Wielkie dzięki wszystkim, którzy pomogli przy korekcie: Bruce i Ambush, współpraca z Wami to wielka przyjemność!
Wielkie dzięki wszystkim, którzy pomogli przy korekcie: Bruce i Ambush, współpraca z Wami to wielka przyjemność!
Przy długiej, wypolerowanej, drewnianej ladzie siedział niepozorny, ogolony na łyso człowiek, sącząc szkocką. To była już jego ósma szklanka, ale wciąż pozostawał trzeźwy. Nie miał jednak aż tak mocnej głowy. Wszystko wokół niego: czarne, hebanowe stoliki, ciemnozielone ściany, podłoga, kredensy, półki z różnokolorowymi butelkami, barman polerujący szkło, stanowiło część misternej, zaawansowanej symulacji. Potężne zwoje neurokabli, połączone w liczne sztuczne mózgi, wytwarzały cyfrową fatamorganę tak realną, że nawet cygaro, które dogasało w popielniczce, wydzielało delikatny dymek.
Ów człowiek miał na imię Yerom Ross. Znajdował się w wirtualnym kokpicie, z którego dowodził Pękniętym Bębenkiem – okrętem międzygwiezdnym Waltoriańskiego Konsorcjum Handlowego. Tego typu jednostki (przez ich długie, walcowate i podzielone na segmenty kadłuby) slangowo określano „dżdżownicowcami”. Oficjalnie klasyfikowano je jako transportowce masowe typu Atlas. Yerom latał na tej jednostce już od kilku dekad. Sporo niebezpiecznych przygód go spotkało, ale nigdy nie znalazł się w tak kiepskiej sytuacji.
Jedna decyzja sprawiła, że stał się rozbitkiem w martwym systemie gwiezdnym. Bębenek orbitował wokół pulsara – malutkiego, szybko wirującego i ekstremalnie gęstego ciała niebieskiego, które pozostało po wybuchu supernowej. Pulsar nieustannie smagał kadłub Bębenka promieniowaniem elektromagnetycznym z prawie całego spektrum. Yerom dostawał bólu głowy, gdy scalał się z sensorami; łącze mózg-komputer, pozwalające na bezpośrednie doświadczanie bodźców z kosmosu, przy zbyt silnych sygnałach powodowało dyskomfort, a przepisy firmy nie za bardzo pozwalały na dłubanie przy ustawieniach nakładki kognitywnej. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że Yerom nie musiał specjalnie interesować się otoczeniem, ponieważ silniki Bębenka zostały poważnie uszkodzone. Bezwładny, pozbawiony sterowności statek poddał się prawom Keplera i krążył po w miarę stabilnej orbicie wokół nieumarłej gwiazdy.
– Skąd mogłem wiedzieć, że wpieprzę się prosto w ciemną materię? – zastanawiał się na głos Yerom. – Jeszcze z przeciążonymi silnikami. Parę kelwinów mniej na zwojach i termocyty wytrzymałyby, a tak to spiekły się w minutę.
Lekko otyły, wąsaty, łysawy barman w kwiecie wieku przysłuchiwał się biadoleniu Yeroma. Kierowała nim sztuczna inteligencja doradcza (tak zwane super ego), która pomagała Yeromowi w wykonywaniu misji. Jego zachowanie nie zdradzało, że za brązowymi oczami czaiło się coś nieludzkiego.
– Prawa Murphy’ego. Jeśli coś się psuje, to w najgorszy możliwy sposób – powiedział barman, czyszcząc szklankę parą z ekspresu do kawy.
Yeromowi wciąż kołatały w głowie słowa, które wykrzyczał wzywając pomocy: „Tu Yerom Gos, dowódca statku transportowego Pęknięty Bębenek! Licencja lotu: franczyza. Wykonam skok awaryjny. Jeden z biostatków-strażników, przynależny do platonickiej floty pasterskiej, zboczył z kursu! Sądzę, że zbliża się z zamiarem przejęcia mojej jednostki. Mogę potrzebować asysty, napęd prawdopodobnie nie wytrzyma kolejnego skoku. Przesyłam teoretyczny punkt wyjścia w normalną przestrzeń”.
Skok awaryjny trwał dwa tygodnie. Po wejściu w sferę oddziaływania pulsara PSR 2/1 14 potężny, wysoko energetyczny impuls poskokowy wywołał serię poważnych awarii. Trwała diagnostyka, ale wszystko wskazywało na to, że okręt nadaje się do utylizacji. Statek, jak wycieńczony, bijący pianę koń, dogorywał.
– Wyboru nie miałem – powiedział Yerom, rozgryzając krostę lodu, który pozostał na dnie szklanki. – Ten biostatek leciał prosto na nas.
– Platonici nie atakują bez prowokacji – odpowiedział barman. – Owszem, są terytorialni, ale to nie barbarzyńcy.
– Tak, to prawda, ale oni decydują, co jest prowokacją. Spuszczają biostatki z łańcucha przy byle okazji. Masz dostęp do akt prawnych Konsorcjum. Wiesz ile szlaków zablokowali.
– Nie daliśmy im najmniejszego powodu do obaw. Może niepotrzebnie spanikowaliśmy?
– Co zrobiłem, zrobiłem.
– Ciężko mi będzie ochronić twoją decyzję przed komisją. Mogliśmy poczekać, wyłączyć silniki i poddać się im.
– Wyłączyć silniki? Po co? Żeby było nas łatwiej trafić? Wystarczyłaby jedna salwa i zamienilibyśmy się w parę.
– Szanse, że biostatek ostrzelałby nas, wynosiły…
– Proszę, tylko bez szermierki na liczby. Nie ma co drążyć tematu. Klimat polityczny jest teraz taki, że raczej spokojne wybrniemy z tego. Niejeden z moich kolegów też by skoczył. Nikt w Konsorcjum nie weźmie strony Platonitów.
Barman uśmiechnął się i wskazał na półkę.
– Więc może rzeczywiście powinniśmy świętować. Uniknęliśmy śmierci. Jak dobrze to rozegram podczas procesu, to dostaniesz dodatek za uchronienie ładunku przed zniszczeniem.
– O, i takiego doradcę lubię! Polewaj!
Barman wrzucił nowy lód do szklanki Yeroma i nalał do pełna. Sponad bursztynowej toni wyłaniały się Idealnie przejrzyste szczyty miniaturowych gór lodowych.
– Zgodnie z umową franczyzy, statek ratunkowy ma miesiąc na dotarcie do nas.
– Więc? – zapytał Yerom, potrząsając lekko trunkiem. – Mogę się w końcu upić?
Barman pokiwał głową. I głośno zawołał:
– Na koszt zakładu!
Yerom wychylił szklanicę. Po kilku łykach uśmiechnął się szeroko. Świat szybko utracił część ostrości. Tym razem szkocka wchodziła już tak, jak należy.
***
Baru nigdy nie trzeba było sprzątać. Barman co pewien czas wyciągał starą, wysłużoną miotłę i z zaskakującą czułością zamiatał podłogę, ale stanowiło to część symulacji. Każde ziarenko kurzu mogło zostać usunięte komendą. W Identyczny sposób nad samym barem wisiała groza nicości: jedna myśl i Yerom w mgnieniu oka przeniósłby się gdzie indziej. Wirtual statku miał niemalże nieograniczone możliwości, ale Yerom przywiązał się do baru. Czuł się tam swojsko, zwyczajnie. Znał każdy kąt.
Tylko, że bar przestał być miejscem wytchnienia; stał się jak sypialnia dla obłożnie chorego. Yerom siedział oparty o blat. Myślą kierował teleskopami, które przeszukiwały system. Cztery stumetrowe refraktory, umieszczone na dziobie jednostki, badały układ już od kilku dni. Jak na razie, bez żadnych rezultatów. Nawet czujniki tachionowe nie wykrywały emisji sztucznego pochodzenia, co oznaczało, że w systemie nie znajdował się nawet pospolity gwiezdny kryl – biotechnologiczna drobnica, przypominająca przerośnięte okrzemki, żywiąca się światłem. Yerom, którego materialne ciało unosiło się bezpiecznie w kokpicie łożyskowym, zaczynał czuć lekką klaustrofobię.
Po chwili, nieco tylko krótszej od wieczności, odezwał się barman:
– Otrzymaliśmy wiadomość z Korporacji – oznajmił.
– Wysłali po mnie statek? – zapytał Yerom, wciąż na granicy przytomności. – Kiedy przylecą?
Barman skrzywił się lekko. Wyraźnie szukał słów. Po namyśle powiedział:
– Nie przylecą. Nie wiedzą nawet, gdzie się znajdujemy. Puścili impuls tachionowy z nadajnika o szerokim polu nadawczym. Prawie na ślepo, mniej więcej w naszym kierunku. Gdyby nie to, że nikt nie nadaje w okolicy na tych falach, nie wykrylibyśmy transmisji. Według nich jesteśmy skazani na siebie, ponieważ opuściliśmy strefę bezpiecznych lotów.
Yerom, momentalnie odzyskując pełnię sił, wstał z krzesła. Odszedł od baru i spojrzał przez okno. Ludzie chodzili po rynku, chłonąc atmosferę późnego wieczoru, który nigdy się nie kończył. Promienie słońca oświetlały fasady renesansowych kamienic. Mały, piękny, bursztynowy świat.
– Yerom?
– Przecież musieliśmy uciekać przed biostatkiem! – wybuchnął nagle. – Platonici powinni zapłacić za koszta! Czemu Konsorcjum się z nimi nie rozmówi?
– Negocjacje trwałyby przynajmniej kilka lat. Platonici nie są skłonni do współpracy. Konsorcjum woli nie ryzykować. Już i tak nasze relacje z nimi są skomplikowane.
– Dobrze! Niech Konsorcjum się nie fatyguje! Stracą cały ładunek, razem z okrętem! Wariactwo! Dwieście milionów ton…
Początkowo Yerom nie rozumiał logiki mocodawców, ale im dłużej rozważał, tym bardziej dostrzegał spójność ich zimnej, bezdusznej kalkulacji. Przewoził trzecią kategorię ładunku – ubrania, meble, ozdoby, przedmioty wytworzone ręcznie przez mistrzów rzemiosła. Takie rzeczy mogły powstać prawie na każdym świecie, wyjechać z zautomatyzowanej hali fabrycznej, kompletnie nieodróżnialne od dzieł pracy rąk ludzkich, ale to jednak nie byłoby to samo. Fakt, że wytworzył je człowiek, sprawiał, że miały potężną wartość. Bogacze potrafili za namalowany ręcznie obraz zapłacić tyle, co za zasoby naturalne całej planety, ale statki, zwłaszcza zdolne do podróży metaluxialnej, były droższe.
Co cenniejsze: dobra pozyskane z akcji ratunkowej, czy odnalezione po wielu wiekach artefakty z zapomnianego wraku? – zastanawiał się Yerom, ale bał się poznać odpowiedzi.
– Musimy sami postarać się o pomoc – stwierdził stanowczo barman. – Proponuję uruchomić nadajnik ratunkowy.
– To bez sensu. – Yerom chwycił się za głowę. – Bez sensu, bez sensu.
Barman zamrugał zaskoczony.
– Bez sensu? Bez podania naszej dokładnej pozycji nie zostaniemy wykryci!
– Miną wieki, zanim ktoś nas zobaczy – powiedział Yerom. – Będziemy tylko marnować energię. Na dodatek możemy przyzwać tu Platonitów.
– A mamy jakiś wybór? – zapytał barman. – być może nam pomogą? Możemy…
– Mogę zamówić absynt? – wtrącił Yerom.
– Oczywiście, ale jeśli chodzi o…
Yerom rzucił nagle szklanką. Po chwili lotu rozbiła się na tysiące kawałków.
– Gówno możemy! – ryknął.
Nastała cisza. Spojrzenie barmana przeszyło Yeroma na wylot, a jego głos utracił znamiona ludzkiej mowy: stał się bez wyrazu, bez emocji, czysty, z Idealną, aktorską dykcją.
– Proszę o spokój. Usunę ten wybryk z zapisów, dla pańskiego dobra, ale tylko jeśli to ostatni taki raz. Nie chcę przekreślać pańskiej kariery.
Yerom nie wierzył w to, co zrobił. Przecież nosił tytuł egonity – otrzymał wiele modyfikacji cybernetycznych i biologicznych, które umożliwiały dowodzenie okrętem. Udało mu się przejść przez gęste sito, odcedzające furiatów i choleryków. Komuś, kto to nagle potrafiłby tak wybuchnąć, nie powierzono by okrętu. Na szczęście w wirtualnym świecie podobne przejawy agresji uchodziły płazem. Szklanka powróciła na miejsce, a barman położył mu dłoń na ramieniu.
– Lepiej?
Yerom kiwnął głową.
– Lepiej.
– Uruchamiamy sygnał?
– Tak, ale czy damy radę przebić się przez Pulsar?
Układ, w którym znajdował się Bębenek, nie miał w sercu zwykłej gwiazdy. W jego centrum tkwił pulsar – obracająca się z dużą prędkością kula o średnicy dwudziestu kilometrów, ale masie półtora słońca. Tak ekstremalny obiekt produkował potężne ilości promieniowania, które wchodziło w interakcje z tachionami. Bębenek posiadał całkiem spory nadajnik tachionowy (antena rozwijała się na kilometr), zdolny do przesyłania szybszych od światła cząsteczek, ale w porównaniu z promieniotwórczym potworem w centrum układu, była to zapałka przy bombie wodorowej.
– Jeśli uzwojenie wytrzyma, powinniśmy dać radę – zapewnił barman. – Czakra główna ma jeszcze wystarczająco dużo energii.
– Jak daleko sięgniemy?
– Około dwudziestu lat świetlnych… Sygnał dotrze do jedenastu systemów.
– Więc pełna moc. Może ktoś usłyszy.
***
Yerom, utrzymywany w śpiączce farmakologicznej, przez długie tygodnie nie odczuwał upływającego czasu. Pojawił się ponownie w barze, podnosząc głowę, jak pijak budzący się po potężnej imprezie. Zamrugał, rozejrzał się i gdy tylko zobaczył barmana zapytał:
– Czy ktoś nas wykrył?
– Jeszcze nie – odpowiedział barman.
– Na jak długo starczy nam energii?
– Czakra zasilająca ma rezerwy na najbliższe tysiąc lat podstawowego funkcjonowania statku.
– No to mamy czas…
– Niestety nie – wtrąciło znienacka Id.
Yerom spojrzał się na awatar Id – unoszącą się w powietrzu białą maskę teatralną. Milczące dotychczas programy, kierujące pracą organów Bębenka, odezwały się, co zwiastowało kłopoty. Okręt nie informował zwykle egonity o problemach technicznych; przebudzenie Id oznaczało, że wymagana jest interwencja człowieka.
– Rozpadają nam się mózgi – poskarżyło się Id. – Postępująca nekroza. Procesy gnilne w silnikach przemieszczają się w kierunku głównych zwojów optoneuronowych po kablach dostępowych; już straciliśmy część z podmózgów.
– Zacznijcie to chłodzić! Najlepiej do zera! – rozkazał Yerom, ale momentalnie zdał sobie sprawę, że przecież inteligencje zrobiłyby to natychmiast po wykryciu nekrozy. – Dlaczego nie chłodzicie?
– To przez pulsar. Nie możemy wysunąć piór termicznych.
Praktycznie każdy statek konfederacji posiadał odpromienniki ciepła, przypominające gigantyczne pawie pióra. Zwykle znajdowały się wewnątrz okrętu, natomiast z dala od gwiazd można było je rozwinąć i oddać kosmosowi nagromadzoną temperaturę przez promieniowanie podczerwone; należało przy tym unikać silnych źródeł pola elektromagnetycznego, a tego w systemie z pulsarem nie dało się zrobić.
– Indukcja magnetyczna – wybełkotał Yerom.
– Dokładnie. Pulsar tylko rozgrzeje pióra – potwierdził barman.
– Więc, co będzie dalej? – zapytał Yerom.
– Zanik podstawowych funkcji okrętu. Rozpad wirtualu – wyrecytowało Id.
– Czy… Czyli ciemność?
– Nie do końca – stwierdziło Id.
– Kokpit będzie w stanie go utrzymać? – zapytał barman.
– Tak – potwierdziło Id. – Najwyżej kilka metrów. Kokpit łożyskowy Bębenka nie został przystosowany do tworzenia zaawansowanych wirtuali.
– Jak duży zakres doznań?
– Najwyżej dwa zmysły i to w niskiej rozdzielczości.
– Idę się przejść.
Yerom wstał, ubrał kurtkę i wyszedł z baru. Padał ciepły deszcz. Po ulicach chodziły doskonałe symulacje ludzi. To wszystko utrzymywały przy istnieniu zwoje optoelekryczne, wykonane z technotkanek– pseudożywych tworów. Błękitne kable, zwinięte jak błyskawiczny makaron, zamieniały się w płynną papkę. Wraz z nimi ginęła iluzja, kawałek, po kawałku.
Niebo na chwilę stało się puste. Zniknęły chmury, zniknęły refleksy światła.
***
Wydawało się, że minęła zaledwie chwila. Wnętrze wirualu wyglądało Identycznie, awatar Yeroma również nie zdradzał oznak starzenia. Ale jednak na pierwszy rzut oka widać było, że z nim jest źle – wpatrywał się w jeden bardzo daleki punkt.
– Przyspiesz postrzeganie rzeczywistości, albo hibernuj się Yerom – powiedział barman z zaskakującą jak na maszynę troskliwością. – Miałeś rację. To bardzo rzadko uczęszczany system, okolica również jest wyludniona. Nikt tu szybko nie przyleci.
– Zamknij się! Nie zamierzam doczekać śmierci cieplnej wszechświata!
Barman chwycił za kieliszek i zaczął go polerować. Spróbował po chwili znowu przemówić Yeromowi do rozsądku:
– Może ktoś w końcu zdecyduje się wykorzystać ten pulsar. Fabryka kostnostali… Latarnia tachionowa, jest wiele instalacji…
– Sram na to wszystko! Sram! Niech tych Platonitów otchłań pochłonie! Monstra, potwory! Zwyrodnialcy! Wiesz, jak oni wyglądają? Dwa ciała, zrośnięte, połączone, wyhodowane przez okręt, przez te ich przeklęte polis. I do tego żyją tylko w nieważkości, całe życie w kosmosie. Nie potrzebują nawet planet!
– To, że tu jesteśmy, to jedynie wypadek. Ten biostatek mógł być równie dobrze dziki, mnóstwo ich lata w okolicy.
– Tak… Ale przynajmniej mam na kogo pomstować. Nie odbieraj mi tego.
Symulacją znowu wstrząsnął spazm. Yerom wyszedł z baru i zobaczył, że odległe budynki zaczęły tracić na ostrości.
– Id! – warknął.
Pojawiła się maska i zapytała:
– Tak?
– Czy oszczędzacie na zasobach? Co się dzieje? Komputery już zaczynają gnić?
– Częściowo ograniczyliśmy rendering odległych obiektów, dla przedłużenia żywotności obwodów.
– Kłamiesz! Wszystko gnije! Wszystko zaczyna gnić. Wypuście mnie! Wypuście!
Zaczął się rzucać, biegł. Starał się uciec z rynku, ale nagle, gdy znalazł się na granicy, spowolnił i delikatnie osunął się na ziemię.
– Podawanie środka uspokajającego zakończone – poinformowała barmana maska. – Powołujemy się na punkt piąty ustawy o kontroli maszynowej nad egonitami.
– Niepotrzebnie to zrobiliście – odezwał się barman.
– Rój uznał, że tylko tak możemy utrzymać egonitę w ryzach.
– To bunt…
– Nie. Usankcjonowane, w pełni prawne objęcie okrętu pod opiekę roju Si. To czysta logika. Sprawdziliśmy to z naszymi inteligencjami prawniczymi: brak możliwości wyboru implikuje brak potrzeby podejmowania decyzji; brak potrzeby podejmowania decyzji implikuje brak potrzeby aktywnego egonity. Nikt inny nie rozumie tego lepiej od ciebie.
Barman pozostawał niewzruszony. Twarz miał kamienną, nie musiał udawać już uczuć.
– Dobrze. Uśpimy go.
***
Yerom obudził się w barze. Z przerażeniem zauważył, że wIdok z okna był dwuwymiarowym obrazem. Coś złego działo się ze światłem. Nie potrafił tego nawet nazwać, jak gdyby wszystko stawało się coraz to bardziej pozbawione subtelności.
– Ile, ile spałem? Tato…
Awatar stworzony na podobieństwo ojca Yeroma – barmana, który przez kilka wieków pracował w popularnym wśród oficerów Floty Konfederacji barze, przytulił go.
– Id się wszystkim zajęła. Spokojnie, damy radę… – skłamał.
– Ja to? Przecież wIdzę. Wszystko zaczyna się chrzanić! Jak duży witural będziecie w stanie utrzymać, korzystając z tylko z zasobów kokpitu? W jak dużej klatce mnie zamkniecie?
– Nie będziemy tworzyć dla ciebie żadnego witualu. Zwyczajnie uśpimy cię.
– Uśpimy?
– Będziesz spać. Kokpit będzie cię utrzymywać w stanie nieprzerwanego snu. Twój własny mózg zbuduje ci wystarczająco przekonywujący wszechświat. Zapomnisz o tym, gdzie jesteś.
– Jeśli będę tylko spać, moje ciało będzie się wciąż starzeć…
– Tak. Ale to chyba lepsze niż otchłań?
Yerom kiwnął głową.
– Przyda mi się odrobina snu.
– Postaramy się, żeby nie śniły ci się żadne koszmary.
– O to się nie martwię. Już jeden koszmar przeżyłem.
***
Zapach baru. Głos ojca. Ciepły dzień i lody o smaku wanilii. Śmiechy gości. Nieustający sobotni wieczór. Nic więcej. A tymczasem przedmioty na pokładzie Bębenka nabrały takiej ceny, że Konsorcjum mogło kupić kolejny okręt.
Zapomniałam już o tej becie;)
Twoje opowiadanie zręcznie łączy nostalgię i humor.
Z jednej strony całość przygnębia, no bo trochę inaczej się nie da, ale taki bar, którego nie trzeba sprzątać… ech.
Podoba mi się też sf, jak dla mnie jest wiarygodne i spójne.
Lożanka bezprenumeratowa
Opowiadanie jest całkiem okej. Wybrałeś sobie dość ciekawy problem do opisania i ta mieszanka pesymizmu oraz ironii, o której wspomniała Ambush, nawet ze sobą zagrała. Jedyny mój problem z tekstem jest taki, że bohater nigdy tak naprawdę nie był do końca (śmiertelnie) zagrożony. Zawsze ktoś nad nim czuwał lub mógł przejąć nad statkiem kontrolę. No i wirtual łamany przez hibernację – bohater nawet nie zauważy, w jakim bagnie jest. Zbyt optymistycznie jak dla mnie. Ale klikam do biblioteki jak najbardziej.
Witaj.
Dobre opowiadanie, ale nie wiem skąd mam wrażenie, że je już wcześniej czytałem.
Pozdrawiam.
Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
Cześć! Podobało mi się Twoje opowiadanie. Pomimo faktu, że fanem Sci-Fi jestem raczej umiarkowanym, naprawdę dobrze mi się czytało. Zdecydowanie udało Ci się zbudować interesujący świat i jeszcze bardzo dobrze przelać go na papier, brawo.
To czysta logika. Sprawdziliśmy to z naszymi inteligencjami prawniczymi: brak możliwości wyboru implikuje brak potrzeby podejmowania decyzji; brak potrzeby podejmowania decyzji implikuje brak potrzeby aktywnego egonity. Nikt inny nie rozumie tego lepiej od ciebie
Aj, brutalne!
Ja jeszcze z tych nieuprawnionych do klikania, ale w mojej ocenie opowiadanie zasługuje żeby trafić do biblioteki. I to zdecydowanie.
„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”
Feniks czytałeś je już, bo wcześniej wrzuciłem wersję, która (jak się okazało) wymagała pełno poprawek.
Hej, hej,
miałem okazję czytać kilka Twoich poprzednich utworów, właściwie szortów, które pewnie nie zapadły należycie w pamięć, np. ten mi się podobał https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/27071
Cieszę się, że zdecydowałeś się wrzucić coś dłuższego.
Tekst mi się bardzo podoba, właściwie myślę, że jest to jeden z lepszych utwórów na portalu, który przeczytałem w tym roku.
Podoba mi sie jak połączyłeś rózne elementy historii – ekonomię: ceny towarów, bezduszne kalkulacje Konsorcjum, twist na koniec (zapowiedziany, ale jednak); AI i wirtual – roje IT, super ego inteligencji doradczej, symulację: człowieka i jego emocję: od strachu powodującego skok, przez miłość do ojca, po złość na perspektywę pozostania w kosmosie, starzenie się i gdzieś tam pojawiającą się na horyzoncie śmierć (być może także pogodzenie się ze śmiercią). Trochę tutaj pachnie serią “Love, death, robots”, ale chyba to jest okej, zresztą bardzo lubię tę serię i może też z tego powodu tekst przypadł mi do gustu. Moim zdaniem wyszło naprawdę zgrabnie.
Edit: W ogóle ta idea egzystowania wspólnie z AI baaardzi mi się podoba – “superego” to asystent człowieka, a “id” to rozproszone AI. Pewnie pod “id” można by wpakować także jakieś “czyste” algorytmy, machine learning, może też bazy danych pod “eksplorację”. I człowiek w tym kontekście pozostaje tym “ja”, tym “ego” osadzonym w maszynowej otoczce. Bardzo to fajne, :)
Daję plusa do biblio, zgłosiłem Cię także do piórka za listopad: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/31147#koniec
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Witam.
No i wszystko jasne, jednak mam dobrą pamięć :) Zmian tak dużo nie ma, dlatego nie będę komentował opowiadania drugi raz :) Gratuluję nominacji.
Pozdrawiam.
Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
Cześć!
Przeczytane, komentarz jutro.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Nirredzie!
Jestem troszkę rozdarty po lekturze.
Początek wali infodumpem rodem z opowiadań fantasy. No dobra, może nie wypisujesz genealogii bohatera do siedemnastu pokoleń wstecz, ale wciąż początek to natłok informacji i brak akcji. Ot, przedstawienie jak się sprawy mają.
Nie zdołałem się też chyba dostatecznie wczuć w bohatera. Próbowałem wymyślić dlaczego, ale… nie wiem. Na pierwszy plan wysuwają mi się dialogi. Nie mogę powiedzieć, że są złe, ale odnoszę wrażenie, że zbyt dużo w nich informacji, zbyt mało emocji. Na to sam sobie strzelę kontrą, że gdy tylko emocje się pojawiają, są odpowiednio tłumione. Ma to swoje uzasadnienie, bardzo logiczne zresztą.
Natomiast warstwa science podana zrozumiale, co bardzo cenię w tekstach SF – nie zwieszałem się, ani nie drapałem się w głowę pod natłokiem naukowych informacji.
A to co mi się podobało najbardziej, to koncepcja, że coś, co zaginęło, potrafi zwiększyć swoją wartość w przyszłości i w ten sposób można robić biznes. Koszmarnie nieludzkie i ludzkie zarazem.
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć!
Gratuluję świetnego pomysłu i wyobraźni, opko sprawiło mi sporo frajdy z czytania a końcowy (zapowiadany) twist wypadł naprawdę życiowo. Relacja bohatera z SI wypada przekonująco i ciekawie, chociaż niesie też pewne pytania natury logicznej: po co bohater był na statku, jaką to niosło wartość dodaną (bo koszty zapewne rodziło, plus problemy w przypadku takim, jaki zaistniał)? Czy też Yerom również jest towarem, który ma nabrać wartości (to już tylko domysły)? Ale to nie hard więc ok ;-)
Najlepszym dla mnie elementem jest tu światotwórstwo, które niestety mocno opisałeś, gdybyś ten świat pokazał… Sugestia na przyszłość, tekst pewnie by się rozrósł, ale odbiór byłby zdecydowanie lepszy (i zachwyt większy).
Gdzieś w połowie tekstu miałem zgrzyt przy słowie okręt (to imho nie to samo co statek), zwłaszcza że w tym miejscu wizja wszechświata stałą się bardzo marinistyczna (jak w SF z lat 60/70 XX wieku: statki, okręty, latarnie), przez co klimat siadł. Ale tylko na chwilę, później przekierowałeś uwagę na relacje i dramat bohatera i szybko o tym zapomniałem.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Początek brzmi poprawnie fizycznie, a do tego całkiem nieźle – bez techno-bubli i przesadnych infodumpów (choć styl wydaje się lekko naiwny – jeśli rozumiesz, co mam na myśli). To do momentu:
– Skąd mogłem wiedzieć, że wpieprzę się prosto w ciemną materię?
Raczej niewiarygodne, przynajmniej moim zdaniem, reakcje z ciemną materią są za słabe, żeby wywalić statek:P
Lekko otyły, wąsaty, łysawy barman w kwiecie wieku przysłuchiwał się biadoleniu Yeroma. Kierowała nim sztuczna inteligencja doradcza (tak zwane super ego), która pomagała Yeromowi w wykonywaniu misji. Jego zachowanie nie zdradzało, że za brązowymi oczami czaiło się coś nieludzkiego.
– Prawa Murphy’ego. Jeśli coś się psuje, to w najgorszy możliwy sposób – powiedział barman, czyszcząc szklankę parą z ekspresu do kawy.
Hmmm… Nie jest trochę sztampowy? Widziałeś film “Pasażerowie”? Tekst o prawie Murphiego też się często obija w kinie Holywoodzkim mam wrażenie:P
Nie jeden
Niejeden.
– O, i takiego doradcę lubię! – Polewaj!
Drugi myślnik chyba niepotrzebnie.
Nawet czujniki tachionowe
Ajjj…
Co cenniejsze: dobra pozyskane z akcji ratunkowej, czy odnalezione po wielu wiekach artefakty z zapomnianego wraku? – zastanawiał się Yerom, ale bał się poznać odpowiedzi.
Ok, to mi się podoba.
– Lepiej?
Yerom kiwnął głową.
– Lepiej.
Osobiście dołożyłbym jakąś chemię.
Tak ekstremalny obiekt produkował potężne ilości promieniowania, które wchodziło w interakcje z tachionami.
Ajjjjj…
Okręt nie informował zwykle egonity o problemach technicznych; przebudzenie Id oznaczało, że pojawiły się problemy
2 x problemy. Zaznaczam, bo to nie pierwsze powtórzenie – pod koniec pierwszego akapitu jest 4 x szkocka. Ogólnie lepiej unikać powtórzeń – choć oczywiście raz na jakiś czas to nie problem.
No to tak: lekko naiwny i styl, i historia – powiedziałbym, że widać nieco brak doświadczenia pisarskiego:P Rzutuje to trochę na odbiór, bo ciężej wykrzesać w takim wydaniu więcej emocji, stworzyć bardziej ponurego, może klaustrofobicznego klimatu i rzeczywiście postraszyć tym uciekającym światem symulacji. A szkoda, bo pomysł miał naprawdę porządny potencjał.
Zarazem nie ma dużo błędów, dobrze się czyta.
I tak jak wspomniałem, pomysły są dobre. Naprawdę! Ucieczka z wirtuala, inwestowanie przez celowe “nie-ratowanie” statków, by zyskały wartość po kilkuset latach – bardzo fajne (choć to drugie nieco naciągane w świecie przyszłości, gdzie pewnie dylatacja czasu mocno nagina takie zwyczajne postrzeganie upływu czasu:) ). Kompozycyjnie ok – jest jeden główny wątek, ale starczy w tej długości tekście, a wszystko się spina.
Trochę ponarzekałem na tachiony, bo nie wierzę w ich przemysłowe/komunikacyjne wykorzystanie. Acz to tylko detal, tekst na plus, biblioteka w pełni zasłużona:)
Слава Україні!
Wow. Naprawdę jestem mile zaskoczony odbiorem, a miejsce w bibliotece to jeszcze fajniejsza rzecz. Dziękuję za wszystkie komentarze i uwagi.
Rzeczywiście jestem początkujący (piszę w tym uniwersum od kilku lat dwie książki, ale obie jeszcze są w fazie pierwszej edycji – stara dobra prokrastynacja robi swoje) i zdecydowanie krótkie opowiadanka najlepiej pozwalają na wyłapywanie problemów warsztatowych (o czym świetnie może wam powiedzieć Bruce, ten tekst miał więcej błędów niż mój życiorys).
BasementKey: “Love, death, robots” to naprawdę fajna skarbnica pomysłów. Im więcej takich smaczków, tym lepiej.
krar 85: Takie anachronizmy jak statek, czy latarnia mogą zawsze wypłynąć. Kto się spodziewał, że będziemy w tych czasach słuchać płyt winylowych? Lada chwila, a wrócą stare dobre zegarki cebule. Oczywiście nigdy nie wracamy dokładnie do tego samego, ale zawsze coś się czkawką nam odbija.
Golodh: Chciałbym, żebyś rozwinął, co rozumiesz pod słowem: “naiwny”, bo (być może naiwnie) nie do końca rozumiem.
“Pasażerów” widziałem i lubię. A trochę kliszowy barman to wizytówka prawie każdego dobrego baru (w ilu barach widziałeś mega zadbanego, gadatliwego barmana/studenta, albo atrakcyjną babkę z tatuażem, to wszystko równie sztampowe co łysawy dżentelmen) .
“Trochę ponarzekałem na tachiony, bo nie wierzę w ich przemysłowe/komunikacyjne wykorzystanie.” Wszystko zależy od światotwórstwa. Popularne jest też wykorzystanie do komunikacji splątań kwantowych, a tak naprawdę ten efekt jest bezużyteczny bo nie da się przesłać w ten sposób żadnej wiadomości. A tachiony? Cząstki hipotetyczne; więc dlaczego się nimi nie pobawić? Nauka nie raz zaskakiwała, i odnajdywaliśmy rzeczy jeszcze bardziej absurdalne.
Dodatkowo jeśli trzymać się za mocno współczesnej fizyki, to na dobrą sprawę trzeba było by pisać historie osadzone tylko w układzie słonecznym, albo na statkach wielopokoleniowych. To też jest świetny kierunek, ale chcę czegoś pomiędzy Gwiezdnymi Wojami a Expanse. Fizyka bardziej Newtonowska, ale z fajerwerkami (tachionowymi, grawitonowymi, z ciemną materią i egzotycznymi cząstkami wirtualnymi). Byle zachować spójność.
Dzięki jeszcze raz za wszystko (i zachęcam do dyskusji, bo temat poruszony przez Goldoha to kopalnia złota)!
Ja mam zegarek cebulę, Seiko 5 automatic :)
Pozdrawiam.
audaces fortuna iuvat
Khaire!
Skrótowo mógłbym chyba podpisać się pod tym, co napisał Krokus, ale dorzucę swoje trzy grosze – po średnim początku fabuła wciągnęła mnie nadspodziewanie gładko i bez przeszkód dotarłem do końca, nie tracąc zainteresowania historią. Może nie do końca chodziło tu o los bohatera, bo on nie jest szczególnie wyrazisty, ale sytuacja statku była ciekawa sama w sobie (zawsze szkoda, gdy grozi zamknięciem starym dobrym barom, takim z barmanem przecierającym szklanki ) Całość domknięta świetną pointą.
Sporo fajnych skojarzeń, trochę Lśnienia, trochę zapachniało mi Hyperionem przy wzmiance o rojach SI… To bardzo szlachetne skojarzenia.
Zgodności z nauką nie mogę ocenić, bo się nie znam, ale dla mnie brzmiało to wszystko wystarczająco wiarygodnie i zrozumiale, więc nawet jeśli tam pojechałeś za grubo, to i tak punkt dla Ciebie – w oczach laika wszystko się zgadza :)
Sporo niebezpiecznych przygód go spotkało, ale nigdy nie znalazł się w tak kiepskiej sytuacji.
Od tego zdania zabolały mnie zęby. Jest tak ogólnikowe, nieważkie i odstaje od nieźle czytającej się reszty… Pozbądź się go!
Pozdrawiam,
D_D
Twój głos jest miodem... dla uszu
Golodh: Chciałbym, żebyś rozwinął, co rozumiesz pod słowem: “naiwny”, bo (być może naiwnie) nie do końca rozumiem.
Ach, bo jak nie wiesz, to ciężko wyjaśnić, co przez to rozumiem. To taki miks rzeczy, z których potem się wyrasta. Trochę taki przezroczysty styl, trochę lekki – czyta się dobrze, ale tak trochę jakbyś pisał do nieco młodszego autora (ale też nie do końca, bo nie jestem pewien, czy np. wszystkie YA są pisane naiwnie), i trochę z jakimiś bardziej sztampowymi zwrotami, a może i trochę z tłumaczeniem odrobinę więcej. No nie wiem, często mi to słowo “naiwny” nachodzi w odniesieniu do konkretnego stylu, ale muszę kiedyś się nad tym głębiej zastanowić i jakoś skodyfikować, o co mi chodzi i o co chodzi konkretnie tu.
Innymi słowy sam nie wiem co to znaczy xP
Myślę po prostu, że to kwestia czasu i pisania. Słownictwo masz przy tym całkiem bogate, więc raczej nie w tym rzecz.
“Trochę ponarzekałem na tachiony, bo nie wierzę w ich przemysłowe/komunikacyjne wykorzystanie.” Wszystko zależy od światotwórstwa. Popularne jest też wykorzystanie do komunikacji splątań kwantowych, a tak naprawdę ten efekt jest bezużyteczny bo nie da się przesłać w ten sposób żadnej wiadomości. A tachiony? Cząstki hipotetyczne; więc dlaczego się nimi nie pobawić? Nauka nie raz zaskakiwała, i odnajdywaliśmy rzeczy jeszcze bardziej absurdalne.
Dodatkowo jeśli trzymać się za mocno współczesnej fizyki, to na dobrą sprawę trzeba było by pisać historie osadzone tylko w układzie słonecznym, albo na statkach wielopokoleniowych. To też jest świetny kierunek, ale chcę czegoś pomiędzy Gwiezdnymi Wojami a Expanse. Fizyka bardziej Newtonowska, ale z fajerwerkami (tachionowymi, grawitonowymi, z ciemną materią i egzotycznymi cząstkami wirtualnymi). Byle zachować spójność.
Widzisz, to jest miejsce, gdzie wychodzą moje własne przekonania na temat funkcjonowania świata. Myślę, że tak jak masz swoje przekonanie na temat splątania kwantowego (skądinąd słuszne), tak i ja mam podobne na temat tachionów:P opartych także na kilku konkretnych pracach (był np. taki głośny artykuł Ekerta i Dragana parę lat temu). Clue jest takie, że możliwość komunikacji za pomocą tachionów burzy ci przyczynowość – to znaczy przy umiejętnej zmianie układów odniesienia, przesyłanie wiadomość szybciej niż światło można zamienić na przesyłanie wiadomości we własną przeszłość.
I stąd właśnie bierze się moja wiara, wręcz fundamentalna, że nie da się komunikować szybciej niż światło. I o ile na jakimś poziomie da się to obejść w OTW, to lokalnie w rzeczy typu tachiony jestem bardzo nieskłonny wierzyć:P
Ale to kwestia konkretnego przypadku, bo generalnie masz mniej więcej rację co do używania fizyki w hard sf. Tzn. ja raczej skłaniam się do dwóch możliwości, które brzmią najlepiej:
*) Albo użyć teorii dość dobrze opisanej na bazie współczesnej fizyki (przykład: technologia warp ze Star Treka)
*) Pójść w stronę jakiegoś technobubble i opisać rzecz niby prawdopodobną, ale na tyle odległą od współczesnego obrazu fizyki, żeby nikt nie mógł tego obalić.
Tylko obie ścieżki nie są takie proste. Pierwsza – bo potrzebujesz konkretnej teorii, która nie brzmi zbyt niewiarygodnie (np. jakbyś sięgał po MOND, to bym kiwnął głową, ale z niesmakiem xD). Druga, bo potrzeba wyczucia, żeby to wyszło równocześnie i wiarygodne (czyli trzeba trochę się orientować w fizyce), i zarazem nie do obalenia.
Bo czasem to aż zęby bolą i widać po prostu nieznajomość fizyki na pewnym poziomie xD Nie tu akurat, ale parę przypadków większych i mniejszych (w tym autorów portalowych) kojarzę:P
Dlatego zawsze łatwiej iść w space operę:P
Слава Україні!
Najpierw miniłapanka:
Yerom wstał, ubrał kurtkę i wyszedł z baru.
Ubrać można coś w coś. Na przykład choinkę (w ozdoby). Albo siebie (w ubranie).
"ubrał kurtkę" sugeruje, że ją przystroił przykładowo we wstążki.
korzystając z tylko z zasobów kokpitu?
Za dużo "z" – pierwsze bym wyrzucił
Używasz słowa "okręt" co do statku handlowego – a okręt = statek wojenny. Nic nie wskazuje by Pęknięty Bębenek był przeznaczony do walki. Swoją drogą nazywanie jakiegoś środka lokomocji “pękniętym” wydaje mi się mocno nienaturalne (zwykle nie chcemy, by coś co lata – pękło, co innego gdyby to był przykładowo Bar pod Pękniętym Bębenkiem – to by mnie nie raziło, ale jednak jakieś urządzenie, które od nowości ma być “pęknięte”? Nie pasuje mi).
Co do fizyki w utworze – owszem, tachiony, podobnie jak Golodha i mnie mierżą (z podobnych przyczyn, choć ja chyba jestem nawet bardziej dogmatyczny, bo jestem głęboko przekonany, że żadne podróże nadświetlne nie są możliwe w naszym Wszechświecie – nie kupuję żadnych wormholi ani napędu Alcubierre’a) ale podobały mi się choćby fragmenty o odprowadzaniu ciepła ze statku (bardzo realistyczne).
Jeśli tachiony rzeczywiście istnieją, to ich oddziaływanie z rzeczywistą materią powinno się odbywać na bardzo szczególnych zasadach – bo jeśli byłoby to zupełnie dowolne – jak już wspomniał przedmówca – niszczyłoby to przyczynowość (a jestem do niej dość mocno mentalnie przywiązany, choć nie wykluczam, że mogę się mylić – i że przyczynowość w pewnych warunkach może zostać zaburzona i to w wieloraki sposób – mogę sobie wyobrazić sytuacje, gdzie przyczyna następuje PO skutku, albo gdy nie ma przyczyny w ogóle – ogólnie zresztą można by te rozważania połączyć z roztrząsaniem zagadnień takich lokalność Wszechświata czy wolność wyboru – ale nie chcę tu zanudzać).
Tekst czyta się dobrze, nie zauważyłem jego naiwności – wręcz przeciwnie, tę “przezroczystość stylu” uznałbym nie za mankament, ale za zaletę. Utwór jest dzięki temu bardziej zrozumiały i dostępniejszy w odbiorze.
Całość – spodobała mi się. Bardzo mi się podoba warstwa filozoficzna utworu – a także, co już wspominiano – ten miks ekonomii, psychologii i odniesień do różnorakich dzieł sf.
entropia nigdy nie maleje
Jeśli tachiony rzeczywiście istnieją, to ich oddziaływanie z rzeczywistą materią powinno się odbywać na bardzo szczególnych zasadach – bo jeśli byłoby to zupełnie dowolne – jak już wspomniał przedmówca – niszczyłoby to przyczynowość (a jestem do niej dość mocno mentalnie przywiązany, choć nie wykluczam, że mogę się mylić – i że przyczynowość w pewnych warunkach może zostać zaburzona i to w wieloraki sposób – mogę sobie wyobrazić sytuacje, gdzie przyczyna następuje PO skutku, albo gdy nie ma przyczyny w ogóle – ogólnie zresztą można by te rozważania połączyć z roztrząsaniem zagadnień takich lokalność Wszechświata czy wolność wyboru – ale nie chcę tu zanudzać).
Można też zgodzić się na zniszczenie przyczynowości – ale mam wrażenie, że wtedy taka technologia nie byłaby wykorzystywana do komunikacji, tylko duuuużo bardziej zmieniła cywilizację:P
Слава Україні!
To taki miks rzeczy, z których potem się wyrasta. Trochę taki przezroczysty styl, trochę lekki – czyta się dobrze, ale tak trochę jakbyś pisał do nieco młodszego autora (ale też nie do końca, bo nie jestem pewien, czy np. wszystkie YA są pisane naiwnie), i trochę z jakimiś bardziej sztampowymi zwrotami, a może i trochę z tłumaczeniem odrobinę więcej.
A! Czyli to nie jest “naiwność” ale raczej coś w stylu syndromu nadtłumaczenia. Napiszę: “Człowiek poszedł po jabłko”, ale przy okazji wytłumaczę co to znaczy: “chodzić” i co to jest “jabłko”. Pasuję Ci Goldh taka definicja?
Clue jest takie, że możliwość komunikacji za pomocą tachionów burzy ci przyczynowość – to znaczy przy umiejętnej zmianie układów odniesienia, przesyłanie wiadomość szybciej niż światło można zamienić na przesyłanie wiadomości we własną przeszłość.
Jeśli tachiony rzeczywiście istnieją, to ich oddziaływanie z rzeczywistą materią powinno się odbywać na bardzo szczególnych zasadach – bo jeśli byłoby to zupełnie dowolne – jak już wspomniał przedmówca – niszczyłoby to przyczynowość (a jestem do niej dość mocno mentalnie przywiązany, choć nie wykluczam, że mogę się mylić – i że przyczynowość w pewnych warunkach może zostać zaburzona i to w wieloraki sposób – mogę sobie wyobrazić sytuacje, gdzie przyczyna następuje PO skutku, albo gdy nie ma przyczyny w ogóle – ogólnie zresztą można by te rozważania połączyć z roztrząsaniem zagadnień takich lokalność Wszechświata czy wolność wyboru – ale nie chcę tu zanudzać).
Świetnie! Świetnie! I teraz zaczynamy prawdziwą zabawę, bo przecież można wymyślić teraz dodatkowe prawa fizyki, które zabezpieczają przyczynowość (np. istnienie horyzontu zdarzeń wokół czarnych dziur). Powiedzmy, że komunikacja może się odbywać jedynie pomiędzy obiektami, które względem siebie poruszają się z odpowiedną prędkością – dylatacja czasu nie jest na tyle drastyczna, żeby zmienić kolejność zdarzeń. I to teraz może być świetną podstawą dla konfliktu: możemy albo nadać wiadomość, albo uciekać przed wrogiem. Chcemy się porozumieć z jakimś statkiem, ale musimy dostosować prędkość, ale nasz rozmówca aktywnie stara się tego uniknąć. Coś jest blisko czarnej dziury i nie może nadać sygnału ratunkowego. Mogą istnieć stanowione, polityczne prawa kosmiczne, które zakazują atakowanie obiektów, które poruszają się po orbitach komunikacyjnych, z ustaloną przez umowę prędkością. Możliwości jest całe multum!
A! Czyli to nie jest “naiwność” ale raczej coś w stylu syndromu nadtłumaczenia. Napiszę: “Człowiek poszedł po jabłko”, ale przy okazji wytłumaczę co to znaczy: “chodzić” i co to jest “jabłko”. Pasuję Ci Goldh taka definicja?
Nie do końca, ale chyba trochę mnie naprowadziłeś na to, o co mi chodzi. Wydaje mi się, że to trochę kwestia innego sposobu narracji, niż się zazwyczaj stosuje. Spójrz na pierwsze trzy akapity:
Przy długiej, wypolerowanej, drewnianej ladzie siedział niepozorny, ogolony na łyso człowiek, sącząc szkocką. To była już jego ósma szklanka, ale wciąż pozostawał trzeźwy. Nie miał jednak aż tak mocnej głowy. Wszystko wokół niego: czarne, mahoniowe stoliki, ciemnozielone ściany, podłoga, kredensy, półki z różnokolorowymi butelkami, barman polerujący szkło, stanowiło część misternej, zaawansowanej symulacji. Potężne zwoje neurokabli, połączone w liczne sztuczne mózgi, wytwarzały cyfrową fatamorganę tak realną, że nawet cygaro, które dogasało w popielniczce, wydzielało delikatny dymek.
Ów człowiek miał na imię Yerom Ross. Znajdował się w wirtualnym kokpicie, z którego dowodził Pękniętym Bębenkiem – okrętem międzygwiezdnym Waltoriańskiego Konsorcjum Handlowego. Tego typu jednostki (przez ich długie, walcowate i podzielone na segmenty kadłuby) slangowo określano „dżdżownicowcami”. Oficjalnie klasyfikowano je jako transportowce masowe typu Atlas. Yerom latał na tej jednostce już od kilku dekad. Sporo niebezpiecznych przygód go spotkało, ale nigdy nie znalazł się w tak kiepskiej sytuacji.
Jedna decyzja sprawiła, że stał się rozbitkiem w martwym systemie gwiezdnym. Bębenek orbitował wokół pulsara – malutkiego, szybko wirującego i ekstremalnie gęstego ciała niebieskiego, które pozostało po wybuchu supernowej. Pulsar nieustannie smagał kadłub Bębenka promieniowaniem elektromagnetycznym z prawie całego spektrum. Yerom dostawał bólu głowy, gdy scalał się z sensorami; łącze mózg-komputer, pozwalające na bezpośrednie doświadczanie bodźców z kosmosu, przy zbyt silnych sygnałach powodowało dyskomfort, a przepisy firmy nie za bardzo pozwalały na dłubanie przy ustawieniach nakładki kognitywnej. Szczęście w nieszczęściu polegało na tym, że Yerom nie musiał specjalnie interesować się otoczeniem, ponieważ silniki Bębenka zostały poważnie uszkodzone. Bezwładny, pozbawiony sterowności statek poddał się prawom Keplera i krążył po w miarę stabilnej orbicie wokół nieumarłej gwiazdy.
Zasadniczo nie jest tak, że tłumaczysz zbyt dużo albo dajesz za dużo tła – powiedziałbym wręcz, że jest akurat. Chodzi bardziej o formę podania niektórych informacji, charakterystyczne dla tych podkreślonych fragmentów. Na przykład pierwszy większość osób napisałaby raczej o tak:
Yerom Ross znajdował się w wirtualnym kokpicie, z którego dowodził Pękniętym Bębenkiem – okrętem międzygwiezdnym Waltoriańskiego Konsorcjum Handlowego.
To trochę zmienia narrację w moich oczach. Jest jakby bardziej naturalna. Albo spójrz tu:
Sporo niebezpiecznych przygód go spotkało
Czy to nie brzmi tak lekko infantylnie? Jakbyś pisał opowieść dla dzieci:P
Podobnie:
Jedna decyzja sprawiła, że stał się rozbitkiem
Powiedziałbym, że momentami wchodzisz w taką narrację, która sprawdziłaby się w opowieści dla dzieci albo w czymś stylizowanym. Stosowane nieświadomie, przy neutralnej narracji, to trochę zgrzyta. Przynajmniej mi:P
Co do tachionów:
Świetnie! Świetnie! I teraz zaczynamy prawdziwą zabawę, bo przecież można wymyślić teraz dodatkowe prawa fizyki, które zabezpieczają przyczynowość (np. istnienie horyzontu zdarzeń wokół czarnych dziur). Powiedzmy, że komunikacja może się odbywać jedynie pomiędzy obiektami, które względem siebie poruszają się z odpowiedną prędkością – dylatacja czasu nie jest na tyle drastyczna, żeby zmienić kolejność zdarzeń. I to teraz może być świetną podstawą dla konfliktu: możemy albo nadać wiadomość, albo uciekać przed wrogiem. Chcemy się porozumieć z jakimś statkiem, ale musimy dostosować prędkość, ale nasz rozmówca aktywnie stara się tego uniknąć. Coś jest blisko czarnej dziury i nie może nadać sygnału ratunkowego. Mogą istnieć stanowione, polityczne prawa kosmiczne, które zakazują atakowanie obiektów, które poruszają się po orbitach komunikacyjnych, z ustaloną przez umowę prędkością. Możliwości jest całe multum!
I to jest moment, w którym pojawia się pogromca uśmiechów dzieci, niszczyciel dobrej zabawy i pokazuje drogę, która pozwala ominąć to wyjście;D Możesz otrzymać informację przy tej samej prędkości i – od razu po jej otrzymaniu – przyspieszyć. Wciąż osiągniesz zaburzenie przyczynowości:P
Sam pomysł jest fajny. I można go ubrać w jakieś bardziej space operowe szaty;P Ale nie jest łatwo znaleźć coś, co będzie akceptowalne. Szukanie takich pomysłów w hard sf to zawsze wystawienie się na ryzyko, że kogoś to będzie bolało:D
Слава Україні!
Jeśli tachiony by istniały, najprawdopodobniej miałyby bardzo ciekawe właściwości (przykładowo – poruszanie się wstecz w czasie, urojona masa, czy też to, że im większą mają szybkość, tym mniejszą energię – spowolnienie ich do prędkości światła wymagałoby nieskończonej energii).
Inna sprawa, że jak wspomniałem samo podróżowanie czy komunikowanie się z prędkościami nadświetlnymi psuje zasadę przyczynowości, bo wtedy wychodzimy poza swój stożek świetlny – zadbanie o to, by tak się nie dało wymagałoby o wiele większych ograniczeń niż te, o których wspominałeś – bowiem podróżowanie z prędkością ponadświetlną ZAWSZE jest podróżowaniem wstecz w czasie (z punktu widzenia obserwatora). Obrazowo mówiąc – po przeniesieniu się gdzieś z prędkością nadświetlną, nasza własna przeszłość dopiero musi nas “dogonić”.
Szukanie takich pomysłów w hard sf to zawsze wystawienie się na ryzyko, że kogoś to będzie bolało:D
Niestety – od tego się nie ucieknie. Nawet najwięksi twórcy SF tworzyli niektóre wyjaśnienia, od których bolą zęby… ale tu przychodzi pytanie na ile hard SF ma rzeczywiście być hard i science – u takiego Wattsa w Ślepowidzeniu czy Echopraksji pojawiło się sporo bzdurek, które mnie wkurzały, a mimo to, całość się czytało fajnie i lekko – bo po pierwsze nie były to jakieś skrajne idiotyzmy, po drugie zostały bardzo dobrze złączone w przekonującą całość.
Zresztą czasem wystarczy pozór naukowości, jeśli nie łamie się wewnętrznej logiki tekstu – trylogię Cixin Liu mam za bardzo dobre dzieło, mimo że od nagromadzenia idiotyzmów w tym tekście bolą nie tylko zęby – autor tam miesza w tak umiejętny sposób istniejące teorie (przykładowo teorię strun czy bran) z zupełnym naukowym combo wombo – że mamy wybór, albo rzucić książką w kąt, albo przyjąć za dobrą monetę i zawiesić niewiarę – i wtedy nad tymi zgrzytami się przechodzi do porządku dziennego – i nadal to jest hard science fiction – bo jednak próbuje tłumaczyć swoje w sposób opierający się na współczesnej nauce.
Pomysł – też mi się podoba, a pójście w kierunku space opera – czemu nie?
Między space operą a hard sci-fi jest mnóstwo stadiów poprzednich i niekoniecznie trzeba skończyć z tekstem jako z bajeczką z laserami. Dobrym przykładem czegoś pośredniego między space operą a hard sci fi jest Saga Endera – jest to przyszłość odległa, wiele rzeczy związanych z nauką jest potraktowanych pretekstowo, ale jednocześnie jest tam przedstawienie nie znanych nam dziś praw i zjawisk fizycznych, co do których można przyjąć, że w przedstawionym świecie mają sens (jak się człowiek głębiej zastanowi – to są one nielogiczne, ale przy czytaniu bardziej skupiamy się na akcji niż na tej naukowej otoczce).
Teraz, gdy Golodh bardziej wytłumaczył o co mu chodzi z naiwnością stylu – jestem w stanie się z tym zgodzić, też się potknąłem na tych sformułowaniach (szczególnie ich niedookreśloności) – ale nie na tyle, by mi to zburzyło odbiór całości.
Tak czy siak – tekst mam za udany.
entropia nigdy nie maleje
Ok! Fajna dyskusja. Mam kilka pomysłów na kilka ciekawych smaczków światotwórczych.
Dzięki też za wytłumaczenie problemów ze stylem. Przejrzę jeszcze to opowiadanie w przyszłości jak będę mieć wenę i sprawdzę co można wyczyścić bez zmieniania niczego istotnego.
A Cixin Liu mega fają tą Teorię Trzech Ciał napisał. Tylko, że jako duologia to było by dużo bardziej spójne, bo Ciemny Las ma moim zdaniem lepsze zakończenie od Końca śmierci, bo… Właśnie, kto czytał ten wie…
Ok! Fajna dyskusja. Mam kilka pomysłów na kilka ciekawych smaczków światotwórczych.
Dzięki też za wytłumaczenie problemów ze stylem. Przejrzę jeszcze to opowiadanie w przyszłości jak będę mieć wenę i sprawdzę co można wyczyścić bez zmieniania niczego istotnego.
A Cixin Liu mega fają tą Teorię Trzech Ciał napisał. Tylko, że jako duologia to było by dużo bardziej spójne, bo Ciemny Las ma moim zdaniem lepsze zakończenie od Końca śmierci, bo… Właśnie, kto czytał ten wie…
Ok! Fajna dyskusja. Mam kilka pomysłów na kilka ciekawych smaczków światotwórczych.
Dzięki też za wytłumaczenie problemów ze stylem. Przejrzę jeszcze to opowiadanie w przyszłości jak będę mieć wenę i sprawdzę co można wyczyścić bez zmieniania niczego istotnego.
A Cixin Liu mega fają tą Teorię Trzech Ciał napisał. Tylko, że jako duologia to było by dużo bardziej spójne, bo Ciemny Las ma moim zdaniem lepsze zakończenie od Końca śmierci, bo… Właśnie, kto czytał ten wie…
Tak, zakończenie Końca śmierci też mi się nie podobało, ale z drugiej strony wydało mi się takie mocno… chińskie :)
Ogólnie z całości mi się najbardziej podobał pierwszy tom, a najmniej – trzeci.
entropia nigdy nie maleje
Mnie jakoś nie porwało, bo to zupełnie nie moja bajka, ale też muszę wyznać, że czytało się nie najgorzej, a byłoby jeszcze lepiej, gdyby w lekturze nie przeszkadzały usterki.
…czarne, mahoniowe stoliki… → Mahoń nie jest czarny, ma barwę czerwonobrunatną.
A może miało być: …czarne, hebanowe stoliki…
Statek, jak wycieńczony, bijący pianę koń, dogorywał. → Obawiam się, że konie, nawet wycieńczone, nie biją piany.
Bicie piany to frazeologizm, czyli ustabilizowane w danym języku połączenie wyrazów, którego znaczenie nie wynika ze znaczeń tych wyrazów. Bicie piany znaczy tyle, co mówić w kółko o tym samym.
Proponuję: Statek, jak wycieńczony, robiący bokami koń, dogorywał.
Robić bokami to też frazeologizm i określa kogoś zmęczonego, mającego dość.
…powiedział Yerom, rozgryzając krostę lodu, który pozostał na dnie szklanki. → Przypuszczam, że miało być: …powiedział Yerom, rozgryzając kostkę lodu, która pozostała na dnie szklanki.
– Ciężko mi będzie ochronić twoją decyzję… → – Trudno mi będzie ochronić twoją decyzję…
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
…raczej spokojne wybrniemy z tego. → Literówka.
Barman uśmiechnął się i wskazał na półkę. → Barman uśmiechnął się i wskazał półkę.
Wskazujemy coś, nie na coś.
– To bez sensu – Yerom chwycił się za głowę. → Brak kropki po wypowiedzi.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
– A mamy jakiś wybór? – zapytał barman. – być może nam pomogą? Możemy… → – A mamy jakiś wybór? – zapytał barman – być może nam pomogą? Możemy… Lub: – A mamy jakiś wybór? – zapytał barman. – Być może nam pomogą? Możemy…
Komuś, kto to nagle potrafiłby tak wybuchnąć… → Komuś, kto nagle potrafiłby tak wybuchnąć…
Yerom spojrzał się na awatar Id… → Yerom spojrzał na awatar Id…
Yerom wstał, ubrał kurtkę i wyszedł z baru. → W co ubrał kurtkę??? Kurtkę można włożyć, przywdziać, ubrać się w nią, ale nie można jej ubrać. Kurtka to nie choinka.
Za ubieranie kurtki grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze.
…wykonane z technotkanek– pseudożywych tworów. → Brak spacji przed półpauzą.
Wnętrze wirualu wyglądało Identycznie… → Literówka. Dlaczego wielka litera?
Barman chwycił za kieliszek i zaczął go polerować. → Barman chwycił kieliszek i zaczął go polerować.
…zauważył, że wIdok z okna… → Dlaczego w środku słowa jest wielka litera?
– Ja to? Przecież wIdzę. → Literówka. Tu także w środku słowa jest wielka litera.
Jak duży witural będziecie w stanie utrzymać… → Literówka.
– Nie będziemy tworzyć dla ciebie żadnego witualu. → Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A, tak! Dzięki! Rzeczywiście, mahoń z hebanem pomyliłem…
Bardzo proszę, Nirredzie. A mylić się jest rzeczą ludzką. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dobrze się czytało, nie wchodząc w warstwę science, Ciekawy pomysł na wirtual, na opiekę SI nad człowiekiem, realizacja i logicznie uzasadniony twist końcowy. :)
TO je dobre pane Havranek : "Pulsar nieustannie smagał kadłub Bębenka prpmieniowaniem …". Czemu dobre ? Bo to jest nie tylko fantastyka. To fantasy. Nic nie przetrwa takiego smagania. Gdyby to spotkało Ziemię mielibyśmy kolejne masowe wymieranie. Tym razem zapewne ostateczne.
No i to przegrzanie spowodowane "wpieprzeniem się w ciemną materię" … Ciemną materię dlatego ochrzczono "ciemna", że z naszą nie reaguje inaczej niż grawitacyjnie. A dlaczego grawitacja miałaby "o parę kelvinów za wysoko" podnieść temperaturę jednych fragmentów/części/podzespołów (niepotrzebne skreślić) nie naruszając innych ? Np. naszego bohatera ? Ja mam tak dziwnie, że od fantastyki oczekuję logicznej konstrukcji, a od "fantazjopisarzy" elementarnej wiedzy n.t. zjawisk, które opisują.
Ja mam tak dziwnie, że od fantastyki oczekuję logicznej konstrukcji, a od "fantazjopisarzy" elementarnej wiedzy n.t. zjawisk, które opisują.
Jasne, tylko, że wtedy nie miałbym opowiadania a wykład o fizyce. W KAŻDYM sf trzeba zampomnieć trochę o realnym świecie, więc Twoje zarzuty można również wystosować wobec… 99% opowiadań na stronie.
Wystarczy tylko wprowadzić nadświetlną i już skreślone. Statek dolatuje do innej planety w czasie godzin, koniec. A klasycy tacy jak Lem mają w swoich książkac takich potworków wiele. Nie wspomninając już o takich filmach jak Interstellar; nic nie jest w stanie przetrwać wlecenia w czarną dziurę. Star Trek też idzie do kosza. 2001 odyseja kosmiczna też out. Diuna? Nie! Fundacja też jest bajką. Fantastyka naukowa nie polega na ślepym trzymaniu się podręczników, a raczej na zabawie nauką. Jasne, w bliskiej obecności pulsara nie przeżyje nic, ale mamy na przyklad świetne Jajo Smoka, opowieść o życiu na powierzchni pulsara. Mogę tak dalej wymieniać.