- Opowiadanie: drakaina - Śpiący w dolinie

Śpiący w dolinie

Ze wzglę­du na in­spi­ra­cję po­etyc­ką, związaną z wojną francusko-pruską 1870/71, to opo­wia­da­nie dzie­je się w al­zac­kich Wo­ge­zach (nazwy są au­ten­tycz­ne), ale w za­sa­dzie może do­ty­czyć do­wol­nej wojny, pewne obrazy odnoszą się do (wizji) I wojny światowej. W le­gen­da­rium Wo­ge­zów w sposób szczególny spla­ta­ją się wie­rze­nia cel­tyc­kie, ger­mań­skie i rzym­skie, co dało mi po­mysł na tę baśń – nie baśń, która jakoś tam wpisuje się w uniwersum innych opowiadań, w którym co rusz wychodzi mi inny nastrój oraz różny poziom steampunkowości (ta plus minus wzrasta wraz z chronologią). Należą do niego:

We mgle (1869-1870)

Śpiący w dolinie  (1870)

Marsjański gambit (1877-78)

Na południu bez zmian (1879)

Fundament Imperium (1888-1906)

 

In­spi­ra­cja poetycka została zamieszczona pod tek­stem, bo mo­gła­by sta­no­wić spoj­ler, choć nie sądzę. Ale jed­nak, na wszelki wypadek. Tłumaczenie własne.

Inspiracja muzyczna: https://www.youtube.com/watch?v=CaJ17ddy1Zc

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Śpiący w dolinie

Za­ko­cha­ła się od pierw­sze­go wej­rze­nia. Wie­dzia­ła, że oj­ciec bę­dzie nie­za­do­wo­lo­ny: za­ko­chi­wa­nie się w wo­jow­ni­kach nie na­le­ża­ło do do­brych oby­cza­jów. Po­win­na trak­to­wać tego tutaj jak każ­de­go in­ne­go – za­pro­wa­dzić do wład­cy, po dro­dze tłu­ma­cząc, na czym bę­dzie po­le­gać służ­ba. Opo­wie­dzieć o cze­ka­ją­cych w pa­ła­cu pięk­nych ko­bie­tach, o mio­dzie i mię­si­wach, ja­kich nie zna żaden inny dwór na świe­cie. Wy­słu­chać na­rze­ka­nia, że dla tej służ­by bę­dzie mu­siał po­rzu­cić t­o, co ko­cha, do czego zdą­żył się przy­wią­zać. Wszyscy przez to prze­cho­dzi­li, lecz na widok sali bie­siad­nej więk­szość po­rzu­ca­ła wspo­mnie­nia.

Leżał tak, jakby spał, więc pod­fru­nę­ła cicho i przy­cup­nę­ła przy nim. Nie chcia­ła go bu­dzić, był taki pięk­ny. Świa­tło sło­necz­ne igra­ło z per­li­stą wodą stru­mie­nia, rzu­ca­jąc bla­ski na białą ni­czym mar­mur twarz. Fa­lu­ją­ce na wie­trze trawy da­wa­ły złu­dze­nie, że to jego pierś się unosi, jakby tliło się w niej wciąż życie. Jakby tylko za­snął wśród błę­kit­nych kwia­tów.

Bo po praw­dzie życie jesz­cze nie uszło, dusza trzy­ma­ła się kur­czo­wo ciała. Si­grun znała dobrze takie przypadki, pod­le­cia­ła więc bli­żej, mu­snę­ła skrzy­dłem twarz mężczyzny.

Za­mru­gał, zmru­żył oczy – naj­wy­raź­niej ośle­pi­ło go słoń­ce. Przez chwi­lę błą­dził wzrokiem po łące.

– Spójrz na mnie – szep­nę­ła. – Przy­szłam po cie­bie.

 

– Kim je­steś? – za­py­tał pięk­nej ko­bie­ty, która po­chy­la­ła się nad nim z naj­lżej­szym cie­niem uśmie­chu na ustach, choć w oczach miała smutek.

Nad jej głową ob­ło­ki pły­nę­ły po nie­bie, za nią pro­mie­nie sło­necz­ne od­bi­ja­ły się od mi­go­czą­cej wśród szu­wa­rów wody.

Z da­le­ka – nie, ra­czej z głębi pa­mię­ci – do­bie­ga­ły inne dźwię­ki. Po­wi­do­ki przy­no­si­ły inne ob­ra­zy. Roz­błysk, huk, snu­ją­cy się po polu bitwy dym. Krzy­ki, ryt­micz­ny grze­chot wer­bla wzy­wa­ją­cy do od­wro­tu.

Nagły ból. I strach. Od­gło­sy sła­bły, od­da­la­ły się, niebo ciem­nia­ło z nad­cho­dzą­cym wie­czo­rem, a potem gwiaz­dy gasły, po­zo­stała je­dy­nie ko­ją­ca, usy­pia­ją­ca woń ziół. I przej­mu­ją­ce zimno.

Pra­gnął się sku­lić, ukryć, lecz bez­wład­ne ciało nie po­tra­fi­ło wy­ko­nać naj­mniej­sze­go ruchu.

– Chodź za mną – od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta, więc po­słusz­nie wstał, po­zo­sta­wia­jąc uśpione ciało na błę­kit­no-zie­lo­nej łące. – Za­pro­wa­dzę cię do mo­je­go ojca.

 

Si­grun ujęła go za rękę – i zmarsz­czy­ła brwi.

Tam, gdzie po­win­na znaj­do­wać się ścież­ka wio­dą­ca do pa­ła­cu, rosły kol­cza­ste krze­wy, za­gra­dza­jąc przej­ście. Tak się zda­rza­ło, kiedy wo­jow­ni­cy o bar­dzo sil­nej woli nie chcie­li opusz­czać swo­je­go świa­ta. Ten jed­nak nie po­skar­żył się ani jed­nym sło­wem. Nie wspo­mniał uko­cha­nej ko­bie­ty, którą po­zo­sta­wiał na ziemi, nie bła­gał o rok życia. Zadał tylko py­ta­nie, któ­re­go Si­grun nie lu­bi­ła sły­szeć, po­nie­waż zawsze padały ko­lej­ne. A potem ru­szył za nią, jak za­cza­ro­wa­ny. Dla­cze­go zatem…?

Za­trze­po­ta­ła skrzy­dła­mi i krza­ki nie­chęt­nie utwo­rzy­ły wą­skie przej­ście. Kilka srebr­nych piór opa­dło na zie­mię. Si­grun po­now­nie zmarsz­czy­ła brwi.

Zer­k­nę­ła przez ramię na idą­ce­go za nią męż­czy­znę. Przy­sta­nął, cze­ka­jąc na znak. Kiedy pióro mu­snę­ło mu w locie twarz, uniósł po­wo­li rękę, jakby chciał je zła­pać, ale roz­pły­nę­ło się w po­wie­trzu, on zaś za­marł z dłonią unie­sio­ną na wy­so­kość pier­si.

Coś było bar­dzo nie w porządku.

Po­stą­pi­li kilka kro­ków przed sie­bie. Kolce gło­gów i tar­ni­ny cze­pia­ły się ubrań i Si­grun do­pie­ro teraz za­uwa­ży­ła, jak dziw­ne rze­czy ma na sobie wy­bra­nek. Czyż­by za­błą­kał się tu z da­le­kich krain? Lu­bi­ła pod­słu­chi­wać roz­mo­wy wo­jow­ni­ków. Jesz­cze na po­lach bitew, kiedy w chwi­lach wy­tchnie­nia, wie­czo­ra­mi przy ogni­skach roz­pra­wia­li o życiu ich świa­ta, nie­po­mni zwia­stu­ją­ce­go śmierć sze­le­stu skrzy­deł nad gło­wa­mi. A i w sali bie­siad­nej, gdzie rozprawiali o dawnej i przyszłej chwale.

Lu­dzie za­wsze ją in­te­re­so­wa­li. Wi­dzia­ła wielu i wielu za­pro­wa­dzi­ła do nie­śmier­tel­ne­go pa­ła­cu króla bogów. Po­tra­fi­ła roz­róż­nić Rzy­mian od Kel­tów i Ala­ma­nów, pa­mię­ta­ła wła­sne zdu­mie­nie na widok Hunów, któ­rzy po­ja­wi­li się z nagła i rów­nie szyb­ko prze­mi­nę­li. Wielu uczto­wa­ło teraz w wiel­kiej sali bie­siad­nej, a Si­grun lu­bi­ła pa­trzeć, jak rodzi się mię­dzy nimi wszystkimi bra­ter­stwo, mimo że do­pie­ro co sta­wa­li na­prze­ciw­ko sie­bie w boju.

Ten nie na­le­żał do żad­ne­go ze zna­nych jej ludów: ciem­no­wło­sy jak Rzy­mia­nin, ubie­rał się ra­czej jak ci z pół­no­cy, któ­rych le­gio­ni­ści na­zy­wa­li mia­nem bar­ba­rzyń­ców.

Dla ludu Si­grun wo­jow­nik był wo­jow­ni­kiem, nie­za­leż­nie od tego, jak wy­glą­dał i w co się ubie­rał. Pan Losów po­trze­bo­wał armii zdol­nej sta­nąć do walki z si­ła­mi cha­osu, od nie­pa­mięt­nych cza­sów usi­łu­ją­cy­mi uwol­nić się z sa­me­go środ­ka ziemi.

Za­my­śli­ła się i nie za­uwa­ży­ła, że kłu­ją­ce ga­łę­zie znów wy­cią­gnę­ły się nad ścież­ką.

Zdjął ją strach. Czyż­by się po­my­li­ła? Czyż­by pałac po­le­głych nie chciał przy­jąć pro­wa­dzo­ne­go przez nią wo­jow­ni­ka? Strach prze­ro­dził się w lęk. Może dla­te­go Si­grun i jej sio­strom nie wolno było się za­ko­chi­wać?

Spoj­rza­ła ukrad­kiem na męż­czy­znę, który znów się za­trzy­mał. Nadal nie zadał jej in­ne­go py­ta­nia poza „kim je­steś?”. Czy to moż­li­we, że nie wie­dział? Lęk urósł w prze­ra­że­nie.

Nie­wie­le my­śląc, do­by­ła mie­cza, który po­słusz­nie po­ja­wił się u boku, kiedy tylko po niego się­gnę­ła. Cięła na oślep w czar­ne, ni­czym zro­dzo­ne we wnę­trzu ziemi ga­łę­zie. Po czym chwy­ci­ła męż­czy­znę za rękę i pu­ści­ła się bie­giem, cią­gnąc go za sobą. Nie li­czy­ła kro­ków, wie­dzia­ła jed­nak, że po stu po­win­na zna­leźć się na gra­ni­cy świa­tów, skąd bę­dzie mogła ule­cieć na skrzy­dłach ku pod­nieb­ne­mu pa­ła­co­wi.

A potem za­czę­ła li­czyć, po­nie­waż była pewna, że prze­bie­gła wię­cej niż mie­rzo­na w bo­skich kro­kach od­le­głość dzie­lą­ca świat ludzi od jej świa­ta. Do­szła do stu i za­trzy­ma­ła się. Nie wyczuwała gra­ni­cy.

Wo­jow­nik spo­glą­dał na nią py­ta­ją­co – oczami, w których ma­lo­wał się bez­brzeż­ny smu­tek, niemalże rozpacz. Był rów­nie pięk­ny jak tam, na łące. Si­grun zmru­ży­ła powieki i raz jesz­cze przyj­rza­ła mu się we­wnętrz­nym wzro­kiem, dzię­ki któ­re­mu roz­po­zna­wa­ła praw­dzi­wych bo­ha­te­rów. W sercu tego czło­wie­ka wi­dzia­ła ten sam żal, który wyzierał z oczu, ale to było zwy­czaj­ne. Nigdy nie chcie­li od­cho­dzić. Nie było w nim na­to­miast mroku, je­dy­nie świa­tło. Jak w tych, któ­rym wolno za­sia­dać za sto­łem bogów. Tych, któ­rzy mają sto­czyć roz­strzy­ga­ją­cą bitwę z ciem­no­ścią.

Gdzie zatem po­peł­ni­ła błąd?

– Dokąd idzie­my? – za­py­tał.

 

Nie wie­rzył w to, że co­kol­wiek mu się sta­nie tak bli­sko ro­dzin­nej wio­ski. Matka za­wsze po­wta­rza­ła, że fées czu­wa­ją nad tu­tej­szym ludem. Sa­dzi­ła w ogro­dzie głóg, żeby chro­nił przej­ścia mię­dzy świa­ta­mi. Pro­wa­dzi­ła ma­łe­go synka w miej­sca, które tra­dy­cja wią­za­ła z ma­gicz­nym ludem.

Dla­te­go bez lęku wszedł w tę do­li­nę, czuj­ny, z ka­ra­bi­nem go­to­wym do strza­łu, jak wszy­scy to­wa­rzy­sze.

Matka my­li­ła się. Nagle przed od­dzia­łem wy­ro­sły sze­re­gi zda­ją­ce się for­mo­wać z mroku: nie­przy­ja­ciel­skie woj­sko w ciem­nych mun­du­rach, ciem­niej­szych jesz­cze o za­cho­dzie słoń­ca, kiedy do­li­nę spo­wi­jał mrok.

Potem był tylko ból, strach i zimno.

Aż zja­wi­ła się ta ko­bie­ta i obie­ca­ła ra­tu­nek, jeśli zdo­ła­ją do­trzeć do domu jej ojca.

Na próż­no wy­si­lał pa­mięć. Może pochodziła z któ­rejś z dal­szych wio­sek, bo prze­cież gdyby taka dziew­czy­na żyła w są­siedz­twie, na pewno by jej nie za­po­mniał. Nawet przez te lata, które spę­dził w woj­sku, z dala od domu.

– Dokąd idzie­my? – po­wtó­rzył py­ta­nie.

Przy­sta­nę­ła, od­wró­ci­ła się do niego. W jej oczach do­strzegł strach.

– Nie mogę zna­leźć drogi – od­par­ła.

– Dokąd mnie pro­wa­dzisz? Znam oko­li­cę, więc jeśli za­błą­dzi­łaś…

 

„Za­błą­dzi­łam? Nie, to nie­moż­li­we”.

Świat się zmie­niał, lu­dzie przy­cho­dzi­li i od­cho­dzi­li, ale ścież­ka za­wsze za­czy­na­ła się sto kro­ków od miej­sca, w któ­rym Sigrun zna­jdowała wo­jow­ni­ka.

– Po­wiedz, co wi­dzisz? – Wska­za­ła na niebo.

Wskazała tam, gdzie po­wi­nien wid­nieć tę­czo­wy most, po któ­rym po­pro­wa­dzi­ła­by swego wy­bran­ka ku ocze­ku­ją­cym no­wych przy­by­szów wo­jow­ni­kom. Tam, gdzie za mo­stem wzno­si­ła się po­tęż­na bu­dow­la pa­ła­cu bogów z czar­ne­go ka­mie­nia, od­bi­ja­jącego światło gwiaz­d.

– Niebo. Ob­ło­ki. Wierz­choł­ki drzew.

– Nie wi­dzisz tęczy?

Po­krę­cił głową.

– Dawno nie pa­da­ło – od­parł, bio­rąc ją znów za rękę. – Skąd mia­ła­by się wziąć tęcza?

– Bez tę­czo­we­go mostu nie tra­fi­my do domu – wy­szep­ta­ła, ści­ska­jąc kur­czo­wo jego dłoń, jakby oba­wia­ła się, że on odej­dzie, wróci w tamtą do­li­nę, gdzie za­snął wśród błę­kit­nych kwia­tów. – Co się stało… Po­wiedz, co się stało?

– Przy­szła wojna – po­wie­dział. – Po­sze­dłem wal­czyć, jak wszy­scy. Nie wie­rzy­łem, że sta­nie mi się coś złego. Zwłasz­cza tu – za­to­czył krąg ręką – tu nie mogło mi się prze­cież nic stać. Zo­sta­łem ranny… Oca­li­łaś mnie. Już nie czuję bólu. Jak tylko zo­rien­tu­ję się, gdzie do­kład­nie je­ste­śmy, za­pro­wa­dzę cię do two­jej wio­ski.

Za­trze­po­ta­ła gniew­nie skrzy­dła­mi, które nie były w sta­nie unieść nikogo w górę. Znów kilka piór opa­dło ku ziemi, ale zanim jej do­tknę­ły – roz­pły­nę­ły się w po­wie­trzu.

– Za wcze­śnie na śnieg. – Męż­czy­zna znów bez­sku­tecz­nie usi­ło­wał zła­pać jedno z nich. – Choć w nocy było tak zimno…

 – Zimno? – po­wtó­rzy­ła, nic nie ro­zu­mie­jąc. Słoń­ce stało wciąż wy­so­ko, ogrze­wa­jąc zie­mię. Si­grun mach­nę­ła raz jesz­cze skrzy­dła­mi, pióra po­sy­pa­ły się istot­nie ni­czym śnie­żyn­ki. Myśl bar­dziej prze­ra­ża­ją­ca od do­tych­cza­so­wych za­czę­ła się ro­dzić w jej umy­śle. – Ty nie wi­dzisz?

Zauważał pióra, bo znów jak małe dziec­ko wy­cią­gał wolną rękę ku opa­da­ją­cym płat­kom.

– Nie widzę czego? Widzę cie­bie, je­steś bar­dzo pięk­na, pięk­niej­sza od wszyst­kich dziew­cząt, które zna­łem. Byłem pewny, że umrę, lecz oca­li­łaś mi życie. – Ści­snął mocno jej rękę. – Je­że­li chcesz, pój­dzie­my do mojej wio­ski, może przy­po­mnisz sobie, jak tra­fić do two­jej.

 

Uścisk dłoni nie­zna­jo­mej przywiódł na myśl ro­dzin­ny dom. Tam będą bez­piecz­ni, tam, wśród bli­skich, od­naj­dą spo­kój. Po­szu­ka­ją jej ojca. Jeśli jest wolna, wezmą ślub.

„Zbu­du­je­my świat na nowo”.

Ta nie­spo­dzie­wa­na myśl przy­po­mnia­ła klę­skę, bez­na­dziej­ną wojnę. Jego lu­dzie byli bez szans w ob­li­czu po­tę­gi prze­ciw­ni­ka, miaż­dżą­ce­go ich armię w ko­lej­nych bi­twach. Także w tej ostat­niej po­tycz­ce, w któ­rej po­czuł pie­ką­cy ból w boku i padł w morze błę­kit­nych kwia­tów, któ­rych słod­ki za­pach ko­ły­sał go do snu. Po­czuł znów lo­do­wa­ty wiatr. Płat­ki śnie­gu spa­da­ły mu na ręce, twarz, pierś – ale nie był w sta­nie żad­ne­go z nich zła­pać, za szyb­ko top­nia­ły. Jak w dzie­ciń­stwie, kiedy cho­dził z matką w góry, ku miej­scom, gdzie dawno temu żyły ma­gicz­ne isto­ty opie­ku­ją­ce się ich osadą. Wspo­mnie­nie tych wy­cie­czek spra­wi­ło, że pro­mie­nie sło­necz­ne przedar­ły się przez mrok.

– Nie. – Pięk­na dziew­czy­na, któ­rej po­stać wy­da­wa­ła się utka­na ze świa­tła, po­krę­ci­ła głową. Wciąż nie pusz­cza­ła jego dłoni, jakby oba­wia­ła się, że jeśli to zrobi, on uciek­nie. – Mu­si­my zna­leźć pałac mo­je­go ojca. Nie mo­że­my wró­cić do two­je­go świa­ta.

Za­mknął oczy. Słoń­ce znów zga­sło, pod po­wie­ka­mi był dym, huk, krzyk i ból. I fala czar­nej krwi za­le­wa­ją­cej zie­mię, wy­pły­wa­ją­cej z jej ran, otwar­tych w tej woj­nie, na któ­rej zgi­nął. Woj­nie, w któ­rej umarł jego świat.

 

– Nie mo­że­my – po­wtó­rzył głu­cho. – Nie da się wró­cić do świa­ta, który prze­stał ist­nieć.

Ści­snę­ła jesz­cze moc­niej jego dłoń. Re­zy­gna­cja była czymś, co znała. Wszy­scy przez nią prze­cho­dzi­li.

– Pomóż mi zna­leźć drogę do mo­je­go domu, a sta­nie się twoim i ni­cze­go ci nie brak­nie. – To nie była zwy­cza­jo­wa for­mu­ła, ale ten wo­jow­nik nie za­cho­wy­wał się jak wszy­scy.

Po jego po­licz­kach spły­nę­ły łzy. Wiatr po­niósł je wraz z pió­ra­mi Si­grun.

Męż­czy­zna wy­cią­gnął rękę, wska­zu­jąc na ma­ja­czą­cy w od­da­li wy­so­ki szczyt.

– Chodź­my tam. To dobre miej­sce, by umrzeć.

Wiatr wzma­gał się, niebo za­cią­gnę­ło się chmu­ra­mi. W szczyt, który wska­zał wo­jow­nik, ude­rzył pio­run. Si­grun uj­rza­ła w tym znaku obietnicę, więc mach­nę­ła skrzy­dła­mi w na­dziei, że uda jej się wzbić w po­wie­trze i po­gnać ku pa­ła­co­wi na ramionach burzy – jak czę­sto ona i jej sio­stry pę­dzi­ły ku polom walki. Deszcz srebr­nych piór za­wi­ro­wał na wie­trze. Skrzy­dła roz­pły­nę­ły się w po­wie­trzu.

– Moje sio­stry… – Si­grun osu­nę­ła się na ko­la­na, omal nie pusz­cza­jąc dłoni męż­czy­zny. – Gdzie są moje sio­stry?

Pod­niósł ją de­li­kat­nym ru­chem.

– Spójrz – po­wie­dział łagodnie, przy­tu­la­jąc ją do sie­bie – tęcza. Chodź­my na szczyt, stam­tąd widać całą oko­li­cę, może wypatrzymy twój dom i twoje sio­stry.

 

Że też wcze­śniej o tym nie po­my­ślał. Dziew­czy­na, która go zna­la­zła, za­pew­ne ucie­kła do lasu, kiedy w oko­li­cy po­ja­wi­ły się woj­ska. Może jej dom zo­sta­ł znisz­czo­ny – roz­dep­ta­ny przez ma­chi­ny cią­gną­ce z nie­przy­ja­ciel­ską armią albo spa­lo­ny ogniem z nieba. Jeśli oglą­da­ła śmierć całej ro­dzi­ny, nic dziw­ne­go, że osza­la­ła i szuka teraz pa­ła­cu. Kto ją zresz­tą wie, z tą urodą mogła istot­nie uro­dzić się w któ­rejś z bo­ga­tych rodzin w oko­li­cy.

Kim­kol­wiek była, wie­dział, że musi się nią za­opie­ko­wać. Nawet je­że­li je­dy­nym, co im po­zo­sta­ło, bę­dzie ocze­ki­wa­nie na śmierć.

Nagły deszcz, po któ­rym znów wyj­rza­ło chy­lą­ce się już po­wo­li ku za­cho­do­wi słoń­ce, spra­wił, że na nie­bie po­ja­wił się tę­czo­wy most, o któ­rym ma­rzy­ła nieznajoma. Teraz może prze­sta­nie się po­ty­kać co krok, gubić drogę. Ze szczy­tu Donon widać cały świat do­oko­ła, tak mó­wi­ła matka. Stam­tąd zo­ba­czą, czy ich wio­ski jesz­cze ist­nie­ją. Tam, w świą­ty­ni zbu­do­wa­nej nie­daw­no na cześć sta­rych bogów tych gór, będą mogli się schro­nić.

„Zo­ba­czy­my morze czar­nej krwi”.

Po­czuł na sobie wzrok to­wa­rzysz­ki. Wzrok, w któ­rym ro­dzi­ło się zro­zu­mie­nie; wzrok, który prze­ni­kał jego myśli.

Od­wró­cił głowę i ru­szył przed sie­bie. Tym razem on pro­wa­dził.

 

Si­grun nie miała już skrzy­deł, a tę­czo­wy most był tak bar­dzo da­le­ko. Nigdy do niego nie dotrą.

Może zresz­tą jest już za późno. Przez jedno ude­rze­nie serca wi­dzia­ła myśli idą­ce­go przed nią czło­wie­ka i do­strze­gła tam lęk przed tym, co było osta­tecz­nym za­da­niem wo­jow­ni­ków jej ojca. On to wi­dział albo prze­czuł na polu bitwy. Zo­ba­czył, jak jego świat umie­ra, dla­te­go po­szedł za nią, nie py­ta­jąc.

Teraz on zo­stał prze­wod­ni­kiem. Szedł pew­nie, a kłu­ją­ce ga­łę­zie otwie­ra­ły mu przej­ście. Głogi, tar­ni­ny – lu­dzie sa­dzi­li je dla ludu Si­grun, wie­rząc, że sta­wia­ją w ten spo­sób bramy mię­dzy świa­ta­mi. Za­pach owo­ców tych kol­cza­stych krze­wów uspo­ka­jał myśli, usy­piał. Drze­wa za­mie­nia­ły się w czar­ne ko­lum­ny pa­ła­cu, z od­da­li do­cho­dził gwar roz­mów, w po­wie­trzu uno­si­ła się woń dzi­czy­zny i słod­kie­go miodu. Po­czu­cie, że jej świat jest na wy­cią­gnię­cie ręki, rosło z każ­dym kro­kiem.

Na końcu ścież­ki za­ma­ja­czy­ła ogrom­na bu­dow­la z czar­ne­go ka­mie­nia. Za­cho­dzą­ce słoń­ce za­bar­wi­ło ko­lum­ny i mury czer­wie­nią. Głę­bo­ko we wnę­trzu góry to­czy­ła się walka, słychać było grzmiące kroki olbrzymów. Przez mgnie­nie oka Si­grun uj­rza­ła ję­zy­ki dymu wy­do­by­wa­ją­ce się z ran ziemi otwierających się daleko na równinie, lecz pro­mień słoń­ca, który padł zza drzew na jej twarz, roz­go­nił tę wizję.

 

– Stąd widać cały świat – po­wie­dział. – Od­pocz­nie­my tu, na­bie­rze­my sił.

Matka miała rację. Ze szczy­tu Donon roz­ta­czał się widok na wszystkie doliny. W jed­nej z nich na błę­kit­no-zie­lo­nym ko­bier­cu le­ża­ła ludz­ka po­stać. Z oddali dochodziło słabnące dudnienie wojennych machin.

Od­wró­cił wzrok i na­po­tkał spoj­rze­nie to­wa­rzy­szą­cej mu dziew­czy­ny.

 

Tę­czo­wy most znik­nął.

Wspar­ła się o ramię męż­czy­zny. On jesz­cze nie wie­dział, że zgi­nął, choć przy­po­mniał to sobie – wi­dzia­ła to w jego my­ślach. Uj­rza­ła w nich jed­nak coś wię­cej: jego świat, tak bar­dzo różny od tego ludz­kie­go świa­ta, jaki znała.

Teraz, w tym miej­scu sta­ro­żyt­nej mocy, w które ją przy­pro­wa­dził, po­wró­ci­ły jej wła­sne wspo­mnie­nia.

Ból, jakby ktoś ją oblał wrząt­kiem, pa­lą­ce rany. Za­mknę­ła oczy i przy­po­mnia­ła sobie, że wła­śnie wtedy ostat­ni raz wi­dzia­ła tę­czo­wy most, po któ­rym ucie­kał jej lud. Była zbyt słaba, nie po­tra­fi­ła pójść za nimi, zo­sta­ła… Na jak długo? Nie wie­dzia­ła nawet, jak za­py­tać tego męż­czy­znę, ile czasu mi­nę­ło, bo choć zawsze lubiła ludzi, nie umia­ła jak oni ra­cho­wać lat.

Pa­mię­ta­ła tylko, że wtedy też się za­ko­cha­ła. W wo­jow­ni­ku, który po­legł i któ­re­go miała wła­śnie po­pro­wa­dzić ku pa­ła­co­wi Pana Losów, kiedy jej świat za­czął się roz­pa­dać, a wrzą­ce kro­ple pa­li­ły pióra na skrzy­dłach. Nie dała rady wzle­cieć do góry, nie z cię­ża­rem uko­cha­ne­go w ra­mio­nach.

Obu­dzi­ła się, kiedy ten męż­czy­zna, który sie­dział teraz obok niej na stop­niach nowej sta­rej świą­ty­ni, padł od po­ci­sków, ja­kich nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­ła.

– Jak masz na imię? – za­py­ta­ła.

Sie­dział w mil­cze­niu, wpa­trzo­ny w do­li­nę, z któ­rej przy­szli.

– Nie pa­mię­tam – od­po­wie­dział.

Wie­dzia­ła, na co pa­trzy, ona też wi­dzia­ła le­żą­ce wśród błę­kit­nych kwia­tów i zie­lo­nej trawy ciało. Wy­glą­dał jakby spał. Jak tam­ten, dzie­siąt­ki, setki, a może ty­sią­ce lat temu.

– Helgi – szep­nę­ła. – Wró­ci­łeś.

„Wró­ci­łeś, żeby znów umrzeć” – po­my­śla­ła z roz­pa­czą.

Po­tak­nął, uśmie­cha­jąc się blado.

– Helgi. To dobre imię. A jak brzmi twoje?

Na próż­no szu­ka­ła w pa­mię­ci. Jesz­cze kiedy wspi­na­li się na ten szczyt, pa­mię­ta­ła, była tego pewna.

 

– Za­po­mnia­łam. – W jej gło­sie słychać było strach.

Helgi pa­trzył na jej twarz, nagle zna­jo­mą, jakby miesz­ka­ła w są­sied­niej wio­sce, a może nawet w samej Cla­ire­fon­ta­ine, jakby widywał ją przy krzakach głogu rosnących w ogrodzie. Nazwa wio­ski po­wró­ci­ła wraz z in­ny­mi wspo­mnie­nia­mi. Pa­mię­tał też, że miał ina­czej na imię, ale to było bez zna­cze­nia. Dla niej był Hel­gim, a mieli teraz tylko sie­bie na świe­cie.

– Kiara – po­wie­dział. – Masz na imię Kiara.

Tak na­zy­wa­ła się kie­dyś, dawno, może w jej cza­sach, jego osada. A może jego matka. A może ukochana kobieta.

Słoń­ce scho­wa­ło się za ho­ry­zon­tem, na nie­bie po­ja­wi­ły się gwiaz­dy, wy­glą­da­ją­ce jak od­bi­te w ścia­nach pa­ła­cu z błysz­czą­ce­go czar­ne­go ka­mie­nia.

Ciepło roz­grza­nych stopni bu­dow­li sto­ją­cej na szczy­cie Donon – nie było jej tu, kiedy przy­cho­dzi­li w to miej­sce z matką – przy­wra­cało na­dzie­ję i życie.

– Może nie cał­kiem umar­li­śmy – szep­nę­ła Kiara.

 

– Nasze świa­ty umar­ły – od­rzekł Helgi. – Ale my ży­je­my.

– Od­bu­du­je­my je – po­wie­dzia­ła z na­ci­skiem. – Znaj­dzie­my drogę do domu. Po­ko­na­my mrok.

 

*** ***** *** ***** *** ***** *** INSPIRACJA *** ****** *** ***** *** ****** ***

 

Ar­thur Rim­baud (1854-1891)

ŚPIĄ­CY W DO­LI­NIE

 

To zie­lo­na do­li­na, w któ­rej śpiew stru­mie­nia

Ni­czym sza­lo­ny trąca łach­ma­ny szu­wa­rów

Sre­brzy­ste; którą z dum­nych szczy­tów opro­mie­nia

Słoń­ce; to bla­skiem świa­tła pie­nią­cy się parów.

 

Młody żoł­nierz – otwar­te usta, goła głowa,

Ra­mio­na za­nu­rzo­ne w bar­win­ków błę­ki­ty –

Śpi, leżąc w tra­wie, nad nim ob­ło­ków osno­wa,

Blady w zie­lo­nym łożu, świa­tło­ścią ob­my­tym.

 

Ze sto­pa­mi w ko­sać­cach śpi. Uśmie­chu tyle

Co u dziec­ka cho­re­go; zdrzem­nął się na chwi­lę –  

Jest mu zimno, więc cie­płem go, na­tu­ro, otul.

 

Nie drgnie, choć noz­drza jego za­pa­chy owio­ną;

Śpi w peł­nym słoń­cu, z ręką na pier­si zło­żo­ną,

W ciszy. Ma dwie czer­wo­ne dziu­ry w pra­wym boku.

 

(Tłumaczenie własne, publikowane)

Koniec

Komentarze

Ładne. Pomysłowo łączysz różne tradycje i legendy, efektownie ogrywasz zarówno poetycką inspirację, jak i różne legendy. Udało ci się opowiedzieć w zaskakujący sposób teoretycznie bardzo znaną opowieść, nadając jej nowy twist (zagadka tego, czemu Sigrun się nie udaje przeprowadzić herosa do plus minus Walhalli). No i ładna porcja optymizmu na koniec.

ninedin.home.blog

Ciekawa opowieść, bardzo przyjemnie napisana, baśniowa i prawdziwa jednocześnie. Cieszę się, że nie wpadła w rozpoetyzowane tony ;)

Drobiazgi:

Zamrugał, zmrużył oczy – najwyraźniej oślepiło go słońce. Przez chwilę błądził wzrokiem po łące.

Tutaj trochę się zrymowało.

– Kim jesteś? – zapytał pięknej kobiety, która pochylała się nad nim z najlżejszym cieniem uśmiechu na ustach, choć [+w] oczach miała smutek.

Chyba zabrakło “w”.

Ciekawe opowiadanie. Różni się klimatem od innych Twoich tekstów, które miałam okazję czytać, jest od nich cieplejsze, nazwijmy to. Czytało się dobrze i dość lekko, choć przez fragment, kiedy Sigrun i wojownik odtwarzali (czy też niszczyli) swoje wspomnienia, miałam wrażenie, że nic nie rozumiem. Końcówka ładnie to rozjaśniła, więc pewnie taki też efekt zamierzałaś osiągnąć.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Miło mi, że napisane w kilka godzin opowiadanie nadaje się do czytania :) Pomysł chodził mi od jakiegoś czasu po głowie, początkowo nie miałam nic poza jednym obrazem wysnutym trochę z wiersza Rimbauda i z “Walkirii” Wagnera, potem był pomysł na zupełnie inne opowiadanie (w którym oni docierają do pustej Walhalli, ale to zanadto przypominało finał “We mgle”), a w dedlajnowym stresie urodziło się to, co jest… No i chyba nie urodziło się całkiem koślawe, co cieszy.

Dzięki za kliki :)

 

Tutaj trochę się zrymowało

Nobody’s perfect, wyszło na to, że przyganiał kocioł garnkowi ;)

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, Drakaino. Przede wszystkim chwała Ci, dobra kobieto, że swoje konkursowe opowiadanie zdołałaś zamknąć w tak przystępnej liczbie znaków :D Do lektury zachęcił mnie nie tylko wymóg przeczytania i skomentowania 80% tekstów, ale i obiecująca przedmowa. 

Bardzo baśniowy i poetycki tekst. Narracja jest niespieszna, powolna, fajnie buduje klimat i zainteresowanie czytelnika. Podoba mi się nawiązanie do mitologii nordyckiej i dodanie do popularnej historii nowej cegiełki. Ostatnie dwie kwestie dialogowe, które można interpretować na wiele różnych sposobów, wyszły bardzo ładnie :)

 

Wojownik spoglądał na nią pytająco oczami, w których malowały się bezbrzeżny smutek, niemalże rozpacz.

Czy nie miało być: malował się?

 

Pozdrawiam!

 

PS. Polecę do biblio. 

Na początek mikrołapaneczka:

 

Nadal nie zadał jej innego pytanie poza „kim jesteś?”

powinno być:

Nadal nie zadał jej innego pytania poza „kim jesteś?”

 

– Kiara – powiedział. – Masz na imię Kiara.

 

A to nie powinna być Kára a nie Kiara?

 

Plastyczne, zmysłowe, uwodzicielskie. Baśń odkrywa przed nami światy stracone, zniszczone, zbrukane – ale piękne. Nie zostawia jednak czytelnika z tym obrazem zgliszcz, z popiołów powstaje feniks nadziei, walkiria odzyska swoje skrzydła a świat – swój spokój. Udowadniasz, że z narracją nie trzeba się spieszyć, a w krótkim tekście – można zawrzeć bardzo dużo.

 

Polecę polecić do biblioteki :)

entropia nigdy nie maleje

Spodobało mi się. Inne i intymne, za to bardzo oddziałuje na wyobraźnię. Obrazek, który chyba każdy zna – anioł czy walkiria przychodzą po umarłego żołnierza – ale utrata skrzydeł i drogi do domu ciekawie zmienia przewidywalny ciąg dalszy. Opisy jak to zwykle u Ciebie bez zarzutu. Tekst w miarę krótki, ale wystarczający.

Klikam i jak pióra znikam :)

Pan Losów potrzebował armii zdolnej stanąć do walki z siłami chaosu, od niepamiętnych czasów usiłującymi uwolnić się z samego środka ziemi.

Zamyśliła się i nie zauważyła, że kłujące gałęzie znów wyciągnęły się nad ścieżką.

Zdjął ją strach. Czyżby się pomyliła? Czyżby pałac poległych nie chciał przyjąć prowadzonego przez nią wojownika? Strach przerodził się w lęk. Może dlatego Sigrun i jej siostrom nie wolno było się zakochiwać?

Nadal nie zadał jej innego pytanie poza „kim jesteś?”

Literówka i brak kropki

 

Podoba mi się połączenie walkirii z fae. Czy dobrze rozumiem, że Prusacy reprezentowali siły chaosu (cóż za barresowska wizja), które zaatakowały jednocześnie Francję i twierdzę bogów?

Technicznie można trochę pomarudzić. Wkradło się kilka kolokwialnych wyrażeń (np. “Coś było bardzo nie tak”), które moim zdaniem nieco zgrzytają w opowieści o baśniowym charakterze. Zastanawiam się też, czy zasadnym jest stosowanie krótkich, urwanych zdań w historii, w której nie mamy do czynienia z wartką akcją.

Ogólnie zatem ładna opowieść, choć przyznam, że jakoś szczególnie mnie nie zachwyciła ;)

Dziękuję wam, Amonie, Jimie i Zanaisie! Doprawdy, zaczynam mieć wrażenie, że im bardziej na kolanie piszę dane opko, tym mniej z nim jest kłopotów ;)

 

A to nie powinna być Kára a nie Kiara?

Brawo :)

Ale celowo jest Kiara, bom się nieźle namęczyła szukając odpowiedniej miejscowości dla bohatera (zjadło mi to spory kawałek czasu w dniu dedlajnu) – żeby była dawnym miejscem kultu pogańskiego i żeby była blisko prawdziwej bitwy z 1870 roku. No i trafiła się piękna miejscowość o dzisiejszej nazwie Clairefontaine czyli plus minus jasne/czyste źródło. A Kiara – tak właśnie pisane – w przedziwnym dialekcie z Wogezów to jasna. No więc tak pieknie się złożyło z Kárą, że nie mogłam sobie darować tej alternatywności. Bo to w końcu taka nie do końca nordycka walkiria, ale przemieszana z alzacko-lotaryńskimi wierzeniami. Tam głogi są rzeczywiście bramami do świata umarłych.

 

Światowiderze

Podoba mi się połączenie walkirii z fae

Tak już te Wogezy mają :) Mam na ich punkcie trochę obsesję dzięki temu…

 

Czy dobrze rozumiem, że Prusacy reprezentowali siły chaosu (cóż za barresowska wizja), które zaatakowały jednocześnie Francję i twierdzę bogów?

Oui! A raczej to coś lovecraftowskiego, co owładnęło Prusakami zaatakowało twierdzę bogów równolegle.

 

Wkradło się kilka kolokwialnych wyrażeń

Raczej zostało z wersji z innym rozwojem akcji. Zamierzam to poprawić po konkursie, bo do dedlajnu już nie zdążyłam :(

http://altronapoleone.home.blog

Doprawdy, zaczynam mieć wrażenie, że im bardziej na kolanie piszę dane opko, tym mniej z nim jest kłopotów ;)

 

Prawdę mówiąc – programowo – czegoś takiego chcę spróbować. I zobaczyć co wyjdzie. Bo jeśli będzie niewiele gorsze (albo dajcie bogowie – lepsze!) od męczonej trzy miesiące bety – to po co przepłacać? ;-)

 

Oui! A raczej to coś lovecraftowskiego, co owładnęło Prusakami zaatakowało twierdzę bogów równolegle.

Smaczne ;-) <oblizuje palce>

 

entropia nigdy nie maleje

Pięknie napisane i dobra historia. Mnie nie porwało, bo takie opowieści nie są moją bajką, po prostu, ale dla wielu takimi są. Ja z kolei bardziej lubię Twoje alt opowieści z innymi motywami.

 

Pisz, Drakaino, wydawaj, ponieważ pięknie opowiadasz w ogóle, a w szczególności te z bliskiego Ci okresu. :-)

 

Też zgłoszę nominację, bo pięknie przeplatasz życie ze śmiercią, język, który lubię, symbolika upostaciowana! :-)

 

,– Kim jesteś? – zapytał pięknej kobiety

Zerknij, upewniam się – "piękną kobietę"?

,– Chodź za mną – odpowiedziała kobieta

Tu podobnie, znaczy upewniam się, "powiedziała", bo nie była to odpowiedź na zadane pytanie?

,Kolce głogów i tarniny czepiały się ubrań i Sigrun dopiero teraz zauważyła, jak dziwne rzeczy ma na sobie wybranek.

Jego ubrania, czy jej też?

,Cięła na oślep w czarne, niczym zrodzone we wnętrzu ziemi(+,) gałęzie.

Chyba?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ładne zderzenie mitów i baśni. Przez moment myślałem, że wiem, jak się zakończy, a jednak zaskoczyło. No, poetyczne to jest, nie moja bajka, ale i tak uważam za dobrze napisane.

 

"– Kim jesteś? – zapytał pięknej kobiety"

– może lepiej "zapytał piękną kobietę"?

 

" – Zimno?"

Nadmiarowa spacja przed dialogiem.

 

"***** *** INSPIRACJA"

:)

 

Dzięki wam, Asylum i Wilku, za miłe słowa :) I zwrócenie uwagi na ozdobnik devil

 

Co do pytania, sprawdziłam w SJP PWN i obie formy są poprawne, może to regionalizm?

 

 

Tu podobnie, znaczy upewniam się, "powiedziała", bo nie była to odpowiedź na zadane pytanie?

Hmmm. Odpowiedzieć można też chyba na czyjąś wypowiedź? Znów SJP PWN, wśród różnych znaczeń “odpowiadać” ma i takie:

3. «słowem, czynem lub w inny sposób zareagować na czyjeś słowa, zachowania itp.»

 

Ubrań – obojga :)

 

Dzięki za uwagi, poprawię po wynikach.

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Ależ ja poprawności nie neguję. Natomiast zastanawiam się czy druga forma nie będzie lepiej brzmieć :)

A, okej. Może i lepiej. Zastanowię się :)

http://altronapoleone.home.blog

Czyli można. :-) 

Zaczynam czuć się zarażona interpunkcyjnym wirusem. devil Neofitka, rzecz oczywista.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witaj.

Urokliwa opowieść, pełna symboliki i tajemnicy. Subtelna w swoim przekazie, dającym wiarę, że ci, którzy mają pewność i zapał, są w stanie odbudować wszystko. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Ładne, przyjemne, dobrze napisane (choć w paru miejscach się zaciąłem np. Wojownik spoglądał na nią pytająco oczami, w których malowały się bezbrzeżny smutek - przecież niczym innym patrzeć nie mógł). Historii niewiele, ale wystarczająco. Cala opowieść jest bardzo kameralna, tajemnicza i prowadzi do satysfakcjonującego finału.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dzięki, Geki :)

 

Ale z tymi oczami – “przecież niczym innym patrzeć nie mógł” – nie jestem fetyszystką aż takiej ekonomii językowej. A jak wytnę oczy, to co ze zdaniem podrzędnym? Tu główna łączliwość, że się tak wyrażę, nie jest “spoglądał (…) oczami”, ale “oczami, w których…” ;)

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, ja tez wielkim ekonomistą nie jestem i kieruję się tylko jednym wskaźnikiem: podoba się/nie podoba się. W tym zdaniu coś mi się nie podoba – właśnie ta jego pierwsza część. :P

Wojownik spoglądał na nią pytająco ← ok

W oczach malował się bezbrzeżny smutek ← ok

Tylko jak to połączyć, żeby miało ręce i nogi?

 

Wojownik spoglądał na nią pytająco, a w jego oczach malował się bezbrzeżny smutek.

Już lepiej, ale zaszalałem z zaimkami.

 

Może:

Wojownik spoglądał pytająco, a w jego oczach malował się bezbrzeżny smutek.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hmm. Do przemyślenia, aczkolwiek odejmuje temu trochę elementu ludzkiego, kontaktu między dwiema osobami, tego budowania intymności – jest skupione tylko na nim. Niemniej rozważę jakieś modyfikacje, skoro zgrzyta ;)

http://altronapoleone.home.blog

Cześć!

 

Bardzo klimatyczne i poruszające opowiadanie. Zakończenie zaskakujące, a to bardzo cenię. Te wzmianki o opadających piórkach sprawiły, że z każdym kolejnym zdaniem czułam narastające napięcie. 

Germańskie legendy nigdy mnie nie pociągały ale twoja opowieść jest bardzo piękna.

I pozostawia nadzieję.

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo ładna, liryczna opowieść. Barwnie maluje się w wyobraźni, a to lubię. Relacja pomiędzy dwojgiem głównych bohaterów też interesująco się rozwijała i miała w sobie jednocześnie ciepło i wrażenie ulotności. Zacięłam się tylko trochę w momencie, w którym Sigrun zaczęła odzyskiwać pamięć i musiałam wracać do początku, żeby sprawdzić, czy coś mi tam sugerowało, że ją straciła. Ale akurat przeoczenie czegoś po drodze bardzo często mi się zdarza. 

Dziękuję wam, dziewczyny, za miłe słowa :)

 

Ambush – tu są tylko elementy germańsko-skandynawskich legend, ale ich kontekst jest inny, bo w Alzacji one nabrały bardzo dawno swoistego klimatu. Cieszę się jednak, że Cię nie zniechęciły.

 

Zacięłam się tylko trochę w momencie, w którym Sigrun zaczęła odzyskiwać pamięć

Ona ją traci wraz z utratą swojej natury, skrzydeł itd.

http://altronapoleone.home.blog

Wszyscy chwalą, więc mały z nich pożytek. Postaram się być bardziej konstruktywny. Wiem, że to jest w dużej mierze kwestia gustu, ale moim zdaniem to opowiadanie reprezentuje przerost formy nad treścią. Jest napisane oczywiście ładnie, ale bardzo szybko wzbudziło we mnie tendencję do przeskakiwania po zdaniach, bo za tym całym kwiecistym językiem, niezbyt wiele się kryło. Pomysł jest bardzo prosty i w zasadzie finał widać z kilometrów. To zresztą wydaje się problemem wielu osób na tym forum, że często mają naprawdę spektakularne umiejętności malowania słowem, których mogę tylko pozazdrościć, ale dojście do końca jest zazwyczaj… rozczarowujące. Przynajmniej dla mnie. Jakby wyobraźnia próbowała sięgnąć tak głęboko, że w końcu traciła kierunek.

Oczywiście jest wartość w ładnym pisaniu, ale osobiście wolałbym, żeby standardy biblioteczne były trochę wyższe, nie bazujące głównie na nim, tak jak to wydaje się być teraz. Dobry, oryginalny ale nieociosany pomysł, może ewentualnie stać się naprawdę wybitnym dziełem, w przeciwieństwie do ładnie napisanego tekstu bez ciekawego pomysłu, który nigdy nim nie będzie.

Mam nadzieję, że nikogo zbędnie nie uraziłem tym komentarzem, ale miałem wrażenie, że obecnie brakuje tu tego punktu widzenia, a że wyłączne wzajemne chwalenie się nigdy nie jest zdrowe, to mam nadzieję, że zadziała on ozdrawiająco :) .

Łukasz

Lukenie, dziękuję za odwiedziny. Nie uraziłeś nikogo komentarzem, bo jestem wyznawczynią zasady, że żaden tekst nie zadowoli każdego czytelnika – jedni w polskiej fantastyce wolą Fabrykę Słów, a inni prozę Anny Brzezińskiej (ja należę zdecydowanie do tych drugich).

 

Natomiast co do Biblioteki… Cóż, ma szanse do niej trafić każdy tekst z pomysłem, jeśli jest co najmniej poprawnie napisany – i zapisany. W Twoim długim wywodzie na ten temat, na marginesie mojego opowiadania, wyczuwam żal do portalu, że Twoje teksty nie lądują z marszu w Bibliotece. Pozwolisz, że komentarze do tychże umieszczę pod nimi, a tu jedynie uwagę ogólną: na portalu bardzo dbamy o to, żeby teksty biblioteczne były jego wizytówką literacką, toteż na Bibliotekę nie wystarczy mieć pomysł, trzeba również podjąć minimum wysiłku, żeby tekst był poprawny pod względem językowym i technicznym.

 

Dobry, oryginalny ale nieociosany pomysł, może ewentualnie stać się naprawdę wybitnym dziełem, w przeciwieństwie do ładnie napisanego tekstu bez ciekawego pomysłu, który nigdy nim nie będzie.

Cóż tu rzec. Kilka osób napisało właśnie, że mimo wykorzystania znanego mitu jest tu oryginalność i pomysł :) Natomiast o Twoich pomysłach wypowiem się pod Twoimi tekstami, bo tam jest miejsce na rozmowę o nich.

Pozwolę sobie jednakowoż nie zgodzić się z konkluzją: pięknie napisany tekst o niczym może być arcydziełem literatury. Natomiast sam pomysł, dopóki nie zostanie ubrany w przynajmniej przyzwoitą szatę językową i literacką – pozostanie jedynie pomysłem, a nie arcydziełem.

http://altronapoleone.home.blog

Nie, nie. Mi ogóle nie zależy na trafianiu do biblioteki. Po prostu jakoś trafiłem, do tej pory, na kilka tekstów bibliotecznych, których powszechne uznanie za znakomite przez aklamację oceniłem jako nieuzasadnione, przez co biblioteka zaczęła mi się kojarzyć… źle. Nie jest to poparte jakimiś badaniami statystycznymi, tylko moją przypadkową interakcją z nią, ale nie mam zamiaru się poddawać, tylko, tam gdzie mogę, oferować inny punkt widzenia, który mam nadzieję, że będzie konstruktywny, albo przynajmniej da odwagę innym, którzy może też sądzą, że coś jest nie tak, ale krępują się to wyrazić, przy zupełnym braku innych negatywnych opinii, co doprowadzi ostatecznie do większego konstruktywizmu :) .

 

tekst o niczym może być arcydziełem literatury

 

Przypuszczam, że tekst o niczym napisany wystarczająco pięknie, musi stać się ostatecznie tekstem o czymś :) , w końcu trzeba w niczym dostrzec coś, żeby móc się tym zachwycić.

 

Natomiast sam pomysł, dopóki nie zostanie ubrany w przynajmniej przyzwoitą szatę językową i literacką – pozostanie jedynie pomysłem, a nie arcydziełem.

Z tym się zgadzam.

Łukasz

Przypuszczam, że tekst o niczym napisany wystarczająco pięknie, musi stać się ostatecznie tekstem o czymś :)

Czy ja wiem? Przestaję rozumieć, co masz na myśli, mówiąc “o czymś”? Chodzi Ci o fabułę czy o przesłanie? Bo jednak w tej drugiej kategorii mój tekst jest np. o nadziei (choć nigdy, wymyślając tekst, nie zaczynam od zastanawiania się nad czymś takim). Pomijam już, że np. o wojnie ;) Natomiast czy “o czymś” (w tejże kategorii) są np. “Dwa wiatry” Tuwima? A przecież to literackie arcydziełko, mimo że w zasadzie wyłącznie opisowe i żadnej głębszej myśli tam nie ma.

Zachwycać można się formą literacką.

 

PS. Realnym wyróżnieniem na portalu są piórka. Biblioteka to tylko wyższa półka, łapie się na nią średnio co trzeci opublikowany tekst. Więcej o tym wszystkim tutaj: Portal dla żółtodziobów

http://altronapoleone.home.blog

Pozwolę sobie odnieść się tu do słów Lukena (wiem, powinnam komentować tytko powyższe opowiadanie, ale przecież już to zrobiłam), gdyż poniekąd dotyczą one także tego tekstu. 

Wszyscy chwalą, więc mały z nich pożytek.

Chyba wiem, o co Ci chodzi. Zauważyłam (nadal jeszcze jako tutejszy żótodziób), że komentarze pod zamieszczanymi opowiadaniami dotyczą często ogólnie warsztatu pisarskiego Autora. Forumowicze znają się od dawna, widzą pewne postępy, nawiązania, czasem – całkiem nowe kwestie i tendencje, czasem – kontynuację danego stylu itp. I to jest super, i przed tym chylę czoła. Ja takiej wiedzy rzecz jasna nie posiadam, do każdego tekstu i Autora podchodzę jako nowicjusz, starając się wyłapać w nim wszystko, co najlepsze, bo przecież każdy jest inny, każdy pisze w inny sposób, każdy inaczej postrzega cel tworzenia. Zawsze wychodzę z założenia, że wszelkim wątpliwościom poddawać powinni znawcy przedmiotu, nie – żółtodzioby (podkreślam – mam tu na myśli wyłącznie siebie!). To prawda, mam tendencję do przesadnego zawyżania ocen, lecz nigdy nie znając całości sytuacji, nie umiem stwierdzić, ile pracy, wyrzeczeń, nauki bądź też pokonywania trudności kosztowało Autora napisanie (czy ogólnie: stworzenie) czegoś, co ja potem jedynie widzę, jako gotowe dzieło. 

Zauważ jednak, Lukenie, że bardzo mało jest tu na Forum tekstów, nie poddawanych żadnej krytyce. Może to za mocne słowo: żadnej dyskusji. Forumowicze komentują, dopytują, pokazują, co Im “zgrzytnęło”, prezentują swój punkt widzenia, pisząc, że “im nie siadło” itp. W moim odczuciu Biblioteka tutejsza to poniekąd wskazanie na wyraźne postępy przy spojrzeniu na całokszałt pracy/twórczości Autora. To, że ktoś nominuje, wcale nie oznacza, że inni się z nim zgadzają. 

Co zaś tyczy się tego konkretnego opowiadania, po lekturze kilku poprzednich zauważyłam, że Autorka ma swój niepowtarzalny styl i jest on właśnie takim, jak sam napisałeś, Lukenie: kwiecisty język, ładne (piękne) pisanie. Również – bezbłędność i interesujące ukazanie perspektywy historycznej.

Pozdrawiam. ;)

Pecunia non olet

Dżem dobry :)

 

Zacznę o ciekawostki, które nieco mnie rozbawiła :D

 

Postąpili kilka kroków przed siebie. Kolce głogów i tarniny czepiały się ubrań i Sigrun dopiero teraz zauważyła, jak dziwne rzeczy ma na sobie wybranek.

Czy to celowe nawiązanie? ;)

To oczywiście żart – i mam nadzieję, że nie wywołam żadnego wilka :)

 

To nie pierwsze Twoje opowiadanie, jakie miałem okazję czytać.

I kolejny raz jestem pod wrażeniem Twojego języka. Na siłę wręcz próbowałem znaleźć coś, czego można byłoby się przyczepić. Nie ze złośliwości. Z ciekawości.

 

Był równie piękny jak tam, na łące. Sigrun zmrużyła powieki i raz jeszcze przyjrzała mu się wewnętrznym wzrokiem, dzięki któremu rozpoznawała prawdziwych bohaterów. W sercu tego człowieka widziała ten sam żal, który wyzierał z oczu, ale to było zwyczajne. Nigdy nie chcieli odchodzić. Nie było w nim natomiast mroku, jedynie światło.

Nazwa wioski powróciła wraz z innymi wspomnieniami. Pamiętał też, że miał inaczej na imię, ale to było bez znaczenia. Dla niej był Helgim, a mieli teraz tylko siebie na świecie.

Mikro byłoza.

 

Wojownik spoglądał na nią pytająco oczami, w których malował się bezbrzeżny smutek, niemalże rozpacz.

Coś mi to zdanie nie leży. Te oczy są oczywiste.

 

Wojownik spoglądał na nią pytająco. W (jego) oczach malował (mu) się bezbrzeżny smutek, niemalże rozpacz.

 

Może coś w ten deseń? (Nawiasy do wyboru) ;)

Kurczaki. Czy ja w ogóle mogę coś sugerować komuś z takim doświadczeniem? :D

 

 

Masz swój styl, dla mnie minimalnie zbyt kwiecisty. Na szczęście nie jest to absolutnie poziom “męczący”.

Fabularnie, choć zaskoczenia większego nie odczułem, to ładnie wszystko się łączy i dopełnia, wraz z narracją, która – o dziwo – kojarzy mi się z niektórymi horrorami :P

Gdzie tak napięcie rośnie kroczek po kroczku :D

drakaina

Sądzę że Tuwim po prostu wywołuje uczucie, które postanowił sobie za cel wywołać, przy pomocy nadzwyczajnie sprawnego operowania skojarzeniami. Technicznie rzecz biorąc jego tekst jest więc o tym uczuciu, ale nie opisuje go, tylko pozwala go doświadczyć. Trochę jak filmy Kieślowskiego.

Co oczywiście rodzi kluczowe pytanie: skoro postanowiłaś wywołać określone uczucie/a w czytelniku, to czemu nie udało się to w moim przypadku? Czuję się w obowiązku spróbować na to dokładniej odpowiedzieć, chociaż nie będzie to proste, z przyczyn o których jest poniżej :) . 

Tak jak wspomniałem wcześniej – znasz się na rzeczy, widać że potrafisz pięknie pisać i masz w tym olbrzymie doświadczenie, więc nie popełniłaś żadnego "oczywistego" błędu. Sądzę, że problem, który ma ten tekst, który sprawił, że nie udało mi się z niego niczego wyciągnąć poza frustracją, jest bardziej subtelny.

Ilość ładnych słów nie świadczy o jakości całego tekstu, zresztą króciutki wiersz Tuwima jest tego znakomitym przykładem. Jest dokładnie odwrotnie – czym więcej słów potrzeba, żeby wyrazić jakąś emocję, tym gorzej nam to wyrażanie idzie. Co więc robi dobry pisarz, żeby skrócić ilość słów? Próbuje przemycić więcej informacji, niż wynika z samej ilości znaków, poprzez nadawanie wydarzeniom wagi przy pomocy kontekstów. Na przykład, nie trzeba wiele opisów radości, po zakończeniu wyjątkowo długiej, i trudnej podróży, ponieważ sama podróż stanowi kontekst, nadający jej zakończeniu moc, ale zjawisko to rozdrabnia się też na mniejsze scenki.

Sednem wydaje mi się to, że nic w tym tekście nie ma żadnego kontekstu ani wagi. Emocje po prostu pojawiają się, i z jakiegoś powodu mamy w nie uwierzyć, ale ja tego po prostu nie kupuję. Zresztą, tekst jest pod tym względem wręcz odwrócony – zbyt często najpierw poznajemy emocje, a potem dopiero ich wyjaśnienie. Np. najpierw wiemy o zakochaniu, niezadowoleniu, a potem nagle dowiadujemy się, skąd się to wzięło. Nie jest to oczywiście zawsze złe, wiele razy w rzeczywistości najpierw poznajemy czyjeś emocje, zanim poznamy ich przyczynę, ale w zbyt dużym natężeniu, staje się to sztuczne. Między innymi przez to, tekst sprawia wrażenie emocjonalnego na siłę. Emocjonalność nie jest tu konsekwencją wydarzeń, jest punktem wyjścia, przez co tekst, którego każde kolejne zdanie z osobna jest lekkie i ładne, jako całość, staje się ciężki i niestrawny. Sprawia wrażenie jakby się bardzo starał być emocjonalnym, oferując jednocześnie bardzo mało żeby te emocje podeprzeć, a widoczne usilne staranie przy próbie osiągnięcia zamierzonego efektu, jest niechybną oznaką, że coś poszło nie tak.

Nie jest to więc problem techniczny (bo ewidentnie jesteś za dobrą pisarką na takie problemy) ale problem na poziomie proporcji, przynajmniej dla mnie jest to problem, więc możesz też powątpić w mój gust ;) . Jeżeli komuś takie emocjonowanie się podoba, to ok, ale warto zadać sobie pytanie – czy te emocje nie mają chemicznego posmaku, w przeciwieństwie do tych naturalnie wyłaniających się z historii? Czy emocje, żeby być wiarygodnymi, powinny być punktem wyjścia, czy raczej skutkiem ubocznym?

Lepszą formą, dla osiągnięcia zamierzonego efektu, byłby tu prawdopodobnie wiersz.

 

Na końcu jeszcze napiszę, który fragment mi się autentycznie podobał:

Zatrzepotała gniewnie skrzydłami, które nie były w stanie unieść nikogo w górę. Znów kilka piór opadło ku ziemi, ale zanim jej dotknęły – rozpłynęły się w powietrzu.

– Za wcześnie na śnieg. – Mężczyzna znów bezskutecznie usiłował złapać jedno z nich. – Choć w nocy było tak zimno…

^ Ten fragment bardzo mi się podoba, ponieważ bardzo sprawnie przekazuje informacje, jednocześnie na temat skrzydeł, pogody, oraz interakcji ze światem jednego z bohaterów. Wszystkie te informacje są bardzo ładnie spięte, jednym, prostym wydarzeniem. Gdyby tylko później nie były jeszcze kilkukrotnie zbędnie powtarzane…

Sigrun machnęła raz jeszcze skrzydłami, pióra posypały się istotnie niczym śnieżynki.

Zauważał pióra, bo znów jak małe dziecko wyciągał wolną rękę ku opadającym płatkom.

To już sprawiło na mnie wrażenie bicia piany, tak jak różne inne fragmenty.

 

Mam nadzieję, że moje powyższe wypracowanie przyniesie komuś pożytek. :)

 

Bruce

Zauważyłam (nadal jeszcze jako tutejszy żótodziób), że komentarze pod zamieszczanymi opowiadaniami dotyczą często ogólnie warsztatu pisarskiego Autora.

To prawda, i to wynika głównie z tego, że błędy techniczne jest po prostu najłatwiej zidentyfikować, natomiast ingerowanie w artystyczną wizję autora może być interpretowane jako nieuprzejme – moim zdaniem zupełnie błędnie. Mi się np. bardzo spodobała krytyka pierwszego tekstu, który tu zamieściłem, mówiąca o tym, że za długo trwa przygotowanie do twistu. Myślę, że wpłynęła ona pozytywnie na moje kolejne teksty i sądzę, że potrzebujemy więcej właśnie tego rodzaju uwag, pozawarsztatowych :) .

Łukasz

Hmm. Mamy chyba odmienne podejście do pewnych kwestii ;) Dla Ciebie powtórzenia (z piórami) to bicie piany – dla mnie leitmotiv, co jest o tyle ważne, że punktem wyjścia tej quasi-fabuły (bo tak, jest jej co kot napłakał) była konkretna scena z “Walkirii” Wagnera, chyba to linkuję.

Poza tym, czy rzeczywiście chciałam wywoływać określone uczucia w czytelniku? Nie, a już na pewno nie świadomie. Nigdy nie wychodzę od uczuć, a już na pewno nie od tego, co chciałabym wywołać w czytelniku. Ba, nie przepadam za taką postawą twórczą. Prawie zawsze na początku mam konkretny obraz – jestem radykalnym wzrokowcem – i tym razem ten obraz był z Rimbauda pożenionego z Wagnerem. Stąd Wogezy, miejsce na przecięciu świata francuskiego i niemieckiego, stąd ta konkretna wojna oraz zapowiedź następnej, która przetoczy się przez te tereny. Cała reszta jest pochodną tego obrazu, a że tym razem poszło być może istotnie bardziej w emocje niż zazwyczaj w moich tekstach – to wina Wagnera, choć napisałam de facto odwrotność tego, co jest u niego w libretcie. A jest to jedna z najbardziej przejmujących scen, jakie znam z całej kultury, więc pewnie zaważyło to na pisaninie ;)

Mam wrażenie, że jak z kilkoma tutejszymi użytkownikami, mamy inne oczekiwania wobec literatury, ale w ogólnym rozrachunku to jest pozytywne. Inaczej byłoby nudno ;)

 

Mi się np. bardzo spodobała krytyka pierwszego tekstu, który tu zamieściłem, mówiąca o tym, że za długo trwa przygotowanie do twistu. Myślę, że wpłynęła ona pozytywnie na moje kolejne teksty i sądzę, że potrzebujemy więcej właśnie tego rodzaju uwag, pozawarsztatowych :)

Jak dla mnie to też jest uwaga warsztatowa ;)

 

Ale bardziej merytorycznie: portal i tak zmusił mnie do pewnych kompromisów z własnym pisaniem. I zauważyłam, że powszechnie podobają się niekoniecznie te teksty, które sama uważam za swoje najlepsze czy ulubione. Może jedynym, gdzie gusta się spotkały, była niedawno Deszczowa oberża, na portalu w wersji oryginalnej, bo do tomu piórkowego już zdążyła się nieco warsztatowo poprawić ;)

http://altronapoleone.home.blog

Luken:

sądzę, że potrzebujemy więcej właśnie tego rodzaju uwag, pozawarsztatowych :) .

Tu na pewno zgoda, oczywiście. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bardzo ładna historia. Naprzemienna narracja wyszła bardzo naturalnie. 

Podobało mi się.

Nie jest to może najlepsze opowiadanie, nie zostawiło po sobie efektu “wow” i nie zbierałem szczęki z podłogi, podczas czytania, jednak nie mam za bardzo nic do zarzucenia.

Warsztatowo jest bardzo dobrze, plastyczne i ciekawe opisy zrobiły na mnie największe wrażenie. Fabularnie jest trochę pusto, ale, nawet pomimo przewidywalnego zakończenia, całość robi dobre wrażenie i jest miłą odmianą od fantasy z walkami pełnymi patosu na wierzchu. Tutaj jest bardziej intymnie i osobiście, co mi przypadło do gustu. Baśniowy klimat budowany językiem, jak i wydarzeniami również na plus.

Pozdrawiam

All in all, it was all just bricks in the wall

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

To na początek się wtrynię w dyskusję ;)

Wojownik spoglądał na nią pytająco oczami, w których malowały się bezbrzeżny smutek

Daj przecinek po pytająco i masz problem rozwiązany, bo te oczy tak naprawdę należą do drugiej części zdania.

 

Podobało mi się. Jak mogłoby być inaczej, skoro mitologia germańska jest moją ulubioną. Pięknie połączyłaś mit, bajkę z w miarę współczesną wojną. Bo mam wrażenie, że właściwie ta sytuacja mogłaby dotyczyć każdej współczesnej wojny. Zniszczenie Askardu odebrałam trochę inaczej, niż chciałaś, bo skojarzyło mi się z moimi opkami :)

Lubię takie spokojnie prowadzone, nieco poetyckie opowieści. A poetyckości jest w sam raz, nie przedobrzyłaś ani trochę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zygfrydzie i Simeone – dziękuję za miłe słowa :)

 

Poza tym powitać smoczego jurora!

 

Irko – z ciekawości: jak odebrałaś zniszczenie Asgardu? (A raczej odejście, bo zakładam, że nie uległ zagładzie, tylko nadejście chrześcijaństwa go zmusiło do odejścia, metaforycznego zejścia do podziemia, uśpiło – dama dokładnie jeszcze nie wiem, co z nim będzie w tym świecie).

http://altronapoleone.home.blog

U Ciebie to:

A raczej to coś lovecraftowskiego, co owładnęło Prusakami zaatakowało twierdzę bogów równolegle.

A ja miałam przed oczami moje uniwersum, w którym bogowie trwają nie dzięki wierze, ale pamięci ludzi. Siłą rzeczy mocne są postacie, ale nie miejsca. Askard istnieje, zasnuty mgłą, opustoszały, tonący w błocie. Twoje kolczaste krzewy mi do tej wizji też pasowały :) I u mnie to się oczywiście stało wcześniej, gdy ludzie przyjęli chrześcijaństwo.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Właśnie miałam wyedytować tamten komentarz, bo nieprecyzyjnie się tam wyraziłam: Asgard oczywiście uciekł te wieki wcześniej, a to lovecraftowskie jest teraz i też blokuje drogę :D U mnie też tak jest, że ta ucieczka następuje wraz z przyjęciem chrześcijaństwa, a to lovecraftowskie siedzi w świecie już wcześniej i teraz bawią się tym – jak ogniem – Prusacy.

http://altronapoleone.home.blog

Aaa, to właściwie teraz jesteśmy całkiem blisko :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Skądinąd mam nadzieję, że jurorzy mnie nie zdyskwalifikują – dodałam w nieszczęsnym zdaniu z oczami myślnik, bo wydał mi się lepszy od przecinka ;)

http://altronapoleone.home.blog

Nooooo, trzeba wierzyć w dobre serduszka żiri :)

Wierzę szczerze :)

http://altronapoleone.home.blog

A napięcie w oczekiwaniu na dobre serce rośnie jak w Twoim opowiadaniu – stale, acz niespiesznie :D

Fajne, przyjemny koncept, prosty, nie wchodzący w szczegóły, ale takie też czasem dobrze się czyta. Lubię tę nie do końca pewną relację, odnalezienie w jakiejś nieznanej rzeczywistości. Początek był bardzo mętny, z czasem względnie się wyjaśniło, nie widzę tu specjalnej fabuły, jest mało szczegółowa, zakrawa o typową, jeśli chodzi o bohaterów i ich wspomnienia – jakieś słodkie skojarzenia z domem, walka dobra ze złem. A0le nie powiem, ładne to wszystko.

Najbardziej podobała mi się prosta rzecz, o której nigdy nie pomyślałem i nie widziałem. Zmiana perspektywy, natychmiastowa, płynna, tylko poprzez jednolinijkową przerwę. Opowiadanie dużo na tym zyskało.

Powodzenia w konkursie ;) 

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Bardzo ładna opowieść. Warsztatowo – bez zarzutu, podobała mi się także naprzemienna narracja. Wyszło to naturalnie i płynnie, choć przy pierwszej zmianie punktu widzenia nieco mnie zaskoczyło, ale szybko się przekonałam do tego zabiegu. I te pióra – subtelnie to wyszło.

Ogólnie powiem, że w trakcie lektury byłam zauroczona formą, dzięki niej treść intrygowała i czytałam z ciekawością. Nie ma tutaj fabularnie jakichś fajerwerków, ale też nie o to chodziło – mnie wystarczyła taka spokojna, lekko zabarwiona emocjami scena.

Znaczy się, jestem zadowolona z lektury ;)

deviantart.com/sil-vah

Kolejnym komentatorom – bardzo dziękuję za miłe słowa dla tej napisanej na kolanie etiudki :)

http://altronapoleone.home.blog

Cóż, Drakaino, tym razem nie uwiodło.

Ładni piszesz o śmierci i zagubieniu, o złej wojnie i dobrych wspomnieniach, o niemożności odnalezienia tęczowego mostu, ale nie ukrywam, że podczas lektury miałam wrażenie, że także błądzę gdzieś na granicy światów i nie bardzo umiem się znaleźć w zaprezentowanej poetyckości.

 

Zatrzepotała gniewnie skrzydłami, które nie były w stanie unieść nikogo w górę. ―> Zapachniało masłem maślanym.

 

Nie dała rady wzle­cieć do góry… ―> Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się, piękny poetycki język, łatwo przychodzące wyobrażenia tego, co się działo. Warsztat z mojej perspektywy godny pozazdroszczenia. Fajny był powiew optymizmu na koniec. Opowiadanie bardziej przemawiało do mnie formą niż przedstawioną historią, lecz nie postrzegam tego jako minus.

Co do niuansów i zapytań:

Może jej dom został zniszczony – rozdeptany przez machiny ciągnące z nieprzyjacielską armią albo spalony ogniem z nieba.

Machiny ciągnące z armią, które coś rozdeptują, kojarzą mi się przede wszystkim z czołgami. Zdaję sobie sprawę, że o czołgi nie chodziło, więc o co?

Coś co jeszcze zauważyłem – dwie rzeczy, które były dla mnie zbyt często powtarzane, to wstawki o słońcu (chyba osiem) i o głogu (cztery wstawki). W tym drugim przypadku bywało, że czytałem to, co już wiem:

Sadziła w ogrodzie głóg, żeby chronił przejścia między światami.

oraz

Głogi, tarniny – ludzie sadzili je dla ludu Sigrun, wierząc, że stawiają w ten sposób bramy między światami.

Tutaj zestaw – bramy między światami.

Sadziła w ogrodzie głóg, żeby chronił przejścia między światami.

oraz

Helgi patrzył na jej twarz, nagle znajomą, jakby mieszkała w sąsiedniej wiosce, a może nawet w samej Clairefontaine, jakby widywał ją przy krzakach głogu rosnących w ogrodzie.

Tutaj zestaw – krzaki głogu w ogrodzie.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Dzięki, Sagitt – i za miłe słowa i uwagi :) Te powtórzenia to trochę celowo – takie wagnerowskie leitmotivy, choć to lepiej działa w piętnastogodzinnym cyklu operowym niż krótkim opku ;) O tych bramach raz mówi on, raz ona – to akurat bardzo celowe, ale j.w.

 

Co do czołgów – bingo. Czołgi. I samoloty. Ale równie dobrze mechy i sterowce. Co kto woli, świadomie jest to niedookreślone. Bo wprawdzie inspiracja, a i lokalizacja wiąże się z wojną francusko-pruską 1870/71, to chciałam, żeby był tu pewien uniwersalizm, więc to jak najbardziej można czytać jako zapowiedź/wizję I wojny światowej. A z kolei w ramach jednego z moich uniwersów to mogą być takie mniej więcej steampunkowe mechy.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki, Sagitt – i za miłe słowa i uwagi :) Te powtórzenia to trochę celowo – takie wagnerowskie leitmotivy, choć to lepiej działa w piętnastogodzinnym cyklu operowym niż krótkim opku ;) O tych bramach raz mówi on, raz ona – to akurat bardzo celowe, ale j.w.

Co do mówienia przez różne postacie, to zauważyłem. Nie powiem, żeby mi się to jakoś niesamowicie gryzło, aczkolwiek zwróciłem na to uwagę.

No właśnie, na niecałe dwadzieścia tysięcy znaków to dość sporo, lecz teraz rozumiem zamysł. ;)

Co do czołgów – bingo. Czołgi. I samoloty. Ale równie dobrze mechy i sterowce. Co kto woli, świadomie jest to niedookreślone. Bo wprawdzie inspiracja, a i lokalizacja wiąże się z wojną francusko-pruską 1870/71, to chciałam, żeby był tu pewien uniwersalizm, więc to jak najbardziej można czytać jako zapowiedź/wizję I wojny światowej. A z kolei w ramach jednego z moich uniwersów to mogą być takie mniej więcej steampunkowe mechy.

Ten uniwersalizm wiele tłumaczy – przeczytałem przedmowę, lecz z uwagi na porę dopiero dotarło, że tam też zostało wspomniane o „dowolnej wojnie”. :P

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Ciekawy tekst. Dość ciepły, chociaż opowiada o śmierci. Może to miłość go ogrzała.

Nie spodziewałam się takiego zakończenia, więc zaliczyłam twist. Kto by pomyślał, że w walkirii nagle obudzi się śmiertelność. Co laicyzacja robi ze światem. Bóg umarł, ale nikt nie sądził, że ten. ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finklo, cieszę się, że zakończenie zaskoczyło :)

 

Kto by pomyślał, że w walkirii nagle obudzi się śmiertelność.

W sumie Wagner pomyślał, bo w finale “Walkirii” Wotan odbiera Brunhildzie nieśmiertelność za nieposłuszeństwo ;) Choć potem w finale “Zmierzchu bogów” ona jest taka jednak trochę bardziej niż ludzka.

Oraz myślę, że bogowie gdzieś siedzą i liżą rany.

http://altronapoleone.home.blog

Nie będę tutaj po kolei omawiał poszczególnych elementów, bo przy tej konstrukcji opowiadanie nie ma to większego sensu. To nie jest tekst, od którego oczekiwałbym wartkiej akcji, złożonej fabuły czy zaawansowanego światotwórstwa, więc i nie widzę powodów (oraz sensu), by w komentarzu do tych elementów nawiązywać. Skupię się na tym, czego mogę i powinienem oczekiwać, bo siłą rzeczy w oparciu o to powinienem ocenić tekst.

Dobra, bez przynudzania.

Zacznę od wprowadzenia. Wprowadzenie ujęło mnie jedną rzeczą. A mianowicie: mimo że jest to tekst w dużym stopniu oparty na mitologii, to jednak w żadnym stopniu znajomości tej mitologii nie wymaga. Te wszystkie wzmianki o sali biesiadnej, uchodzeniu życia, w końcu to „Przyszłam po ciebie” sprawiają, że bardzo łatwo załapać o co chodzi, o czym mowa i niechby nawet nie kojarzyć Sigrun, nie powinno to wpłynąć na odbiór lektury. Można pomyśleć, że to drobiazg, a jednak moim zdaniem bardzo istotny i fajnie, że wykorzystujesz mitologię w taki bardzo przystępny dla czytelnika sposób.

Pisałem o tym, czego od tekstu oczekiwać raczej nie wolno. Teraz wypadałoby skupić się na tym, czego oczekiwać należy.

Wiadomo, że jedną z kluczowych spraw będzie język. Tak naprawdę to, czy odpowiednio go wyczujesz będzie chyba determinowało odbiór Twojego opowiadania. To taki rodzaj tekstu, którego punktem docelowym wcale nie jest wyobraźnia (choć oczywiście wypadałoby, żeby o nią zahaczył). Ona ma być w pierwszym rzędzie „wyczuwalnym”. Musisz, poprzez słowa, zawrzeć w nim taki subtelny mikroklimat, nie nazbyt mocny, ale wyczuwalny. Bo z drugiej strony to nie jest też opowiadanie, które ma targać emocjami. Które musi czytelnika mocno poruszać. Ono plasuje się gdzieś w miejscu, w którym oczekujemy lekkiej, szalenie subtelnej warstwy emocjonalnej. Takiego zaledwie „dotknięcia” tekstu poprzez odpowiednie słowa odrobiną smutku, tęsknoty, rozczarowania, może także nadziei i melancholii. No i zmierzając w końcu do sedna: czy tutaj to jest?

Próbując sobie odpowiedzieć na to pytanie zwróciłem uwagę na jedną rzecz. Ową cieniutką warstwę emocjonalną tworzysz bardzo oszczędnymi słowami. To dość nietypowe jak na ten rodzaj tekstu. Nie ma szczególnie wielu metafor czy porównań, szukania kwiecistych słów. A jednocześnie potrafisz przy pomocy tych oszczędniejszych słów na odpowiedni poziom subtelności – chyba akurat taki, jakiego bym po tym tekście oczekiwał. Tę subtelność czuć zarówno w opisach obrazów jak i uczuć. I wiesz, niby mógłbym tłuc na ten temat następne akapity, ale skoro potwierdziłem, że język – ten jeden z elementów kluczowych w opowiadaniu – bardzo ładnie i sumiennie wywiązuje się z powierzonych mu zadań, to może przejdę do drugiego elementu-klucza, żeby nie przeciągać opinii.

Po drodze obowiązkowo kwestie techniczne. Stwierdzono obecność powtórzenia (dwa razy „nadzieja” w jednym zdaniu), co jest „grzechem” niewielkim i raczej nie wpłynie na ocenę tekstu. Znaleziono także jedno zdanie ucięte:

Kim jesteś? – zapytał pięknej i władczej kobiety, która pochylała się nad nim z najlżejszym cieniem

uśmiechu na ustach, choć w jej oczach .

Zdaje się, że później zostało to poprawione, tym nie mniej (zgodnie z zapowiedzią) oceniałem opowiadanie w pierwotnej formie. ;)

No to docieramy do drugiego kluczowego elementu. Tutaj miałem mały problem, żeby go odpowiednio nazwać. Z początku chciałem napisać o tempie, ale to będzie błąd. Będzie błąd, ponieważ tempo opowiadania na całej przestrzeni jest równe i tutaj nie ma się czego czepiać. Ta historia sunie sobie powolutku, odpowiednio do konwencji, tak, by czytelnik mógł czuć ową cieniutką warstwę emocjonalną i lekki, subtelny klimacik, o którym już wcześniej pisałem.

A zatem ostatecznie ten drugi kluczowy element nazwę długością opowiadania. Wiadomo, że nie może być ono zbyt krótkie, żeby wspomniane wyżej warstwy czytelnik miał szansę wyczuć. Nie może być też jednak zbyt długie – wtedy z kolei te warstwy mogłyby czytelnikowi spowszednieć (a co za tym idzie, przestałyby odpowiednio działać), a tekst ze względu na swoją charakterystykę nie może sobie przecież pomóc wtedy fabułą czy światotwórstwem.

Oceniając długość tekstu podzieliłem go na trzy części. A właściwie tekst sam mi się podzielił. ;) Mnie przychodzi tylko wyjaśnić dlaczego.

Część pierwsza wypada bardzo fajnie. Historia powolutku zmierza sobie do przodu, delikatnym, bardzo subtelnym językiem bardzo przyjemnie wprowadzasz nas w atmosferę opowiadania.

Natomiast po pierwszych kilku tysiącach znaków ma się takie poczucie, jakby tekst zupełnie stanął w miejscu. Jakbym był (wraz z bohaterami) wciąż w tym samym punkcie i widział oraz czuł dokładnie to samo. Generalnie ta środkowa część zajmuje w moim odczuciu za dużo w stosunku do tego, co wnosi do opowiadania i jego odbioru. I celowo piszę od odczuciu, bo ja właśnie nie czułem ani niczego nowego, anie też wiele nowego się z tego fragmentu nie dowiedziałem. Powodowało to też u mnie mały mętlik, bo nie byłem już pewien, czy to niedopowiedziane opowiadanie i z tego fragmentu mam sobie wyciągnąć coś więcej sam, czy może jednak historia stanęła. A ponieważ niebawem wszystko ruszyło ponownie i wskoczyło na właściwe tory (to nazwałem częścią trzecią), wiem już teraz, że w owej drugiej części pojawił się przestój (poczucie, że w kółko czytam mniej więcej o tym samym).

Omówiwszy te dwa elementy mogę już w zasadzie zmierzać do podsumowania. Oczywiście może się pojawić pytanie: jak to, tylko dwa kluczowe elementy? A co z bohaterami? Co ze światami i „przestrzenią” pomiędzy nimi? To nie jest ważne?

Ano wiadomo, że jest ważne. Tyle że w moim odczuciu wszystko to zawarte jest przy omówieniu języka. Jeżeli piszę, że język jest odpowiednio subtelny i obrazowy, a sam tekst wypada pod tym względem bardzo dobrze, to siłą rzeczy odnosi się to również do kreacji bohaterów, opisu ich sytuacji oraz obrazów i emocji w tekście. Te elementy oceniam jednakowo dobrze.

Podsumowując. Tekst jako całość oceniam dość wysoko. Napisany subtelnie, z odpowiednim wyczuciem, punktuje tą omawianą warstewką emocjonalną i „mikroklimatem”. Natomiast jedyną wyraźną wadą wydaje mi się to, że tekst jest trochę za długi w stosunku do swojego potencjału. W pewnym momencie ma się takie poczucie, jakby tekst osiadł i to, co miało powolutku sunąć do przodu, zakręciło się w miejscu, budując w gruncie rzeczy to, co już wszyscy czujemy, rozumiemy i wiemy dobrze.

Dopisek po ustaleniu wyników: o włos od wyróżnienia.

Podziękował za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Pięknie piszesz. Czytałam “jednym tchem”. Tylko tyle, bo w tych kilkudziesięciu komentarzach już zaczynamy się powtarzać. Ja mogłabym zacytować ten “Plastyczne, zmysłowe, uwodzicielskie…” Pozdrawiam :)

Po Portrecie Najjaśniejszego Pana, który odrzucił mnie początkiem, jak ożywcze tchnienie ten tekst. Dzięki

Tak, to bardzo ładne. Może śmiesznie, ale skojarzyło mi się z “Córą lodowego olbrzyma” Howarda. Tylko że tutaj mamy nastrój liryczny-romantyczny, a tam bardziej… barbarzyński.

:)

Tłumaczenie wiersza co najmniej zgrabne (właściwie to już kiedyś je widziałem na Twojej stronie). Musiałem przeczytać parę razy, żeby poczuć rym i rytm. Nawet na głos czytałem. I teraz mi się podoba. Natomiast przekład Ostrowskiej (https://pl.wikisource.org/wiki/%C5%9Api%C4%85cy_w_kotlinie_(Rimbaud,_1911)), który znałem wcześniej, kupił mnie od razu. Być może gra tu rolę efekt pierwszego kontaktu.  

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka