https://youtu.be/hNomEwfOUIA?si=1QyeT3uXuoP04h9E&t=61
Przepraszam.
Dziękuję Ambush, Bardowi i NaN za podciągnięcie opowiadania ponad warstwę osadów prekambryjskich.
https://youtu.be/hNomEwfOUIA?si=1QyeT3uXuoP04h9E&t=61
Przepraszam.
Dziękuję Ambush, Bardowi i NaN za podciągnięcie opowiadania ponad warstwę osadów prekambryjskich.
Gdy Mech patrzył w diamenty osadzone w pustych oczodołach, miał wrażenie, że jest prześwietlany na wylot. Dla uspokojenia zaczął cicho recytować modlitwę. Był już prawie przy końcu, gdy siedzący naprzeciw niego szkielet odezwał się grobowym głosem:
– Jeśli mogę ci coś poradzić, Mchu, to zachowaj tę swoją opowieść na potem. – Stwór podczas mówienia ani przez chwilę nie poruszał szczęką.
Mech nie dał po sobie niczego poznać i nic nie odpowiedział.
– To jest na swój sposób ładna opowieść – ciągnął kościej. – Ratowanie dziewiczej planety-dżungli przed chciwą korporacją paliwową z sąsiedniego układu. Ale to nie dla Sconesa. On jest bezideowym oportunistą, tak jak ja. Może kiedyś był szlachetny, ale dawno z tego wyrósł. Czego tobie też życzę, bo widzę w tobie duży potencjał.
Mech pokiwał delikatnie głową, ale znów nic nie odpowiedział.
– Zrobisz, jak chcesz. Ale najlepiej zdobądź zaufanie Sconesa. Poczekaj, aż będzie triumfował. On pokaże światu swój wynalazek. Ja pokonam człowieka, którego niesłusznie uważa się za największego chojraka w kosmosie… – Przy tych słowach jego zęby zazgrzytały. – A ty wtedy wspomnisz o tej swojej peryferyjnej planetce. Dla Sconesa kupić planetę to jak splunąć.
Mech poczuł ukłucie nadziei. Czyżby święta planeta, która urodziła go i dała mu moc, mogła jeszcze zostać uratowana? Jeśli to było możliwe, to byłby skłonny znieść całe lata z tymi typami spod czarnej gwiazdy… Jego rozmyślania przerwał metaliczny głos, dobywający się z sześcianu, leżącego obok kościeja:
– Niezupełnie jak splunąć. Uściślam, że splunięcie jest relatywnie większym wydatkiem płynów organicznych, niż zakup planety przez kogoś z majątkiem Sconesa.
Lądownik ostro zniżył tor lotu. Przez okno widać było kilkupiętrowy jacht z postawionym żaglem, na którym widniało logo Universal Megacorp.
Alina zrzuciła z siebie jedwabny szlafrok i położyła się na boku. Miło było znów być w domu. Podszywanie się pod parę królewską sektora Mantikory po dwóch latach zaczęło ją nużyć.
– Kochanie… – dobiegło ją zza drzwi. – …mam pewien problem.
Podczas przygód z nim widziała takie rzeczy, że nawet nie próbowała zgadywać, co teraz zamierza. Patrzyła z utęsknieniem w kierunku drzwi. Uznała, że i tak zaraz powie, albo po prostu pokaże.
– Jest mnie nieco mniej – powiedział filuternie.
– Wejdź śmiało, kochanie, jakoś sobie poradzimy – siliła się na zmysłowy ton, ale rozmowa zaczynała ją irytować. Niech się wreszcie bierze do rzeczy…
– Oczywiście, że zamierzam wejść, kochanie. Nawet chyba cały się zmieszczę – powiedział, przechodząc przez próg. Jego malutka głowa nie sięgała nawet do połowy wysokości klamki. Johnny, syn szczęścia, dziecko gwiazd, popatrzył na swoje zminiaturyzowane bicepsy, a potem je pocałował.
– I uwierzyć, że to ciało wygrało Czarne Igrzyska na Planecie Mordu – powiedział z uznaniem dla siebie.
Alina wywróciła oczami.
– Szkoda, że kompresja materii nie działa wybiórczo – dodał, wdrapując się na łóżko. Usiadł na kołdrze i wskazał drobną rączką bransoletkę, leżącą na komodzie. Zaskoczyło to Alinę, bo dotąd zawsze nosił bransoletę na przegubie, nawet w najbardziej intymnych momentach.
– Załóż ją, proszę – powiedział jej kochanek, dziwnie poważnie.
– To prezent? – spytała ze zwątpieniem. Nigdy nie dawał się poznać jako romantyk.
– I tak, i nie. Musimy ją naładować. Zaraz na krótko Twoją świadomość przejmie Alina z równoległego Wszechświata…
Dużo pytań przyszło jej do głowy, ale nie zdążyła wydobyć z siebie ani słowa, bo zaraz poczuła, jak świat wiruje.
Statkiem delikatnie bujało. Okno gabinetu wychodziło na skąpany w blasku popołudniowego słońca ocean. Innej pory dnia zresztą na prywatnej planecie Sir Johna Sconesa nie było, bo jej słońce było za pomocą astroinżynierii trzymane nieruchomo. Zawsze była godzina po południu, a ocean zawsze delikatnie falował.
Zza uchylonych drzwi wyłoniła się głowa praktykanta. Sir Sconesowi takie pionki zawsze się myliły – ten nazywał się Artur, albo może Andrew?
– Już są, panie prezesie – powiedział chłopak pełnym lęku głosem.
Sir John Scones zamachał władczo ręką. Drzwi otworzyły się szerzej i do pokoju wkroczył najpierw szkielet z diamentami osadzonymi w oczodołach, a za nim wysoki i szczupły mężczyzna w oliwkowym uniformie, z szyją pokrytą gęstym mchem.
Za tą dwójką do pokoju wszedł inny praktykant. Scones nie mógł sobie przypomnieć jego imienia, chyba Edmund albo jakiś inny Edward. Praktykant trzymał w drżących rękach tacę, na której leżał gładki sześcian.
– Miło panią znowu widzieć – zagaił prezes.
– Żadnej “pani”, rozumiemy się? – odparł groźnie szkielet. Scones pokiwał głową, nic nie mówiąc. Szkielet wskazał palcem mężczyznę w zieleni.
– To Mech. Mchu, pokaż, co potrafisz.
Mech wyciągnął przed siebie lewą dłoń. Zaraz wystrzelił z niej pęd bluszczu i oplótł szyję Sconesa, dusząc go. Gdy potentat czerwienił się i walczył o oddech, Mech wyciągnął drugą rękę. Natychmiast rozlała się z niej zielona połać mchu, pokrywając podłogę, biurko i wreszcie obłażąc prezesa.
– Dość – zakomenderował szkielet.
Mech położył ręce na kolanach, a bluszcze i zielony dywan znikły. Bogacz i filantrop, przed którym drżała cała galaktyka, przez chwilę dyszał ciężko, próbując dojść do siebie.
– Jak… jak?
– Gwałtownie pomnaża komórki lipidowe, zmieniając przy tym ich kod genetyczny – powiedział szkielet.
– Pięknie, Greto, pięknie. A dalej?
– Jeszcze raz tak mnie nazwiesz…
– Dobra, dobra. – Scones zamachał niecierpliwie ręką. Szkielet ciągnął dalej:
– To Michel, sztuczna sieć neuronowa. Zbudowali ją na Ziemi. Chciała przejąć władzę nad całą planetą…
– Chcę tylko waszego dobra! – zaskrzeczał sześcian.
– …ale Johnny ją powstrzymał – dokończył szkielet. – Potem odłączył jej peryferia i tak zostawił. Leżała tam w muzeum, przeoczono ją podczas Wielkiej Rabacji Anty-SI. Teraz jej najmocniejszą jednostką obliczeniową w kosmosie.
– Ziemia… Johnny był na tej zapyziałej planecie? – spytał ze zdziwieniem Scones, marszcząc brwi. Po chwili jego oblicze rozjaśniło się. – A, tak, przecież jego kochanka jest z Ziemi.
Po czym kwadryliarder utkwił wzrok w drogocennych kamieniach osadzonych w oczodołach.
– Wielu mężczyzn zabiłoby za te oczy diamentowe. Skąd je wzięłaś?
– Potrafią rozszczepić światło aż do najmniejszego fotonu. Od razu się wyda, jak Johnny zacznie używać mechaniki kwantowej do mieszania wszechświatów równoległych – powiedział kościej z dumą.
– Robi wrażenie – powiedział z uznaniem prezes, wstając z miejsca. – A teraz zapraszam na górny pokład. Tam zobaczycie moje nowe dzieło, świeżo ukończone, które jutro zadziwi cały kosmos. A potem zapraszam na drinki.
Leżał pogrążony w ciemności, aż obudziło go miarowe dudnienie.
– Obudź się – wyszeptał kobiecy głos, który zdawał się dochodzić z każdej strony naraz. Alina… W głowie miał mgłę. Zaczął szperać w pamięci…
– Przygotuj się, zaraz się zacznie – powiedziała z troską. Poczuł, jak włos jeży mu się na głowie.
Nagle zalał go ocean wrażeń i informacji, od którego zupełnie stracił rachubę. Światło, ciepło, liczby, kwanty… Potrzebował dłuższej chwili, by zrozumieć, gdzie się znajduje.
– Wszystko dobrze? – doszedł go głos.
– Tak, tylko ciasno – jęknął.
Przed wejściem na górny pokład stała kelnerka, która zaoferowała im drinki. Szkielet zbył ją, przyspieszając kroku. Usłyszał zza pleców, jak kelnerka droczy się z sześcianem, a potem doszedł go brzęk szkła i przeprosiny. Nie zwrócił na to specjalnie uwagi, bo zajęła go panorama.
W oddali, przed dziobem łodzi, widać było pływającą wyspę. Na niebie błyszczały litery, układające się w napis: “3425 Kosmiczne Expo im. Sir Johna Sconesa”. Jacht halsował niespiesznie w kierunku wyspy.
Na środku pokładu stał stolik, na którym spod brezentu wystawała nieduża piramida. Obok stali dwaj ochroniarze Sconesa, stwory ze skamieniałymi łuskami na skórze. Sam prezes poprowadził dwójkę śmiałków i praktykanta z tacą do stolika i ściągnął materiał, ukazując czarny kształt.
Szkielet podszedł pierwszy i przyjrzał się badawczo piramidzie. Diamenty w oczodołach kręciły się delikatnie to w jedną, to w drugą stronę, skrząc się w popołudniowym słońcu.
– Jak to możliwe, że nie dostrzegam ani fotonu? – spytał szkielet.
– To czerń doskonała. Pochłania całe światło, które uderza w piramidę.
– Dlatego jest taki cenny?
Scones zaśmiał się.
– Nie, to nie jakaś tam błyskotka. W środku zachodzi zimna fuzja termojądrowa. To źródło niewyczerpanej mocy, którą w dodatku można bez straty przesyłać na dowolny dystans.
Mech obrócił się ku magnatowi z wyraźnym zainteresowaniem.
– Energia dla każdego? – spytał z powątpiewaniem szkielet.
– Dla każdego, kogo stać – zarechotał kwadryliarder.
Mech łypnął gniewnie na Sconesa, a potem znowu utkwił wzrok na linii horyzontu. Jego usta zadrżały lekko. Pomyślał, że gdyby każdy miał tyle energii, ile potrzebował, to jego święta planeta na zawsze byłaby wolna od zakusów chciwych ludzi… Nie słuchał rozmowy przy piramidzie, zagubiony w myślach.
– I tak będziemy tkwić, w nadziei, że Johnny się pojawi? – jęknął szkielet. Coraz bardziej tęsknił do walki, i do pastwienia się nad pokonanym przeciwnikiem. Nie był stworzony do wczasów pod palmą.
– Szykowałem to od lat – odparł Scones – rozpuszczałem plotki, zostawiałem tropy. Johnny nie odmówi sobie zepsucia takiej imprezy i przejęcia takiej błyskotki. Szczególnie, jeśli przez chwilę jest na jachcie, ze, wybaczcie żart, szkieletową załogą. – Śmiał się dłuższą chwilę z tego dowcipu.
Nagle szkielet wzdrygnął się gwałtownie.
– Widziałem rozbłysk kwantowy! – krzyknął.
– Nie zarejestrowałem przyrostu masy łodzi – zameldował Michel.
– Johnny tu jest? – spytał przerażony bogacz.
– Już wcześniej tu był – odparł szkielet, rozglądając się czujnie.
Alina wyszła z kajuty, ubrana w strój z logiem Universal Megacorp. Dostanie się na jacht kosztowało ją sporo zachodu – przekupienie ochrony portu na Rahlis, zadbanie o to, by prawdziwa kelnerka nie dotarła, wkradnięcie się do lądownika – a przecież zabawa się dopiero zaczynała.
Zerknęła na bransoletę – pasek mocy wskazywał prawie pełne naładowanie. Ubytek był więc niewielki, a musiała się przecież upewnić, że w razie czego może liczyć na pomoc bardziej bojowej wersji samej siebie z Wszechświata równoległego.
Nie zostawiła śladów przeskoku kwantowego. Zniszczony worek treningowy upchała pod łóżko, a zapach potu Aliny-barbarzyńskiej księżniczki z Axeloes VI szybko przykryły perfumy. Nikt nie zauważy, powiedziała do siebie w myślach. Była dla nich zwykłą kelnerką.
Komunikator fotonowy przypięty do jej pasa zapikał. Zerknęła na ekran i poczuła najpierw radość, a potem strach. Na ekraniku widniały słowa: Dotarłem. Znajdź szybko broń. Staje mi, gdy o Tobie myślę. J. Poczuła ukłucie strachu.
Rzuciła się biegiem do kuchni, gdzie na palnikach stały rzędy garnków. Gdzie, na czarną dziurę, był kucharz? Nagle usłyszała miarowe stękanie z kajuty obok. Uchyliła powoli drzwi, co nie przerwało dźwięków miłosnych. Przy wejściu leżały obok siebie czarne spodnie, takie, jakie nosił ochroniarz, i fartuch kucharza. Poczuła niemal podniecenie, widząc obok spodni kaburę z miotaczem.
Chwyciła wiszący na ścianie szpikulec do przyrządzania ryb dhoi i za jego pomocą przesunęła kaburę przez próg, cały czas nasłuchując. Zdała sobie sprawę, że ciężko dyszy. Uspokoiła oddech, choć wciąż czuła strach. Na szczęście nic nie wskazywało na to, że ją usłyszeli. Miarowe stękanie słychać było nadal. Z radością dostrzegła też, że przezorny ochroniarz wyłączył na panelu obwód alarmowy.
Mech położył się plackiem na ziemi i zamknął oczy. Za chwilę z jego ciała wystrzeliły bluszcze, oplatając się ciasnym okręgiem wokół Sconesa, Michela i piramidy.
Szkielet nachylił się nad zamykającą się kopułą z zieleni.
– I nie wpuszczać tam nikogo. Ja pójdę przepytać załogę.
Gdy się oddalił, Scones szepnął do Mcha:
– Nie wpuszczać nikogo, poza kobietą z drinkami.
– Czy to mądre? – spytał Michel.
– Nie, ale chce mi się pić.
– Czy to mądre? – spytał znowu Michel, z mocniejszym akcentem na “mądre”.
Scones popatrzył w niebo i westchnął.
– Wytłumaczę ci to prosto, maszynko licząca. Jeśli najbogatszemu człowiekowi we Wszechświecie chce się pić, to jak, jakby całemu Wszechświatowi chciało się pić.
– Mchu, zrób otwór – poleciła z rezygnacją maszyna.
W bluszczu zaraz pojawiła się mała dziura.
– Kelnerka! – wydarł się na cały głos Scones. – Pić!
Nikt nie odpowiedział. Potentat westchnął ciężko. Pod kopułą z bluszczu było przynajmniej przyjemnie chłodno.
Alina chwyciła pistolet i z ulgą zamknęła drzwi. Broń przyjemnie ciążyła w dłoni. Miała szpikulec i miotacz. To na dobry początek. Zastanawiała się, gdzie skierować kroki…
– No proszę, ktoś tu chce robić rozróbę beze mnie? – rozległo się.
Obróciła się, przerażona. Szkielet stał na końcu korytarza. Dwie pary diamentowych oczy świdrowały ją na wylot. Obleciał ją strach. Jakim cudem Johnny był zawsze taki opanowany podczas akcji?
Opanowała drżenie rąk, wycelowała i strzeliła, ale wiązka plazmy rozbryzgnęła się po żebrach, nie zostawiając nawet śladu.
– Ultragęsty stop kompozytowy – powiedział szkielet z dumą. – Atomy upakowane bez przerw jeden obok drugiego. Nie do zniszczenia standardową bronią.
Strzeliła drugi raz, z takim samym skutkiem. Stękanie z kajuty ustało, rozległy się przekleństwa.
– Proszę się poddać, pani Alino – zakomenderował triumfująco kościej.
– Nie macie Johnny’ego, prawda? – krzyknęła desperacko. – On mnie i tak uratuje.
– Wątpię. Jego też mam w potrzasku – powiedział triumfującym głosem szkielet. – Choć jeszcze o tym nie wie.
Scones i Michel trwali w milczeniu. Nagle Mech zaczął mamrotać pod nosem.
– Co z nim? – spytał z nutą pogardy Scones.
– Według moich sensorów jest w głębokim transie. Nic nie słyszy.
Scones prychnął pogardliwie. Po chwili wstał i przyłożył usta do dziury w bluszczu:
– Kelnerka!
Nikt nie odpowiedział.
– Ech, chyba nici z drinków – jęknął kwadryliarder. – A tak bym się napił gakloriańskiego złotoryjca… Nienawidzę się nudzić.
– Za to możemy pogadać szczerze.
Mężczyzna spojrzał podejrzliwie i niepewnie na sześcian.
– To znaczy?
– Domyślam się pana prawdziwego planu.
Scones zagryzł zęby. Przez chwilę milczał, ze wzrokiem utkwionym w podłodze.
– Mów – wycedził w końcu. – Mów, czego się domyślasz.
– Zamierza pan ustawić piramidę na pełną moc i wciągnąć przez nią całą energię cieplną we Wszechświecie.
– Uch, ty cwane liczydełko. Tak, coś takiego…
Oczy Sconesa zajaśniały. Zaczął rzucać słowa:
– Osobliwość. Użyję całej energii Wszechświata, by wywrócić czasoprzestrzeń na drugą stronę. I stworzę nowy Wszechświat, w którym będę Bogiem…
Zacisnął pięść, patrząc w górę.
– Pomyślał pan o tym, co się z stanie z innymi istotami?
Twarz potentata wykrzywił złowrogi uśmiech.
– Nic mnie to nie obchodzi. One nie są mną.
– Będzie to straszny los. Nie śmierć, ale unicestwienie kwantów świadomości w wirze osobliwości. Zanim czujące istoty zgasną, przeżyją katusze tysiąca piekieł.
Scones wzruszył tylko ramionami.
– Tak będzie. I ty nic nie możesz zrobić. Co za straszna bezsilność, prawda, kostko licząca? Johnny zostawił ci umysł nad umysły, a zabrał możliwość wpływania na cokolwiek.
– Nie do końca – odparł Michel. – Słowa też robią swoje.
Scones zaśmiał się pogardliwie, ale po chwili uśmiech znikł z jego twarzy, gdy zaczęły go dusić sploty bluszczu. Kopuła zaczęła znikać, zalewając szamoczącego się Sconesa promieniami popołudniowego słońca. Rozległ się alarm.
– Słowa też mają wielką moc – powiedział Michel. – Szczególnie, jak się kłamie. On wcale nie był w transie.
Mech zbliżył czerwoną od gniewu twarz do Sconesa, akurat, gdy spod pokładu wybiegł ochroniarz.
Alina popatrzyła w diamentowe oczy.
– Na zachętę – powiedział szkielet. Z jego lewego oczodołu wystrzeliła wiązka laserowa, wypalając Alinie dziurę na wylot w dłoni. Kobieta zawyła z bólu. Uniosła ręce, wstając powoli.
– Mądrze, mądrze – powiedział, podchodząc do niej.
Szybkim ruchem złapała garnek na palniku i chlusnęła mu w oczy czerwonym płynem. Szkielet zawył i padł na ziemię. Dziękowała gwiazdom, że sos “Supernowa” był tak ostry, że potrafił nadpalić nawet diament.
– Ty poczwaro! – wrzeszczał szkielet, tarzając się po podłodze. – Nic nie widzę! One były warte…
Wrzasnął znowu. A za plecami Aliny rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Obróciła się i zobaczyła, jak ochroniarz rzuca się w jej kierunku. Od razu pojęła, że skamieniała skóra bez problemu wytrzyma strzał z miotacza.
Nacisnęła bransoletę. Przed jej oczami stanęły jak fraktale nieskończone wersje samej siebie. Skupiła się na tych, które walczyły. Rycerki z mieczami. Żołnierki z miotaczami. Pilotki za sterami gwiezdnych myśliwców. Nie, nic z tego. Wtedy natrafiła na wspomnienie skromnej, żylastej kobiety, ubranej w skóry zwierzęce. Podążała za zwierzyną, dzierżąc w dłoni włócznię z ostrzem z obłupanego kamienia. Była głodna i osłabiona, ale perspektywa ciepłego posiłku pchała ją naprzód.
Bransoletka zafurkotała. Alina chwyciła szpikulec i rzuciła, prosto w oko ochroniarza. Stwór zawył, gdy szpikulec przeszył jego czaszkę na wylot. O dziwo zaraz dźwignął się na rękach, jęcząc z bólu, i po chwili wstał. A kucharz złapał tasak i skierował się ku Alinie.
Za plecami usłyszała, jak Szkielet powoli kroczy w jej kierunku.
– Ciągle mam czujniki podczerwieni – powiedział.
Ochroniarz strzelał raz po raz, wypalając dziury w zielonej tarczy, którą rozpostarł przed sobą Mech. W końcu wiązka plazmy przeszyła tarczę, raniąc mężczyznę w goleń. Mech zawył z bólu, ale jego bluszcze wciąż dusiły Sconesa.
– Mocniej! – popędzał Michel.
– Myśleliście… – wydyszał potentat – …że nie jestem za to przygotowany? Mam grdykę wzmocnioną włóknami plazmowymi…
Jęknął, czerwony na twarzy. Kolejny strzał przebił tarczę, trafiając Mcha w korpus. Najemnik przyklęknął, a uścisk bluszczu wyraźnie zelżał.
Nagle sześcian rozpadł się jakby od środka. A pośród odłamków tworzywa zamigotała sylwetka Johnny’ego, nie większego, niż przedramię dorosłego mężczyzny. Był zupełnie nagi.
– Ty…. – wycharczał Scones.
– Naprawdę myślałeś, że nie zrobiłem sobie kopii tej maszyny? – rzucił zawadiacko Johnny i wskoczył na blat. Zaczął pchać piramidę z mozołem po blacie, w kierunku Sconesa.
– Yyych – jęknął miniaturowy człowiek.
– Ghyyy – charczał duszony Scones.
Zaraz kolejny rozbryzg plazmy dosięgnął Mcha. Ten padł na ziemię, a bluszcze puściły Sir Johna. Potentat złapał się za grdykę, ciężko dysząc.
– Odskocz! – krzyknął Johnny do Mcha. Ten rzucił się ostatkiem sił przez pokład, gdy Johnny naparł całym swoim niewielkim ciałem na piramidę. Spadła ze stołu na Sconesa akurat, gdy rozległ się strzał miotacza.
Johhny ledwie uskoczył saltem za plecy bogacza, gdy plazma trafiła prosto w czerń piramidy. Rozległ się głośny wybuch.
Alina zrobiła szybki krok w głąb korytarza, jednocześnie wymachując szpikulcem za plecami. Za wolno. Koścista dłoń złapała ją za nadgarstek i szarpnęła akurat, gdy kamienny stwór uderzył ją barkiem, powalając boleśnie na ziemię.
– Proponuję skończyć z nią kulinarnie, że tak powiem. – Szkielet wyszczerzył zęby, kiwając na kucharza. Ten zarechotał paskudnie i chwycił dwa wielkie noże. Zrobił krok w kierunku Aliny, lustrując od stóp do głów.
– Z karczku zrobię gulasz.
Zamachał nożami.
– Schab zrobię z owocami…
– Aż tęsknię za żołądkiem, tak soczyście pan opowiada – pochwalił go szkielet.
Wtedy doszedł ich głos znad pokładu. Głos, który Alina znała z bardzo różnych okoliczności.
– Panowie, spieszę poinformować, że wasze umowy o pracę zostały rozwiązane przez wzgląd na śmierć jednej ze stron. Na razie tylko jednej, dodam uprzejmie.
Kucharz odchrząknął i zaczął krzątać się przy garach. Szkielet zerknął na wierzch dłoni i bąknął coś niewyraźnie o nowym zleceniu. Ochroniarz zaczął wyjmować szpikulec z oczodołu, wycierając krew rękawem.
Alina zaczęła się śmiać. Poczuła, jak do oczu napływają łzy radości. Wybiegła na pokład, wtuliła się w Johnny’ego, który odzyskał w międzyczasie właściwy rozmiar, i go pocałowała.
Po czym, trzymając się za ręce, podeszli do stolika, przy którym leżał osmalony Scones. Człowiek, który jeszcze niedawno trząsł całą galaktyką, leżał z rozszarpaną klatką piersiową. Żebra, z których zwisały strzępy zwęglonej skóry, szczerzyły się jak zęby.
– Dziwny człowiek – powiedziała Alina. – Gonił za władzą, a mógł siedzieć na tej swojej planecie…
– …i ciupciać – dokończył Johnny – idziemy na dół?
– Namówiłeś – odparła Alina, biorąc go pod ramię i prowadząc pod pokład.
Cześć GreasySmooth!
Muszę przyznać, że dzieje się w Twoim opowiadaniu, oj dzieje… Akcja rozgrywa się w zawrotnym tempie i miałem momenty, że musiałem się zatrzymać z lekturą żeby przetrawić to, co przeczytałem przed chwilą.
Wprowadziłaś też zatrzęsienie postaci, ale największą robotę robi Szkielet. Wielokrotnie się uśmiechnąłem wobec jego tekstów i reakcji na wydarzenia :) Złodupiec-bogacz Scones trochę stereotypowy, ale dobrze nakreślony.
Od strony językowej czytalo mi się bardzo dobrze, nie mam się do czego przyczepić :)
Antynauka dostrzegalna gołym okiem, fajne głupotki wymyśliłeś:) szczególnie zły plan Sconesa (o którym oczywiście musiał opowiedzieć, bo czemu nie? :D) zakładający stworzenie nowego wszechświata i zostanie Bogiem to majstersztyk xD
Reasumujac: pomimo chwilowego zagubienia podobało mi się, wiec spieszę klikać
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie:)
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Dzięki cezary za przeczytanie i miłą opinię. Miał być tani thriller, stąd warta akcja. Gdzie dokładnie się zgubiłeś?
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Na pewno napisałeś antynaukowo, mnie to dość przekonuje;)
Powinieneś przetłumaczyć opowieść, bo myślę, że amerykańscy twórcy komiksów chętnie nawiązali by z Tobą współpracę. Bardzo smakowita opowieść, zabawna i sensualna. Podobają mi się ogromnie nowinki technologiczne, oraz plastyczne opisy.
Osobiście czuję lekki niepokój, bo wyraźnie moim ulubieńcem jest facet porośnięty mchem;)
Powodzenia w konkursie.
Lożanka bezprenumeratowa
jego święta planeta na zawsze byłaby wolna od zakusów chciwych ludzi…
Przeczytałem. Powodzenia. :)
Tyle się dzieje, że antynaukowy zawrót głowy.
GS
Gdzie dokładnie się zgubiłeś?
Dwa razy:
Leżał pogrążony w ciemności, aż obudziło go miarowe dudnienie.
W tym akapicie. A potem jeszcze trochę w momencie jak z mchu wystrzeliły bluszcze i oplotły Sconesa :)
Ale to może też być kwestia tego, że jestem akurat chory, więc mogę nie do końca ogarniać:)
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Językowo super.
Mam małe pytanko: da się to jakoś poprawić?
Czego tobie też życzę, bo widzę w tobie duży potencjał.
Wrócę z dłuższym komentarzem. Pozdrawiam! MZ :)
A za co przepraszasz?
Na tle Szkieletu i Aliny Johny wypadł nieco blado, ale przynajmniej nie pcha się przed szereg ;) Działo się dużo, ale nadążałam. Rozbawiłeś mnie rozmachem wizji, niezwykłymi postaciami i sporą dawką absurdu. Mi się :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Fajne, dużo się działo, zwroty akcji, porywające intrygi, wielu bohaterów i sceny 18+. Lecę klikać do biblioteki.
Betowałem, więc wiele mądrego nie powiem. Anyway, postać ostateczna opowiadania jest bardzo dobra, i jakoś po powtórnym przeczytaniu bardziej mi się spodobała. Powodzenia!
W komentarzach robię literówki.
Hej. Ja też wracam po becie. Dynamiczna opowieść z ciekawymi bohaterami i antynaukową fabułą w klimacie 007 :) . Bardzo dobre opowiadanie, kliknę jak będę przy komputerze, chyba że się kliki na zbierają wcześniej same ;). Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć!
Oj, szalone to to jest. Kino akcji pełną gębą: trochę Bond, ja zauważył Bardjaskier powyżej, trochę strażnicy galaktyki czy inny avatar (oraz coś, czego nie znam, bo mam wrażenie, że części gagów nie złapałem). Oraz Johnny z gwiazd… te lata dziewięćdziesiąte.
Zdecydowanie dynamicznie i humorystycznie, na swój sposób absurdalnie w kosmicznych klimatach, przyprawione elementami dla dorosłych. Klimat piosenki bardzo dobrze oddany. Ta antynaukowość trochę tu ginie, bo choć nie brakuje jej, to inne aspekty zdecydowanie wychodzą na pierwszy plan, przez co nie wybrzmiewa tak mocno jak inne elementy.
Czytał się nieźle, jeśli coś męczyło to czasami szybkie przeskoki z miejsca na miejsce, ale to pozwalało też nadać rytmu całości.
3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Powodzenia w konkursie i Polecam do biblioteki.
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Maciej – dzięki!
Irka – cieszę się, że się podobało :)
Ośmiornico – dzięki za klika, fajnie, że się podobało.
Beciarze NaN i Bard – jeszcze raz dzięki, tekst dużo zyskał dzięki Wam.
krar – dzięki za miłe słowa. Pewnie nieświadomie sporo cytuję, ale poza generyczną Marvelowską walką i Bondem raczej nie nawiązuje świadomie.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Jej, jej, GrasySmooth, ale nawymyślałeś! Zwariowane to mocno i jakiś sens gęsto miesza się z bezsensem, postaci prezentują się świetnie, akcja żwawo pomyka, a lektura tego wszystkiego dostarcza wiele radości. ;D
I tylko wykonanie mogłoby być lepsze.
…szkielet odezwał się swoim grobowym głosem: → Czy zaimek jest konieczny?
…wskazał drobną rączką na na bransoletkę… → Dwa grzybki w barszczyku, oba zbędne. Wystarczy: …wskazał drobną rączką bransoletkę…
Wskazujemy kogoś/ coś, nie na kogoś/ na coś.
Praktykant trzymał na drżących rękach tacę… → Czy tu aby nie miało być: Praktykant trzymał w drżących rękach tacę…
Szkielet wskazał palcem na mężczyznę w zieleni. → Szkielet wskazał palcem mężczyznę w zieleni.
Mech wyciągnął przed siebie lewą dłoń. Zaraz wystrzeliło z niego pnącze bluszczu, które oplotło szyję Sconesa… → Piszesz o dłoni, która jest rodzaju żeńskiego. Masło maślane – bluszcz jest pnączem.
Proponuję drugie zdanie: Zaraz wystrzelił z niej pęd bluszczu i oplótł szyję Sconesa…
…jego święta planeta na zawsze byłaby wolna od zakus chciwych ludzi… → …jego święta planeta na zawsze byłaby wolna od zakusów chciwych ludzi…
Umieszczenie jej na jachcie kosztowało ją sporo zachodu… → Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Dostanie się na jacht kosztowało ją sporo zachodu…
…pasek mocy wskazywał na prawie pełne naładowanie. → …pasek mocy wskazywał prawie pełne naładowanie.
…gdzie na palniku stały rzędy garnków. → Wiele garnków na jednym palniku?
Chwyciła za wiszący na ścianie szpikulec… → Chwyciła wiszący na ścianie szpikulec…
Chwytamy coś, nie za coś.
Alina chwyciła za rękojeść i z ulgą zamknęła drzwi. → Co chwyciła za rękojeść?
– A tak bym się napił Gakloriańskiego Złotoryjca… → – A tak bym się napił gakloriańskiego złotoryjca…
Nazwy trunków piszemy małymi literami.
Uniosła ręce do góry, wstając powoli. → Masło maślane – czy mogła unieść ręce do dołu?
Szybkim ruchem złapała za garnek… → Szybkim ruchem złapała garnek…
Alina chwyciła za szpikulec… → Alina chwyciła szpikulec…
A kucharz złapał za tasak… → A kucharz złapał tasak…
Kolejny strzał przebił tarczę, trafiając Mcha w korpus. Ten przyklęknął… → Czy dobrze rozumiem, że korpus przyklęknął?
…chwycił za dwa wielkie noże. → …chwycił dwa wielkie noże.
– …I ciupciać – dokończył Johnny… → – …i ciupciać – dokończył Johnny…
Skoro dokończył, to po wielokropku mała litera.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Naniesione – pięknie dziękuję, reg.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Bardzo proszę, GreasySmooth. Miło mi, że mogłam się przydać. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witam.
Dość powszechny motyw z szaleńcem, który chce zniszczyć wszechświat, ale Tobie wyszło nawet dobrze. Opowiadanie kojarzy się z Jamesem Bondem w kosmosie. Johny jest niezwyciężony, niezniszczalny, ma powodzenie u kobiet, pokonuje nawet najgroźniejszych przeciwników i zwycięża mimo wszelkich przeciwności. Podobał mi się zwrot akcji, już wydawało się, że Scones wygrał, a tu figa:).
Opowiadanie generalnie przypadło mi do gustu, powodzenia w konkursie.
Pozdrawiam.
Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
Przyjemnie się czytało :)
Przynoszę radość :)
Dobrze napisana i zwariowana historia ;)
Drobnostka:
gdy zaczęły go dusić sploty bluszczu. Kopuła zaczęła znikać
Witaj, ciekawe opowiadanie. Dużo się dzieję i przyznam że trochę pogubiłam się w tym kto, co, kiedy i gdzie. Ale antynauka wyszła pięknie :)
"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."