną ulgę, jakby zrzucił z siebie zbyt długo dźwigany ciężar. Jeszcze zdąży na popołudniowy autobus. Za kilka dni przyjedzie córka i tym razem zostanie na dłużej. Adam musiał zrobić zakupy i posprzątać. Może wyrzeźbi coś dla Paulinki w kamieniu?

Lorelei, jakim byłem głupcem.

Minął kobietę i ruszył w stronę hotelu. Nigdy się nie dowiedział, czy go zauważyła.

 

 

 

 

W tekście wykorzystałem nawiązania do wielu utworów muzycznych, a oto pięć najważniejszych. W różnym stopniu zainspirowały mnie, a czasem nawet łapały w swe melodie fabułę, by meandrować nią w ciekawszych kierunkach.

„Lorelei” Scorpions https://www.youtube.com/watch?v=8qDK2E57V7M 

"Twoja Lorelei" Kapitan Nemo https://www.youtube.com/watch?v=g1lzCzKyn48 

"Lorelei" Theatre of Tragedy https://www.youtube.com/watch?v=nq9jbh2LX1I 

"Szmaragdowa noc" Artrosis https://www.youtube.com/watch?v=F07bu1YwTis 

"The Willow Maid" Erutan https://www.youtube.com/watch?v=E52rxz2sjRs 

Koniec

Komentarze

Fajnie, że pokazałeś kolejny odcinek radia.

Historia interesująca, ale jak na mój gust odrobinę przegadana. Płynie rytmem właściwym dla książki, nie dla opowiadania. Może to i odpowiednia droga.

Kto by pomyślał, że da się skrzyżować romansidło z horrorem…

Ciągle nie wiem, czy kibicowałam bohaterowi, czy nie. W walce o życie – owszem. Ale na pewno to nie jest świetlana postać. A to wyda całą kasę na dmuchaną lalę, a to odrąbie przyjacielowi kawałek palca…

Babska logika rządzi!

Dzięki za wizytę :)

A to wyda całą kasę na dmuchaną lalę

Dostałem kiedyś dmuchaną jako prezent w ramach żartu :) I powiem Ci, że nie była zbyt pociągająca, delikatnie to ujmując :) Jednak technika poszła mocno do przodu, i te naprawdę drogie (nie dmuchane, ale na szkielecie) wyglądają niemal jak prawdziwi ludzie.

Wierzę, dla mnie dmuchany lalek to też nie jest ideał mężczyzny. ;-)

Babska logika rządzi!

Umiesz pisać tak, że człowiekowi robi się momentami nieswojo :) Sceny z radiem i lalą – to imo te najlepsze. Zwłaszcza lala, bo radio to już wiem z poprzedniej części, że lepiej je omijać z daleka ;)

Troszeczkę miałam wrażenie przegadania części obyczajowo-romansowej, nie do końca uwierzyłam w tę obsesję bohatera po zaledwie paru chwilach, gdy widział Ariettę – i równie szybkie rozczarowanie. A marudził przez tyle lat. W pewnym momencie miałam wrażenie, że on ją zabił i wyparł ze świadomości :) ale Twoje rozwiązanie zgrabne i przekonujące. Będę czekać na kolejny odcinek! A na razie kliczek.

Z przyjemnością przeczytałam kolejny odcinek opowieści o upiornym radiu :) Tym razem położyłeś nacisk na nieco odmienne sprawy, tak czy inaczej, bardzo dobrze Ci wyszło połączenie romansu z horrorem. Poza tym jak to u Ciebie świetnie napisane :)

Oczywiście klikam bibliotekę i czekam na dalsze części :)

Czytało się przyjemnie, w zasadzie nie poczułem, że tekst ma aż 70 tysięcy znaków.

Najbardziej wciągały fragmenty, w których pojawia się radio lub lalka (to, o czym pisała Bellatrix), choć elementy obyczajowe też stoją na wysokim poziomie. Nie odczułem przegadania, ale to pewnie w dużej części zależy od gustu.

Najmniej z kolei spodobały mi się retrospekcje z parkingiem. Sam pomysł na powracanie do tamtych wydarzeń jest ok, ale zdecydowanie wolałbym, żeby sam wypadek był bardziej interesujący / pomysłowy. Wydarzenia z parkingu wydały mi się banalne i niezbyt wiarygodne, tak jakby zabrakło w tych fragmentach pomysłu.

Z minusów może jeszcze *spoiler odrąbanie koniuszka palca. Wydało mi się mało niewiarygodne, że Adam był w stanie się zamachnąć i uderzyć tak, by trafić w konkretny palec i to jeszcze w jego koniec (Paweł powinien też zdążyć ruszyć dłonią). Mi na pewno by się to nie udało, a bohater był przecież w bardzo słabym stanie. *spoiler

Ale to szczegóły nieznacznie wpływające na odbiór. Ogólnie opowiadanie mnie wciągnęło, historia wydaje się dobrze przemyślana, a końcówka robi wrażenie. Na pewno na plus bohater, poświęcasz mu sporo miejsca i w efekcie wychodzi dość nietypowo i wzbudza emocje. Do stylu i sposobu „straszenia” nie mogę się przyczepić – ostatnio coraz więcej autorów skręca w stronę new weird, Ty postawiłeś bardziej na klasykę. Gęsta atmosfera i wzbudzanie niepokoju – to na pewno wyszło tutaj jak trzeba.

Na razie zgłaszam do biblioteki, nominację do piórka jeszcze przemyślę.

Nie czytałam pierwszego opowiadania o Radiu, ale cholerka, na pewno nadrobię! Bardzo ciekawa koncepcja i styl też fajny :) 

Bellatrix, katia72, Perrux, CharliseEileen – dzięki za komentarze.

Dobrze pamiętam pierwsze opowiadanie o Nocnym Radiu, więc wiedziałam, że Lorelei nie będzie historią sielską i anielską, no i nie zawiodłam się. A choć od momentu dostarczenia paczki domyślałam się, że jej zawartość stanie się dla Adama źródłem poważnych kłopotów, czytałam z dużym zaciekawieniem i pewną obawą o los bohatera. Nieźle wypadło też pokazanie udziału Pawła w wydarzeniach sprzed lat.

Natomiast z pewną niewiarą podchodzę do uczucia, które zawładnęło Adamem w wieku pacholęcym, trwało przez niemal cztery dekady i miało decydujący wpływ na wszystko, co się wydarzyło. No, jakoś nie umiem tego przyjąć do wiadomości.

Wykonanie całkiem niezłe, ale trafiło się parę usterek.

 

Uj­rzał fur­ma­na, który gó­ro­wał na roz­kle­ko­ta­ną zbit­ką desek… ―> Literówka. Czy to na pewno była zbitka?

A może: Uj­rzał fur­ma­na, który gó­ro­wał nad roz­kle­ko­ta­ną stertą desek

 

a skoń­czył na fa­ce­bo­oku. ―> …a skoń­czył na Fa­ce­bo­oku.

 

Ubrał swą Lo­re­lei w białą bluz­kę, ja­sno­nie­bie­ską su­kien­kę do kolan… ―> Skoro ubrał ją w sukienkę, to po co bluzka?

A może miało być: Ubrał swą Lo­re­lei w białą bluz­kę, ja­sno­nie­bie­ską spódniczkę do kolan

Sukienka i spódnica to dwa całkiem różna stroje.

 

On ją zna – po­my­ślał o pro­wa­dzą­cym radio. ―> Czy można prowadzić radio?

Proponuję: On ją zna – po­my­ślał o pro­wa­dzą­cym audycję.

 

Paweł był wy­raź­nie zdez­o­rien­to­wa­nym emo­cja­mi przy­ja­cie­la… ―> Literówka.

 

żyli ponoć lu­dzie, co od wie­ków nie wi­dzie­li… ―> …żyli ponoć lu­dzie, którzy od wie­ków nie wi­dzie­li

 

Sie­dział potem jesz­cze chwi­lę otę­pia­ły, a potem za­wlókł się… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Wziąć ją i.. ―> Wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

ma­szy­nę do szy­cie mamy. ―> Mama była szyta maszyną?

Może: …mamy/ maminą maszynę do szycia.

 

gdzie nad­szarp­nął swój i tak mocno nad­szarp­nię­ty bu­dżet. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Może po­wi­nien się ci­szyć, ale… ―> Literówka.

 

za­czął po­ru­szać się po omac­ku, sma­ga­jąc dło­nią gład­kie ścia­ny. ―> Czy na pewno smagał ściany?

Może: …za­czął po­ru­szać się po omac­ku, dotykając dło­nią gład­kich ścia­n.

 

Jej wskrze­sze­nie za­ję­ło mi nieco dłu­żej, bo trzy­dzie­ści osiem lat. ―> Jej wskrze­sze­nie trwało nieco dłu­żej, bo trzy­dzie­ści osiem lat. Lub: Jej wskrze­sze­nie za­ję­ło mi nieco więcej czasu, bo trzy­dzie­ści osiem lat.

 

ta duża, szara mu­sia­ła być kie­dyś białą bluz­ką, ta nie­bie­sko­sza­ra su­kien­ką… ―> …ta nie­bie­sko­sza­ra spódniczką

 

i nie słu­chaj tego szaj­su nigdy więc. ―> Chyba miało być: …i nie słu­chaj tego szaj­su nigdy więcej.

 

Gło­śno dy­szał, a przez ból nogi kil­ka­krot­nie jęk­nął z bólu. ―> Brzmi to fatalnie.

 

Oczy­wi­ście nie ode­zwał do niej… ―> Chyba miało być: Oczy­wi­ście nie ode­zwał się do niej

 

Skra­wek zie­le­ni oku­py­wa­li głów­nie eme­ry­ci… ―> Skra­wek zie­le­ni oku­powa­li głów­nie eme­ry­ci

Za SKP PWN: okupićokupywać 1. «osiągnąć coś wielkim kosztem» 2. «wynagrodzić» okupować 2. «przez pewien czas zajmować jakieś miejsce, pomieszczenie po to, by osiągnąć wyznaczony cel» 3. pot. «długo czegoś używać lub długo gdzieś przebywać»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, Regulatorzy. Wprowadziłem poprawki :) 

 

Natomiast z pewną niewiarą podchodzę do uczucia, które zawładnęło Adamem w wieku pacholęcym, trwało przez niemal cztery dekady i miało decydujący wpływ na wszystko, co się wydarzyło.

Fakt, uczucie było dziwnie mocne, ale z czasem gasło i pewnie zgasłoby całkowicie, gdyby nie radio. Bohatera zostawia żona (wtedy dziewczyna znad potoku jest już tylko wspomnieniem) i tej samej nocy radio gra dla niego piosenkę i rozpala na nowo uczucie do tamtej dziewczyny. Bohater chwycił się go i mocno trzymał, bo nic innego mu nie pozostało.

No tak, Zygfrydzie, mogło być i tak jak mówisz – uczucie do nieznajomej zawładnęło Adamem na amen, a potem, podsycane samotnością i audycjami, nie gasło. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Odbieram tekst podobnie jak Finkla – fajnie, ze “Nocne Radio” ma kolejną część, ale… wyszło przegadanie. Nawet bardzo, pomimo płynności stylu, w jakim piszesz. Trochę fajnych technik, typu wplatanie teksów piosenek (dawno tego w opowiadaniach nie widziałem), trochę dobrego pokazania małomiasteczkowości, ale jednak jako całość nie to.

Serdecznie polecam ten tekst, bo ciekawe przedstawienie obsesji małomiasteczkowego zwykłego człowieka i motyw grozy urzekły mnie tutaj już od pierwszego czytania. Sugestywny opis świata, świetnie dobrane motywy muzyczne i radio, które najpierw w tle, a potem już całkiem na pierwszym planie zaczyna mieszać bohaterowi w głowie. Naprawdę warto.smiley

Dziękuję za komentarze :)

Jak dla mnie opowiadanie takie… letnie. Pierwsza część Nocnego Radia bardzo mi się podobała, nie mogłem więc odpuścić sobie drugiej.

Napisane jak zwykle świetnie, postaci trzymają poziom (a nawet pion :D), akcja powolna, ale nieprzesadnie. Czytałem na wydrukowanym pdf.-ie, to też pewnie miało znaczenie – oczy mniej zmęczone.

Nie kupuję sceny z palcem (wiesz, o co mi chodzi, mam nadzieję). Uważam, że Adam mógł uderzyć obok, to by wystarczyło jako straszak, a reakcja “tego drugiego” byłaby bardziej przekonująca – piszę enigmatycznie, by uniknąć spojlerów ;)

Co do zastrzeżeń Belli i Reg, nie podzielam ich. Rozumiem, że dla Adama chwila z dzieciństwa była czymś mistycznym, niezapomnianym. Jeśli nie zakochał się prawdziwie w przyszłości, mógł to pamiętać, wspominać, pielęgnować… Słowem – akceptuję, że tak mogło się stać.

Zakończenie spokojne, ale fajne.

Jeśli chodzi o minusy, to poza w/w sceną, przede wszystkim taka fabularna klasyka. Brakło mi elementów, które rzeczywiście wyróżniałyby Lorelei na tle innych horrorów. A, co za tym idzie, sprawiałyby, że zapamiętałbym opowiadanie na bardzo długo.

Tak czy inaczej – stempel jakości jak najbardziej się należy.

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

CountPrimagen, dzięki za odwiedziny :)

Na początek plus za utwór Erutan. Też go lubię :)

Przyszedłem, oczekując horroru z elementami obyczajówki, a dostałem obyczajówkę z elementami… napięcia, bo raczej grozy nie czułem. I tu trochę szkoda, bo akurat obyczajówki mnie dosyć nudzą – co niestety przełożyło się na to, że na koniec nie byłem jakoś szczególnie ukontentowany tekstem.

Jednak to zrzędzenie anty-obyczajowca, bo od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić. Językowo jest okej. Postacie wyraźne, pełne, mocne od strony charakteru, a relacje między nimi zarysowałeś wyraźne – to zwłaszcza widać w rozmowach Pawła i Adama. Tempo dosyć powolne, ale pasujące do klimatu samotnego człowieka na wsi.

Tak więc koncert fajerwerków nie do końca dla mnie, ale kunszt wykonania doceniam :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

NoWhereMan, dzięki za komentarz.

Erutan jest wspaniała, niesamowite, że ktoś może być aż tak wszechstronnie utalentowany. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zaśpiewa…

A porzucając temat sztuki i artystów, cieszę się, że w moim opowiadaniu znalazłeś plusy, mimo że nie było w Twoim guście :)

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet!

Cieszę się, że powstała druga część jednego z moich ulubionych opowiadań na NF. Styl przypomina nieco “Kościół” Magdaleny Godlewskiej i Łukasza Kiełbasy ze zbioru “Horror na Roztoczu”. O, jakże ja lubię takie historie: filmy i książki. No a Adam to moje ulubione męskie imię, którego sam chętnie używam w odniesieniu do bohaterów. ;-)

Maciekzolnowski, dzięki za komentarz. Nie znam tego zbioru, ale wygląda ciekawie.

Polecam, jest też audiobook na YT. Zajrzyj, a zobaczysz, że przypadnie Ci do gustu. Mnie przypadł. Poza tym fajny jest też, jako wzorzec, stary, ale wciąż jary “Klub siedmiu przygód” (zbiór powieści dla dzieci i młodzieży o młodzieży). Może znasz? Jak nie, to polecam. Dla fanów filmowego “Goonies” 1985 oraz ludzi, którzy spoglądają z sentymentem na lata dzieciństwa, 80-te w tym konkretnym przypadku. :-)

Przeczytałam już kilka dni temu. Zgadzam się, że można było nieco skrócić, ale ogólnie podobało mi się, choć nie do końca zrozumiałam motywację głównego bohatera, który zaatakował swojego przyjaciela. Aż tak go omamiło nocne radio?

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Maciekzolnowski, postaram się rzucić okiem, jak będę miał chwilę.

 

Morgiana89, dzięki za komentarz. Adam był przez pewien czas przekonany, że Paweł zabił dziewczynę, więc tak, został mocno zmanipulowany.

Nowa Fantastyka