M.G.Zanadra,
Rozumiem Twój punkt widzenia i nawet wróciłam do wskazanego fragmentu. Wydawało mi się, że opisanie pierwszej sali i wymienienie wśród obecnych w niej osób tylko ekspedientki załatwia sprawę. Rose ogląda wnętrze, a czas leci, babka mogła wparować od razu do swojego gabinetu i wyszła dopiero po chwili. Widać powinnam to bardziej podkreślić…
Jasne, wszystko jest możliwe i stosunkowo łatwe do wytłumaczenia, ale jak się zaczytam, to nie analizuję (a w każdym razie robię to niechętnie), co się mogło wydarzyć w czasie, kiedy postaci np. rozglądają się wokół. Przeczytanie jednego akapitu to kwestia co najwyżej kilkunastu sekund i z mojej perspektywy najlepiej byłoby, gdybym nie musiał się w tym czasie zatrzymywać ani cofać :)
Co więcej, nie wydaje mi się, żeby scena wymagała rozwinięcia o tor poruszania się postaci, proponowałbym raczej pominięcie informacji, które mogą powodować zamęt. Zawsze może być tak, że w tym konkretnym fragmencie tylko ja zaliczyłem zwieszkę, ale ponieważ miałaś już jakieś uwagi o pewnej chaotyczności tudzież zawiłości narracji, skłaniałbym się ku teorii, że słów może być za dużo, niż że jest ich za mało :)
Z tym pozwolę się sobie nie zgodzić. Poznajemy kobietę z już wyeskalowanym problemem. To nie jest tekst o macierzyństwie, a o problemach zagubionej osoby, która właśnie matką być nie potrafi i od tego ucieka. Szczerze pisząc, nawet nie wiem jak inaczej mogłabym to opisać. Zaintrygowałeś mnie.
Z jej perspektywy oglądamy większość zdarzeń, więc zaaferowana sobą, mogła nie dostrzegać, co i czy Adam coś dla niej robi…
Problem jest chyba w tym, że skazując czytelnika wyłącznie na taką perspektywę bohaterki (nawet jeśli jest ona całkiem legit dla osoby zagubionej / pogrążonej w depresji i będziemy traktować ją jak krzywe zwierciadło), tworzysz siłą rzeczy antypatyczny obraz świata. Nie mam skąd domniemywać, że jest inaczej, niż widzi to Rose, a ciężko jej współczuć, jeśli obserwujemy tylko jej miotanie się i niezgodę na rzeczywistość. W dodatku jej emocje są często oddane opisowo, co nie sprzyja pobudzaniu empatii:
Z gniewu, w który ostatnio łatwo wpadała, zaczęła się trząść. Nie mogła uspokoić nerwów, aż chciało się jej ryczeć. Od dłuższego czasu czuła, że utknęła w miejscu. Żałowała zajścia w ciążę, a ciągły płacz i wymiociny dziecka doprowadzały ją do szewskiej pasji.
Targały nią skrajne emocje, czuła dziwny głód, którego nie sposób było zaspokoić nawet największym posiłkiem. Płakała, ale mimo wylanych łez, żalu z niej nie ubywało.
Czuła zmęczenie, ciągły stres i bezradność, i nadal nie nadciągała fala miłości, która miała zalać matczyne serce tuż po porodzie. Z tego powodu poczucie winy nie opuszczało jej od tygodni.
Uniosła ramię, a dziecko zaczęło krztusić się i płakać. Tego ostatniego nie znosiła najbardziej! Płacz drażnił ją. Niecierpliwił. Jednak tym razem ulżyło jej, że go słyszy. Przerażona tym, co właśnie próbowała zrobić, porzuciła dziecko w plastikowej wanience i wybiegła z mieszkania.
Wydaje mi się, że te fragmenty zyskałyby na rezygnacji z nazywania uczuć, gdyby tylko pozwolić jej po prostu trząść się, mieć torsje, płakać, pokazać ból i napięcie w ciele. W zestawieniu z introspektywą, wspomnieniami, jakimś wewnętrznym konfliktem, czy oskarżeniami skierowanymi do konkretnych osób (dziecko, matka, mąż), to byłaby naprawdę mocna mieszanka.
Człowiek o którym słyszałem, że jest zły, smutny i zlękniony jest dla mnie tylko w połowie tak poruszający jak ten, którego cierpienie widzę, znam go lub wiem skądinąd, że toczy wewnętrzną walkę i nie zasługuje na to, co go spotyka. Wtedy to jest prawdziwa tragedia.
Przepraszam za ten przydługi komentarz. Daleko mi do narzucania swojego zdania, ale może jako część składowa do czegoś ci się ono przyda.
Serdecznie pozdrawiam!
Twój głos jest miodem... dla uszu