Kurczak Sethruś nie lubił kotletów, zaś wyjątkowy lęk budziły w nim wszelakie wariacje na temat bitek drobiowych. Jego lekka psychoza nie wzięła się znikąd. Otóż dawno temu, kiedy pływał jeszcze w bezpiecznej przystani jajka, otoczony zbawienną skorupką gwarantującą beztroskę i bezpieczeństwo, usłyszał, jak pewna dorosła kura gdakała, że cały drób żyje tylko po to, żeby w przyszłości stać się posiłkiem dla człowieka; stać się kotletem. Oj, wyśmiały ją wtedy inne kokoszki; wyśmiały i określiły mianem skończonej kretynki.
– Jeszcze zobaczycie! – krzyknęła wówczas kurza wieszczka.
Od tamtej pory na zebraniach Koła Niosek trwają spory, co mieszkańcy kurnika mieliby zobaczyć, bo wieszczka, po wygłoszeniu enigmatycznego proroctwa, zniknęła pochwycona ludzką dłonią i słuch po niej zaginął. Wtedy mroki tajemnic i lęków zakradły się do serca Sethrusia i zatruły krew spokojnie płynącą.
*
Kurnik znajdował się przy starym przedszkolu gminnym, które pamiętało jeszcze okres głębokiego Peerelu. Kiedyś było to miejsce piękne, wypełniające jego mieszkańców dumą. To były czasy: pracy, poświęcenia i godnego życia; czasy, w których kury znosiły jaja na wyścigi, przekraczając dozwolone przez naturę normy nawet o kilkaset procent, narażając się na odwapnienie i łamliwość kurzych stopek. Nioski-stachanowcy, jak mówiono o nich kiedyś. Nioski-stachanowczynie, jak poprawiłyby dzisiejsze kokoszki-aktywistki.
Idylla nie mogła jednak trwać wiecznie. Kurnik podupadł wraz z systemem, podobnie jak obyczaje. Nikomu nie chciało się nic robić, bo i po co. Wydajność spadła adekwatnie do motywacji, a do pobliskiego przedszkola zaczęły przychodzić dzieciaki już nie takie jak dawniej. Kiedyś – powiadały najstarsze kury – dzieci były grzeczne, szły się uczyć, a teraz to im tylko zabawa i dupy w tych pustych łbach się kolebią!
*
Lato przeminęło jak zwykle zbyt szybko i jesień ozłociła okolicę. Dym z palonych liści snuł się po polach, przyjemnie łechcząc nozdrza. W tak pięknych okolicznościach przyrody, grząską drogą, zmierzał właśnie do przedszkola mały Michaś. Chłopczyk siedział na furmance wpatrując się w ekran smartfonu. Jego przyjaciel Koń znał drogę na pamięć, lecz czemu się dziwić, skoro trasa z Michasiowej chałupy do przedszkola była krótsza niż ćwierć kilometra? Mimo to, maluch nigdy nie chodził tam pieszo, jego tata bał się bowiem, że syn może zabłądzić na prostej drodze. Ojciec miał powody do obaw – już kiedyś owoc jego chuci zgubił się we własnym domu i trafił przypadkiem do spiżarni. Potem, przez następne miesiące, Michaś mówił niewiele, a jeśli już mu się to zdarzyło, zadawał kłopotliwe pytania na temat miejsca pobytu babci.
Koń zwany przez Michasia pieszczotliwie Koniem, zatrzymał się przed budynkiem przedszkola. Pod płotem, niezauważony przez nikogo przycupnął, starając się opanować własne lęki, kurczak Sethruś.
– Ihaaa, ziom, no wychodź już, młody – przemówił Koń. Chłopak nie odpowiedział; siedział zamyślony wpatrując się w niewielki ekran. – Ziom. – Koń nie dawał za wygraną. – Co się z tobą dzieje?
– Ech, życie mnie dopadło – odpowiedział pięciolatek. – Jest u nas w grupie taka dupa, Karolina. No mówię ci stary, wyjebana w kosmos. Wszystkie chłopaki na nią lecą, ale ona się z żadnym całować nie chce, a i macać niechętnie się daje, o grze w słoneczko to już w ogóle nie ma co wspominać. Lubi za to rysować szlaczki. Spytałem więc starego, jak najszybciej lachę wyrwać, ale taką cnotliwą, a on mi odpalił, uśmiechając się durnowato, że najszybciej do serca można trafić przez żołądek i… poszedł recytować jakieś swoje wierszyki o kotletach i tłamszonych facetach. No ludzie, co za siara.
– Ihaaa, twój stary to dziwoląg jest, ale karmi za to fajowo – wtrącił Koń.
– Ano, fajowo, kotlety robi nieziemskie – Michaś potwierdził. – Słuchaj dalej, pomyślałem sobie, że skoro ona lubi szlaczki, a do laski najlepiej się dobrać przez kotlety, to jej machnę taki szlaczek, w którym będzie pełno kotletów.
– Ihaaa, ziom, pomysł zajebioza. – Koń się wyraźnie podniecił.
– No. I narysowałem jej taki szlaczek w kolorowance, o popatrz. – Chłopczyk zsiadł z fury i podszedł do łba przyjaciela, bo mu się najwyraźniej rozmowa z zadem znudziła.
– Spoko szlaczek, pokaż jej i lasencja twoja. – Koń wybałuszył oczy.
– No właśnie już miałem go pokazać Karolinie, jak podeszła do mnie pani, wzięła kolorowankę i zaczęła krytykować: a to tu krzywa kreska, a tu brak kropeczki, a ten zawijas w niewłaściwym miejscu. Kichy mi narobiła.
– Kto? – spytał oburzony koń. – Atilla Actiregulatoris?
– A niby kto inny?
– Ziom – Koń uruchomił tryb mentorski – ty się w ogóle nią nie przejmuj. Baba nie wie, na czym rysowanie szlaczków polega. Tylko kropki i zawijasy potrafi wytykać, ale zajawki żeby ogarnąć całość ni cholery nie ma. Trzeba było jej odpalić, żeby zluzowała pory, bo pieprzy jak potłuczona, joł! A twój szlaczek wymiata, pokażę go kumplom w stajni.
– Ty potrafisz docenić sztukę. Wiesz ile się na tym napracowałem, robiłem nawet risercz, całe półtora minuty!
– Niosko Przenajświętsza – westchnął przysłuchujący się w ukryciu rozmowie kurczak. – Półtorej. Półtorej minuty! Jak ci się dup zachciewa, naucz się wpierw mówić albo bierz się za głuche.
Ty, ty, ty, mały-żółty, cho-no-tu. – Twarz Michasia nabrała rumieńców tak intensywnych, iż można by ją było pomylić – jak nie z burakiem – to chociaż z pomidorem. Kurczak Sethruś zrozumiał swój błąd i zamarł. Serduszko podeszło mu pod sam dziobek i zaczął drżeć. Ośmielił się skrytykować Michasia. Na rżnięcie głupa było już za późno.
– Cho-no-tu się mówi się do ciebie!
Kurczak ruszył; najpierw powoli, jak żółw ociężale, na drżących nóżkach – mozolnie, ospale; lecz w końcu przyspieszył i gnał coraz prędzej i sam już nie wiedział po groma tak pędzi. Zatrzymać się nie mógł, wycofać się szkoda. Zwycięstwo lub śmierć, odwaga i trwoga!
Koń patrzył zdziwiony na szarżującego kurczaczka. On – masa i siła; kurczak – kotletofobia i poprawność językowa. Jaki mógł być wynik takiego starcia? Tylko jeden. Gdy Sethruś był już wystarczająco blisko, Koń od niechcenia machnął kopytem i trafiony kurczak pofrunął na spotkanie przeznaczenia. A niech mnie Nasza Szkapa kopnie! Ja latam! – rozmarzył się Sethruś i była to ostania myśl w jego krótkim życiu, bowiem chwilę później na drodze przelotu pojawił się drewniany, nadgniły słup niskiego napięcia. Siła uderzenia była tak wielka, że kurczak zamienił się w krwawy kotlet, i – jak w kreskówkach – zsunął się powoli ku ziemi, znacząc przebytą drogę szkarłatem.
– Hehe, ale żeś go jebnął – skonstatował Michaś.
Miała rację kokoszka-prorokini – los kurczaka wiedzie ku kotletom. Śmierć Sethrusia nie była jednak typowa. Okazało się bowiem, że uderzenie, które zmieniło kotletofoba w obiekt własnych lęków, było na tyle silne, że naruszyło konstrukcję słupa, a ten zaczął się przechylać, aż w końcu upadł, zaś zerwane kable z sykiem dotknęły ziemi. Traf chciał, że jeden z nich wylądował na pozostałościach kurczaka, sypiąc na nie iskry, przypalając truchło.
Michaś przestraszył się nie na żarty. Zgodnie z jego wiedzą i logiką, kotlet powinien teraz rosnąć, pęcznieć, ożyć i połykać pociski atomowe, by ostatecznie pochłonąć całą Ziemię. Taka logika, to jednak zwykłe pieprzenie, więc jedynym efektem zniszczenia słupa niskiego napięcia był brak prądu w przedszkolu, przez co dzieci – nie pierwszy raz – straciły możliwość podszkolenia się w sztuce rysowania szlaczków, pod czujnym okiem pani Atilli Actiregulatoris.