W mknącym na wschód pociągu Kolei Transsyberyjskiej, w przedziale pierwszej klasy, siedzą cztery osoby. Wymieńmy je, poczynając od najważniejszej. Antoś Romanowicz von Ungern-Sternberg – jedyny syn barona, kończy niedługo dziesięć lat. Obok siedzi Wasyl, nikt nie wie jak ma na nazwisko, bo za każdym razem pokazuje inne, ale zawsze tak samo prawdziwe dokumenty. Zajmuje się realizacją woli barona, lubi niedźwiedzie i sam wygląda jak niedźwiedź. Naprzeciw siedzi Wiktor Zawarzin, który przedstawia się jako osoba prywatna. Jest detektywem, synem generała-majora, wieloletniego szefa Oddziału Ochrony Porządku i Bezpieczeństwa Publicznego, zwanej Ochraną. Miejsce naprzeciwko Antosia zajmuje jego matka Tamara Orszanska vel de Orchanska, z zawodu malarka i nauczycielka, a obecnie katorżnica. Choć nikt patrzący z boku raczej by się tego nie domyślił. Zostało jej mniej niż rok do końca kary, a miała to być ostatnia sprawa do rozwiązania.
Zamach
Żeby zrozumieć, jak nasi bohaterowie znaleźli się razem w przedziale i jak Tamara została katorżnicą, musimy się cofnąć o ponad dziesięć lat.
Kiedy w lutym 1917, wybuchła rewolucja, car Mikołaj II zdołał znowu wygrać, jak w roku 1907, ale tym razem posłuchał doradców. Na premiera powołał księcia Lwowa. Chorobę wielkiego księcia Aleksego potraktował jako znak od Boga. Zarządził, aby po jego śmierci proklamowano Republikę. Od tamtej pory tytułował się Ostatnim Carem Wszechrusi, co nie potrwało tak długo jak wszyscy myśleli.
Państwa Centralne, a więc Austro-Węgry, Niemcy, Rosja i Włochy, podpisały w Compiègne rozejm z Entantą, czyli przede wszystkim Wielką Brytanią, Francją, Japonią i Turcją. Rozpoczęła się konferencja pokojowa w Strassburgu. Żołnierze zaczęli wracać do domów.
Do odkrytego samochodu cara, którym jechał po Newskim Prospekcie z carycą Aleksandrą Fiodorowną i Wielkim Księciem Aleksym, już nie następcą, zamachowiec rzucił bombę. Od tego wydarzenia na takie urządzenie mówiło się już tylko granat.
Ku zaskoczeniu wielu, zaraz po ceremoniach pogrzebowych w Petersburgu, Wielka Księżna Anastazja, ledwo siedemnastoletnia, z poparciem Cerkwi Prawosławnej, Korpusu Żandarmów, Armii i Floty koronowała się na Imperatorową Wszechrusi i samowładcę. Ceremonia, jak nakazywał zwyczaj, odbyła się w Soborze Uspieńskim na Moskiewskim Kremlu. Zamach zniweczył obietnicę proklamowania Republiki. „Umowy muszą dotrzymać obie strony: władca i lud”, tak nowa caryca powiedziała w mowie tronowej, publikowanej w całym kraju w prasie i na plakatach. Zabawy były skromne, w Moskwie ograniczyły się do obchodów dla ludu na Placu Czerwonym, a w Petersburgu na Polu Marsowym.
We wszystkich kinach Rosji, a nie było ich jeszcze dużo, przed każdym filmem pokazywano jak patriarcha Tichon wkłada Anastazji koronę carów. Potem Imperatorowa całuje ikonę z relikwiami świętych męczenników i koniec, czyli plansza z herbem Romanowych i początek filmu, na który ludzie przyszli.
Dla ludu, przyzwyczajonego do wielogodzinnych prawosławnych celebracji, krótka forma była szokująca tak bardzo, że obraz nowej carycy w płaszczu koronacyjnym zostawał w pamięci.
Rozpoczęły się aresztowania wszystkich powiązanych z bolszewikami. Zaraz potem – jakkolwiek z SDPRR. Tę partię obwiniono o zamach na cara, carową i carewicza.
Akurat Tamara była w Petersburgu z córką i mężem, którego do stolicy Rosji przygnały interesy czasu wojny. Urodzona w Warszawie, ale do emigracyjnej jaczejki SDPRR należała w Wiedniu, jak studiowała. Prawie zdążyła o tym zapomnieć. Zresztą to był przypadek, bo gdyby nie względy towarzyskie, mogłaby należeć do eSeRów, którzy teraz, razem z KaDetami tworzyli w Petersburgu rząd Rosji.
Owego roku wiele się działo. Imperatorowa rozwiązała Ochranę. „Skoro mając tylu agentów, nie byli w stanie zapobiec zamachowi, to są albo nieudolni, albo sami zostali spenetrowani przez wywrotowców.” Tak napisała odręcznie na swojej kopii ukazu, który odłożyła do osobistego archiwum.
Tego samego lata Niemcy przekazali Rosji, odnaleziony w Dijon, akumulator pary. Nie docenili tego urządzenia. Francuzi swojego konstruktora potraktowali jako szalonego wynalazcę, powołali do wojska, wysłali na front, gdzie zginął. Natomiast dyrektor Putiłowskich zakładów Igancy Jasiukowicz, zrozumiał znaczenie odkrycia od razu.
Tymczasem pierwszym carskim ukazem Anastazji była „biełaja bumaga” czyli dekret o ziemi, uwłaszczenie „zgodnie z szarżą i zasługą” chłopów, którzy wracali z frontu. Każdy order i stopień dodawał trochę morgów. Praktycznie zrównywało to wszystkich chłopów z Kozakami nie tylko w prawach, ale również w kwestii obowiązków. W imieniu dworian protestował przeciw temu jedynie stryj zamordowanego cara – wielki książę Mikołaj Mikołajewicz zwany młodszym, ale umarł w tajemniczych okolicznościach kilka dni po tym, jak przestał być naczelnym wodzem. Wśród wiwatów nikt tego nie zauważył. „Biełą bumagę” świętowano w całym kraju bardzo hucznie i spontanicznie. Większość ludności kraju czekała na ten akt prawny od 1863 roku, wiele pokoleń.
Józef, towarzysz partyjny Koba, jako gruziński poeta zwany Soso, został aresztowany na ulicy Petersburga. On akurat umiał się ukrywać. Ogłoszono, że był kasiarzem i masowym mordercą. Prasa się rozpisywała o masakrze w Tbilisi po napadzie na bank. To było dziesięć lat wcześniej, ale ludzie w Pitrze nie słyszeli o krwawych szczegółach. Tamara wiedziała już, że dłużej czekać nie może. Józef wiedział, gdzie się zatrzymała, znał ją, spotkali się. Z mężem i córką pojechała pociągiem do Rygi, żeby wsiąść na statek do Szwecji i stamtąd do Francji, albo gdziekolwiek, byle szybko. Na dworcu w Dyneburgu przy przesiadce poznał ją informator, kiedyś Ochrany, a teraz Korpusu Żandarmów. Bardzo chciał się przysłużyć nowym panom.
Bolszewików, mienszewików i wszystkich sympatyków, znajomych, byłych członków SDPRR sądziły wojenne sądy doraźne. W związku z tym, że zamachowcem na carską rodzinę okazał się Feliks hrabia Dzierżyński, człowiek nieco szalony, a z pewnością fanatyczny, Polacy nie mieli szans na łagodne traktowanie.
Tamara dostała dziesięć lat katorgi i dożywotni nakaz osiedlenia się za Uralem. Głównie za to, że wiedziała o nielegalnej organizacji i właściwym organom nie doniosła. Ani przynależności do SDPRR w czasach studenckich, ani osobistej znajomości z Kobą wyprzeć się nie mogła. Miała teraz uczyć chińskie dzieci rosyjskiego i w ogóle wszystkiego, co może przynieść chwałę Imperatorowej. Tak było napisane w wyroku.
Wtedy pierwszy raz Tamara jechała koleją transsyberyjską za Bajkał. Na stacjach kolejowych wisiały ikony niemal religijne: caryca w koronie, z berłem i jabłkiem podpisana: „Anastazja, Z Bożej łaski Cesarzowa i Samowładca Wszech Rosji, Król Polski, Wielka Księżna Finlandii” i często ręcznie wyszyte szarfy „Matka Nasza Przeczysta, dobrodziejka”.
– Za co ty? – w końcu ją spytała jakaś towarzyszka podróży.
Nikt inny tak bardzo nie gapił się przez zakratowane okno wagonu jak Tamara.
– Za nic – odpowiedziała.
– A ile?
– Dziesięć lat i osiedlenie… – przyznała Tamara.
– A to polityczna, tfu. – Wokół zrobiło się luźniej. – My tu uczciwe kurwy i złodziejki.
Do Daurii, już za jeziorem Bajkał, wieźli Tamarę wozem razem z transportem wojskowym. Po drodze poznała barona Ungerna, zdecydowanie bliżej, niżby chciała.
Po trzech miesiącach uczenia dzieci, jechała pociągiem w drugą stronę. Baron był rozwiedziony ze swoją chińską żoną, a Tamara w ciąży. Roman Fiodorowicz von Ungern-Sternberg został wezwany przez Imperatorową do Petersburga, bo miał być ślub.
Caryca Anastazja na męża wybrała sobie regenta Królestwa Finlandii generała-majora Karola Gustafa Mannerheima. Wprawdzie był już żonaty, ale do załatwiania trudnych spraw został wyznaczony właśnie baron Ungern. Anastazja chciała zmienić tytuł z Wielkiej Księżnej Finlandii na królową. Tak przynajmniej o tym opowiadał Roman.
Epoka pary i elektryczności
Za oknem ciągle drzewa i śnieg. Pociąg Kolei Transsyberyjskiej zbliżał się do Uralu, było widać góry.
– Mamo, kiedy widziałaś pierwszy raz akumulator? – spytał Antoś, wyrywając Tamarę ze wspomnień.
Opowiadała to mu już z dziesięć razy. Próbowała go wielokrotnie zainteresować malarstwem, literaturą, czymkolwiek, co nie miało śrubek, nitów, albo nie strzelało, ale nie dała rady.
– Akumulator pary? Byłam w Putiłowskich zakładach, razem z tatą. Inżynier Surzycki odpowiadał za modernizację.
– Bo lokomotywy bezogniowe były pierwszym naturalnym zastosowaniem akumulatora, mamo – Antoś pochwalił się wiedzą.
– Prawda!
Sam akumulator pary to nie wszystko. Do przełomu technologicznego potrzebny był żywy geniusz. Sama Caryca Katarzyna II, sprzed ponad stu lat, miała na swoim żołdzie filozofów. Anastazja wyraźnie brała z niej przykład. Jednak skupiła się raczej na intelektualistach w dziedzinach nauki i techniki. Jednego pozyskała bardzo tanio. Baron skutecznie realizował wyznaczone mu zadania.
– Potem tata namówił Mikołaja na przyjazd z Ameryki. Tam go nie doceniali i oszukiwali, a imperatorowa potrzebowała geniusza. Serb miał takie dziwne nazwisko: Tesla. – Tamara uśmiechnęła się. – Dali mu medal Edisona, poczuł się upokorzony…
– A to był jego największy konkurent, prawie wróg – dodał Antoś, przerywając matce. – Tata miał łatwiej.
– Turbina bez łopatek, dziewięćdziesiąt siedem procent wydajności, dała możliwość stosowania akumulatora w motoryzacji i nawet lotnictwie.
Tym się Antoś interesował, nawet bardzo. Tamara właśnie niemal zacytowała wniosek, jaki baron Ungern napisał do ministra. Jak zwykle wysłał go też do wiadomości carycy. Bez turbiny Tesli sterowce nie mogłyby służyć do przenoszenia wielkich ładunków i na duże odległości. W Imperium ani jednego, ani drugiego nie brakowało.
– Musieliśmy jeszcze kupić sterowce, a dokładniej licencje na ich produkcję – przypomniała Tamara. – Mało się w Monachium nie urodziłeś.
Antoś lubił o tym słuchać, bo to się działo w Niemczech. Sprzedawcą zakładów Zeppelinwerke był weteran wojenny, ofiara ataku gazowego, pan ze śmiesznym wąsikiem, podpisujący się prywatnie jako Wolf. Naprawdę nazywał się Adolf Schicklgruber. Od afery ze swoją siostrzenicą posługiwał się tym nazwiskiem, bo w Monachium był skompromitowany pod własnym. Wywiad przygotował dla barona wstępne informacje wraz z charakterystyką sprzedawcy. Tamara, będąc w dziewiątym miesiącu ciąży, dostała od pana Adolfa liścik, powiedzmy miłosny, z dokładnym opisem co chciałby z nią robić, podpisany właśnie Wolf. Jakoś uprawdopodobniało to wersję o tym, że molestował swoją siostrzenicę i tym doprowadził do samobójstwa. Z pewnością panna Geli Raubal zastrzeliła się z jego pistoletu.
– Pan Adolf ładnie rysował – rzuciła Tamara niewinnie. – Bardzo mu to pomagało w pracy.
– A bez niemieckiego sterowca taka wielka Rosja nie poradziłaby sobie sama, mamo?
Antoś wdał się w ojca tym, że cierpiał na ciągłą i chorą fascynację Niemcami i jakąś pogardę dla narodów słowiańskich.
– Musieliśmy kupić czas, ale nie zapominaj, że to inżynier Sikorskij zbudował pierwsze czterosilnikowe samoloty Russkij Witiaź i Ilia Muromiec, który jako bombowiec… – Antoś przestał słuchać, ale Tamara i tak dodała. – Silników od Maybacha nie kupiliśmy. – Zaśmiała się. – Konstrukcje sterowca rozwijali u nas na miejscu Andriej Nikołajewicz Tupolew i inni uczniowie profesora Żukowskiego – podkreśliła narodowość wymawiając jego nazwisko po polsku.
Wiktor Zawarzin od razu się obudził, usłyszawszy brzmienie tego języka. Był wściekły, pamiętał jak Polacy komplikowali życie jego ojcu. Przez nich ciągle nie było go w domu.
„Psi język”, pomyślał detektyw. „Suka!”
Wasyl spał w najlepsze, niedawno odwiedzał wagon restauracyjny, żeby popić po śniadaniu. Miał swoje zasady. Nigdy nie pił do śniadania, zawsze po. Fizycznie bardzo podobał się Tamarze. Był potężnie zbudowanym człowiekiem, odznaczał się niedźwiedzią siłą. Cóż z tego, gdy wedle pogłosek mógł stanowić postrach chłopięcych rekrutów w garnizonach i obozach wojskowych; kobiet nie dotykał. Bardziej lubił barona niż ją, to się rzucało w oczy. Dlatego właśnie mógł być jej strażnikiem.
Tamara miała dosyć delikatnego dotyku długich, niemal dziewczęcych palców barona. Kiedyś mąż jej powiedział: „zrobię to tak delikatnie, że nic nie poczujesz”, śmiali się. Teraz to już nie byłoby dla niej zabawne. Baron lubił mieć ją przywiązaną do łóżka za ręce i nogi. „Ciało” się miało nie wiercić, oprócz tego był delikatny.
Napisała kiedyś skargę do samej Imperatorowej. Miała dostęp do papieru, do listów, do poczty i do posłańców. Odpowiedź przyszła napisana własną ręką Anastazji: „Każda by chciała odbywać katorgę pod baronem Ungernem. Tamara, nie wydziwiaj”. Na kopercie i piśmie były pieczęcie carskiej kancelarii. Pod spodem widniał podpis, taki sam jak na ukazach, trochę dziewczęcy.
Mieszkając w rodowym zamku barona w Rewlu, miała swoje pokoje, które dzieliła z Antosiem. Dostęp miała do nich tylko jedna służąca, Estonka nie mówiąca prawie po rosyjsku, Wasyl i oczywiście baron Ungern. W nagrodę za posłuszeństwo Tamara dostawała, co chciała, najczęściej farby i płótna.
– Idziemy – trąciła Wasyla, najpierw delikatnie, potem mocniej, żeby się obudził.
Wstał, wyjrzał z przedziału na korytarz wagonu. Klucz do jej pasa cnoty miał tylko on i baron. Zdejmowała sobie sama w ubikacji, potem Wasyl sprawdzał czy jest dobrze zapięty. Nie dotykał jej nigdy. Jak raz chciała go zmusić, zbuntować się, to wezwał Kozaków.
Prowodnik, zwany po polsku z francuska konduktorem, patrzył podejrzliwie jak oboje wychodzili z pociągowej łazienki.
– Bliat’ – Wiktor powiedział bezgłośnie, żeby tylko ona mogła przeczytać z ruchu warg.
Dojeżdżali, kończyły się tory. Zaczęła zakładać futro.
Zagadka
Stwierdzono, że kolej transsyberyjska się przydaje Rosji, więc zdecydowano, żeby wymienić szyny z „lekkich” na normalne. Prace prowadzono między przejazdami pociągów. Tutaj doszło do tragedii. Zdjęto szyny i zanim założono nowe, robotnicy zostali wymordowani. Śnieżyca uniemożliwiła szukanie po śladach. Szyny też zginęły, cały zapas, stare i nowe.
Jak wstało słońce, baron z miejscowym przewodnikiem próbowali coś znaleźć z powietrza. Nic, tylko śnieg, drzewa, skały, obozy poszukiwaczy złota i jurty miejscowych. Ukradzione szyny mogły się skryć pod śniegiem, a oni nie mogli czekać do roztopów, do maja. Latali sterowcem aż wyczerpali całą parę z akumulatora.
Musiał czekać na tę swoją Polkę o lodowatym sercu i gorącym ciele, może ona coś wymyśli. Przynajmniej przywiezie naładowane akumulatory pary. Imperatorowa do pomocy dołożyła jeszcze prywatnego detektywa.
Z pociągu pierwsi wysiadali dragoni z Tweru. Potem przybiegł do niego Antoś i rzucił się na szyję. Rotmistrz zameldował kompanię, detektyw się przedstawił i dopiero wtedy podeszła Tamara. Pocałował ją w policzek.
– Nie pocałujesz mnie? – spytał baron.
– Malowałam usta. Zdejmiesz mi to?
– Gdzie?
– Gdziekolwiek! – powiedziała, kierując się do pustego wagonu po dragonach.
Z pociągu podłączono rurę z wodorem do sterowca. Uruchomili generator reformingowy. Jednocześnie składanym dźwigiem wymieniano akumulatory, z pustych na pełne.
– Nie zakładasz pantalonów? – spytał baron, ciągle trzymając „metalowe majtki” w ręce.
– Niech się przewietrzy. Lubisz zimną – odpowiedziała, poprawiając spódnicę.
W wagonie czwartej klasy nie było luster.
Ledwo wyszli, przybiegł Wiktor.
– To miejscowi, dlatego przewodnik nie chciał niczego pokazać. Mansowie nie uważają obcych za ludzi, a w ogóle to nie Rosjanie.
Miał na myśli ugrofiński lud, który tu mieszkał od tak dawna, że wydawało się „od zawsze”. Baron von Ungern-Sternberg i Tamara Orszańska popatrzyli na siebie odruchowo. Jednocześnie im się przypomniało, że matką carycy była księżniczka z domu von Hessen und bei Rhein, a dynastia panująca od ponad stulecia nie miała prawa nazywać się Romanowami, ale jedynie Holstein-Gottorp.
– Rzeczywiście – zgodziła się Tamara z kamienną miną. – To może być problem.
– Ona się wygłupia – warknął baron. – Przewodnik był rzeczywiście z Mansów, ale pierwszy raz latał czymkolwiek. Żeby coś widział, musiałem prawie szurać brzuchem sterowca po koronach drzew, a do gondoli obserwacyjnej bał się wejść.
– Dziwne – skomentował Wasyl. – Tam wolno palić.
Antoś uwielbiał latanie, tylko miał zabronione zagadywanie sternika, który musiał słyszeć polecenia wydawane przez mosiężną tubę. Tamara chciała wsiąść do jednoosobowej gondoli, opuszczanej na linie poniżej sterowca, ale zajął w niej miejsce Wasyl z Mansem, który, jak się okazało ma na imię Juwan, a nie Iwan.
Latali do wieczora, nie znaleźli niczego, żadnego śladu. Tamara się nudziła. Żałowała, że nie wzięła sztalug, bo unosili się w powietrzu bardzo stabilnie, jakby stali. Przy torowisku dragoni zbudowali w międzyczasie prowizoryczne baraki.
Następnego dnia było podobnie. Tylko Antoś wolał zostać z dragonami, bo w powietrzu zimno i nudno. Juwan tym razem sam siedział w gondoli i pokrzykiwał przez telefon, albo i bez, żeby zejść niżej.
Trzeciego dnia rano zwiadowca dragonów znalazł ślad na śniegu. Zidentyfikował go jako niedźwiedzia. Wiktor zauważył, że Mansowie noszą rakiety śnieżne, więc mogą zostawiać podobne.
– To Menk – stwierdził z pewnością w głosie Juwan.
– A co to? – zaciekawił się baron.
– Wy mówicie na niego Ałmastnyj. Oni tu rzadko chodzą. Mieszkają za tamtą górą. To Góra Umarłych…
Anglojęzyczni Hindusi, którzy docierali w odludne rejony Tybetu tysiące kilometrów od tego miejsca, mówili na te stwory Yeti. Kanadyjczycy ukuli sobie określenie Wielka Stopa, albo z indiańska Sasquatch. Jedynie Rosjanie upierali się, że te stwory mają białe futro i nazywali je Ałmastnyj.
– Przyznał się! – powiedział Wiktor. – W tej okolicy dwadzieścia lat temu została zmasakrowana ekspedycja poszukiwaczy złota. Mansowie bronią swoich świętych miejsc, na przykład Góry Umarłych – dodał z triumfem w głosie.
– Słońce potrafi wytopić ślad w śniegu, że robi się większy – trzeźwo zauważyła Tamara, wyjęła mapę. – Co druga góra tu się nazywa podobnie.
– Byliśmy za Chołatczal, tam są takie same jurty jak tu. – Baron wskazał na wioskę Mansów. – Sterowcem!
– Ale Wasze Wysokobłagarodije to śmiesznie wymawia – stwierdził Juwan ze swoim ugrofińskim akcentem. – To właśnie znaczy Góra Umarłych. Mówi się raczej Kholat Syakhl, z szacunku.
Zaczęli planować następny lot. Znowu trzeba było wymieniać dźwigiem akumulatory pary, naładowane w pociągu.
– Polecę w gondoli – powiedziała Tamara. – Wystarczy Roman, że się zniżysz, a wysiądę.
– A jak wrócisz?
– Na piechotę, tylko mi nie każ zakładać…
– Poleci z tobą Wasyl – zdecydował baron, uderzyło go uczucie zachłannej zazdrości, nie panował nad nim kompletnie.
– Pani zmarznie – zauważył Juwan.
Przyniesiono Tamarze strój miejscowych, czyli Mansów. Czuła się w nim jak pieróg, ale przynajmniej ciepło.
Gdyby nie warstwy odzieży, można byłoby powiedzieć, że Wasyl dotyka Tamary w gondoli obserwacyjnej. Odczuwali silny dyskomfort, było tak ciasno, że musiał trzymać ręce w górze, by się dało oddychać. Baron za sterami stanął sam. Próbował znaleźć miejsce, gdzie można postawić gondolę na śniegu. Akurat pechowo wiał wiatr, może nie porywisty, ale znacznie utrudniał manewrowanie. Linka, na której wisiała gondola obserwacyjna, była przeciążona. Tamara okazała się wyższa i cięższa niż Juwan, Mansowie do potężnych nie należą. Postanowiła wyciągnąć asa z rękawa, a dokładniej cęgi do drutu zza cholewy. Jak byli tylko kilka metrów nad w miarę bezdrzewnym obszarem, ciachnęła linkę. Sterowiec skoczył trochę do góry, oni wpadli w śnieg i w gondoli poturlali się zboczem.
– Widzisz ich? – spytał baron, oddał kierowanie sternikowi.
– Są tam – powiedział Juwan, ale oprócz niego nikt nic nie widział.
Wrak gondoli wyglądał jak złamany pień, a ludzie obsypani śniegiem jak zaspa. Musieli wykonać nawrót, ustabilizować pozycję i wysokość. Szczęśliwie zawis nie kosztował sterowca wiele energii, tylko tyle ile potrzeba do walki z wiatrem.
– Są – krzyknął baron, też ich zobaczył.
– Mówiłem, Wasze Wysokobłagarodije – potwierdził Juwan spokojnie.
Tamara i Wasyl szli w kierunku jurt. Wydawali się bardzo mali. Doszli.
Te jurty były rzeczywiście szczególnie duże w porównaniu z człowiekiem, jakby dwa razy większe. Pierwsza do środka weszła Tamara, ale zaraz coś ją wyrzuciło ze środka. Wasyl się wkurzył, już zdejmował flintę z ramienia…
Coś wyskoczyło z jurty z szybkością dzikiego zwierza. Uderzyło. Ciało Wasyla bez głowy padło na śnieg, tyle krwi.
To coś miało postać wyglądającą niemal jak człowiek, ale ze dwa razy większy i pokryty gęstym białym futrem. Cały, więc o rysach twarzy nic się nie dało powiedzieć.
– To Menk – stwierdził Juwan, – cała wioska. Nie myśleliśmy… – przerwał. – Zatkajcie uszy.
– Po co? – zdążył spytać baron, ale odpowiedź sama nadeszła.
Menk zauważył sterowiec i wydał z siebie potworny dźwięk. Baron był na granicy utraty przytomności. Sternik zemdlał. Trochę czasu zajęło, zanim doszli do siebie.
– Krzyk Menka powoduje utratę przytomności człowieka, a u słabszych, załamanie nerwowe, trwałe – powiedział Juwan bardzo spokojnie. – Jeden doktor tak powiedział, ten od poszukiwaczy złota.
Potwór znalazł Tamarę, postawił na nogi i gestem kazał iść. Pewnie dlatego, że była ubrana jak miejscowi i nie miała przy sobie nic, co wyglądałoby jak broń.
– Zejdź niżej, żebym mógł go trafić – baron wyciągnął rewolwer.
– Mamy strzelbę – skomentował sternik, za późno.
Baron oddał kilka strzałów, raczej niecelnych, ale Menk tym razem nie krzyczał. Schylił się i wyciągnął spod śniegu szynę kolejową. Rzucił nią jak oszczepem w sterowiec i trafił. Sternik zwiększył prędkość, żeby odlecieć.
– Wracaj! Gdzie ta strzelba?
– Nie chce pan baron chyba strzelać przy rozszczelnionym balonecie?
– Wodór nie wybucha – baron przypomniał mantrę inżynierów lotniczych.
– Ale mieszanina z powietrzem, jak najbardziej – odparł sternik, walcząc o utrzymanie pozycji sterowca.
Z powłoki wydobywał się wodór. Na dole stało kilku Menków, jedni mieli gotowe do rzutu szyny, inni już zwijali obóz.
Zanim uszkodzonym sterowcem dolecieli do torowiska, baron nadał radiotelegrafem rozkaz dla dragonów. Tamara wróciła wieczorem.
– Wasyl nie żyje! – teraz już mogła wybuchnąć płaczem. – To mu urwało głowę…
– Nic ci nie zrobił? – spytał baron, odczekując aż się uspokoi. – Widzieliśmy.
– Nie. Nie zgwałcił, jeśli o to pytasz – odpowiedziała, teraz już z wrzaskiem. – To go zamordowało! A wiesz jaki był silny?
– Widziałaś coś? – dopytywał się baron.
Po kwadransie takiej rozmowy zaczęła myśleć trochę bardziej trzeźwo. Nic już nie było w stanie zwrócić życia Wasylowi. A sama wyszła cało.
– Wiesz jak zbudowane są jurty? W tej, w której byłam przez chwilę, konstrukcję zrobiono z szyn kolejowych.
– Herbaty? – spytał baron.
„Zwierzęta posługujące się stalą, budujące namioty takie same jak ludzie?”, zastanawiał się nad znaczeniem słów, które usłyszał od Tamary.
– Ale z wódką! – powiedziała tonem świadczącym, że to było bardzo głupie pytanie. „Oczywiście, że herbaty”.
Dragoni wrócili rano. Dowódca zameldował, że jak dotarli do wioski, była już opuszczona, ale i tak ponieśli straty ze względu na hipotermię – w tym śmiertelne.
Do carskiej kancelarii z telegrafu trafiły trzy raporty „o przyczynie zerwania strategicznej Kolei Transsyberyjskiej”.
Pierwszy – podpisany przez prywatnego detektywa Wiktora Zawarzina. Stwierdzał, że winni są z pewnością Mansowie, a baron gania za mirażami. Wrócił uszkodzonym sterowcem, stracił więźnia. Jego ochroniarz został zamordowany. Kazał dragonom ganiać po nocy. Szczęśliwie więzień wrócił sam. Dalej były fantazje Wiktora o możliwych motywacjach Tamary, że nie próbowała ucieczki przy tej wspaniałej okazji.
Drugi był raport barona. Opisywał dziwną postać, która rzuciła szyną kolejową jak oszczepem i wcześniej zabiła Wasyla, silnego jak niedźwiedź. Dywagacje o krzyku Menka, pominął.
Ostatnia nadeszła relacja lekarza wojskowego z kompanii dragonów. Jurt nie znaleźli, jedynie ślady Mansów w rakietach śnieżnych i niedźwiedzi. Ciało Wasyla vel Popowa, vel Kuzniecowa, vel Jeskowa, zbiega i dezertera, oraz sługi barona do sprawek ciemnych, nosiło ślady ataku niedźwiedzia – typowe. Sam baron, jak i jego więźniarka, wykazywali objawy rozstroju psychicznego, spowodowanego awarią sterowca po improwizowanej i tylko częściowo udanej próbie desantowania.
Caryca, jak i wielki książę małżonek przeczytali raporty i kazali je umieścić w segregatorze pod tytułem „Zagrożenia Kolei Transsyberyjskiej”.
Fantazje
Na pokładzie uszkodzonego osobistego sterowca dyspozycyjnego barona był tylko on sam, Tamara z Antosiem i sternik. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do Tuły, żeby dać do naprawy powłokę i balonety – jeden całkiem przebity.
Niemiecka konstrukcja, ale bez silników Maybacha, napędzana akumulatorami pary i turbinami bezłopatkowymi, osiągała dobrą prędkość, jednak było zimno. Ogrzewać się dało jedynie wnętrze powłoki, nie gondolę pasażerską. Wprawdzie były miedziane kaloryfery, ale do ich zasilania używano chłodzonych wodą spalinowych silników, których nie zainstalowano. Dlatego w ramach projektu adaptacji zamontowano samowar. Jednak nie mogli go użyć, bo musieli oszczędzać gaz, czyli metan. Gdyby się wyczerpał, nie dałoby się generować wodoru, a on wyciekał.
Ubrali się we wszystko, co mieli, i jeszcze założyli awaryjne futra z królików. Jak lecieli niżej, to robiło się trochę cieplej, ale wtedy trzeba było walczyć z silniejszym wiatrem.
Tamara siedziała w samym środku gondoli, trzymając w ramionach Antosia. Żyła nadzieją, że włączy się generator wodoru, bo dawał szansę na odrobinę ciepła. Wszyscy tęsknie patrzyli na „odpadową” parę uciekającą z turbin napędzających śmigła. Przed odlotem dragoni, chcąc zapewne im ulżyć, zorganizowali beczułkę samogonu.
Baron ze sternikiem pilotowali na zmianę. Tamara starała się nie zasypiać, ale było jej coraz bardziej wesoło.
– Zastanawiałeś się kiedyś Roman, co by było, jakby nasz nieszczęśliwie zamordowany car nie wyciągnął wniosków z wojny mandżurskiej?
– I niby poszedł na Niemcy w Wielkiej Wojnie? Od Wojny Krymskiej Anglia i Francja gnębiły Świętą Ruś – przypomniał baron z miną, jakby go bolał ząb.
– Pamiętasz Griszę? – spytała Tamara.
– Tego, którego książę Jusupow na tamten świat wyprawił, Grigorij Rasputin było mu – upewnił się. – Zboczeniec jakiś…
– Tak – przerwała mu Tamara. – Miewał wizje, że Rosja walczy z Niemcami, przegrywa, Francja wygrywa, car i jego rodzina zamordowani…
– Rosja po tej samej stronie, co Japonia? Jurodiwyj on był – skomentował baron. – Niemcy i Rosja to państwa kontynentalne, mają wspólne interesy, sprzeczne z mocarstwami morskimi jak Anglia, Japonia, Stany Zjednoczone czy nawet Francja.
Słowo „jurodiwyj” oznaczało nie tylko „szalony”, ale również trochę „wieszcz”.
– Niby tak, ale jakby…
– Imperatorowa też zamordowana? – przerwał jej baron.
– Chyba tak – zaśmiała się Tamara z niedorzeczności pomysłu. – Na przykład w domu Ipatiewa, tutaj w Jekaterynburgu. – Machnęła ręką na południowy-wschód.
– Tego, co do Stanów Zjednoczonych popłynął, benzynę udoskonalać? A dlaczego tam?
– Bo dom na rozstaju dróg… – powiedziała.
– A kto by cara zastąpił? – baron zapytał. – Ten Koba?
– Kasiarz na cara! – Tamara wzniosła okrzyk jak na wiecu partyjnym i zaśmiała się. – Jak Kobie baronowa von Stahl dać nie chciała, to tak się zakochał, że chciał sobie pseudonim partyjny na Stalin zmienić. Luda jej było.
– Za dużo pijesz. Musimy zmienić sterowiec na nowszy. Obudzisz Antona – skomentował baron z lekkim uśmiechem. – Ten od Tupolewa ma parowe kaloryfery.
– Może Polska Sprawa nie byłaby skończona – dorzuciła jeszcze, czując ukłucie w sercu. – Jak zabili Arcyksięcia Ferdynanda, następcę tronu Austrii, Rosja mogła poprzeć prawosławnych Serbów…
– Ale car Mikołaj wysłał detektywów, żeby pomogli austriackim. Samodzierżawca nie może stanąć po stronie królobójców. – Wzruszył ramionami baron, nabierając chochlą łyk samogonu z beczułki. – Jurodiwa ty też.
Epilog
W Rewlu nie było już obrazów Tamary. Poszła do barona, żeby się dowiedzieć o co chodzi.
– Dzisiaj kończysz katorgę, jutro jesteś wolna jak ptak – powiedział Roman von Ungern i dodał złośliwie – prawie.
– A moje obrazy?
– Wysłałem do Petersburga. One nie są twoje, tylko państwowe, wykonałaś je na katordze. Pamiętasz? – Baron ukląkł. – Wyjdziesz za mnie? Jesteś w ciąży.
– Wiem – odpowiedziała. – A to coś zmieni?
– Nie.
– To nie – zdecydowała. – Pojadę za granicę…
– Masz nakaz osiedlenia się za Uralem, dokładnie w krainie Daurii – przypomniał baron.
„Przynajmniej nie będę musiała już nigdy nosić pasa cnoty.” pomyślała. „Ani leżeć rozkrzyżowana na łóżku…”
Zaraz potem Tamara przypomniała sobie wsie chińskich bandytów i chutory nawet bardziej od nich dzikich Kozaków zabajkalskich. Do tego jeszcze Góry Jabłonowe, których wcale nie chciała zwiedzać.
– To tak – odpowiedziała, zmieniła zdanie.
Baron wyjął pierścionek z szuflady.
– Prawo rodzinne jest nad karnym – skomentował. – Będziesz mogła zostać ze mną – powiedział z ledwo ukrywaną ulgą.
– A nie będę bigamistką? – upewniła się Tamara.
– Jesteś wdową.
– A córka? – dopiero teraz odważyła się spytać. – Pamięta mnie w ogóle?
– W Stanach Zjednoczonych, ma dobrą opiekę – odpowiedział i zebrał się na odwagę. – Kocham cię, Tamaro.
– Wiem – odpowiedziała z pewnością w głosie, ale o to jak umarł mąż, spytać się nie ośmieliła.
Bała się odpowiedzi.