- publicystyka: I Ty możesz psuć rynek wydawniczy, czyli co się dzieje, kiedy mnie nie słuchacie

publicystyka:

recenzje

I Ty możesz psuć rynek wydawniczy, czyli co się dzieje, kiedy mnie nie słuchacie

„Idee i wartości w europejskim dziedzictwie aksjologicznym” R. A. Podgórski

Kęty 2023, Marek Derewiecki (tom CIX serii FUNDAMENTA Studia z historii filozofii)

 

Cytat z dzieła masakrowanego, żeby nie było, że sam nie chciał (interpunkcja oryginalna)

 

Podobnie jak on [Bertrand Russell] usłyszałem, od wielu ludzi, że miernoty uczelniane oceniają ludzi wybitnych dlatego, że sami nic nie potrafią. Najtrudniejsze jest jednak to, że nie rozumieją, co oni piszą, bo mają bezproduktywny umysł. Taką opinię usłyszał kiedyś Bertrand Russell i taką opinię usłyszałem ja. Dlatego ta książka nie jest dla tych miernot, którzy niewiele rozumieją, a matura jest dla nich wybitnym osiągnięciem naukowym, tylko dla studentów, bo oni jak chcą potrafią myśleć!

 

Tym razem poznęcam się nad książką. Autentyczną, wydaną w twardej okładce książką, za którą zapłaciłam ciężkie pieniądze – i nie było warto. Nie jest to, co prawda, fantastyka (choć związek z rzeczywistością ma raczej słaby), tylko dzieło naukowe. Pretendujące do naukowości. Dofinansowane przez „organizację zbiorowego zarządzania prawami autorskimi do utworów naukowych” (jakby nie miała co robić…).

 

Przy okazji przypominam, że schadenfreude jest uczuciem niskim.

 

Czemu to kupiłam?

 

Ano, z naiwności. Chciałam, mianowicie, czegoś się dowiedzieć o dziedzinie, w której powinnam być kompetentna, a nie jestem. Zaniedbałam przy tym sprawdzenia nazwiska Autora w Internetach (co zdradziłoby, że on też niekoniecznie jest, skoro wykłada nie filozofię czy etykę, ale socjologię, i to na uczelni nie cieszącej się specjalną renomą), co niniejszym przyznaję. Zawierzyłam tutaj wydawnictwu, które tak na co dzień drukuje książki zupełnie wartościowe, mimo przedziwnej interpunkcji i kwiatków translatorycznych. I zawierzyłam mu w takim stopniu, że zamówiłam książkę bezpośrednio przez stronę internetową owego wydawnictwa, nie przejrzawszy dzieła.

 

Gdybym przejrzała, zauważyłabym może takie sygnały, jak cytat otwierający podpisany nazwiskiem Autora (nawet dwa! Oba wspaniale patetyczne i godne poety. Takiego świeżynkowego poety z NF) czy przedmowa zaczynająca się, jak następuje:

 

Szanowni Państwo.

Oddaję w Państwa ręce monografie (sic!) o wyjątkowych walorach, które wpłynęły na rozwój kultury europejskiej.

 

Ale nie przejrzałam. Nie zauważyłam. Chyba głupia jestem.

 

Czemu się rozczarowałam?

 

Że interpunkcja woła o pomstę do nieba (przecinki między podmiotem a orzeczeniem…) – pal sześć. Redaktorka była zmęczona, korektorka nawet bardziej (bo to ta sama pani… co na to Inspekcja Pracy?), trudno. Że są błędy gramatyczne – to gorzej. Gramatyka świadczy o umysłowej konstytucji nadawcy komunikatu. Ale i to mogłabym przecierpieć, gdybym dostała sensowną informację, przedstawioną w sposób uporządkowany. Nie dostałam. Poczułam się, nie przesadzam, Franciszką Kociokwik, a może nawet prorokiem (czy woda sodowa jest zaraźliwa?), bo przypomniało mi się dzieło, które w Tryptyku terapeutycznym zmyśliłam. Przysięgam, że zmyśliłam. A ono istnieje.

 

Ale, w przeciwieństwie do Autora, ja uzasadniam swoje opinie. Do roboty.

 

„Przedmowa” zapowiada tom drugi i trzeci, ten ostatni poświęcony Wielkim Ideom Autora, cytat:

 

W tomie trzecim przedstawię autobiografię aksjologiczną pod tytułem „Aksjologia Głębi”, która stanowi moje własne preferencje aksjologiczne.

 

Ekhm. Błąd kategorialny: autobiografia nie stanowi preferencji (czyli nimi nie jest). Zresztą, o ile wiem, przedmowa nie do tego służy – funkcje jej właściwe (przedstawienie materii pracy i zastosowanej w niej metody) pełni tu „Wstęp”. We „Wstępie” Autor zapowiada:

 

  1. że będzie analizował filozoficznie różne koncepcje z dziedziny aksjologii (którą wymienia obok „filozofii wartości”, nie jako jej inną nazwę)

  2. że jego celem jest „opisanie-analiza treści historii aksjologii, w sposób wyjaśniający, a często nawet normatywny”

  3. że metodologicznie opiera się na filozofii analitycznej – tu usłużnie (i prawdziwie...) wyjaśnia, że jednym z założeń tejże jest posługiwanie się precyzyjnym, jasnym językiem (naprawdę nie mam siły przepisywać tego wszystkiego, ale kwiatki będą, a co)

  4. że będzie się odwoływał do badań historycznych

  5. że Struktura książki jest systematycznym wykładem, który stanowi logiczną całość o podbudowie historycznej, na którą składają się teksty filozoficzne reprezentujące omawianą myśl aksjologiczną. Strona 11

  6. że w pierwszym rozdziale zamierza pokazać „jak ogromne znaczenie w życiu ma własna konstrukcja dobra” na przykładzie starożytnych Greków (okej, myślę sobie, trochę dziwnie…)

  7. w drugim rozdziale zajmie się chrześcijaństwem, głównie patrystyką, i godnością człowieka

  8. w trzecim – Akwinatą i renesansem, oraz oświeceniem i utylitarystami

  9. w czwartym przejdzie do XIX i początku XX wieku, uwzględniając też polskich filozofów (szkołę lwowsko-warszawską i jej następców)

  10. w piątym omówi własne koncepcje

  11. w szóstym „zostanie pokazana filozoficzna dekonstrukcja aksjologiczna w społeczeństwie wiedzy” (nie, ja też nie wiem.)

  12. i że w takiej krótkiej książce nie da się streścić całej historii aksjologii (really).

Swoją drogą, proste zerknięcie na spis treści ujawnia, że rozdziałów jest w rzeczywistości siedem, a ich treść niezupełnie taka, jaką zapowiada Wstęp: w pierwszym mamy faktycznie Grecję i Rzym, w drugim – Średniowiecze od patrystyki po Akwinatę i dalej, plus trochę renesansu, w trzecim – renesans z Oświeceniem i Kanta, w czwartym kantystów aż po Hegla i utylitaryzm, w piątym początki XX wieku włącznie z XIX-wiecznym Nietzschem i Dostojewskim, w szóstym – Polaków (od socjologizującego Znanieckiego do metafizyka sztuki Ingardena), a w siódmym – współczesność. Czyli – układ książki jest z grubsza chronologiczny. Z grubsza, bo późniejsze rozdziały cofają się do Oświecenia (to akurat nie błąd, chociaż nie wiem, dlaczego nie można było tekstu uporządkować od razu problemowo).

 

Natomiast zdanie „Struktura książki jest systematycznym wykładem, który stanowi logiczną całość o podbudowie historycznej, na którą składają się teksty filozoficzne reprezentujące omawianą myśl aksjologiczną.” nie odnosi się do tej książki. Tak, jest niepoprawne (co to jest struktura, drogi Autorze?), ale poza tym – nieprawdziwe.

 

Systematycznego bowiem wykładu – nie wykryłam. Wykryłam sporo suchych wyliczeń (ot, trzy linijki nazwisk filozofów, czasem niefilozofów – co ma Norman Davies do wiatraka? które mają ilustrować zagadnienie) i pospiesznych streszczeń – większa część książki składa się z takowych, tak skompresowanych, że nonsensownych. Przypomina to trochę rozmaite małe encyklopedie, spisujące wszystkie ważniejsze stanowiska epoki – ale małe encyklopedie są brykami dla studentów. Autor, przypominam, zapowiedział analizę poglądów historycznych, ich wyjaśnienie – czyli chyba omówienie? Tego nie stwierdziłam. Autor stara się z tej obietnicy wywiązać w pierwszych częściach książki (omawiając starożytność), ale później rezygnuje i tylko wymienia te poglądy, pospiesznie, zasypując czytelnika masą terminów fachowych (nie zawsze użytych zgodnie ze znaczeniami, których mnie uczono):

 

s.167 (interpunkcja oryginalna): Wiedeńska Szkoła Franza Brentana została uformowana w II połowie XIX wieku. Ruch myśli aksjologicznej (?) zyskał miano brentanizmu, co wiązało się naturalnie z nazwiskiem twórcy duchowego tego nurtu filozoficznego (doprawdy?). W okresie wyłaniania się Szkoły (sic!) Brentana, ogólna sytuacja filozofii kontynentalnej, w tym także niemieckiej, była złożona i intelektualnie powikłana. Minęło już wprawdzie nasilenie klasycznego idealizmu i filozofii spekulatywnej, ale zaczęły się formować oraz ścierać ze sobą nowe doktryny i nowe poglądy filozoficzne. Na czoło wysunęły się różne odłamy pozytywistyczne, kierunki krytyczne, doktryny materialistyczne, neotomistyczne i scjentystyczne.

 

I tak dalej. O pozytywizmie i scjentyzmie Autor mówi jeszcze w rozdziale siódmym, zawracając do Comte’a. Ale nie mówi nic szczególnie zrozumiałego.

 

Na pewno nie stwierdziłam „analizy normatywnej”, czyli wyznaczającej to, jak być powinno. Bo w sumie – jak być powinno? I jak to wywnioskować na podstawie tego, jak jest? Analitycznie? Nie jestem w stanie znaleźć w wywodzie żadnej nici przewodniej, żadnego logicznego wątku – Autor skacze z kwiatka na kwiatek (s. 26):

 

Po pierwsze, Sokrates definiował cnotę następującymi terminami (błędnie użyte „definiować”!): wiedza, roztropność (albo rozsądek), mądrość, nauka. Przeważnie używamy słowa wiedza, nawiązując do Platona i wieloletniej tradycji. Ksenofont używa słowa mądrość, zaś w arystotelesowskiej krytyce Sokratesa spotykamy słowo rozsądek, rozwaga lub roztropność (słowa!) Co Sokrates określał tym terminem? Wiedza to nauka (wieloznaczne!) o wartościach moralnych. Jest to właściwy osąd o hierarchii dóbr moralnych poprzez odwoływanie się do sensu i celu ludzkiego życia (niegramatyczne i mało sensowne), dlatego Sokrates odwołuje się do techne jako umiejętności dobrego życia. Zdaniem Sokratesa trzeba być odważnym, by dobrze żyć. W Protagorasie Sokrates ukazuje, jak odwadze musi towarzyszyć mądrość.

 

Jeśli ktoś to zrozumiał, dam mu konia z rzędem (szydełkowego). „Techne” to po grecku sztuka – także sztuka dobrego życia, i owszem, Sokrates (a naprawdę Platon) zajmował się tym zagadnieniem – ale ogólnie to słowo oznacza umiejętność, sztukę właśnie. Zajmował się też naturą cnót i tym, czy one naprawdę nie są aby wszystkie jedną cnotą, ale jak to wynika z poprzedniego zdania? Dalipies, nie wiem.

 

Na stronie 64 mamy sześciolinijkowy instruktaż, jak zostać stoikiem, żywcem wyjęty z któregoś z popularnych poradników: pisany w drugiej osobie, wyróżniony typograficznie, kiedy nic innego nie jest w ten sposób wyróżnione, i zupełnie z innej bajki. Jakby Autor nagle (na pięć minut) zmienił zdanie co do rodzaju książki, którą chciał napisać. Równie dziwne jest wyróżnienie wielkimi podtytułami zagadnień na s. 139 (przy omówieniu Kanta).

 

Wywód o Kancie, skoro już przy tym jesteśmy, wydał mi się bardzo mętny i co najmniej nielogiczny, a przy tym niezgodny z tym, co mi o Kancie wiadomo (s. 139):

 

Jego idea przewodnia wydaje mi się być następująca (pustosłowie): wartościowym lub dobrym jest przedmiot, w stosunku do którego podmiot może (wyróżnienie moje) zająć pozytywne stanowisko poparcia czegoś, poszanowania, aprobaty itd. krótko mówiąc – może mieć wobec tego przedmiotu pozytywne nastawienie. Za bezwartościowe należałoby wtedy uznać coś, w stosunku do czego podmiot zająłby stanowisko pogardy, dezaprobaty itd. krótko mówiąc – może mieć wobec tego negatywne nastawienie.

 

Otóż – to jest, jeśli zinterpretujemy powyższe zdania nieżyczliwie, po prostu nieprawda (Kant był jak najdalszy od relatywizmu), a jeśli będziemy życzliwi, to mamy tutaj poglądy Kanta tak skompresowane i streszczone, że przestają być poglądami Kanta. Podmiot może sobie zająć dowolne stanowisko wobec dowolnego przedmiotu, i to nie nadaje przedmiotowi immanentnej wartości, bo przecież różne podmioty mogą ten sam przedmiot lubić albo nie lubić w różnym stopniu. Rozumiem, że „może” (teraz jestem bardzo życzliwą interpretatorką!) oznacza tu nie tyle możliwość, co przyzwolenie. Ale Autor nie jest Humptym-Dumptym.

 

Na stronie 318 mamy angielski wtręt, który wstawili chyba kosmici – nie ma odrobiny sensu: Fakty stanowią drugą kategorię przedmiotów rozumu ludzkiego i nie dają się dowodzić are not ascertained.

 

O filozofach, o których miałam nadzieję się czegoś dowiedzieć (np. Meinongu, Brentanie, Elzenbergu) nie dowiedziałam się niczego.

 

Sporo się natomiast dowiedziałam o poglądach Autora, które mnie nie interesowały, a im bliżej końca książki, tym ich było więcej. Kiedy czytam w dziele naukowym, że (s. 171) Moim zdaniem w zjawiskach emocjonalnych zasada ta (wyłączonego środka) nie powinna być stosowana. chciałabym poznać jakieś uzasadnienie. Albo chociaż rozwinięcie tej myśli, bo po pierwsze, zasada wyłączonego środka dotyczy sądów, nie uczuć (więc po co to zaznaczać?), a po drugie – czyjekolwiek osobiste zdanie, niepoparte niczym, nie może pretendować do naukowości. Narzekania Autora na świat współczesny (tak, ja też uważam, że ludzie to wuje, ale rzucanie na nich gromów jest kontrproduktywne), podobnie jak jego narzekania na kler (również ten średniowieczny, dlaczegoś) i nawet na marksizm, na który sama czasem psioczę, znajduję nieodpowiednimi. Takie rzeczy udostępniamy światu w felietonie. W dziele naukowym nie ma miejsca na uczucia oraz sympatie autora, choćby najsłuszniejsze. Żeby nie być gołosłowną (s. 206):

 

Menelstwo oparte na kulcie pieniądza narzuca pewną perspektywę życia, w której rządzi bezmyślność i kult rozrywki. To tylko jedno zdanie dłuższego, hmm, wyzewnętrznienia się autorskiego. Nie chciałabym tutaj sama się wyzewnętrzniać, ale dzieło naukowe nie ma prawa rzucać obelg na nikogo, nawet zasadnych. To prawo jest zarezerwowane dla felietonów.

 

W ogóle miejscami mam wrażenie, że czytam spisane ze słuchu notatki z wykładu, bez opracowania – wszystkie pomyłki wykładowcy, jego hermetyczne żarciki i osobiste wtręty zostały utrwalone z myślą o studencie, który po dwudziestu latach odczyta je z łezką w oku – ale ja tym studentem nie jestem. Ja tu przyszłam po wiedzę, nie po wspomnienia.

 

Wywód o Schelerze (s. 214-21) jest w ogóle niezrozumiały i nie podejmuję się go interpretować. To samo mogę powiedzieć o całości rozdziału piątego. Próbka (s. 229), interpunkcja oryginalna:

 

Etyka pełni rolę zrozumienia wartości moralnych. Dlatego jak słusznie zauważono, Lavelle choć był wrażliwym moralistą, nie podjął się systematycznej refleksji nad moralnością. Lavelle w ostatnim dziele „Traité des valeurs” opisał swoją teorię wartości nie tylko jako uzupełnienie poglądów metafizycznych, lecz starał się stworzyć podręcznik rozumiany jako syntezę (sic!) omawiającą różne kierunki w filozofii wartości.

 

Styl całości jest niezręczny (poniżej wybór kwiatków), metafory godne świeżynki. Tekst naukowy w ogóle nie potrzebuje metafor, poza tymi kilkoma utartymi. Bieda w tym, że i te utarte Autorowi się mylą: w rozdziale siódmym nurty nadają oblicza, a kierunki – filozoficzne, więc metafora jest piętrowa – stanowią sieć.

 

Bardzo bym chciała mieć czas, siły i kompetencje do szczegółowego omówienia wszystkich wad tej książki – ale nie mam. Zresztą – tutaj zajmujemy się fantastyką, nie literaturą naukową (o której to naukowości, jak wiadomo, świadczy otrzymany przez autora grant). Ale piszącej tę recenzję przyświecał jeszcze jeden cel, poza wyżyciem się. Cel wychowawczo-kaznodziejski.

 

Otóż. Kochane świeżynki! Drodzy wyjadacze! Tak, to prawda. Możecie wydać książkę pełną błędów, źle napisaną, nawet całkiem głupią, i nawet na niej zarobić (szczególnie, jeśli dostaniecie dofinansowanie). O ile znajdziecie wydawcę (albo zainwestujecie sami) – wolno Wam. Ale zważcie tego konsekwencje.

 

Rozpowszechniając złe pisanie, zniechęcacie do czytania. Zniechęcacie do kupowania książek (bo ja, na przykład, nie zamierzam już kupować bez przejrzenia). Czytelnik ma do dyspozycji ograniczony czas i (niestety!) ograniczone fundusze, a jeśli się przekona, że książki nie są warte czasu i pieniędzy, jeśli jedna, druga, trzecia okaże się bełkotem, to przestanie je kupować.

 

Może nie książki w ogóle (to zależy od czytelnika), ale Wasze – na pewno. Wydacie jedną, dwie, może trzy i koniec. Zostaniecie jak podstarzała gwiazdeczka filmowa, nie rozumiejąc, dlaczego nikt już o Was nie pamięta.

 

A to jest przykre. Ale jeśli nie będziecie szanowali czytelnika – to może na to zasługujecie?

 

Kwiatki

 

podtytuł bibliografii na początku i na końcu książki: „Ważniejsze publikacje zawarte w monografii” (jakoś nie zauważyłam, żeby to była antologia… cytatów jest trochę przy starożytności, ale dalej już niewiele).

 

pierwsze zdanie (s. 17): „Europa to kontynent z długą historią wspólnej samoświadomości.”

 

s. 33: „Idea jest zasadą formy, dzięki której to, co istniejące, jest uzasadniane w swoim byciu dobrym, idea może jednak tylko o tyle oddziaływać, o ile sama jest reprezentantką idei najwyższej, tj. idei dobra.” Czyli tak: idea to podstawa czegoś, co usprawiedliwia dobroć tego, co uczestniczy w idei? Chyba?

 

s. 161: „Uczucia są jakościowo zróżnicowane i dlatego Meinong uważa, że źródłem różnorodności uczuć jest ich klasyfikacja psychologiczna, u podstaw której stoi piękno.” Czyli, skoro uczucia są różne, to…. Yyy… są różne, bo są różne?

 

s. 171: „To samo niemiecki uczony mówi o słuszności aktów emocjonalnych, ponieważ jego zdaniem spełniając akt miłości, który z spostrzeżeniu wewnętrznym prezentuje swoją słuszność, stanowi akt przedmiotowy, o którym możemy powiedzieć, że jest dobrem.” O czym możemy powiedzieć, że jest dobrem? W poprzednim zdaniu był „sąd” (który nie spełnia żadnych aktów) i „gwarancja” (jak wyżej).

 

s. 242: „Nowożytność zbudowała przyczynowo-skutkową rzeczywistość, w której rozum stał się Absolutem zastępując Boga.” Pomieszanie z poplątaniem…

 

s. 255: „Florian Znaniecki przepięknie pisał bardzo ekskluzywnym językiem, ale pozostaje nieznaną osobą w świecie aksjologicznym.” Podkreślenie moje. „Ekskluzywny”, drogi Autorze, znaczy „wyłączający”, „wykluczający” – ekskluzywny klub to taki, do którego byle kogo nie wpuszczają. „Ekskluzywny” w sensie „elegancki” jest ciągle jeszcze nadużyciem.

 

s. 257: „Jest to zarazem kategoria wartości, która zdaje się budzić najwięcej kontrowersji, ponieważ wywołuje spory dotyczące tego, jak właściwie należy rozumieć ją i jej znaczenie dla całości systemu.” Masło jest zwykle zrobione z masła. P. tutaj: https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842860

 

s. 265: „Doświadczać tej oceny Elzenberga (oceny człowieka pożądliwego jako ubogiego duchowo, T.) to doświadczać własnych małych i dużych form hedonizmu, który daje satysfakcję przez formę przyjemności, ale dewaluuje człowieka, który mozolnie buduje strukturę aksjologiczną własnego człowieczeństwa, deprecjonując ludzkiego ducha.” Wszyscy zrozumieli?

 

s. 319: „Dążono w ten sposób, aby scjentyzm reprezentował adekwatne do odebranej percepcji zmysłowej odpowiedniej formy językowej.” Gdyby ktoś wątpił w to, co powiedziałam wyżej o wywodach Autora na temat scjentyzmu.

Komentarze

Wprowadziłam poprawkę typograficzną i zlikwidowałam powtórzony “poradnik” (metodą zamiany jednego “poradnika” na “instruktaż”).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Znaczy, nie należy ufać nawet ‘porządnym’ wydawnictwom i nie kupować kota w worku. :)

A na NF najpierw przeczytać kilka komentarzy do dłuższego ‘dzieła’ i potem czytać tekst albo nie. :)

Ciekawe bardzo, ale konkluzja jest taka, że to Ty psujesz rynek, kupując takich głupoli!;)

Lożanka bezprenumeratowa

Już więcej nie kupię XD A klyjęt niewinny jako ta lelija, bo klyjęt ma zawsze rację (zwłaszcza, kiedy nie pamięta, co powiedział parę godzin wcześniej i uparcie twierdzi, że powiedział coś innego – tak, proszę pani :D).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Łomatkojedyna!

Nie kupię. Na pewno nie kupię dzieła owego autora, które w Twej recenzji obrazuje najpełniej Drugą Konkluzję Kartezjusza. Znaczy – Non cogito, sed sum!

Brrrrrr!...

Już tylko spokój może nas uratować

Czyli komuś się to chociaż przydało...

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja też nie kupię (nie twierdzę, że zamierzałam, ale możesz mnie zaliczyć do tych, którym się przydało) ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka