Ania szła ulicą. Tak, teraz Ania, już nie Vanessa. Szpilki trzymała w ręku, a pod bosymi stopami czuła wciąż ciepły asfalt. Światło latarni jeszcze leniwie sączyło się w odchodzącą noc, ale dziewczyna wiedziała, że zaraz zgaśnie. Nie lubiła tak późno wracać z pracy, jednak zarobione pieniądze cieszyły, starczyć miały na miesięczny czynsz, żarcie na tydzień i nowy fatałaszek. Ostatni klient był hojny.
***
Zobaczyła zwierzę wraz z zanikającym blaskiem ulicznych latarni, na granicy nocy i dnia. Stał tam srebrny i zachwycający. Nie wierząc własnym oczom, podchodziła powoli, nie chcąc go spłoszyć. Jednorożec. Najpiękniejsze stworzenie, jakie w życiu widziała.
Dotknęła szyi, chrap i szerokiego czoła zwieńczonego połyskującym, długim i ostrym rogiem. Baśniowy rumak nie tylko pozwalał jej się głaskać, ale sam szukał pieszczoty drobnej, dziewczęcej dłoni. Zafascynowana nie mogła się oderwać, choć przeżycie wydawało się tak nierzeczywiste. Przecież jednorożce istnieją tylko w bajkach i pozwalają dotykać się tylko dziewicom, a ona…
Wplotła palce w grzywę, a ogier delikatnie położył się tuż przy niej. Ania wiedziona jakimś odległym, dziecięcym pragnieniem, odrzuciła precz znienawidzone buty i przerzuciła nogę przez grzbiet. W tym momencie jej rogaty wierzchowiec poderwał się i ruszył w kierunku parku. Dziewczyna tuliła się do kształtnej szyi, przyciskając kurczowo nogi do boków, ale dała się wieźć w coraz dziksze zakątki. Przestała poznawać okolicę, wydawało jej się, że jadą przez gęstą, pierwotną puszczę, a nie byle miejski skwerek, aspirujący do szumnej nazwy parku.
Ania miała wrażenie, że spędziła długie godziny na końskim grzbiecie. Słońce stało już wysoko, a jednorożec wciąż szedł pewnym, szybkim stępem, bez wahania odnajdując ścieżki pomiędzy drzewami. Okolica była dzika, nieznana i fascynująco tajemnicza.
Dziewczyna była pewna, że już od dawna nie znajduje się w rodzinnym mieście. Las w końcu ustąpił miejsca kwietnym łąkom i uprawnym polom. W oddali zobaczyła na wzgórzu kamienny zamek, na którego blankach powiewały błękitne, jak jej kusa sukienka, flagi. Ogier ruszył w jego kierunku miękkim, kołyszącym galopem. Ania ze zdziwieniem stwierdziła, że bez problemu odnajduje rytm i nie boi się upadku, pomimo tego, że przecież jeździec z niej żaden, nie wliczając śmiesznych oprowadzanek na kucykach w wesołym miasteczku, pierwszy raz dosiada konia i do tego na oklep.
Wraz z przybliżającą się, otwartą bramą na dziedziniec, słychać było coraz wyraźniej gwar, głosy ludzi, rżenie koni, muzykę i trąbki, rozbrzmiewające raz po raz, jak imitacja skróconych hejnałów z mariackiej wieży.
Jej rumak przejechał przez otwarte wrota pełnym galopem i zatrzymał się delikatnie, żeby nie zgubić swojej amazonki. Musiała trafić na turniej rycerski. Wokół było pełno ludzi, którzy jak na komendę nagle umilkli i spojrzeli na przybyłą. Ania nie widziała nikogo, tylko rycerza pędzącego z przeciwległego końca dziedzińca. Wydawało jej się, że cwałuje wprost na nią, ale ten skruszył kopię z przeciwnikiem, strącając go z siodła i dopiero wtedy, nie zwalniając konia, ruszył w kierunku dziewczyny. Na jego tarczy widniał rodowy herb: na białym polu panna w niebieskiej sukni, dosiadająca srebrnego jednorożca.
Mężczyzna zatrzymał konia prawie nos w nos z jej wierzchowcem, pomimo zbroi sprawnie zeskoczył z siodła, dwornie skłonił się przed rogatym ogierem i dziewczynie zdało się, że ten również odpowiedział skinieniem szlachetnego łba.
Gdy rycerz ściągnął hełm, jej oczom ukazała się chłopięca jeszcze twarz, złote, utrefione loki i łobuzersko-szelmowski uśmiech. Zielone jak szmaragdy oczy chłopaka śmiały się do niej, gdy podszedł i chwycił ją za rękę.
– Witaj, piękna panno – powiedział, muskając jej dłoń ustami – długo kazałaś mi na siebie czekać.
***
Komisarz Zawada wpatrywał się w twarz zamordowanej prostytutki. Była młodziutka i śliczna, co tu kryć. Morderca wypatroszył ją, jak wprawny masarz świnię, ale twarz pozostawił nietkniętą, jakby obawiał się skalać tak czyste piękno.
– Młoda – mruknął mundurowy Żałoda – no i ładna, szkoda jej.
– Bo brzydkiej to by nie było szkoda? Co?! To robota naszego Kuby Rozpruwacza?
– Na to wygląda, szefie.
Adam jeszcze przez chwilę przyglądał się dziewczynie. Wydawało mu się, że dostrzega na jej martwych ustach uśmiech.
Mam nadzieję, że jesteś już w lepszym świecie, mała. W lepszym świecie.