- Opowiadanie: Jim - Opus minor

Opus minor

Zastanawiałem się czy może uda mi się to przyciąć i przesłać ścieżką B na pożarcie wilkowi...

Ale jednak wolę to w tej formie – bez cięć.

Uwaga: grafomania jest tylko częściowo stylizacją – prawdę mówiąc czasem po prostu lubię tak pisać.

Pod pewnymi względami można uznać za 18+ – * /

Zawiera rzucanie mięsem i inne gorszące rzeczy.

Ma coś wspólnego z Obcością, ale również obcowaniem (z nieświętych obcowaniem)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Opus minor

Moja empiryczna intifada przeciw judeistyczno-greckim restrykcjom miała może metaliczny meta-posmak infantylnej dysocjacji i depersonalizacji, podlewanej sosem sensualnej libertyńskiej orgiastyczności, porubstwa i frywolności, ale nie krzyżujcie mnie jeszcze (przyjdzie na to pora pod koniec, składam tu oficjalną, uroczystą i naburmuszoną promesę, że zachowam się godnie – nie zmartwychwstanę!) – bo przecież „de gustibus non est disputandum”.

W tym najlepszym z możliwych, doskonałym uniwersum, popadłszy w tężcowe odrętwienie leibnizowskich monad, zatruta strychniną humowskich wideł czy gilotyn i kantowskich kategorycznych imperatywów, musiałam być kuraryzowana kratyzmem Witwickiego, mocowana i przemocowana dążeniem do mocy Adlera, idealnie, intencjonalnie i absolutnie pawulonizowana przez ingardenowskie modusy istnienia i francuskich dekonstrukcjonistów, by wreszcie abandując drednota klasyków, otarłszy się o postmodernistyczne samorepetytujące się papugi, stanąć twarzą w twarz, licem w lico z myślą współczesną, nielicującą z godnością młodej dziewczyny szukającej sensu largo i sensu stricto.

Zresztą, czyż zarówno osoba, jak jej osobowość, w angielskim, niemieckim, greckim i łacińskim brzmieniu, jako persona nie jest jedynie prosoponem, perforowaną maską antycznego teatru, jak chciał Jung – zakładaną na nagi gnój jedynie na użytek społeczny, a nie osobisty. To w naszym języku osobowość jest czymś osobnym, własnym, a osoba czymś od innych oddzielonym, na swój użytek ukutym. Ale nie oszukujmy się, że się nie oszukujemy. Samemu sobie nie jesteśmy w stanie spojrzeć w ryj bez maski. Własna osoba jest kimś najbardziej obcym i odrażającym i tylko dzięki ubraniu jej w gazmaskę konwenansu jesteśmy w stanie oddychać tym trującym smrodem, choć również przez to nie jesteśmy już w stanie sobie napluć.

Owszem. Gnało mnie w ten polisensoryczny protorenesans synergii i synestezji a jednocześnie rozdziału i rozdźwięku, starożytne siedem demonów, podobnie zresztą jak cały enwajroment tej zblazowanej socjety, wyrosłej na forsie i humusie pokolenia dzieci kwiatów, którym opadły płatki i brzuchy, wypadły włosy i w szklankach spoczęły sztuczne szczęki, mulczowanej poezją bez rymów i bez myśli, narkotyzującą pozerskim nacjonalizmem i bezrefleksyjnym katolicyzmem. Emanacje całej siódemki w mych uczynkach napawały mnie pogardą do samej siebie, na równi z tym zakłamaniem, zamotaniem, za-zaistnieniem i uczuciem postępującej degrengolady. Jednocześnie odrzucało mnie od tej lewicującej zakłamanej hucpy, wciągającej własne wyziewy i parodiującej wolność w imię nowego zniewolenia.

W oczekiwaniu, aż wskazówki wybiją opus magnum mi z głowy, budowałam to opus minor a raczej całą serię operum minoris, ślepo zapatrzona w swą wypożyczoną wielkość, moc ukradzioną. Arogancko budowałam ze słów mur beznadziei, indolencji i odtrącenia. Nie wierząc i wierząc jednocześnie, w nagłej rozpaczy, że czytelnik zada sobie trud przebicia się przez tę ścianę, rozedrgania, rozebrania mnie do ostatniej cegły, spopielenia, odarcia aż do ruin, zrzucenia polichromii, stopienia witraży, zerwania posadzek i dachów, by zajrzeć wprost do wnętrza, albo wręcz ugasić ten wewnętrzny tęczowy ogień, ochlustać tę skuloną, nagą mnie, ssącą nerwowo palec, zwiniętą w embrionalnej pozie, jak robak. Jak ksiądz i nie-ksiądz. Oczywiście udawałam przy tym faceta. Adama. Albo Jana. Najlepiej z koloratką. Znałam kiedyś takiego jednego czy niejednego, więc łatwo było udawać. Śliskiego mizogina, który jednocześnie przypochlebia się kobietom i z nich kpi, bo kipi od wewnętrznej nienawiści. Ścieżka była prosta, tropy porozrzucałam aż nazbyt obficie. Ciesz się. Ciesz się. Ciesz się. Janie. Janiele stróżu mój.

Janku, opasawszy więc Twój świat, przy całej mej dysleksji i dysortografii, hołd napisałam Ci potem, mając w pamięci, że „naśladowanie jest najszczerszą formą pochlebstwa”, opluwając, oszczywając, wymiotując, by się tylko do mnie nie zbliżyli i nie poznali jak bardzo ich potrzebuję.

Przemykałam ciemnymi ulicami, stukając obcasami urywane staccato tam gdzie śmierć podpowiada i drwi, z piąstką w torebce, na spuście paralizatora, choć przecież nigdy nie byłam kruchą córeczką tatusia (pieprzyć gaz pieprzowy). Jednak perspektywa gwałtu wszystkie perspektywy gwałtownie skurczyła do tej jednej, jak igła. Bałam się tego zawsze.

 

Intertekstualność, intersensualność i interseksualność, nawet w obrębie tego dziesięciorga rozpinam pajęczyną, która ma zahaczyć o Sumer, o Enkidu, byka i jego brata-przeciwnika-kochanka-przyjaciela.

Ileż można świecić światłem odbitym, skoro nawet Księżyc, ten wieczny odbijacz, pan zwierciadełko, to żałosne lusterko lunarne, odbił miast światła, słowo które było na początku: Beresheet. Sheet. Blady sheet.

Ale po tych dziesięciu stopniach do piekła, musi przyjść przecież "po jedenaste". A może po pierwsze i jedyne. Wreszcie opus magnum, zaprzeczenie i wysublimowanie tego co dotąd w arcybanalne i arcykordialne: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Z taką samą nienawiścią, wzgardą i litościwą obojętnością źle stłumionego strachu jak samego siebie.

Słucham opowieści prababki, być może po raz ostatni (ona już dawno nie żyje). Wiem, że muszę to opisać, ale czyż to nie jest poza granicę opisania? Chowam się za językiem, hermetyzuję treści, sprawiam, by je odpakowywać nie było warto, nie opłacało się zajrzeć, dojrzeć, dostrzec, dobić do żywego, do kruchutkiej, mierniutkiej, miałkiej i nielotnej – w sumie to zatęchłej – zawartości.

I wiem, że następny tekst zamknę językiem jeszcze bardziej. Stylizacją na ukraiński. Wiarołomną i karkołomną próbą ułożenia sobie w głowie nieukładalnego. Korowodem podchodów, karnawałem niedosłowności i dosłownego brudu.

 

Ale na razie opus minor. Więc cicho. Cichuteńko. Na paluszkach.

 

W berka albo w chowanego. Nim usunę wszystko. Nim osunę w nicość.

 

Muszę mrugnąć parę razy do czytelnika, bo inaczej odbiorca nie zainwestuje cennego czasu i wysiłku w wyłamywanie zamków. A zbudowałam ich jeden nad drugim, segment za segmentem, na siedmiu wzgórzach.

 

No i oczywiście łatwy do odczytania symbolizm na zachętę. Naści, czytelniku, kiełbasy! Tylko się nią nie udław. Zaangażowaną społecznie treścią żołądka.

 

Tak kpiąc i z samej siebie i z czytelnika, przebrnęłam, dobrnęłam, rozkołysałam. Jedz. Pójdzie w biodra albo w cycki. W cycki lepiej. W końcu na nich budowano cywilizacje, ich groźne kopuły wznoszono w niebo, szorując i szturchając po chmurach krzyżem, zamiast brodawki sutka. Tak samo i meczety, napastowane członkami minaretów.

 

Ogień przygasa. Słuchasz mnie jeszcze belferko od siedmiu boleści i ty w bolesnej pustej pozie umoszczony pijany arystokrato pawiaństwa? Twe czasy przeminęły, przeszły, odeszły z radziecką armią. Gdy się upokorzysz, przyjdzie wybawienie. Zabijemy cię i przestaniesz cierpieć.

 

Na przedzie Pycha wpycha się grubiańsko. Arcydzieło okazuje się szmirą, farsą. Opus minor nawet nie zasługuje na to "opus", lepiej je opuścić i zostawić tylko minor. Godność. Locus minoris resistantiae.

 

We wszystkich nieistniejących światach, gdybyś odkryła rzeczywistość, taką jak jest, pojmiesz, że…

 

Miłość – każda – zaślepia. Miłość własna zaślepia absolutnie.

 

A władza? Sama wiesz, prawda?

 

A Ty mężczyzno, Adamie, Januszu, Marcinie, albo brzdącu Piotrze Pioterze… skołowany? Bo i do Ciebie się zwracam, do Twojej żeńskiej połowy, do tej głowy kobiecej, co pod oceanem testosteronu, gdzieś w głębinach grzecznie jeszcze chrapie. Obudź się, droga koleżanko. Załóż szpilki i pończochy. Tańcz.

 

 

 

Kiedyś, w czasach, gdy czasu miałam więcej niż w tej chwili, wybrałam się na spacer po Nowym Jorku, pieszy, ponad dwugodzinny. Chciałam na podstawie tego tripa coś napisać o "Wielkim Jabłku" jako takim, i chodząc odfiltrowywałam sobie z widoku ludzi.

 

Zresztą to nie jest takie trudne, wbrew temu, jak NY jest przedstawiany w telewizji, kinie, czy książkach, ludzi tu w pewnych porach wcale nie ma.

 

Do późnego popołudnia ulice są praktycznie puste – „wiecznie żywe” miasto jest praktycznie wiecznie martwe, poza porą wieczorowo/nocną, gdy zaczyna się jakiś ruch.

Za to już w samych klubach jest ścisk. By się do nich dostać trzeba przejść selekcję. Tłum wewnątrz, to tłum przefiltrowany, już inny od tego na zewnątrz. Czasem wystarczy być po prostu ładną kobietą albo przystojnym mężczyzną, w drogich ciuchach, czasem zaś te kryteria filtracji są bardzo dziwne – nie wejdziesz bez kolczyka w nosie, psa w dupie albo tatuaży na oku.

 

Ale wybrałam czas mojego spaceru tak, że kluby jeszcze nie były otwarte. Zresztą one mnie nie interesowały. Nie interesowali mnie ludzie. Interesowało mnie miasto i jego architektura.

 

Podobna i niepodobna do naszej. Tutaj hierokracja nie uczyniła takich szkód. Raz tylko dostrzegłam jakąś gwiazdę Dawida. Zero krzyży czy półksiężyców. Łatwiej znaleźć schron przeciwatomowy – te relikty zimnej wojny, są dobrze oznaczone i nadal gotowe na przyjęcie w swych kryptach uciekinierów. Ale apokalipsa się dokonała już dawno temu, a życie toczy się dalej, jakby koniec świata nigdy się nie zdarzył.

 

A więc pustka. Cisza. Brak ludzi. Nawet w nocy. Na ulicach Los Angeles czy nawet zbankrutowanego i wyludnionego Detroit tego nocnego ruchu zobaczymy więcej. Już nie mówiąc o tym, że o wiele więcej tego tętniącego życia jest w europejskich starych miastach – w Paryżu, Londynie, Moskwie, Warszawie, Wrocławiu, Katowicach czy Krakowie. Więc jak widzicie gdzieś w kinie albo telewizji tłoczne ulice Nowego Jorku – nie wierzcie, spędzili tam widocznie statystów, albo akurat coś wybuchło i przyciągnęło gapiów. Zresztą z tym wybuchaniem i gapiami to też tak nie do końca, jak oglądam wiadomości z miasta, autentyczni świadkowie strzelanin opowiadają o nich bardziej drętwo i nieautentycznie niż grają aktorzy w polskich telenowelach.

Tak, tak, słyszałam strzały. Z tamtego mniej więcej kierunku. Nie umiem niestety dobrze zidentyfikować typu broni. Potem kolejne strzały dobiegły stamtąd. Spokój grabarza, kobiecina opowiada bez przejęcia, jakby ją spytali o to co jadła na śniadanie. Choć pewnie nie, jakby spytali o śniadanie to by im albo odpowiedziała, że to nie ich sprawa, albo pokazała zdjęcia z Insta, albo pozwała o to, że sugerują, że jest za gruba.

Więc spokój i nuda. Choć wiadomo w niektóre dzielnice sama bym się po zmroku nie zapędziła. Ulice puste. Skwery puste. Parki puste, jeśli nie liczyć turystów, dorożkarzy i czarnoskórych rikszarzy polujących na naiwnych. Głowy puste. Puste serca. I mieszkania.

 

Internet to wspaniałe medium. Możesz być kim chcesz, albo kim nie chcesz.

 

Publikowałam opowiadania. Pisałam je, często podszywając się pod faceta. Pseudonimy tak jak już wspomniałam, oczywiście męskie. Jan. Adam. Biblijne.

 

Albo bardziej współczesne. Z angielska. Jezzowe. Ale do bólu męskie. Charlie. Charlie Echo Bravo. Gin. Jim.

 

W końcu każda komórka moja ma tam to wdrukowane, w dwudziestą trzecią parę.

 

Szybko zakładam biustonosz i stringi. To jego spojrzenie po fakcie. Wzrok zwycięzcy, zdobywcy.

 

Spoglądam na mojego chłopaka, właściwie to jeszcze chłopca i zamiast tego triumfu co się spodziewałam, widzę w jego oczach zupełnie co innego.

 

Widzę strach.

 

Podpinam pończochy.

 

On dalej leży bez życia. I jemu leży. Ma prawo. Przeciorałam go przez siebie trzy razy.

 

Seks był wspaniały. Ale… Teraz on jest taki pokurczony, pokruszony, zmięty i zmęczony. Poraniony moimi zębami i pazurami.

Przed chwilą jeszcze tam w ślepiach tego pieska mieszkała iście rollingstonowska satysfakcja. Czy też raczej jej umiejętnie odwlekany brak i ruina. Teraz tylko przerażenie.

– Rzucisz mnie? – pyta w końcu.

– To ty mnie rzucisz – odpowiadam, dopinając suwak spódnicy i nie próbując się nawet uśmiechać.

– Nigdy… Zawsze z tobą będę!

– Kłamiesz – stwierdzam spokojnie. Nie ma potrzeby podnosić głosu. Zapinam guziki bluzki i odpalam papierosa. Klasycznego, nie jakieś likłidowe gówno.

Trzeba zmienić klimat. Zamiast zrobić to pilotem, pochyliłam się nad wieżą, doskonale wiedząc, że teraz gapi się na mój tyłek opięty w małą czarną.

Z premedytacją powooooli zmieniłam chłam, którego słuchał, na Tadeusza Nalepę. Głośno przełknął ślinę.

– Przysięgam…

– Lepiej nie przysięgaj… Zaraz usłyszysz coś, co sprawi, że mnie znienawidzisz.

Przeciągałam tę chwilę. To było miłe, że dopiero co wziął mnie na wszystkie sposoby, a wystarczył ten mały teatrzyk by nabrał znów ochoty.

Przynajmniej psychicznie, bo tamten móżdżek na dole tylko lekko mu drżał. Widząc, że przyglądam się kpiąco, zakrył się poduszką.

Z głośników leciało „Najważniejsze to być silnym. Wicher silne drzewa głaszcze hej”.

– Nie możesz nic takiego powiedzieć, coby…

Wydmuchnęłam w jego stronę kłąb dymu. Nie zakrztusił się. Patrzył butnie i odważnie. Usta zaciśnięte w twardą kreskę. Zakochany kundel.

– Cokolwiek bym usłyszał…

Zamknęłam mu usta pocałunkiem. Pewnie ostatnim.

– Podobam Ci się? – przeciągnęłam to jeszcze.

Odchylił poduszkę z uśmiechem:

– Widzisz przecież.

Tam dojrzewał cudowny kwiat erekcji. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Chrystus wskrzesił Łazarza raz. Ja rezurekcję wzwodu widziałam tej nocy…

– Po raz czwarty… – wymsknęło mi się.

– Widzisz, jak na mnie działasz. Jak… Jak… narkotyk – dokończył banalnie. Chyba żadnego z jego mózgów nie stać było już dziś na wymuskane metafory.

Usiadłam na łóżku obok niego i zakryłam mu przyrodzenie na powrót poduszką.

– Zakryj się, bo przeziębisz – wyszeptałam, kontynuując grę wstępną tragedii. Oczy miałam suche. Usta także. Język mi się rozpadł jak popiół, nie czułam go wcale tylko jakąś proszkowatą nicość. Nie mając języka, nie można mówić. Otworzyłam usta i zaaplikowałam papierosa jak panaceum na całe zło świata. Na to, co za chwilę się stanie. Stanie się jak tylko odnajdę język i poskładam go z popiołów.

On też milczał. Jakby wiedział. Ale cóż mógł wiedzieć.

Za chwilę mnie znienawidzi.

 

Wydmuchnęłam dym w jego oczy, po raz ostatni. Nie cierpiał tego, ale jednocześnie pożądał tej tortury, jak każdej innej. Ale tym razem to nie był element gry… po prostu nie chciałam, by patrzył mi w oczy, gdy to wreszcie powiem.

I powiedziałam w końcu i moje serce zamarło po czwartym wyrazie.

I nagle…

I nagle… nic się nie stało.

Bo… on nie zrozumiał. Myślał chyba, że tylko powtarzam słowa piosenki. Albo dalej myślał tym na dole.

O ile prościej by było gdybym była kosmitką, wampirzycą albo innym banałem!

Wściekła, połknęłam dym i łzy. Po chwili uspokoiłam ręce, tak niezbędne mi teraz do mówienia jak przed chwilą język.

 

Zmiażdżyłam kiepa w popielniczce. Wyciągnęłam kolejny papieros, którego nie byłam w stanie drżącymi dłońmi odpalić. Z uśmiechem usłużył mi ogniem.

 

Zaraz ten uśmiech zgaśnie na zawsze.

Powtórzyłam więc te cztery straszne słowa, od których próbowałam zacząć:

 

– Kiedy byłam małym chłopcem…

 

Koniec

Komentarze

Hej 

Jeśli chciałeś wystawić na próbę czytelnika to jest to ciężka próba :P Zniechęciłeś mnie ilością słów, których znaczenia muszę szukać albo się domyślać :) . Pytanie tylko czy warto tak się znęcać nad czytelnikiem? Tekstu nie oceniam i życzę powodzenia tym, którzy odnajdują przyjemność w tego typu lekturze :) 

 

Pozdrawiam 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Hej, Bardjaskier

 

Wrzucając to, zdawałem sobie sprawę, że to eksperyment niebezpieczny. Raczej nie spodziewam się zbyt dużego uznania (podobnie jak z moją grą paragrafową) – ale nie byłbym sobą, gdybym nie eksperymentował.

Wiem, że tekst jest ciężki i grafomański – miał taki być bo taka jest jego bohaterka.

Uznam za sukces, jeśli utwór spodoba się choć jednej osobie.

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Hej 

 

Jim

 

I bardzo dobrze, portal właśnie jest po to by sprawdzić czy innym się podoba to co piszemy :) Ja tylko chciałem zaznaczyć, że nie odnajduję przyjemności w czytaniu tego typu eksperymentów. Powodzenia i z przyjemnością będę śledził komentarze pod tekstem :) 

 

Pozdrawiam  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Bardjaskier

Doskonale to rozumiem – ja też przy niektórych tekstach się poddaję, miałem tak niedawno, że tekst mnie tutaj pokonał – nie byłem w stanie przeczytać całości – i nie ma w tym nic złego.

To, że akurat tego rodzaju eksperymentów nie lubisz nie wyklucza, że inne moje eksperymenty Ci przypadną do gustu :)

Co do komentarzy, to spodziewam się tu fali komentarzy negatywnych, ale jak napisałeś – od tego jest portal, by sprawdzać, czy i co innym się podoba :)

 

Pozdrawiam :)

 

entropia nigdy nie maleje

Jim… więc jednak ukrywa się w Tobie kobieta ;)

 

No cóż, wolę Twoje eksperymenty paragrafowe :) Niemniej dałam radę się przebić przez tę ścianę tekstu i w kłębie definicji udało mi się nawet znaleźć fabułę. Ale chyba muszę się z nią przespać. Na pewno widzę dużo emocji, na tę chwilę odbieram je jako frustrację/zniechęcenie zabawą w społeczeństwo (oby nie w pisarstwo!).

Mały chłopiec bardzo mi przypomniał matkę :) Zaczynam się przyzwyczajać do takich zwrotów u Ciebie, a to może nie jest dobre, wolę, żebyś mnie zaskakiwał ;)

Oczywiście pozdrawiam serdecznie.

Nie wierząc i wierząc jednocześnie, w nagłej rozpaczy, że czytelnik zada sobie trud przebicia się przez tę ścianę…

Autor najwyraźniej był świadom ze skrajności odbioru tego tekstu ;)

 

Publikowałam opowiadania. Pisałam je, często podszywając się pod faceta. Pseudonimy tak jak już wspomniałam, oczywiście męskie. Jan. Adam. Biblijne.

 

Albo bardziej współczesne. Z angielska. Jezzowe. Ale do bólu męskie. Charlie. Charlie Echo Bravo. Gin. Jim.

Jim, czy Ty chcesz nam tym opowiadaniem coś wyznać?

 

W mojej ocenie tekst nie jest zły. Można go podzielić na dwie części. Pierwszą – potok refleksji wszelakich (mniej, lub bardziej udanych) i drugą – scenkę w sypialni. Co do pierwszej – przeczytałem z zainteresowaniem. Nie ze wszystkim się zgadzam, ale Autor w żadnym razie nie powinien odbierać tego za wadę. Ma to fajne filozoficzne zacięcie, które osobiście lubię. Może podane w mało przyjaznej formie. Rzeka przemyśleń powoduje, że większość czytelników się w niej utopi… :) A szkoda, bo tekst zasługuje na przeczytanie. Co do sceny w sypialni, to tu już mamy pełnoprawną, fabularną historię. Również oceniam ją wysoko. Krótka scenka, a udało się w niej zawrzeć bardzo wiele. Dobrze zarysować bohaterów, zbudować między nimi konflikt, zbudować emocje u czytelnika… No co tu dużo mówić, sam ten fragment spokojnie by się obronił jako szort.

Finał trochę zaskoczył, choć można było przeczuwać, że to wszystko zmierza ku jakiejś deklaracji.

 

Po przemyśleniu, uważam, że opowiadanie jest o transpłciowości.

 

I jeszcze jedna sprawa:

 

Uwaga: grafomania jest tylko częściowo stylizacją – prawdę mówiąc czasem po prostu lubię tak pisać.

To tak pisz, bo ja czasami lubię tak poczytaćlaugh

 

Wszystkiego dobrego!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Masz zakaz czytania Lema przed snem, hi, hi. Przypomniała mi się " Filozofia przypadku :). Tego się nie czyta, tylko się po tym surfuje. Podświadomość tłumaczy po czasie niezrozumiane słowa ;)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Okrutnie krytycznie przejechałeś się, Jimie, po chyba każdej grupie społecznej i zawodowej, płci oraz wyznaniu. :)

Opowiadanie jak najbardziej nadaje się na konkurs o Obcości, lecz – z dodatkową ścieżką. :) Takie filozoficzne dywagacje na temat zawsze znajdą zarówno gorących zwolenników, jak i zagorzałych przeciwników. :) Ogólnie wymowa opowiadania jest smutna, gorzka, ale oczywiście jak najbardziej prawdziwa. A jego język – znowu taki Twój – wszechstronny, wielopoziomowy, mocny, trafiający w sedno. 

Było brzydko, bo przy tej tematyce być musiało, ale uprzedziłeś i za to Ci chwała. :) 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

avei

Nazgul

AstridLundgren

bruce

 

Dzięki za odwiedziny!

 

avei

Jim… więc jednak ukrywa się w Tobie kobieta ;)

Wyszło :)

 

No cóż, wolę Twoje eksperymenty paragrafowe :)

Mam w planach jeszcze przynajmniej jeden – ale napisanie tego mi zajmie dłużej :)

 

Bardzo ciekawie – znów musisz się z moim tekstem przespać… Hmmm… Nawet moje teksty mają barwniejsze życie seksualne ode mnie ;-)

Przykro mi, że oczekiwałaś zaskoczenia a tym razem nie udało się zaskoczyć – te zakończenie jednak wcześniej chyba zbyt wieloma znakami zapowiedziałem.

 

 

Nazgul

 

Autor najwyraźniej był świadom ze skrajności odbioru tego tekstu ;)

Oj tak :)

 

Jim, czy Ty chcesz nam tym opowiadaniem coś wyznać?

Nazwijmy to kreacją literacką… czy jakoś tak… :)

 

W mojej ocenie tekst nie jest zły.

To już dużo :)

 

Dziękuję za wnikliwą analizę tekstu – cieszę się, że chciało Ci się go aż tak rozpakowywać :)

 

To tak pisz, bo ja czasami lubię tak poczytaćlaugh

To skoro mam dyspensę – to czasem będę tak pisać :)

 

AstridLundgren

Masz zakaz czytania Lema przed snem, hi, hi.

Najstraszliwsza możliwa kara :)

 

Przypomniała mi się " Filozofia przypadku :). Tego się nie czyta, tylko się po tym surfuje. Podświadomość tłumaczy po czasie niezrozumiane słowa ;)

Takie porównanie bardzo łechce moje ego :)

 

 

bruce

Okrutnie krytycznie przejechałeś się, Jimie, po chyba każdej grupie społecznej i zawodowej, płci oraz wyznaniu. :)

Taki ze mnie już, zimny drań.

 

Opowiadanie jak najbardziej nadaje się na konkurs o Obcości, lecz – z dodatkową ścieżką. :)

To trzeba spytać wilka ;)

Skąd Ty bruce czerpiesz dla każdego (w tym mnie) tyle miłych słów? Myślę, że nie od biedy masz nick i awatar Mistrza Lee – bo jesteś mistrzem znajdowania pozytywów :)

 

 

Jak zwykle miło mi było Was wszystkich gościć pod tekstem,

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Skąd Ty bruce czerpiesz dla każdego (w tym mnie) tyle miłych słów?

Mogłabym Cię zapytać dokładnie o to samo. :) 

 

Myślę, że nie od biedy masz nick i awatar Mistrza Lee – bo jesteś mistrzem znajdowania pozytywów :)

laugh

 

Najmocniej uśmiechnęło mnie zakończenie opowiadania – jak mniemam – celowe. :)

Pecunia non olet

 

Uznam za sukces, jeśli utwór spodoba się choć jednej osobie.

 

To ja pierwszy – podoba mi się, ale nie dotarłem do końca, niestety…

Jakby jakiś taki zapaszek przegrzanych procesorów…czasami SI nie maczała tu komórek pamięci?

wink

 

 

dum spiro spero

Mam w planach jeszcze przynajmniej jeden – ale napisanie tego mi zajmie dłużej :)

Fajnie, fajnie. I że powstaje, i że dłużej, to może uda mi się skończyć przed Tobą ;)

Bardzo ciekawie – znów musisz się z moim tekstem przespać… Hmmm… Nawet moje teksty mają barwniejsze życie seksualne ode mnie ;-)

To tylko komplement dla Ciebie, Jim, że masz tak głębokie teksty, że aż snu potrzeba :D

Przykro mi, że oczekiwałaś zaskoczenia a tym razem nie udało się zaskoczyć – te zakończenie jednak wcześniej chyba zbyt wieloma znakami zapowiedziałem.

To nie tak, że przewidziałam, że zakończenie akurat takie będzie. Bardziej chodziło mi o to, że serwujesz zaskakujące ostatnie zdanie. To już chyba Twój znak rozpoznawczy :)

bruce

avei

 

Dzięki za ponowne odwiedziny!

I za miłe bardzo miłe słowa :)

 

Fa­scy­na­tor

 

To ja pierw­szy – po­do­ba mi się, ale nie do­tar­łem do końca, nie­ste­ty…

To i tak liczę jako sukces przynajmniej połowiczny (o ile dobrnąłeś do połowy)!

Jakby jakiś taki za­pa­szek prze­grza­nych pro­ce­so­rów…cza­sa­mi SI nie ma­cza­ła tu ko­mó­rek pa­mię­ci?

wink

Nie. Może pisane w pośpiechu i to swąd spalonej klawiatury :)

SI nie miała nic do rzeczy tym razem.

 

avei

Jest duża szansa, że mnie z paragrafówką wyprzedzisz, bo ją chwilowo odłożyłem i piszę coś innego

 

To nie tak, że prze­wi­dzia­łam, że za­koń­cze­nie aku­rat takie bę­dzie. Bar­dziej cho­dzi­ło mi o to, że ser­wu­jesz za­ska­ku­ją­ce ostat­nie zda­nie. To już chyba Twój znak roz­po­znaw­czy :)

To może następnym razem postaram się o dłuższe zakończenie i nie tak zaskakujące – i to będzie zaskakujące (zaskakujący brak zaskoczenia!) bo każdy się będzie spodziewał zaskoczenia w ostatnim zdaniu :)

 

 

entropia nigdy nie maleje

Żuchwa mi uderzyła o podłogę po pierwszej części i gdy jakoś ją zdołałem podnieść, końcówką sprawiłeś, że znowu musiałem ją zbierać(nie podłogę). Chapeau bas.

Dziękuję Koala75

Zawsze dobrze gościć takie miłe Misie… ale zadbaj o żuchwę lepiej :)

 

entropia nigdy nie maleje

To może następnym razem postaram się o dłuższe zakończenie i nie tak zaskakujące – i to będzie zaskakujące (zaskakujący brak zaskoczenia!) bo każdy się będzie spodziewał zaskoczenia w ostatnim zdaniu :)

 

To mi się podoba, o to chodzi! :)

Tekst sprawia wrażenie dobrego. Wśród początkowej serii tortur na czytelniku, pojawiają się oznaki litości autora, czyli wplecione dobre myśli na otuchę, a potem “rezanie” dalej. Z tego bałaganu, a przecież porządku, wypływa obiecana pornografia i niepokojące kobiece wyznania. Sam czułem się zaatakowany wiadomo jak. Podoba mi się temat tej muzyki, bardzo to życiowe. Poplątany umysł rozjeżdża się i stabilizuje, na końcu opada. Nieco później niż to co opadło partnerowi.

 

Tak bywa.

 

Jestem dość zmęczony, więc pewnie przejadę się drugi raz na tym tekście, jednak widzę w nim coś. Chociażby po mijanych wrzutkach sensu i ciekawie wyłaniającej się erotycznej fabule na końcu. Myślę, że warto się tutaj przeorać jak po polu i czytać bez pomijania ten początek. Nic nie pomijajcie.

 

 

Negatywny aspekt tego tekstu jest taki, że wymaga jakiejś minimalnej wiary w autora, by do niego podejść. Jakiegoś obeznania. Szczególnie, że początek ociera się mocno o szum, szmer czy jakieś strojenie orkiestry w ostro wykręconym od różnych rzeczy umyśle (z naciskiem na naturalne arcyzdolności, na które przypisują sanatorium).

 

Polecam każdemu żeby przeczytał, nawet jak mu się nie podoba.

 

Dałeś, że echo do tej pory się obija o wszystko dookoła. Trochę szkoda, że dałeś dość niejednoznacznie, w gmatwaninie (imponującej) terminów i odniesień doszukać się można i plusów, i minusów też ujemnych, ale przeważa, w moich odruchowych interpretacjach, branie pod obcasy. Podobnie jak w scence obyczajowej, zamykającej tekst. Subtelne zmiażdżenie…

A Lema przed snem możesz czytać. Ani Jemu, ani Tobie to nie zaszkodzi, jak widać po powyższym.

AdamKB

Vac­ter

 

dzięki za odwiedziny 

 

avei

Dzięki za ponowne odwiedziny.

Tego co ustalilśmy w wielkiej konspirze – się będę trzymał zatem :)

 

 

Vac­ter

 

Wśród po­cząt­ko­wej serii tor­tur na czy­tel­ni­ku, po­ja­wia­ją się ozna­ki li­to­ści au­to­ra, czyli wple­cio­ne dobre myśli na otu­chę

Oznaki litości są tylko pozorne a otucha złudna: Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.

 

Po­plą­ta­ny umysł roz­jeż­dża się 

innego nie można było po mnie oczekiwać ;-)

 

Myślę, że warto się tutaj prze­orać jak po polu i czy­tać bez po­mi­ja­nia ten po­czą­tek. Nic nie po­mi­jaj­cie.

Dzięki – to czekam na ponowne odwiedziny :)

 

Ne­ga­tyw­ny aspekt tego tek­stu jest taki, że wy­ma­ga ja­kiejś mi­ni­mal­nej wiary w au­to­ra

Dziękuję, że we mnie (przynajmniej minimalnie) – wierzyłeś :)

 

 

AdamKB

Tro­chę szko­da, że dałeś dość nie­jed­no­znacz­nie, w gma­twa­ni­nie (im­po­nu­ją­cej) ter­mi­nów i od­nie­sień do­szu­kać się można i plu­sów, i mi­nu­sów też ujem­nych

Trochę szkoda – z pewnością, ale cieszę się, że oprócz tych ujemnych były również dodatnie.

 

Sub­tel­ne zmiaż­dże­nie…

Uhmmm…

 

A Lema przed snem mo­żesz czy­tać. Ani Jemu, ani Tobie to nie za­szko­dzi, jak widać po po­wyż­szym.

Mam taką nadzieję :)

 

dziękuję Wam wszystkim za trud (niemały! wiem, zdaję sobie z tego sprawę) – przeczytania, rozczytania, poszukiwań zrozumienia…

 

pozdrawiam serdecznie,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Nawet fajne

Kazik12

Dzięki za przeczytanie,

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Hej, hej,

 

dla mnie jest to bardzo dobre opowiadanie i myślę, że powinieneś więcej takich pisać. Uwolnij swój styl, bo on aż się rwie, żeby opowiadać takie historie, czy może w ten sposób historie. Bynajmniej nie uważam, że tekst wpisuje się w grafomanię, raczej w jakąś taką twórczość eksperymentalną, nieco w stylu Raymonda Queneau.

Końcówka mnie uderzyła niczym obuchem, wcale nie odebrałem jej na wesoło, wręcz przeciwnie – raczej bardziej współcześnie, jako borykanie się z własną tożsamością i wrogością świata.

Jest kilka smaczków, z których najbardziej spodobał mi się zwrot:

abandując drednota klasyków,

Piękne heart

 

Z uwag nieco bardziej krytycznych, dwa razy pojawia się słowo: “degrengolada” i IMHO w tak bogatym językowo tekście to nieco razi:

meta-posmak infantylnej dysocjacji i depersonalizacji, podlewanej sosem sensualnej libertyńskiej orgiastyczności, degrengolady i frywolności

Emanacje całej siódemki w mych uczynkach napawały mnie pogardą do samej siebie, na równi z tym zakłamaniem, zamotaniem, za-zaistnieniem i uczuciem postępującej degrengolady

 

A tutaj literóweczka

Intertekstualność, intersensualność i interseksulaność.

 

No i na koniec klasyczne pytanie – gdzie tu fantastyka? cheeky

 

 

 

PS.

 

Jakby jakiś taki zapaszek przegrzanych procesorów…czasami SI nie maczała tu komórek pamięci?

Polecam poeksperymentować z tekstami tworzonymi przez SI, w moim przekonaniu ten tekst jest stanowczo poza jej poziomem.

 

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

Hi, hi! "Spacerek" też mu fajnie wyszedł, tak Hollywódko ;) studia reżyserskie? Skrzyżowanie Obcego.. i końcówka jak w Armageddonie ;)

Kawkoj piewcy pieśni serowych

BasementKey,

AstridLundgren

Dzięki za odwiedziny!

 

Dzięki, BasementKey, na takie opowiadania muszę mieć odpowiedni nastrój, ale pewnie jeszcze takie powstaną.

 

Końcówka mnie uderzyła niczym obuchem, wcale nie odebrałem jej na wesoło, wręcz przeciwnie – raczej bardziej współcześnie, jako borykanie się z własną tożsamością i wrogością świata.

Miała uderzyć. I wesołości we mnie nie było gdy to pisałem, a czysta wściekłość… i żal – ale przecież to nieistotne w sumie co autor chciał powiedzieć, a co czytelnik odebrał. Mocno przeżywam światy, które przedstawiam, nawet jeśli nie do końca one są parallelą tego ponoć najlepszego z możliwych. A za przeżywaniem – idzie narracja i jej sposób. To nawet nie jest tak, że ja staram się pisać różnorodnie. Tę różnorodność wymusza – bohater, świat – nie mam w tym wolności, wszystko dyktuje mi nieubłagana Ananke (nie ta portalowa ;-) ) – i muszę tę kipiel wylać z siebie bo wybuchnę w taki sposób i według takich reguł, jaki mi materia utworu narzuca. I zawsze mi się wtedy pojawia myśl, że ja tworzę najczystszą grafomanię – bo taką właśnie wyrzutem, nerwem, skurczem mięśnia – wprasowaną w kartkę (czy monitor).

Błędy przez Ciebie znalezione – poprawiłem. Dziękuję!

 

No i na koniec klasyczne pytanie – gdzie tu fantastyka? cheeky

To już czytelnik musi odpowiedzieć sobie samemu. Nie wiem. Może nie ma? A może jest gdzieś w głębi?

 

AstridLundgren

Ja Spacerek też polecam, choć z pewną taką nieśmiałością, bo wiem, że jak krasnoludy w kopalniach Morii – ścinałem tam za głęboko.

A może… jednak dobrze?

Uprzedzam, że Spacerek to utwór zupełnie odmienny od tego, niekoniecznie musi być tak, że jeśli komuś jeden się spodobał, to spodoba się i drugi.

Spacerek jest też dziełem, z którym jestem bardzo mocno skłócony. I to w wielu warstwach. A czasem go lubię… Z żadnym dotąd utworem nie miałem tak mieszanych odczuć. Sami sprawdźcie i mi powiedzcie ;-)

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Hmmm. Na początek murek z trudnych słów. OK, to może być nawet przyjemne wyzwanie, choć nużące na dłuższą metę. Ale potem było tylko gorzej. Za murkiem utonęłam w strumieniu świadomości (nie lubię, nie lubię). A potem zaciągnąłeś czytelnika do łóżka, a ja nie jestem podglądaczką i źle się czuję w tej roli.

Puenta fajna, ale czekanie na nią zarżnęło dowcip.

No i fantastyki nie ma.

Babska logika rządzi!

Finkla

Przykro mi, że się nie podobało. Niestety to opowiadanie to taki typowy Jim – z jednej strony sprośny, z drugiej uprawiający ekwilibrystyka słowną wątpliwej jakości, a z trzeciej – zupełnie niefantastyczny.

 

pozdrawiam

 

entropia nigdy nie maleje

Nowa Fantastyka