Śnił o lesie. Gałęzie rozłożystych choin niczym troskliwe ramiona otulały zielonym płaszczem przestrzeń rozbrzmiewającą ptasim śpiewem. Mech uginał się pod stopami, przypominał miękki dywan przeplatany krzaczkami borówek i pióropuszami paproci. Wokół unosił się zapach sosnowych igieł, las upajał wolnością i życiem.
Ayen pobiegła pierwsza, wydawało się, że jej zwiewna postać ledwie dotyka ziemi. Ze śmiechem zanurkowała w zarośla, by niespodziewanie pojawić się tuż za Markiem.
– Skosztuj, proszę. – Podsunęła mu garść dojrzałych jeżyn.
Ufnie sięgnął po podarunek, soczyste owoce rozpływały się w ustach.
Wziął dziewczynę za rękę; zimna, delikatna skóra przypominała poranną mgłę. Nie zdziwił się, przecież znał tajemnicę Ayen.
– Niedługo zostaniemy razem na zawsze w twoim lesie – obiecał.
– Jutro wyjeżdżasz do miasta. – W jej oczach tańczyły ogniki smutku. – Do ludzi…
– Wrócę szybko, zobaczysz!
– Nie wierzę ci!
Wyrwała się z uścisku, pobiegła między drzewa, znikając niczym sen.
– Poczekaj! Wrócę! Przysięgam! – Obudził się z krzykiem.
Oszołomiony patrzył na ciasny pokój naszpikowany elektroniką, stertę papierów na biurku i wygaszacz laptopa z pustą, leśną ścieżką.
Miałem wyjechać tylko na studia. Ile lat minęło od naszego ostatniego spotkania? – Zanurzył dłoń w posiwiałej czuprynie i podrapał się po głowie.
Nie mogłem, nie mogłem wrócić!
Westchnął i podszedł do okna. Rzędy wysokich bloków, przedzielone wąskimi wstęgami asfaltu, przysłaniały niebo. Budowle przypominały karnych żołnierzy na apelu, równomiernie rozstawione, o identycznych, prostokątnych bryłach, takich samych kanciastych balkonach i szarych fasadach.
Marek przymknął oczy, odszukał w pamięci widok z okna swojego dawnego domu na skraju wsi: bezkresne niebo z ptactwem kołującym nad polem.
W mieście nigdy nie było tak jasno, nawet w bezchmurny dzień – pomyślał. A w lesie…
Pobiegł marzeniami do dni, gdy leżąc na trawie obok Ayen patrzył na słońce przebijające się przez gałęzie drzew. Zdał sobie sprawę, że gdyby ktoś zapytał go o definicję szczęścia, przywołałby właśnie tamte chwile.
Wtedy jeszcze nie znałem piekła wiecznie zakorkowanych ulic i plastikowego smaku chleba z ogromnego sklepu. I samotności.
– Pik, pik – odezwał się nagle osobisty strażnik organizmu, przypominający zegarek z kwadratowym ekranem.
– Wiem, kolego, parametry pracy serca nieprawidłowe, przecież sam cię wymyśliłem – mruknął do urządzenia zapiętego na nadgarstku, po czym wydobył z kieszeni małe pudełko i łyknął zieloną pigułkę. Sygnał natychmiast ucichł.
– Zabawne, poświęciłem życie dla garstki układów scalonych! – dodał, sprawdzając zapis w pamięci osobistego strażnika.
– Przecież chodzi o coś więcej…
Marek drgnął na dźwięk tego głosu, nie słyszał go od lat, ale nie pomyliłby z żadnym innym.
Odwrócił się. Zobaczył kobietę o długich, niemal białych włosach i twarzy poznaczonej siecią zmarszczek.
Przylgnął z całej siły do ramion miękkich i chłodnych jak poranna mgła.
– Zawiodłem! Nie wróciłem! Wybacz, Ayen, nie mogłem… Wciągnęły mnie studia, potem badania, praca. Myślałem: jeszcze miesiąc, dwa, pomogę ludziom nowym wynalazkiem, dokończę kolejne ulepszenie, coś przeczytam, dopracuję, zarobię pieniądze na nasz dom. Tak zeszło, a później zabrakło odwagi…
– Ciii… Nie tłumacz się, to już przeszłość, bez znaczenia. – Pogłaskała go po policzku. – Czekałam zaledwie chwilę. Wróciłam po ciebie. – Jej słowa brzmiały jak najpiękniejsza melodia lasu. – Pamiętasz? Prosiłeś, żebym przestała znikać po naszych spotkaniach. Jeśli chcesz…
– Pik, piik, piiiiik, piiiiik! – odezwało się urządzenie na ręce Marka. Dźwięk narastał, zmienił się w alarm przypominający odgłos karetki.
– Parametry poniżej normy krytycznej – mruknął. – Zaraz tu będzie pogotowie, zostały jakieś dwie minuty.
– Zdążymy uciec do naszego lasu. Zaprowadzę cię. – Ayen pomogła mu usiąść na krześle.
Spojrzał na laptopa i papiery leżące na biurku.
Nowa wersja osobistego strażnika, prawie gotowa, zabrakło kilku dni.
Kliknięcie elektronicznego zamka. Dwie postacie w białych kombinezonach błyskawicznie sforsowały drzwi i wpadły do mieszkania.
– Przepraszamy za spóźnienie. Pana urządzenie podało adres w sąsiedniej klatce, taki błąd czasem się zdarza – wyjaśnił wyższy z ratowników.
Otworzyli przyniesioną walizę, podłączali przewody, robili badania.
Ci ludzie nawet nie wiedzą, że osobisty strażnik to moje dzieło. Nikt nie pamięta – pomyślał z goryczą Marek.
– Teraz to już nieważne – szepnęła mu do ucha Ayen.
Ciągle stała obok, wystarczyło chwycić jej dłoń i wyruszyć.
Mężczyzna każdą cząsteczką swojego istnienia zapragnął znaleźć się w lesie, tęsknił bardziej, niż przez wszystkie poprzednie lata. Zapach sosnowych igieł stawał się coraz intensywniejszy, upajał i nęcił.
Ratownik przygotował zastrzyk w elektronicznej strzykawce.
– Ostatni moment, żeby uciec do domu – szepnęła Ayen.
– Kiedyś oszalałem dla pewnej tajemniczej dziewczyny z sosnowego boru – odparł Marek. – Biegłem do ciebie każdego dnia, chociaż wiedziałem, że nie pochodzisz ze świata ludzi. Stałem się częścią lasu, tak samo, jak ty. I wrócę, obiecuję, ale jeszcze nie pora.
W oczach kobiety tańczyły ogniki smutku. Wydawała się tak samo piękna jak kiedyś.
– Jesteś pewien? – zapytała cicho.
Zawahał się. Milczał, próbując powstrzymać się, by nie zostawić tego wszystkiego i nie pobiec do znajomego miejsca. W końcu skinął głową. – Muszę jeszcze zostać.
– Słucham? Pan coś mówił? – zapytał ratownik.
– Nic, tylko tak mruczę do siebie – odparł Marek, zdając sobie sprawę, że medycy nie widzą Ayen.
– Wiesz, gdzie mnie znaleźć – powiedziała chłodnym tonem.
Jej postać rozmywała się, stawała się coraz bledsza, aż zupełnie zniknęła.
– Miał pan dużo szczęścia – stwierdził ratownik, patrząc na monitor tabletu. – Parametry już w normie, ale na jutro zamówiłem panu wizytę u kardiologa.
– Dziękuję. – Marek czuł dławiącą kulę w gardle i to samo przytłaczające uczucie, jak wtedy, gdy opuścił las po raz pierwszy.
Po wyjściu medyków wrócił do biurka. W mieszkaniu wciąż unosił się ledwo wyczuwalny zapach sosnowych igieł.
Tęsknota stała się niemal namacalna, bolało, gdy myślał o lesie. O domu. Miał ochotę krzyczeć na wspomnienie smutnych oczu Ayen.
– Wrócę, kiedy tylko będę mógł – obiecał. – Na pewno.
Odpowiedziała mu cisza, przerywana odgłosem chłodzenia laptopa.
Marek westchnął i zaczął nanosić poprawki w dokumentacji osobistego strażnika.