Czerwone oczy, dumał Majer. O co chodzi z tymi oczami? Symbol, wiadomo. Tylko czego? Co mogą symbolizować czerwone oczy…?
Z przemyśleń wyrwał go głos portiera.
– Jak wy to w ogóle przewidujecie? – Siwy mężczyzna zerknął na niego znad okularów.
– Mamy utalentowanych ludzi.
– Ale w sensie jak oni to robią? Z fusów wróżą? Horoskopy czytają?
Majer nie wiedział, czy mężczyzna drwił, czy kierowała nim zwykła ciekawość.
– Wprowadza się ich w trans, w trakcie którego doznają pewnych wizji – odrzekł.
– Aha. – Portier wrócił wzrokiem do przepustek. – Ale na sto procent nie wiecie, że to ma być u nas?
– Prekognicja to gra symboli, nigdy nie ma pewności. Wiemy tylko, że między północą a wschodem słońca w jednym z kombinatów dojdzie do jakiegoś wypadku. Dlatego rozesłaliśmy grupy do wszystkich newralgicznych ośrodków, fabryk…
– Czyli nie wiecie – uciął portier. – Dokumenty są OK. Miłej nocy.
Zabrał przepustki i rozdał swoim ludziom. Portier drwił, ale nie robiło to na nim wrażenia. Już dawno przywykł.
**
Hala sterowni stanowiła nie lada widok. Dane mu już było dyżurować w niejednym zakładzie, raz zwiedził nawet elektrownię wodną. Nigdy jednak nie oglądał wnętrza elektrowni jądrowej. Bezlik monitorów, paneli, przycisków i wszędobylskich lampek kontrolnych dosłownie oszałamiał.
– Czy umiałby pan obsłużyć każde z tych urządzeń? – spytał w pewnej chwili szefa zmiany. – Pan lub ktokolwiek inny?
– W zasadzie tak. – Śniady mężczyzna podrapał się po karku. – Ale nie jest to konieczne. Mamy nadmiarowych operatorów. Coś jak pierwszy i drugi pilot w samolocie. Ale w razie konieczności, owszem, każdy potrafiłby obsłużyć wszystko, co pan tu widzi. – Powiódł ręką dokoła hali.
– Ile lat pan tu pracuje?
Kierownik rzucił mu nieokreślone spojrzenie.
– Panie Majer, rozumiem pańskie obawy. Ale reaktory CANDU są jednymi z najbezpieczniejszych na świecie. Choćby ze względu na moderator… Przepraszam, pan wie, jak działa reaktor?
– Czytałem nieco, głównie o reaktorach kanałowych. CANDU jest, zdaje się, reaktorem kanałowym?
– Wiem, do czego pan pije. – Kierownik uśmiechnął się pod nosem. – Reaktor RBMK w Czarnobylu też był kanałowy, prawda. Ale to kompletnie inna konstrukcja. U nas moderatorem jest ciężka woda. Przegrzanie rdzenia spowoduje wyparowanie moderatora i tym samym przerwie reakcję. A w Czarnobylu używali grafitu. Prócz tego, mamy jeszcze szereg innych zabezpieczeń.
– Wierzę panu na słowo. A o szczegółach porozmawiają z panem moi ludzie. Są biegli w temacie. Ja jestem tylko administratorem.
– Bardzo skromnie się pan tytułuje, panie Majer. – Kierownik uśmiechnął się kolejny raz. – A przecież to na panu skupi się nieuchronna krytyka działań pańskiego instytutu.
– Dlaczego nieuchronna?
– Ma pan zapobiec ewentualnemu wypadkowi, takiemu czy innemu. I jeśli pan mu zapobiegnie, nie będzie żadnego dowodu, że pańscy jasnowidze mieli rację. Dobrze rozumuję?
Majer zmrużył oczy.
– Co pan sądzi o prekognicji? – spytał znienacka.
Kierownik wzruszył ramionami.
– Nie mam zdania. Bo nie mam dowodów na jej istnienie i nieistnienie. Ale jak mi pan powie, że jutro wpadnę pod auto, a ja nie wyjdę z domu i nic mi nie będzie, to skąd mam mieć pewność, że istotnie ocalił mi pan życie? Musi pan przyznać, że to brzmi jak próba wyłudzenia pieniędzy. Niezależnie od tego, czy prekognicja istnieje, czy nie.
Rozumny człowiek, pomyślał. I szczery. Rzadki okaz.
– My na to mówimy paradoks Kasandry.
Kierownik spojrzał pytająco.
– Posłużę się pańskim przykładem – odrzekł Majer. – Przepowiadam panu, że grozi mu niebezpieczeństwo. Pan bierze to do serca, zostaje w domu… i nie dzieje się nic. A więc przepowiednia się nie spełniła. Czy to oznacza, że była fałszywa? Nie. Po prostu takie było jej zadanie. Żeby się nie spełniła.
– Prawdziwe przepowiednie się nie spełniają?
– Nie powinny się spełnić – poprawił. – Przynajmniej te, które traktują o niebezpieczeństwie. Na co komu wróżba o wypadku, która przed wypadkiem nie uchroni?
– Chyba rozumiem, dlaczego tną wam budżet. – Kierownik pokiwał głową. – W Kurierze czytałem, na chyba siódmej stronie. Nieważne. – Machnął ręką. – Moje nazwisko Januszkiewicz. Jan Januszkiewicz. Idiotycznie, wiem. Niech pan do nas jeszcze kiedyś zajrzy, panie Majer. Miło się z panem rozmawia. – I klepnął go poufale w ramię.
**
– Co tam, Marika? – Zwrócił się do młodej brunetki. Zalewał kawę, gdy weszła do kantyny.
– Piotrka wysłałam na ujęcie – oznajmiła. – Krecika na wymiennik. Anka na pierwotnym obiegu, Czerwek sprawdza turbiny, Kamil rdzeń, Kozioł…
– Wszystko gra – dokończył za nią.
– Póki co. – Zerknęła na zegarek. – Dochodzi północ. Potrzebuję kawy. I coś na uspokojenie.
– Nie ty jedna. Sztab kryzysowy się odezwał?
– Są gotowi. Mają czuwać do wschodu słońca.
– Do wschodu słońca – powtórzył za nią. Wyjął z kieszeni wydruk i kolejny raz przebiegł wzrokiem spisaną przez jasnowidzów listę symboli. Dwanaście uderzeń zegara, ciemność, rzymska dwunastka i tak dalej; potem złowrogi cień, który ginie w pierwszym blasku słońca, radosne pianie koguta… Tyle, jeśli chodzi o czas wypadku. Między północą a wschodem słońca. Więcej nie udało się rozszyfrować.
– Wymyśliłaś coś? – Podał wydruk Marice.
– Czy ja wiem? – Ujęła listę i zerknęła na nią przelotnie. Jej dłonie drżały. – Te pastylki, które widzieli w transie… Szefie, myślę, że – wzięła głębszy oddech – że to będzie tu. Że to właśnie nasz zespół jest we właściwym miejscu.
– Czemu tak sądzisz?
– Paliwo jądrowe w tym reaktorze jest właśnie w formie jakby pastylek.
Jakiś czas milczeli.
– A te czerwone oczy? – podjął po chwili. – Wspominali o czerwonych oczach, każdy jeden widział je w transie. Są przekonani, że to coś ważnego.
Marika zmarszczyła czoło.
– Może jakiś symbol katastrofy? Czerwień to krew, ogień i tak dalej.
– Eksplozja nuklearna? – Przeszył ją wzrokiem.
– Nie. Paliwo jest za słabe, żeby uformować masę krytyczną. To coś innego… – Wydęła w zamyśleniu usta.
– Lepiej napij się kawy. – Podał jej czajnik. – I nie zamartwiaj się. Pójdę na obchód, może coś wymyślę.
**
Wybiła druga w nocy, gdy wrócił na halę bloku reaktora. Dokoła wysokiej na sześć metrów, przypominającej plaster miodu konstrukcji krzątało się kilku inżynierów. Jeden z nich stał na podnośniku i wpychał do komór coś na kształt wydłużonych bębnów rewolwerowych. Posługiwał się długą tyczką, zupełnie jakby ładował armatę.
Nie śmiał przerywać ich pracy, zresztą zwyczajnie bał się podejść bliżej.
– Przepraszam pana – zawołał na niemłodego już inżyniera w ochronnym owerolu, który przechodził akurat obok.
Mężczyzna zatrzymał się i ziewnął.
– Co tam się dzieje? – Wskazał palcem w stronę plastra miodu.
– Pan z tej całej inspekcji?
– Radosław Majer, Instytut Wczesnego Ostrzegania.
Mężczyzna uścisnął niedbale jego dłoń.
– Zawada, starszy inżynier – burknął. Zdawał się być rozdrażniony.
– Więc co tam się dzieje?
– To? Załadunek paliwa. Pręty wsuwa się do kalandrii z jednej strony, z drugiej wypadają zużyte. Zwykła rzecz, nie trzeba nawet przerywać pracy reaktora.
– A jakie jest pańskie zadanie?
– Znaczy w ogóle, czy dzisiaj tylko?
– Powiedzmy dzisiaj.
– Dzisiaj… – Zawada sapnął pod nosem. – Dzisiaj to ja robię drugą zmianę pod rząd. Bo wasza inspekcja. Postawili wszystkich na nogi, a mnie kazali wymienić zawór awaryjnego zbiornika, bo komputer zgłosił wadę. Jutro przyjeżdża ekipa montażowa, ale nie. Nie możemy poczekać paru godzin. Bo komuś się coś przyśniło. – Łypnął na niego przekrwionymi od niewyspania oczami.
Przekrwionymi, czerwonymi oczami…!
– Pan ten zawór wymienił? – spytał gorączkowo Majer.
– Musiałem.
– Do czego on służy?
– Do zawarcia obiegu, a do czego ma służyć!?
Majer westchnął.
– Przepraszam, że musiał pan przez nas zarwać noc – popatrzył mu głęboko w oczy – ale to bardzo ważne. Proszę mi powiedzieć, do czego dokładnie służy zawór, który pan wymienił.
Wzrok Zawady uciekł w stronę podłogi.
– To ja przepraszam. Puszczają mi nerwy. – Odchrząknął. – Gdyby padło zasilanie i gdyby nie udało się uruchomić prądnic, i z jakiegoś powodu nie działałyby awaryjne akumulatory, to by chłodzenie siadło. A paliwo jądrowe się grzeje samo z siebie jeszcze długo, nawet jak zatruć reaktor. I jak nie ma chłodzenia, pręty się topią i może dojść do wycieku.
– Rozumiem. No więc co z tym zaworem?
– Jest jeszcze jeden system awaryjny. Pompa, że tak powiem, grawitacyjna. Jak siądą wszystkie zabezpieczenia naraz – szansa mniejsza niż wygrać w totka pięć razy pod rząd – no więc jak siądą, otwiera się zawór zbiornika awaryjnego. Woda z góry sama się tłoczy do rdzenia i go chłodzi. Nie trzeba zasila… – nie dokończył.
Na całej hali zgasło światło.
**
Wschodzące słońce gryzło w oczy. Siedział na tylnym siedzeniu, wsłuchany w szum silnika, wpatrzony w umykający pejzaż. Awaryjny zawór, powtarzał w myślach raz po raz. Wygrana w totka pięć razy pod rząd…
Gdy już było po wszystkim, gdy odetchnęli, polecił inżynierowi, by zagrał dziś na loterii. Zastanawiał się, czy nie zrobić tego samego.
Inżynier Zawada należał do sceptycznej większości, która nie wierzyła ani w prekognicję, ani tym bardziej w sens istnienia Instytutu Wczesnego Ostrzegania. Do dzisiaj. Gdy o wschodzie słońca udało się przywrócić zasilanie, uwierzył. Podobnie jak kierownik zmiany Januszkiewicz.
Dziś przekonał dwóch ludzi, za tydzień miał przekonać nowy rząd. Czy uwierzą w przepowiednie, których zadaniem jest się nie spełniać? Czy uwierzy opinia publiczna, gdy starych dziennikarzy zastąpi się nowymi? Wątpił. Już nam tną budżet, myślał z goryczą. A co będzie potem…
Na jedno okamgnienie zapragnął, by pewnego dnia ich przepowiednia się spełniła, żeby gdzieś porządnie pierdolnęło i zmiotło z powierzchni ziemi jedno czy dwa miasta. Wtedy uwierzyliby wszyscy.
Natychmiast odegnał tę myśl z obrzydzeniem, niemal z poczuciem winy.
– Przepowiednie są po to, żeby się nie spełniać – mruknął do siebie.
– Słucham? – W lusterku kierowcy błysnęły oczy Mariki. Była wciąż blada.
– Nieważne. Zatrzymaj się po drodze. Muszę wysłać totolotka.