Clydebanks, Szkocja, 1885 rok
Nigdy wcześniej doktor Edgar Grandwels nie żałował bardziej tego, że przed kilku laty zabrał swojego syna Aidana do Clydebanks. Chciał mu wtedy pokazać stocznię John Brown and Company, miejsce, w którym budowano najwięcej okrętów na świecie. Nie wiedział, że widok statków, doków, setek żurawi, suwnic i innych skomplikowanych stalowych konstrukcji, wywrze na młodym człowieku tak ogromne wrażenie.
Późnym popołudniem, kiedy Edgar zorientował się, że Aidan zniknął, nie miał wątpliwości, gdzie powinien go szukać. Okazało się jednak, że samo wejście na teren tętniącej życiem stoczni było nie lada wyzwaniem, a odnalezienie syna pośród tysięcy robotników, graniczyło niemal z cudem.
Doktor Grandwels rozglądał się bacznie wokół, gdy nagle jego uwagę przykuły majaczące w oddali kadłuby dwóch statków. Budowane parowce były ogromne, a Edgar mógłby przysiąc, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Szybkim krokiem ruszył wzdłuż bocznicy kolejowej, uskakując w ostatniej chwili przed parowozem ciągnącym sznur wagonów wyładowanych węglem – paliwem napędowym wszystkich maszyn w stoczni. Złorzeczył pod nosem, wpadając co rusz na kogoś i potykając się. Im bliżej znajdował się statków, tym robiły na nim bardziej przytłaczające wrażenie.
Nagle wśród odgłosu uderzeń młotów wbijających rozgrzane do białości nity, łączące poszycie kadłuba, Edgar usłyszał znajomy głos.
– Więc mówi pan, że oba będą mieć po ponad pięćset dwadzieścia siedem stóp długości?
Ciemnowłosy młodzieniec przycupnął na stercie cegieł i z uwagą wpatrywał się w siedzącego obok dokera. Starszy mężczyzna palił fajkę i uśmiechał się pod wąsem.
– Właśnie tak. – Pokiwał głową. – I ponad sześćdziesiąt trzy stopy szerokości. To największe parowce pasażerskie na świecie. Podobno też najbardziej luksusowe ze wszystkich, jakie dotychczas zbudowano. Będą się nazywały City of New York i City of Paris. Bliźniacze statki.
– Ilu pasażerów zabiorą na pokład?
– Z obsługą prawie dwa tysiące.
– A napęd? – dopytywał się chłopak, a jego brązowe oczy błyszczały coraz bardziej.
– Maszyna parowa… o mocy… – Mężczyzna zamilkł na chwilę, próbując przypomnieć sobie dane. – Dwudziestu ośmiu tysięcy koni. I dwie śruby napędowe – odparł doker, wypuszczając z ust kłęby fajkowego dymu.
– Jaką osiągnie prędkość przy takim silniku?
– Ponoć jakieś dwadzieścia węzłów.
– Niech mi pan powie…
– Aidan!
Gdyby ton głosu mógł ranić, uszy Aidana Grandwelsa w tym momencie zalane byłyby krwią.
– Ojcze! Co ty tu robisz?! – Chłopak poderwał się na równe nogi.
– Powinienem zadać ci to samo pytanie! – rzucił Edgar, hamując gniew.
Widząc, że sytuacja staje się niezręczna, doker powoli podniósł się z miejsca, w geście pełnym szacunku zdjął z głowy kaszkiet, ukłonił się i oddalił.
– Musiałem to zobaczyć. To fascynujące. Chciałbym pływać na takim statku… – Aidan mówił szybko podnieconym głosem.
– Nie! – przerwał stanowczo doktor Grandwels. – To jest ostatnia rzecz, jaką chciałbyś zobaczyć, i ostatnia, jaką chciałbyś robić w życiu. Niepokoi mnie twoje niezdrowe zainteresowanie tematem budowy statków, zwłaszcza że niedługo rozpoczynasz studia.
– I mam zostać lekarzem tak jak ty i dziadek, nawet jeśli tego nie chcę?
– Ależ oczywiście, że chcesz, tylko być może jeszcze nie masz tej świadomości. To będzie dla ciebie najlepsze.
– Sam wiem, co jest dla mnie najlepsze – wycedził Aidan przez zęby, zaciskając przy tym pięści.
– Skończmy tę bezsensowną dyskusję. Nie zgadzam się na twoje samowolne, a przede wszystkim niebezpieczne wycieczki do Clydebanks! Zapomnij o budowaniu statków i morskich podróżach, bo twoja przyszłość to medycyna. Na uniwersytecie w Edynburgu nie będziesz miał czasu na takie głupoty! A teraz wracamy do domu.
***
Plaża w okolicy Edynburga, 1890 rok
Choć był obślizgły i nieprzyjemny, Aidan trzymał się go kurczowo. Fale, raz za razem, uderzały z ogromną siłą, targając bezwładnym ciałem mężczyzny, który resztkami sił obejmował słup, podtrzymujący molo. Ostatni słup. Dalej był już tylko bezkres morza, w górze pomost – zbyt wysoko, żeby do niego dosięgnąć. Od brzegu zaś dzieliło go kilkadziesiąt metrów.
Woda zalewała oczy i nos, wdzierała się w usta. Była lodowata. Aidan z trudem łapał powietrze. Strach zalewał umysł i ciało, paraliżując je. Wiedział, że jest w pułapce, w sytuacji bez wyjścia. Próbował znaleźć w sobie tyle odwagi, żeby puścić ten przeklęty słup i popłynąć do brzegu, ale była to zbyt trudna decyzja. Morze pachniało gniewem, a Aidan się bał.
Kochał wodę i wszystko, co się z nią wiązało, ale w obliczu bezpośredniej konfrontacji z żywiołem okazał się bezsilny. Skup się – pomyślał. – Odpręż. Oczyść umysł. Oddychaj głęboko. Wdech… wydech… wdech… wydech… wdech… Potrafisz to zrobić…
Wydawało mu się, że leży na plaży całą wieczność. Bał się otworzyć oczy, bo wiedział, co – a właściwie kogo – zaraz zobaczy. Zawsze instynktownie wyczuwał jej obecność i teraz też była blisko. Elizabeth siedziała nieruchomo obok niego na piasku, skupiając wzrok na linii horyzontu.
– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał Aidan, drżącym wciąż z emocji i wyczerpania głosem.
Nie odpowiedziała, czym wcale go nie zaskoczyła. Były po prostu takie momenty, kiedy nie odpowiadała.
– Dlaczego?! – powtórzył znacznie ostrzej. – Mogłem przecież utonąć.
Nie uzyskawszy odpowiedzi, podniósł się, usiadł obok kobiety i podobnie jak ona skupił wzrok na miejscu, gdzie woda łączyła się z niebem. Wdech… wydech… wdech… wydech…
Minuty zmieniły się w godzinę, a później w następną, a jedyne, co Aidan słyszał, to monotonny szum fal i piski mew. Uspokoił się.
Kiedy dostrzegł na horyzoncie przepływający okręt, zapragnął znaleźć się na nim. Pragnął tak mocno, że nagle rzeczywiście znalazł się jego na pokładzie, widział otaczające morze, wdychał jego zapach, unosił się i opadał w rytmie wzburzonych fal.
– Pytałeś, dlaczego to zrobiłam?
Kilka wypowiedzianych przez Lizzy słów wyrwało Aidana z tego niesamowitego stanu, w jakim się znalazł, i stało się sygnałem do powrotu do rzeczywistości.
– Słucham? – zapytał, nie wiedząc, co się dzieje.
– Pytałeś, dlaczego popchnęłam cię do wody?
– Dlaczego? – zapytał Aidan ledwo przytomnie.
– Prosiłeś, żebym nauczyła cię pływać, a ja uznałam, że już potrafisz.
– Nie byłem jeszcze gotowy. Za mało ćwiczyliśmy.
– Byłeś gotowy. Musiałeś sobie to tylko uświadomić i pokonać lęk. W głębi duszy bardzo tego pragnąłeś. Wiem, że tak jak ja kochasz wodę.
Lizzy uśmiechała się łagodnie. Jej oczy miały kolor morza, potargane wiatrem jasne włosy opadały na opaloną skórę twarzy, tak inną od jasnych, skrywanych pod rondami kapeluszy i parasolkami twarzy panien z dobrych domów. Wiedziała, że jej wygląd budzi powszechne zgorszenie, ale zupełnie nic sobie z tego nie robiła. Wiedziała, że jest inna i właśnie ta inność fascynowała Aidana.
– Pewnie pomyślisz, że zabrzmi to niedorzecznie, ale przed chwilą byłem na tym statku. – Aidan ruchem głowy wskazał mały punkt na horyzoncie.
– Wcale nie uważam tego za niedorzeczne – odparła Lizzy zupełnie poważnie. – To jest właśnie to, o czym ci mówiłam. Kiedy osiągamy w umyśle milczenie, wówczas dostępujemy mocy i stajemy się jednością ze wszechświatem. Do tego potrzebujemy skupienia i wyciszenia. Medytacji. Rozproszona moc to szum, milczenie zaś jest mocą ześrodkowaną. Jeżeli przez koncentrację skupiamy wszystkie nasze siły w jednym punkcie, wówczas w milczeniu obcujemy z otaczającym nas światem. Tworzymy z nim jedność. W tym stanie możemy osiągać to, co pozornie wydawałoby się nieosiągalne – ciągnęła Lizzy, z tym samym łagodnym uśmiechem na ustach. – Przed chwilą spełniłeś swoje marzenie.
– Czy ty w ten sposób spełniasz swoje marzenia?
– Tak, ale gdybym ci o tym opowiedziała, uznałbyś to za niedorzeczność – odparła Lizzy, po czym wstała i otrzepała suknię z piasku. Pociągnęła Aidana za rękę. – Chodźmy na naszą plażę. Ja też mam ochotę popływać, a tutaj mimo wszystko nie wypada.
Lizzy zrzuciła suknię, buty i bieliznę. Aidan zauważył, że nie miała na sobie krępującego gorsetu. Był to niewątpliwie znak jej sprzeciwu przeciw sztywnym konwenansom i ograniczeniom. Naga ruszyła w stronę wody i stanęła tak, że fale obmywały jej stopy. Skupienie, koncentracja, uwolnienie wystarczyły, żeby stała się obojętna na wszystkie zewnętrzne czynniki. To, że woda była potwornie zimna, nie miało dla niej żadnego znaczenia. Krok za krokiem powoli zanurzała się w morzu. W końcu popłynęła. To był jej żywioł i z każdym kolejnym ruchem coraz bardziej się z nim zespalała. Nie czuła lęku, a jedynie jedność i bezgraniczne szczęście.
Aidan zaczął się niepokoić, kiedy minęła godzina, a Lizzy była jedynie małym punkcikiem na powierzchni wody. Umiała pływać, co było ewenementem w ich sferach, ale mimo wszystko bał się, że nie będzie miała siły wrócić. Ona jednak wróciła. Wyszła na brzeg i nie było po niej widać nawet śladu zmęczenia. Odetchnął z ulgą.
– Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o dzisiejszej kolacji? – zapytała, narzucając na siebie suknię.
– Oczywiście, że nie.
– Ojciec bardzo się cieszy, że może gościć w naszym domu swojego najlepszego studenta, a w dodatku syna starego przyjaciela. No i jedynego mężczyznę, który nie uważa, że jego córka jest niespełna rozumu, i nie traktuje jej jak dziwadło.
– Może dlatego, że sam jest dziwadłem – powiedział Aidan, odgarniając mokry kosmyk z twarzy Lizzy. – Studiuję medycynę, bo tego chce moja rodzina, ale w głębi duszy pragnę robić coś zupełnie innego. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem, Aidanie. Jesteśmy bardzo podobni do siebie. Oboje nie spełniamy oczekiwań naszych rodziców, choć ty przynajmniej starasz się zachowywać pozory. Mnie już przestało na tym zależeć.
– I oboje kochamy wodę – wtrącił Aidan.
– Tak, bo woda to życie. Jest w każdej istocie, w roślinie, w nas. Woda oczyszcza i spaja. Jest początkiem wszystkiego – ciągnęła Lizzy. – Te wszystkie wyprawy z ojcem, a zwłaszcza ta ostatnia do Indii i Tybetu uświadomiły mi, co tak naprawdę jest ważne.
***
O wodowaniu City of New York, które odbyło się piętnastego marca tysiąc osiemset osiemdziesiątego ósmego roku, Aidan dowiedział się z gazety. Nie widział też, jak jego ukochany statek na początku kwietnia wyrusza w swój dziewiczy rejs. Mimo iż w stoczni powstawały równocześnie dwa bliźniacze statki, Aidan instynktownie czuł się bardziej związany właśnie z tym parowcem, natomiast City of Paris nie robił na nim tak ogromnego wrażenia. Wciąż marzył o morskiej wyprawie. To pragnienie powoli stawało się jego obsesją. Gdyby nie Lizzy pewnie doprowadziłoby go to do obłędu.
Stanowili dla siebie oparcie, uzupełniali się i rozumieli się doskonale. Byli niczym dwoje spiskowców, którzy udawali przed światem; on wzorowego studenta, przyszłego lekarza, mężczyznę o nienagannych manierach, ona zaś przykładną pannę z dobrego domu, córkę podróżnika, profesora medycyny na uniwersytecie w Edynburgu, pannę cokolwiek oryginalną, przez co intrygującą.
Aidan uwielbiał obserwować Lizzy, kiedy zagłębiała się w sobie, siedząc na piasku. Po chwili sam uciszał myśli, oddychał uważnie i wyruszał w morze. Żeglował, unosił się na falach, czuł pod palcami gładkie, wypolerowane przez lata przez wiele rąk drewno koła sterowego. W tych jego podróżach morze pachniało miłością.
– Lizzy, niedługo skończę studia i wyjadę do Glasgow – zaczął pewnego popołudnia.
– Wiem.
– Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. – W głosie Aidana można było usłyszeć nutę rozpaczy.
– Mnie również będzie trudno. – Lizzy uśmiechnęła się smutno.
– Pobierzmy się. – Jego duże, brązowe oczy nagle przepełniła nadzieja.
– Wiesz, jaki jest mój stosunek do małżeństwa. Nie uważam tego za konieczne.
– Ale w tym chorym świecie tylko w ten sposób będziemy mogli być razem. Nikt nie będzie mógł nam niczego narzucić. Pomyśl, to pozorne uwiązanie uczyni nas wolnymi.
– Jestem wolna, Aidanie.
– Lizzy, potrzebuję cię. Potrzebuję swobody, jaką mi dajesz. – Wstał gwałtownie i spojrzał z góry na siedzącą wciąż na piasku kobietę.
– Małżeństwo nie zmieni tego, co do ciebie czuję – odparła Lizzy, ujmując dłoń Aidana. – To tylko formalność. Równie dobrze mogę poślubić cię tu i teraz w obecności morza i nieba.
Na twarzy Aidana pojawił się wyraz zawodu.
– Skoro jednak nalegasz, to oczywiście zgadzam się. To dla mnie bez różnicy.
Liverpool, 20 sierpnia 1891 roku
Zamieszanie panujące w Clydebanks było niczym w porównaniu z tym, jak wyglądał port w Liverpoolu. Najpierw, już z oddali, miejsce to witało podróżnych kakofonią dźwięków. Postukiwanie młotków, dzwonienie, ryczenie parowych promów, wrzaski ludzi i rżenie koni mieszały się i drażniły uszy. Nozdrza atakował zaś smród koni, potu, moczu i odpadków ze wszystkich stron świata. Wszystko to spowite było dymem z parowozów, który dodatkowo dezorientował pasażerów. Jednak wśród całego tego zamieszania, a właściwie ogólnego chaosu, nie sposób było nie zauważyć przycumowanego przy brzegu, największego na świecie parowca – City of New York.
Z pokładu transatlantyku wybijały się dumnie ku niebu trzy wysokie maszty oraz trzy kominy pomalowane na czarno z wąskim białymi pasami w górnej części. Równie czarny kadłub kontrastował z żółtą barwą morza w porcie.
To właśnie z tego miejsca i na tym statku państwo Grandwels mieli odbyć swoją podróż poślubną.
– Jest doskonały – stwierdził Aidan, podnosząc wysoko głowę i dokładnie studiując każdy, najmniejszy szczegół statku. – Największy i najwspanialszy.
– Tak, jest piękny – przyznała Lizzy z uśmiechem. – Nie mogę się doczekać, kiedy znajdziemy się na pełnym morzu.
– A ja nie mogę się doczekać, kiedy znajdziemy się na tam, na górze – zaśmiał się Aidan i pociągnął Lizzy za rękę w stronę trapu.
Pomieszczenia dla pasażerów pierwszej klasy znajdowały się na czterech pokładach. Te, w których podróżowali państwo Grandwels, były położone na górnym pokładzie i należały do największych i najlepszych na statku. Doktor Aidan Grandwels zapłacił za bilety do Nowego Jorku prawie pięćset dolarów, jednak ledwo rzucił okiem na elegancko urządzony apartament, w którym mieli spędzić z Lizzy kilka najbliższych dni i od razu chciał obejrzeć cały okręt.
– Jeśli jesteś zmęczona, to odpocznij – zaproponował.
– Nie jestem. Uwielbiam ten moment, gdy statek odbija od brzegu. Musimy to zobaczyć.
Na pokładzie tłoczyły się setki ludzi. Ogromną większość z nich stanowiły młode kobiety, mężczyźni, wyruszający w podróż do nowego świata. Ci mieli łzy w oczach, wiedząc, że być może po raz ostatni oglądają rodzinny kraj i swoich bliskich. Żegnali krewnych, zostawiali za sobą dotychczasowe życie i niepewni jutra, mimo wszystko z nadzieją patrzyli w przyszłość. Takie osoby jak Lizzy i Aidan, których celem nie była emigracja, a jedynie podróż sama w sobie, stanowiły mniejszość.
City of New York powoli oddalał się od brzegu. Lizzy wciąż stała zapatrzona w powierzchnię wody. Morze Irlandzkie pachniało spokojem, a z każdą kolejną milą jego kolor zmieniał się na coraz bardziej szaroniebieski.
– Chodźmy obejrzeć okręt – zaproponował w końcu zniecierpliwiony Aidan.
– Idź sam – odparła łagodnie, nie odrywając wzroku od wody. – Zostanę tu jeszcze.
– Jesteś pewna?
– Uzgodniliśmy przecież, że nie będziemy robić nic na siłę, a małżeństwo da nam wolność.
– W porządku – zgodził się Aidan, przytulił mocno Lizzy i oddalił się pośpiesznie.
Ruszył pokładem promenadowym, ciągnącym się od dziobu do rufy. Zaglądnął do głównego salonu i biblioteki dla pasażerów pierwszej klasy. Na górnym pokładzie, na końcu statku, znalazł palarnię dla pasażerów, również pierwszej klasy, oraz bar, którego ściany były pokryte panelami z orzecha amerykańskiego, a fotele obito skórą najwyższej jakości. Aidan musiał przyznać, że wszystkie pomieszczenia urządzono niezwykle elegancko i ze smakiem, a do wykończenia poszczególnych elementów użyto materiałów najwyższej jakości.
Pomieszczenia, jadalnia i kajuty dla pasażerów drugiej klasy znajdowały się na dolnym pokładzie.
Aidan starał się dotrzeć do każdego zakamarka statku, zobaczyć wszystkie, nawet te najbardziej niedostępne pomieszczenia, co ze względu na jego pozycję nie okazało się zbyt trudne. Fascynowało go dosłownie wszystko od samej budowy do sposobu wentylacji i oświetlenia prądem. Żałował, że nie może zobaczyć zestawu podwójnych śrub napędzanych silnikami rozprężnymi mogącymi działać niezależnie od siebie, udało mu się jednak dotrzeć, dzięki kilku monetom wciśniętym odpowiednim ludziom, do kotłów parowych umieszczonych w trzech oddzielnych przedziałach wodoszczelnych.
Doktor Grandwels stracił poczucie czasu i gdyby nie głód, który przypomniał mu, że pora kolacji już dawno minęła, pewnie poznałby jeszcze więcej tajemnic, skrywanych przez największy i najwspanialszy statek na świecie.
Aidan zajrzał do jadalni, w której podawana była właśnie kolacja, jednak nie znalazł tam żony. Udał się więc na pokład, który był prawie pusty. Lizzy stała na rufie. Dostrzegł ją już z daleka. Zauważył, że rozpuściła włosy, co sprawiło, że wyglądała niemalże jak zjawa.
– Lizzy – powiedział łagodnie, zbliżając się do niej.
Nie odpowiedziała, co wcale nie było niezwykłe. Wiedział, że w stanie, w jakim się znajdowała, wszelkie próby rozmowy nie miały najmniejszego sensu. Coś innego jednak przykuło uwagę Aidana. Kobieta unosiła się jakąś stopę nad pokładem.
Morze pachniało tajemnicą.
Jadalnia opustoszała i jedynie spóźnieni państwo Grandwels spożywali kolację samotnie, zajmując miejsca przy prywatnym stole we wnęce. Lizzy cieszyła się z tej odrobiny prywatności, jakiej nie dawałoby miejsce przy jednym z dwóch wspólnych, długich stołów, ciągnących się na całej długości jadalni. Opuszczająca właśnie pomieszczenie elegancko ubrana kobieta, prezentująca dumnie kosztowną biżuterię, spojrzała na nich ze gorszeniem. Najwyraźniej fryzura i dość luźna suknia Lizzy oraz ubrudzony podczas zwiedzania statku surdut Aidana kwalifikowały ich jako pasażerów gorszej kategorii.
– To skandal! – stwierdziła oburzona. – Kto dopuścił do tego, żeby ci z drugiej klasy jedli tutaj?! Proszę natychmiast opuścić jadalnię!
Lizzy spojrzała na kobietę i uśmiechnęła się łagodnie. Aidan zupełnie ją zignorował. Na szczęście z pomocą przyszedł kelner, który dyplomatycznym szeptem wyjaśnił nadgorliwej pasażerce, kim są osoby wzbudzające jej oburzenie. Kobieta rzuciła jeszcze, choć nieco ciszej, kilka kąśliwych uwag i dumnie wyszła.
– Dlaczego nic nie jesz? – zapytał Aidan.
– Nie jestem głodna – odparła Lizzy.
– Powinnaś…
– Cieszę się, że nie musimy tu siedzieć z tymi wszystkimi ludźmi. – Zmieniła temat. – Ostatnio wolę samotność.
– Zawsze wolałaś.
– Nie. To coś innego. – Pokręciła głową. – Tu, na tym statku, zrozumiałam, że coraz bardziej odrywam się od wszystkiego, co mnie otacza. Od wszystkiego, co jest przyziemne. Nigdy wcześniej nie było to tak mocne uczucie. Patrzę na wodę i czuję z nią coraz większą jedność.
– Ja też mam dziwne wrażenia.
– Jakie? – zainteresowała się Lizzy.
– Chciałbym zostać tu na zawsze. Kocham ten statek i czuję, jakbym był jego częścią. Spójrz choćby na ten salon jadalny. Już samo to jest niesamowite. – Wskazał na ogromy łukowaty sufit zbudowany z witraży w stalowych ramach. Pomiędzy szkłem z zewnętrznym dachem znajdowały się setki żarówek. – Wygląda jak niebo nocą. Tu obok są spiżarnie, połączone windami z kuchnią na niższym pokładzie, a tuż za ścianą jadalnia dla dzieci i opiekunek. Gdybyś widziała to wszystko, co ja dzisiaj zobaczyłem…
Lizzy milczała dłuższą chwilę.
– Rozumiem cię – powiedziała w końcu.
Kolejne dni płynęły leniwie jak krople wody ściekające z sopla lodu, muśniętego pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Aidan poznawał statek, dotykał masztów, barierek, ścian. Wyczuwał wibracje poszczególnych elementów. Stał się coraz cichszy i spokojniejszy. Marzył o tym, żeby znaleźć się za kołem sterowym i zapanować nad pozornie bezduszną maszyną, która jednak według Aidana była tętniącym życiem organizmem.
Lizzy większość czasu w ciągu dnia spędzała w apartamencie. Zanurzała się w miedzianej wannie wypełnionej wodą i nie wychodziła nawet na posiłki. Nie interesowało ją to, co na temat jej i męża mówiono w jadalni, głównym salonie czy palarni. Nie miała nawet świadomości, że wraz z Aidanem byli głównym obiektem plotek i wywoływali powszechne zgorszenie.
Dopiero późnym wieczorem oboje ruszali na pokład. Aidan zauważył, że podczas medytacji Lizzy unosiła się coraz wyżej. Miał nawet wrażenie, że jej obraz się zacierał i rozmywał, tak jakby rozpływała się w powietrzu. Któregoś dnia dostrzegł, że w miejscu, gdzie stała, pojawiła się niewielka kałuża wody.
Morze na środku oceanu miało barwę stalowogranatową i pachniało wyczekiwaniem.
– Jutro powinniśmy dotrzeć do Nowego Jorku – stwierdził ze smutkiem Aidan szóstego dnia, kiedy wieczorem stali na rufie. Lizzy patrzyła na szeroki pas spienionej, kotłującej się wody, ciągnący się za statkiem.
– Jesteśmy w Nowym Jorku – powiedziała jakby na pocieszenie.
– Rzeczywiście. Nie chcę poznać innego.
– Tak naprawdę, to nie był cel naszej podróży. Mieliśmy być tylko wolni.
– I wydaje ci się, że jesteśmy?
– Tak. Już prawie jesteśmy.
Aidan uwielbiał, kiedy Lizzy tak się uśmiechała. Tym razem jej uśmiech krył w sobie coś więcej.
– Prawie? – zapytał.
– Czy wiesz, czego najbardziej pragniesz?
– Wydaje mi się, że tak. Wiem też, czego nie chcę robić w życiu. – Lizzy patrzyła na Aidana z zainteresowaniem. – Nie chcę być lekarzem. Nigdy nie będę tak dobry jak mój ojciec. Nie czuję tego.
– Więc chodź. – Pociągnęła go za rękę.
– Dokąd?
– Chcę się z tobą kochać.
***
Choć to nie był ich pierwszy raz, to zbliżenie miało w sobie coś magicznego i mistycznego. Jeszcze nigdy nie byli ze sobą tak blisko. Ciała splecione w miłosnym uniesieniu, elektryzujący dotyk, głębokie spojrzenia sięgające dusz. Ciepło i wilgoć. Niezadane pytania, na które wzajemnie udzielali sobie odpowiedzi. Zrozumienie i ukojenie. Współistnienie.
Nad ranem Aidan zasnął wyczerpany i spełniony. Lizzy leżała wciąż na nim, wtulając twarz w zagłębienie między szyją a barkiem męża. Wiedziała, że nadszedł czas. Oddychała powoli, z uwagą. Świat wokół niej przestał istnieć, nic nie miało już znaczenia. Z każdym kolejnym wdechem przestawała być całością. Każda cząstka jej ciała zaczynała żyć własnym życiem. Te z nich, które nie były wodą, przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Świadomość Lizzy znalazła się nagle w tej cudownej substancji, która stanowiła podstawę życia. Mogła kierować strumieniem, którym sama w tej chwili się stała.
Rozchylone usta śpiącego Aidana nagle wypełniła woda. Wdzierała się głębiej do gardła, a następnie do płuc. Czując, że zaczyna się dusić, próbował rozpaczliwie złapać oddech. Po kilku minutach instynktownej walki jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Na koniec wyprężył się, próbując po raz ostatni bezskutecznie zaczerpnąć powietrza. W końcu opadł bezwładnie na łóżko.
Strużka wody powoli ściekała z ust Aidana. Nie wsiąkła w pościel, lecz kierowana jakąś wewnętrzną siłą spłynęła na podłogę, po czym przez szparę pod drzwiami na korytarz. Kiedy wydostała się na pokład, zmieszała się z kroplami padającego deszczu, a wraz z nimi trafiła do morza zmieciona podmuchem wiatru.
Lizzy była szczęśliwa.
City of New York kołysał się na wzburzonym morzu. Sztorm trwał aż do rana. Morze pachniało świętością.
***
– Panie kapitanie – zakomunikował dyskretnie pierwszy oficer, zanim dowódca statku zdążył zająć miejsce w jadalni. – Mamy problem.
– Słucham?
– Na City of New York podróżował doktor Grandwels wraz z małżonką.
– Pamiętam. To ten młody człowiek, który chciał się dowiedzieć wszystkiego o statku. A co znaczy podróżował? – zdziwił się kapitan.
– Znaleziono go dzisiaj w łóżku, w apartamencie – oficer ściszył głos. – Martwego – dodał.
– Martwego? – zapytał kapitan z niedowierzaniem, a oficer jedynie skinął na potwierdzenie. – To rzeczywiście mamy problem. Co było przyczyną śmierci?
– Nasz lekarz dokonał oględzin i stwierdził, że wygląda na utonięcie – odparł niepewnie oficer.
– Utonął w łóżku? Bzdura! – Kapitan zmarszczył brwi. Ta teoria wydała mu się niedorzeczna.
– Jest jeszcze coś zagadkowego w tej śmierci… otóż na ciele doktora Grandwelsa znajdują się ślady jakiejś dziwnej substancji. Trudno określić co to w ogóle jest, ale wygląda jak resztki czegoś żywego.
– Słucham?
– Przekazuję tylko, co powiedział lekarz, choć dla niego to również zagadka – usprawiedliwił się pierwszy oficer. – Jest jeszcze jedna sprawa.
– Mów.
– Jego żona, pani Elizabeth Grandwels zniknęła.
– Więc trzeba jej poszukać.
– Przetrząsnęliśmy cały statek. Nigdzie jej nie ma.
– Szukać dalej.
– Jest też możliwość, że wyskoczyła. Przecież pan wie, że zachowywała się dziwnie przez całą podróż.
– Wiem. Morze wciąga. Czasem za bardzo… – Zamyślił się kapitan. – Przyślij mi doktora i zmobilizuj jak najwięcej ludzi, nich dalej szukają tej kobiety.
***
Sternik największego transatlantyku na świecie spojrzał na linię lądu, która pojawiła się na horyzoncie. Jesteśmy w domu – pomyślał z satysfakcją i ulgą.
Nagle poczuł chłód tuż za sobą, a na dłoniach, zaciśniętych na kole sterowym, spoczęły jakby inne, lodowate dłonie, próbujące przejąć kontrolę nad statkiem.