- Opowiadanie: Radek - Para i potwory

Para i potwory

Akumulator pary zostaje znaleziony u Francuza na strychu, co zmienia całą technologię na świecie, choć na razie tylko w Imperium Carów. Nikola Tesla wraca ze Stanów Zjednoczonych do Europy, a Tupolew projektuje sterowce. Baron rozwiązuje zagadkę, ale nikt mu nie wierzy.

Więcej historii alternatywnej niż steampunka. NIektórych może bawić zobaczenie znanych sobie aktorów w zupełnie innych rolach.

 

Dalsza część historii, ale w innym stylu, znajduje się w „Para i port”. Wielkie podziękowania dla betujących!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Para i potwory

W mknącym na wschód pociągu Kolei Transsyberyjskiej, w przedziale pierwszej klasy, siedzą cztery osoby. Wymieńmy je, poczynając od najważniejszej. Antoś Romanowicz von Ungern-Sternberg – jedyny syn barona, kończy niedługo dziesięć lat. Obok siedzi Wasyl, nikt nie wie jak ma na nazwisko, bo za każdym razem pokazuje inne, ale zawsze tak samo prawdziwe dokumenty. Zajmuje się realizacją woli barona, lubi niedźwiedzie i sam wygląda jak niedźwiedź. Naprzeciw siedzi Wiktor Zawarzin, który przedstawia się jako osoba prywatna. Jest detektywem, synem generała-majora, wieloletniego szefa Oddziału Ochrony Porządku i Bezpieczeństwa Publicznego, zwanej Ochraną. Miejsce naprzeciwko Antosia zajmuje jego matka Tamara Orszanska vel de Orchanska, z zawodu malarka i nauczycielka, a obecnie katorżnica. Choć nikt patrzący z boku raczej by się tego nie domyślił. Zostało jej mniej niż rok do końca kary, a miała to być ostatnia sprawa do rozwiązania.

 

Zamach

 

Żeby zrozumieć, jak nasi bohaterowie znaleźli się razem w przedziale i jak Tamara została katorżnicą, musimy się cofnąć o ponad dziesięć lat.

Kiedy w lutym 1917, wybuchła rewolucja, car Mikołaj II zdołał znowu wygrać, jak w roku 1907, ale tym razem posłuchał doradców. Na premiera powołał księcia Lwowa. Chorobę wielkiego księcia Aleksego potraktował jako znak od Boga. Zarządził, aby po jego śmierci proklamowano Republikę. Od tamtej pory tytułował się Ostatnim Carem Wszechrusi, co nie potrwało tak długo jak wszyscy myśleli.

Państwa Centralne, a więc Austro-Węgry, Niemcy, Rosja i Włochy, podpisały w Compiègne rozejm z Entantą, czyli przede wszystkim Wielką Brytanią, Francją, Japonią i Turcją. Rozpoczęła się konferencja pokojowa w Strassburgu. Żołnierze zaczęli wracać do domów.

Do odkrytego samochodu cara, którym jechał po Newskim Prospekcie z carycą Aleksandrą Fiodorowną i Wielkim Księciem Aleksym, już nie następcą, zamachowiec rzucił bombę. Od tego wydarzenia na takie urządzenie mówiło się już tylko granat.

Ku zaskoczeniu wielu, zaraz po ceremoniach pogrzebowych w Petersburgu, Wielka Księżna Anastazja, ledwo siedemnastoletnia, z poparciem Cerkwi Prawosławnej, Korpusu Żandarmów, Armii i Floty koronowała się na Imperatorową Wszechrusi i samowładcę. Ceremonia, jak nakazywał zwyczaj, odbyła się w Soborze Uspieńskim na Moskiewskim Kremlu. Zamach zniweczył obietnicę proklamowania Republiki. „Umowy muszą dotrzymać obie strony: władca i lud”, tak nowa caryca powiedziała w mowie tronowej, publikowanej w całym kraju w prasie i na plakatach. Zabawy były skromne, w Moskwie ograniczyły się do obchodów dla ludu na Placu Czerwonym, a w Petersburgu na Polu Marsowym.

We wszystkich kinach Rosji, a nie było ich jeszcze dużo, przed każdym filmem pokazywano jak patriarcha Tichon wkłada Anastazji koronę carów. Potem Imperatorowa całuje ikonę z relikwiami świętych męczenników i koniec, czyli plansza z herbem Romanowych i początek filmu, na który ludzie przyszli.

Dla ludu, przyzwyczajonego do wielogodzinnych prawosławnych celebracji, krótka forma była szokująca tak bardzo, że obraz nowej carycy w płaszczu koronacyjnym zostawał w pamięci.

Rozpoczęły się aresztowania wszystkich powiązanych z bolszewikami. Zaraz potem – jakkolwiek z SDPRR. Tę partię obwiniono o zamach na cara, carową i carewicza.

Akurat Tamara była w Petersburgu z córką i mężem, którego do stolicy Rosji przygnały interesy czasu wojny. Urodzona w Warszawie, ale do emigracyjnej jaczejki SDPRR należała w Wiedniu, jak studiowała. Prawie zdążyła o tym zapomnieć. Zresztą to był przypadek, bo gdyby nie względy towarzyskie, mogłaby należeć do eSeRów, którzy teraz, razem z KaDetami tworzyli w Petersburgu rząd Rosji.

Owego roku wiele się działo. Imperatorowa rozwiązała Ochranę. „Skoro mając tylu agentów, nie byli w stanie zapobiec zamachowi, to są albo nieudolni, albo sami zostali spenetrowani przez wywrotowców.” Tak napisała odręcznie na swojej kopii ukazu, który odłożyła do osobistego archiwum.

Tego samego lata Niemcy przekazali Rosji, odnaleziony w Dijon, akumulator pary. Nie docenili tego urządzenia. Francuzi swojego konstruktora potraktowali jako szalonego wynalazcę, powołali do wojska, wysłali na front, gdzie zginął. Natomiast dyrektor Putiłowskich zakładów Igancy Jasiukowicz, zrozumiał znaczenie odkrycia od razu.

Tymczasem pierwszym carskim ukazem Anastazji była „biełaja bumaga” czyli dekret o ziemi, uwłaszczenie „zgodnie z szarżą i zasługą” chłopów, którzy wracali z frontu. Każdy order i stopień dodawał trochę morgów. Praktycznie zrównywało to wszystkich chłopów z Kozakami nie tylko w prawach, ale również w kwestii obowiązków. W imieniu dworian protestował przeciw temu jedynie stryj zamordowanego cara – wielki książę Mikołaj Mikołajewicz zwany młodszym, ale umarł w tajemniczych okolicznościach kilka dni po tym, jak przestał być naczelnym wodzem. Wśród wiwatów nikt tego nie zauważył. „Biełą bumagę” świętowano w całym kraju bardzo hucznie i spontanicznie. Większość ludności kraju czekała na ten akt prawny od 1863 roku, wiele pokoleń.

Józef, towarzysz partyjny Koba, jako gruziński poeta zwany Soso, został aresztowany na ulicy Petersburga. On akurat umiał się ukrywać. Ogłoszono, że był kasiarzem i masowym mordercą. Prasa się rozpisywała o masakrze w Tbilisi po napadzie na bank. To było dziesięć lat wcześniej, ale ludzie w Pitrze nie słyszeli o krwawych szczegółach. Tamara wiedziała już, że dłużej czekać nie może. Józef wiedział, gdzie się zatrzymała, znał ją, spotkali się. Z mężem i córką pojechała pociągiem do Rygi, żeby wsiąść na statek do Szwecji i stamtąd do Francji, albo gdziekolwiek, byle szybko. Na dworcu w Dyneburgu przy przesiadce poznał ją informator, kiedyś Ochrany, a teraz Korpusu Żandarmów. Bardzo chciał się przysłużyć nowym panom.

Bolszewików, mienszewików i wszystkich sympatyków, znajomych, byłych członków SDPRR sądziły wojenne sądy doraźne. W związku z tym, że zamachowcem na carską rodzinę okazał się Feliks hrabia Dzierżyński, człowiek nieco szalony, a z pewnością fanatyczny, Polacy nie mieli szans na łagodne traktowanie.

Tamara dostała dziesięć lat katorgi i dożywotni nakaz osiedlenia się za Uralem. Głównie za to, że wiedziała o nielegalnej organizacji i właściwym organom nie doniosła. Ani przynależności do SDPRR w czasach studenckich, ani osobistej znajomości z Kobą wyprzeć się nie mogła. Miała teraz uczyć chińskie dzieci rosyjskiego i w ogóle wszystkiego, co może przynieść chwałę Imperatorowej. Tak było napisane w wyroku.

Wtedy pierwszy raz Tamara jechała koleją transsyberyjską za Bajkał. Na stacjach kolejowych wisiały ikony niemal religijne: caryca w koronie, z berłem i jabłkiem podpisana: „Anastazja, Z Bożej łaski Cesarzowa i Samowładca Wszech Rosji, Król Polski, Wielka Księżna Finlandii” i często ręcznie wyszyte szarfy „Matka Nasza Przeczysta, dobrodziejka”.

– Za co ty? – w końcu ją spytała jakaś towarzyszka podróży.

Nikt inny tak bardzo nie gapił się przez zakratowane okno wagonu jak Tamara.

– Za nic – odpowiedziała.

– A ile?

– Dziesięć lat i osiedlenie… – przyznała Tamara.

– A to polityczna, tfu. – Wokół zrobiło się luźniej. – My tu uczciwe kurwy i złodziejki.

Do Daurii, już za jeziorem Bajkał, wieźli Tamarę wozem razem z transportem wojskowym. Po drodze poznała barona Ungerna, zdecydowanie bliżej, niżby chciała.

Po trzech miesiącach uczenia dzieci, jechała pociągiem w drugą stronę. Baron był rozwiedziony ze swoją chińską żoną, a Tamara w ciąży. Roman Fiodorowicz von Ungern-Sternberg został wezwany przez Imperatorową do Petersburga, bo miał być ślub.

Caryca Anastazja na męża wybrała sobie regenta Królestwa Finlandii generała-majora Karola Gustafa Mannerheima. Wprawdzie był już żonaty, ale do załatwiania trudnych spraw został wyznaczony właśnie baron Ungern. Anastazja chciała zmienić tytuł z Wielkiej Księżnej Finlandii na królową. Tak przynajmniej o tym opowiadał Roman.

 

Epoka pary i elektryczności

 

Za oknem ciągle drzewa i śnieg. Pociąg Kolei Transsyberyjskiej zbliżał się do Uralu, było widać góry.

– Mamo, kiedy widziałaś pierwszy raz akumulator? – spytał Antoś, wyrywając Tamarę ze wspomnień.

Opowiadała to mu już z dziesięć razy. Próbowała go wielokrotnie zainteresować malarstwem, literaturą, czymkolwiek, co nie miało śrubek, nitów, albo nie strzelało, ale nie dała rady.

– Akumulator pary? Byłam w Putiłowskich zakładach, razem z tatą. Inżynier Surzycki odpowiadał za modernizację.

– Bo lokomotywy bezogniowe były pierwszym naturalnym zastosowaniem akumulatora, mamo – Antoś pochwalił się wiedzą.

– Prawda!

Sam akumulator pary to nie wszystko. Do przełomu technologicznego potrzebny był żywy geniusz. Sama Caryca Katarzyna II, sprzed ponad stu lat, miała na swoim żołdzie filozofów. Anastazja wyraźnie brała z niej przykład. Jednak skupiła się raczej na intelektualistach w dziedzinach nauki i techniki. Jednego pozyskała bardzo tanio. Baron skutecznie realizował wyznaczone mu zadania.

– Potem tata namówił Mikołaja na przyjazd z Ameryki. Tam go nie doceniali i oszukiwali, a imperatorowa potrzebowała geniusza. Serb miał takie dziwne nazwisko: Tesla. – Tamara uśmiechnęła się. – Dali mu medal Edisona, poczuł się upokorzony…

– A to był jego największy konkurent, prawie wróg – dodał Antoś, przerywając matce. – Tata miał łatwiej.

– Turbina bez łopatek, dziewięćdziesiąt siedem procent wydajności, dała możliwość stosowania akumulatora w motoryzacji i nawet lotnictwie.

Tym się Antoś interesował, nawet bardzo. Tamara właśnie niemal zacytowała wniosek, jaki baron Ungern napisał do ministra. Jak zwykle wysłał go też do wiadomości carycy. Bez turbiny Tesli sterowce nie mogłyby służyć do przenoszenia wielkich ładunków i na duże odległości. W Imperium ani jednego, ani drugiego nie brakowało.

– Musieliśmy jeszcze kupić sterowce, a dokładniej licencje na ich produkcję – przypomniała Tamara. – Mało się w Monachium nie urodziłeś.

Antoś lubił o tym słuchać, bo to się działo w Niemczech. Sprzedawcą zakładów Zeppelinwerke był weteran wojenny, ofiara ataku gazowego, pan ze śmiesznym wąsikiem, podpisujący się prywatnie jako Wolf. Naprawdę nazywał się Adolf Schicklgruber. Od afery ze swoją siostrzenicą posługiwał się tym nazwiskiem, bo w Monachium był skompromitowany pod własnym. Wywiad przygotował dla barona wstępne informacje wraz z charakterystyką sprzedawcy. Tamara, będąc w dziewiątym miesiącu ciąży, dostała od pana Adolfa liścik, powiedzmy miłosny, z dokładnym opisem co chciałby z nią robić, podpisany właśnie Wolf. Jakoś uprawdopodobniało to wersję o tym, że molestował swoją siostrzenicę i tym doprowadził do samobójstwa. Z pewnością panna Geli Raubal zastrzeliła się z jego pistoletu.

– Pan Adolf ładnie rysował – rzuciła Tamara niewinnie. – Bardzo mu to pomagało w pracy.

– A bez niemieckiego sterowca taka wielka Rosja nie poradziłaby sobie sama, mamo?

Antoś wdał się w ojca tym, że cierpiał na ciągłą i chorą fascynację Niemcami i jakąś pogardę dla narodów słowiańskich.

– Musieliśmy kupić czas, ale nie zapominaj, że to inżynier Sikorskij zbudował pierwsze czterosilnikowe samoloty Russkij Witiaź i Ilia Muromiec, który jako bombowiec… – Antoś przestał słuchać, ale Tamara i tak dodała. – Silników od Maybacha nie kupiliśmy. – Zaśmiała się. – Konstrukcje sterowca rozwijali u nas na miejscu Andriej Nikołajewicz Tupolew i inni uczniowie profesora Żukowskiego – podkreśliła narodowość wymawiając jego nazwisko po polsku.

Wiktor Zawarzin od razu się obudził, usłyszawszy brzmienie tego języka. Był wściekły, pamiętał jak Polacy komplikowali życie jego ojcu. Przez nich ciągle nie było go w domu.

„Psi język”, pomyślał detektyw. „Suka!”

Wasyl spał w najlepsze, niedawno odwiedzał wagon restauracyjny, żeby popić po śniadaniu. Miał swoje zasady. Nigdy nie pił do śniadania, zawsze po. Fizycznie bardzo podobał się Tamarze. Był potężnie zbudowanym człowiekiem, odznaczał się niedźwiedzią siłą. Cóż z tego, gdy wedle pogłosek mógł stanowić postrach chłopięcych rekrutów w garnizonach i obozach wojskowych; kobiet nie dotykał. Bardziej lubił barona niż ją, to się rzucało w oczy. Dlatego właśnie mógł być jej strażnikiem.

Tamara miała dosyć delikatnego dotyku długich, niemal dziewczęcych palców barona. Kiedyś mąż jej powiedział: „zrobię to tak delikatnie, że nic nie poczujesz”, śmiali się. Teraz to już nie byłoby dla niej zabawne. Baron lubił mieć ją przywiązaną do łóżka za ręce i nogi. „Ciało” się miało nie wiercić, oprócz tego był delikatny.

Napisała kiedyś skargę do samej Imperatorowej. Miała dostęp do papieru, do listów, do poczty i do posłańców. Odpowiedź przyszła napisana własną ręką Anastazji: „Każda by chciała odbywać katorgę pod baronem Ungernem. Tamara, nie wydziwiaj”. Na kopercie i piśmie były pieczęcie carskiej kancelarii. Pod spodem widniał podpis, taki sam jak na ukazach, trochę dziewczęcy.

Mieszkając w rodowym zamku barona w Rewlu, miała swoje pokoje, które dzieliła z Antosiem. Dostęp miała do nich tylko jedna służąca, Estonka nie mówiąca prawie po rosyjsku, Wasyl i oczywiście baron Ungern. W nagrodę za posłuszeństwo Tamara dostawała, co chciała, najczęściej farby i płótna.

– Idziemy – trąciła Wasyla, najpierw delikatnie, potem mocniej, żeby się obudził.

Wstał, wyjrzał z przedziału na korytarz wagonu. Klucz do jej pasa cnoty miał tylko on i baron. Zdejmowała sobie sama w ubikacji, potem Wasyl sprawdzał czy jest dobrze zapięty. Nie dotykał jej nigdy. Jak raz chciała go zmusić, zbuntować się, to wezwał Kozaków.

Prowodnik, zwany po polsku z francuska konduktorem, patrzył podejrzliwie jak oboje wychodzili z pociągowej łazienki.

– Bliat’ – Wiktor powiedział bezgłośnie, żeby tylko ona mogła przeczytać z ruchu warg.

Dojeżdżali, kończyły się tory. Zaczęła zakładać futro.

 

Zagadka

 

Stwierdzono, że kolej transsyberyjska się przydaje Rosji, więc zdecydowano, żeby wymienić szyny z „lekkich” na normalne. Prace prowadzono między przejazdami pociągów. Tutaj doszło do tragedii. Zdjęto szyny i zanim założono nowe, robotnicy zostali wymordowani. Śnieżyca uniemożliwiła szukanie po śladach. Szyny też zginęły, cały zapas, stare i nowe.

Jak wstało słońce, baron z miejscowym przewodnikiem próbowali coś znaleźć z powietrza. Nic, tylko śnieg, drzewa, skały, obozy poszukiwaczy złota i jurty miejscowych. Ukradzione szyny mogły się skryć pod śniegiem, a oni nie mogli czekać do roztopów, do maja. Latali sterowcem aż wyczerpali całą parę z akumulatora.

Musiał czekać na tę swoją Polkę o lodowatym sercu i gorącym ciele, może ona coś wymyśli. Przynajmniej przywiezie naładowane akumulatory pary. Imperatorowa do pomocy dołożyła jeszcze prywatnego detektywa.

Z pociągu pierwsi wysiadali dragoni z Tweru. Potem przybiegł do niego Antoś i rzucił się na szyję. Rotmistrz zameldował kompanię, detektyw się przedstawił i dopiero wtedy podeszła Tamara. Pocałował ją w policzek.

– Nie pocałujesz mnie? – spytał baron.

– Malowałam usta. Zdejmiesz mi to?

– Gdzie?

– Gdziekolwiek! – powiedziała, kierując się do pustego wagonu po dragonach.

Z pociągu podłączono rurę z wodorem do sterowca. Uruchomili generator reformingowy. Jednocześnie składanym dźwigiem wymieniano akumulatory, z pustych na pełne.

– Nie zakładasz pantalonów? – spytał baron, ciągle trzymając „metalowe majtki” w ręce.

– Niech się przewietrzy. Lubisz zimną – odpowiedziała, poprawiając spódnicę.

W wagonie czwartej klasy nie było luster.

Ledwo wyszli, przybiegł Wiktor.

– To miejscowi, dlatego przewodnik nie chciał niczego pokazać. Mansowie nie uważają obcych za ludzi, a w ogóle to nie Rosjanie.

Miał na myśli ugrofiński lud, który tu mieszkał od tak dawna, że wydawało się „od zawsze”. Baron von Ungern-Sternberg i Tamara Orszańska popatrzyli na siebie odruchowo. Jednocześnie im się przypomniało, że matką carycy była księżniczka z domu von Hessen und bei Rhein, a dynastia panująca od ponad stulecia nie miała prawa nazywać się Romanowami, ale jedynie Holstein-Gottorp.

– Rzeczywiście – zgodziła się Tamara z kamienną miną. – To może być problem.

– Ona się wygłupia – warknął baron. – Przewodnik był rzeczywiście z Mansów, ale pierwszy raz latał czymkolwiek. Żeby coś widział, musiałem prawie szurać brzuchem sterowca po koronach drzew, a do gondoli obserwacyjnej bał się wejść.

– Dziwne – skomentował Wasyl. – Tam wolno palić.

Antoś uwielbiał latanie, tylko miał zabronione zagadywanie sternika, który musiał słyszeć polecenia wydawane przez mosiężną tubę. Tamara chciała wsiąść do jednoosobowej gondoli, opuszczanej na linie poniżej sterowca, ale zajął w niej miejsce Wasyl z Mansem, który, jak się okazało ma na imię Juwan, a nie Iwan.

Latali do wieczora, nie znaleźli niczego, żadnego śladu. Tamara się nudziła. Żałowała, że nie wzięła sztalug, bo unosili się w powietrzu bardzo stabilnie, jakby stali. Przy torowisku dragoni zbudowali w międzyczasie prowizoryczne baraki.

Następnego dnia było podobnie. Tylko Antoś wolał zostać z dragonami, bo w powietrzu zimno i nudno. Juwan tym razem sam siedział w gondoli i pokrzykiwał przez telefon, albo i bez, żeby zejść niżej.

Trzeciego dnia rano zwiadowca dragonów znalazł ślad na śniegu. Zidentyfikował go jako niedźwiedzia. Wiktor zauważył, że Mansowie noszą rakiety śnieżne, więc mogą zostawiać podobne.

– To Menk – stwierdził z pewnością w głosie Juwan.

– A co to? – zaciekawił się baron.

– Wy mówicie na niego Ałmastnyj. Oni tu rzadko chodzą. Mieszkają za tamtą górą. To Góra Umarłych…

Anglojęzyczni Hindusi, którzy docierali w odludne rejony Tybetu tysiące kilometrów od tego miejsca, mówili na te stwory Yeti. Kanadyjczycy ukuli sobie określenie Wielka Stopa, albo z indiańska Sasquatch. Jedynie Rosjanie upierali się, że te stwory mają białe futro i nazywali je Ałmastnyj.

– Przyznał się! – powiedział Wiktor. – W tej okolicy dwadzieścia lat temu została zmasakrowana ekspedycja poszukiwaczy złota. Mansowie bronią swoich świętych miejsc, na przykład Góry Umarłych – dodał z triumfem w głosie.

– Słońce potrafi wytopić ślad w śniegu, że robi się większy – trzeźwo zauważyła Tamara, wyjęła mapę. – Co druga góra tu się nazywa podobnie.

– Byliśmy za Chołatczal, tam są takie same jurty jak tu. – Baron wskazał na wioskę Mansów. – Sterowcem!

– Ale Wasze Wysokobłagarodije to śmiesznie wymawia – stwierdził Juwan ze swoim ugrofińskim akcentem. – To właśnie znaczy Góra Umarłych. Mówi się raczej Kholat Syakhl, z szacunku.

Zaczęli planować następny lot. Znowu trzeba było wymieniać dźwigiem akumulatory pary, naładowane w pociągu.

– Polecę w gondoli – powiedziała Tamara. – Wystarczy Roman, że się zniżysz, a wysiądę.

– A jak wrócisz?

– Na piechotę, tylko mi nie każ zakładać…

– Poleci z tobą Wasyl – zdecydował baron, uderzyło go uczucie zachłannej zazdrości, nie panował nad nim kompletnie.

– Pani zmarznie – zauważył Juwan.

Przyniesiono Tamarze strój miejscowych, czyli Mansów. Czuła się w nim jak pieróg, ale przynajmniej ciepło.

Gdyby nie warstwy odzieży, można byłoby powiedzieć, że Wasyl dotyka Tamary w gondoli obserwacyjnej. Odczuwali silny dyskomfort, było tak ciasno, że musiał trzymać ręce w górze, by się dało oddychać. Baron za sterami stanął sam. Próbował znaleźć miejsce, gdzie można postawić gondolę na śniegu. Akurat pechowo wiał wiatr, może nie porywisty, ale znacznie utrudniał manewrowanie. Linka, na której wisiała gondola obserwacyjna, była przeciążona. Tamara okazała się wyższa i cięższa niż Juwan, Mansowie do potężnych nie należą. Postanowiła wyciągnąć asa z rękawa, a dokładniej cęgi do drutu zza cholewy. Jak byli tylko kilka metrów nad w miarę bezdrzewnym obszarem, ciachnęła linkę. Sterowiec skoczył trochę do góry, oni wpadli w śnieg i w gondoli poturlali się zboczem.

– Widzisz ich? – spytał baron, oddał kierowanie sternikowi.

– Są tam – powiedział Juwan, ale oprócz niego nikt nic nie widział.

Wrak gondoli wyglądał jak złamany pień, a ludzie obsypani śniegiem jak zaspa. Musieli wykonać nawrót, ustabilizować pozycję i wysokość. Szczęśliwie zawis nie kosztował sterowca wiele energii, tylko tyle ile potrzeba do walki z wiatrem.

– Są – krzyknął baron, też ich zobaczył.

– Mówiłem, Wasze Wysokobłagarodije – potwierdził Juwan spokojnie.

Tamara i Wasyl szli w kierunku jurt. Wydawali się bardzo mali. Doszli.

Te jurty były rzeczywiście szczególnie duże w porównaniu z człowiekiem, jakby dwa razy większe. Pierwsza do środka weszła Tamara, ale zaraz coś ją wyrzuciło ze środka. Wasyl się wkurzył, już zdejmował flintę z ramienia…

Coś wyskoczyło z jurty z szybkością dzikiego zwierza. Uderzyło. Ciało Wasyla bez głowy padło na śnieg, tyle krwi.

To coś miało postać wyglądającą niemal jak człowiek, ale ze dwa razy większy i pokryty gęstym białym futrem. Cały, więc o rysach twarzy nic się nie dało powiedzieć.

– To Menk – stwierdził Juwan, – cała wioska. Nie myśleliśmy… – przerwał. – Zatkajcie uszy.

– Po co? – zdążył spytać baron, ale odpowiedź sama nadeszła.

Menk zauważył sterowiec i wydał z siebie potworny dźwięk. Baron był na granicy utraty przytomności. Sternik zemdlał. Trochę czasu zajęło, zanim doszli do siebie.

– Krzyk Menka powoduje utratę przytomności człowieka, a u słabszych, załamanie nerwowe, trwałe – powiedział Juwan bardzo spokojnie. – Jeden doktor tak powiedział, ten od poszukiwaczy złota.

Potwór znalazł Tamarę, postawił na nogi i gestem kazał iść. Pewnie dlatego, że była ubrana jak miejscowi i nie miała przy sobie nic, co wyglądałoby jak broń.

– Zejdź niżej, żebym mógł go trafić – baron wyciągnął rewolwer.

– Mamy strzelbę – skomentował sternik, za późno.

Baron oddał kilka strzałów, raczej niecelnych, ale Menk tym razem nie krzyczał. Schylił się i wyciągnął spod śniegu szynę kolejową. Rzucił nią jak oszczepem w sterowiec i trafił. Sternik zwiększył prędkość, żeby odlecieć.

– Wracaj! Gdzie ta strzelba?

– Nie chce pan baron chyba strzelać przy rozszczelnionym balonecie?

– Wodór nie wybucha – baron przypomniał mantrę inżynierów lotniczych.

– Ale mieszanina z powietrzem, jak najbardziej – odparł sternik, walcząc o utrzymanie pozycji sterowca.

Z powłoki wydobywał się wodór. Na dole stało kilku Menków, jedni mieli gotowe do rzutu szyny, inni już zwijali obóz.

Zanim uszkodzonym sterowcem dolecieli do torowiska, baron nadał radiotelegrafem rozkaz dla dragonów. Tamara wróciła wieczorem.

– Wasyl nie żyje! – teraz już mogła wybuchnąć płaczem. – To mu urwało głowę…

– Nic ci nie zrobił? – spytał baron, odczekując aż się uspokoi. – Widzieliśmy.

– Nie. Nie zgwałcił, jeśli o to pytasz – odpowiedziała, teraz już z wrzaskiem. – To go zamordowało! A wiesz jaki był silny?

– Widziałaś coś? – dopytywał się baron.

Po kwadransie takiej rozmowy zaczęła myśleć trochę bardziej trzeźwo. Nic już nie było w stanie zwrócić życia Wasylowi. A sama wyszła cało.

– Wiesz jak zbudowane są jurty? W tej, w której byłam przez chwilę, konstrukcję zrobiono z szyn kolejowych.

– Herbaty? – spytał baron.

„Zwierzęta posługujące się stalą, budujące namioty takie same jak ludzie?”, zastanawiał się nad znaczeniem słów, które usłyszał od Tamary.

– Ale z wódką! – powiedziała tonem świadczącym, że to było bardzo głupie pytanie. „Oczywiście, że herbaty”.

Dragoni wrócili rano. Dowódca zameldował, że jak dotarli do wioski, była już opuszczona, ale i tak ponieśli straty ze względu na hipotermię – w tym śmiertelne.

Do carskiej kancelarii z telegrafu trafiły trzy raporty „o przyczynie zerwania strategicznej Kolei Transsyberyjskiej”.

Pierwszy – podpisany przez prywatnego detektywa Wiktora Zawarzina. Stwierdzał, że winni są z pewnością Mansowie, a baron gania za mirażami. Wrócił uszkodzonym sterowcem, stracił więźnia. Jego ochroniarz został zamordowany. Kazał dragonom ganiać po nocy. Szczęśliwie więzień wrócił sam. Dalej były fantazje Wiktora o możliwych motywacjach Tamary, że nie próbowała ucieczki przy tej wspaniałej okazji.

Drugi był raport barona. Opisywał dziwną postać, która rzuciła szyną kolejową jak oszczepem i wcześniej zabiła Wasyla, silnego jak niedźwiedź. Dywagacje o krzyku Menka, pominął.

Ostatnia nadeszła relacja lekarza wojskowego z kompanii dragonów. Jurt nie znaleźli, jedynie ślady Mansów w rakietach śnieżnych i niedźwiedzi. Ciało Wasyla vel Popowa, vel Kuzniecowa, vel Jeskowa, zbiega i dezertera, oraz sługi barona do sprawek ciemnych, nosiło ślady ataku niedźwiedzia – typowe. Sam baron, jak i jego więźniarka, wykazywali objawy rozstroju psychicznego, spowodowanego awarią sterowca po improwizowanej i tylko częściowo udanej próbie desantowania.

Caryca, jak i wielki książę małżonek przeczytali raporty i kazali je umieścić w segregatorze pod tytułem „Zagrożenia Kolei Transsyberyjskiej”.

 

Fantazje

 

Na pokładzie uszkodzonego osobistego sterowca dyspozycyjnego barona był tylko on sam, Tamara z Antosiem i sternik. Chcieli jak najszybciej dotrzeć do Tuły, żeby dać do naprawy powłokę i balonety – jeden całkiem przebity.

Niemiecka konstrukcja, ale bez silników Maybacha, napędzana akumulatorami pary i turbinami bezłopatkowymi, osiągała dobrą prędkość, jednak było zimno. Ogrzewać się dało jedynie wnętrze powłoki, nie gondolę pasażerską. Wprawdzie były miedziane kaloryfery, ale do ich zasilania używano chłodzonych wodą spalinowych silników, których nie zainstalowano. Dlatego w ramach projektu adaptacji zamontowano samowar. Jednak nie mogli go użyć, bo musieli oszczędzać gaz, czyli metan. Gdyby się wyczerpał, nie dałoby się generować wodoru, a on wyciekał.

Ubrali się we wszystko, co mieli, i jeszcze założyli awaryjne futra z królików. Jak lecieli niżej, to robiło się trochę cieplej, ale wtedy trzeba było walczyć z silniejszym wiatrem.

Tamara siedziała w samym środku gondoli, trzymając w ramionach Antosia. Żyła nadzieją, że włączy się generator wodoru, bo dawał szansę na odrobinę ciepła. Wszyscy tęsknie patrzyli na „odpadową” parę uciekającą z turbin napędzających śmigła. Przed odlotem dragoni, chcąc zapewne im ulżyć, zorganizowali beczułkę samogonu.

Baron ze sternikiem pilotowali na zmianę. Tamara starała się nie zasypiać, ale było jej coraz bardziej wesoło.

– Zastanawiałeś się kiedyś Roman, co by było, jakby nasz nieszczęśliwie zamordowany car nie wyciągnął wniosków z wojny mandżurskiej?

– I niby poszedł na Niemcy w Wielkiej Wojnie? Od Wojny Krymskiej Anglia i Francja gnębiły Świętą Ruś – przypomniał baron z miną, jakby go bolał ząb.

– Pamiętasz Griszę? – spytała Tamara.

– Tego, którego książę Jusupow na tamten świat wyprawił, Grigorij Rasputin było mu – upewnił się. – Zboczeniec jakiś…

– Tak – przerwała mu Tamara. – Miewał wizje, że Rosja walczy z Niemcami, przegrywa, Francja wygrywa, car i jego rodzina zamordowani…

– Rosja po tej samej stronie, co Japonia? Jurodiwyj on był – skomentował baron. – Niemcy i Rosja to państwa kontynentalne, mają wspólne interesy, sprzeczne z mocarstwami morskimi jak Anglia, Japonia, Stany Zjednoczone czy nawet Francja.

Słowo „jurodiwyj” oznaczało nie tylko „szalony”, ale również trochę „wieszcz”.

– Niby tak, ale jakby…

– Imperatorowa też zamordowana? – przerwał jej baron.

– Chyba tak – zaśmiała się Tamara z niedorzeczności pomysłu. – Na przykład w domu Ipatiewa, tutaj w Jekaterynburgu. – Machnęła ręką na południowy-wschód.

– Tego, co do Stanów Zjednoczonych popłynął, benzynę udoskonalać? A dlaczego tam?

– Bo dom na rozstaju dróg… – powiedziała.

– A kto by cara zastąpił? – baron zapytał. – Ten Koba?

– Kasiarz na cara! – Tamara wzniosła okrzyk jak na wiecu partyjnym i zaśmiała się. – Jak Kobie baronowa von Stahl dać nie chciała, to tak się zakochał, że chciał sobie pseudonim partyjny na Stalin zmienić. Luda jej było.

– Za dużo pijesz. Musimy zmienić sterowiec na nowszy. Obudzisz Antona – skomentował baron z lekkim uśmiechem. – Ten od Tupolewa ma parowe kaloryfery.

– Może Polska Sprawa nie byłaby skończona – dorzuciła jeszcze, czując ukłucie w sercu. – Jak zabili Arcyksięcia Ferdynanda, następcę tronu Austrii, Rosja mogła poprzeć prawosławnych Serbów…

– Ale car Mikołaj wysłał detektywów, żeby pomogli austriackim. Samodzierżawca nie może stanąć po stronie królobójców. – Wzruszył ramionami baron, nabierając chochlą łyk samogonu z beczułki. – Jurodiwa ty też.

 

Epilog

 

W Rewlu nie było już obrazów Tamary. Poszła do barona, żeby się dowiedzieć o co chodzi.

– Dzisiaj kończysz katorgę, jutro jesteś wolna jak ptak – powiedział Roman von Ungern i dodał złośliwie – prawie.

– A moje obrazy?

– Wysłałem do Petersburga. One nie są twoje, tylko państwowe, wykonałaś je na katordze. Pamiętasz? – Baron ukląkł. – Wyjdziesz za mnie? Jesteś w ciąży.

– Wiem – odpowiedziała. – A to coś zmieni?

– Nie.

– To nie – zdecydowała. – Pojadę za granicę…

– Masz nakaz osiedlenia się za Uralem, dokładnie w krainie Daurii – przypomniał baron.

„Przynajmniej nie będę musiała już nigdy nosić pasa cnoty.” pomyślała. „Ani leżeć rozkrzyżowana na łóżku…”

Zaraz potem Tamara przypomniała sobie wsie chińskich bandytów i chutory nawet bardziej od nich dzikich Kozaków zabajkalskich. Do tego jeszcze Góry Jabłonowe, których wcale nie chciała zwiedzać.

– To tak – odpowiedziała, zmieniła zdanie.

Baron wyjął pierścionek z szuflady.

– Prawo rodzinne jest nad karnym – skomentował. – Będziesz mogła zostać ze mną – powiedział z ledwo ukrywaną ulgą.

– A nie będę bigamistką? – upewniła się Tamara.

– Jesteś wdową.

– A córka? – dopiero teraz odważyła się spytać. – Pamięta mnie w ogóle?

– W Stanach Zjednoczonych, ma dobrą opiekę – odpowiedział i zebrał się na odwagę. – Kocham cię, Tamaro.

– Wiem – odpowiedziała z pewnością w głosie, ale o to jak umarł mąż, spytać się nie ośmieliła.

Bała się odpowiedzi.

Koniec

Komentarze

Osobliwa to opowieść. Umieściłeś ją w czasie niezbyt odległym i zbadanym, w okolicznościach, zdawałoby się, znanych, a jednak na każdym kroku zaskakiwałeś zarówno pomysłami, jak i szeregiem postaci wiadomych, ale w Twoim świecie jakże innych i przedstawionych w tak absurdalny i nierzadko zabawny sposób, że Parę i potwory czytamłam z prawdziwą przyjemnością, zwłaszcza że okrasiłeś dzieło humorem bardzo zacnej jakości. 

Mam nadzieję, Radku, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

Antoś Ro­ma­no­wicz von Ungern–Stern­berg… → Antoś Ro­ma­no­wicz von Ungern-Stern­berg

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

mu­si­my się cof­nąć o ponad 10 lat. → …mu­si­my się cof­nąć o ponad dziesięć lat.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

ro­zejm z En­tan­tą czyli przede wszyst­kim… → Czy tu aby nie miało być: …ro­zejm z En­ten­tą, czyli przede wszyst­kim

 

a w Pe­ters­bur­gu na Po­lach Mar­so­wych. → Czy w Petersburgu jest kilka Pól Marsowych, czy może miało być: …a w Pe­ters­bur­gu na Po­lu Mar­so­wym.

 

zo­sta­li spe­ne­tro­wa­ni przez wy­wro­tow­ców.” → …zo­sta­li spe­ne­tro­wa­ni przez wy­wro­tow­ców”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

zrów­ny­wa­ło to wszyst­kich chło­pów z ko­za­ka­mi… → …zrów­ny­wa­ło to wszyst­kich chło­pów z Ko­za­ka­mi

 

wiel­ki ksią­że Mi­ko­łaj Mi­ko­ła­je­wicz… → Literówka.

 

Więk­szość lud­no­ści kraju cze­ka­ło… → Piszesz o ludności, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: Więk­szość lud­no­ści kraju cze­ka­ła

 

Prasa się roz­pi­sy­wa­ła o ma­sa­krze w Ti­bi­li­si→ Prasa się roz­pi­sy­wa­ła o ma­sa­krze w Tbi­li­si

 

 Na dwor­cu w Dy­na­bur­gu… → Czy tu aby nie miało być: Na dwor­cu w Dy­ne­bur­gu

 

„Matka Nasza Prze­czy­sta, do­bro­dziej­ka.”„Matka Nasza Prze­czy­sta, do­bro­dziej­ka”.

 

a do­kład­niej li­cen­cje na ich pro­duk­cje… → Literówki.

 

zbyt dłu­gie przy­by­wa­nie w gar­ni­zo­nach… → Literówka.

 

to we­zwał ko­za­ków. → …to we­zwał Ko­za­ków.

 

Pro­wod­nik, zwany po pol­sku z fran­cu­ska kon­duk­to­rem, pa­trzył się po­dejrz­li­wie→ Pro­wod­nik, zwany po pol­sku z fran­cu­ska kon­duk­to­rem, pa­trzył po­dejrz­li­wie

 

Oka­za­ło się, że kolej trans­sy­be­ryj­ska się przy­da­je Rosji… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Stwierdzono, że kolej trans­sy­be­ryj­ska przy­da­je się Rosji

 

Baron von Ungern–Stern­berg→ Baron von Ungern-Stern­berg

 

– W tej oko­li­cy 20 lat temu… → – W tej oko­li­cy dwadzieścia lat temu

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Pierw­sza do środ­ka we­szła Ta­ma­ra, ale zaraz coś ją wy­rzu­ci­ło ze środ­ka. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Pierw­sza do środ­ka we­szła Ta­ma­ra, ale zaraz coś ją wy­rzu­ci­ło na zewnątrz.

 

– To Menk – stwier­dził Juwan, – cała wio­ska.– To Menk – stwier­dził Juwan – cała wio­ska.

Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

„Oczy­wi­ście, że her­ba­ty.” → „Oczy­wi­ście, że her­ba­ty”.

 

„Za­gro­że­nia Kolei Trans­sy­be­ryj­skiej.” → „Za­gro­że­nia Kolei Trans­sy­be­ryj­skiej”.

 

bar­dziej od nich dzi­kich ko­za­ków… → …bar­dziej od nich dzi­kich Ko­za­ków

 

Baron z szu­fla­dy wyjął pier­ścio­nek. → Czy dobrze rozumiem, że baron był z szuflady?

A może miało być: Baron wyjął z szu­fla­dy pier­ścio­nek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wszystkie poprawki naniesione. Cieszę się, że się podobało. Bałem się, że może być ciężkie.

 

Odpowiadam na pytanie:

Czy dobrze rozumiem, że baron był z szuflady?

Świetny pomysł fabularny, ale mi nie dopasował – zmieniłem :-)

 

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Niepotrzebnie się bałeś, czytało się znakomicie. :)

A teraz pędzę do klikarni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Naprawdę przyjemna, wciągająca lektura. Intrygująco zarysowałeś uniwersum, stworzyłeś zagadkowe postaci i niejasną, ale skłaniającą do rozważań fabułę. Wydaje mi się, że w jakimś sensie udało Ci się oddać ducha epoki, o ile potrafię to ocenić. Z drugiej strony – właśnie dlatego, że opowiadanie mi się naprawdę spodobało, a ileż można chwalić – poświęcę resztę komentarza punktowaniu prawdopodobnych niedociągnięć. Najpierw kwestie światotwórcze, potem może też warstwa językowa.

 

Akumulator pary? Co do zasady, rozumiem, że ma to być ogólnie zarysowane urządzenie pozwalające przedłużyć epokę parową i pisać w klimacie steampunkowym, ale nie brzmi zbyt sensownie. Nazwa wskazuje, że byłoby to coś zdolnego sprężyć parę, aby potem przekierować ją do turbiny na zasadzie silnika turboodrzutowego. Tylko czemu to samo urządzenie nie mogłoby być stosowane jako sprężarka innych, bardziej wydajnych gazów wylotowych, jak w normalnym silniku turboodrzutowym? Zważywszy zaś, że – jak sam zauważasz w przedmowie – aspekt steampunkowy jest tutaj mniej istotny od althistorycznego, cóż szkodziłoby Ci urządzić po prostu świat, w którym Rosja carska wcześnie uzyskuje dostęp do takich silników (można na przykład połączyć to z wątkiem sprowadzenia Tesli) i wykorzystuje je do stworzenia floty sterowców?

A skoro już mowa o historii alternatywnej, co my tu mamy?

Niemcy i Rosja to państwa kontynentalne, mają wspólne interesy, sprzeczne z mocarstwami morskimi jak Anglia, Japonia, Stany Zjednoczone czy nawet Francja.

Przecież właśnie państwa kontynentalne miały zawsze sprzeczne interesy (kontrola nad żyznymi ziemiami, lądowymi szlakami handlowymi, ważnymi przełęczami, złożami dóbr), podobnie jak państwa morskie miały sprzeczne interesy (kontrola nad morskimi szlakami handlowymi, koloniami, łowiskami). Większość najbardziej naturalnych sojuszów łączyła właśnie potęgę lądową z morską. Biorąc przykład bliski Twojemu uniwersum, “Wielka Gra” angielsko-rosyjska nie wynikła z tego, że Rosja miała ambicje kontynentalne, a Wielka Brytania morskie (wówczas nie miałyby sprzecznych interesów!), lecz z obustronnych ambicji kontynentalnych, głównie w Azji Środkowej.

Fabuła jest blado zarysowana, niemalże pretekstowa, co wprawdzie w opowiadaniu tak znacznie opartym o klimat i kreację świata nie musi być wadą. Ktoś zniszczył ważne strategicznie tory, baron do zadań specjalnych zostaje wysłany do zbadania sprawy, nie dochodzi do wiążących konkluzji, można podejrzewać siły nadprzyrodzone, tory zostaną wkrótce odbudowane, życie imperium toczy się dalej. Nie ma tutaj miejsca na żadne pogłębienie intrygi, niespodzianki, zwroty akcji. Ktoś w miarę oczytany może rozpoznać ukłon w stronę tragedii na Przełęczy Diatłowa. Chociaż to nie jest za bardzo w pobliżu trasy Kolei Transsyberyjskiej.

Pozwolę sobie w tym miejscu dosyć bezpośrednio spytać: kim jest Tamara? Dostajemy o niej stosunkowo niewiele:

z zawodu malarka i nauczycielka, a obecnie katorżnica.

A przecież jest oczywiste, że to nie wszystko:

Musiał czekać na tę swoją Polkę o lodowatym sercu i gorącym ciele, może ona coś wymyśli. Przynajmniej przywiezie naładowane akumulatory pary. Imperatorowa do pomocy dołożyła jeszcze prywatnego detektywa.

Jeżeli wciąż mielibyśmy wątpliwości, czy pani Orszańska jest kimś ważnym ponad swoje pochodzenie, wykształcenie i status społeczny (i dlaczego baron uznał syna katorżnicy!), dołóżmy jeszcze to:

Napisała kiedyś skargę do samej Imperatorowej. Miała dostęp do papieru, do listów, do poczty i do posłańców. Odpowiedź przyszła napisana własną ręką Anastazji

Podsumowując – piszesz o mieszczańskiej lub drobnoszlacheckiej nauczycielce zesłanej na Syberię, ale piszesz tak, jak gdyby była córką wielkiego rodu. Co najmniej. Jak z tego wybrnąć? Jak mi się zdaje, kontekst wskazuje jako niemal pewne, że ma ona umiejętności rzadkie i ogromnie przydatne dla dobrobytu imperium, prawdopodobnie w postaci dostrzegania lub wyczuwania istot i cech nadprzyrodzonych, może także podświadomego wpływania na niektórych ludzi (sugerowałby to udział w negocjacjach handlowych). Szkoda, że czytelnik musi sam to odgadnąć na podstawie skąpo rozrzuconych przesłanek logicznych, które nigdy nie dadzą definitywnej odpowiedzi – moim zdaniem, należałaby się jakaś informacja w treści, choćby zawoalowana.

Skoro już o tym mowa, woalu nie ma, ale jest pas cnoty, ciekawe. Niby nietypowa epoka, a przecież w sumie pasuje do tego przeszywającego klimatu, do zepsutej rosyjskiej arystokracji. Niby nietypowa postać do tego celu, bo jednak oczekiwałoby się dziewiczej piękności, a nie trzydziestoparoletniej matki dwojga dzieci (i w epilogu trzecie w drodze – hm, do tego jeszcze wrócimy), ale tym bardziej dodaje to ciekawą dynamikę postaci. Od razu inaczej się patrzy i interpretuje działania ich obojga – i barona, i Tamary.

Są tu wszakże zauważalne kłopoty. Kiedy już wprowadzasz taką sytuację narracyjną, spodziewałbym się, że zajmiesz się szerzej wpływem tego ustrojstwa na codzienne życie bohaterki – jak ciągła niewygoda i przypomnienie zależności wpływa na jej działania, myśli, stosunek do von Ungerna. Trzeba by z tym wprawdzie uważać, aby nie wypłynąć przypadkiem na mętne wody literatury fetyszystycznej. To mniejszy problem – poważniejszy jest taki, że nie zarysowujesz konfliktu. Pas cnoty spada czytelnikowi na głowę w połowie opowiadania niczym z półpiętra, a to boli, gdy kawał żelastwa spada Ci na głowę z półpiętra. Wcześniej bowiem nie dajesz znać nawet słowem, że baron jest patologicznie zazdrosny, że jego relacja z Tamarą bywa specyficzna. Wspomniałbyś coś, że kobieta boi się przyjmować przysługi Zawarzina, aby nie narazić go na gniew barona, potem może coś o losie nieszczęsnego Wolfa, który odważył się przysłać jej liścik, powiedzmy, miłosny (wyraźniej napisać, że von Ungern doprowadził do fałszywego oskarżenia go o molestowanie siostrzenicy, bo to wcale nie jest jasne nawet po kilkukrotnej lekturze odnośnego akapitu) – nie byłoby takiego zgrzytliwego zaskoczenia.

Z drobniejszych detali narracyjnych – pojawiają się przynajmniej dwa błędy merytoryczne w przelocie, niby nic, ale o tyle niebezpieczne, że powielają błędne przekonania medyczne, na co jestem bardzo wyczulony. To akurat bywają kwestie, w których literatura może się okazać ogromnie szkodliwa, odpowiedzialność każdego twórcy…

zbyt długie przybywanie w garnizonach i obozach wojskowych spaczyło jego gusta, kobiet nie dotykał.

Bardzo mi przykro, ale według obowiązującej wiedzy medycznej homoseksualizm nie bywa uwarunkowaniem nabytym, a już na pewno nie w wieku dorosłym. Dziwi mnie, szczerze mówiąc, jakim sposobem ktoś tak to sobie wyobraża.

Żyła nadzieją, że włączy się generator wodoru, bo dawał szansę na odrobinę ciepła. Wszyscy tęsknie patrzyli na „odpadową” parę uciekającą z turbin napędzających śmigła. Na szczęście przed odlotem dragoni zorganizowali beczułkę samogonu.

Alkohol nie rozgrzewa! Alkohol osłabia odruchy obronne organizmu, który po spożyciu nie jest w stanie chronić się przed zimnem, wycofując krew do najważniejszych organów wewnętrznych. Gorąca krew z wnętrza organizmu dopływa do kończyn i na powierzchnię skóry, gdzie masz komórki czuciowe, chłodu więc nie czujesz; a zarazem tracisz przez tę skórę bezcenne ciepło. Po chwili takiej zabawy zasypiasz i nie budzisz się więcej. Dlatego trzeźwy alpinista walczy z ziąbem w górach nawet całymi dniami, a pijany umiera w mieście.

Mam jeszcze, o czym wcześniej uprzedziłem, duże zastrzeżenie do epilogu. Jest to sytuacja, którą na tvtropes określają mianem fridge horror – niby nie błąd, ale rażąco wpływa na odbiór opowiadania. Czytamy bowiem:

– Dzisiaj kończysz katorgę, jutro jesteś wolna jak ptak – powiedział Roman von Ungern i dodał złośliwie – prawie.

Łatwo pojąć z kontekstu, że owo “prawie” musi odnosić się do pasa cnoty, z którego nie zamierza jej uwolnić, brakuje innego możliwego punktu odniesienia.

Baron ukląkł. – Wyjdziesz za mnie? Jesteś w ciąży.

– Wiem – odpowiedziała. – A to coś zmieni?

– Nie.

Już mniejsza o to, skąd mianowicie w realiach epoki miałby wiedzieć, że jest w ciąży, skoro sama mu nie powiedziała, ale pojawia się gorszy problem…

– Masz nakaz osiedlenia się za Uralem, dokładnie w krainie Daurii. – Baron wstał.

Tamara przypomniała sobie wsie chińskich bandytów i chutory nawet bardziej od nich dzikich Kozaków zabajkalskich. Do tego jeszcze Góry Jabłonowe, których wcale nie chciała zwiedzać.

Czy rzeczywiście baron Ungern ma być w Twoim opowiadaniu człowiekiem, który odesłałby od siebie ciężarną zakutą w pas cnoty? I czy pierwszym, co przyszłoby jej do głowy wobec takiej perspektywy, naprawdę byłaby niechęć do zwiedzania Gór Jabłonowych? A przyjąwszy już tę perspektywę odroczonej, szczególnie wymyślnej egzekucji, na ile wiarygodnie brzmią słowa barona?

– Kocham cię, Tamaro.

Osobną wreszcie kwestią, na którą zwrócę odrobinę uwagi, jest wprowadzanie znanych postaci historycznych i wiarygodność ich wykorzystania. Na przykład marszałek Mannerheim – trudno wyjaśnić, czemu caryca miałaby wiązać się węzłem małżeńskim z własnym poddanym, pomijając może jakąś dziewczęcą fascynację, a i to nie wystarczy. To nie Polska, gdzie wprawdzie Zygmunt August mógł ożenić się z Radziwiłłówną, ale też (cytuję z pamięci) “Wszakże Tęczyński niegdyś z królewskiego domu / Żądał córy, a król dał, jak równemu komu: / Sopliców czyż nie równe Tęczyńskim zaszczyty / Krwią, herbem, wierną służbą Rzeczypospolitej?”. W każdym razie tłumaczenie odnośnie tytułu królowej Finlandii jest nieciekawe, połączenie się węzłem małżeńskim z regentem nie bardzo by poprawiło legitymizację. Pomijając już brak zysków politycznych, ryzyko ogromne: tak wprawny polityk z pewnością zręcznie wykorzystałby pozycję księcia-małżonka do przejęcia faktycznej kontroli nad imperium i ulżenia swoim rodakom, a jeżeli (jak to sugerujesz w treści) jego żona została usunięta, aby umożliwić aranżację małżeństwa, zemściłby się straszliwie. Może jest to jakiś materiał na sequel…

Inna wzmiankowana ubocznie postać: inżynier Surzycki (Jan Alfons), z którym Tamara miała kontakt w Zakładach Putiłowskich (realnie pracował tam do roku 1890, ale złóżmy to na karb historii alternatywnej – przy okazji pokazujesz czujnemu czytelnikowi, że w istocie historia Twojego świata musiała się odgałęzić od naszej dużo wcześniej niż w 1914). Zapewne, jak to bywało w realiach epoki, miałaby szansę porozmawiać na osobności przynajmniej z żoną inżyniera, Jadwigą z domu Chałubińską, córką wielkiego lekarza i patrioty oraz autorką Szkoły czystości życia. Nie ma powodu wątpić, że oboje dołożyliby wszelkich starań, aby pomóc rodaczce w opresji. Surzycki miałby niezbędne powiązania towarzyskie, umiejętności i narzędzia także. Też trochę dziwne, że pomijasz ten wątek w narracji.

 

Na razie chyba zebrałem wszystkie ważniejsze uwagi w zakresie warstwy merytorycznej, a teraz postaram się powiedzieć trochę o języku. Co rzuca się w oczy jako pierwsze – niekiedy zbyt lekko sięgasz po spójnik “jak”, podczas gdy przydałyby się dokładniejsze. Przykładowo:

Wiktor Zawarzin od razu się obudził jak usłyszał brzmienie tego języka.

Lepiej napisać “gdy usłyszał” lub “usłyszawszy”, koniecznie też dodać przecinek.

Baron lubił jak jest przywiązana do łóżka za ręce i nogi.

“Aby była przywiązana”, “mieć ją przywiązaną”, a najprościej “przywiązywać ją” (o ile, miejmy nadzieję, robił to jednak sam, a nie z pomocą Wasyla).

Ze stawianiem przecinków przed “jak” masz zresztą problem bardzo regularnie, to się powtarza przez cały tekst, przytaczając chociażby pierwszy i drugi akapit:

nikt nie wie jak ma na nazwisko

Żeby zrozumieć jak nasi bohaterowie znaleźli się razem w przedziale

W tym samym pierwszym akapicie:

Zostało jej mniej niż rok do końca kary, a miała to być ostatnia sprawa.

Zapewne wskutek jakiejś niezręczności językowej nie umiem dojść, o jakiej sprawie w ogóle mowa i do czego to się odnosi.

Rozpoczęły się aresztowania wszystkich, powiązanych z bolszewikami.

Tutaj z kolei zbędny przecinek, sugerujący niestety, że wszyscy byli powiązani z bolszewikami i w ogóle wszystkich aresztowano, cały naród. Usunięcie przecinka przywróci właściwe znaczenie – wszystkich, którzy mieli powiązania bolszewickie, starano się aresztować.

Musieliśmy jeszcze kupić sterowce, a dokładniej licencje na ich produkcje

Sterowców może być dużo, licencji też, ale produkcja jest jedna, to bowiem pojęcie abstrakcyjne.

nie miała prawa nazywać się Romanowymi, ale jedynie Holstein-Gottorp.

Romanowami. Twoja forma to gruby rusycyzm.

Niemiecka konstrukcja, ale bez silników Maybacha, napędzana akumulatorami pary i turbinami bezłopatkowymi, osiągała dobrą prędkość, ale było zimno.

Zdwojony spójnik ale – uchybienie stylistyczne.

Tamara chciała do gondoli, opuszczanej na linie poniżej sterowca, ale wsiadł do niej Wasyl z Mansem, który, jak się okazało ma na imię Juwan, a nie Iwan.

Paskudnie zagmatwane, niezręczne zdanie. Należałoby raczej tak: Tamara chciała zająć miejsce w gondoli (…) który, jak się okazało, miał na imię Juwan, a nie Iwan.

– Polecę w gondoli – powiedziała Tamara. – Wystarczy Roman, że się zniżysz, a wysiądę.

Wołacz oddzielamy przecinkiem, nie jest też równy mianownikowi: Wystarczy, Romanie, że się zniżysz

Ubrali się we wszystko, co mieli i jeszcze założyli awaryjne futra z królików.

Przecinek po “mieli”, domknięcie wtrącenia.

Cóż z tego, że zbyt długie przybywanie w garnizonach i obozach wojskowych spaczyło jego gusta, kobiet nie dotykał.

Zdanie omówione już od strony merytorycznej, ale zamierzony przez Ciebie sens oddawałaby forma “cóż z tego, gdy”. “Cóż z tego, że” wprowadza informację, którą przedstawiasz jako nieistotną dla oceny jakiejś osoby czy sytuacji, znoszoną przez coś innego, bagatelizowaną; “cóż z tego, gdy” wprowadza informację kluczową, przytłaczającą tę podaną uprzednio.

To tylko takie pobieżne uwagi, może później dodam coś jeszcze w sprawie podobnych błędów.

 

Podsumowanie wychodzi dziwne. Z jednej strony – jak widać, treść opowiadania jest rozpaczliwie niespójna, nienaukowa, miejscami niezamierzenie przerażająca, a wiele zdań, jeżeli nie większość, jeży się od błędów językowych. Z drugiej strony – znakomite, urzekające światotwórstwo, atmosfera, zarys postaci, szczegółowość opisów. Z przyjemnością daję zgłoszenie do Biblioteki, ale wyrażam zrozumiały chyba żal, że opowiadanie wyszło moim zdaniem zupełnie dobre, gdy mogło mieć potencjał wybitności.

Dziękuję za lekturę i pozdrawiam!

Naprawdę przyjemna, wciągająca lektura.

Dziękuję!  Na niczym mi bardziej nie zależy.

Akumulator pary? Co do zasady, rozumiem, że ma to być ogólnie zarysowane urządzenie pozwalające przedłużyć epokę parową i pisać w klimacie steampunkowym, ale nie brzmi zbyt sensownie.

Zgadzam się. Przyznam się, że skorzystałem z pomysłów innych kreatorów świata steampunk (w tym, z gier). Spostrzegłem, że świat bez tego parę musi porzucić, a podobają mi się tamte dekoracje.

Lubię sobie liczyć zasięgi, wydajności i zasoby/potrzeby na serwetce jak piszę. Każdy ma swoje obsesje.

 

Nazwa wskazuje, że byłoby to coś zdolnego sprężyć parę, aby potem przekierować ją do turbiny na zasadzie silnika turboodrzutowego.

Raczej przechować parę (cząsteczki wody o odpowiedniej energii) i potem ją oddać na żądanie (np. przez odwróconą polaryzację napięciową).

 Tylko czemu to samo urządzenie nie mogłoby być stosowane jako sprężarka innych, bardziej wydajnych gazów wylotowych, jak w normalnym silniku turboodrzutowym?

Bo na przykład z nanomolekularnego punktu widzenia to, z czego jest zbudowany "czynnik roboczy" akumulatora pary jest powinowate do wody jak IRL pallad do wodoru. To ostatnie jest sterowane prądowo, a nie napięciowo, więc wydajnościowo – bardzo tak sobie.

Zważywszy zaś, że – jak sam zauważasz w przedmowie – aspekt steampunkowy jest tutaj mniej istotny od althistorycznego, cóż szkodziłoby Ci urządzić po prostu świat, w którym Rosja carska wcześnie uzyskuje dostęp do takich silników (można na przykład połączyć to z wątkiem sprowadzenia Tesli) i wykorzystuje je do stworzenia floty sterowców?

Dla mnie OK. Tylko z punktu widzenia estetycznego, nie chciałem czegoś, co bardzo śmierdzi. Literatura (nawet taka sobie) powinna być ładna.

Ukopcone sadzą powłoki sterowców, terkoczące diesle, wszystko lepkie nie tylko od smarów, ale i olej napędowy ze zbiorników… Baron w tieleszce z petem w kąciku ust, a Tamara w ogrodniczkach z kluczem francuskim: "Roman, uszczelka pod głowicą nie trzyma. Mamy przedmuchy." Stanowcze Niet.

Do turbin wodorowych – raczej pasuje świat narysowany w "Bajce nie dla dzieci".

Przecież właśnie państwa kontynentalne miały zawsze sprzeczne interesy (kontrola nad żyznymi ziemiami, lądowymi szlakami handlowymi, ważnymi przełęczami, złożami dóbr), podobnie jak państwa morskie miały sprzeczne interesy (kontrola nad morskimi szlakami handlowymi, koloniami, łowiskami). Większość najbardziej naturalnych sojuszów łączyła właśnie potęgę lądową z morską. Biorąc przykład bliski Twojemu uniwersum, “Wielka Gra” angielsko-rosyjska nie wynikła z tego, że Rosja miała ambicje kontynentalne, a Wielka Brytania morskie (wówczas nie miałyby sprzecznych interesów!), lecz z obustronnych ambicji kontynentalnych, głównie w Azji Środkowej.

Można powiedzieć, że Anglia z Francją chciały wejść na ląd, a Rosja i Niemcy – wyjść na morza.

Niemcy chcieli wyrzucić Anglię z Belgii (Kongo!), Rosjanie z Afganistanu (mniej) i z Japonii (bardziej).

To wszystko było IRL, do momentu wojny mandżurskiej, po której Rosja zamknęła się na lądzie i przedefiniowała swoją politykę (rozumianą jako meta-strategię) na antyniemiecką.

Żeby nie pisać referatu, moglibyśmy interesująco o tym gadać przez 3h albo i więcej.

Fabuła jest blado zarysowana, niemalże pretekstowa, co wprawdzie w opowiadaniu tak znacznie opartym o klimat i kreację świata nie musi być wadą.  

W pierwszej wersji tego opowiadania było dosyć precyzyjnie opisane, ale testy na ludziach wykazały, że się nie czyta.

To nie jest usprawiedliwienie, to moja wina.  

Ktoś w miarę oczytany może rozpoznać ukłon w stronę tragedii na Przełęczy Diatłowa. Chociaż to nie jest za bardzo w pobliżu trasy Kolei Transsyberyjskiej.

Tak. Kolej idzie przez Jekatyrenburg, a Przełęcz jest dalej na północ.

Chciałem użyć troszeczkę folkloru Mansów, bo to dla nas większa egzotyka niż lud Lakota w Ameryce Północnej.

Pozwolę sobie w tym miejscu dosyć bezpośrednio spytać: kim jest Tamara?  

[…]

Szkoda, że czytelnik musi sam to odgadnąć na podstawie skąpo rozrzuconych przesłanek logicznych, które nigdy nie dadzą definitywnej odpowiedzi – moim zdaniem, należałaby się jakaś informacja w treści, choćby zawoalowana.

Starałem się unikać nadprzyrodzoności. Nawet u mnie Yeti (Ałmastnyj) jest "zwyczajny".

Założyłem, że Tamara jest z bogatej drobnomieszczańskiej rodziny: urodzona w Warszawie, liceum nauczycielskie, żeby studiować w Wiedniu, mąż w Paryżu, jego interesy u zwycięzców, w Petersburgu. Biedy nie ma :-)

Założyłem, że ma po prostu mocną osobowość (tak pisałem), jest uważna, inteligentna i spostrzegawcza. W końcu – malarka. 

Skoro już o tym mowa, woalu nie ma, ale jest pas cnoty, ciekawe. [..] Od razu inaczej się patrzy i interpretuje działania ich obojga – i barona, i Tamary.

Starałem się. Dziękuję.

Są tu wszakże zauważalne kłopoty. Kiedy już wprowadzasz taką sytuację narracyjną, spodziewałbym się, że zajmiesz się szerzej wpływem tego ustrojstwa na codzienne życie bohaterki – jak ciągła niewygoda i przypomnienie zależności wpływa na jej działania, myśli, stosunek do von Ungerna. Trzeba by z tym wprawdzie uważać, aby nie wypłynąć przypadkiem na mętne wody literatury fetyszystycznej.

Napisałem, że ona MUSI (ma zakładane) rzeczone ustrojstwo nosić, jak nie jest z baronem. Domyślnie również, że nie musi jak jest w swoich pokojach na zamku pana (tak powiedzmy).

Chętnie dopiszę takie zdanie, jak uważasz za przydatne dla jasności.

To mniejszy problem – poważniejszy jest taki, że nie zarysowujesz konfliktu. Pas cnoty spada czytelnikowi na głowę w połowie opowiadania niczym z półpiętra, a to boli, gdy kawał żelastwa spada Ci na głowę z półpiętra.

Jest wątek (bardzo lekko zarysowany) budowania się opętania barona Tamarą. Na koniec po prostu widać to jak na dłoni.

Wcześniej bowiem nie dajesz znać nawet słowem, że baron jest patologicznie zazdrosny, że jego relacja z Tamarą bywa specyficzna.  

Wcześniej nie, ale potem tak. Zbudowałem tę relację prosto: baron Tamarę posiadł i najbardziej się boi, że mu ją ktoś zabierze.

Wspomniałbyś coś, że kobieta boi się przyjmować przysługi Zawarzina, aby nie narazić go na gniew barona, potem może coś o losie nieszczęsnego Wolfa, który odważył się przysłać jej liścik, powiedzmy, miłosny (wyraźniej napisać, że von Ungern doprowadził do fałszywego oskarżenia go o molestowanie siostrzenicy, bo to wcale nie jest jasne nawet po kilkukrotnej lekturze odnośnego akapitu) – nie byłoby takiego zgrzytliwego zaskoczenia.

Tylko ja chciałem scenę, że matka z dzieckiem rozmawia o typowo dziewięciolatkowych rzeczach (przy okazji czytelnikowi masuję trochę świata). Potem idzie do toalety z ochroniarzem, ale nie po to, co wszyscy myślą, tylko musi mieć kluczyk, żeby się załatwić.

Poza tym pan Wolf raczej tę swoją siostrzenicę molestował raczej naprawdę, a na pewno z jego pistoletu się sama zastrzeliła. To też postacie historyczne, tylko jest błąd o 10 lat.

Bardzo mi przykro, ale według obowiązującej wiedzy medycznej homoseksualizm nie bywa uwarunkowaniem nabytym, a już na pewno nie w wieku dorosłym. Dziwi mnie, szczerze mówiąc, jakim sposobem ktoś tak to sobie wyobraża.

Ja sobie tego tak nie wyobrażam. Natomiast czytałem kilka opracowań na temat i niektórzy uważają, że może być nabyta, może być wrodzona, a najczęściej jest połączeniem obu. Jako ludzie, uczymy się seksu, na podstawie posiadanych skłonności. To nie moja działka (naukowo) i fabularnie chyba mi tyle wystarczy.

Faktem jest, że ludziom z tą tendencją, przebywanie w koszarach (czy seminariach duchownych) mniej przeszkadza. Stąd w epoce przedstawionej (lata 20.) wierzono w to, co napisałem.

Jak masz pomysł na to zdanie inaczej, chętnie zmienię. Zdanie z cyklu "urodził się homoseksualistą i nie mógł nic z tym zrobić, mimo że usilnie próbował" byłoby nadanachroniczne. Dresiarsko-dwudziestowiecznie brzmiałoby: "Gay radar Tamary podpowiadał, że nie warto do gościa startować". Tak też nie napiszę, ale czegoś równoważnego semantycznie potrzebuję.

Alkohol nie rozgrzewa! Alkohol osłabia odruchy obronne organizmu, który po spożyciu nie jest w stanie chronić się przed zimnem, wycofując krew do najważniejszych organów wewnętrznych. Gorąca krew z wnętrza organizmu dopływa do kończyn i na powierzchnię skóry, gdzie masz komórki czuciowe, chłodu więc nie czujesz; a zarazem tracisz przez tę skórę bezcenne ciepło. Po chwili takiej zabawy zasypiasz i nie budzisz się więcej. Dlatego trzeźwy alpinista walczy z ziąbem w górach nawet całymi dniami, a pijany umiera w mieście.

Tak, wiem. Natomiast Rosjanie w sytuacji, kiedy zimno – piją. Oczywiście nie do stanu upojenia, ani do nieprzytomności. Dla spokoju sumienia dałem im się najpierw ubrać we wszystko i jeszcze założyć tradycyjne na niemickich sterowcach "służbowe" futra z królików, sięgające do kostek.

Chciałem fabularnie uzasadnić sytuację, kiedy dama wypije więcej niż powinna i zacznie "wieszczyć". Przestanie grać z baronem w swoją gierkę-odrazkę.

Łatwo pojąć z kontekstu, że owo “prawie” musi odnosić się do pasa cnoty, z którego nie zamierza jej uwolnić, brakuje innego możliwego punktu odniesienia.

Napisałem, że chodzi o nakaz osiedlenia się w Daurii (Zabajkale). Ona dostała (standardowe) 10 lat katorgi + nakaz osiedlenia się.  

W prawie Carskiej Rosji była sztuczka, że żona miała prawo iść za mężem. Czyli jeśliby wyszła za mąż, to może mieszkać, gdzie mąż, niezależnie od wyroku osiedlenia się. Pech jest jak mąż umrze, albo rozwód (prawosławie dopuszcza rozwody).

Już mniejsza o to, skąd mianowicie w realiach epoki miałby wiedzieć, że jest w ciąży, skoro sama mu nie powiedziała, ale pojawia się gorszy problem…

Służąca powiedziała, że pani (pilnowana katorżnica) od 6 tygodni nie miała okresu. Czasami widać też po cerze i innych objawach zmiany układu hormonalnego.

Czy rzeczywiście baron Ungern ma być w Twoim opowiadaniu człowiekiem, który odesłałby od siebie ciężarną zakutą w pas cnoty?  

Nie, ale nie miałby już prawa trzymać jej przy sobie, wbrew jej woli.

Ona pewnie chciałaby do Paryża (czy gdzie tam), do męża, ale jej się zapomniało, że ma nakaz osiedlenia się. Dopiero potem dowiadujemy się, że mąż nie żyje, a jej córka w USA.

Z opowiadania nie wynika, że Tamara ma pas cnoty cały czas. Tylko, że w pociągu, bez barona, otoczona w przedziale samymi mężczyznami. A z tyłu – kompania dragonów: 5 oficerów, lekarz – jest się z kim zabawić (odtwarzam tu paranoję zazdrośnika).  

I czy pierwszym, co przyszłoby jej do głowy wobec takiej perspektywy, naprawdę byłaby niechęć do zwiedzania Gór Jabłonowych?  

Pierwsze jej przyszły do głowy wsie chińskich bandytów i chutory kozackie.

Dopiero dalej – do tej pory niezbadane góry (mam na myśli XXI wiek IRL).

A przyjąwszy już tę perspektywę odroczonej, szczególnie wymyślnej egzekucji, na ile wiarygodnie brzmią słowa barona?

– Kocham cię, Tamaro.

Bardzo :-)

To oczywiście nie jest miłość w sensie Listu do Koryntian. Tylko nie umiałem wsadzić w usta bohatera: "Jestem tobą opętany i nie wyobrażam sobie cię stracić. Żeby kto inny cię dotykał… Mój Ssskarbie."

Osobną wreszcie kwestią, na którą zwrócę odrobinę uwagi, jest wprowadzanie znanych postaci historycznych i wiarygodność ich wykorzystania. Na przykład marszałek Mannerheim – trudno wyjaśnić, czemu caryca miałaby wiązać się węzłem małżeńskim z własnym poddanym, pomijając może jakąś dziewczęcą fascynację, a i to nie wystarczy.

Lata dwudzieste to rewolucja seksualna – dużo istotniejsza niż ta w latach sześćdziesiątych, ale to nieistotne, bo ja nie to miałem na myśli.

Zakładając, że Anastazja była niegłupia, to musiała znaleźć oparcie w kimś doświadczonym i pod swoją kontrolą. Inaczej jako caryca byłaby marionetką większych od siebie sił. Mając "swojego marszałka" za Księcia Małżonka, miała czym grać. Założyłem, że wybrała kogoś sobie znanego, spoza dworsko-sztabowo-rządowego układu Petersburga, ale też nie obcego. Amerykanina by w Pałacu Zimowym zjedli, a wcześniej utopiłby się w Peterhofie.

W Rosji nie było tradycji Księcia Małżonka. Panowanie Anastazji to właśnie Carat Nowego Typu ;-)

Poza tym akurat w tym okresie Finlandia wybijała się na niepodległość (IRL), a Mannerheim był regentem, więc prawie królem.

Oczywiście baron tego nie rozumiał i miał powiedziane, że caryca sobie chce zupgrade'ować tytulaturę. Żołnierz nie musi rozumieć zadania, żeby je wykonać. Najczęściej wystarczy, że ma wyznaczony cel.

Może jest to jakiś materiał na sequel…

Sequel jest: "Para i port" w betach, ale nie o tym. Jest także sequel sequela, ale nie gotowy. Tam chcę zrobić nieco recyklingu tych tematów światotwórczych.

Surzycki miałby niezbędne powiązania towarzyskie, umiejętności i narzędzia także. Też trochę dziwne, że pomijasz ten wątek w narracji.

Barona przedstawiłem jako cyngla carycy i to na skalę (na razie prawie) międzynarodową. Czy naprawdę ktokolwiek miałby siłę odebrać mu zabawkę?

To, że zabawka go usidliła (sam się nią opętał) to inna sprawa. Do tego jeszcze się okazało, że ona rozwiązuje mu takie problemy, których nie umie Wasyl.

ile, miejmy nadzieję, robił to jednak sam, a nie z pomocą Wasyla.

Założyłem roboczo, że najczęściej z pomocą Wasyla, bo jej się trochę bał. Oczywiście czasami sam, bez przesady. Wasyl musi mieć czasem wolne.

Uwagi językowe nanoszę – są cenne. Usprawiedliwię się, że przy pisaniu mi się język w głowie na rosyjski notorycznie przełączał, więc jest poniżej mojej średniej. Co też nie powala. To wina, a nie wytłumaczenie oczywiście.

Podsumowanie wychodzi dziwne. Z jednej strony – jak widać, treść opowiadania jest rozpaczliwie niespójna, nienaukowa, miejscami niezamierzenie przerażająca, a wiele zdań, jeżeli nie większość, jeży się od błędów językowych.  

Błędy – proszę o wybaczenie, będę poprawiał. Na poniedziałek – będzie lepiej (troszeczkę choć).  

Nadmiernie przerażająca?

Gdzie niespójna?

Z drugiej strony – znakomite, urzekające światotwórstwo, atmosfera, zarys postaci, szczegółowość opisów. Z przyjemnością daję zgłoszenie do Biblioteki, ale wyrażam zrozumiały chyba żal, że opowiadanie wyszło moim zdaniem zupełnie dobre, gdy mogło mieć potencjał wybitności.

Bardzo dziękuję.

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Pokrótce: bardzo dziękuję za obszerną, zaangażowaną odpowiedź! Myślę, że udało Ci się zręcznie rozjaśnić wiele z moich wątpliwości. I tutaj warto rozdzielić dwie rzeczy: naturalne jest, że autor ma spójną wizję swojego świata i pytany umie doprecyzować szczegóły, ale naprawdę dobrze jest wtedy, gdy wizję tę udaje się przekazać czytelnikowi od razu i pytania nie są potrzebne. Z drugiej strony pamiętaj, że nie jestem żadnym organizmem wskaźnikowym: może się zdarzyć, że aspekty konstrukcji fabuły czy uniwersum, których nie dostrzegam nawet po kilkakrotnej lekturze, kto inny uchwyci od razu. Nie warto więc traktować moich wątpliwości merytorycznych jako prawdy objawionej, ale ostatecznie przypuszczam, że wiele z nich może się przydać, dlatego też je wyliczam. A w szczegółach…

Raczej przechować parę (cząsteczki wody o odpowiedniej energii) i potem ją oddać na żądanie (np. przez odwróconą polaryzację napięciową). Bo na przykład z nanomolekularnego punktu widzenia to, z czego jest zbudowany "czynnik roboczy" akumulatora pary jest powinowate do wody jak IRL pallad do wodoru.

Dobry chemik pewnie by się przyczepił, ale dla mnie brzmi dostatecznie przekonująco, mogę tymczasem zawiesić swoje niedowierzanie na kołku.

Baron w tieleszce z petem w kąciku ust, a Tamara w ogrodniczkach z kluczem francuskim: "Roman, uszczelka pod głowicą nie trzyma. Mamy przedmuchy." Stanowcze Niet.

Chętnie przyznaję, że nie wziąłem tego aspektu pod uwagę. W porządku – parowy świat ma swój szczególny urok, zwłaszcza pod warunkiem, że nie będzie uzyskiwana w kotłach opalanych węglem.

Można powiedzieć, że Anglia z Francją chciały wejść na ląd, a Rosja i Niemcy – wyjść na morza. (…) Żeby nie pisać referatu, moglibyśmy interesująco o tym gadać przez 3h albo i więcej.

Z tym się zgadzam, mówiłem tylko, że skrótowe wyjaśnienie zaproponowane przez barona zabrzmiało mi mocno naiwnie.

W pierwszej wersji tego opowiadania było dosyć precyzyjnie opisane, ale testy na ludziach wykazały, że się nie czyta.

To nie jest usprawiedliwienie, to moja wina.

Trudno, abyś się obwiniał o preferencje czytelników. Przy tym, jak widzę, planujesz następne opowiadanie w tym uniwersum, gdzie zapewne będziesz mógł poświęcić więcej uwagi fabule, skoro w znacznym stopniu zarysowałeś już tutaj wizję świata.

Założyłem, że ma po prostu mocną osobowość (tak pisałem), jest uważna, inteligentna i spostrzegawcza. W końcu – malarka.

Jasne. A jednak, odnoszę wrażenie, jest tutaj coś więcej: bierze udział w akcjach terenowych i negocjacjach dyplomatycznych, choć oficjalnie jest katorżnicą; caryca osobiście (!) odpisuje na jej skargi; niewiadomym sposobem radzi sobie wśród Menków i wraca do swoich bez większego szwanku; nieco podpita zaczyna wieszczyć. Nie sądzę, aby wszystkie te rzeczy były wytłumaczalne zwyczajnymi cechami osobowości, ale rozumiem, że z powodu konwencji wolisz to pozostawić domysłowi czytelnika. Widzisz mimo wszystko, że może to być brane za niespójność świata przedstawionego – Tamara doznaje faworów, na jakie nie zawsze mogłaby liczyć stara arystokracja, a nie dowiadujemy się, z czego dokładnie to wynika.

Napisałem, że ona MUSI (ma zakładane) rzeczone ustrojstwo nosić, jak nie jest z baronem. Domyślnie również, że nie musi jak jest w swoich pokojach na zamku pana (tak powiedzmy).

Chętnie dopiszę takie zdanie, jak uważasz za przydatne dla jasności.

Tak właśnie zrozumiałem: jest uwalniana na dłużej wtedy, gdy von Ungern i tak ma nad nią pełną kontrolę, najczęściej podczas wspólnego pobytu w rodowym zamku w Rewlu (opis jej prywatnych pokojów). Nie wiem, czy potrzeba dopisku, Twoja decyzja.

Jest wątek (bardzo lekko zarysowany) budowania się opętania barona Tamarą. Na koniec po prostu widać to jak na dłoni. Wcześniej nie, ale potem tak. Zbudowałem tę relację prosto: baron Tamarę posiadł i najbardziej się boi, że mu ją ktoś zabierze.

Z pierwszej części opowiadania, moim zdaniem, to w ogóle nie wynika. Mam zarysowane, że baron nawiązał relacje z Tamarą, niby nie chciała, ale gwałtu chyba nie było, raczej uległa z rozsądku szukając ochrony. Rzeczywiście ją ochronił, zapewnił godne warunki odbywania kary, wozi ze sobą w podróże, ba – uznał syna. Przyzwoity jakiś człowiek, myślę sobie. A w połowie opowiadania, bez żadnego wcześniejszego uzasadnienia fabularnego (nie wiem, może były jakieś drobne przesłanki – nie dostrzegłem), dostaję w łeb pasem cnoty jak obuchem. Dopiero od tego miejsca zaczynam się orientować, że coś tu jest nie w porządku. Dla mnie to drobna wada, ale może warto poczekać na opinie innych czytelników, może będą to widzieć inaczej.

Tylko ja chciałem scenę, że matka z dzieckiem rozmawia o typowo dziewięciolatkowych rzeczach (przy okazji czytelnikowi masuję trochę świata).

I to Ci się świetnie udało, jak mniemam.

Jak masz pomysł na to zdanie inaczej, chętnie zmienię. Zdanie z cyklu "urodził się homoseksualistą i nie mógł nic z tym zrobić, mimo że usilnie próbował" byłoby nadanachroniczne. Dresiarsko-dwudziestowiecznie brzmiałoby: "Gay radar Tamary podpowiadał, że nie warto do gościa startować". Tak też nie napiszę, ale czegoś równoważnego semantycznie potrzebuję.

Cóż z tego, gdy wedle pogłosek stanowił postrach chłopięcych rekrutów w garnizonach i obozach wojskowych; kobiet nie dotykał. Nie wiem, czy akurat takie rozwiązanie Ci odpowiada, ale pokazuję potencjalny kierunek.

Natomiast Rosjanie w sytuacji, kiedy zimno – piją. Oczywiście nie do stanu upojenia, ani do nieprzytomności.

Niechby. Zgrzytnęło mi zdanie na szczęście przed odlotem dragoni zorganizowali beczułkę samogonu, bo to na szczęście zdaje się oznaczać, że narrator wszechwiedzący aprobuje taką metodę radzenia sobie z zimnem. Przed odlotem dragoni, chcąc zapewne im ulżyć, zorganizowali beczułkę samogonu – to już całkiem co innego.

Napisałem, że chodzi o nakaz osiedlenia się w Daurii (Zabajkale). (…) Ona pewnie chciałaby do Paryża (czy gdzie tam), do męża, ale jej się zapomniało, że ma nakaz osiedlenia się. Dopiero potem dowiadujemy się, że mąż nie żyje, a jej córka w USA. Z opowiadania nie wynika, że Tamara ma pas cnoty cały czas.

Mógłbym się nawet pokajać za nieuwagę czytelniczą, bo mnie też “się zapomniało”, ale tu chyba nie o to chodzi. Rozumiesz: o nakazie osiedlenia wspominasz raz, ubocznie, na samym początku opowiadania, a skoro potem czytamy, jak bardzo Tamara przydaje się imperium, jak koresponduje z carycą, łatwo uznać, że to “dawno i nieprawda”; trudno przypuścić, aby ktoś miał ją rzeczywiście odesłać do Daurii. Za to o tym pasie wzmianek jest sporo, wolno zresztą sądzić, że nosi go prawie cały czas, oprócz tylko chwil prywatności z von Ungernem czy w swoich pokojach zamkowych – kiedy więc czytamy, że baron nazywa ją złośliwie “prawie wolną”, pierwsza myśl jest taka, że to do tego problemu się odnosi. Może za daleko pogalopowałem myślami, sądząc na podstawie epilogu, że w razie odmowy małżeństwa odesłałby ją od siebie (ciężarną!! – widzisz, co to znaczy?), a pasa nie otworzył: wyobrażenie raczej przerażające. Jeżeli jesteś pewien, że to tylko mój dziwny odbiór, że inni czytelnicy nie odczytają tego podobnie, oczywiście można zostawić tak, jak jest.

Służąca powiedziała, że pani (pilnowana katorżnica) od 6 tygodni nie miała okresu.

Miała być Estonką niemal niemówiącą po rosyjsku. Chociaż… w porządku: łamanym rosyjskim powiada “krew, sześć, niedziela” i wymowny łuk nad brzuchem – baron zrozumiałby.

Dopiero dalej – do tej pory niezbadane góry (mam na myśli XXI wiek IRL).

Akurat na górach znam się całkiem dobrze i potwierdzam – szacunki długości tego łańcucha górskiego różnią się o setki kilometrów, wysokości najwyższych szczytów o setki metrów, nie ma w zasadzie żadnych nadających się do użytku map. Pozwolenie na eksplorację pewnie dałoby się wydębić (nawet po zliczeniu wszystkich łapówek mogłoby wyjść taniej niż nepalskie permity na Mount Everest), ale poradziłby tam sobie tylko bardzo doświadczony badacz i alpinista, a tacy rzadko mają ochotę grzęznąć na sezon lub dłużej w górach średnich odległych o tysiące kilometrów od cywilizacji.

Zakładając, że Anastazja była niegłupia, to musiała znaleźć oparcie w kimś doświadczonym i pod swoją kontrolą. Inaczej jako caryca byłaby marionetką większych od siebie sił. Mając "swojego marszałka" za Księcia Małżonka, miała czym grać.

To rozumiem. Kreowało się tak dowódców, doradców, wyższe warstwy urzędnicze, ale małżonka? Obawiam się, że bardzo szybko to on, tak doświadczony polityk, przejąłby nad nią kontrolę. A jeżeli rzeczywiście kazała pozbyć się jego żony, aby mieć go dla siebie, zemsta na miarę szekspirowską gwarantowana.

Barona przedstawiłem jako cyngla carycy i to na skalę (na razie prawie) międzynarodową. Czy naprawdę ktokolwiek miałby siłę odebrać mu zabawkę?

Zapewne nie. Inżynier na stanowisku kierowniczym w Zakładach Putiłowskich mógłby próbować. Nie mówię też koniecznie o odebraniu zabawki, ale choćby o próbie ułatwienia jej życia. To był uczestnik pierwszej turystycznej przeprawy przez którąś z przełęczy wschodniej grani Świnicy między Zawratem a Granatami (najczęściej wymienia się Kozią Przełęcz, ale nie wiadomo na pewno), nie cofał się przed ryzykiem.

Usprawiedliwię się, że przy pisaniu mi się język w głowie na rosyjski notorycznie przełączał, więc jest poniżej mojej średniej.

To oczywiście widać, dodaje to nawet pewnego smaczku, ale z przyczyn historycznych wielka część świadomych użytkowników polszczyzny jest nader negatywnie nastawiona do rusycyzmów.

 

Podsumowując – mam nadzieję, że udało mi się szerzej objaśnić i uprawdopodobnić wszelkie wątpliwości, pokazać, co może wydać się niespójnością lub wybić czytelnika z równowagi. Raz jeszcze, oczywiście, zastrzegam, że każdy odbiorca reaguje inaczej i wielu może nie uznać za problem tego, co mnie osobiście trochę przeszkadza. I jeszcze…

Sequel jest: "Para i port" w betach, ale nie o tym.

Jeżeli nie przeszkadza Ci moja szczegółowość, przez niektórych brana za czepialstwo, możesz przyjąć propozycję betowania. Ciekaw jestem, jak to się rozwinie. Widzę, że pomaga Ci już Drakaina, na pewno jest ode mnie lepsza w historii alternatywnej i kwestiach fabularnych, na języku też się zna, ale zawsze co kilka głów, to nie jedna.

Pozdrawiam,

Ś.

Jutro rano odpowiem na szczegóły EDITem, ale dzisiaj – najważniejszę:

 

Pokrótce: bardzo dziękuję za obszerną, zaangażowaną odpowiedź! Myślę, że udało Ci się zręcznie rozjaśnić wiele z moich wątpliwości. I tutaj warto rozdzielić dwie rzeczy: naturalne jest, że autor ma spójną wizję swojego świata i pytany umie doprecyzować szczegóły, ale naprawdę dobrze jest wtedy, gdy wizję tę udaje się przekazać czytelnikowi od razu i pytania nie są potrzebne. Z drugiej strony pamiętaj, że nie jestem żadnym organizmem wskaźnikowym: może się zdarzyć, że aspekty konstrukcji fabuły czy uniwersum, których nie dostrzegam nawet po kilkakrotnej lekturze, kto inny uchwyci od razu. Nie warto więc traktować moich wątpliwości merytorycznych jako prawdy objawionej, ale ostatecznie przypuszczam, że wiele z nich może się przydać, dlatego też je wyliczam. A w szczegółach…

Jeżeli nie widzisz czegoś po pierwszej i pobieżnej lekturze, to napisałem to źle i muszę poprawić. Dlatego Twoje uwagi bardzo cenię. Jeśli coś napisałem i to umyka, to czasem trzeba powtórzyć w innym miejscu tekstu, innymi słowy. Dlatego traktuję Twoje wątpliwości jako prawdę objawioną :-)

 

Miała być Estonką niemal niemówiącą po rosyjsku. Chociaż… w porządku: łamanym rosyjskim powiada “krew, sześć, niedziela” i wymowny łuk nad brzuchem – baron zrozumiałby.

Albo powiedziałaby po estońsku do ochmistrzymi (przykładowo), która by to objaśniła baronowi po niemiecku, francusku i rosyjsku w żądanej kolejności. Niemożliwe jest domykanie świata.

 

A propos Wszechwiedzącego Narratora – on u mnie jest dziewiętnastowieczny, chciałem, żeby miał taką świadomość. Może być z lat dwudziestych XX wieku, ale nie współczesny nam.

 

EDIT:

 

Dobry chemik pewnie by się przyczepił, ale dla mnie brzmi dostatecznie przekonująco, mogę tymczasem zawiesić swoje niedowierzanie na kołku.

Jeszcze chwila, a ten akumulator pary zaprojektujemy ;-)

Cząsteczka wody ma wystające wiązanie wodorowe, dzięki czamu budują się klastry. Stąd wynika jej "odwrotne" zachowanie w temperaturach poniżej 4°C. To może być trop.

parowy świat ma swój szczególny urok, zwłaszcza pod warunkiem, że nie będzie uzyskiwana w kotłach opalanych węglem.

Taaak :-)

Z tym się zgadzam, mówiłem tylko, że skrótowe wyjaśnienie zaproponowane przez barona zabrzmiało mi mocno naiwnie.

Mądrości w ustach cyngla, nawet imperatorowej, są przesadzone.

nie dowiadujemy się, z czego dokładnie to wynika.

Z tego, że caryca musi dbać o swoich ludzi czyli o barona – specjalisty od sprawek ciemnych i ważnych. Jeszcze mamy jeden aspekt – Tamara komunikująca się bezpośrednio z carycą jest narzędziem jego kontroli.

Mam zarysowane, że baron nawiązał relacje z Tamarą, niby nie chciała, ale gwałtu chyba nie było, raczej uległa z rozsądku szukając ochrony.  

Tak chciałem, żeby było niejednoznacznie. Bo to fatalna i niejednoznaczna sytuacja. W każdym razie nie wyglądało, że ona mu chce poderżnąć gardła w pierwszej nadarzającej się okazji.

Może za daleko pogalopowałem myślami, sądząc na podstawie epilogu, że w razie odmowy małżeństwa odesłałby ją od siebie (ciężarną!! – widzisz, co to znaczy?), a pasa nie otworzył: wyobrażenie raczej przerażające. Jeżeli jesteś pewien, że to tylko mój dziwny odbiór, że inni czytelnicy nie odczytają tego podobnie, oczywiście można zostawić tak, jak jest.

Mi to do głowy nie przyszło, poprawiłem przez dopisanie myśli.

A jeżeli rzeczywiście kazała pozbyć się jego żony, aby mieć go dla siebie, zemsta na miarę szekspirowską gwarantowana.

O właśnie, jeśli się dowie :-)

 

Wrzucona poprawiona wersja – plan przekroczony :-D

(ale nie postukałem sequela sequela)

Wielkie dzięki!

R.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Fajne, ale mam wrażenie, że gorset limitu mocno ścisnął opko. Ciut za mocno. Masz sporo wątków, po których tak tylko przeleciałeś, smaczki, które można rozwinąć i na dodatek mocno infodumpowy początek. Przydałoby się nieco więcej rozmachu i pokazania pewnych rzeczy. W sumie to materiał na coś zdecydowanie większego. Historia jest prosta i objętościowa zajmuje chyba mniej miejsca niż opisanie świata i smaczki właśnie

Pomarudziłam, ale podobało mi się. Stworzyłeś bardzo fajne uniwersum i ciekawe postacie. Chętnie spotkam się z bohaterami jeszcze raz :) I nawet kliczka dam :)

 

Czemu akurat najmłodsza zdecydowała się sięgnąć po koronę?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

  1. Bardzo dziękuję. Tutaj raczej chciałem zrobić opowiadanie z czegoś, co się rozpędzało na powieść. Stąd info-dump czyli przerabianie scen na opis, potem opisu na raport. Nie wrzuciłem się w gorset 30k, samo wyszło. Smaczki alt-hist miały być kwintesencją pomysłu na opowiadanie, ale okazało się (po testach na ludziach), że są mało czytelne. Więc wyleciała zarówno Twierdza Nowogieorgijewska (Modlin), Zgirerż (Zegrze) i wydarzenia z Paryża.
  2. Do dzisiaj dziwiłem się dlaczego nikt nie pytał ;-)

Czemu akurat najmłodsza zdecydowała się sięgnąć po koronę?

Czytałem kiedyś brytyjskie opracowanie z początku XIX wieku na temat Katarzyny II. Mówiąc dzisiejszym językiem – seksistowskie do spodu. Ich zdaniem kobieta na tronie to bezwolna marionetka dużo większych sił (to było napisane przed Wiktorią, a Elżbieta I – dawno). Więc w tej narracji najmłodsza nadaje się najlepiej.

Drugi aspekt, to życie osobiste. W obliczu Republiki Rosyjskiej Wielkie Księżniczki mogłyby woleć się dobrze wydać za mąż, albo po prostu mieć ciekawych chłopaków (lata 20 to rewolucja seksualna, więc wydarzenia roku 1917 dzieją się u jej progu) niż angażować w wątpliwą awanturę związaną z restauracją monarchii. A Anastazja miała 17 lat, więc do awantur jak znalazł.

A jeśli byłaby niegłupia, to rzeczone “większe od siebie siły” dałaby radę rozegrać. To motyw na podobną objętość, co napisane.

Poza tym Anastazja istnieje w pop-kulturze, to też miało dla mnie znaczenie.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć

 

Zostawiam merytoryczny komentarz, bo te z bety się nie liczą i mi nominacji nie zaliczą :D.

 

Opowiadanie stoi mocno na dwóch filarach – światotwórstwo i język. Na początku było trochę problemów z infodumpem, ale całkiem zgrabnie go przyciąłeś i teraz lektura daje dużo więcej satysfakcji. Fabularnie jest ciekawie, czuć klimat epoki, do tego postaci bohaterów wykreowałeś naprawdę solidnie. Nie ma się wrażenia gadających głów, ani płaskiej papierowości. 

Na uwagę zasługuje język. Fajnie grasz rytmem, te urwane, czasem doklejone zdania dodają smaczku. To mi się chyba podobało najbardziej. 

Jeszcze raz gratuluję

 

pozdro 

M. 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Dziękuję za info i bardzo się cieszę, że się podobało.

Pozdrawiam też,

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Moją opinię miałeś okazję poznać na becie, to nie będę się rozpisywać. Powiem tylko, że teraz tekst czyta się zdecydowanie lepiej, bo pierwotnie ilość informacji była przytłaczająca, ale podziwiam Twoją wiedzę. Masz bardzo oryginalny styl narracji, do którego jednak trzeba się nieco przyzwyczaić.

Bardzo dziękuję za betę i opinię.

Masz bardzo oryginalny styl narracji, do którego jednak trzeba się nieco przyzwyczaić.

Wolałbym być autorem “masowego rażenia”, tzn. żeby się nie trzeba było przyzwyczajać. Pracuję nad tym.

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć, Radku!

 

Poszedłeś brawurowo i jestem pod niemałym wrażeniem. Chyba dlatego, że Ci uwierzyłem w Twoją wersję historii. Do tego jestem przekonany, że nie wyłapałem co najmniej połowy smaczków, jakie tu zaserwowałeś, ale to już wina moja i mojego historycznego troglodyctwa ;)

A do tego Chołotczachl/Chołatczal – cóż, jak wiesz nie jest mi to miejsce obce ;)

Czytałem nieco “rwanie”, dzisiaj przez cały dzień (fragment tu, fragment przy obiedzie, gragment tam) i mnogość postaci i tempo mnie tu nieco pewnie skołowało, ale to wciąż brzmiało całkiem fajnie!

Jest tu sporo wątków, z których korzystasz, można rzecz, oszczędnie. A chciałoby się powiedzieć “idź na całość”. Wtedy pewnie z kilku trzeba by zrezygnować. Zostajemy więc w Twojej wizji, ale z mojej strony powiem, że warto wykorzystać tak rozległą wiedzę i wyobraźnię, by napisać coś w mniej ogólny sposób.

I humor. Podszedł ;)

 

Doczepię się do tego fragmentu:

Niemiecka konstrukcja, ale bez silników Maybacha, napędzana akumulatorami pary i turbinami bezłopatkowymi,

Turbina nie napędza samolotu/statku/sterowca – silnik turbinowy, owszem.

 

Pozdrawiam, polecać nie muszę, ale chyba muszę przeczytać kolejne części ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Turbina nie napędza samolotu/statku/sterowca – silnik turbinowy, owszem.

Masz rację. Przede wszystkim chciałem uniknąć dwa razy słowa “silnik”. Poza tym staram się pisać dosyć potocznym językiem, w którym nawet przechodzi motor (niekoniecznie motór) zamiast motocykla.

Natomiast jeśli nawet wikipedia pisze, że Drednoty (pierwszy raz w życiu piszę to słowo po polsku zamiast “Dreadnought”) były napędzane “turbiną parową”, to czuję się rozgrzeszony. Choć nie tłoki napędzają samochód, ale silnik tłokowy.

A do tego Chołotczachl/Chołatczal – cóż, jak wiesz nie jest mi to miejsce obce ;)

Cieszę się, że się podobało. Jakkolwiek strasznie dużo gór na Uralu ma podobne nazwy (podobno).

 

W prequelu sporo wątków się rozwija. To jest “Para i ostatnia jaczejka”, w becie (tak napiszę nieśmiało). Sequel “Para i port” jest w innym stylu, raczej brutalnym.

Dziękuję za dobre słowo.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ciekawie się czyta, jest trochę smaczków.

IMO, sztucznie wypadło wspominanie o ludziach znanych w naszej wersji historii, na przykład o Hitlerze. Jeśli w Twojej nie są nikim ważnym, to wypada to nienaturalnie. No i im więcej się ich zbierze, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że bohaterowie faktycznie ich znają.

– Bliat’

Czemu nie bliad’?

Te jurty były rzeczywiście szczególnie duże w porównaniu z człowiekiem, jakby dwa razy większe.

Dziwne sformułowanie. Namiot może być dwa razy większy od człowieka (cyrkowy to już w ogóle) i wcale nie oznacza to, że mieszkają w nim olbrzymy.

Babska logika rządzi!

Jeśli w Twojej nie są nikim ważnym, to wypada to nienaturalnie. No i im więcej się ich zbierze, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że bohaterowie faktycznie ich znają.

Oczywiście. Mi chodziło o zabawę tym, że w alternatywnej rzeczywistości osoby ważne w naszej, mogą być zupełnie nieistotne. Chociaż chciałem im zachować jakiś rys charakteru i nawet historii osobistej.

Słuszność zarzutu uznaję! Z punktu widzenia prawdopodobieństwa i wiarygodności – masz rację. Z drugiej strony Hitler, po wojnie mógł zostać sprzedawcą w Zeppelinwerke, gdy podstaw do “buntu ludowego” zabrakło. To nie jest niemożliwe. Dla mnie to była też zabawa odniesieniem do literatury: Catch That Zeppelin! i pewien hołd dla Fritza Leibera.

Błędna (ja bym się przyczepił) jest również sama nazwa Zeppelinwerke, bo pop-kulturowa i amerykańska. Powinno być: Luftschiffbau Zeppelin (GmbH) der Friedrichshafen Werke, ale cały czas mam nadzieję, że nikt nie zauważy ;-)

Namiot może być dwa razy większy od człowieka (cyrkowy to już w ogóle) i wcale nie oznacza to, że mieszkają w nim olbrzymy.

Zgadza się. Natomiast na stepie jurty mają zazwyczaj dosyć wystandaryzowaną wysokość i w ogóle objętość, co wynika z wysokości człowieka i wielkości konia, który ma to transportować po rozłożeniu.

Może łatwiej to pokazać na indiańskich tipi (też namiot), które się zmieniły konstrukcyjnie odkąd Indianie przeszli z używania psów pociągowych (transportowych) na konie.

 

Bliat’ zamiast bliad’ – wynika z tego, że transskrybuję, a nie transliteruję. czyli oddaję wymowę, a nie zapis.

 

Dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

No, Hitler teoretycznie mógłby zostać sprzedawcą (acz wykształcenie miał inne, przyjęliby go?), ale kto uznaje kontakt ze sprzedawcą za na tyle ważny, żeby o tym gdziekolwiek wspomnieć?

Nazwa. Cóż w nazwie… Tyle pozmieniałeś w historii, że nazwy przedsiębiorstw to już malutki pikusik.

Jurty. No, niby są standardowe. Ale są również wyjątki; bodajże Czyngis miał specjalną, na ogromnym wozie/platformie. Kiedyś widziałam zaczątki współczesnych stacjonarnych – to chyba miało być coś w rodzaju hotelu/domków wypoczynkowych.

Babska logika rządzi!

Nazwa. Cóż w nazwie… Tyle pozmieniałeś w historii, że nazwy przedsiębiorstw to już malutki pikusik.

Nie przyznaję się, że dużo. Tylko jedno na poważnie: Rosja poszła na Wielką Wojnę po stronie Państw Centralnych (co zresztą z wielu punktów widzenia było niemal oczywistością jeszcze w 1907 roku). Resztę próbuję czytelnikowi “wmasować” na zasadzie największego prawdopodobieństwa wydarzeń.

Jurty. No, niby są standardowe. Ale są również wyjątki; bodajże Czyngis miał specjalną, na ogromnym wozie/platformie.

Pewnie tak. A mauzoleum Teodoryka Wielkiego w Rawennie jest (przez niektórych historyków architektury) uznawane za kamienny obraz jurty.

Hitler teoretycznie mógłby zostać sprzedawcą (acz wykształcenie miał inne, przyjęliby go?), ale kto uznaje kontakt ze sprzedawcą za na tyle ważny, żeby o tym gdziekolwiek wspomnieć?

Różne rzeczy ludziom wkręcać umiał IRL. Po przeszkoleniu produktowym by się przydał. A w świecie, gdzie jeszcze leaf-lety nie rządziły sprawność graficznego przedstawiania pomysłów, mogłaby być w cenie. Bardziej się zastanawiałem czy się by nadał, niż czy by go przyjęli, bo to oczywiście nie to samo. Liceum miał skończone, ale bez matury, czyli niekoniecznie bezproblemowo. Z drugiej strony, po wojnie i “z braku laku”.

Bohaterka powody wspominania o panu Adolfie miała dwa: liścik “z podrywem” (jednak szok!) oraz chęć wciśnięcia synowi zainteresowania sztukami plastycznymi. Jest jeszcze trzeci powód, ale napomykam o tym w prequelu: “Para i ostatnia jaczejka”, jeszcze w becie.

Dziękuję za komentarz!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Na początku miałam wrażenie, że to streszczenie, ale potem czytało się przyjemniej :)

Przynoszę radość :)

Tak, info-dump :-)

Kiedyś tak robiono i to się nazywało wprowadzenie czy coś, chciałem trochę odtworzyć tę technikę. Cieszę się, że się podobało.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nowa Fantastyka