Światło rozbłysło pośród widmowych mgławic, mrugnęło obok czerwonych karłów i nadolbrzymów tworzących asteryzmy. Yank patrzył, jak łuna wypełnia pole widzenia, niwecząc mrok przestrzeni kosmicznej, jak rozlewa się wszędzie, wciska do oczu.
Dlaczego pozwolił, by jakaś drobnostka przeszkodziła mu w wykonaniu zadania?
***
Z każdego kąta sali konferencyjnej dobiegał szmer ożywionych rozmów. Ludzie pili kawę, czytali dokumenty i rzucali ciekawskie spojrzenia w stronę szczytu stołu. W powietrzu unosił się czar ekscytacji. Yank co chwila wymieniał porozumiewawcze spojrzenia z Yvą. Nie mogli teraz porozmawiać – starsza siostra dzieliła się właśnie uwagami z szefową działu energetycznego. On z kolei musiał słuchać dyskusji między ojcem a Mirą.
„Kiedyś zostaniesz moim następcą, bo choć jesteśmy nieśmiertelni, nie będę wiecznie dyrektorem. Musisz wiedzieć, co się dzieje w firmie” – mówił ojciec, a potem szedł do Miry i mizdrzyli się do siebie. Yank nie znosił tej kobiety, ona też go nie lubiła, ale chyba jeszcze bardziej nienawidziła jego sióstr.
W drugim rogu sali widział Curtisa – wiecznie zadowolonego z siebie picusia-glancusia, syna Miry, który używał więcej kosmetyków niż wszystkie siostry Yanka razem wzięte. Oparty niedbale o ścianę, szczerzył się do otaczających go dziewczyn. Odkąd zostali przybranymi braćmi, dokładał wszelkich starań, by uprzykrzyć Yankowi życie. We wszystkim chciał być lepszy. I rzeczywiście był.
Światła zgasły, a przy wschodniej ścianie sali wyrósł hologram z napisem „Witamy!”. Wszyscy ucichli i zajęli miejsca. Ojciec Yanka stanął za metalową mównicą, a reflektor rozjaśnił jego twarz.
– Witam na konferencji poświęconej naszemu nowemu wynalazkowi – zaczął. – Jestem Revon Deneby, dyrektor Deneby’s Teleportation Company.
Napięcie w sali czuło się przez skórę. Konferencje, bądź co bądź, rzadko odwiedzał sam dyrektor.
– Dziś przełomowy dzień dla przemysłu teleportacyjnego. Z moją świętej pamięci Rozą – wzniósł oczy ku sufitowi – ciężko pracowaliśmy, by zapewnić ludziom szybkie podróże. Jednak nasza firma do tej pory była w stanie teleportować tylko na niewielkie dystanse. Mamy dwudziesty drugi wiek i pora, by przełamać ograniczenia. Oto Transsfer-X! – Na hologramie pojawiło się dziwaczne urządzenie przypominające wąską kabinę prysznicową. – Dzięki niemu żaden dystans nie będzie nam straszny! O urządzeniu opowie moja żona Mira, która pomogła opracować ten prototyp!
Cofnął się wśród oklasków. Za mównicą stanęła Mira. Obniżywszy mikrofon, oznajmiła:
– Jak mówił mój mąż, teraz dystans nie stanowi dla nas problemu. Żaden. Nawet kosmiczny.
Z ust osób zgromadzonych w sali rozległy się pełne uznania westchnienia.
– Transsfer-X potrafi przetransportować ludzką świadomość na dowolny dystans i do dowolnego znanego nam obiektu. – Na hologramie wyświetlił się schemat urządzenia. Mira omówiła poszczególne części.
Ludzie chciwie łapali każde jej słowo, z zachwytem oglądając elementy maszyny. Mira skończyła prezentację z wyrazem niezmąconego zadowolenia na twarzy.
– Jakieś pytania?
Zgłosił się mężczyzna w niebieskim garniturze, którego Yank kojarzył z działu mechaniki.
– Urządzenie może teleportować na dowolny dystans, dobrze. A z powrotem?
– Żeby móc teleportować kogoś z powrotem, trzeba przewieźć aparaturę transferującą w pobliże obiektu, do którego przeniósł swoją świadomość. Inaczej nie będzie mógł wrócić. Więc, aby wszystko zakończyło się pełnym sukcesem, musimy najpierw przetrzeć szlak oraz na miejscu ulokować drugie ciało, androida. Nie ma sensu transferować człowieka do przedmiotu, który nie jest w stanie się poruszyć.
Entuzjazm publiczności nieco ostygł.
– Jednak pokonaliśmy dystans, a to olbrzymi krok w rozwoju teleportacji i podróży kosmicznych – przemówił dyrektor.
Konferencja się zakończyła. Yank przeciskał się przez tłum rozgadanych uczestników w stronę Yvy, jednak ojciec go zatrzymał.
– Yank, chciałbym ci coś powiedzieć. – Chłopak kątem oka dostrzegł przysłuchującą się Mirę. – Jesteś naszym najlepszym inżynierem. Umiejętności, jak nic, odziedziczyłeś po matce. Dlatego mianuję cię naczelnym koordynatorem prac nad Transsfer-X!
– Co? – zapytała Mira. – To ja miałam być koordynatorem!
– Kochanie, musisz mieć więcej czasu na poznanie moich jedenastu córek!
W oczach Miry pojawiły się niebezpieczne błyski.
– Mam siedzieć w domu z twoimi córkami? Myślisz, że na to pozwolę? – warknęła i nie czekając na odpowiedź, odeszła.
– Mira jak zwykle w świetnym humorze! – skwitował ojciec. Yank patrzył za oddalającą się kobietą. Coś w jej słowach sprawiło, że przeszedł go dreszcz.
– Tato, może ja jednak zostanę przy taśmach…
– No co ty, synu? Masz talent i idealnie nadajesz się na koordynatora. Nie pozwolę, byś się marnował przy taśmach!
– Och, co ja słyszę! – Nie wiadomo skąd pojawił się Curtis. – Gratuluję. – Zacisnął zęby, miażdżąc dłoń Yanka w uścisku. – Dobrze mieć tatusia-dyrektora, co? – wysyczał Yankowi do ucha tak, by ojciec nie usłyszał.
***
Morgana patrzyła na młodzieńca stojącego z zamkniętymi oczami pośrodku komory. Z jej myśli wybijała się jedna: Nie powinno go tu być.
Usta gościa się rozchyliły. Najpierw ledwie zauważalnie, potem coraz szybciej, gałki oczne zaczęły wariować pod powiekami. Mały palec lewej dłoni drgnął.
Marszcząc czoło, chłopak otworzył oczy. Rozejrzał się po pokoju, zaczął oglądać własne dłonie. Zaciskał je i rozprostowywał, jakby przyzwyczajając się do poruszania ciałem. Zauważywszy Morganę, powiedział coś w niezrozumiałym języku. Włączyła szybko translator: „Gdzie ja jestem?”. Wytrzeszczyła oczy, bo urządzenie podpowiedziało, że gość mówi jednym z języków staroziemskich. To musiał być błąd.
– DC Kaitos – odrzekła.
– Dziwnie się czuję… – wyznał i spojrzał przez okno.
Gwiazdy mrugały na grafitowym niebie, nad taflą oceanu i leżącym przy brzegu rozmigotanym miastem. Młodzieniec szukał czegoś na milczącym firmamencie. Jego wzrok się zatrzymał, a oczy rozbłysły. Potem ich spojrzenie padło na błyszczące srebrne budynki. Kolorowe światła wysyłały w nocne niebo jasną łunę.
– Nie poznaję tego miejsca. Ale skoro gwiazdy są te same, to nie szkodzi.
Oparł dłonie na parapecie.
„Nadal mogę je zdobyć”. – przetłumaczył translator.
Ten chłopak… dlaczego tak mówi? Morganie ścisnęło się gardło.
***
Trochę dałem ciała… – pomyślał, obserwując mrugający do niego gwiazdozbiór Łabędzia. Krzyż Północy przypominał klucz odlatujących ptaków. Co się właściwie stało? Usilnie próbował wydobyć ostatnie wspomnienia z głębi umysłu. Tak, pamięta! Wybuch, światło, przerwane zadanie. Wszystko przez jego dumę!
Otrzymał od losu misję. Choćby miał przemierzać kosmos przez wieki, musiał ocalić siostry. Przyrzekł im to. Lecz ten cholerny Curtis poleciał za nim. Zachciało mu się pojedynku w takiej chwili! Yank mógł go zignorować i lecieć dalej. Curtis nie goniłby go przecież aż do Łabędzia. Ale Yank przegrał ostatni pojedynek na lasery i nie mógł przepuścić okazji do odegrania się. Ten jeden raz chciał być lepszy.
Był pewien, że tego dnia wygra, niedawno przecież zainstalował najsilniejszy laser, jaki istniał. Pech chciał, że Curtis też. Walczyli w pobliżu czarnej dziury. Ten wybuch, gdy ich wiązki się zderzyły… System pilotowania całkiem zwariował, czujniki ryczały, a cyferki daty zmieniały się jak szalone… I potem ocknął się tu. Musieli go jakoś odratować, lecz dziwne było, że nie czuł żadnych obrażeń. Ciekawe, czy Curtis przeżył?
Zresztą, nie będzie się przejmował tym picusiem! Musiał jak najszybciej kontynuować misję, której nawet jeszcze na dobre nie zaczął. Powinien się zmienić. Sprawić, by teraz poświęcenie, a nie bezsensowna rywalizacja, było całym jego życiem. Miał do tego siłę, czuł ją w mięśniach.
– Gdzie jest mój statek? – zapytał wprost. Nie miał czasu na konwenanse.
Dziewczyna, u której się znalazł, popatrzyła ze zdziwieniem i pokręciła głową.
– A… aparatura transferująca?
Wzruszyła ramionami. Chyba nie wiedziała, o co mu chodzi.
– Słuchaj, potrzebny mi statek! Zapłacę każdą cenę! Gdzie ja w ogóle jestem? Co to za kraj?
Wyglądała, jakby wpatrywała się w coś, czego on nie widział. Po chwili odpowiedziała z mocnym akcentem:
– Pojawiasz się znikąd w mojej komorze restartowej i masz dziwne żądania. To chyba mi należą się wyjaśnienia. – Miała suchy, chłodny głos, trochę jak syntezator.
– Nie mam czasu na wyjaśnienia!
– Więc ci nie pomogę.
Yank westchnął. Spojrzał na gwiazdy i na błyszczący ocean, w którym się odbijały. Teraz dopiero zauważył, że jego tafla była nienaturalnie gładka, bez żadnej zmarszczki. Dziwne.
– Dobrze… – Yank chciał to załatwić szybko. – Druga żona ojca przetransferowała świadomość moich sióstr do gwiazdozbioru Łabędzia i jego odpowiedników rozsianych po wszechświecie nad jedenastoma Ziemiami. Muszę je wszystkie odnaleźć i transferować z powrotem. Wszystko byłoby okej, gdyby nie mój rywal, który chciał ze mną pojedynku na lasery, kiedy wyruszyłem. Musiałem się zgodzić, żeby mu pokazać… Ech, nieważne zresztą. Zaczęliśmy walczyć, ale pojedynek zakończył się gigantycznym wybuchem w pobliżu czarnej dziury i znalazłem się tutaj.
– Czyli… ty naprawdę jesteś z Ziemi? – Morgana zrobiła okrągłe oczy.
– Chyba wszyscy jesteśmy, nie?
– Niekoniecznie… Nie wiem, jak to się stało, ale wygląda na to, że wybuch w sąsiedztwie czarnej dziury przeniósł cię w przyszłość. W dodatku w jakiś sposób twoja świadomość trafiła do naszej symulacji cyfrowej! Może ta aparatura transferująca, którą miałeś na pokładzie, przeniosła twój umysł do naszego komputera?
– Zaraz… jak to: naszej symulacji?
Morgana spojrzała na dłonie i zacisnęła je.
– Ze względu na warunki, jakie zaistniały w kosmosie, cywilizacja ludzka musiała zrezygnować z materialnych ciał i przenieść się do symulacji cyfrowej na niezależnych statkach.
– Ale… to ile lat naprzód się przeniosłem?
Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń.
– Z moich informacji wynika, że około sto pięćdziesiąt miliardów.
Sto pięćdziesiąt miliardów lat? Tyle czekały…?
– Ja… Muszę jak najszybciej dostać się do gwiazdozbioru Łabędzia! – powiedział drżącym głosem, patrząc w niebo.
Morgana pokręciła głową.
– To, co widzisz na niebie, to tylko wytwór symulacji. Era galaktyczna zakończyła się miliony lat temu. Wszystkie gwiazdy umarły.
Umysł Yanka ogarnęła pustka. Dotknął szyby. Cyfrowe gwiazdy patrzyły, jak po jego policzku spływa cyfrowa łza.