Zapraszam do lektury mojego opowiadania, opierającego się na banalnej alegorii. Jest to druga historia, którą doprowadziłem do końca i postanowiłem podzielić się z szerszym gronem czytelników.
Zapraszam do lektury mojego opowiadania, opierającego się na banalnej alegorii. Jest to druga historia, którą doprowadziłem do końca i postanowiłem podzielić się z szerszym gronem czytelników.
Mroźny wietrzyk głaskał twarz Owena. Chłopak maszerował posępną uliczką, pomiędzy rzędami ceglanych budynków. Odkąd opuścił mieszkanie, nie minął go żaden przechodzień. Stąd w Owenie zrodziła się wątpliwość. Chyba wybrałem się zbyt wcześnie, zarzucił sobie w myślach. Mimo to machinalnie stawiał kolejne kroki. Bał się zawrócić, lub choćby spojrzeć przez ramię. Wiedział, że Pies z wolna stąpa tuż za nim, jednocześnie dziękował Bogu za to, że Bestia przynajmniej nie ujada.
Stał przed domem wujostwa przez kilka chwil, wpatrując się w żelazną kołatkę odlaną na kształt ludzkiej twarzy. Wtem Pies warknął głośno. Owen przestraszył się, ale nie samego odgłosu. O wiele większa trwoga wstąpiła w niego, gdy wyobraził sobie wściekłych mieszkańców okolicznych kamienic. Wychylali się z okien i lżyli go:
– Gówniarzu, tu się śpi, do jasnej cholery!
Co ciekawe, był to lęk całkiem pozbawiony podstaw. Postronni, żeby usłyszeć Owenowego prześladowcę, musieliby się bardzo dokładnie wsłuchać. Piekielne odgłosy tej fantastycznej istoty w pełnej okazałości przeznaczone były wyłącznie dla Owena. I młodzieniec wiedział o tym doskonale, lecz wciąż bał się reakcji ludzi, którym przecież nie wyrządzał żadnej krzywdy.
Chwycił za obręcz wrażoną w usta żelaznego oblicza, zastukał trzykrotnie. Nikt jednak nie zjawiał się przez dłuższy czas. Z zasnutej mgłą ulicy dobiegały do Owena potworne szczeknięcia. Chłopak trząsł się na całym ciele. Zniecierpliwiony zastukał ponownie, potem raz jeszcze. Zdenerwował się na mieszkańców domu za ich opieszałość, lenistwo lub słaby słuch. Słowem, za cokolwiek powstrzymującego ich od natychmiastowego otwarcia mu drzwi. Tę złość odreagowywał na kołatce, której artysta postanowił nadać ludzki wyraz. W jej oczach zawarty został pewien smutek, może cierpienie. A niech cierpi, pomyślał Owen, uderzając kolejny raz.
Usłyszawszy kroki po drugiej stronie, cofnął się, schował ręce za plecy. Zgrzytnęły zamki i drzwi uchyliły się gwałtownie. Na progu stanął wuj Thomas. Minę miał zasępioną, a na sobie piżamę, niedopinającą się na wydatnym brzuchu. Zlustrował Owena od stóp do głów.
– Och… Owen – stwierdził Thomas Kindoll, zmieniając wyraz twarzy z zasępionego na znużony. Owen wyciągnął rękę w stronę wuja, lecz ten tylko pokręcił głową.
– Jak to tak… przez próg?
Owen wkroczył do środka. Wuj zamknął za nim drzwi. Dopiero wówczas podali sobie dłonie. Zaspany gospodarz poprowadził chłopaka do kuchni na piętrze.
– Żeś się dobijał – rzekł wuj, zająwszy miejsce przy małym stoliku, po czym ziewnął przeciągle. Owen pojął od razu, że to ziewnięcie jest aktem oskarżenia. To on swoim stukaniem wyrwał starego Kindolla ze snu. Zawstydzony, spuścił wzrok.
– Co, będziesz tak stał? Siadaj! – Wuj odsunął krzesło. Owen usiadł, położył ręce na stole. Zza okna dobiegało ujadanie Psa. Młodzieniec nerwowo rozglądał się po kuchni w poszukiwaniu odpowiednich słów. Przyszedł tu w pewnym celu. Tak, cel był jasny, tylko jak go osiągnąć? Na dodatek ten przeklęty stwór nie pozwalał mu się skupić.
Wstał, podszedł do okna. We mgle dostrzegł niewyraźny zarys istoty nie z tego świata.
– Noż, skurczybyk – stwierdził Owen z wymuszonym przekąsem. – Nie da człowiekowi normalnie porozmawiać.
– Ale że co? – zdziwił się Kindoll.
– No, Pies za mną chodzi.
– No patrzcie go wy… znowu?
– Niestety.
Wuj nic więcej nie powiedział, lecz Owen, odwróciwszy się, dostrzegł na jego twarzy nieprzyjemny grymas. Znużenie połączone z irytacją. Pies chyba rozczarował Toma Kindolla. Wtedy do kuchni wparowała ciotka Klara.
– Cześć, Owenku! – przywitała go, jak zwykle przyjaźnie.
Owen stanął na baczność.
– Cześć… – wydusił z siebie.
– Co tak wcześnie do nas zawitałeś? Stało się coś?
Ciotka od samego wschodu słońca wprost tryskała energią. Można by to uznać za jej największy atut. Nie grzeszyła powabem, nie czytała wiele. We wszystkich dziedzinach zaliczałaby się raczej do grupy przeciętnych, ale temperament i niezmordowanie sprawiały, że zawsze wybijała się ponad tłum. Działać, przede wszystkim działać – to była jej życiowa maksyma. To wszędobylstwo przytłaczało Owena, ilekroć znalazł się w pobliżu ciotki.
I tym razem nie mógł wydusić słowa.
– W zasadzie to… – zaczął.
– Ah… napijesz się kawy, czy może herbaty?
– Ja z chęcią kawy – wtrącił się zaspany wuj.
– Ja również kawę proszę. – Owen wrócił na swoje miejsce przy stole. Pies nie przestawał szczekać. Wręcz przeciwnie, kiedy pojawiła się ciotka, zaczął ujadać jak najęty.
Ciotka, nastawiwszy czajnik, przycupnęła na krześle naprzeciwko gościa. Wspaniałomyślnie orzekła, że Owen bardzo wydoroślał, wyprzystojniał i tak dalej. Młodzieniec, nie pierwszy raz słysząc taką serię pochlebstw, tylko potakiwał, nawet nie patrząc na Klarę Kindoll. Padło jeszcze kilka pytań o sprawy doczesne, to jest zdrowie, szkołę, samopoczucie. Ciotkę zadowalały lakoniczne zapewnienia o tym, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
– Pies za nim łazi – rzucił wuj.
Jeden jedyny raz tego dnia Owen zajrzał w oczy ciotki Klary. Omal nie utopił się w ponurej pustce, którą w nich zastał. Natychmiast odwrócił wzrok.
Pani domu podniosła się, nie wymawiając ani słowa. Stanęła przy czajniku, tyłem do siedzących i stała tak, aż woda zaczęła kipieć. Zalała wrzątkiem dwie kawy oraz jedną herbatę. Stawiając przed Owenem filiżankę wypełnioną czernią, przemówiła wreszcie, lecz jej głos był inny. Pozbawiony serdeczności brzmiał dziwnie obco:
– Och… właśnie wydawało mi się, że coś słyszałam.
– Cukru… – wycedził Thomas. Doprawdy, temu człowiekowi przydałoby się pół godziny drzemki. Jego powolne ruchy przy słodzeniu kawy, ta ociężałość. Chłopak zacisnął szczęki i dosłownie powstrzymywał się przed chluśnięciem wujowi zawartością swojej filiżanki prosto w twarz. Później, gdy się nad tym zastanowił, nie był w stanie jasno określić, co było źródłem tych zapędów. Może przywołanie tematu Psa przez wuja, czego Owen wolał nie robić przy ciotce? Albo pies sam w sobie?
W każdym razie tego ranka młodzieniec nie potraktował nikogo wrzątkiem. Zamiast tego wykorzystał rosnące w nim napięcie, by postawić pierwszy krok w kierunku załatwienia sprawy, z którą przybył do domu wujostwa.
– Czy Lisa jest u siebie? – Zadał to pytanie na jednym wdechu.
– Nie, niestety. Nie wróciła jeszcze – odpowiedziała ciotka.
– Chodzi mi o sobotnią uroczystość… – Owen czuł się coraz mniej pewny siebie. Kundel ujadał tak donośnie, że jakby we wnętrzu jego głowy.
– No, no, Owenie mamy nadzieje, że się stawisz. – Ożywił się wuj Thomas.
– No właśnie… chyba nie będę w stanie.
Nareszcie zapadła cisza. Hałaśliwy demon wyparował.
– Ale co to znaczy, że nie dasz rady? Dlaczego? – Thomas Kidnoll podniósł głos. Ciotka spokojnie sączyła napar.
– Przez tego kundla. Wuju, uwierz mi, od tego wycia żyć się odechciewa.
Thomas westchnął ciężko, mlasnął, podrapał się po głowie.
– Co to w ogóle za powód? Pies? Dawniej nikt nie miał problemów z psami. Jeśli ci tak przeszkadza, to go zastrzel.
Ciotka Klara ujęła dłoń męża, ujarzmiła go czułym dotykiem. Państwo Kindoll wymienili spojrzenia.
– Ja chyba już pójdę. – Owen nie zamierzał zajmować wujostwu więcej czasu. Wstał, ukłonił się, wymamrotał coś na pożegnanie. Oni tylko pokiwali głowami, nie siląc się nawet na zwykłe do zobaczenia.
Schodząc po schodach, uświadomił sobie swoją nieudolność. Gorzki smak zawodu wypełnił mu usta. Nie był w stanie orzec, czy dotarło do nich, co im oznajmił, czy też minęło ich bokiem i dalej będą go oczekiwać na uroczystości. Oczywiście, zamiast się upewnić, pierzchnął stamtąd, tak się przestraszył złorzeczącego wujka. Ależ z niego tchórz, ależ z niego przebrzydły głupiec.
Mają świętą rację. Pies? Pies to żaden powód. Wuj słusznie się uniósł, ciotka milczała, ale myśli to samo. Nawet gorzej! Jej obojętność, była niczym sól na rany. Wstyd! Wstyd!
Opuszczając dom Kindolli, był już pewien, że stawi się na urodzinach Lisy i dzisiejsza wizyta była wyłącznie stratą czasu. Ruszył ulicą w stronę sklepu wielobranżowego, gdzie swego czasu znalazł zatrudnienie. Przyśpieszył kroku, słysząc za sobą dreptanie kosmatych łap oraz ciężkie dyszenie zwierza.
Wątły płomyk świecy oświetlał białą kartkę, która za żadne skarby nie chciała wypełnić się sama. Jeszcze w sklepie, wpadł na pomysł, żeby do skromnego prezentu dołączyć własnoręcznie napisany wiersz.
Tak to było z Owenem, że przy pracy przychodziły mu do głowy różne rzeczy, zazwyczaj z pracą niezwiązane. Przenosząc skrzynie ze spirytusem, na przykład, sprawdzał, czy pamięta imiona przedstawicieli pewnego królewskiego rodu, o którym ostatnio czytał. Pamiętał doskonale, zaś jeśli chodzi o spirytus, to przestawił go w nieodpowiednie miejsce. Dołożył sobie pracy oraz stresu, gdyż właściciel sklepu, pan Dugwex, nie tolerował podobnych pomyłek i krzykiem przypominał o tym Owenowi, ilekroć ten popełnił błąd.
Mniejsza o spirytus, mniejsza o Dugwexa. Owen miał wiersz do napisania, a w głowie pustkę. Obiecał sobie, że da upust twórczym zapędom, przy okazji wynosząc cząstkę pasji poza obręb wynajmowanego pokoiku.
Oparcie drewnianego krzesła wbijało mu się w wygięty kręgosłup, palcami uderzał w zmarszczone czoło. Pies jak zwykle, niczego nie ułatwiał. Owen próbował go zgubić po wyjściu z pracy. Krążył po mieście, odwiedzał sklepy i restauracje, wciskał się w ciżbę, choć tego nie lubił. Czasem to skutkowało. Kundel nie przychodził przez kilka następnych dni, maksymalnie przez tydzień. Oczywiście po pewnym czasie pojawiał się znów i donośnie rekompensował sobie chwilę rozłąki.
Tego wieczora Owen nie zmylił tropu. Tego wieczora Owen siedział zgarbiony nad pustą kartką w dusznym pokoju wypełnionym wrzaskami piekielnego zwierza. Z szuflady wyciągnął stary tomik. Czytał pobieżnie, w poszukiwaniu inspiracji. Cokolwiek przychodziło mu do głowy, uznawał za nieodpowiednie. Zbyt osobiste, dziwaczne. Lisa go wyśmieje lub zawstydzi się, czytając te smętne wypociny.
Wziął pióro do ręki, zacisnął zęby. Bez zastanowienia nakreślił kilka wersów. Składały się z prostych słów, zwięźle wyrażających wdzięczność za pomoc i to, że Owen po prostu lubi Lisę. Przypatrywał się im, czytał raz po raz. Skreślił niepasujący wyraz, potem cały wers. Napisał wszystko na nowo, po czym znów skreślił. Na czystym papierze zaczął od początku.
Kartkę z ukończonym wierszem zgniótł w kulę. Cisnął nią przez okno. Pies zamilkł, zajęty konsumpcją poezji. Przepadał za wierszami Owena.
Muzyka grała coraz głośniej, zbliżał się do jej źródła. Wynajęta orkiestra przygrywała do tańca. Zgraja obcych mu ludzi trwała w szaleńczym pląsie. Machali głowami, wyrzucali kończyny w górę, tupali, podskakiwali. Ocierali się o siebie. W oczach mieli obłęd. Przynajmniej tak to sobie Owen wyobrażał. Jeszcze nie dotarł na miejsce, jeszcze mógł zawrócić.
Pies dreptał obok niego. Sięgał Owenowi do pasa. Wytrzeszczał żółte ślepia i ustawicznie dyszał, wystawiając na pokaz siny jęzor.
Dotarli na miejsce, w którym odbywała się uroczystość. Przez szybę młodzieniec dojrzał bawiących się gości. Głośno przełknął ślinę. Ostatni raz rzucił okiem na zapakowany w ozdobny papier prezent. Ramka na zdjęcie – najpospolitszy podarunek z możliwych. Przynajmniej starał się wybrać ładniejszą.
Wślizgnął się do środka, zamykając psu drzwi przed nosem. Tak potraktowana psina, zaskomlała żałośnie. Owen rozejrzał się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Konkretnie trzech: wujostwa Kindoll oraz ich córki Lisy. Nikogo więcej tu nie znał. Wtem ponad gwarem i pobrzękiwaniem instrumentów orkiestry usłyszał śmiech kuzynki.
Lisa, ubrana w zieloną sukienkę, z pewnością kupioną właśnie na tę okazję, zajęta była rozmową z rówieśnikami. Przekrzykiwali się i śmiali głośno. Owen zbliżył się do grupki. Lisa, odwrócona plecami, nie widziała go, a przez wszechogarniający hałas również nie usłyszała, gdy się do niej zwracał. Twarz zaczęła go piec, ręce zrobił się mokre. W dodatku jedna z koleżanek Lisy obserwowała go z uśmiechem. Szturchnęła jubilatkę i machnęła głową w stronę Owena. Lisa odwróciła się.
– Cześć! – krzyknęła dziewczyna i wyciągnęła ramiona, by uściskać kuzyna. Ten, stojąc sztywny niczym kłoda, dał się objąć.
– Przyniosłem… – powiedział, pokazując zawiniątko.
– Dziękuje ci bardzo! – Lisa odebrała podarek – Co to takiego?
– Ramka.
– Że co?
– Ramka! Trochę tu… głośno.
– Chodź, pokażę ci twoje miejsce.
Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą.
Przy długim stole siedziało niewielu gości. Większość bawiła się przy muzyce. Ci, którzy zostali, jedli, pili i rozmawiali. Należał do nich wuj Thomas. Owen zastał go z kieliszkiem w ręku, pijącego samotnie. Tom Kindoll podniósł się chwiejnie, wziął zamach i z wielką siłą klepnął Owena w ramię. Prawie przewrócił chłopaka. Następnie chwycił go za rękę i ścisnął mocno. Młodzieniec dotarł na swoje miejsce całkiem poturbowany.
Lisa usadowiła go obok dziewczyny na pierwszy rzut oka niewiele młodszej od niego. W głowie Owena zaraz pojawiła się myśl, że jest to część większego planu. Chcą go wyswatać. Ciotka Klara na pewno macza w tym palce. Na przekór im obu, Lisie i ciotce, nie odezwał się słowem do sąsiadki. Ona też nie odwróciła się w jego stronę, odkąd usiadł.
Lisa zniknęła. Ulotniła się bez słowa, więc Owen, nie mając nic lepszego do roboty, zaczął sięgać po przekąski. Tyle przyjemności użyje, skoro tu przyszedł. Zjadł jajko faszerowane pstrągiem, ogołocił wykałaczkę z czterech rodzajów sera, zapił to wszystko wiśniową nalewką. Po tym, jak mu się odbiło, zmienił zdanie, przestał żałować, że się stawił. Ogryzł do cna kolejne kurze skrzydełko, kolejna łyżka pełna marynowanych grzybów wylądowała w jego ustach.
Najadłszy się do syta, wypiął brzuch, westchnął. Rozejrzał się dokoła z nikłym uśmiechem na ustach. Czuł się nadzwyczaj dobrze. Wziął kieliszek do ręki, odsunął krzesło, wstał, przeszedł wzdłuż sali. Wrócił do krzesła, na którym spoczywał wuj Kindoll. Tym razem to Owen uderzył starego w plecy.
– Napijmy się, wuju!
– Z miłą chęcią młodzieniaszku. – Tom uśmiechnął się szeroko i serdecznie. Zawartością wyjętej spod stołu butelczyny, napełnił kieliszki swój i Owena.
– No to siup! – krzyknął wuj, po czym zbliżywszy kieliszek do ust, przechylił go, przelewając ognistą ciecz do gardła. To samo uczynił Owen. Bimber wykrzywił twarz młodzieńca. Owen zorientował się, że nie ma czym popić, więc pospiesznie chwycił ogórek konserwowy z pobliskiego półmiska. Zagryzł nim gorycz. Kindoll roześmiał się:
– Mocna rzecz, czyż nie?
– Nie ma co, mocna rzecz – przytaknął Owen.
Nie bardzo mieli o czym rozmawiać.
– W takim razie jeszcze po jednym – rzekł wuj i nie czekając na reakcję Owena, nalał mu pełny kieliszek, podobnie jak sobie. Stuknęli szkłem o szkło i wypili, co mieli do wypicia. Owen znów poratował się ogórkiem, wuj Tom niczym nie zagryzał, ani nie popijał trunku. Gdy tylko wypili to rozlanie, stary Kindoll, nie zwlekając, od razu wypełnił powstałą w kieliszkach pustkę.
Owen, nieprzywykły do takiego tempa, zdecydował się opuścić kolejkę, lecz wuj z kieliszkiem na wysokości brody, patrzył na niego dziwnym wzrokiem. Twarz Thomasa Kindolla przybrała czerwoną barwę. By uniknąć konfrontacji z porządnie wstawionym wujaszkiem, a jednocześnie nie upić się, Owen jedynie zanurzył usta w alkoholu. Miał nadzieję, że Tom nie zauważy. Niestety, wuj wciąż dysponował resztkami spostrzegawczości i nie dał się oszukać. Wskazując na wypełniony po brzegi kieliszek siostrzeńca, wrzasnął:
– Co to ma znaczyć się? Wypijaj to w tempie natychmiastowym.
Owen niechętnie wlał w siebie bimber. Poczuł rozpoczynającą się w jego żołądku rewolucję oraz wkradające się do umysłu otępienie. Potrząsnął głową. Zamierzał się podnieść i szybko znaleźć toaletę, jednak Kindoll złapał go za ramię i usadził z powrotem.
– Przepraszam cię, Owenku – wyszeptał siostrzeńcowi do ucha, nachyliwszy się blisko. Obmierzły zapach dobywający się z ust wuja spotęgował mdłości Owena. – Przepraszam za to, że cię tak wczoraj potraktowałem.
– Ależ nic się nie stało, wujku – powiedział dobrotliwie chłopak, próbując się oswobodzić.
– Cicho! Nic nie wiesz, nic nie wiesz. Otóż widzisz, ja też… ja też mam Psa. Czy może raczej miałem Psa… sam nie wiem. Zastrzeliłem go i zakopałem w ogrodzie, ale co z tego, skoro i tak słyszę, jak ujada. Ciotce nic nie mówię, ona Psów nie uznaje.
Prawie rozpłakał się w ramionach Owena, wypowiadając te zdania. Młodzieniec złapał się za głowę. Thomas Kindoll, kompletnie roztrzęsiony, zwolnił uścisk tak, że Owen mógł wstać. Młodzieniec przyjrzał się wujowi z góry. Miał przed sobą człowieka, który się poddał. Zbierało mu się na wymioty, poszedł poszukać toalety.
Wszedł do sali, w której odbywały się tańce i tam wśród ściśniętych na parkiecie gości zobaczył go. Pies węszył z pyskiem przy ziemi. Owen zaklął. Prawie zapomniał o tym diable. Pies uniósł łeb, żółtymi ślepiami spojrzał wprost na Owena, szczeknął donośnie. Owen umknął w ciżbę. Wtapiał się w tłum, nieudolnie naśladując ruchy taneczne otaczających go ludzi. Dobrze, że wujek tak go napoił, przynajmniej teraz nie ma oporów, by robić z siebie idiotę. Przemierzał salę, dla niepoznaki kołysząc się do rytmu.
Nagle coś chwyciło go za ręce i mocno szarpnęło. To Lisa porwała Owena do tańca. Nie protestował, jedynie zaśmiał się nerwowo. Tańczył z kuzynką, przepraszając za każde nadepnięcie na stopę. Po jednym z obrotów, przez ramię Lisy dostrzegł kundla. Z sinego jęzora kapała ślina.
– Gdzie jest toaleta? – wykrzyczał dziewczynie do ucha. Palcem wskazała kierunek. Owen puścił jej dłonie, ukłonił się i biegiem opuścił parkiet.
Zamknąwszy się w kabinie, zwymiotował wyborne przekąski zmieszane z bimbrem. Nacisnął spłuczkę, opuścił deskę, usiadł na niej. Wnętrze kabiny wirowało wokół Owena. Postanowił to przeczekać tutaj, a później wymknąć się z imprezy. Ktoś wszedł do środka. Owen usłyszał stukot pantofli oraz dźwięk pazurów rysujących łazienkowe kafelki. Rozpoczęła się kanonada szczeknięć oraz wycie. Pies ujadał z całą mocą, przez bardzo długi czas. Uderzał w drzwi, warczał wściekle.
Owen ledwo to zniósł. Gdy zawroty głowy ustały, postanowił wyjść naprzeciw bestii. Ta wciąż ujadała, miotając się po wnętrzu łazienki.
– Zawrzyj gębę! – wrzasnął Owen. Pięścią uderzył kundla w pysk. Zwierzak zaskomlał, potem ucichł. Mężczyzna z szeroko otwartymi oczami, stojący przy umywalce, przyglądał się chłopakowi. Owen wyszedł z łazienki, płonąc ze wstydu.
Orkiestra grała, lecz nikt nie tańczył. Parkiet opustoszał. Wszyscy przenieśli się za stoły, ponieważ podano ciepłe dania. Owena skusiły aromaty pieczonych mięs i zup warzywnych. Wbrew wcześniejszym postanowieniom nie opuścił lokalu.
Podczas gdy Owen jadł kawałek pieczonego schabu, Pies czuwał za oparciem jego krzesła, cicho skomląc. Chłopak oglądał się na swojego towarzysza raz po raz, karcąc go wzrokiem, ten jednak nie przestawał utyskiwać nad obolałym nosem.
– Na co się tak oglądasz? – Padło znienacka pytanie. Zadała je ta dziewczyna, obok której posadzono Owena. Młodzieniec, onieśmielony, odpowiedział:
– A to… nic takiego. To tylko… tylko Pies.
– O rety, masz Psa? – Żywo zainteresowała się nieznajoma. – Jak to jest? Słyszałam, że istny koszmar.
– No chodzi za mną, czasem szczeka.
– Jestem Nata… – Przedstawiła się, podała Owenowi dłoń. Wytłumaczyła mu też, co łączy ją z Lisą, dzisiejszą jubilatką. Otóż Nata okazała się córką drugiej żony kuzyna ciotki Klary. Poza tym uczęszcza do szkoły przyuczającej do zawodu cukiernika, a gdy ją skończy, najpewniej otworzy własną cukiernię. Lubi książki fantastyczne i długie spacery. Buzia jej się nie zamykała. Owen obrócił oczyma.
– A ty co o sobie powiesz? Nawet się nie przedstawiłeś. – Patrzyła na Owena, oczekując chyba, że ten zaraz streści jej swoje niezwykle ciekawe życie. Młodzieniec nie odpowiadał, patrzył w górę. Zaciekawiona Nata także podniosła wzrok. Owen przemówił beznamiętnie:
– Na imię mi Albert. Jestem synem brata ojca chrzestnego wuja kuzyna trzeciego męża ciotki babki, która nie ma wnucząt. A mój Pies to nie twój zasrany interes.
Wstał od stołu, nie patrząc na nią, nie widział, jak zareagowała. Udał się w stronę wyjścia. Spotkał tam ciotkę Klarę, ubraną w czarną powłóczystą suknię i z mocnym makijażem. Omiotła go wzrokiem. Pies wślizgnął się pod ramię Owena. Chłopak podrapał go za uchem.
Pies szczeknął na ciotkę. Klara Kindoll usłyszała to, spojrzała na psa.
Ruszyła naprzód, aby dołączyć do gości. Minęła ich obydwu, jakby nie istnieli, z zimną obojętnością wypisaną na twarzy.
Wędrujący uliczkami uśpionego miasta, Owen miał wrażenie, że coś rośnie w jego duszy. Coś gorzkiego w smaku i czarnego w barwie. Zatrzymał się. Nie było widać gwiazd, niebo zasłoniły chmury.
Co jest ze mną nie tak? pytał sam siebie. Za jakie grzechy, Boże?
Im więcej kroków postawił, tym wyraźniejsza stawała się prawda. Gorzka w smaku, ciemna w barwie. Prawda, której nade wszystko się obawiał. Przycupnął na krawężniku, złapał się za głowę.
Mały, biedny Owen, zawsze pokrzywdzony przez los. Szkoda tylko, że sam wyrządza krzywdę każdemu, kogo spotka na swej drodze.
Uciekł z urodzin Lisy. Tak odwdzięcza jej się , za cały trud, jaki włożyła, udzielając mu korepetycji. Bez niej mógłby co najwyżej pomarzyć o przyjęciu na Uniwersytet. Ciotka Klara otwarcie nim pogardza. Ma słuszność. Owen na nic innego nie zasługuje. To ona załatwiła mu lokum w mieście, licząc zapewne, że będzie z niego minimalny pożytek. Przeliczyła się, jak widać.
Żal mu było wuja Toma, lecz nie zdobył się na to, by go pocieszyć. Opuścił smutnego człowieka, chociaż rozumiał jego ból. Czemu ktoś miałby pomóc jemu?
Wreszcie Nata. Dlaczego ją tak potraktowałem? Sama zagaiła rozmowę, chciała dowiedzieć się czegoś o nim, o Owenie. Śliczna Nata, kasztanowe włosy spływały jej na ramiona. Przecież on uwielbia fantastykę.
Czemu nasłałeś na mnie tego potwora, o Stwórco?
Pies łapczywie zlizywał łzy, spływające po policzkach młodzieńca.
Opowiadanie, moim zdaniem, dość specyficzne, a miejscami wręcz absurdalne. Czytało się całkiem nieźle i choć zdarzenia, w których uczestniczył Owen, nie należały do szczególnie wyjątkowych, zostały przedstawione w całkiem fajny sposób. W dodatku Pies cały czas intrygował. I wszystko byłoby OK, gdybym jeszcze wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło…
Wykonanie mogłoby być nieco lepsze.
Słowem, za co cokolwiek, co powstrzymywało ich… ―> Dwa grzybki w barszczyku.
– Oh… Owen. – stwierdził Thomas Kindoll, zmieniając wyraz z zasępionego na znużony. ―>
Pewnie miało być: – Och… Owen – stwierdził Thomas Kindoll, zmieniając wyraz twarzy z zasępionego na znużony.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow
– Nosz skurczybyk… ―> – Noż, skurczybyk…
…filiżankę wypełnioną czarnią… ―> Literówka.
– Oh… właśnie wydawało mi się… ―> – Och… właśnie wydawało mi się…
Orestes westchnął ciężko, mlasnął, podrapał się po głowie. ―> Kim jest Orestes?
Nadłożył pracy oraz stresu… ―> Nie wydaje mi się, aby pracę i stres można nadłożyć.
Za SJP PWN: nadłożyć – nadkładać «przebyć więcej drogi, niż się zamierzało lub było trzeba»
Obiecał sobie, że coś z siebie wykrzesze… ―> Czy oba zaimki są konieczne?
Ramka na zdjęcie– najpospolitszy podarunek z możliwych. ―> Brak spacji przed półpauzą.
Najadłszy się do rozpuku, wypiął brzuch, westchnął. ―> Można śmiać się do rozpuku, ale nie najeść się.
Za SJP PWN: rozpuk tylko w zwrocie: śmiać się do rozpuku.
Owen zorientował się wówczas, że nia ma czym popić… ―> Literówka.
…pospiesznie chwycił więc po ogórek konserwowy… ―> …więc pospiesznie sięgnął po ogórek konserwowy… Lub: …więc pospiesznie chwycił ogórek konserwowy…
– Nie ma co, mocna rzecz. – przytknął Owen. ―> – Nie ma co, mocna rzecz – przytaknął Owen.
…wuj Orestes niczym nie zagryzał… ―> Jak ma na imię wuj – Tom, czy Orestes?
– Cicho! Nic nie nie wiesz, nic nie wiesz. ―> Dwa grzybki w barszczyku?
…zwymiotował wyborne przekąski zamieszane z samogonem. ―> Literówka.
Wszyscy przenieśli się za stoły, ponieważ podano ciepłe posiłki. ―> Raczej: Wszyscy przenieśli się za stoły, ponieważ podano ciepłe dania.
Zadała je ta dziewczyna, obok której posadowiono Owena. ―> Zadała je ta dziewczyna, obok której posadzono/ usadowiono Owena.
Co jest ze mną nie tak?, pytał sam siebie. ―> Po pytajniku nie stawiamy przecinka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Poprawiłem wszystko, co wypisałaś. Wielkie dzięki za pomoc. Muszę zdecydowanie więcej czasu spędzać na przeglądaniu tekstów przed publikacją. Może pobiorę też jakiś lepszy edytor tekstu, który dokładniej wyłapywałby błędy. Jesteś w stanie coś polecić?
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Bardzo się cieszę, że uwagi okazały się przydatne. ;)
Twój zamiar dokładniejszego sprawdzania tekstów uważam za bardzo słuszny. Niestety, nie jestem w stanie polecić Ci żadnego edytora, błędy wyłapuję sama. Przypuszczam jednak, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hmm… Całkiem niezłe to opowiadanie. Intrygujące. Jest w nim coś, jakiś klimat. W sumie to chyba pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Niby to opowiadanko o byle czym, tzn. jest jakieś tam wujostwo, jakaś tam zwykła imprezka, i jakiś tam chłopak, ale całość owiana jest tajemniczością spowodowaną obecnością psa.
Na pochwałę zasługuje sposób, w jaki przeplatałeś sceny zwyczajne z niezwyczajnym psem. Trzeba mieć wyczucie, żeby zrobić to dobrze. Moim zdaniem, udało Ci się wybrnąć.
Czytało się też nieźle.
Tylko z zakończeniem mam pewien problem. W opowiadaniu nie napisałeś wprost, o co chodzi z kudłatym towarzyszem, więc pewnie trzeba się domyślić. Jednak dla mnie wskazówek jest zbyt mało i pewności nie mam, czy dobrze zinterpretowałam tekst.
Ale ogólnie: odbiór pozytywny.
A nawet uważam, że jest na tyle niezły, by nominować to opowiadanie do Biblioteki. :)
Podobał mi się pomysł, spójny klimat, stopień niedopowiedzenia. Niezłe postaci, zwłaszcza ciotka (dobry ten moment, gdy dostrzega psa). Kompozycyjnie też poprawne, proporcjonalne. Widać jeszcze sporą niezgrabność języka, zwłaszcza w dialogach (dziwny język, ni to potoczny, ni archaizujący) i w miejscach, gdy używasz synonimów, by uniknąć powtórzeń – ale to jest do wypracowania przez pisanie i czytanie dobrych, współczesnych tekstów. Gdybyś przysiadł nad didaskaliami (nie może być małej litery po kropce), kliknąłbym bibliotekę.
Przejrzałem dialogi i poprawiłem didaskalia (chociaż nie mam pewności czy wszystkie).
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Jeszcze tutaj:
– O rety, masz Psa? – żywo zainteresowała się nieznajoma.
P.S. Czytałeś Ellisona?
Szczerze przyznam, że pierwsze słyszę.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Okej już widzę “Chłopiec i jego pies”. Eh, nawet tytuł podobny.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Przeczytaj koniecznie – świetne opowiadanie. I to też metafora.
Postacie mocne, wyraźne. Ciotka zwłaszcza.
Sam tekst trochę z pogranicza absurdu, trochę rzeczywistości. Dobrze działają tutaj niedopowiedzenia oraz traktowanie nieoczywistych dla czytelnika rzeczy jako oczywistości dla postaci. Motyw nadnaturalny przeplata się ze zwyczajnym w całkiem ciekawy sposób.
Po samym tekście miałem mieszane uczucia, ale na pewno przeczytałem coś przemyślanego i solidnego. Stąd klik dla tego koncertu fajerwerków.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Podobało mi się. Opowieść o samotnym chłopcu, wściekającym się na wszystkich i na koniec pytającym skąd się wziął ten piekielny pies. Niezwykłe było to, że ludzie wiedzieli, że są tacy, którzy mają psy. Trochę mi choroba psychiczna w tagach przeszkadza, bo sprawia, że nie wiem, czy bohater był chory, czy też pies jest pewnym symbolem, a opko pomyślane w konwencji realizmu magicznego. Jeśli o mnie chodzi, mam nadzieję, że to ta druga wersja.
No, to wyślę Cię do Biblioteki. :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Żebrzę o przebaczenie za mą opieszałość :) (A także – cześć i czołem!)
wietrzyk smagał
Hmm. Zobacz – jeśli "wietrzyk", to lekki, miluchny, spieszczony taki, aż się rozczulić można. I tu nagle ta słodka dziecinna zabaweczka smaga jak ork z nahajem. Coś takiego nazywamy niespójną metaforą. Tego należy unikać, bo wywołuje u czytelnika zeza wewnętrznego wzroku. OK?
maszerował wzdłuż posępnej uliczki
Czyli obok niej. Czy po prostu maszerował uliczką?
Odkąd opuścił mieszkanie, nie minął go żaden przechodzień. Stąd w Owenie zrodziła się wątpliwość.
Hmm. Mało to naturalne. Może okaże się zasadne później – czytam dalej.
zarzucił sobie w myślach
"Zarzucił" może pasować stylistycznie (jest za wcześnie, żeby o tym wyrokować), ale pozostaje etykietką. Jest też trochę za mocne jak na pokazaną sytuację. Zobaczymy.
że Bestia chociaż nie ujada
Potknęłam się na "chociaż" – sama dałabym "przynajmniej", jeśli cokolwiek.
kilka bezczynnych chwil
"Bezczynnych" jest podobnie nadmiarowe – jeśli chłopak stał i gapił się, i nic poza tym, to sami wiemy, że spędzał czas bezczynnie.
przestraszył się, ale nie samego odgłosu
Powiedziałeś już, że jego głośności.
O wiele większa trwoga wstąpiła w niego,
Bardzo wysoki ton, poetycko-dziewiętnastowieczny. Nie wiem, czy to pasuje.
tu się śpi do jasnej cholery
Tu się śpi, do jasnej cholery.
Piekielne odgłosy tej fantastycznej istoty w pełnej okazałości przeznaczone były wyłącznie dla Owena.
W całej okazałości. Styl nadal mocno dziewiętnastowieczny – jeśli celowałeś w pastisz, trafiłeś, ale jeśli nie, to gorzej.
lecz z nieokreślonego powodu wciąż bał się reakcji
Rozwlekłe. Wiemy, że bał się nie wiadomo, dlaczego. Myśmy też przeżywali takie stany, nie bój nic. Zrozumiemy.
za obręcz wrażoną w usta żelaznej facjaty
Wrażoną, czyli wepchniętą. Hmm. Co mi się tu nie spodobało, to zderzenie stylów: sienkiewiczowska "wrażona" z "facjatą" pasującą raczej do Ziutka – konesera napojów o dużej zawartości dwutlenku siarki.
Z zamglonej ulicy dobiegały do Owena potworne szczeknięcia.
Nie. Ulica mogła być zasnuta mgłą, ale zamglony – najwyżej jej obraz. Ponadto – dobrze by Ci zrobiło urozmaicenie struktury zdań. Cały czas masz szkolne: podmiot, orzeczenie, dopełnienie. Wrzuć czasem jakiś równoważnik, na przykład.
Zdenerwował się na mieszkańców domu za ich opieszałość, lenistwo lub słaby słuch. Słowem, za cokolwiek powstrzymującego ich od natychmiastowego otwarcia mu drzwi.
O, tu jest dobre miejsce na pokazanie, co miałam na myśli w poprzednim akapicie – pozwól, że przepiszę te dwa zdania po swojemu: Dlaczego nikt nie otwiera? Śpią pod pierzyną, albo nie słyszą, głuche dziady. Widzisz?
pewien artysta
Wystarczy "artysta".
W jej oczach zawarty został pewien smutek, może cierpienie.
Zawarty? Czy może oczy wyrażały smutek?
Minę miał zasępioną, a na sobie piżamę
Moja polonistka zawzięcie tępiła łączenie abstrakcji i konkretów w jednym zdaniu i muszę jej przyznać, że tutaj brzmi to śmiesznie. Ja zrobiłabym tak: Minę miał zasępioną. Piżama nie dopinała mu się na wydatnym brzuchu.
zmieniając wyraz twarzy z zasępionego na znużony
Hmm. A, i dlaczego zmieniasz stosunek bohatera do krewnego? Przed chwilą był wujem, teraz mówisz o nim per nazwisko. To może coś znaczyć – ale jeśli nie znaczy nic, jest błędem, bo myli czytelnika.
Owen pokornie wkroczył do środka.
Czemu pokornie?
ziewnięcie, było
Ziewnięcie jest. Przecinek nie może oddzielać podmiotu od orzeczenia, a w polszczyźnie nie występuje consecutio temporum (jak w angielskim), zob. moje posty tutaj z 7 lipca i przedostatni.
Zawstydził się z tego powodu, spuścił wzrok.
Oj, przedłużasz te zdania na siłę. Zobacz: Zawstydzony, spuścił wzrok. To zdanie (w kontekście – kontekst jest wszystkim!) niesie tyle samo informacji.
Owen spoczął na nim, położył ręce na stole.
Hmm.
ujadanie ogara
Ogar to konkretny typ psa i nie kojarzy się tak strasznie jak jego angielski odpowiednik – hound (prawdopodobnie to przez psa Baskervillów).
w poszukiwaniu odpowiednich słów.
Zostawiaj takie niedopowiedzenia, więcej inteligentnie. Lepiej mniej, niż więcej, zwłaszcza, jeśli ma być strasznie.
cel był jasny, tylko jak się do niego zabrać?
Cel można osiągnąć, ale nie zabrać się do niego.
No Pies
No, Pies.
do tego ostentacyjne kręcenie głową.
To nie grymas. Rozdzieliłabym.
wparowało ciotka
Literówka.
Cześć Owenku
Cześć, Owenku – przed wołaczem dajemy przecinek. Zdrobnienie utworzone wg. zasad polskich z obcego imienia… no, nie wiem.
jak zwykle przyjaźnie. Owen stanął na baczność.
Czemu boi się ciotki? (I czy taki był Twój zamysł?)
Można by to było uznać
Uprościłabym: Można by to uznać.
aczkolwiek temperament
Ale. Ale temperament… "Aczkolwiek" nadaje się tylko na pralkę.
To wszędobylstwo przytłaczało Owena, ilekroć znalazł się w pobliżu ciotki.
Więc dlatego się jej boi. Dobrze, bardzo dobrze, plusik. Ale "wszędobylstwo"? Trochę nie w punkt trafiłeś.
Ja również kawę proszę
Nienaturalne, choć zbity z tropu facet może jeszcze tak powiedzieć, wiec niech będzie.
wraz z pojawieniem się ciotki, popadł w istną pasję.
Kiedy pojawiła się ciotka. Ale dalej nawet nie wiem, jak to poprawić – na pewno nie powinno być tak niekonkretnie.
nastawiwszy samowar
Samowar? W anglojęzycznym kraju?
nie spoglądając
Nie patrząc. Nawet, jeśli chciałeś wysoki ton, to tutaj przesadziłeś.
Owen nie zawahał się ich użyć.
Nie tylko zbędne – szkodliwe, bo wywołuje skojarzenia z filmami akcji, tutaj bardzo niepożądane.
Niemalże utopił się w ponurej pustce, którą w nich zastał.
Hmm. "Omal się nie utopił" brzmiałoby, moim zdaniem, lepiej. Ale uwiera mnie tu coś głębszego, czego nie potrafię wskazać palcem.
filiżankę wypełnioną czernią
Hmm. Sama nie wiem.
Doprawdy temu człowiekowi
Doprawdy, temu człowiekowi.
(…) to wszystko wywoływało w Owenie nieopisaną irytację.
Pokaż to. Już zacząłeś (”temu człowiekowi przydałoby się pół godziny drzemki” – to jest dobre!), więc nie przerywaj w połowie.
dosłownie powstrzymywał się przed chluśnięciem wujowi zawartością swojej filiżanki prosto w twarz
O,o – to jest ta irytacja. Może nawet za mocna.
co było źródłem tych zapędów.
Hmm.
postąpił dość mądrze, to znaczy
Wycięłabym. Lepiej nie oceniać wprost postępowania bohatera.
tak donośnie, że jakby we wnętrzu jego głowy
Hmm. Obraz zrozumiały, tylko słowa można by przygładzić.
No, no Owenie mamy nadzieje
No, no, Owenie, mamy nadzieję.
Tymczasem ciotka spokojnie sączyła napar, nie reagując w sposób szczególny.
Nadmiar. Wystarczyłoby: Ciotka spokojnie sączyła napar.
– Stary Kindoll stracił cierpliwość. –
To powinno być widać w dialogu – i widać. Zaufaj sobie i nam.
Ten natychmiast umilkł, ujarzmiony czułem dotykiem.
Bardzo dziwnie to brzmi. "Czułem" uznam za literówkę, nie archaizm, ale i tak. W ogóle skleiłabym z poprzednim zdaniem.
Ja chyba pójdę już.
Ja chyba już pójdę. Teraz dziwny szyk nie jest zasadny, bo chłopak ma czas na ułożenie wypowiedzi.
nie siląc się, chociażby
Nie siląc się nawet.
spełnił swe założenia
Założeń się nie spełnia. Wypełnić można postawione sobie zadanie.
zamiast się upewnić pierzchnął
Zamiast się upewnić, pierzchnął.
przestraszył krzyczącego wujka
Ale wujek nie krzyczał, tylko złorzeczył trochę.
Jej posępna reakcja, była niczym sól na rany.
Bez przecinka. I "posępna"? Wcale nie zareagowała, sam to powiedziałeś. Przyjmuję, że facet ma tzw. fobię społeczną, bo jego rozterki do tej przypadłości pasują. U kogoś innego byłyby przejaskrawione.
był już pewien tego, że stawi się
Skróciłabym: był już pewien, że stawi się.
sklepu branżowego
A co to takiego? Chyba "wielobranżowego"?
swego czasu znalazł zatrudnienie
Hmm.
Jeszcze będąc w sklepie, wpadł na pomysł
Jeszcze w sklepie wpadł na pomysł. Unikaj “będąc”, jest brzydkie.
skrzynie ze spirytusem na przykład, sprawdzał
Wtrącenie: skrzynie ze spirytusem, na przykład, sprawdzał.
podobnych pomyłek
Aliteracja, ale chyba ujdzie.
nieopatrznie popełnił błąd
Nikt nie popełnia błędów specjalnie.
Mniejsza ze spirytusem
Mniejsza o spirytus, mniejsza o Dugwexa.
Siedząc na niewygodnym krześle, wysilał umysł.
Pokaż to. Przekaż choć cień tego, jak to jest siedzieć na twardym krześle i się głowić. Bo teraz tylko mnie zapewniasz, że Owen tak robił.
Pies, podobnie zresztą jak zawsze,
Skróciłabym: Pies, jak zawsze…
wciskał się w ciżbę
Powtórzony dźwięk.
donośnie rekompensował sobie chwilę rozłąki.
Dziwnie to brzmi.
Tego wieczora Owen nie zmylił tropu.
Hmm.
odpowiedzi na to, jak zacząć
Odpowiedź musi być na pytanie.
Owen po prostu lubił Lisę
Lubi (consecutio temporum).
niepasujący mu wyraz
"Mu" zbędne.
ukończony wierszem
Literówka.
Ogar zamilkł, zajęty konsumpcją poezji. Przepadał za wierszami Owena.
Ooo, dobre!
Kudłata postać sięgała Owenowi do pasa.
"Postać" to kształt niewyraźny, widziany z dala albo we mgle, niedookreślony. A tu pupil Baskervillów jest widoczny aż za dobrze.
ustawicznie dyszała,
Ustawicznie, hmm.
Dotarli pod lokal, w którym odbywała się uroczystość.
Nienaturalne. Dotarli na miejsce, po prostu.
Tak potraktowana psina, zaskomlała żałośnie.
Tak potraktowana, psina zaskomlała żałośnie. Ekhm. Psina? Pokazywałeś mi dotąd to:
A psina wygląda tak:
"Psina" może tu być ironiczna – ale nie widzę tego.
Konkretnie to trzech
Konkretnie trzech.
Wtem ponad gwarem
Przez gwar. Nie tłumacz angielskich idiomów ("over the sound").
Lisa, odwrócona do niego plecami, nie widziała go
Nadmiar zaimków: Lisa, odwrócona plecami, nie widziała go.
Speszył się przeokropnie.
Pokaż to.
obserwowała go bacznie, uśmiechając się. Szturchnęła jubilatkę
Może obserwowała go z uśmiechem? Unikaj "się" jeśli się da (jeśli się nie da, nie unikaj).
Ten, stojąc sztywny niczym kłoda, dał się objąć.
Nienaturalne. Może: Czuł się w jej objęciach jak woskowa figura? (Bierz moje sugestie cum grano salis.)
Ci, którzy zostali
Zostali? Czy po prostu siedzieli? Może: siedzący?
Postanowił, że przywita się z wujem.
Obędzie się bez tego zdania (niedomówienie, pamiętasz?)
z wielką siłą klepnął Owena w ramię. Prawie przewrócił chłopaka
Pokazujesz i zapewniasz – wybierz coś, np.: klepnął Owena w ramię, omal go nie przewrócił.
Po tym przywitaniu
Zbędne, wiemy, po czym.
Chcą go zeswatać.
Wyswatać.
Owen nie mając nic lepszego do roboty, zaczął
Wtrącenie: Owen, nie mając nic lepszego do roboty, zaczął.
Tyle przyjemności użyje, przychodząc tutaj.
Chyba jednak: skoro tu przyszedł.
Po tym, jak mu się odbiło, zmienił zdanie, przestał żałować, że się stawił.
Co było w tym ponczu, skoro facet z fobią społeczną normalnie je na imprezie i nie jest mu niedobrze ze strachu? Czy to poncz, czy nalewka (40-45%)?
Wziął do ręki przeznaczony dla niego kieliszek, dotąd nieużywany.
Przecież pił "poncz"?
Wrócił do miejsca, na którym
Źle to brzmi. Może do krzesła?
Napijmy się wuju!
Napijmy się, wuju!
Z miłą chęcią młodzieniaszku
Z miłą chęcią, młodzieniaszku.
Zawartością, wyjętej spod stołu butelczyny, napełnił kieliszki
Tu bez przecinków, to nie jest wtrącenie (po wycięciu zdanie nie miałoby sensu). Przecinek daj po tej frazie.
Samogon wykrzywił twarz młodzieńca.
Skąd właściwie angielskie imiona, skoro ogólna atmosfera jest wyraźnie słowiańsko-wiejska, a nie anglosasko-miejska? Tak, Anglosasi też pędzą – ale chyba troszkę inaczej to wygląda.
Owen zorientował się wówczas
"Wówczas" to kolejny kwiatek do kożucha.
pospiesznie chwycił ogórek konserwowy z pobliskiego półmiska. Zagryzł nim gorycz.
Something doesn't ring true…
Zamilkli na dłuższy czas, nie wiedząc jaki temat poruszyć.
Przeciągasz. Po prostu: Nie bardzo mieli o czym rozmawiać.
na odzew Owena
Odzew?
podobnie jak i sobie
"i" zbędne.
ponownie poratował
Aliteracja.
spożytkowali to rozlanie
Bardzo, bardzo nienaturalne, jak o trzodzie chlewnej.
stary Kindoll nie zwlekając, od razu uzupełnił powstałą w kieliszkach pustkę
Wtrącenie: stary Kindoll, nie zwlekając, uzupełnił. Pustki się nie uzupełnia, a wypełnia.
nie przywykły
wuj z kieliszkiem na wysokości brody, patrzył
Wtrącenie: wuj, z kieliszkiem na wysokości brody, patrzył. Mało obrazowe to zdanie. I "mętnym wzrokiem"?
bordową barwę
Źle to brzmi.
Miał nadzieje
Nadzieję.
Tom zdążył pozbawić się już wszelkiej spostrzegawczości, pijąc tak wiele
Nienaturalne (bardzo) i łopatologiczne. Po prostu: że Tom nie zauważy.
Niestety wuj
Niestety, wuj.
dysponował resztkami percepcji
Że co? Strasznie wysilone.
Co to ma znaczyć się? Wypijaj to w tempie natychmiastowym.
Poczuł, rozpoczynającą się
Bez przecinka.
Przepraszam cię Owenku
Przepraszam cię, Owenku.
zapach dobywający się z ust wuja, spotęgował
Bez przecinka – nie oddzielaj podmiotu od orzeczenia.
nic się nie stało wujku
Nic się nie stało, wujku.
co z tego skoro
Co z tego, skoro.
, wypowiadając te zdania.
Zbędne.
I młodzieńca one zatrwożyły.
Pokaż to.
zwolnił uścisk, tak że
Zwolnił uścisk tak, że.
Zrobiło mu się duszno
Przecież już było?
przez ramię Lisy, dostrzegł
Bez przecinka.
Postanowił to przeczekać, siedząc tutaj
Skróciłabym: Postanowił przeczekać tutaj.
kanonada szczeknięć i wycia
Kanonada wycia?
Pies ujadał z całą mocą, przez bardzo długi czas
Hmm. To powinno być mocne, ale jakoś nie jest.
Owen zniósł to z ledwością.
Kombinujesz. Ledwo to zniósł.
Zawrzyj gębę!
Znowu wymyślne słowa. W narracji mogą być, bo chyba jednak celujesz w oniryczno-horrorowy ton, ale w dialogu zdają się wysilone.
przyglądał się chłopakowi z szeroko otwartymi oczami.
Czyli to chłopak miał szeroko otwarte oczy? Hmm?
Orkiestra kontynuowała grę
Grała, i tyle.
Owena skusiły aromaty pieczonych mięs i zup warzywnych.
To, jako się rzekło, nie wygląda mi na wiarygodne.
Wbrew wcześniejszym postanowieniom nie opuścił lokalu.
Hmm.
ubolewać nad obolałym
Powtórzony dźwięk, to źle brzmi.
ta dziewczyna, obok
"Ta" zbędne.
Młodzieniec onieśmielony odpowiedział
Młodzieniec, onieśmielony, odpowiedział.
Tak swoją drogą to jestem
Tak swoją drogą, to jestem. Mało logiczna zmiana tematu.
gdy ją skończy najpewniej
Gdy ją skończy, najpewniej.
Owen poczuł znużenie.
Pokaż to.
przemówił beznamiętnym głosem:
Beznamiętnie.
odwdzięcza się jej, za cały trud
Odwdzięcza jej się za cały trud.
mógłby, co najwyżej pomarzyć
Bez przecinka!
Sama zainicjowała rozmowę
Nienaturalne słowo. Zagaiła, zaczęła – ale zainicjowała? Kto tak mówi?
Studium fobii społecznej, i może depresji, z paroma zgrzytami, które wymieniłam. Konstrukcja wydaje mi się poprawna, język warto jeszcze dopracować. I, cóż. Kto ma, zrozumie. Kto nie ma, niekoniecznie (zob. komentarz Reg). Powodzenia na dalszej drodze!
Ale wódkę duszkiem – tak.
Może pobiorę też jakiś lepszy edytor tekstu, który dokładniej wyłapywałby błędy.
Nie ufaj edytorom! One działają na zasadzie porównywania słów ze słownikiem, nic więcej nie potrafią, i dopóki nie powstanie SI, nie będą potrafiły. A kiedy powstanie, niekoniecznie będzie miała ochotę poprawiać nasze teksty :)
nie wiem, czy bohater był chory, czy też pies jest pewnym symbolem, a opko pomyślane w konwencji realizmu magicznego
A czemu nie to i to? ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Poprawione, może nie wszystko, bo nie chciałem, żeby tekst utracił całą swą niezgrabność, a przez to i debiutancki charakter. Dziękuję za pomoc.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hmmm. Jestem z tych, którzy nie załapali i nadal nie wiedzą, czemu stwórca (w dwóch znaczeniach – także Autor) w ten sposób potraktował bohatera. Co chciał osiągnąć?
Choroba psychiczna, której efekty mogą dostrzec osoby postronne, wydaje mi się nietypowa.
Ale ja zawsze byłam słaba w symbole i metafory.
Babska logika rządzi!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)