- Opowiadanie: dogsdumpling - Pajęczyca

Pajęczyca

Od­ku­rzam szu­fla­dy –  opko z 2017.

Chyba przy­go­dów­ka. Na obcej pla­ne­cie.

Tro­chę prze­kli­nam, ale tylko tro­chę.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Pajęczyca

 

Pa­trzył z góry na po­stać le­żą­cą u pod­nó­ża ka­mien­ne­go po­są­gu. Nie­na­tu­ral­nie roz­rzu­co­ne człon­ki przy­po­mi­na­ły gro­te­sko­wą swa­sty­kę. Po­trzą­snął głową, chcąc po­zbyć się na­tręt­ne­go ob­ra­zu. Echa nie swo­jej prze­szło­ści wra­ca­ły do niego w naj­mniej ocze­ki­wa­nych mo­men­tach. Zwin­nie ze­sko­czył z nie­fo­rem­nej bryły, pod­szedł do nie­ru­cho­mej po­sta­ci, przy­kuc­nął i po­gła­dził jesz­cze lekko cie­pły po­li­czek. Już nie­dłu­go, po­my­ślał ze smut­kiem. Wy­pro­sto­wał się, ro­zej­rzał i wol­nym kro­kiem za­czął za­ta­czać pół­okrę­gi. Ko­piec rósł szyb­ko – urwi­sko usła­ne było skal­ny­mi okru­cha­mi. Uzbie­raw­szy od­po­wied­nią ilość, męż­czy­zna za­brał się do pracy. Gdy skoń­czył, po­now­nie wspiął się na posąg, aby po­dzi­wiać swe dzie­ło. Bez­piecz­nej po­dró­ży, ma­leń­ka. Leć wy­so­ko.

*

Prawy bok pul­so­wał cie­płem i nie­zno­śnym bólem. Na­pię­ta i tkli­wa skóra wokół nie­wiel­kie­go ska­le­cze­nia wy­da­wa­ła się Tekli bar­dziej za­ognio­na niż po­przed­niej nocy. Prze­no­śny ska­ner tka­nek ko­bie­ta stra­ci­ła przy urwi­sku, więc o do­kład­nym zba­da­niu uszko­dze­nia nie mogło być mowy. Mdło­ści przy­cho­dzi­ły re­gu­lar­ny­mi fa­la­mi, na­prze­mien­nie z ata­ka­mi bólu. Ostroż­nie przy­ło­ży­ła prze­zro­czy­stą fiol­kę do ciała, umiesz­cza­jąc me­cha­nizm wtry­sko­wy po­środ­ku ranki, i za­apli­ko­wa­ła lek. Zo­sta­ły dwie dawki. Tylko dwie. Aż dwie, szyb­ko po­pra­wi­ła się w my­ślach Tekla. A co jeśli to nie in­fek­cja? zdra­dli­wy głos brzę­czał w roz­pa­lo­nej gło­wie niby upar­ta mucha. Ko­bie­ta nie zdą­ży­ła go uci­szyć, gdy gwał­tow­ne tor­sje zgię­ły ją wpół.

Sły­sza­ła po­gło­ski, jak chyba każdy pa­ra­ją­cy się geo­lo­gią eks­plo­ra­cyj­ną, że rdzen­ni An­na­wi­ci sto­so­wa­li broń bio­lo­gicz­ną. Jed­nak­że nie­pod­wa­żal­nych do­wo­dów nigdy nie zna­le­zio­no. Po­je­dyn­cze ślady, mo­gą­ce wska­zy­wać na wy­ko­rzy­sty­wa­nie ży­wych struk­tur tkan­ko­wych w ce­lach mi­li­tar­nych, nie pod­le­ga­ły jed­no­znacz­nej in­ter­pre­ta­cji. Wszyst­kie za­miesz­ka­łe bazy kon­tro­lo­wa­ła Agen­cja do spraw Prze­sie­dleń Ko­smicz­nych ROSO – Re­set­tling Outer Space Or­ga­ni­za­tion. Gdyby zna­leź­li coś roz­strzy­ga­ją­ce­go, ośro­dek dawno zo­stał­by ob­ję­ty ści­słym nad­zo­rem ROD – Re­in­sta­ting Order De­part­ment – zbroj­ne­go ra­mie­nia or­ga­ni­za­cji. A oni znają się prze­cież na rze­czy, do­da­ła z na­ci­skiem Tekla.

Bo nie wie­dzą, czego szu­kać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń bio­lo­gicz­ną. Żadne tam nowe tech­no­lo­gie, wy­ko­rzy­stu­ją­ce ge­no­ty­py czy inne takie. Oni sto­su­ją żywą broń bio­lo­gicz­ną. Stara tech­no­lo­gia, bar­dzo stara. Me­to­dy, o któ­rych nikt już nie pa­mię­ta. Żywa broń bio­lo­gicz­na. Ot, co!” Leon, zna­jo­my struk­tu­ro­log, uwiel­biał snuć teo­rie spi­sko­we, szcze­gól­nie po kilku głęb­szych. Acz­kol­wiek nigdy nie wy­ja­śnił, na czym do­kład­nie po­le­ga­ła „żywa” broń bio­lo­gicz­na, ani kim wła­ści­wie byli „oni”. Na trzeź­wo zaś uni­kał te­ma­tu ni­czym ognia.

Od­dy­cha­jąc jak naj­pły­cej, ko­bie­ta cze­ka­ła, aż za­dzia­ła kom­po­nent znie­czu­la­ją­cy an­ty­bio­ty­ku. Je­dy­nie do­zu­jąc lek we­dług wska­zań, miała ja­kie­kol­wiek szan­se prze­żyć. Z tru­dem opa­no­wa­ła chęć wstrzyk­nię­cia w ranę ko­lej­nej dawki. To nic nie da. Nad­miar tylko ci za­szko­dzi. Od­dy­chaj spo­koj­nie. Nie myśl. Po pro­stu od­dy­chaj i idź przed sie­bie. Gdy ból ze­lżał, ru­szy­ła na­przód. Byle do­trzeć do bazy, po­wta­rza­ła jak man­trę. Słowa o żywej broni bio­lo­gicz­nej ko­ło­wa­ły ni­czym sępy nad głową Tekli. Cho­ler­ny Leon i jego cho­ler­ne teo­rie. Na samą myśl po­now­nie ją ze­mdli­ło.

*

Pa­trząc wstecz, nie po­tra­fi­ła po­wie­dzieć, w jaki spo­sób do­tar­ła do ośrod­ka. Wspo­mnie­nia za­tru­te go­rącz­ką nie two­rzy­ły sen­sow­nej ca­ło­ści. Zimne świa­tła ga­bi­ne­tu za­bie­go­we­go bar­wi­ła głę­bo­ka czer­wień Dru­gie­go Słoń­ca.

– Trzy­maj ją! Moc­niej!

– Gdzie neu­ro­lep­ty­ki?! Szyb­ciej!

– W krę­go­słup.

– Tra­ci­my ją.

– Od­izo­luj wresz­cie to cho­ler­stwo!

Oko mi­mo­wol­nie za­re­je­stro­wa­ło efek­ty pracy urzą­dze­nia ska­nu­ją­ce­go. Mózg prze­stał pra­wi­dło­wo re­ago­wać, nie przyj­mu­jąc do wia­do­mo­ści ob­ra­zów i słów. Stra­ci­ła przy­tom­ność.

Obu­dzi­ła się w ko­mo­rze an­ty­sep­tycz­nej, prawą stro­nę ciała spo­wi­ja­ły róż­nej gru­bo­ści rurki i prze­wo­dy. „Od­izo­luj wresz­cie to cho­ler­stwo”, słowa ope­ran­ta wtar­gnę­ły do umy­słu Tekli, wy­wo­łu­jąc atak pa­ni­ki. Gwał­tow­ny ruch ak­ty­wo­wał śro­dek usy­pia­ją­cy i ko­mo­rę na­tych­miast wy­peł­ni­ła du­szą­ca mgieł­ka. Pa­cjent­ka za­pa­dła w sen.

Po po­now­nym prze­bu­dze­niu Tekla z le­d­wo­ścią zdo­ła­ła za­blo­ko­wać nie­chcia­ne wizje. Unio­sła nie­znacz­nie głowę i prze­bie­gła wzro­kiem po wnę­trzu ko­mo­ry. Gra­na­to­we (a może czar­ne?), ni­skie skle­pie­nie i ścia­ny izo­lat­ki zna­czy­ły nie­wiel­kie otwo­ry, z któ­rych wnę­trza są­czy­ło się roz­pro­szo­ne, cie­płe świa­tło. Jak w trum­nie, wzdry­gnę­ła się. Prawa dłoń mi­mo­wol­nie po­wę­dro­wa­ła do rany. Palce na­tra­fi­ły na pust­kę. Bra­ko­wa­ło ogrom­nej ilo­ści tkan­ki – w miej­scu na­rzą­dów Tekla wy­czu­ła tylko wil­got­ne za­głę­bie­nie. Od­two­rze­nie nerki na pod­sta­wie ma­te­ria­łu po­bra­ne­go z or­ga­nu pa­rzy­ste­go nie sta­no­wi­ło du­że­go pro­ble­mu. O wą­tro­bie wo­la­ła nie my­śleć. Wie­dzia­ła, że wy­ho­do­wa­nie od­po­wied­nich tka­nek trwa­ło nawet kilka ty­go­dni. O ile ist­niał ma­te­riał ba­zo­wy. Miała na­dzie­ję, że ją na to stać.

*

Ob­ra­zy ze ska­ne­ra na­wie­dza­ły Teklę w snach i na jawie. Na re­kon­struk­cję or­ga­nów – nie tylko nerki, ale także dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cent wą­tro­by oraz spo­rej czę­ści je­li­ta cien­kie­go i gru­be­go – po­szły wszyst­kie oszczęd­no­ści. Oraz oszczęd­no­ści jej nie­wie­lu przy­ja­ciół. Na jaj­nik i ja­jo­wód nie star­czy­ło. Na ko­sme­ty­kę też. Cóż, bli­znę za­wsze można usu­nąć – wy­ho­do­wa­nie skóry w po­rów­na­niu z or­ga­na­mi kosz­to­wa­ło gro­sze. Ma­cie­rzyń­stwem bę­dzie mar­twić się póź­niej, drugi jaj­nik w zu­peł­no­ści wy­star­czy. Pil­niej­sze spra­wy za­przą­ta­ły umysł Tekli.

Nie wy­obra­ża­ła sobie po­wro­tu do pracy w tym sta­nie. Cho­ler­ni An­na­wi­ci i ich broń sprzed nie wia­do­mo ilu wie­ków. Teo­re­tycz­nie zo­sta­wa­ła po­dróż w inne re­jo­ny ukła­du, ale, po pierw­sze, trans­port tam, gdzie da­ło­by się przy­zwo­icie za­ro­bić, kosz­to­wał, po dru­gie, byłe te­re­ny an­na­wic­kie na­le­ża­ły do naj­za­sob­niej­szych w złoża. I naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych, do­da­ła w my­ślach Tekla. Do tej pory uwa­ża­ła, że pi­jac­kie teo­rie na temat pra­sta­rej bio­lo­gicz­nej broni nie za­wie­ra­ją ani krzty praw­dy. ROSO prze­ję­ła te­ry­to­rium An­na­wi­tów bli­sko pięć wie­ków wcze­śniej. Anek­sję po­prze­dzi­ły wy­nisz­cza­ją­ce ludzi i zie­mię walki. Nie­wie­lu ro­dzi­mych miesz­kań­ców Czar­no­zie­mów No­we­go Świa­ta prze­ży­ło. Po klę­sce wojny za­sy­mi­lo­wa­li się i obec­nie tylko cząst­ka lud­no­ści Wy­klę­tych Te­re­nów miała w sobie do­miesz­kę an­na­wic­kiej krwi.

Ob­sza­ry po­an­na­wic­kie znaj­do­wa­ły się na Ter­rze Trze­ciej – naj­bliż­szej Dru­gie­go Słoń­ca i naj­sła­biej za­lud­nio­nej pla­ne­cie ukła­du ze słu­żą­cą ludz­kim płu­com at­mos­fe­rą. Terra Pierw­sza, gęsto za­sie­dlo­na i z wa­run­ka­mi sprzy­ja­ją­cy­mi roz­wo­jo­wi ży­wych or­ga­ni­zmów, sta­no­wi­ła cen­trum stre­fy. Drugą za­miesz­ki­wa­li ci, któ­rych nie stać było na za­mó­wie­nie lo­ka­cji na Ter­rze Pierw­szej. Terra Czwar­ta i Piąta, tylko w nie­wiel­kiej czę­ści sko­lo­ni­zo­wa­ne, peł­ni­ły funk­cje ośrod­ków ba­daw­czych i eks­pe­ry­men­tal­nych. Wy­stę­pu­ją­ce na nich złoża oraz szcząt­ko­we formy życia da­wa­ły na­dzie­ję na przy­sto­so­wa­nie dla rasy ludz­kiej w przy­szło­ści, wy­ma­ga­ły jed­nak zbyt du­żych na­kła­dów fi­nan­so­wych w sto­sun­ku do po­ten­cja­łu ha­bi­tal­ne­go, ażeby to szyb­ko na­stą­pi­ło.

Pierw­si od­kryw­cy ukła­du cier­pie­li chyba na chro­nicz­ny brak wy­obraź­ni, po­my­śla­ła Tekla, spraw­dza­jąc ta­ry­fi­ka­tor bi­le­tów na Terrę Drugą. Pla­ne­ty „ter­ra­rium”, jak po­tocz­nie okre­śla­no Drugi Układ Sło­necz­ny, za­wdzię­cza­ły swe nazwy ko­lej­no­ści od­kry­cia przez ko­lo­ni­za­to­rów. Mimo nie­wy­gó­ro­wa­nych cen geo­loż­kę stać było je­dy­nie na miej­sców­kę w luku ba­ga­żo­wym, co ozna­cza­ło naj­tań­sze ko­mo­ry ko­ma­rycz­ne, pro­ble­my z cał­ko­wi­tym wy­łą­cze­niem świa­do­mo­ści, kil­ku­dnio­wy jet lag, moż­li­we dys­funk­cje ukła­du krą­że­nia i inne skut­ki ubocz­ne. W jej obec­nym sta­nie taka po­dróż gro­zi­ła ka­lec­twem, śmier­cią albo sza­leń­stwem. Do­dat­ko­wo Tekla mu­sia­ła do­li­czyć war­tość wizy do Bez­piecz­nej Stre­fy, a to już znacz­nie prze­kra­cza­ło jej bu­dżet. A więc Terra Trze­cia, za­de­cy­do­wa­ła.

Sy­tu­acja wy­glą­da­ła źle. Nad­spo­dzie­wa­nie źle. Jeśli cze­goś szyb­ko nie wy­my­śli, to po opusz­cze­niu ośrod­ka me­dycz­ne­go, czeka ją we­ge­ta­cja w zbior­czej Izbie bazy. Tekla więk­szość sprzę­tu zo­sta­wi­ła na skal­nym pust­ko­wiu, nie miała pie­nię­dzy na pro­wiant i leki, o sen­sow­nym środ­ku lo­ko­mo­cji nie wspo­mi­na­jąc. Bez dro­gich wspo­ma­ga­czy nie miała szans do­trzeć do ka­mien­ne­go urwi­ska. Or­ga­nizm za­pła­cił za re­kon­struk­cję wy­so­ką cenę. Wy­cień­czo­ne ciało żą­da­ło od­po­czyn­ku i czasu na re­ge­ne­ra­cję. Tekla nie była w sta­nie za­spo­ko­ić żad­nej z tych po­trzeb. Mimo pre­pa­ra­tów wzmac­nia­ją­cych i po­bu­dza­ją­cych od­no­wę zdro­wie­nie prze­bie­ga­ło po­wo­li. Bli­zna do­pie­ro się for­mo­wa­ła. Pro­ces ziar­ni­no­wa­nia wy­ma­gał opa­trun­ków i ogra­ni­cze­nia ruchu do mi­ni­mum.

Czuła przez skórę, że na­tra­fi­ła na roz­le­głe złoże rudy. Czy ra­czej na drogę do niego. War­tość sa­mych okru­chów sza­co­wa­ła na parę ty­się­cy ku­ni­tów. Za tę kwotę za­mó­wi­ła­by lo­ka­cję w Bez­piecz­nej Stre­fie Terry Dru­giej na bli­sko dzie­sięć lat. Nie­ty­po­wy kolor pyłu wska­zy­wał na ano­ma­lie przy po­wsta­wa­niu cen­ne­go me­ta­lu, Tekla nie wie­dzia­ła jed­nak, jakie pro­ce­sy spo­wo­do­wa­ły zmia­ny. Spo­tka­ła się z taką aber­ra­cją po raz pierw­szy. Po­dej­rze­wa­ła pio­no­we roz­ło­że­nie warstw krusz­cu. Jeśli miała rację, od­kry­ła po­kła­dy ter­rek­su głę­bo­kie na nie­zna­ną dotąd skalę.

Pa­ra­li­żu­ją­cy strach sta­no­wił od­ręb­ny pro­blem. Po­wra­ca­ją­ce wbrew woli ob­ra­zy wy­wo­ły­wa­ły na­pa­dy pa­ni­ki, co ro­dzi­ło gniew i fru­stra­cję. Tekla nigdy wcze­śniej nie zna­la­zła się w sy­tu­acji, z którą nie po­tra­fi­ła­by sobie w ten czy inny spo­sób po­ra­dzić. Aż do teraz. Brak snu i stany lę­ko­we do­pro­wa­dza­ły ją do obłę­du. Krą­ży­ła po po­ko­ju kli­ni­ki z dłoń­mi wsu­nię­ty­mi pod ra­mio­na, aby po­wstrzy­mać drże­nie. Chłod­ne po­wie­trze z kli­ma­ty­za­to­ra roz­pra­sza­ło sen­ność, nie­ste­ty nie po­ma­ga­ło na na­tłok nie­ustan­nie ko­tłu­ją­cych się w gło­wie myśli.

Za­dra­snę­ła lewą dłoń na kol­cach, ale prze­cież od razu od­ka­zi­ła i ze­ska­no­wa­ła rankę. Jeśli to było miej­sce za­ka­że­nia, to po­wi­nien po­zo­stać jakiś ślad. Le­ka­rze spraw­dzi­li całe ciało. Ręka była czy­sta. Ale czy na pewno? A może to była prawa dłoń? Czy już wtedy ska­ner tka­nek nie dzia­łał pra­wi­dło­wo? Co, jeśli do za­ka­że­nia do­szło ina­czej? Im dłu­żej Tekla ob­ra­ca­ła w gło­wie py­ta­nia, tym mniej była pewna od­po­wie­dzi. Luki w pa­mię­ci uwie­ra­ły i nie da­wa­ły spo­ko­ju. Nie miała po­ję­cia jak od­zy­skać utra­co­ną wła­dzę nad wła­snym cia­łem, umy­słem, emo­cja­mi. Eli­mi­na­cja, czy cho­ciaż­by cza­so­we wy­co­fa­nie wspo­mnień kosz­to­wa­ły kro­cie.

Gdyby przy­naj­mniej dała radę ze­brać ma­te­riał po­twier­dza­ją­cy obec­ność war­to­ścio­we­go me­ta­lu. Nawet nie zba­daw­szy te­re­nu, mia­ła­by szan­sę prze­ko­nać któ­re­goś z re­no­mo­wa­nych ko­lek­to­rów rudy do pod­pi­sa­nia w miarę ko­rzyst­ne­go kon­trak­tu. Jeśli żyła była tak ob­fi­ta, jak po­dej­rze­wa­ła Tekla, spo­koj­nie wy­star­czy­ło­by na za­bieg, po­dróż na Terrę Drugą i jesz­cze by zo­sta­ło. Bez pró­bek i po­rząd­nie wy­ko­na­ne­go ma­po­wa­nia ob­sza­ru mogła o tym za­po­mnieć. Współ­pra­ca z agen­ta­mi nie­po­sia­da­ją­cy­mi li­cen­cji nie wcho­dzi­ła w grę. Kilka lat wcze­śniej Tekla prze­ko­na­ła się, jakie ry­zy­ko niosą za sobą ukła­dy z szem­ra­ny­mi przed­sta­wi­cie­la­mi han­dla­rzy zło­żem. Sre­brzy­sta bli­zna, roz­cho­dzą­ca się pro­mie­ni­ście od krę­go­słu­pa, bo­le­śnie przy­po­mi­na­ła jej o tym w upal­ne, suche dni. To z po­wo­du tej szra­my prze­zwa­li ją Czar­ną Wdową. Ksywa jak z ta­nie­go hor­ro­ru, Tekla splu­nę­ła po­iry­to­wa­na i skie­ro­wa­ła kroki do baru, przy­le­ga­ją­ce­go do Izby.

Nie­na­wi­dzi­ła je­dy­nej opcji, jaka jej po­zo­sta­ła – za­pro­sić do współ­pra­cy in­ne­go geo­lo­ga. Nie miała wy­bo­ru. Na bez­in­te­re­sow­ną pomoc czy po­życz­kę nie li­czy­ła. Mogła za­pro­po­no­wać wy­łącz­nie umowę opar­tą na po­dzia­le przy­szłych zy­sków.

Nie było ta­jem­ni­cą, że Tekla spę­dzi­ła w kli­ni­ce ośrod­ka kilka ty­go­dni, więc i roz­mo­wy nie prze­bie­gły po­myśl­nie. Noe, miej­sco­wy wy­ja­dacz, za­pro­po­no­wał taką staw­kę, że ko­bie­ta od razu od­rzu­ci­ła skan­da­licz­ną ofer­tę. Zo­stał tylko Gre­gor, geo­log-awan­tur­nik, który, będąc do­pie­ro kilka lat w za­wo­dzie, po­sia­dał we­dług Tekli wię­cej szczę­ścia niż ro­zu­mu. Mu­sia­ła przy­stać na równy po­dział łupów i do­sło­dze­nie umowy. Co praw­da, wy­tar­go­wa­ła dla sie­bie do­dat­ko­wy sprzęt i odro­bi­nę go­tów­ki, ale i tak na myśl o od­da­niu po­ło­wy skrę­ca­ło ją w środ­ku.

Al­ter­na­ty­wą było sczeź­nię­cie na pu­styn­nej pla­ne­cie An­na­wi­tów bez gro­sza przy duszy. Żeby opła­cić bez­piecz­ny bilet na Terrę Drugą, mu­sia­ła­by pod­pi­sać nie­wol­ni­czy cy­ro­graf na dwa lata, co naj­mniej. Albo na rok, w za­leż­no­ści od za­kre­su usług za­war­tych w pa­kie­cie – świad­czeń na­tu­ry sek­su­al­nej nie brała jed­nak pod uwagę. I bez styg­ma­tu kurwy miała dość kło­po­tów. Poza tym nie znała ni­ko­go, kto po wy­ga­śnię­ciu umowy za­czy­nał­by na czy­sto. Bez pie­nię­dzy na po­now­ny roz­ruch in­te­re­su po­wrót do za­wo­du sta­wał się prak­tycz­nie nie­moż­li­wy. Sprzęt, gdyby go nie stra­ci­ła, mo­gła­by prze­cho­wać, ewen­tu­al­nie póź­niej kupić jakiś złom na po­czą­tek, jed­nak po dwu­let­niej prze­rwie mu­sia­ła­by rów­nież zak­tu­ali­zo­wać mapy eks­plo­ro­wa­nych złóż. A in­for­ma­cja nie na­le­ża­ła do ta­nich to­wa­rów. Tekla nie miała za­mia­ru z dniem ter­mi­na­cji kon­trak­tu za­mie­nić się w wol­ne­go czło­wie­ka z mnó­stwem dłu­gów. Ten sce­na­riusz od­rzu­ci­ła bez za­sta­no­wie­nia.

*

– Dziw­ny posąg. – Tekla po­de­szła do ka­mien­ne­go tworu.

– A skąd w ogóle wiesz, że to posąg?

– A na co ci to wy­glą­da?

– Nie­waż­ne, na co wy­glą­da, tylko, czym to jest. Wy­twór czło­wie­ka czy na­tu­ry.

– Prze­stań, co ty ro­bisz?

– Po­bie­ram prób­kę do ana­li­zy. – Gre­gor umie­ścił odła­mek w za­głę­bie­niu apa­ra­tu­ry. – Zwy­kły ka­mień, ja­kich tu pełno. Żad­nych śla­dów ob­rób­ki. Choć przy ta­kich wia­trach pia­sko­wych, już pew­nie dawno znik­nę­ły. Tylko w takim razie, dla­cze­go ten ka­mień jesz­cze stoi?

Przy­ło­ży­ła dłoń do chro­po­wa­tej po­wierzch­ni, igno­ru­jąc sło­wo­tok to­wa­rzy­sza. Kogo to ob­cho­dzi? Rzeź­ba zda­wa­ła się oży­wać pod pal­ca­mi Tekli. Nie­mal­że wy­czu­wa­ła ka­mien­ne soki, prze­pły­wa­ją­ce przez jej wnę­trze. To nie miało sensu.

– Żad­nych ka­na­łów czy prze­strze­ni po­wietrz­nych. Bu­do­wa zwar­ta. – Gre­gor opu­ki­wał so­nicz­nym młot­kiem rzeź­bę z każ­dej stro­ny.

Nie ba­cząc na jego pa­pla­ni­nę, Tekla przy­ło­ży­ła do po­są­gu drugą dłoń, opie­ra­jąc czoło o skal­ną korę. Za­mknę­ła oczy.

– Stała gę­stość. Nic war­to­ścio­we­go. Po­win­ni­śmy ru­szać.

Szum z wnę­trza szep­tał do niej. Tylko do niej. Nie do Gre­go­ra z jego prze­klę­tym so­nicz­nym młot­kiem. Do niej.

Szarp­nię­cie wy­trą­ci­ło Teklę z le­tar­gu.

– Pora ru­szać.

Przy­tak­nę­ła i z nie­chę­cią ode­rwa­ła dło­nie od ka­mien­nej po­wierzch­ni. Nie ufała Gre­go­ro­wi, ale nic nie mogła po­ra­dzić na jego to­wa­rzy­stwo. Wy­bra­ła naj­lep­szą ze złych opcję.

Po ty­go­dniu za­czę­ła mieć co do tego wąt­pli­wo­ści. Uwiel­biał gadać. O sobie. Bu­dził ją i usy­piał dźwięk ni­skie­go, za­dzi­wia­ją­co me­lo­dyj­ne­go, głosu. Jeśli jesz­cze raz usły­szę o jego do­ko­na­niach albo o pro­jek­cie prze­twor­ni­ka geo­de­zyj­ne­go, zwa­riu­ję. Albo sama przy­tasz­czę wszyst­kie skal­ne odłam­ki do bazy, po­my­śla­ła bez sensu. Ro­sną­ca z każ­dym dniem iry­ta­cja nad­wy­rę­ża­ła nerwy Tekli i utrud­nia­ła sku­pie­nie i za­cho­wa­nie czuj­no­ści. Ko­bie­ta nie wy­ja­wi­ła Gre­go­ro­wi, dla­cze­go wy­lą­do­wa­ła w kli­ni­ce. Brał ją chyba za nie­kom­pe­tent­ną rud­nicz­kę, nie­umie­ją­cą skom­ple­to­wać po­trzeb­ne­go na wy­pra­wę za­opa­trze­nia. Nie wy­pro­wa­dza­ła go z błędu. Poza kil­ko­ma nie­wy­bred­ny­mi żar­ta­mi, jak to męż­czyź­ni mają grub­szą skórę, a ich zdol­no­ści prze­wi­dy­wa­nia zda­rzeń, jego w szcze­gól­no­ści, prze­wyż­sza­ją ko­bie­ce poj­mo­wa­nie cza­so­prze­strze­ni, Gre­gor nie po­ru­szał te­ma­tu.

Zu­peł­nie nie przej­mo­wał się fak­tem, iż jego teo­rie zo­sta­ły na­uko­wo oba­lo­ne wieki wcze­śniej. Że też tra­fił mi się taki idio­ta, wes­tchnę­ła Tekla. Fakt, du­że­go wy­bo­ru nie było… Za­ci­snę­ła zęby, żeby nie sko­men­to­wać ko­lej­ne­go żartu na temat frał, miej­sco­wej nazwy pu­sty­ni, która ponoć w rdzen­nym ję­zy­ku An­na­wi­tów ozna­cza­ła ko­bie­tę:

– Sucha i brzyd­ka. Nic dziw­ne­go, że An­na­wi­ci wy­gi­nę­li.

– Przy­mkniesz się wresz­cie, ty pie­przo­ny szo­wi­ni­sto! – Wie­dzia­ła, że ce­lo­wo ją draż­ni, ale nie wy­trzy­ma­ła, sły­sząc tu­bal­ny re­chot męż­czy­zny.

– Coś taka bo­jo­wa. To tylko żart. Żart, ro­zu­miesz? Czy mam ci wy­ło­żyć de­fi­ni­cję?

– Słu­chaj, mu­si­my jakoś ze sobą prze­żyć te kilka ty­go­dni. Dla­te­go za­cho­waj swoje żarty dla sie­bie. Poza tym nie sły­szę wła­snych myśli, kiedy tak non stop na­da­jesz. Sły­sza­łeś kie­dyś o za­cho­wa­niu czuj­no­ści? Czy mam ci wy­ło­żyć de­fi­ni­cję?

– Je­ste­śmy na pu­sty­ni, la­lecz­ko. Ni­ko­go tu oprócz nas nie ma. Czuj­ni­ki by coś wy­kry­ły.

Taa, bio­rąc pod uwagę cią­głe prze­miesz­cza­nie się du­żych mas pyłu, de­tek­to­ry ruchu już dawno uzna­ły je za stałą ano­ma­lię. Zanim za­uwa­ży­my, że coś się zbli­ża… Cóż, zo­sta­ją jesz­cze inne pa­ra­me­try, po­cie­szy­ła się w my­ślach Tekla. Miała na­dzie­ję, że tym razem urzą­dze­nia za­dzia­ła­ją.

– Pew­nie ża­łu­jesz, że nie wy­bra­łaś tego bru­da­sa na to­wa­rzy­sza, co? – za­śmiał się chra­pli­wie Gre­gor, wi­dząc za­cię­tą minę Tekli.

– Bru­da­sa?

– Noe jest stąd. Nie wie­dzia­łaś?

Tekla wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Wiele dzie­ci przy­szło na świat w bazie.

– Prze­cież mówię, że jest stąd. Nie uro­dził się w bazie.

– Masz na myśli An­na­wi­tów?

– Bingo, la­lecz­ko! W jego ży­łach pły­nie brud­na, tu­byl­cza krew.

Tekla za­my­śli­ła się. Wie­dzia­ła, że An­na­wi­ci uwa­ża­ni byli za swego ro­dza­ju odpad ludz­ko­ści, eks­plo­ra­to­rów, któ­rzy po­sta­no­wi­li ko­lo­ni­zo­wać pla­ne­tę na wła­sną rękę, nie ba­cząc na kosz­ty. Nie tylko fi­nan­so­we. Prze­gra­li wojnę i po­nie­śli kon­se­kwen­cje. Przed ponad czte­ry­stu laty nie­licz­ni po­tom­ko­wie po­ma­ga­li w za­kła­da­niu bazy. Obec­nie nie­wie­lu z nich żyło jesz­cze na jej obrze­żach.

– To było wieki temu.

– Men­tal­ność to trwa­ła rzecz, la­lecz­ko.

– Skończ wresz­cie z tym te­atrzy­kiem!

– Jak pani sobie życzy, sza­now­na pani geo­log. Jak już mó­wi­łem, wszy­scy wie­dzą, że tu­byl­cy są groź­ni – nie, że nie­bez­piecz­ni, po pro­stu nie­obli­czal­ni i pa­zer­ni. Nie można im ufać. Gor­szy typ czło­wie­ka. Nic nie po­ra­dzisz.

A tobie można ufać? Chcia­ła dodać, ale zre­zy­gno­wa­ła. Dys­ku­sja pro­wa­dzi­ła do­ni­kąd.

*

Sta­rzec z od­da­li przy­glą­dał się geo­lo­gom.

– Nie­mą­dra, wró­ci­ła po śmierć.

Noe przy­tak­nął. Nie było sensu się sprze­ci­wiać. Wyrok już za­padł.

– Po­zwól­my im się zbli­żyć. Niech zo­ba­czy.

Od­po­wie­dzia­ła mu mil­czą­ca zgoda to­wa­rzy­sza. Męż­czyź­ni za­cze­ka­li, aż rud­ni­cy ich miną, po czym bez­gło­śnie opu­ści­li punkt ob­ser­wa­cyj­ny.

*

Tekla od­wró­ci­ła głowę i spoj­rza­ła na smu­kły ka­mien­ny kształt ma­ja­czą­cy w od­da­li. Wiatr uno­sił kłęby pyłu, za­cie­ra­jąc gra­ni­ce mię­dzy nie­bem a zie­mią, unie­moż­li­wia­jąc do­kład­ne przyj­rze­nie się sce­ne­rii. Skal­ny piach wy­peł­niał każdą do­stęp­ną szcze­li­nę, za­py­cha­jąc fil­try i ma­miąc czuj­ni­ki i zmy­sły. Kra­jo­braz prze­miesz­czał się razem z po­dróż­ni­ka­mi. Linia ho­ry­zon­tu fa­lo­wa­ła. Tech­no­lo­gia stro­bo­sko­po­wa mę­czy­ła wzrok. Tekla wo­la­ła­by pa­trzeć na świat tylko swo­imi oczy­ma, ukry­ty­mi bez­piecz­nie za cie­niut­ką war­stwą dia­men­to­we­go szkła, nie wy­łą­czy­ła jed­nak apa­ra­tu­ry wspo­ma­ga­ją­cej. Pu­styn­na kra­ina krze­mo­we­go kurzu nie była im przy­ja­zna. Zapas fil­trów szyb­ko się kur­czył. Zbyt szyb­ko.

*

Pró­bo­wa­ła się wy­rwać, jed­nak cię­żar na­past­ni­ka i nie­wy­god­na po­zy­cja na ple­cach znacz­nie utrud­nia­ły za­da­nie. Męż­czy­zna nie pusz­czał. Chcia­ła krzy­czeć, ale silna dłoń za­kry­ła jej usta.

– Prze­stań się rzu­cać! – Przy­ci­snął Teklę mocno do ziemi, wbi­ja­jąc ło­kieć w jej ramię. Użyła zębów. – Uspo­kój się, kurwa!

Znie­ru­cho­mia­ła, roz­po­znaw­szy głos Gre­go­ra. Ten zwol­nił uścisk, gło­śno dy­szał. Sły­sza­ła jego cięż­ki od­dech, gdy leżąc z za­mknię­ty­mi oczy­ma, wra­ca­ła do rze­czy­wi­sto­ści.

– Robi się widno. Zbie­raj­my się. Jeśli się po­spie­szy­my, w ciągu dwóch dni do­trze­my do urwi­ska.

Skąd wie­dział o urwi­sku? Nie mó­wi­ła mu o nim.

Ani sło­wem nie sko­men­to­wał po­ran­ne­go zaj­ścia. W ogóle nie był zbyt roz­mow­ny, skon­sta­to­wa­ła Tekla. Za­cho­wy­wał się jakoś tak… ostroż­nie, po­my­śla­ła ze zdzi­wie­niem. Zbyt ostroż­nie.

– To się już wcze­śniej zda­rza­ło?

– Co?

– A jak my­ślisz, o co pytam, ge­niu­szu?

– A skąd mam wie­dzieć? Nie sie­dzę ci w gło­wie.

– Kosz­ma­ry, krzy­ki, czy co tam in­ne­go ro­bi­łam przez sen.

– Zda­rzy­ło się… kil­ku­krot­nie – od­parł z ocią­ga­niem Gre­gor.

– Jak dużo wiesz? – za­da­ła py­ta­nie, zanim zdą­ży­ła ugryźć się w język.

– Wiem, że się boisz. I to bar­dzo. Le­gen­dar­na Czar­na Wdowa łka­ją­ca nocą w po­dusz­kę. Tego się nie spo­dzie­wa­łem, la­lecz­ko. Ale cóż, po­zo­ry mylą, nie­praw­daż? – Męż­czy­zna przy­spie­szył, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

Żadna i tak nie przy­cho­dzi­ła Tekli do głowy. Wie­dzia­ła, że Gre­gor nie był głupi. Mimo to po­zwo­li­ła sobie ulec złu­dze­niu, iż męż­czy­zna za­do­wo­li się ob­sza­rem skal­nych odłam­ków, o któ­rym mu po­wie­dzia­ła. Nie pla­no­wa­ła pro­wa­dzić go do miej­sca, któ­re­go nie zdą­ży­ła zba­dać, a w któ­rym, jak po­dej­rze­wa­ła, miała swoje źró­dło żyła rudy. Prze­ko­na­nie tego idio­ty, że odłam­ki to wszyst­ko, co zna­la­zła, bę­dzie trud­niej­sze niż my­śla­ła. Nawet jeśli były warte nie­wiel­ką for­tu­nę. Re­ali­za­cja wspól­ne­go kon­trak­tu to jedno, pod­pi­sa­nie anek­su tylko na sie­bie dru­gie. A gdy już bę­dzie usta­wio­na na dłu­gie lata, za­fun­du­je sobie eli­mi­na­cję wspo­mnień i pełny prze­gląd me­dycz­ny z od­bu­do­wą i ko­sme­ty­ką każ­de­go skraw­ka ciała. Gdyby tylko wie­dzia­ła, ile wie­dział Gre­gor. A jeśli mówił praw­dę, że to nie pierw­szy raz…

– Wol­niej się nie da? – wy­rwał Teklę z za­my­śle­nia głos męż­czy­zny.

Przy­spie­szy­ła.

– Skąd wiesz, że zbli­ża­my się do urwi­ska?

– Wy­krzy­cza­łaś mi to pod­czas jed­nej z na­szych upoj­nych nocy.

– Dupek.

– Choć w sumie chyba ci się nie po­do­ba­ło. „Za­bierz to! Za­bierz!” – prze­drzeź­niał Teklę Gre­gor.

– Nie masz za grosz przy­zwo­ito­ści, co?

– Ano nie mam, la­lecz­ko. Nie po­wie­dzia­łaś mi całej praw­dy. Ocze­ku­jesz uczci­wo­ści za nie­uczci­wość. I kto tu jest nie­przy­zwo­ity?

– Po­wie­dzia­łam ci wszyst­ko, co mu­sisz wie­dzieć.

– Wi­dzisz, i w tym punk­cie się nie zga­dza­my.

– Do­sta­niesz po­ło­wę zy­sków po sfi­na­li­zo­wa­niu trans­ak­cji. Mało?

– Do­brze wiesz, że nie mówię o zy­skach. Pod­pi­sa­łem kon­trakt i tego będę się trzy­mał. Choć bio­rąc pod uwagę za­ta­jo­ne przez cie­bie ry­zy­ko, miał­bym pod­sta­wy do pod­wa­że­nia za­sad­no­ści po­dzia­łu.

– Pro­szę bar­dzo. Pod­wa­żaj.

Nie da się za­stra­szyć. Za długo sie­dzi w tym biz­ne­sie, żeby groź­by ja­kie­goś żół­to­dzio­ba mogły zro­bić na niej wra­że­nie. Gre­gor za­milkł. Nie tylko Tekla nie miała ocho­ty na ko­lej­ną kon­fron­ta­cję.

Tej nocy za­apli­ko­wa­ła sobie śro­dek uspo­ka­ja­ją­cy. Nie chcia­ła ry­zy­ko­wać. At­mos­fe­ra gęst­nia­ła z każ­dym dniem i z każdą wy­mia­ną zdań. Zmę­cze­nie, nie­do­po­wie­dze­nia i wszech­obec­ny pył two­rzy­ły wy­bu­cho­wą mie­szan­kę i bez do­dat­ko­wych atrak­cji w po­sta­ci kosz­ma­rów. Poza tym Tekla po­trze­bo­wa­ła snu. Czuj­ni­ki będą mu­sia­ły wy­star­czyć. Bo na Gre­go­ra za bar­dzo nie li­czy­ła. Do­no­śne chra­pa­nie już grało jej na ner­wach. Chęt­nie by go za­kne­blo­wa­ła.

Ranek przy­szedł zbyt szyb­ko. Twar­do prze­spa­na noc uświa­do­mi­ła Tekli, jak mocno prze­cią­ży­ła or­ga­nizm. Je­stem wy­cień­czo­na, a nawet nie do­tar­li­śmy jesz­cze do celu, po­my­śla­ła z nie­chę­cią. Jedna dobra noc raz na trzy ty­go­dnie to sta­now­czo za mało. Ma cały zapas środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych, który wy­ko­rzy­sta w dro­dze po­wrot­nej, zde­cy­do­wa­ła.

– Dziś wie­czo­rem je­ste­śmy na miej­scu – ob­wie­ścił ra­do­śnie Gre­gor.

Tekla zmarsz­czy­ła brwi.

– Dziś wie­czo­rem? Zo­sta­ło nam co naj­mniej osiem­na­ście go­dzin drogi.

– We­dług wy­zna­czo­nej przez cie­bie trasy. Jeśli tro­chę zmie­nić kurs i przejść przez tę wąską ko­tli­nę, o tu – Gre­gor wska­zał pal­cem na ho­lo­gra­ficz­nej mapie – bę­dzie­my na miej­scu jesz­cze dzi­siaj. Ta de­pre­sja nie może mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia, trzy­dzie­ści me­trów w naj­głęb­szym punk­cie. Sza­cun­ko­we ob­li­cze­nia wska­zu­ją, że stok jest ła­god­ny. Nawet jeśli nie, mamy sprzęt do wspi­nacz­ki – kon­ty­nu­ował nie­zra­żo­ny miną Tekli. – Damy radę. Wiem, że wo­lisz być ostroż­na, ale cza­sa­mi skrót to tylko skrót. Tym razem mamy dość an­ty­bio­ty­ków, ska­ner tka­nek dzia­ła. Nawet jak­byś za­li­czy­ła kilka upad­ków, dam radę po­skła­dać cię do kupy.

Tekla słu­cha­ła z ro­sną­cym zdzi­wie­niem. A więc jed­nak nic nie ro­zu­miał. Miał przed oczy­ma frag­men­ty puz­zli i uło­żył z nich swoją wer­sję. Nie ma­ją­cą nic wspól­ne­go z rze­czy­wi­sto­ścią, po­my­śla­ła.

– Nie bój się, la­lecz­ko. Ze mną nie zgi­niesz.

– Ten skrót to nie jest dobry po­mysł. Ko­tlin­ka jest dość stro­ma, ale…

Gre­gor nie dał jej do­koń­czyć.

– Słu­chaj, po­staw­my spra­wę jasno. Je­steś ze mną. Nie lubię cię, ale to nie zna­czy, że cię zo­sta­wię, jakby coś ci się stało. Gdy wresz­cie do­trze­my na miej­sce, dam szan­sę ci się od­wdzię­czyć. – Spoj­rzał na nią zna­czą­co. – Po tym wszyst­kim bę­dziesz mogła umie­ścić w port­fo­lio ko­lej­ną udaną eks­pe­dy­cję, pa­jącz­ku.

– Nie idę skró­tem – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła Tekla i we­szła do na­mio­tu.

– W takim razie będę na cie­bie cze­kał na miej­scu. Jeśli dasz radę sama tam do­trzeć – od­po­wie­dział zimno Gre­gor. – Zo­sta­wię ci więk­szy na­miot. Mnie za­pa­so­wa je­dyn­ka w zu­peł­no­ści wy­star­czy. – Dodał po chwi­li.

– Jak chcesz.

Tekli było wszyst­ko jedno. Wie­dzia­ła, że Gre­gor nie robi tego ze wspa­nia­ło­myśl­no­ści, lecz z wy­go­dy. W kilka minut ze­brał swoje rze­czy i wy­ru­szył w stro­nę ko­tlin­ki.

– Nie obraź się, jak nie po­cze­kam z eks­plo­ra­cją – rzu­cił na od­chod­nym.

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Do zo­ba­cze­nia za trzy dni – po­wie­dzia­ła, pa­trząc na zni­ka­ją­ce w od­da­li plecy męż­czy­zny, gdy ten nie mógł już jej usły­szeć.

Wo­la­ła­by to­wa­rzy­stwo Gre­go­ra. Za­wsze to do­dat­ko­wa para oczu. Nie za­mie­rza­ła jed­nak ko­rzy­stać ze skró­tu, jak po­przed­nim razem. Ko­tlin­ka nie była pro­ble­mem, miej­sce nie do przej­ścia sta­no­wi­ło sze­ro­kie pasmo te­re­nu na­je­żo­ne­go wy­so­ki­mi po pas skal­ny­mi igła­mi kwar­cy­to­wy­mi, zbyt wy­so­ki­mi nawet dla po­wietrz­nych mo­to­ry­nek. Na do­miar złego, część pro­mie­ni ani­hi­la­to­ra od­bi­ja­ła się od gład­kiej kry­sta­licz­nej po­wierzch­ni, a roz­sz­cze­pio­na wiąz­ka roz­bi­ja­ła kolce na mniej­sze, ostre ni­czym brzy­twa, odłam­ki.

Pora na ener­ge­tyk, za­de­cy­do­wa­ła Tekla. Przed nocą nie do­trze na miej­sce, rów­nie do­brze może spo­koj­nie zjeść śnia­da­nie. Bez po­śpie­chu i pyłu w zę­bach.

*

Wście­kły prze­dzie­rał się przez skal­ną łąkę. Po­chła­nia­cze nie na­dą­ża­ły z eli­mi­na­cją wil­go­ci i pot za­le­wał mu oczy. In­te­li­gent­ne ubra­nie, uszko­dzo­ne ostry­mi odłam­ka­mi, nie­przy­jem­nie ob­le­pia­ło ciało.

– Ma­cze­ta by­ła­by lep­sza od tego gówna – wy­sa­pał, z obrzy­dze­niem pa­trząc na mi­ga­ją­cą na czer­wo­no lamp­kę ba­te­rii ani­hi­la­to­ra.

Już sobie wy­obra­żał minę Tekli, gdy go przy­wi­ta za dwa dni na wy­zna­czo­nym miej­scu. Albo go­rzej, zdąży do­kład­nie zba­dać teren. Za­gryzł usta i kon­ty­nu­ował wy­rą­by­wa­nie ścież­ki.

*

Prze­pra­wa przez gąszcz skal­nych igieł za­ję­ła Gre­go­ro­wi trzy dni. Ubra­nie miał w strzę­pach – po na­pra­wach miało wię­cej łat niż ory­gi­nal­ne­go ma­te­ria­łu. Re­gu­la­tor cie­pła szwan­ko­wał. Ani­hi­la­tor bez ba­te­rii nie nada­wał się już do ni­cze­go. Prawa stopa, prze­bi­ta kwar­cy­to­wym kol­cem, uwie­ra­ła ego. Środ­ki prze­ciw­bó­lo­we i prze­ciw­za­pal­ne zro­bi­ły swoją ro­bo­tę, po­czu­cie dys­kom­for­tu po­zo­sta­ło.

– Psia mać! – za­klął Gre­gor, ana­li­zu­jąc mapę.

Za jego ple­ca­mi roz­po­ście­ra­ła się kwar­cy­to­wa łąka. Do miej­sca spo­tka­nia zo­sta­ły jesz­cze dwie go­dzi­ny drogi, a on ma­rzył je­dy­nie, ażeby wczoł­gać się do na­mio­tu i za­snąć, ko­ły­sa­ny śpiew­nym szu­mem pia­sku. Za­ci­snął zęby i od­pa­lił mo­to­ryn­kę.

*

Speł­ni­ły się naj­gor­sze prze­wi­dy­wa­nia Gre­go­ra. Gdy wresz­cie do­tarł do pod­nó­ża urwi­ska, Tekli ni­g­dzie nie było. Zna­lazł je­dy­nie na­miot, roz­sta­wio­ny w osło­nię­tej od wia­tru roz­pa­dli­nie. Nie wy­glą­da­ło, aby ko­bie­ta ze­bra­ła ja­kie­kol­wiek prób­ki – zie­mię nie­opo­dal nadal pstrzy­ły drob­ne frag­men­ty ru­do­no­śnych skał. Mia­łaś dwa pełne dni, po­win­naś była przy­naj­mniej zro­bić plamy od­kryw­ko­we. Gdzie je­steś, do cho­le­ry? Gre­gor prze­klął pod nosem. Za­darł głowę.

– Nie ma opcji, la­lecz­ko. Zy­ska­mi dzie­li­my się po równowy­ce­dził przez zęby, szy­ku­jąc sprzęt do wspi­nacz­ki.

Po trzech go­dzi­nach in­ten­syw­ne­go wy­sił­ku oczom geo­lo­ga uka­za­ła się spo­rych roz­mia­rów półka skal­na, usia­na strze­li­sty­mi ka­mien­ny­mi two­ra­mi. Do­kład­nie ta­ki­mi, jak posąg, który wi­dzie­li wcze­śniej. Gdy Gre­gor stał na kra­wę­dzi, gwał­tow­ny po­dmuch wia­tru ude­rzył w niego z ogrom­ną siłą. Męż­czy­zna za­ma­chał bez­rad­nie rę­ko­ma i runął w dół. Dzie­sięć minut póź­niej sie­dział wście­kły i po­obi­ja­ny w cie­niu jed­ne­go ze skal­nych dzi­wo­lą­gów. Po­krę­cił głową nad swoim szczę­ściem i głu­po­tą jed­no­cze­śnie. Gdyby zdą­żył się wy­piąć, już by­ło­by po nim. Wiatr na tej wy­so­ko­ści osią­gał nie­bez­piecz­ne pręd­ko­ści. Roz­ma­so­wy­wał bo­lą­ce miej­sca, szu­ka­jąc wzro­kiem ja­kich­kol­wiek oznak byt­no­ści Tekli. Ko­bie­ta za­pa­dła się pod zie­mię.

Wy­pra­wa już dawno prze­sta­ła prze­bie­gać po jego myśli. Za­czy­nał ża­ło­wać pod­ję­tej de­cy­zji. Na pła­sko­wy­żu zna­lazł co praw­da kwar­cy­to­we brył­ki, za­wie­ra­ją­ce śla­do­we ilo­ści war­to­ścio­we­go me­ta­lu, jed­nak nie­obec­ność wspól­nicz­ki na­pa­wa­ła go trud­nym do opa­no­wa­nia nie­po­ko­jem.

– Skąd ter­reks na tej wy­so­ko­ści, jeśli nie ma tu żyły? – dumał gło­śno Gre­gor. – I gdzie, do cho­le­ry, jest ta pie­przo­na suka? Chyba że…

Prze­ka­li­bro­wał ska­ner i po­no­wił wę­drów­kę po skal­nej płasz­czyź­nie. W prze­ci­wień­stwie do Gre­go­ra, urzą­dze­nie ni­cze­go nie wy­kry­ło. W ścia­nie półki, na wy­so­ko­ści wzro­ku, do­strzegł zie­lon­ka­wy strzę­pek. Tka­ni­na oka­za­ła się szara i wil­got­na, po­kry­ta dziw­nym pyłem. Spoj­rzał w górę i trzep­nął ska­ne­rem o pod­ło­że. Mam cię, la­lecz­ko! Szcze­li­na znaj­do­wa­ła się ja­kieś pół metra nad jego głową.

Z trud­no­ścią wsu­nął się w wąski otwór, który prze­cho­dził w cia­sny tunel, skrę­ca­ją­cy ostro w głąb skal­ne­go ma­sy­wu. Gre­gor prze­ci­skał się przez niego całą wiecz­ność. Wy­do­staw­szy się na po­wierzch­nię po dru­giej stro­nie, sta­nął jak wryty. Przed ocza­mi miał ko­tlin­kę usia­ną po brze­gi kwar­cy­to­wy­mi igła­mi. Po­ły­sku­ją­ce czer­wie­nią kolce to­nę­ły w zie­lon­ka­wym bla­sku Dru­gie­go Słoń­ca.

– To nie­moż­li­we – jęk­nął. Chciał za­wró­cić, ale wej­ście do tu­ne­lu znik­nę­ło. – Ale… – Go­rącz­ko­wo za­czął ob­ma­cy­wać się po całym ciele, szu­ka­jąc strzęp­ka kom­bi­ne­zo­nu Tekli. Ni­cze­go nie zna­lazł.

Gwał­tow­ny po­dmuch wia­tru pchnął męż­czy­znę na kolce.

*

Ock­nął się przy po­są­gu, drżąc na całym ciele. Trzę­są­cy­mi się rę­ko­ma wy­sy­pał wszyst­kie leki z ap­tecz­ki i wy­brał fiol­kę z che­la­to­rem o naj­szer­szym spek­trum. Wstrzyk­nął lek w port na szyi. Po­now­nie obu­dził Gre­go­ra do­pie­ro chłód nad­cią­ga­ją­cej nocy. Męż­czy­zna na chwiej­nych no­gach ob­szedł teren, trzy­ma­jąc się z dala od kra­wę­dzi. Szu­kał miej­sca osło­nię­te­go od wia­tru. Zba­dał też ścia­nę półki, nie zna­lazł w niej jed­nak szcze­li­ny. Ska­ner dzia­łał pra­wi­dło­wo. Gre­gor na­tknął się je­dy­nie na dziw­ne usy­pi­sko ka­mie­ni. Wszyst­kie brył­ki były po­dob­nej wiel­ko­ści i przy­po­mi­na­ły kształ­tem od­wró­co­ne serce o nie­re­gu­lar­nych brze­gach u dołu, z wolną prze­strze­nią po­mię­dzy po­łów­ka­mi. Ostroż­nie wziął jeden z odłam­ków do ręki. Cięż­ki, po­my­ślał. Wyjął mło­tek i pre­cy­zyj­nym ru­chem roz­łu­pał skal­ny okruch na dwie czę­ści. Ter­reks po­ły­ski­wał de­li­kat­nie w pro­mie­niach za­cho­dzą­ce­go słoń­ca.

Pra­cu­jąc nocą w nie­szczel­nym kom­bi­ne­zo­nie, ry­zy­ko­wał od­mro­że­nia. Nie za­mie­rzał jed­nak spę­dzić na skal­nej półce ani chwi­li dłu­żej niż to ko­niecz­ne. Ze­pchnie ka­mie­nie i, gdy tylko wiatr ze­lże­je, opu­ści to prze­klę­te miej­sce. Re­ali­za­cja pro­ste­go planu oka­za­ła się dużo trud­niej­sza niż prze­wi­dy­wał Gre­gor. Z na­sta­niem nocy nad­cią­gnę­ła wi­chu­ra, z po­dmu­cha­mi po­wie­trza do­cho­dzą­cy­mi do sześć­dzie­się­ciu me­trów na se­kun­dę. Pra­co­wał na czwo­ra­kach, z uży­ciem ob­cią­że­nia. Kil­ku­krot­nie tra­cił orien­ta­cję i lą­do­wał z cen­ny­mi brył­ka­mi u stóp po­są­gu, o który za­cze­pił linkę bez­pie­czeń­stwa. Czuj­ni­ki wa­rio­wa­ły, sko­ło­wa­ne cięż­ki­mi ma­sa­mi prze­no­szo­ne­go przez wiatr pyłu. Za­da­nie, które po­win­no zająć nie wię­cej niż dwie go­dzi­ny, po­chło­nę­ło Gre­go­ro­wi całą noc.

Wraz z na­dej­ściem dnia wiatr stra­cił na sile, nie ustał jed­nak zu­peł­nie. Gre­gor, trzy­ma­jąc zgra­bia­ły­mi rę­ko­ma linę, ostroż­nie opusz­czał się po skal­nej ścia­nie. Chwi­la nie­uwa­gi, jeden moc­niej­szy po­dmuch gro­zi­ły bo­le­sny­mi ob­ra­że­nia­mi. A tych Gre­gor miał dosyć. Od­ry­wa­jąc na prze­mian stopy od pio­no­wej po­wierzch­ni, kon­ty­nu­ował mo­zol­ną wę­drów­kę w dół. Będąc kil­ka­na­ście me­trów nad zie­mią, odbił się lekko od skały. Lina pu­ści­ła.

*

Z tru­dem pełzł środ­kiem drogi. Czy­ste po­wie­trze, prze­sy­co­ne za­pa­chem świe­żo sko­pa­nej ziemi, wy­peł­nia­ło noz­drza i płuca męż­czy­zny. Roz­są­dek pod­po­wia­dał, że to nie­moż­li­we, Gre­go­ro­wi było jed­nak wszyst­ko jedno.

– Ty podły su­kin­sy­nu – wy­sy­czał.

Czoł­gał się na sa­mych łok­ciach. Dła­wi­ła go wście­kłość. Albo pył. Słony i wil­got­ny. Sam już nie wie­dział.

– Kurwa mać! Kurwa, kurwa, kurwa! Gdzie je­steś, ty po­pa­prań­cu?! – Po­czuł, jak po­wo­li zsuwa się, ryjąc twa­rzą w wil­got­nej ziemi. Reszt­ką sił prze­wró­cił się na plecy. – Obie­ca­łeś, że prze­ży­ję – wy­chry­piał.

Ciem­na syl­wet­ka na tle słoń­ca przez chwi­lę mil­cza­ła.

– Do­trzy­mu­je­my słowa. Sta­niesz się cząst­ką na­sze­go świa­ta – po­wie­dział Noe.

Gre­gor cze­kał na okru­chy ziemi, które po­sy­pią mu się na głowę. Nic ta­kie­go nie na­stą­pi­ło.

– Tekla? Co z nią zro­bi­li­ście?

– Po­zwo­li­li­śmy jej duszy ule­cieć, a ciału odejść w har­mo­nii ze świa­tem.

– Kła­miesz. Nie było ciała.

– Do­ro­słe osob­ni­ki żywią się pa­dli­ną – od­po­wie­dział sta­rzec, uśmie­cha­jąc się nie­znacz­nie. – Gar­dzą żywym mię­sem. Młode to co in­ne­go, ale ty już to prze­cież wiesz. Wi­dzia­łeś skany – kon­ty­nu­ował kon­wer­sa­cyj­nym tonem męż­czy­zna. – Po okre­sie roz­rod­czym w miej­scu śmier­ci ofia­ry po­wi­nien sta­nąć Posąg Prze­mia­ny, aby za­pew­nić duszy bez­piecz­ny lot w nie­zna­ne. Za­bie­ra­jąc ka­mie­nie, po­zba­wi­łeś Teklę skrzy­deł. Twoja to­wa­rzysz­ka nie zazna spo­ko­ju. Ale nie martw się. Cie­bie czeka inny los – dodał, przy­ku­ca­jąc. Otwo­rzył nie­du­ży po­jem­nik.

Gre­gor pa­trzył, jak do­rod­ne ćmy roz­po­czy­na­ją mo­zol­ną wę­drów­kę po gru­dach ziemi, w stro­nę za­głę­bie­nia, w któ­rym się znaj­do­wał.

– Re­gi­na de­ser­ti, kró­lo­wa pu­sty­ni – wy­ja­śnił sta­rzec. – Nie­sa­mo­wi­te stwo­rze­nia. Są tro­chę ocię­ża­łe po ob­fi­tym po­sił­ku. Go­to­we do zło­że­nia jaj. Po wy­peł­nie­niu swej świę­tej po­win­no­ści po­tra­fią prze­spać, za­grze­ba­ne w ziemi, nawet kil­ka­dzie­siąt lat.

Gre­gor, po­czuw­szy ła­sko­ta­nie w zra­nio­nej sto­pie, roz­pacz­li­wie szarp­nął całym cia­łem.

– Nie sza­mocz się – skar­cił go męż­czy­zna. – To nic nie da. Sam pro­ces nie jest bo­le­sny. No, może nie do końca. Im dłu­żej larwy będą że­ro­wać, tym mniej bę­dziesz czuł. Więk­sze stę­że­nie tok­syn pa­ra­li­żu­ją­cych w or­ga­ni­zmie – za­koń­czył swój wywód sta­rzec i, wy­pu­ściw­szy wszyst­kie owady, wy­pro­sto­wał się po­wo­li.

– Zło­żył skrzy­dła, a wszech­świat utu­lił go do snu – za­in­to­no­wał, wzno­sząc dło­nie ku niebu, i od­szedł.

Gre­gor zo­stał sam.

Koniec

Komentarze

Brakuje mi tagu horror!

Czyta się dobrze ale wizja okropna.

Jestem słaba w przecinkach ale u Ciebie są miejsca, gdzie na pewno jest ich za dużo.

jak tu:

Teoretycznie zostawała podróż w inne rejony układu, ale, po pierwsze, transport tam, gdzie dałoby się przyzwoicie zarobić, kosztował, po drugie, byłe tereny annawickie należały do najzasobniejszych w złoża.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Ambush,

dzięki za przeczytanie i komentarz :-). Pewnie są w tekście jakieś interpunkcyjne kiksy, ale akurat przytoczone przez Ciebie zdanie jest poprawne ;-)

 

It's ok not to.

Kurka całkiem fajne, zerknąłem na twoje pozostałe opka, w oczy żuciło mi się “Nie wkładaj rąk między nogi”. Coś ty masz z tymi owadami.. A to konkretnie albo przyciąć do szorta dodając trochę dynamiki i akcji. Albo rozwinąć w większą powieść, nawet Dickiem trochę powiewa:)

Fajnie, że fajne :-) Owady to bardzo ciekawe stworzenia. Przyciąć do szorta 30+ tysi znaków byłoby ciężko. Dzięki za wizytę i komentarz :-)

It's ok not to.

Cześć!

Moim zdaniem zdecydowanie przygodówka :) z odrobiną grozy. Czytało się przyjemnie, choć niektóre fragmenty nieco mi się dłużyły, na przykład ten po odzyskaniu przez bohaterkę przytomności, bo jest taki typowo informacyjny. Gregor wydał mi się postacią dużo bardziej wyrazistą niż Tekla. 

Tak, przygodówka.

Fajny pomysł z tymi kamieniami. Posąg przemiany też niezły. Ciekawe rzeczy by się działy, gdyby każda planeta potrafiła tak się bronić…

Gregor to kawał sukinkota. Ale dzięki temu jest wyrazisty.

Babska logika rządzi!

Alicello, cześć :-)

Dzięki za wizytę i komentarz. Tak to chyba jest, że im postać bardziej wredna, tym bardziej wyrazista ;-)

Witaj, Finklo :-)

Super, że pomysł daje radę. No, Gregor zbyt sympatyczny nie jest. Ale chyba żadna postać z opka nie jest szczególnie “do polubienia” :P. Dzięki za komentarz i klik.

It's ok not to.

No, ale z babką potrafiłabym się nieco zidentyfikować. Jeśli miałabym komuś kibicować, to właśnie jej.

Babska logika rządzi!

Ja pewnie też :-) Choć nie wiem, czy kiedyś zdarzyło mi się kibicować własnym bohaterom. Trudniej byłoby ich uśmiercać :P Dobrze wiedzieć, że potrafią wywołać reakcję. Dzięki :-D.

It's ok not to.

Fajne, DD. Pomysłowe! Lubię Twoje sf. xd Wciągające, tylko bohaterki żal, bo jej kibicowałam i czytałabym dalej. :-)

Wiele pytań miałabym o ten układ planetarny, ichnie społeczeństwo oraz układy pomiędzy kobietą i mężczyzną. Trochę przeszkadzała mi powtarzalność obsesji Tekli – raz za razem ją w pewnym fragmencie przywoływałaś, a przecież ona wiedziała,  w jakim świecie żyje?

Technicznie, wydaje mi się, że za mało pokazujesz, zbyt wiele dopowiadając oraz miejscami ograniczyłabym liczbę przymiotników i przysłówków.

 

Z drobizgów zatrzymaniowych:

> A oni znają się przecież na rzeczy, dodała z naciskiem Tekla.

„Bo nie wiedzą, czego szukać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń biologiczną. Żadne tam nowe technologie, wykorzystujące genotypy czy inne takie. Oni stosują żywą broń biologiczną. Stara technologia, bardzo stara. Metody, o których nikt już nie pamięta. Żywa broń biologiczna. Ot, co!” Leon, znajomy strukturolog, uwielbiał snuć teorie spiskowe, szczególnie po kilku głębszych. Aczkolwiek nigdy nie wyjaśnił, na czym dokładnie polegała „żywa” broń biologiczna, ani kim właściwie byli „oni”. Na trzeźwo zaś unikał tematu niczym ognia.

Tu, mało płynnie, przez podkreślenie. W myślach – dodała? Niepotrzebnie przez to gmatwa się zapis. A może po prostu po wypowiedzi Leona, albo przejść na mpz?

> dawały nadzieję na przystosowanie dla rasy ludzkiej

Chyba „do”, ale na czuja.

> kłęby miałkiego pyłu

Bez „miałkiego”, bo pył nie może być inny, poza tym kolejny przymiotnik.

> Ranek przyszedł zbyt szybko. Twardo przespana noc uświadomiła Tekli, jak mocno przeciążyła organizm. Jestem wycieńczona, a nawet nie dotarliśmy jeszcze do celu, pomyślała z niechęcią. Jedna dobra noc raz na trzy tygodnie to stanowczo za mało.

Tu, przykład z przysłówkami. Jak ich przed rokiem użyłam dziesięć na na trzy strony to był razgawor, że niby co mi się stało? Tu mamy cztery zdania, a przysłówków 5. 

 

Skarżypytuję! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Asylum,

fajnie Cię widzieć pod opkiem :-). Z tą obsesją Tekli, to musisz mnie trochę oświecić, bo nie łapię, co masz na myśli :-( (Bo jeśli chodzi o relacje damsko-męskie to to, że facet okazał się szowinistą, to nie jest żadna reguła, po prostu taki się Tekli trafił i ją to wkurzało :P).

Odnośnie liczby przysłówków, powiem tak (a raczej zapytam): co takiego robią one w przytoczonym fragmencie, że nie powinno ich tam być? Bo argument, że jest ich za dużo, bo jest ich za dużo, to dla mnie za mało :D. 

Z tym pokazywaniem/ dopowiadaniem teraz pewnie inaczej napisałabym to opko, ale to element, nad którym pracuję (jak już mi się zdarzy pisać coś dłuższego).

Co do pozostałych drobiazgów, zerknę na nie, jak się wyśpię, bo już mię się oczęta dziś zamykają.

Dzięki za przeczytanie, dobre słowo, uwagi i klik :-)

 

It's ok not to.

fajnie Cię widzieć pod opkiem :-)

Obopólna przyjemność. heart

Z obsesją Tekli, chodziło mi o to, że relację Tekli z jej antagonistą opierasz na tym jednym elemencie – szowinizmie i go eksponujesz, wałkujesz, zatrzymując akcję. Jej myśli obracają się tylko wokół niego w stosunkowo dużym fragmencie tekstu. Przywołujesz kilkukrotnie, a wcześniej wzmiankujesz/dajesz do niego tropy. Miałam wrażenie stojącego, przedłużonego kadru, ktorego celem było utrwalenie, czegoś, co już jako czytelnik „złapałam”. 

Dodatkowo, nie wiemy, czy mężczyzna jest typowym przedstawicielem czy nie i co z Annawitami pod tym względem. Brakuje wzmianki na ten temat, czyli niejako elementów świata. Poznajemy tylko parę i minimalnie Noe, reszta jest przymglona.

Chodzi mi o fragment poniższy, jest długi i ważny:

> „Przytaknęła i z niechęcią oderwała dłonie od kamiennej powierzchni (…) Dyskusja prowadziła donikąd”

 

Odnośnie liczby przysłówków, powiem tak (a raczej zapytam): co takiego robią one w przytoczonym fragmencie, że nie powinno ich tam być?

Świetne pytanie. :DDD Gorzej, że nie potrafię udzielić odpowiedzi. :-( Wadzę się, niestety, zbyt ostro w tym obszarze, tj. że dopuszczalne, ale racja mi nie sprzyja. 

Nie ma takiej reguły bądź zasady (prócz zaleceń pisarzy), przynajmniej do niej nie dotarłam. Przekonał mnie właściwie jeden argument, który nie jest rozstrzygającym, ponieważ historyczny: „A widziałaś kiedyś naprawdę dobry tekst, wszystko jedno z jakiej działki, zawierający dużą ich liczbę?”. 

Wtedy – rzuciłam się do sprawdzania (tylko polskie lub bardzo dobre przekłady). Po przewertowaniu czterech i wyrywkowo sporządzonych na ich podstawie Excelach – zwątpiłam. Jednak – czuwam – od tej pory mam nawyk zwracania uwagi na ten aspekt, zwłaszcza, gdy coś mi się spodoba. Przystaję i dumam, czy i co zmieniłoby się w moim odbiorze, gdyby skasować użyte przysłówki i przymiotniki.

Na własny użytek, myślę o tym jako o rodzaju technicznej biegłości, choć najpewnie jest czymś więcej, ale ponieważ daleko mi do rzemieślniczej biegłości, odpuszczam. Po prostu za wysoki poziom dla mnie przy korygowaniu, nie potrafię tego uchwycić, pewnie jest tym, tzw. stylem Autora albo kolejnym zapychaczem, którego nie rozumiem. 

Konkludując, nie wiem. 

Z tym pokazywaniem/ dopowiadaniem teraz pewnie inaczej napisałabym to opko, ale to element, nad którym pracuję

Domyślam się. :-)

Srd,

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Czyli zabrakło tła i kontekstu dla postaci Gregora. Dzięki za wyjaśnienie :-) Uwagę przyjmuję na klatę ;-)

Jeszcze co do tych przysłówków (czy właściwie każdego środka stylistycznego/literackiego) to dla mnie argument o stylu pisarza jest tak samo nieprzekonujący jak ten, że nie powinno się czegoś używać, bo nie. Oba stwierdzenia są arbitralne i nie mają uzasadnienia. Jak sięgam po jakiś środek stylistyczny, to staram się wiedzieć, po co to robię i jaki efekt chcę osiągnąć (czy/na ile mi się to udaje to już inna sprawa) i kiedy pytam, dlaczego czegoś nie powinno w tekście być, to robię to nie tylko po to, żeby odbić piłeczkę, ale dlatego, że naprawdę chcę wiedzieć. Bo jak się dowiem, to będę mogła tę wiedzę wykorzystać w przyszłości i skuteczniej operować słowem :-). 

 

Przystaję i dumam, czy i co zmieniłoby się w moim odbiorze, gdyby skasować użyte przysłówki i przymiotniki.

I to jest wg mnie bardzo sensowne podejście do sprawy. Bo sprowadza się do tego, co dane słowo “robi” dla tekstu i finalnie dla czytelnika. Bo jeśli nic nie robi, to też uważam, że jest do wyrzucenia.

 

Inna rzecz, że czytając różne książki, doszłam do wniosku, że nie ma jednego właściwego sposobu uprawiania literatury. I te wszystkie dogmatyczne zasady co robić/czego nie robić przestają mieć rację bytu, kiedy obcuje się z dobrą literaturą. I jeśliby wziąć książki różnych autorów (nawet jeśli ograniczyć się tylko do tych współczesnych) to często są one pisane skrajnie odmiennie (np. Ishiguro, Munro, Smith, Saunders) a mimo to nie ustępują sobie jakością.

It's ok not to.

Jeszcze co do tych przysłówków (czy właściwie każdego środka stylistycznego/literackiego) to dla mnie argument o stylu pisarza jest tak samo nieprzekonujący jak ten, że nie powinno się czegoś używać, bo nie. Oba stwierdzenia są arbitralne i nie mają uzasadnienia.

Tu się zgadzamy, bez nikakoj. :-) Próbuję, niejako samej sobie, wyjaśnić racjonalnie uwagi kierowane do niektórych moich tekstów, ale jestem bezradna. 

I to jest wg mnie bardzo sensowne podejście do sprawy.

Ano! Niestety, psiakostka, nie natknęłam się jeszcze, od czasu tej wygłoszonej uwagi, na dobre opowiadanie czy powieść, która by je zawierała. Eh, ale nie ustaję w wysiłkach, bo ciągle nie jestem przekonana. xd

I te wszystkie dogmatyczne zasady co robić/czego nie robić przestają mieć rację bytu, kiedy obcuje się z dobrą literaturą. I jeśliby wziąć książki różnych autorów (nawet jeśli ograniczyć się tylko do tych współczesnych) to często są one pisane skrajnie odmiennie (np. Ishiguro, Munro, Smith, Saunders) a mimo to nie ustępują sobie jakością.

Zgoda, dogmatyczne zasady nie mają większego sensu. xd Dwóch z wymienionych przez Ciebie autorów, znaczy Munro i Ishiguro wzięłam na tapetę przy tych swoich “udowadnianiach”. Poległam. Dlatego w tej chwili zwracam uwagę na to, lecz wydaje mi się ważne bardziej na etapie korygowania, co zostawić, a co nie, niż na etapie przejmowania się tym w trakcie pisania, bo wtedy strasznie ogranicza, podobnie jak wiele innych złotych reguł.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ano! Niestety, psiakostka, nie natknęłam się jeszcze, od czasu tej wygłoszonej uwagi, na dobre opowiadanie czy powieść, która by je zawierała. Eh, ale nie ustaję w wysiłkach, bo ciągle nie jestem przekonana. xd

Nigdy nie czytałam pod tym kątem, ale jak coś dobrego wpadnie mi w oczy, dam znać :D.

It's ok not to.

Super! xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Przygodówka? No niby tak, ale wolałabym, żeby bohaterowie przygodówek tak nie kończyli, bo się człowiekowi przygód od razu odechciewa ;)

Ciekawe, świetnie napisane. Tak się zastanawiam, czy planeta broni się sama, czy raczej to Annawici wykorzystują jej możliwości.

Grega nie polubiłam, kibicowałam Tekli, choć nie pozostawiłaś wątpliwości, jak się dla niej skończy ta przygoda. Ciekawie wykreowałaś świat, choć chyba nie chciałabym się w nim znaleźć.

Satysfakcjonująca lektura.

Kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Irko :-)

Właśnie dlatego miałam wątpliwości z tą przygodówką. I tak mi się jakoś wydaje, że przygodówki zazwyczaj mają nieco łaskawsze dla bohaterów zakończenie (choć teraz z jakiegoś powodu przychodzi mi do głowy tylko Indiana Jones…) ;-).

Ogromnie mi miło, że opko przypadło do gustu. Też nie chciałabym się w tym świecie znaleźć. A jeśli już, to postarałabym się o inną profesję i planetę pobytu :D.

Dzięki za komentarz i klik :-)

It's ok not to.

Zacne opowiadanie. Ujęła mnie Tekla, desperacko chcąca ponownie dotrzeć do miejsca, w którym znalazła złoże rudy. A że tę wyprawę przyszło jej odbyć z Gregorem… Cóż, sama dokonała takiego wyboru.

Fragmenty mówiące o zmaganiu się dziewczyny z mocno nadszarpniętym zdrowiem były może nieco nużące, ale czas wędrówki, zwłaszcza od momentu rozdzielenia się bohaterów, skutecznie zatarł pierwsze wrażenie, atmosfera zgęstniała, a niecodzienne okoliczności nie zwiastowały niczego dobrego. Finał okazał się tyleż zaskakujący, co satysfakcjonujący.

Mnie  również brakło tagu HORROR.

Ufam, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić Pajęczycę do Biblioteki. :)

 

A co jeśli to nie in­fek­cja?, zdra­dli­wy głos… ―> Po pytajniku nie stawia się przecinka.

 

Ko­bie­ta nie zdą­ży­ła go uci­szyć, zanim gwał­tow­ne tor­sje zgię­ły ją wpół. ―> Ko­bie­ta nie zdą­ży­ła go uci­szyć, gdy gwał­tow­ne tor­sje zgię­ły ją wpół.

 

Bo nie wie­dzą, czego szu­kać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń bio­lo­gicz­ną. Żadne tam nowe tech­no­lo­gie, wy­ko­rzy­stu­ją­ce ge­no­ty­py czy inne takie. Oni sto­su­ją żywą broń bio­lo­gicz­ną. Stara tech­no­lo­gia, bar­dzo stara. Me­to­dy, o któ­rych nikt już nie pa­mię­ta. Żywa broń bio­lo­gicz­na. Ot, co!” ―> Cytatów pisanych kursywą nie ujmujemy w cudzysłów –zapisujemy je albo kursywą, albo w cudzysłowie.

 

Wiatr uno­sił kłęby miał­kie­go pyłu… ―> Masło maślane – pył jest miałki z definicji.

 

 – Słu­chaj, po­staw­my spra­wę jasno. Je­steś ze mną. Nie lubię cię, ale to nie zna­czy, że cię zo­sta­wię, jakby coś ci się stało. Gdy wresz­cie do­trze­my na miej­sce, dam szan­sę ci się od­wdzię­czyć.

– Spoj­rzał na nią zna­czą­co. – Po tym wszyst­kim bę­dziesz mogła umie­ścić w port­fo­lio ko­lej­ną udaną eks­pe­dy­cję, pa­jącz­ku. ―> Dość nieczytelnie to zapisane. Pewnie miało być:

– Słu­chaj, po­staw­my spra­wę jasno. Je­steś ze mną. Nie lubię cię, ale to nie zna­czy, że cię zo­sta­wię, jakby coś ci się stało. Gdy wresz­cie do­trze­my na miej­sce, dam szan­sę ci się od­wdzię­czyć. – Spoj­rzał na nią zna­czą­co. – Po tym wszyst­kim bę­dziesz mogła umie­ścić w port­fo­lio ko­lej­ną udaną eks­pe­dy­cję, pa­jącz­ku.

 

Za­gryzł usta i kon­ty­nu­ował kar­czo­wa­nie ścież­ki. ―> Karczowanie to usuwanie drzew i krzewów z jakiegoś terenu. Obawiam się, że ścieżek się nie karczuje.

Proponuję: Za­gryzł usta i kon­ty­nu­ował wyrąbywanie/ wytyczanie ścież­ki.

 

Ubra­nie miał w strzę­pach – po na­pra­wach miało wię­cej łat niż ory­gi­nal­ne­go ma­te­ria­łu. ―> Czym łatał ubranie?

 

Psia mać! – za­klął Gre­gor, ana­li­zu­jąc mapę. ―> Psiamać! – za­klął Gre­gor, ana­li­zu­jąc mapę.

 

Męż­czy­zna za­ma­chał bez­rad­nie rę­ko­ma i runął w dół. ―> Masło maślane – czy mógł runąć w górę?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj Reg :-)

Jeśli było zacnie, to się bardzo cieszę :-D Z tym horrorem to wydawało mi się, że tekst za mało straszy, żeby dać tag, ale super, że robi wrażenie.

 

Bo nie wiedzą, czego szukać. Ani gdzie. Oni mają żywą broń biologiczną. Żadne tam nowe technologie, wykorzystujące genotypy czy inne takie. Oni stosują żywą broń biologiczną. Stara technologia, bardzo stara. Metody, o których nikt już nie pamięta. Żywa broń biologiczna. Ot, co!” ―> Cytatów pisanych kursywą nie ujmujemy w cudzysłów –zapisujemy je albo kursywą, albo w cudzysłowie.

 

No tak, tylko że cudzysłów zaznacza, że to cytat, a kursywa, że to są myśli Tekli.

 

Psia mać! – zaklął Gregor, analizując mapę. ―> Psiamać! – zaklął Gregor, analizując mapę.

 

Aż sprawdziłam :D Wg WSJP pisownia rozłączna jest dopuszczalna. https://wsjp.pl/index.php?id_hasla=41406

 

Mężczyzna zamachał bezradnie rękoma i runął w dół. ―> Masło maślane – czy mógł runąć w górę?

 

W górę nie, ale mógł runąć tam, gdzie stał, na półkę skalną, lub runąć tam, skąd się wdrapał, czyli w dół ;-) Wydaje mi się, że samo runął mogłoby być mylące. Ewentualnie mógłby jeszcze runąć w przepaść, tylko, że to też byłoby naginanie znaczenia słowa.

 

Ubranie miał w strzępach – po naprawach miało więcej łat niż oryginalnego materiału. ―> Czym łatał ubranie?

Zakładam, że przy tego typu wyprawach ma się przy sobie zapasowe łaty materiału “na wszelki” wypadek :-).

 

Resztę uwag poprawiłam. Dzięki za łapankę i podzielenie się odbiorem :-).

It's ok not to.

No tak, tylko że cu­dzy­słów za­zna­cza, że to cytat, a kur­sy­wa, że to są myśli Tekli.

Że Tekla myśli cytat, wynika z tekstu.

 

Aż spraw­dzi­łam :D Wg WSJP pi­sow­nia roz­łącz­na jest do­pusz­czal­na.

Nie neguję podanego źródła, ale większym zaufaniem darzę SJP PWN, który pisowni rozdzielnej nie uwzględnia: https://sjp.pwn.pl/szukaj/psiama%C4%87.html. Taką pisownię znajduję też w Wikisłowniku:  https://pl.wiktionary.org/wiki/psiama%C4%87

 

No i zawsze podkreślam, że moje uwagi to tylko sugestie. Wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane opowiadanie

Udaję się do klikarni. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No tak, tylko że cudzysłów zaznacza, że to cytat, a kursywa, że to są myśli Tekli.

Że Tekla myśli cytat, wynika z tekstu.

 

Muszę tę kwestię przemyśleć XD.

 

Psiamać w wersji łącznej wyjątkowo brzydko mi wygląda, więc skoro słownik daje mi opcję pisowni rozdzielnej, to z niej skorzystam :D Ale dobrze wiedzieć na przyszłość.

 

Klikarnia, fajne słowo. Dzięki!

 

 

It's ok not to.

Muszę tę kwestię przemyśleć XD.

Kursywą czy w cudzysłowie? ;)

 

Psiamać w wersji łącznej wyjątkowo brzydko mi wygląda…

Nie chciałabym narażać na szwank Twoich uczuć estetycznych, ale muszę dodać, że SJP PWN zaleca również łączną pisownię przekleństwa psiakrew. ;)

 

Klikarnia, fajne słowo.

Też tak pomyślałam, no bo skoro chodzę tam klikać, to musi to być klikarnia. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kursywą czy w cudzysłowie? ;)

 

To będzie myślenie 2w1.

Wygląda na to, że moje uczucia estetyczne też będę musiała przemyśleć ;D

It's ok not to.

Dogs, sporo myślenia przed Tobą. Życzę sukcesów. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

:D

It's ok not to.

Cześć!

 

Powiało grozą na obcej planecie. Poznajemy żywot samotnej, zdeterminowanej pani geolog zagubionej gdzieś wśród okrutnych praw i tajemnic innego świata. Mroczne i klimatyczne, oraz nieco chaotyczne, ale to pasuje do osobliwego temperamentu bohaterki. I te ciągłe proszki, tabletki na to, na tamto, ciągły fly high!

Początkowo miałem problem ze zrozumieniem świata, wypadku, odbudowy organizmu, ale to intrygowało i zachęcało do czytania. Nie do końca złapałem zakończenie, ale mam wrażenie, że jest ono w pewnym stopniu otwarte i widziane tylko z perspektywy pana geologa, więc nie wszystko musi być wyłożone “kawa na ławę”.

Napisane zgrabnie, z dużą dawką emocji i perspektywy bohaterki. Przyjemna, choć nieco mroczna lektura.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar!

Miło mi, że zawitałeś do terrarium :-)

 

I te ciągłe proszki, tabletki na to, na tamto, ciągły fly high!

Jakoś trzeba sobie radzić w niesprzyjających warunkach ;-)

 

Czy zakończenie jest otwarte? Los Gregora zdaje się być przesądzony, ale kto wie. Póki życia, póty nadziei (na ratunek) :P. Cieszę się, że lektura była przyjemna. A że trochę mroczna? Od czasu do czasu można wybrać się w ciemniejsze rejony wszechświata :>

 

Dzięki za wizytę i komentarz!

It's ok not to.

Pisałem w pośpiechu i zapomniałem. Polecam do biblioteki.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

heart

It's ok not to.

Wiem, że wpadam tu raz na sto lat, ale kiedy już przychodzę, bardzo miło jest mi czytać takie opowiadania.

Tekla to bohaterka z potencjałem i chociaż spodziewałam się takiego zakończenia jej losów, nie potrafiłam jej nie kibicować. 

Ogromny plus za wykreowany świat. IMO, pomysł jest na tyle dobry, że można byłoby go rozwinąć w innych opowiadaniach.

Ładnie napisane, emocji jest w sam raz. Klikam z przyjemnością. :-)

Cześć, Rosso!

 

Wiem, że wpadam tu raz na sto lat, ale kiedy już przychodzę, bardzo miło jest mi czytać takie opowiadania.

Tym bardziej miło mi, że zawitałaś w moje progi heart Co do innych historii dziejących się w tym świecie jeden rozgrzebany pomysł gdzieś się na dysku kurzy. Kiedy zostanie sfinalizowany, nie wiem :P

Dzięki za komentarz i klik. Super, że się podobało :-)

It's ok not to.

Też bardziej bym się skłaniała ku horrorowi niż przygodówce (choć staje się to jasne dopiero pod koniec). Czytało się bardzo dobrze – narracja jest szczegółowa i przejrzysta, w dużym stopniu nastawiona na przedstawienie realiów, ale w odpowiednich momentach muśnięta grozą, co powoli przygotowuje czytelnika na mroczne zakończenie.

Udanie zostało też poprowadzone światotwórstwo – z jednej strony naturalnie splata się z historią Tekli, z drugiej daje poczucie, że równie dużo dzieje się tutaj w tle. Sama postać bohaterki ciekawa, łatwo wczuć się w jej perspektywę i sytuację, choć z punktu widzenia całości jej wątek wydaje mi się niedomknięty, zwłaszcza przy dość rozbudowanej ekspozycji.

Mam więc pewien niedosyt w zakresie wątków bohaterów (a to właśnie postać Tekli jest dla mnie siłą napędową tej historii), ale ogólnie lektura satysfakcjonująca, przede wszystkim pod względem wspomnianego klimatu i światotwórstwa.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Cześć, black_cape,

super, że wpadłaś :-) Dodałam tag groza ;-)

Fajnie, że światotwórstwo daje radę. Może rzeczywiście zbyt lekką ręką zakończyłam historię Tekli. Choć kiedyś myślałam, żeby jej postać wykorzystać przy innych tekstach dziejących się w tym świecie. Tak, aby trochę szerzej nakreślić jej życie. A przynajmniej jego elementy.

Dziękuję za wizytę i rozbudowany komentarz.

It's ok not to.

Witaj.

Świetny horror fantasy, jestem pod olbrzymim wrażeniem. Pomysł z planami Tekli, wizja Wszechświata, opowieść o Annawitach, te posągi… – ileż tu niezwykłości! :)

Strasznie żal mi i kobiety i jej towarzysza, mieli tyle wiary w pomyślność misji, jednakże w końcu byli oni na ziemi, podbitej kosztem rdzennych mieszkańców. 

 

Bardzo dziękuję o uprzedzenia o przekleństwach. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Pecunia non olet

Cześć, bruce!

 

Super, że się podobało i że wizja Wszechświata wyszła przekonująco heart Cieszę się, że Tekla wzbudza emocje.

Co do przekleństw, staram się uprzedzać, bo wiem, że są osoby, które za nimi w literaturze nie przepadają. A tak czytelnik wie, na co się pisze ;-)

 

Dzięki za wizytę i podzielenie się opinią :-)

It's ok not to.

To ja bardzo dziękuję za emocje, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Cześć, dogsdumpling!

 

Początek jest bardzo intrygujący i klimatyczny. Dlatego też nie zraził mnie kolejny fragment, który był troszeczkę przeładowany informacjami. Przykładowo rozwinięcia skrótów tych organizacji (ROSO i ROD) do niczego nie były mi potrzebne (tym bardziej, że mamy scenę, gdzie bohaterka jest poważnie ranna, więc nadmiar wiadomości o świecie nie jest tu chyba pożądany). To są jednak detale. ;-) Kolejne fragmenty nie wywołały podobnego odczucia. Końcówka niezwykle obrazowa.

Jeżeli chodzi o bohaterów, to świetnie oddałaś postać Tekli. Jej los nie był mi obojętny i mogę tylko żałować, że jej historia urwała się nagle. Gregor przypadł mi do gustu znacznie mniej, ponieważ oceniam go jako trochę zbyt przerysowanego szowinistę, rasistę etc. ;-) W takim ujęciu bardziej by mnie zaskoczyło (na plus), gdyby Gregor przeżył w “standardowy” sposób (jako kanalia dostarczająca „towar” miejscowym), ale to oczywiście tylko „subiektywne wrażenie”. ;-)

Opowiadanie zostało napisane bardzo sprawnie. Czasem (bardzo rzadko) szyk wyrazów mi zgrzytnął, co oczywiście nie oznacza, że powinien być zmieniony (np. „Występujące na nich złoża oraz szczątkowe formy życia dawały nadzieję na przystosowanie dla rasy ludzkiej w przyszłości, wymagały jednak zbyt dużych nakładów finansowych w stosunku do potencjału habitalnego, ażeby to szybko nastąpiło.”.).

 

komory komaryczne

– a tu prośba o wyjaśnienie, co to za ciekawe komory? ;-)

 

Wiedziała, że Gregor nie był głupi. Mimo to pozwoliła sobie ulec złudzeniu, iż mężczyzna zadowoli się obszarem skalnych odłamków, o którym mu powiedziała. Nie planowała prowadzić go do miejsca, którego nie zdążyła zbadać, a w którym, jak podejrzewała, miała swoje źródło żyła rudy. Przekonanie tego idioty, że odłamki to wszystko, co znalazła, będzie trudniejsze niż myślała.

– rozumiem niechęć Tekli do Gregora i ogólnie pomysł na tego mizogina, ale skoro Tekla uważała, że facet nie jest głupi, to późniejsze nazywanie go idiotą trochę mi nie pasuje. ;-)

 

– Dziś wieczorem jesteśmy na miejscu – obwieścił radośnie Gregor.

– „Jesteśmy” zmieniłbym na „będziemy”, ale być może to taki celowy zabieg szanownej Autorki.

 

Generalnie bardzo klimatyczne opowiadanie. Przeczytałem z przyjemnością.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć, Filipie :-)

 

Cieszę się bardzo, że lektura dostarczyła przyjemnych wrażeń.

 

Gregor przypadł mi do gustu znacznie mniej, ponieważ oceniam go jako trochę zbyt przerysowanego szowinistę, rasistę etc. ;-)

Myślę, że zachowanie Gregora w stosunku do Tekli było też spowodowane tym, że wiedział, że nie powiedziała mu całej prawdy. Więc nie miał powodów, żeby się hamować ;-)

 

Co do komór komarycznych – to taka gra słów. Z jednej strony “koma” czyli śpiączka, co wskazuje na charakter komór, w których podróżni przesypiali podróż, z drugiej strony słowo ma bardzo “owadzie” brzmienie, które doskonale współgra z motywem przewodnim opka ;-D.

 

Z tym użyciem słowa idiota, to wydaje mi się, że można kogoś uważać za inteligentnego i jednocześnie nazywać go idiotą w sytuacji poirytowania czy złości. Osąd o inteligencji jest racjonalny, nazwanie kogoś idiotą to reakcja emocjonalna.

 

Dzięki za wizytę, uwagi i rozbudowany komentarz :-)

It's ok not to.

Dzięki za wyjaśnienia. :-)

Rodzaj komór od razu skojarzył mi się z komarem, z komą zaś nieco mniej (komar mi komę przytłumił ;-)). Gra słów oczywiście zawsze na plus. :-)

Przyjmuję też wyjaśnienie dotyczące nazwania Gregora idiotą. Zakładałem, że taki był Twój zamysł, ale mimo wszystko te dwa zdania (o tym, że niegłupi i że jednak idiota) były tak blisko siebie, że mi lekko zgrzytnęło. ;-)

 

Pozdrawiam!

 

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Ciekawy, wciągający i na swój sposób przerażający teskt, który mimo makabrycznych wizji bardzo dobrze się czytało :) Tekla z pewnością należy do moich ulubionych postaci, bardzo dobrze wykreowana. Poza tym interesujący pomysł na planatę i oczywiście duży plus za posągi.

I moim zdaniem stworzony świat z pewnością zasługuje na to, by oprzeć na nim więcej opowiadań yes smiley

Horror. Brrr. Ponure. Dziwna wizja dziwnego świata.

Cześć, Katiu,

miło cię widzieć pod opkiem. Cieszę się, że historia wciągnęła i postać Tekli przypadła do gustu. Może się w końcu zbiorę i wrócę do rozgrzebanych historii z tego świata ;-)

Dzięki za wizytę i podzielenie się opinią :-)

 

Witaj, Koalo,

nie da się ukryć, że świat opka nie należy do najprzyjemniejszych ;-) Dzięki za odwiedziny i komentarz.

It's ok not to.

Świat wydał mi się ciekawy (z tym kilkusetletnim tłem, z uwarunkowaniami ekonomicznymi, także surowymi ograniczeniami konkretnych działań bohaterki), również pomysł z ćmami – sam w sobie – całkiem ładny, jeśli tak można powiedzieć. Natomiast pomysł ten jest tak wprowadzony do fabuły, że sprawia na mnie pewne wrażenie sztuczności, pojawia się trochę deus ex machina; chyba można to było jakoś lepiej przygotować, zszyć, podbudować – fabularnie i koncepcyjnie. Brakuje mi też trochę wprowadzenia w krajobraz, w którym się to dzieje, i bardziej konkretnego pokazania tego, co właściwie bohaterka tam, w terenie, robi. Jest także na początku mowa o ‘starej broni biologicznej’ – to jest zagadkowe, ale nie widzę potem kontynuacji – wydaje się, że mogłoby to mieć związek z ‘ćmami’, tylko nie wiem jaki konkretnie. Potencjalnie to dobry tekst, ale nierówny, chyba pewne szczegóły trochę odpuszczono. To tak w skrócie i subiektywnie.

Pozdrawiam.

Natomiast pomysł ten jest tak wprowadzony do fabuły, że sprawia na mnie pewne wrażenie sztuczności, pojawia się trochę deus ex machina; chyba można to było jakoś lepiej przygotować, zszyć, podbudować – fabularnie i koncepcyjnie.

Akurat pomysł przewija się przez cały tekst od pierwszego akapitu, tylko nie wprost ;-)

Tło rzeczywiście mogłoby być bardziej rozbudowane. Może kiedyś… ;D

 

Dzięki za wizytę i rozbudowany komentarz!

It's ok not to.

Może coś przeoczyłem, ale chciałbym być właściwie zrozumiany.

 

Akurat pomysł przewija się przez cały tekst od pierwszego akapitu, tylko nie wprost ;-)

 

Ale chodziło mi o coś związanego z ćmami jako ćmami, a nie ten bodajże kopiec z kamieni na początku, który wraca w końcówce. Chodzi o to, że związek padlinożernych owadów z tym kopcem i z całą resztą zostaje jakby zadekretowany na końcu. Tak to odbieram. Ja rozumiem, że ćmy w finale mają być zaskoczeniem, ale powinny też być jakoś wiarygodne. A tę zewnętrzność, obcość (póki co, bo może da się to jakoś uzgodnić, stopić ze sobą) ‘motywu z ćmami’ pogłębiają informacje o tym ‘biotopie’, w którym, wydawałoby się, takie organizmy raczej nie mogłyby, nie miałyby gdzie, jak i po co istnieć (może dałoby się tego wrażenia uniknąć dzięki jakiemuś rozwinięciu opisu tego środowiska?). Te ćmy i to jeszcze jako jakiś autochtoniczny ‘obiekt kultowy’ wydają mi się w finale wzięte jakby z innego miejsca. One są tam takie ‘gołe’. Nie dość przygotowane w tym, co wcześniej.

 

Domyślam się, że jest tam też pewna analogia i związek ciem-owadów wyżerających ciało (końcówka) – z tym, że bohaterka traci przedtem część organów wewnętrznych na skutek tej tajemniczej infekcji (blisko początku fabuły) – chodzi chyba także o to, że to jakieś mikro-czerwie owych ciem zniszczyły te tkanki (albo je wyżarły, albo czymś zatruły?)? Ale to wydaje się jednak zbyt nieokreślone, mgliste, a ćmy pojawiają się w finale trochę jak goście z innego uniwersum.

 

Można też mieć wrażenie (jest pewna sugestia w tym kierunku), że cenny surowiec, którego poszukuje bohaterka, jest związany z ćmami (analogicznie jakoś jak świecie Diuny) – ale to też zbyt nieokreślone, niewyraźne i nie wiem, czy korzystne.

 

Żeby było jasne – mogę się mylić, nie spieram się tu o nic, próbuję tylko zrozumiale przedstawić swój odbiór, pewne intuicje, bez wielkich roszczeń do tego, że to jakiś obiektywny probierz. Aby się niczym nie sugerować, nie czytałem innych komentarzy. Nie zajmowałbym się też tyle tą sprawą, gdyby tekst nie miał w sobie czegoś interesującego. Jest w tym wyobraźnia i jakiś nerw.

 

Na koniec przychodzi mi do głowy pytanie o ‘tajemną historię ciem’, tzn. czy ćmy przybyły tam z tymi dawnymi, pierwszymi kolonistami i może jakoś zmutowały, czy może były tam już wcześniej? Z jakiego powodu są czczone? Czytelnik nie musi koniecznie tego się dowiedzieć, ale autor raczej powinien znać odpowiedzi dotyczące głównych obiektów własnego świata (może zna?), a przynajmniej stawiać sobie takie pytania – bo może mu to pomóc.

 

Jeśli ten strumień świadomości brzmi zbyt przemądrzale, to przepraszam.

 

Wszystkiego dobrego.

w którym, wydawałoby się, takie organizmy raczej nie mogłyby, nie miałyby gdzie, jak i po co istnieć (może dałoby się tego wrażenia uniknąć dzięki jakiemuś rozwinięciu opisu tego środowiska?)

Biorąc pod uwagę, że planeta ma atmosferę, która pozwala ludziom funkcjonować, a owady potrafią żyć nawet w ekstremalnych warunkach, wydaje mi się, że obecność ciem nie jest niczym dziwnym/ nieprawdopodobnym.

 

Inna rzecz, że rzeczywiście w opku jest pokazany tylko fragment tego świata. Pewnie po części dlatego, że uniwersum tekstu rozrosło mi się w głowie, a tu interesowała mnie głównie historia Tekli i Gregora. Sam świat mam raczej przemyślany, kłopot w tym, ile pokazać czytelnikowi, żeby czuł się usatysfakcjonowany ;-)

 

Domyślam się, że jest tam też pewna analogia i związek ciem-owadów wyżerających ciało (końcówka) – z tym, że bohaterka traci przedtem część organów wewnętrznych na skutek tej tajemniczej infekcji (blisko początku fabuły) – chodzi chyba także o to, że to jakieś mikro-czerwie owych ciem zniszczyły te tkanki (albo je wyżarły, albo czymś zatruły?)? Ale to wydaje się jednak zbyt nieokreślone, mgliste, a ćmy pojawiają się w finale trochę jak goście z innego uniwersum.

Podczas operacji usunęli z jej organizmu larwy ciem. Na końcu jest info, że Gregor wiedział, co Teklę wcześniej spotkało (fragment rozmowy, o tym, że widział skany) i że jego spotka to samo. Różnica taka, że jego starzec celowo zaraził.

 

Również wszystkiego dobrego :-)

It's ok not to.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Fajnie :-)

It's ok not to.

Nowa Fantastyka