W milczeniu patrzyli sobie w oczy.
– W końcu mnie odnalazłeś… Zajęło to trochę czasu. – Siedzący na głazie przybysz przerwał ciszę. Założył nogę na nogę. Z piasku wydobył kamyk, obejrzał dokładnie i cisnął do oceanu. – Wspaniały, przez nikogo nieodwiedzany zakątek – ciągnął z uśmiechem. – Istny raj. Pewnie jesteś bardzo szczęśliwy.
Przybój wielkich fal szumiał jednostajnie. Kilka mew spacerowało po złocistym strandzie, jakby czegoś szukając.
– Mówisz po angielsku… Świetnie! – Dawny rozbitek, od kilku lat mieszkaniec wyspy, dostrzegł, że nieznany człowiek ma szare oczy. Migotało w nich coś, co wyglądało na rozbawienie. – Chłopie, skąd się tu wziąłeś?
W umyśle wyspiarza kłębiło się mrowie pytań, ale przede wszystkim czuł radość. Parę dni temu dostrzegł na plaży odcisk bosej stopy, na pewno nie swojej. Wreszcie ktoś się zjawił , a teraz go spotkał.
Sądził, że powrót do cywilizowanego świata jest kwestią kilku dni.
– Po angielsku i w wielu innych językach… – Kolejny odłamek skały poleciał w stronę wody. Przybysz pokiwał głową. – Tydzień temu zobaczyłeś odcisk mojej nogi na brzegu. Długo trwało – ciągnął – zanim mnie wytropiłeś. A ja czekałem tutaj i nigdzie się nie ruszałem.
Rozbitek uśmiechnął się. Dobrze jeszcze pamiętał zaskoczenie widokiem śladu na mokrym piachu. I gorączkowe przeszukiwanie wszystkich zakamarków niewielkiej wysepki.
Bezowocne.
– Teraz nosisz sandały – zauważył – a właściwie klapki. Wyglądają na dość wygodne i nowe. Chyba niedawno je kupiłeś.
Zaskoczenie mijało. Już spokojniej oceniał wygląd niespodziewanego gościa: wymyślnie skrojone szorty, koszulka z dziwnym wizerunkiem, długie, kręcone włosy i rudawe wąsy. Obfite baki, sięgające prawie do przystrzyżonej w klin bródki.
Nie wiedział, co powiedzieć. Chciał przekazać wszystko, co mu się przydarzyło, ale już nawet nie pamiętał, kiedy jego jacht niespodziewanie rozbił się o rafę przy nieuwidocznionej na mapie wysepce mórz karaibskich, usianej palmami, do tej pory nieznanej.
Długie lata czekał na ratunek, a teraz nagle zrozumiał, że nie wie, co powiedzieć. Uznał, że ważne jest tylko jedno pytanie : skąd ten facet tutaj się wziął?
Nigdzie nie dostrzegł zakotwiczonego statku, łodzi albo unoszącego się na falach hydroplanu.
Przybysz go ubiegł.
– Nie wyremontowałeś jachtu? – Palec wskazał dwa maszty, sterczące kilkaset metrów dalej. – Nie dziwię się: nie mogłeś tego zrobić. Ale wreszcie zbudowałeś nieźle wyposażoną tratwę, wykorzystując ocalałe narzędzia i części. Oglądałem ją. Sporo pracy: niepotrzebnej, bo nigdzie nie dopłyniesz. Nie mogłeś jednak o tym wiedzieć.
W głosie zabrzmiała niezachwiana pewność siebie.
– Czemu? – Nagle rozbitek poczuł złość. Rozmowa przebiegała dziwnie: nie takiej się spodziewał. – Powiedz lepiej, jak się tu, do diaska, znalazłeś? Katastrofa samolotowa? Gdzie się ukrywałeś i po co? Tę wysepkę dawno już zbadałem – oprócz nas nie ma tu nikogo. A ty zjawiasz się, nie wiadomo jak i jeszcze wyglądasz niczym facet z reklamy!
Przybysz przeciągnął dłonią po wąsach.
– Rzeczywiście, oprócz nas nie ma nikogo… – Westchnął. – Bo z całego świata zostało tylko nas dwóch: ty i ja. No i wszechogarniający kulę ziemską ocean. Nie istnieją kontynenty i miasta. Nie istnieje też żaden człowiek – oprócz ciebie.
Nagle mewy, donośnie piszcząc, zerwały się do lotu.
– Wyjaśnię, co się wydarzyło – kontynuował mocniejszym głosem. – Po prostu przekroczyliście miarę, wiec unicestwiłem to, co kiedyś stworzyłem. Miałem was dość. Ale – rozmyśliłem się… W pewnej chwili zrozumiałem, że Bóg bez ludzi tak naprawdę nie istnieje. Wiesz, poczułem się samotny… Może nawet tak jak ty.
Teraz rozbitek dostrzegł, że obraz na pięknie wyprasowanej koszulce przedstawia kogoś wyglądającego na anioła, dzierżącego w dłoni płomienisty miecz.
– Jesteś…? – zapytał z wahaniem.
– Jestem – odpowiedź padła natychmiast. – Przybrałem taką formę, bo nie chciałem cię przestraszyć.
Siedząca na kamieniu postać rozłożyła szeroko ręce, jakby przygotowywała się do jakiejś pracy.
– Dlaczego właśnie ja? – mieszkaniec wyspy zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu na myśl. – Byłem okazjonalnym żeglarzem – samotnikiem, jakich wielu. Taka zabawa… W ogóle jestem agentem ubezpieczeniowym i nazywam się Adam Smith.
– Przypadek… – W szarych oczach przybysza znowu zamigotało rozbawienie. – Umknąłeś mojej uwadze, więc stałeś się ostatnim żyjącym człowiekiem. A ponadto – masz na imię Adam. Ponowne tworzenie świata zajmuje jednak – kontynuował z namysłem – lekko licząc, kilka dni. Boskich dni… Nawet dla mnie jest męczącą pracą. A tak mam jeden kłopot z głowy: nie muszę nikogo lepić z gliny. Za chwilę uśpię cię, wyjmę żebro, i z niego stworzę kobietę. Nie bój się, odrośnie, a ty po przebudzeniu niczego nie będziesz już pamiętał. Rozumiesz chyba, że ona stanie się Ewą, a ty – pierwszym człowiekiem.
Rozejrzał się uważnie.
– Jabłonie zastąpię palmami kokosowymi – rzucił lekkim tonem. – Ale jedno jest pewne: stworzę wam tutaj raj. Z czego powstanie drzewo wiadomości złego i dobrego… Jeszcze się zastanowię.
24 stycznia 2014 r. Roger Redeye
Ilustracja: Michał Wywiórski (Gorstkin) – “Brzeg morski z urwiskiem (Brzeg morza)”
Źródło ilustracji: http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Wywiorski/Wywiorski_2.htm