- Opowiadanie: Caern - Pani szefowa

Pani szefowa

W rii­vskim pół­świat­ku wszy­scy sły­sze­li o Le­enie An­sze­ve­ese. Swoje umie­jęt­no­ści w ope­ro­wa­niu mocą w dzie­dzi­nie ma­te­rii szli­fo­wa­ła od lat, dzię­ki czemu nie ma od niej lep­szej fał­szer­ki. Jed­nak mało kto wie, jaki se­kret Leena trzy­ma w ukry­ciu.

 

Opo­wia­da­nie na kon­kurs “Honor wśród zło­dziei”. Wiel­kie po­dzię­ko­wa­nia za be­to­wa­nie dla bruce, ce­za­ry­_ce­za­ry, Du­ago­_De­ri­sme i Go­lodh.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pani szefowa

1.

Ta­kie­go gówna Leena An­sze­ve­ese nie wi­dzia­ła już dawno. Ba­da­nie prze­pro­wa­dzi­ła z po­mo­cą tech­ni­ki pa­syw­nej w dzie­dzi­nie ma­te­rii i wtedy jak na dłoni wy­szły wszyst­kie nie­do­sko­na­ło­ści to­wa­ru. Róż­ni­ca w ob­ję­to­ści bla­chy się­ga­ła nawet dzie­się­ciu pro­cent, co na dwóch mi­li­me­trach gru­bo­ści sta­no­wi­ło po­waż­ny pro­blem, ale wcale nie naj­więk­szy. O wiele po­waż­niej­szą spra­wą były mi­kro­usz­ko­dze­nia struk­tu­ry każ­de­go zba­da­ne­go płatu, które w efek­cie mogły pro­wa­dzić do przy­spie­szo­nej ko­ro­zji oraz pęk­nię­cia w trak­cie ob­rób­ki. Naj­gor­sza jed­nak była pro­por­cja me­ta­li, które skła­da­ły się na stop. We­dług ma­ni­fe­stu to­wa­ro­we­go za­war­tość mo­lib­de­nu po­win­na wy­no­sić około pię­ciu pro­cent, tym­cza­sem nie prze­kra­cza­ła jed­ne­go pro­cen­ta. I tak jak inne wady można było zrzu­cić na nie­do­sko­na­łość pro­ce­su wal­co­wa­nia, tak skład stopu był zwy­kłym oszu­stwem. A z oszu­sta­mi Leena nie miała zwy­cza­ju dys­ku­to­wać.

– Pro­szę to za­brać – oznaj­mi­ła. – Trans­ak­cja nie doj­dzie do skut­ku.

– Jak to? – Do sta­no­wi­ska ba­daw­cze­go pod­szedł wzbu­rzo­ny przed­sta­wi­ciel han­dlo­wy. – Ależ pani An­sze­ve­ese. Prze­cież nasze bla­chy są…

– Gów­nia­ne – wcię­ła się Leena. – Tutaj masz pan wynik mo­je­go ba­da­nia. Gra­ni­ca pla­stycz­no­ści, mi­ni­mal­ne wy­dłu­że­nie, pro­mień gię­cia. Wszyst­kie pa­ra­me­try po­ni­żej normy. A tutaj, syń­ciu, jest zgło­sze­nie oszu­stwa han­dlo­we­go, które zaraz wyślę do ko­mi­sji han­dlu Ławy Elek­to­rów.

Ofi­cjal­ne zgło­sze­nie do Elek­to­rów zro­bi­ło ro­bo­tę. Han­dlarz prze­stra­szył się nie na żarty i szyb­ko uciekł. Nor­mal­nie Leena po­cze­ka­ła­by na ła­pów­kę, ale tym razem nie miała czasu na pod­cho­dy. Spie­szy­ła się na bar­dzo ważną li­cy­ta­cję, więc szyb­ko opu­ści­ła hur­tow­nię me­ta­li i po­bie­gła do domu au­kcyj­ne­go.

Dźwięk dzwon­ka z tru­dem prze­bił się ponad gwar roz­go­rącz­ko­wa­nych ludzi. Au­kcjo­ner mu­siał alar­mo­wać kilka razy, żeby han­dlow­cy prze­sta­li się prze­krzy­ki­wać.

– Numer dwa­na­ście przez sie­dem osiem. Emi­tent: spół­ka “Isto­ta Per­fek­cji”. Za­war­tość me­ry­to­rycz­na akcji to wzór ge­ne­tycz­ny zwie­rzę­cia po­cią­go­we­go z ro­dza­ju ta­na­mon. Akcja w po­sta­ci sztab­ki z wy­bi­tą mak­sy­mą spół­ki. Cy­tu­ję: “pięk­no stwo­rze­nia po­chod­ną umy­słu”. Napis okala znak to­wa­ro­wy spół­ki, czyli geo­me­trycz­ne przed­sta­wie­nie ko­mór­ki or­ga­nicz­nej. Skład che­micz­ny sztab­ki to nad­stop ko­bal­tu po­kry­ty ozdob­ną war­stwą ni­klo­wą. Kwota wyj­ścio­wa: osiem­set flo­re­nów trans­fe­ro­wych.

Na dźwięk ceny tłum za­fa­lo­wał z po­dzi­wu. Nikt jed­nak nie spo­dzie­wał się, że taka akcja pój­dzie tanio. Han­dlow­cy szep­ta­li mię­dzy sobą, a Leena w sku­pie­niu kal­ku­lo­wa­ła. Gdy pro­wa­dzą­cy ude­rzył w dzwo­nek, An­sze­ve­ese wy­pa­li­ła z ofer­tą ty­sią­ca flo­re­nów, żeby od razu po­ka­zać, kto tu jest po­waż­nym kon­ku­ren­tem.

– Ty­siąc dwie­ście! Ty­siąc trzy­sta! Ty­siąc czte­ry­sta! – Ofe­ren­ci prze­krzy­ki­wa­li się z ca­łych sił, a au­kcjo­ner no­to­wał pro­po­zy­cje w pocie czoła. Gdy kwota zbli­ży­ła się do trzech ty­się­cy, Leena znowu mocno pod­bi­ła staw­kę.

– Czte­ry ty­sią­ce!

Zgiełk na chwi­lę za­marł, dzię­ki czemu pro­wa­dzą­cy zdą­żył wpro­wa­dzić no­tat­ki w pro­to­ko­le.

– Czte­ry ty­sią­ce – po­wtó­rzył. – Czy ktoś da wię­cej?

Po chwi­li ciszy au­kcjo­ner ogło­sił za­koń­cze­nie li­cy­ta­cji.

– Ofe­rent z nu­me­rem szes­na­ście zo­sta­je zwy­cięz­cą. Pro­szę się po­ka­zać.

Leena pod­nio­sła rękę.

– Ach, to pani. Kwota fi­nal­na to czte­ry ty­sią­ce flo­re­nów trans­fe­ro­wych, plus czter­dzie­ści opła­ty ma­ni­pu­la­cyj­nej. Pro­szę panią An­sze­ve­ese do kan­ce­la­rii po od­biór do­ku­men­tów.

Leena uzna­ła, że dzień nie był stra­co­ny, po­nie­waż udało się zdo­być sztab­kę “Isto­ty Per­fek­cji”. Za­pła­ci­ła wię­cej, niż pla­no­wa­ła, ale wstęp­ne wy­li­cze­nia pod­po­wia­da­ły, że na czy­sto da się za­ro­bić około trzech ty­się­cy na każ­dej sztu­ce. A plan za­kła­dał zro­bie­nie przy­naj­mniej pię­ciu.

 

2.

Na pod­da­sze ma­ga­zy­nu trze­ba było się wdra­pać po dra­bi­nie i za każ­dym razem Le­enie coraz mniej się to po­do­ba­ło.

– To nie na moje stare kości – jęk­nę­ła, za­my­ka­jąc za sobą klapę.

– Sze­fo­wo, może twoi ro­bo­le po­win­ni wresz­cie za­mon­to­wać scho­dy? – za­py­ta­ła Barbo, asy­stent­ka Leeny. Dziew­czy­na odło­ży­ła na­rzę­dzia po­ler­skie, a skoro zna­lazł się pre­tekst, by zro­bić prze­rwę od pracy, to maska na nosie ani oku­lar na oczach też nie były po­trzeb­ne. Wokół oczu dziew­czy­ny ry­so­wa­ła się roz­ma­za­na linia sza­re­go pyłu.

– Może i masz rację, cór­ciu – zgo­dzi­ła się i przy­sia­dła się do stołu. – Mie­li­ście zro­bić po­rzą­dek.

Fak­tycz­nie, na pod­da­szu pa­no­wał ba­ła­gan. Na pod­ło­dze wa­la­ły się skraw­ki blach, ob­sy­pa­ne me­ta­lo­wym mia­łem. Na­rzę­dzia pię­trzy­ły się wśród pu­de­łek z ni­ta­mi, a re­ga­ły to­nę­ły w rol­kach pa­pie­ru. Na widok trzy­ma­nych w nie­ła­dzie fio­lek z od­czyn­ni­ka­mi che­micz­ny­mi Le­enie zro­bi­ło się słabo.

– Pu­ści­cie nas kie­dyś z tym, no, pu­ści­cie nas z dymem, dzie­cia­ki. Do­brze, że cho­ciaż w mo­dli­tew­ni­ku jest czy­sto.

Miej­sce do pracy z tech­ni­ka­mi ener­ge­tycz­ny­mi mu­sia­ło dawać po­czu­cie in­tym­no­ści, dla­te­go Barbo dbała tam o czy­stość. Na pufy co­dzien­nie za­kła­da­ła nowe po­krow­ce, dywan trze­pa­ła raz w ty­go­dniu, a sto­lik na su­row­ce skru­pu­lat­nie po­le­ro­wa­ła i wo­sko­wa­ła.

– Jak po­szła au­kcja? – za­in­te­re­so­wał się Tybb. Asy­stent sze­fo­wej wy­glą­dał na zmę­czo­ne­go. Ra­chi­tycz­na po­stu­ra mło­de­go Adep­ta nie wy­ni­ka­ła ze sła­be­go zdro­wia, lecz z ogól­nej nie­chę­ci do od­ży­wia­nia się i hi­gie­ny.

Leena po­ka­za­ła pu­deł­ko z akcją. Barbo za­ło­ży­ła rę­ka­wicz­ki i ostroż­nie ujęła ni­klo­wa­ną sztab­kę.

– Cacko – oce­ni­ła. – Pew­nie dro­gie, co?

– Czwór­kę, ale się zwró­ci.

Sztab­kę prze­jął Tybb i umo­co­wał w pre­cy­zyj­nych klesz­czach. Aby le­piej się przyj­rzeć zdo­by­czy, wsa­dził w oku­lar moc­niej­szą so­czew­kę.

– Zrób mi po­mia­ry – po­le­ci­ła sze­fo­wa. – Przy­pil­nuj do­brze wagi, bo to nad­stop z tego, no, z ko­bal­tu. Mu­sisz do­brze osza­co­wać pro­por­cje.

– A ja co mam robić? – za­in­te­re­so­wa­ła się Barbo.

– Ty, cór­cia, masz tu kasę i leć na mia­sto. Masz mi umó­wić tą fa­cet­kę od le­cze­nia, tą, wiesz, z kli­ni­ki od Matki Eanue. Po­wiedz jej, że to ode mnie.

– Kto robi ana­li­zę?

– Ja – po­sta­no­wi­ła Leena. – Ty mi, syń­ciu, zro­bisz ba­da­nie skła­du.

Ta­lent Leeny w dzie­dzi­nie ma­te­rii był do­brze znany w rii­vskim pół­świat­ku. Rzad­ko kiedy się zda­rza­ło, aby osoba z Dołów była Adep­tem, a już szcze­gól­nie o ta­kiej mocy. Sze­fo­wa nigdy nie pysz­ni­ła się swoim kunsz­tem, a Tybba taka po­sta­wa de­ner­wo­wa­ła, głów­nie z za­zdro­ści. Teraz po­dej­rze­wał, że nawet ona może sobie nie po­ra­dzić. Nie ko­men­to­wał jed­nak, bo znał swoje miej­sce w sze­re­gu. Miał też świa­do­mość, że Leena po­tra­fi­ła szyb­ko zdjąć maskę do­bro­tli­wej cio­tecz­ki w sile wieku. Za­miast tego, chciał zadać jesz­cze kilka pytań tech­nicz­nych, lecz nie zdą­żył. Po­czuł mro­wie­nie na karku, bo sze­fo­wa już pro­mie­nio­wa­ła po­ten­cja­łem.

– Ech, ko­bie­to – stęk­nął. – Jak ty to ro­bisz?

Do Leeny nic już nie do­cie­ra­ło. Prze­sta­wi­ła się na od­biór bodź­ców ener­ge­tycz­nych i od­cię­ła od świa­ta ze­wnętrz­ne­go.

Tech­ni­ki pa­syw­ne w dzie­dzi­nie ma­te­rii to nie bułka z ma­słem. Jako nie­zwy­kle trud­ne w utrzy­ma­niu, wy­ma­ga­ły po­świę­ce­nia du­żych ilo­ści ener­gii. Ale Leena umia­ła sobie z takim za­da­niem po­ra­dzić. Lata temu, pod­czas stu­diów, wło­ży­ła wiele wy­sił­ku, aby wy­szli­fo­wać swoje zdol­no­ści do praw­dzi­wie mi­strzow­skie­go po­zio­mu. Jej asy­sten­ci nie mieli o tym po­ję­cia. Są­dzi­li, że le­d­wie skoń­czy­ła szko­łę pierw­sze­go stop­nia i po pro­stu miała ta­lent, który potem roz­wi­ja­ła, tre­nu­jąc sztu­kę fał­szer­stwa.

Barbo i Tybb jedli aku­rat obiad, gdy z mo­dli­tew­ni­ka wy­ło­ni­ła się Leena.

– Co się stało, sze­fo­wo? – Barbo ze­rwa­ła się ze stoł­ka.

– Nic się nie stało, cór­ciu. Skoń­czy­łam te, no, skoń­czy­łam ba­da­nie.

Na stole wy­lą­do­wa­ły do­kład­ne szki­ce oraz macz­kiem za­no­to­wa­ne rzędy wią­zań che­micz­nych. Tybb po­de­rwał za­pi­ski i z nie­do­wie­rza­nia prze­tarł oczy.

– Sześć go­dzin?

Leena nie sko­men­to­wa­ła. Roz­sia­dła się na ka­na­pie i po­pro­si­ła o coś do je­dze­nia. Wy­glą­da­ła na wy­czer­pa­ną, ale i tak o wiele mniej, niż asy­sten­ci się spo­dzie­wa­li. Żadne z nich nie by­ło­by w sta­nie wy­ko­nać ta­kiej ro­bo­ty w tak krót­kim cza­sie.

– Sze­fo­wa jest jak au­to­mat – za­uwa­ży­ła Barbo.

– Po­ju­trze za­cznę kry­sta­li­za­cję kopii – oświad­czy­ła Leena, a potem sku­pi­ła się na grosz­ku z su­rów­ką i szpa­ra­ga­mi. A gdy zja­dła, spo­koj­nie opu­ści­ła warsz­tat. Tylko jesz­cze na dra­bi­nie tro­chę stę­ka­ła.

 

3.

Kor­rond Kaas miał łzy w oczach. Tak się wzru­szył, że ręce mu drża­ły, gdy na­le­wał her­ba­tę. 

– Jak ja się, pani ko­cha­nej, od­wdzię­czę?

Widok wiel­kie­go, umię­śnio­ne­go fa­ce­ta, który wła­śnie po­pła­kał się jak dziec­ko, spra­wił Le­enie przy­jem­ność.

– Uzdro­wi­ciel­ka jest umó­wio­na w tej, no, kli­ni­ce Matki Eanue. Nie spóź­nij się tam, syń­ciu, bo to jest bar­dzo kosz­tow­na pla­ców­ka i ter­mi­nu długo nie trzy­ma­ją.

Kor­rond po­sta­wił na stole słoik z mio­dem i miskę z po­ma­rań­czo­wy­mi wió­ra­mi. Leena z przy­jem­no­ścią na­pi­ła się go­rą­ce­go na­pa­ru.

– I niech twoja cór­cia uważa na­stęp­nym razem. Jak ją znowu ten ko­chaś na­pom­pu­je, to może się zro­bić nie­bez­piecz­nie.

Kor­rond wy­ja­śnił, że ko­cha­sia nikt już nigdy nie zo­ba­czy, a na pod­kre­śle­nie wagi swo­ich słów, po­ma­chał za­ci­śnię­tą pię­ścią. Leena po­my­śla­ła, że wo­la­ła­by spaść z dra­bi­ny, niż do­stać w gębę takim ko­wa­dłem.

– A twoja wdzięcz­ność, to wiesz, praw­da? – Nie trze­ba było tłu­ma­czyć. Kor­rond wyjął z szu­fla­dy pa­pie­ry i roz­ło­żył na stole. Naj­pierw sku­pił się na pla­nie Riive.

– Pew­no­ści nie mam – wy­ja­śnił – ale mie się zdaje, że może być tu, tu albo tu. Wszyst­ko na Do­łach.

Oboje wpa­try­wa­li się w mapę, na któ­rej Riive wy­glą­da­ło jak roz­cię­ta na pół plama ko­lo­ro­we­go atra­men­tu. Linią, która roz­dzie­la­ła mia­sto na czę­ści pół­noc­ną i po­łu­dnio­wą, była rzeka Au­de­lijn. To wła­śnie jej ko­ry­to wy­żło­bi­ło głę­bo­ki na trzy­dzie­ści me­trów uskok, w któ­rym kryły się Doły. Sza­nu­ją­ce się miesz­czu­chy omi­ja­ły tę dziel­ni­cę sze­ro­kim łu­kiem, bo nie bez przy­czy­ny miała par­szy­wą opi­nię. A im niż­szy po­ziom, tym było go­rzej, pod­lej i nie­bez­piecz­niej.

– Trud­na spra­wa – mruk­nę­ła Adept­ka. – Tam co ulicę, to bur­del.

– Tak – przy­znał Kor­rond. – Te trzy na­le­żą do Vosa. To na pewno nie są wszyst­kie lo­ka­cje. On ma ich wię­cej, nie­któ­re tajne. Mało kto ma do­stęp.

Leena cmok­nę­ła z nie­sma­kiem. Li­czy­ła na lep­sze in­for­ma­cje.

– Jak on się dowie, żeś pani moją córkę z tego baj­zlu wy­cią­gła, to nas ze skóry obe­drze.

Twier­dze­nie Kaasa było ze wszech miar praw­dzi­we, dla­te­go Leena po­ki­wa­ła tylko głową i nie ode­rwa­ła spoj­rze­nia od mapy.

– Każ­de­go można na coś zła­pać. Nawet tego ła­chu­drę.

– Po co pani to robi? Wszy­scy panią znają i sza­nu­ją. Kasą pew­nie pani też ob­ra­casz nie­ma­łą. Ja to bym w życiu tyle pie­nią­dza nie zgar­nął.

– Ale, że coś ci się, syń­ciu, nie po­do­ba?

– Mie się bar­dzo po­do­ba. Za to, żeś pani moją Tinę z tego bur­dla wy­ję­ła, to do końca życia będę wdzięcz­ny. Ale po co takie ry­zy­ko?

– Ty mi się, ten, no, w ży­cio­rys nie wpier­da­laj, bo ci tak wkro­pię, że cię wła­sna cór­cia nie pozna. – Kor­rond za­milkł i zajął się omó­wie­niem po­sia­dło­ści Vosa w Riive.

Gdy już Leena do­wie­dzia­ła się wszyst­kie­go, co chcia­ła, po­ma­sze­ro­wa­ła w kie­run­ku kan­ce­la­rii. Cze­ka­ło ją spo­tka­nie ze spe­cem od re­je­strów ak­cyj­nych. Tylko od­po­wied­nio umo­co­wa­ny w pra­wie spe­cja­li­sta mógł wy­sta­wić do­ku­men­ty na po­twier­dze­nie fał­szy­wych akcji.

Praw­nik ję­czał i krę­cił nosem, na­rze­kał, zwle­kał i co tylko jesz­cze mógł, to robił, żeby nie wy­szło, że sprze­daj­na z niego dziw­ka. Ale Leena już po mi­nu­cie roz­mo­wy wie­dzia­ła, jaki bę­dzie jej wynik.

– Ja nie chcę tu być pa­zer­ny, ale nawet gdy­bym – tutaj praw­nik udał zgor­sze­nie – to by drogo było. Bar­dzo drogo, bo mu­siał­bym pro­ce­du­ry omi­nąć i od­wró­cić uwagę kon­tro­le­rów.

– Panie Aami­ten – Leena cza­ro­wa­ła dalej – ja pana ro­zu­miem do­sko­na­le i ja nawet wię­cej po­wiem. Ja się cie­szę, że pan się ce­nisz, bo to zna­czy, że z pana jest praw­dzi­wy me­ce­nas, a nie jakiś tam kan­ce­li­sta z Dołów.

Gdy już me­ce­nas po­czuł się od­po­wied­nio po­łech­ta­ny, na stole wy­lą­do­wa­ła bi­lo­nów­ka z brzę­czą­cą za­war­to­ścią. I na tym w za­sa­dzie spra­wa się skoń­czy­ła, a Leena umó­wi­ła się na od­biór do­ku­men­tów za ty­dzień.

 

4.

Deszcz za­ci­nał drob­ny­mi, ostry­mi kro­pla­mi, wiał prze­ni­kli­wie zimny wiatr, a na do­miar złego od wil­go­ci na Do­łach śmier­dzia­ło zgni­li­zną i grzy­bem. Pół biedy, że teatr znaj­do­wał się mniej wię­cej w po­ło­wie drogi z góry na dół. Nad samą rzeką zwy­kle śmier­dzia­ło jesz­cze bar­dziej, bo do mie­szan­ki aro­ma­tów do­łą­czał odór szczyn, które spły­wa­ły tu z ca­łe­go mia­sta.

Teatr o ro­man­tycz­nej na­zwie “Bal­bi­na Ma­li­na” na­le­żał do Eu­ge­na Vosa, wiel­bi­cie­la nie­zbyt wy­szu­ka­nych spek­ta­kli. Na afi­szu pla­ców­ki znaj­do­wa­ły się takie ty­tu­ły jak “Gów­nia­ne spra­wy” albo “Le­gen­da po­jem­nej kró­lo­wej”. Mało wy­bred­nej ga­wie­dzi nie cho­dzi­ło o wa­lo­ry dra­ma­tur­gicz­ne, a ra­czej o tanią pod­nie­tę. Leena rów­nież nie przy­by­ła tutaj dla ar­ty­stycz­nych unie­sień. Waż­niej­sze było prze­ko­nać wła­ści­cie­la te­atru do ubi­cia in­te­re­su.

– Biorę wszyst­kie – oznaj­mił z uśmie­chem Eugen Vos. – Kwota mi od­po­wia­da.

Leena wy­mie­ni­ła za­sko­czo­ne spoj­rze­nie z Barbo.

– No i pięk­nie – od­par­ła zbita z tropu fał­szer­ka. – Bo są dobre.

– Pani An­sze­ve­ese za­wsze mi naj­lep­sze rze­czy przy­no­si – po­chwa­lił Vos i po­dra­pał się po bul­wia­stym nosie. – Zaraz tu Kja­ar­dan po­spraw­dza, ale na pewno bę­dzie do­brze.

Asy­stent wła­ści­cie­la ode­brał od Leeny sfał­szo­wa­ne akcje razem z pod­ro­bio­ny­mi cer­ty­fi­ka­ta­mi.

– Eg­zem­pla­rze urzę­do­we są już w re­je­strze – do­da­ła Leena.

– No i pięk­nie. A my w tym cza­sie sobie usią­dzie­my i po­ga­da­my o waż­niej­szych spra­wach.

Leena nie lu­bi­ła ta­kich nie­spo­dzia­nek, szcze­gól­nie, jeśli do­ty­czy­ły Eu­ge­na Vosa, wiecz­nie uśmiech­nię­te­go wła­ści­cie­la te­atru, który po­tra­fił bez mru­gnię­cia okiem po­sy­łać całe ro­dzi­ny na dno rzeki. A ludzi miał wielu, nie tylko ta­kich tę­pa­ków jak Kor­rond Kaas.

– Pani Leeno, pro­szę tu, o – po­wie­dział Kaas i po­pro­wa­dził Adept­kę z biura do wiel­kie­go sa­lo­nu, w któ­rym szef or­ga­ni­zo­wał przy­ję­cia, orgie albo ciche eg­ze­ku­cje. Wszyst­ko tu pach­nia­ło świe­żo­ścią i prze­py­chem. I tro­chę też tan­de­tą.

Leena usia­dła na ma­syw­nym szez­lon­gu i za­pa­dła się w skó­rza­ną po­du­chę. Z kolei Vos roz­wa­lił się na wiel­kim fo­te­lu, który jak tron w sali kró­lew­skiej ster­czał na ni­skim po­de­ście. W sa­lo­nie za­ro­iło się od mło­dych i wy­zy­wa­ją­co ubra­nych dziew­czyn. Ich cera wpa­da­ła w od­cie­nie różu i po­ma­rań­czy.

– Nowe?

– Świe­że skóry, do­pie­ro co je na próbę do­sta­łem – wy­ja­śnił Vos i po­kle­pał jedną z dziew­czyn po po­ślad­ku. Ta się tylko nie­win­nie uśmiech­nę­ła i po­sta­wi­ła na stole miskę z orze­cha­mi. – Pięk­ne, ŝio­hań­skie dup­cie, brą­zo­wiut­kie jak ta lala. Od no­we­go kon­tra­hen­ta. – Eugen na­chy­lił się w stro­nę Leeny i ob­le­śnie za­re­cho­tał. – Ale jesz­cze nie pró­bo­wa­ne. Wiesz, pani, o co cho­dzi, nie?

Leena udała uśmiech i szyb­ko zmie­ni­ła temat.

– Pan ma jesz­cze jakąś spra­wę?

– Wła­śnie. Pani wy­ko­na dla mnie rzecz na za­mó­wie­nie, co?

Na znak Vosa Kor­rond przy­niósł me­ta­lo­wą skrzyn­kę. Naj­wy­raź­niej w środ­ku znaj­do­wa­ło się coś dro­go­cen­ne­go, bo same zdo­bie­nia i srebr­na po­kry­wa po­jem­ni­ka warte były nie­złą sumę. Ale do­pie­ro na widok za­war­to­ści brwi Leeny pra­wie do­je­cha­ły do be­re­tu z piór­ka­mi.

– Akcja z serii emi­to­wa­nej przez Ławę Elek­to­rów pro­win­cji Sze­ras – wy­re­cy­to­wał z dumą Eugen. – Opa­trzo­na ban­de­ro­lą Banku Sze­ras. Ładne gówno, nie?

Leena wy­ję­ła z to­reb­ki szkło po­więk­sza­ją­ce i przyj­rza­ła się płyt­ce. Zdzi­wi­ła się bar­dzo na widok ażu­ro­wej, praw­do­po­dob­nie ty­ta­no­wej obu­do­wy, która opla­ta­ła ide­al­nie oszli­fo­wa­ny, pro­sto­kąt­ny dia­ment. To nie­zwy­kłe cacko mu­sia­ło być warte kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy.

– Co za­wie­ra?

– Pro­ces tech­no­lo­gicz­ny prze­rób­ki alg na oleje palne. Ja tam się nie znam na che­mi­ka­liach, to wszyst­ko dla mnie jedno gówno. Ale sama akcja stoi po­wy­żej czter­dzie­stu ty­się­cy. Gwa­ran­cja Banku Sze­ras robi swoje. Cer­ty­fi­ka­ty mają ubez­pie­cze­nie prze­ciw spe­ku­la­cjom.

– Pięk­na ro­bo­ta – oce­ni­ła fał­szer­ka. – Gra­tu­lu­ję, je­steś pan teraz tym, no, współ­wła­ści­cie­lem pro­win­cji.

– Jesz­cze nie. Do­sta­łem toto na chwi­lę, do ob­rób­ki. No i chyba jasna spra­wa, o co panią chcę za­py­tać, nie? Po­trze­ba zro­bić czte­ry kopie.

– Nie – Leena wy­pa­li­ła bez na­my­słu.

– Nie?

– Nie.

– Ale jak to?

– Tak to.

Go­spo­darz wy­chy­lił cały kie­li­szek rumu i zaraz nalał sobie drugi.

– Pani Leeno, mie pani od­ma­wiasz?

– Panie Vos. Myśmy już nie­je­den biz­nes ubili i za­wsze się opła­ca­ło. A to się opła­cać nie bę­dzie.

– A jak ja pani po­wiem, ile dam za to szmal­cu?

– To nic nie da. Ja tego nie wezmę, bo to po­li­tycz­na spra­wa.

W sa­lo­nie za­pa­dła cisza.

– Kur­wi­ca mie zaraz weź­mie! – krzyk­nął Vos i ci­snął kie­lisz­kiem o pod­ło­gę. – A coś pani taka mądra, co? Skąd pani wiesz, że to po­li­tycz­na spra­wa?

Przerażona Barbo spodziewała się, że zaraz pojawią się ochroniarze Vosa i wrzucą gości do rzeki z kamieniami dowiązanymi do stóp. Ale najwyraźniej Leena nie podzielała tych obaw.

– Panie Vos, przecież ja ten, głupia nie jestem. Tylko ktoś związany z tą, no, z polityką prowincji może się pochwalić taką akcją. Najpewniej ktoś z Ławy Elektorów.

– To racja. Zle­ce­nie dał mi elek­tor Er­ke­var Studd.

– Po co jemu takie fał­szyw­ki, to nie moja spra­wa. Ja się nie mie­szam do po­li­ty­ki.

– Pani Leeno. Ja mam umó­wio­ny trans­port. Skóry pro­sto z Ŝiohan. Naj­wyż­sza klasa. Jak mie ktoś tej ro­bo­ty nie opę­dzi, to gówno bę­dzie z naj­więk­sze­go in­te­re­su. A ja na­praw­dę grubo za­pła­cę. I po­kry­ję kosz­ty ma­te­ria­łów. Czy­sty za­ro­bek, na łapę. Bę­dziesz pani szczę­śli­wa jak świ­nia w bło­cie.

– Ja też mam swój biz­nes i nie chcę go ta­plać w bło­cie.

– Pięć­dzie­siąt ty­się­cy – za­pro­po­no­wał Eugen.

– Sześć­dzie­siąt.

– Dobra.

 

5.

Ta­kich hur­tow­ni­ków Leena lu­bi­ła. Ta­kich, co mieli pa­pie­ry w po­rząd­ku oraz asor­ty­ment do­brej klasy. Nawet jeśli drogi, to li­czy­ła się ja­kość. Bo towar do­brej ja­ko­ści ku­po­wa­li po­waż­ni pro­du­cen­ci a nie byle płot­ki. Bla­chy i for­mat­ki z eigreń­skiej hur­tow­ni Lar à Ban na­le­ża­ły do wyż­szej ka­te­go­rii, dla­te­go Leena z za­do­wo­le­niem pod­pi­sa­ła kon­trakt, a potem z wy­sił­kiem wdra­pa­ła się na pod­da­sze.

– No i jak, syń­ciu – za­py­ta­ła dy­sząc i sa­piąc. Tybb od­wró­cił się znad dia­men­to­wej sztab­ki z nie­za­do­wo­lo­ną miną.

– Nie damy rady – ogło­sił. – A już na pewno nie w mie­siąc. To nie­moż­li­we. Zro­bi­łem wstęp­ne ba­da­nie struk­tu­ry. Gdy­bym nie miał do­ku­men­ta­cji od Vosa, to pew­nie nawet bym za­pi­su tech­no­lo­gii nie zna­lazł. Poza tym nie ro­zu­miem, po co mamy to robić? Prze­cież to wszyst­ko pozór.

– Już tłu­ma­czy­łam. Chcę mieć do­dat­ko­we sztu­ki. W czym pro­blem?

– W tym, że ten zapis mie­rzy się w mi­kro­nach! Po­je­dyn­cze zda­nia mają sze­ro­kość po dwie­ście, co daje śred­nio dwa mi­kro­ny na li­te­rę. Dzie­sięć razy mniej niż ko­mór­ka ludz­ka. To jest taki dro­biazg, że ja nie je­stem w sta­nie nawet do­brze go od­czy­tać, a co do­pie­ro mówić o sko­pio­wa­niu. Ale to tylko jedna spra­wa. Po­zo­sta­je kwe­stia ma­te­ria­łów. Ja nie umiem po­ru­szyć struk­tu­ry kry­sta­licz­nej dia­men­tu. To jest po pro­stu zbyt wy­czer­pu­ją­ce. Może i forsa za zle­ce­nie jest dobra, ale ja nie chcę tu zejść na zawał, kiedy się z ener­gii spo­mpu­ję.

– Nikt, syń­ciu, nie po­wie­dział, że ty masz to ogar­nąć.

Tybb już chciał coś po­wie­dzieć, ale się za­wa­hał. Cmok­nął tylko, wsa­dził ręce do kie­sze­ni i wbił spoj­rze­nie w dia­men­to­wą sztab­kę.

– A, ro­zu­miem. – Po­ki­wa­ła głową, a potem zwró­ci­ła się do Barbo. – A ty, córuś, też my­ślisz, że nie dam rady?

Dziew­czy­na była tak za­kło­po­ta­na, że nie udało jej się skle­cić sen­sow­ne­go zda­nia. Dało się tylko zro­zu­mieć, że ona sza­nu­je, po­dzi­wia i tak dalej, ale.

– A, idź­cie mi stąd w cho­le­rę – wark­nę­ła Leena.

Sze­fo­wa za­mknę­ła się na pod­da­szu i nikt jej nie wi­dział przez trzy dni. Ka­za­ła od­pra­wiać in­te­re­san­tów i uma­wiać na na­stęp­ny ty­dzień. Aż w końcu, gdy już jej cho­le­ra ode­szła, po­sła­ła chło­pa­ków z hur­tow­ni po asy­sten­tów.

– Pani Leeno, ja prze­pra­szam – za­czę­ła Barbo, ale sze­fo­wa jej prze­rwa­ła, wska­zu­jąc blat ro­bo­czy. A tam na chwy­ta­kach świe­ci­ły się dwie akcje Banku Sze­ras. Tybb nawet nie śmiał żad­nej do­tknąć, tylko przy­glą­dał się wiel­ki­mi ocza­mi. Leena zo­sta­wi­ła ich sa­mych i ze­szła na dół, do hur­tow­ni.

– Ja pier­do­lę, jak ona to zro­bi­ła? Po­dział ple­chy, czy co?

– Ale z nas głup­ki – oce­ni­ła Barbo, a Tybb nie za­prze­czył.

 

6.

W ma­ga­zy­nie Leeny pra­co­wa­ło kil­ka­na­ście osób. Głów­nie młode chło­pa­ki, które żyły na ba­kier z pra­wem. Nie­któ­rzy to po­spo­li­te mię­śnia­ki, inni to drob­ne cwa­niacz­ki albo ży­cio­we ofer­my. Do tego trze­ba do­li­czyć dwój­kę księ­go­wych i dwój­kę Adep­tów asy­sten­tów. Oprócz Barbo i Tybba nikt nie znał szcze­gó­łów nie­ofi­cjal­nej dzia­łal­no­ści sze­fo­wej. Oczy­wi­ście dla za­ufa­nych nie było ta­jem­ni­cą, że hur­tow­nia słu­ży­ła przede wszyst­kim za pral­nię pie­nię­dzy. No bo kto by się do­li­czył kil­ku­set flo­re­nów tu, czy tam przy za­mó­wie­niach na dzie­siąt­ki ty­się­cy? Za­ło­ga bar­dzo dbała o bez­pie­czeń­stwo pani An­sze­ve­ese, po­nie­waż w Riive nikt się tak nie opie­ko­wał swoim gan­giem jak ona. Teraz wszyst­kim było głu­pio, bo za­wie­dli jej za­ufa­nie. Przy oka­zji za­ło­gę ob­le­ciał strach, bo po sze­fo­wej można się było róż­nych rze­czy spo­dzie­wać.

Na razie jesz­cze Leena nie ze­szła z góry, bo cią­gle szu­ka­ła śla­dów po wła­my­wa­czu, ale na­strój w sali ma­ga­zy­no­wej był podły. Naj­go­rzej czuła się Barbo, która ze­szłe­go wie­czo­ra wy­szła z warsz­ta­tu ostat­nia.

– Prze­cież po­za­my­ka­łam wszyst­ko – tłu­ma­czy­ła się za­pła­ka­na dziew­czy­na. – Zamek ob­ło­ży­łam tech­ni­ką prze­mia­ny, za­cze­py zro­sły się z fra­mu­gą. Co to za wła­my­wacz?

– Mu­siał być Adept – od­gadł Tybb gro­bo­wym gło­sem. – I to nie naj­gor­szy.

Le­enie zo­sta­ło tylko kląć.

– Zaj­rzeć mi, kurwa, w każdą dziu­rę w mie­ście! – krzy­cza­ła. – Wy­rwać każ­de­go me­ne­la z rynsz­to­ku i wy­py­tać. Jak trze­ba, to wkrę­cić jaja w ima­dło! Nogi z dupy po­wy­ry­wam, jeśli się wszyst­ko nie znaj­dzie!

Hur­tow­nię ar­ty­ku­łów me­ta­lo­wych trze­ba było za­mknąć, bo wszy­scy ru­szy­li w mia­sto, szu­kać zło­dziei. Po kilku dniach wę­sze­nia w naj­ciem­niej­szych za­ka­mar­kach Riive, żaden ze skar­bów sze­fo­wej się nie od­na­lazł. Kilku chło­pa­ków to­wa­rzy­szy­ło Le­enie, ale mieli się nie an­ga­żo­wać, tylko trzy­mać po­dej­rza­nych pod­czas prze­słu­chań. A potem opo­wia­da­li w ba­rach o tym, na co się na­pa­trzy­li.

– Na Do­łach naj­pierw był Mor­ten a potem Jule – wy­li­czył Raavi. – Star­si go­ście, a ona ich bez li­to­ści po­ha­ra­ta­ła. Jed­ne­mu roz­grza­ła plom­by w zę­bach do czer­wo­no­ści, a dru­gie­mu roz­to­pi­ła me­ta­lo­wą kulę w nosie. I jesz­cze była Lam­ber­to­wa, któ­rej za­mro­zi­ła palce na ka­mień. Ka­za­ła mi młot­kiem przy­pie­przyć i cała dłoń po­szła w drob­ny mak. Mówię wam, strach teraz do hur­tow­ni wra­cać.

– Co ona ta­kie­go na tym pod­da­szu miała, że w taki szał wpa­dła?

Tego chło­pa­ki wie­dzieć nie mogli, bo Leena trzy­ma­ła wszyst­ko w se­kre­cie. Było tylko jedno miej­sce, w któ­rym po­zwa­la­ła sobie na szcze­rość.

– Wszyst­ko tam mia­łam – przy­zna­ła się. – Fał­szyw­ki i ory­gi­na­ły. Cer­ty­fi­ka­ty. Pie­czę­cie. I pie­nią­dze. Kil­ka­na­ście ty­się­cy w trans­fe­ro­wych, a w tych, no, w li­stach ban­ko­wych jesz­cze wię­cej.

Ze­gar­mistrz słu­chał cier­pli­wie, ale nie ode­rwał wzro­ku od me­cha­ni­zmu. Dłu­bał w try­bi­kach z wiel­ką ostroż­no­ścią.

– Tato, a ty jak­byś to ro­ze­grał? – za­py­ta­ła fał­szer­ka. – Zro­bi­li­śmy na mie­ście dużo szumu. Naj­go­rzej, że nie wiem, czy się ten, no, Vos o wszyst­kim do­wie­dział.

Oj­ciec Leeny pod­niósł spoj­rze­nie.

– Brzmi to wszyst­ko bar­dzo nie­bez­piecz­nie – pod­su­mo­wał za­chryp­nię­tym gło­sem Rijad An­sze­ve­ese. Kiedy pa­trzył na córkę, jego lewe oko wy­glą­da­ło w so­czew­ce oku­la­ru na ogrom­ne.

Ze­gar­mistrz do­krę­cił śrub­ki i za­mknął po­kry­wę obu­do­wy.

– No, dobra. Scho­wa­ne – oznaj­mił. – A teraz pomóż mi to po­wie­sić – po­pro­sił i z tru­dem wstał od blatu ro­bo­cze­go. Na wą­tłych no­gach pod­szedł do ścia­ny i wska­zał córce ha­czyk do po­wie­sze­nia ze­ga­ra.

– Bądź ostroż­na, córuś.

– Będę.

– Mia­łem na myśli zegar.

Leena do mło­dych rów­nież nie na­le­ża­ła, więc wej­ście na sto­pień i po­wie­sze­nie pudła z me­cha­ni­zmem oka­za­ło się nie­ła­twe.

– Zrób her­ba­ty, córuś.

Gdy już napar sta­nął na sto­li­ku, Rijad z przy­jem­no­ścią roz­siadł się w fo­te­lu obok.

– Po co oka­le­czy­łaś tych ludzi? Mor­te­na, Jule, Lam­ber­to­wą?

– Wszy­scy sobie za­słu­ży­li. Po­ry­wacz, na­ga­niacz i bur­del­ma­ma, która tłu­kła dziew­czy­ny.

Rijad się skrzy­wił i wes­tchnął.

– Pod­ję­łaś bar­dzo ry­zy­kow­ną grę. Vos to wa­riat. Rzą­dzi Do­ła­mi od tylu lat. Sam nie pa­mię­tam, kiedy się to za­czę­ło. Trzę­sie wiel­ką kasą i stać go nawet na ku­ra­cje od­mła­dza­ją­ce.

– Wszyst­ko musi mieć swój kres.

– Ja myślę, że ci się, córuś, bar­dzo po­mie­sza­ło. Wiem, co w tobie sie­dzi, ja też o tym nie mogę za­po­mnieć. Ale to były tylko trzy lata, a mi­nę­ło już trzy­dzie­ści.

Leena za­mil­kła i za­pa­trzy­ła się w fi­li­żan­kę.

– Tyle lat cze­ka­łam na oka­zję, tato. Teraz wresz­cie mam te, no, wspar­cie.

– Nic nie chcę wie­dzieć. Ale dam ci, córuś, radę. Jeśli chcesz, żeby to się do­brze roz­nio­sło, to po­ga­daj z Lu­bu­szem.

Nagle her­ba­ta prze­sta­ła sma­ko­wać.

– Wiem, co po­wiesz – Rijad uprze­dził wy­buch córki. – Ale to jest dobry mo­ment, żebyś do niego po­szła. On się bar­dzo zmie­nił, a przez to, co było kie­dyś, jest ci wi­nien.

– A ty byś z nim roz­ma­wiał?

– Ja bym mu łeb urwał, ale ty je­steś ode mnie mą­drzej­sza.

Per­spek­ty­wa spo­tka­nia z su­te­ne­rem na­pa­wa­ła Leenę obrzy­dze­niem, ale chyba fak­tycz­nie nie miała in­ne­go wyj­ścia.

 

7.

Po­cząt­ko­wo ka­sje­rzy nie do­ce­ni­li uporu Leeny, któ­rej na sali dla klien­tów nic nie in­te­re­so­wa­ło. Fał­szer­ka chcia­ła wejść do biura, a kiedy oka­za­ło się, że nie ma na to zgody, sta­nę­ła przy jed­nym z okie­nek dla in­te­re­san­tów i upar­ła się, że nie wyj­dzie. Oczy­wi­ście zaraz po­ja­wi­li się bar­czy­ści ochro­nia­rze, więc chło­pa­ki z hur­tow­ni, któ­rzy cią­gle cho­dzi­li za sze­fo­wą, zła­pa­li pałki i noże. Sy­tu­ację opa­no­wał niski głos wła­ści­cie­la.

– Oczom nie wie­rzę. Pani An­sze­ve­ese? Za­pra­szam do sie­bie.

Ruen var Lu­busz nie wy­glą­dał na ty­po­we­go su­te­ne­ra. Nie był ob­le­śnym, nie­ogo­lo­nym pro­sta­kiem ani tępym bru­ta­lem. Przy­po­mi­nał ra­czej do­brze pro­spe­ru­ją­ce­go ma­kle­ra i na ta­kie­go przed­się­bior­cę kre­ował się wśród rii­vskich bo­ga­czy.

– Chyba z gro­bów umar­li wy­le­zą, skoro po­sta­no­wi­ła mnie pani od­wie­dzić.

Leena mil­cza­ła. Wpa­try­wa­ła się w pod­sta­rza­łe­go han­dla­rza, a w my­ślach szu­ka­ła od­po­wied­nich słów, żeby za­cząć roz­mo­wę.

– Może za­pro­po­nu­ję cia­sto i her­ba­tę? Spro­wa­dzi­łem z Bar­ruk prze­pysz­ny szczep zioła her­ba­cia­ne­go. Na­zy­wa się Viz Ŝim­lach i jest wy­śmie­ni­ty.

Od­po­wied­nie słowa nadal się nie po­ja­wi­ły, więc roz­mo­wa utknę­ła w mar­twym punk­cie.

– Niech zgad­nę. Coś panią prze­ro­sło, nie zna­la­zła pani roz­wią­za­nia, a spra­wa jest na tyle po­waż­na, że oj­ciec za­pro­po­no­wał za­po­mnieć o daw­nych ura­zach i zwró­cić się do mnie. Praw­da?

Leena wresz­cie zna­la­zła sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy po­czą­tek dia­lo­gu.

– Obyś zdechł, prze­klę­ty skur­wy­sy­nie.

Ruen lekko się zmie­szał.

– Pani Leeno, gwa­ran­tu­ję, że skoń­czy­łem z tym, jakby to ująć, pro­ce­de­rem. Skoń­czy­łem już dawno. Zaj­mu­ję się teraz tylko ob­ro­tem walut i akcji. O tam­tym sta­ram się za­po­mnieć.

– Ja nigdy nie za­po­mnę.

– Wy­obra­żam sobie, ale pro­szę pa­mię­tać, że nie tylko ja je­stem wi­nien. W tam­tych cza­sach pani oj­ciec bar­dziej in­te­re­so­wał się bu­tel­ką niż córką.

Leena nie wy­trzy­ma­ła.

– Ty mnie sprze­da­łeś Vo­so­wi, skur­wy­sy­nie, a nie mój oj­ciec!

Po­miesz­cze­niem wstrzą­snę­ła ema­na­cja pul­su­ją­cej ener­gii, a blat biur­ka po­pę­kał, jakby spo­czę­ła na nim tona bla­chy.

– To przez cie­bie da­wa­łam dupy byle ła­chu­drom, a Eugen za­bie­rał każdy grosz!

Lu­busz nawet nie pró­bo­wał uda­wać, że się nie bał. Cof­nął się pod ścia­nę, nie spusz­cza­jąc przy tym Adept­ki z oczu. Do biura wpa­dli ochro­nia­rze, ale go­spo­darz, mimo lęku, szyb­ko ich od­pra­wił.

– Pro­szę mi wie­rzyć, że wszyst­ko się zmie­ni­ło – oznaj­mił drżą­cym gło­sem. – Sam je­stem ro­dzi­cem, a teraz nawet dziad­kiem. Na wszyst­ko pa­trzę ina­czej niż w cza­sach pani ojca. Jedna z moich córek jest Adept­ką, a jej spe­cja­li­za­cją jest dzie­dzi­na ma­te­rii. Tak jak pani.

Ruen prze­ła­mał drę­two­tę i nie­zgrab­nie pod­szedł do barku. Wy­cią­gnął bu­tel­kę i dwa kie­lisz­ki.

– Mogę je­dy­nie za­ofe­ro­wać moje prze­pro­si­ny.

Leena zwal­czy­ła w sobie złość i się­gnę­ła po kie­li­szek. Rum był mocny, słod­ki, dzię­ki czemu po­mógł sku­pić się na waż­niej­szych spra­wach.

– Pro­po­nu­ję rów­nież współ­pra­cę. W ra­mach za­dość­uczy­nie­nia zajmę się pani spra­wą. Oczy­wi­ście cał­ko­wi­cie nie­od­płat­nie.

W za­sa­dzie o to wła­śnie Le­enie cho­dzi­ło. Opo­wie­dzia­ła więc o kra­dzie­ży i po­szu­ki­wa­niu za­gi­nio­nych akcji, ale współ­pra­ca z Lu­bu­szem oka­za­ła się gorz­ką pi­guł­ką do prze­łknię­cia. Słod­ki rum w dużej ilo­ści bar­dzo w tej sy­tu­acji po­mógł.

 

8.

Trze­ba przy­znać, że Ruen var Lu­busz za­słu­żył na re­pu­ta­cję sku­tecz­ne­go kon­fi­den­ta. Za­ję­ło mu rap­tem dwa dni, żeby nie tylko się cze­goś do­wie­dzieć, ale nawet zna­leźć świad­ka wła­ma­nia. Świad­kiem oka­zał się wła­ści­ciel ma­ga­zy­nu, który są­sia­do­wał z hur­tow­nią Leeny. Tan­kard Ho­ule­bekk nie był skory do ze­znań, ale od­po­wied­nio przy­ci­śnię­ty przez Lu­bu­szo­wych mię­śnia­ków, wy­śpie­wał wszyst­ko. I dla­te­go Leena po­szła z awan­tu­rą do Eu­ge­na Vosa.

– Chcia­łeś mnie pan tak za­ła­twić? Takie z panem in­te­re­sy?

Gang­ster nie był przy­zwy­cza­jo­ny do ta­kiej bez­czel­no­ści w sto­sun­ku do sie­bie, dla­te­go też się wściekł.

– Co ty sobie wy­obra­żasz, babo nie­szczę­sna? – wark­nął. – To ja tu je­stem od opier­da­la­nia ludzi!

Emo­cje udało się opa­no­wać dzię­ki in­ter­wen­cji asy­sten­ta, który uzmy­sło­wił sze­fo­wi, że spra­wa może mieć po­waż­ne kon­se­kwen­cje.

– To dla­cze­go ma­ga­zy­nier po­wie­dział, że wi­dział tę, no, dziew­czy­nę od Vosa, co? – drą­ży­ła Leena. – Skąd on mógł wie­dzieć?

– Ja tego Ho­ule­bek­ka znam, przy­zna­ję. To re­gu­lar­ny klient. Pew­nie dla­te­go ko­ja­rzył dziew­czy­nę. A po­wie­dział, jak się na­zy­wa­ła?

– Śli­wecz­ka.

Vos wy­mie­nił za­kło­po­ta­ne spoj­rze­nie z asy­sten­tem.

– Sze­fie, co druga się tak na­zy­wa – wy­ja­śnił Kja­ar­dan. – W sen­sie, że dla klien­tów.

– Panie Vos, niech mi pan tu nie bla­gu­je. – Leena wku­rzy­ła się nie na żarty.

– No, mówię, że niech mie krew za­le­je, jeśli kła­mię. Żadna moja dziew­czy­na nie jest Adept­ką.

– Jak pan mo­głeś o czymś takim nie wie­dzieć? I teraz oboje żeśmy stra­ci­li tą, no, grubą forsę. Pan stra­ci­łeś akcję od elek­to­ra Stud­da, a nawet dwie, bo jedną kopię to ja ten, no, zdą­ży­łam zro­bić. A mi rąb­nę­ła wszyst­kie oszczęd­no­ści. To jak to mogła nie być Adept­ka?

– A skąd ja mam wie­dzieć, że to nie ci pani asy­sten­ci, co? Ta pani młoda lala też jest Adept­ką. I ten śmier­dzą­cy chu­dzie­lec tak samo.

Tego już było za wiele. Leena wy­buch­nę­ła nie tylko po­to­kiem prze­kleństw, ale i ener­gią, od któ­rej po­pę­ka­ły klep­ki w pod­ło­dze. Oczy­wi­ście na­tych­miast po­ja­wi­li się ochro­nia­rze Vosa, a Kja­ar­dan po­pi­sał się umie­jęt­no­ścią ope­ro­wa­nia mocą. Spraw­nie oto­czył szefa tech­ni­ka­mi ochron­ny­mi.

– Prze­stań, wa­riat­ko! – krzy­czał Vos. – W ten spo­sób nic nie po­ra­dzi­my.

Minął dobry kwa­drans, zanim Eugen udo­bru­chał fał­szer­kę. Per­spek­ty­wa utra­ty zle­ce­nia od elek­to­ra była prze­ra­ża­ją­ca, ale jesz­cze strasz­niej­sze wy­da­wa­ło się to, jak w tej sy­tu­acji po­li­tyk mógł się za­cho­wać.

– A niech on mi jesz­cze na łeb ścią­gnie Szwa­dron Bez­pie­czeń­stwa, to będę uje­ba­ny!

– Kłam­ca i oszust!

– Pani An­sze­ve­ese. Jaki ja miał­bym w tym in­te­res, co? Prze­cież ja wła­śnie szy­ku­ję naj­więk­szy w życiu trans­port. Ścią­gam skóry naj­wyż­szej klasy, pro­sto z Ŝiohan. Jak ja się teraz wy­mi­gam, to mie tamci za jaja po­wie­szą.

Vos nie zna­lazł w Le­enie współ­czu­cia. Nie wy­glą­da­ła na ob­ła­ska­wio­ną, a ra­czej na taką, która mogła w każ­dej chwi­li wy­buch­nąć. Fał­szer­ka za­żą­da­ła na­tych­mia­sto­we­go za­mknię­cia wszyst­kich domów scha­dzek i prze­słu­cha­nia każ­dej dziew­czy­ny. Po kolei.

– Albo wiesz pan, co? Dawaj mi tu zaraz na pi­śmie wszyst­kie ad­re­sy. Sama je prze­słu­cham. Panu za­ufać nie mogę.

Na widok wa­ha­ją­ce­go się Eu­ge­na, Leena od­pa­li­ła się jesz­cze bar­dziej.

– Dawaj szyb­ko albo zaraz sama do tego elek­to­ra pójdę i wszyst­ko mu opo­wiem!

Wobec ta­kie­go ar­gu­men­tu Vos po­czuł się bez­rad­ny i ska­pi­tu­lo­wał. Roz­ka­zał przy­nieść asy­sten­to­wi księ­gi z za­pi­sa­mi i wy­no­to­wać lo­ka­cję wszyst­kich sy­pial­ni pro­sty­tu­tek.

– Sze­fie, na pewno?

– Za­wrzyj gębę, Kja­ar­dan i rób, co mówię – po­le­cił Vos. – Już mi star­czy, że pod­ło­gę po­kie­re­szo­wa­ła. I to jaką! Za tyle szmal­cu!

Jesz­cze tego sa­me­go dnia Leena razem z pra­cow­ni­ka­mi hur­tow­ni obe­szła dwa ad­re­sy, gdzie z wła­ści­wą sobie mie­sza­ni­ną do­bro­dusz­no­ści i bez­czel­no­ści roz­sta­wia­ła po ką­tach bur­del­ma­my i wy­ki­daj­łów. A gdy było po wszyst­kim, za­mknę­ła się na swoim pod­da­szu. Chło­pa­ki po­sta­no­wi­li, że nie zo­sta­wią sze­fo­wej samej, ale żeby jej nie draż­nić, scho­wa­li się w hur­tow­ni i otwo­rzy­li flasz­kę.

– Co ona taka de­li­kat­na dzi­siaj była, co? – dzi­wił się Raavi. – W ogóle tych swo­ich cza­rów nie uży­wa­ła. Jak nie ona.

– Ale Vosa nie­źle po­go­ni­ła, nie? – za­śmiał się Emmet.

Chło­pa­ki z przy­jem­no­ścią opróż­ni­li po kie­lon­ku na po­hy­bel Eu­ge­no­wi.

 

9.

Eirel­la Lo­even­sze­en nigdy nie spo­tka­ła pani An­sze­ve­ese, ale sły­sza­ła o niej różne opo­wie­ści. We­dług nie­któ­rych była to po­czci­wa ko­bie­ta, która dbała o swo­ich ludzi, a jed­no­cze­śnie dys­po­no­wa­ła wiel­kim ta­len­tem w dzie­dzi­nie ma­te­rii. I dzi­siaj po raz pierw­szy nada­rzy­ła się oka­zja, żeby skon­fron­to­wać plot­ki z rze­czy­wi­sto­ścią.

Kiedy Leena zja­wi­ła się w przy­byt­ku, od razu prze­go­ni­ła wy­ki­daj­łów, któ­rzy pil­no­wa­li dziew­czyn z po­le­ce­nia Eu­ge­na Vosa. Bur­del­ma­mie bar­dzo miło się pa­trzy­ło na star­szą ko­bie­tę, która ru­ga­ła po­staw­nych ban­dzio­rów, zu­peł­nie jak opie­kun­ka usta­wia nie­sfor­ne dzie­ci w przed­szko­lu. A gdy któ­ryś mię­śniak pró­bo­wał się sprze­ci­wić albo nie dawał wiary, że to z po­le­ce­nia sa­me­go Vosa, w ruch po­szły tech­ni­ki ener­ge­tycz­ne.

– Wy­pier­da­lać mi stąd ła­chu­dry, bo nie ręczę za sie­bie – gro­zi­ła Adept­ka.

Oka­za­ło się więc, że Leena fak­tycz­nie bar­dzo spraw­nie po­słu­gi­wa­ła się mocą. Przy oka­zji też wy­szło, że wcale nie była z niej taka po­czci­wi­na, jak się ma­wia­ło.

– Ja mam po­uma­wia­nych klien­tów na go­dzi­ny – mar­twi­ła się Eirel­la. – I co ja im po­wiem?

– A co mnie to, ciot­ka, ob­cho­dzi?

Leena wy­go­ni­ła całą ob­słu­gę, byle tylko zo­stać sam na sam z dziew­czy­na­mi. Lo­even­sze­en upar­ła się, że nie od­stą­pi swo­ich dziew­czyn na krok. I wtedy na­sta­wie­nie Adept­ki zmie­ni­ło się dia­me­tral­nie. Uśmiech­nę­ła się, przy­ja­ciel­sko po­kle­pa­ła bur­del­ma­mę po po­licz­ku i po­zwo­li­ła jej zo­stać. A potem z mat­czy­ną tro­ską zwró­ci­ła się do ze­bra­nych w sa­lo­nie pro­sty­tu­tek.

– Po­słu­chaj­cie mnie, cór­cie. Nic się nie bój­cie, nic wam się nie sta­nie. Po­trze­bu­ję tej, no, wa­szej po­mo­cy. A jak do­brze pój­dzie, to potem ten, ja wam też po­mo­gę.

Leena po­ka­za­ła wszyst­kim por­tret krót­ko ostrzy­żo­nej na­sto­lat­ki, a dziew­czy­ny za­czę­ły mię­dzy sobą szep­tać.

– Jaka ślicz­na – wzdy­cha­ły pro­sty­tut­ki.

– Ko­ja­rzy­cie taką pa­nien­kę?

Ob­ra­zek na­ry­so­wał ktoś o wiel­kim ta­len­cie. Twarz na­sto­lat­ki wy­glą­da­ła, jakby zaraz miała pod­nieść we­so­łe spoj­rze­nie. Piegi na po­licz­kach, mimo iż na­kre­ślo­ne sza­rym ołów­kiem, zda­wa­ły się mi­go­tać na po­ma­rań­czo­wo w świe­tle naf­to­wych lamp.

– To mała Lo­et­te, praw­da? – Eirel­la sko­ja­rzy­ła pie­gu­skę. – Dziw­ne, że się jesz­cze nie zna­la­zła. Ile to mi­nę­ło? Rok?

– Spra­wie ukrę­co­no łeb. – Leena wy­ja­śni­ła, że de­tek­ty­wi co praw­da na­tra­fi­li na ślad, ale śledz­two za­mknię­to. Po­dob­no w po­rwa­nie za­an­ga­żo­wa­ny był ktoś z or­ga­ni­za­cji Vosa i dla­te­go nikt nie śmiał kon­ty­nu­ować po­szu­ki­wań.

– Sły­sza­łaś coś wię­cej?

Zanim bur­del­ma­ma zdą­ży­ła od­po­wie­dzieć, do sa­lo­nu wkro­czy­li lu­dzie Vosa. Na­tych­miast pod­niósł się krzyk. Dziew­czy­ny wpa­dły w hi­ste­rię, nie­któ­re za­nio­sły się pła­czem. Chło­pa­ki Leeny rzu­ci­li się do walki, ale nie do­ce­ni­li prze­ciw­ni­ków. Tamci za­sie­kli ich krót­ki­mi sza­bla­mi. Na widok chlu­sta­ją­cej krwi, parę dziew­czyn ze­mdla­ło. Za­sko­czo­na Leena nie zdą­ży­ła za­re­ago­wać. Spró­bo­wa­ła wy­pro­wa­dzić ak­tyw­ną tech­ni­kę wpły­wu, ale zro­bi­ła to zbyt wolno. Zanim osią­gnę­ła ja­ki­kol­wiek efekt, do­pa­dło ją dwóch dry­bla­sów. Wy­krę­ci­li jej ręce do tyłu, a na szyję wci­snę­li me­ta­lo­wą ob­ro­żę.

– Udało się, sze­fie!

Kiedy Vos wkro­czył do sa­lo­nu, zro­bi­ło się cicho. Spa­ni­ko­wa­ne dziew­czy­ny po­cho­wa­ły się w ką­tach i na an­tre­so­li, a ochro­nia­rze ob­sta­wi­li wszyst­kie drzwi i okna. Na widok Eu­ge­na, Leena szarp­nę­ła się i znowu spró­bo­wa­ła po­ru­szyć ener­gię, ale wtedy po­ciem­nia­ło jej przed ocza­mi i pra­wie ze­mdla­ła.

– Nic z tego, pani ko­cha­na. Jak bę­dziesz chcia­ła ko­rzy­stać z tech­nik, to ob­ro­ża się ak­ty­wu­je i za­czy­na cię dusić. Nie­złe, co?

Ochro­nia­rze zmu­si­li Leenę, by uklę­kła przed Vosem. Zro­bi­li to bar­dzo nie­de­li­kat­nie.

– Oj, pani An­sze­ve­ese. Coś pani naj­lep­sze­go na­ro­bi­ła?

Szef roz­siadł się na stoł­ku i kazał Eirel­li przy­nieść wina.

– Nie dość, że je­stem wkur­wio­ny, to jesz­cze się za­wio­dłem. Pani żeś za­wsze spra­wia­ła wra­że­nie ta­kiej my­ślą­cej baby, prak­tycz­nej. A tu takie coś. Ale po­wiem, że ten szwin­del z kra­dzie­żą był po­my­sło­wy.

An­sze­ve­ese pa­trzy­ła bez­rad­nie, jak ciała jej pra­cow­ni­ków wy­nie­sio­no z sa­lo­nu.

– Skąd wiesz, ła­chu­dro?

– A, to cał­kiem cie­ka­wa spra­wa. Tak mie cho­dzi­ło po gło­wie cały czas, że coś tu nie gra w tej hi­sto­rii. Pani An­sze­ve­ese, taka sław­na, a dała się ob­ro­bić przez jakąś kurwę? To dziw­ne, bo przez tyle lat ni­ko­mu się to nie udało. Na do­da­tek Leena An­sze­ve­ese twier­dzi, że zro­bi­ła to moja skóra. I jesz­cze oka­za­ła się Adept­ką, a ja nic o tym nie wie­dzia­łem? No, dałem się za­sko­czyć, przy­zna­ję, ale potem se po­my­śla­łem, że muszę sam od­py­tać tego Ho­ule­bek­ka. A tu nagle chło­pi­na gdzieś znik­nął. Zbieg oko­licz­no­ści, co?

Vos mach­nął ręką, a wtedy jego lu­dzie wpro­wa­dzi­li do sa­lo­nu Kor­ron­da Kaasa. Męż­czy­zna ledwo cho­dził, a twarz miał na­brzmia­łą od krwia­ków. Wy­glą­dał na zre­zy­gno­wa­ne­go i prze­gra­ne­go, czyli do­kład­nie tak, jak chciał jego szef.

– Pani Leeno, prze­pra­szam – wy­dy­szał Kor­rond. – Zna­leź­li moją córkę.

– Za­wrzyj mordę. – Vos kop­nął Kaasa, a ten padł na ko­la­na. – Opo­wia­daj, co­ście sobie za­pla­no­wa­li.

Prze­słu­cha­nie Kor­ron­da było bar­dzo nie­przy­jem­nym spek­ta­klem, który słu­żył tylko i wy­łącz­nie po­ka­zo­wi siły. Nikt nie miał wąt­pli­wo­ści, że wszyst­kie py­ta­nia padły już wcze­śniej, a co­kol­wiek Kaas miał po­wie­dzieć, to już to zro­bił. Kiedy oka­za­ło się, że wie­dział nie­wie­le o praw­dzi­wych za­mia­rach Leeny, Vos wbił ochro­nia­rzo­wi szty­let w gar­dło.

– Niech mie pani wy­ja­śni, bo nie poj­mu­ję – po­wie­dział Vos, gdy wy­cie­rał ostrze z krwi. – Po jaką cho­le­rę to wszyst­ko, co? Że to jakaś ze­msta, czy coś? Że zro­bi­łem z pani kurwę?

– Gówno ci do tego – wy­dy­sza­ła Leena przez za­ci­śnię­te zęby. Teraz, prócz wiecz­nie bo­lą­cych ple­ców, za­czę­ły jej do­skwie­rać ko­la­na.

– A może to jakaś misja, co? Żeby ra­to­wać bied­ne dziew­czy­ny z bur­de­li, żeby ich nie spo­tkał taki marny los?

Mil­cze­nie fał­szer­ki roz­ju­szy­ło Vosa.

– Od­po­wia­daj, babo, zanim każę moim lu­dziom wy­dy­mać cię na miej­scu.

Eirel­la po­da­ła sze­fo­wi pu­char z winem a on od razu wylał wszyst­ko Le­enie na głowę. Adept­ka szarp­nę­ła się, ale oczy­wi­ście nic nie wskó­ra­ła.

– Z takim ta­len­tem jak twój mo­gli­śmy tyle zdzia­łać. Czy wy wie­cie – Eugen zwró­cił się do swo­ich ludzi – że ta ko­bi­ta wy­ko­na­ła kopię akcji Banku Sze­ras? Nikt na świe­cie nie po­tra­fił­by tego zro­bić. A jej to za­ję­ło parę dni. Nie szko­da tego wszyst­kie­go? Tych pie­nię­dzy, warsz­ta­tu? Od­po­wia­daj!

Ochro­nia­rze Vosa wie­dzie­li, co zaraz na­stą­pi. Już nie raz oglą­da­li szefa w ta­kich sy­tu­acjach, więc znali ten wyraz twa­rzy. I nie po­my­li­li się. Pierw­szy cios, na razie tylko otwar­tą dło­nią, spadł na twarz Leeny. Potem drugi i trze­ci.

– Pod­nie­ście ją.

Czwar­te ude­rze­nie, tym razem pię­ścią, wy­lą­do­wa­ło na brzu­chu. Na­stęp­nych cio­sów Leena już nie li­czy­ła, a ostat­ni ode­słał ją w ciem­ność. Trze­ba jed­nak przy­znać, że Vos wie­dział, co robił. Wy­ła­do­wał złość, ow­szem, ale w bar­dzo kon­tro­lo­wa­ny spo­sób. Nie zro­bił Le­enie krzyw­dy, a je­dy­nie spra­wił ból.

– Za­mknij­cie ją w piw­ni­cy. Ty, Eirel­la, do­pil­nu­jesz, żeby do­pro­wa­dzić panią An­sze­ve­ese do zdro­wia. Macie ją do­brze kar­mić i pil­no­wać, żeby myła dupę. A potem wróci do sta­re­go za­wo­du. Są klien­ci, któ­rzy lubią takie okrą­głe, pod­sta­rza­łe babki.

 

10.

W nor­mal­nych wa­run­kach cie­pła woda i pach­ną­ce mydło przy­nio­sły­by czło­wie­ko­wi ulgę, ale nie tym razem. Obo­la­ła Leena sy­cza­ła, jak wście­kły kot, kiedy dziew­czy­ny po­le­wa­ły ją wodą, a bur­del­ma­ma prze­cie­ra­ła plecy na­my­dlo­ną myjką. Eirel­la co chwi­lę prze­pra­sza­ła i tłu­ma­czy­ła się z nie­zręcz­no­ści.

– Niech pani nie prze­pra­sza, pani Lo­even­sze­en – szep­nę­ła osła­bio­na fał­szer­ka. – Do we­se­la się zagoi.

– Za­mknąć gęby i szo­ro­wać – wark­nął ochro­niarz. Męż­czy­zna bez­czel­nie gapił się na po­si­nia­czo­ne ciało mytej ko­bie­ty, a uśmiech miał przy tym wy­jąt­ko­wo ob­le­śny. Eirel­la chcia­ła od­py­sko­wać, ale Leena ją po­wstrzy­ma­ła.

– Nie warto. Jesz­cze się pani do­sta­nie od tego ło­bu­za.

Uwagę wszyst­kich od­wró­cił za­ska­ku­ją­cy hałas. Wpierw roz­legł się trzask pę­ka­ją­ce­go zamka, potem brzęk me­ta­lo­wych ele­men­tów, które upa­dły na pod­ło­gę. Rów­no­cze­śnie to samo stało się z za­wia­sa­mi. Za­sko­czo­ny ochro­niarz w ostat­niej chwi­li od­sko­czył, więc drzwi go nie przy­gnio­tły. Na ko­niec szczęk­nę­ła zwol­nio­na blo­ka­da cię­ci­wy i było po wszyst­kim. Z dziu­ry w brzu­chu mię­śnia­ka ob­fi­cie po­la­ła się krew.

– Pani sze­fo­wo! – za­wo­ła­ła Barbo i wbie­gła do łaźni. Tuż za nią wszedł Tybb, uzbro­jo­ny w ar­ba­let.

– Zjeż­dża­my stąd, ale już – po­le­cił.

Eirel­la w mig po­ję­ła, co się wy­da­rzy­ło i zaraz ka­za­ła przy­nieść ubra­nie Leeny, pomóc jej się wy­trzeć i ubrać. Ob­ro­żą, która blo­ko­wa­ła ta­lent, za­ję­ła się Barbo. Po­mo­gła też sze­fo­wej wy­gra­mo­lić się z balii.

– Pani Lo­even­sze­en, niech pani ucie­ka – po­ra­dzi­ła fał­szer­ka. – Vos wam tego nie da­ru­je.

Nie trze­ba było wię­cej tłu­ma­czyć. Bur­del­ma­ma uca­ło­wa­ła Leenę w czoło i za­czę­ła szy­ko­wać swoje dziew­czy­ny do drogi. Chwi­lę póź­niej Barbo i Tybb usa­dzi­li sze­fo­wą w po­wo­zie.

– Do hur­tow­ni?

– Pani Leeno, hur­tow­ni już nie ma – rze­kła asy­stent­ka.

– Po­szło z dymem – wy­ja­śnił Tybb. – Lu­dzie Vosa splą­dro­wa­li skryt­ki. Wszyst­ko za­bra­li, w tym akcje Banku Sze­ras. Po­za­bi­ja­li chło­pa­ków, co byli na dy­żu­rze, a potem pod­ło­ży­li ogień. Nie ma co zbie­rać.

Leena po­ki­wa­ła głową ze zro­zu­mie­niem. Nie mogła się ode­zwać, bo w gar­dle spu­chło jej coś wil­got­ne­go. Zro­bi­ło się jesz­cze go­rzej, kiedy asy­sten­ci przy­zna­li, że kry­jów­kę zna­leź­li w kan­to­rze Ruena var Lu­busz. Le­enie już nawet kląć się nie chcia­ło, więc kiedy do­je­cha­li na miej­sce, po­zwo­li­ła się za­pro­wa­dzić do przy­tul­nej sy­pial­ni. Po­mógł jej sam Ruen.

– Pani An­sze­ve­ese – za­gad­nął ma­kler. – Czy ja mogę z panią chwi­lę po­roz­ma­wiać?

– No, dobra, niech będzie – odrzekła Leena, ale minę miała przy tym, jakby polizała zelówkę starego buta.

– Chcia­łem pro­sić o prze­ba­cze­nie.

Leenę za­tka­ło. Cze­goś ta­kie­go nie spo­dzie­wa­ła się w naj­śmiel­szych snach. 

– Wiem, że wy­rzą­dzi­łem pani wiel­ką krzyw­dę.

– Masz pan tupet. Po tylu la­tach?

Ruen nie od­po­wie­dział. Wpa­try­wał się w ko­bie­tę i cze­kał na co­kol­wiek, co miało go spo­tkać. I tak stali oboje i tak­so­wa­li się na­wza­jem, aż w końcu ciszę prze­rwa­ła Leena.

– Ja nawet nie wiem, czy ja po­trze­bu­ję, żeby panu wy­ba­czyć – od­par­ła. – Ale wiesz pan co? Po­ży­je­my, zo­ba­czy­my. – W jej gło­sie za­brzmia­ło coś w ro­dza­ju re­zy­gna­cji. Na pewno nie było tam zło­ści ani cy­ni­zmu. Tego Leena miała już dość na całe życie.

Na­stęp­ne­go dnia sze­fo­wa mogła po­ru­szać się o wła­snych si­łach dzię­ki za­bie­gom spro­wa­dzo­nej na miej­sce uzdro­wi­ciel­ki. Adept­ka spraw­nie po­słu­gi­wa­ła się tech­ni­ka­mi w dzie­dzi­nie ciała, więc wszyst­kie si­nia­ki i stłu­cze­nia znik­nę­ły po go­dzi­nie. Wtedy Leena po­wo­li ze­szła do biura Lu­bu­sza. Cze­ka­li tam na nią asy­sten­ci.

– Nowy blat – za­uwa­ży­ła nie bez sa­tys­fak­cji.

Ruen nie sko­men­to­wał, tylko po­czę­sto­wał wszyst­kich cy­ga­ret­ka­mi i słod­kim rumem. W po­wie­trzu za­wi­sło py­ta­nie, na które Leena od­po­wie­dzia­ła, zanim kto­kol­wiek je zadał.

– Do­pad­nie­my ła­chu­drę i od­zy­ska­my to, co nasze.

– Ale jak? – Tybb jak zwy­kle wąt­pił we wszyst­ko.

– Sze­fo­wo, ja się już na­uczy­łam, żeby pani słu­chać – oznaj­mi­ła Barbo – więc po pro­stu cze­kam, aż pani powie, co robić.

Leena przy­zna­ła się, że cały jej plan legł w gru­zach, ale nadal ist­nia­ła szan­sa, żeby od­na­leźć Lo­et­tę, a przy oka­zji za­ła­twić Vosa. Wpierw po­pro­si­ła, żeby Lu­busz po­słał kogoś do jej ojca i przy­niósł szka­tuł­kę ze skryt­ki. Na­stęp­nie wy­ja­śni­ła, że na dniach miał na­stą­pić od­biór dziew­czyn z Ŝiohan, za które Vos chciał za­pła­cić fał­szyw­ka­mi.

– Jeśli udo­wod­ni­my, że mieli do­stać tę, no, pod­ró­bę, za­miast praw­dzi­wych akcji, to wy­mia­ny nie bę­dzie, a ŝio­hań­czy­ki się wściek­ną.

– Vos też się wściek­nie – za­uwa­żył Ruen. – Bę­dzie ma­sa­kra.

– Na to liczę.

Wąt­pli­wo­ści było wiele. Ruen za­py­tał, skąd Leena bę­dzie wie­dzia­ła gdzie i kiedy na­stą­pi od­biór dziew­czyn. Barbo ostrze­gła, że nie po­win­ni sami pchać się w takie miej­sce, bo żywi z tego nie wyjdą. A na ko­niec swoje do­ło­żył Tybb.

– Sze­fo­wo, a jak my im udo­wod­ni­my, że do­sta­ją fał­szyw­ki?

– Jak zo­ba­czą, że mam do­kład­nie takie same.

– Jak to? – zdzi­wił się Tybb. – Prze­cież Vos ogra­bił nas ze wszyst­kie­go.

– Ty się syń­ciu nie martw. Stara An­sze­ve­ese ma swoje spo­so­by.

– Zna­czy, że pani ma ko­lej­ne kopie? To nie­moż­li­we, pani Leeno, niech pani nie zmy­śla. Nikt nie po­tra­fi wy­ko­nać wier­nych kopii ta­kich akcji, a już na pewno nie w takim cza­sie.

At­mos­fe­ra w biu­rze zro­bi­ła się na­pię­ta. Tybb usiadł na stoł­ku i krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem. Barbo, choć się nie od­zy­wa­ła, rów­nież nie wy­glą­da­ła na prze­ko­na­ną.

– Pusz­czę swo­ich ludzi i zaraz się do­wie­dzą, gdzie ma na­stą­pić wy­mia­na – za­pro­po­no­wał Lu­busz, żeby na chwi­lę zmie­nić temat.

– Nie trze­ba – rze­kła Leena. – Ja wiem, gdzie oni są. Zna­czy, ten, zaraz się do­wiem.

I znowu Leena od­po­wie­dzia­ła, zanim kto­kol­wiek zdą­żył za­py­tać.

– W tej fał­szyw­ce, którą Vos ukradł z hur­tow­ni, za­szy­ty jest na­miar. Mała por­cja na­pro­mie­nio­wa­ne­go uranu. Wy­star­czy, że się sku­pię i zaraz wy­czu­ję, gdzie jest.

Tybb gło­śno wy­pu­ścił po­wie­trze, a Barbo z wra­że­nia za­kry­ła usta. Nawet Ruen wy­glą­dał, jakby zo­ba­czył ró­żo­we­go smoka.

– Ja was pro­szę, dzie­ci, uwierz­cie mi. Czy stara An­sze­ve­ese kie­dyś was za­wio­dła?

Asy­sten­ci Leeny mogli wąt­pić w jej umie­jęt­no­ści, ale nigdy w jej słowo. Dal­sza roz­mo­wa nie miała sensu. Leena pu­ści­ła mło­dych na mia­sto, żeby zna­leź­li oca­la­łych pra­cow­ni­ków hur­tow­ni. Na ko­niec zo­sta­ła jesz­cze tylko jedna spra­wa. Leena za­sia­dła do biur­ka i za­ję­ła się pi­sa­niem. A potem zwró­ci­ła się do Ruena.

– Jak­byś pan chciał sobie zro­bić więk­sze szan­se na prze­ba­cze­nie, to wy­ślij pan kogoś pod ten adres, żeby za­niósł wia­do­mość.

– Czy to zna­czy…?

– Zna­czy albo nie zna­czy. Zo­ba­czy­my. Niech się ten baj­zel za­koń­czy i wtedy wró­ci­my do roz­mo­wy o tych, no, prze­ba­cze­niach.

 

11.

Naj­więk­szym bo­gac­twem pro­win­cji Sze­ras nie było złoto ani żadne inne ko­pa­li­ny. Jej naj­więk­szym bo­gac­twem były algi, a kon­kret­nie pa­li­wa, które z nich pro­du­ko­wa­no. W Riive całe miej­skie oświe­tle­nie po­cho­dzi­ło ze spa­la­nia ropy, a jej eks­trak­cją zaj­mo­wa­ły się licz­ne bio­ra­fi­ne­rie. Rii­vscy Adep­ci osią­gnę­li ab­so­lut­ne mi­strzo­stwo w mo­dy­fi­ka­cjach ge­ne­tycz­nych, dzię­ki czemu po­wsta­ły szcze­py glo­nów, które szyb­ko się na­mna­ża­ły i utrzy­my­wa­ły dużą od­por­ność na cho­ro­by.

Ra­fi­ne­ria Lys­ba­den znaj­do­wa­ła się tuż za mia­stem, u wy­lo­tu ka­nio­nu Au­de­lijn. To ide­al­ne miej­sce dla ho­dow­li alg, bo za­pew­nia­ło mnó­stwo słoń­ca i wody. Oprócz pro­duk­cji ole­jów i ropy, ra­fi­ne­ria oczysz­cza­ła rów­nież rii­vski ściek i zwra­ca­ła mia­stu czy­stą, zdat­ną do picia wodę. Każdy, kto in­we­sto­wał w roz­wój tej tech­no­lo­gii, mógł li­czyć na nie­ma­ły zysk. Jedną z ta­kich osób był Eugen Vos.

– Nie cier­pię tego gówna – na­rze­kał za każ­dym razem, gdy przy­jeż­dżał do Lys­ba­den. – Śmier­dzi go­rzej niż Doły w po­łu­dnie.

Fak­tycz­nie, za­pa­chy, które po­wsta­wa­ły w pro­ce­sie prze­twór­czym, do naj­przy­jem­niej­szych nie na­le­ża­ły.

– Sze­fie, tu się sto­su­je kon­wer­sję bio­che­micz­ną – wy­ja­śnił Kja­ar­dan. – Tran­se­stry­fi­ka­cja oleju z mi­kro­alg daje pa­li­wo, ale też tu uży­wa­ją fer­men­ta­cji, z któ­rej po­wsta­je eta­nol. I dla­te­go taki smród.

– Ktoś cię pro­sił, żebyś się wy­mą­drzał?

Spo­tka­nie od­by­wa­ło się z dala od ra­fi­ne­rii, gdzie po­śród po­tęż­nych kadzi i ki­lo­me­trów rur po­wsta­wa­ły dro­go­cen­ne ma­zi­dła. Vos przy­go­to­wał miej­sce wy­mia­ny na te­re­nie wiel­kich, za­mu­lo­nych akwe­nów, gdzie roz­wi­ja­ły się algi. Tu­tej­szy za­pach może nie nada­wał się do per­fu­me­rii, ale przy­naj­mniej nie po­wo­do­wał od­ru­chów wy­miot­nych.

– Chęt­nie bym sprze­dał ten baj­zel. Może na­mó­wię tych z Ŝiohan? Mogę im za­ła­twić tyle udzia­łów, ile ze­chcą.

– Przy­po­mi­nam, sze­fie, że spe­cja­list­ka od akcji tra­fi­ła do bur­de­lu – wtrą­cił Kja­ar­dan.

– Prze­cież nie na za­wsze. Po­pra­cu­je tro­chę dupą, a jak jej się w gło­wie po­ukła­da, to wróci do nor­mal­nej ro­bo­ty.

Asy­stent Vosa nie sko­men­to­wał, tylko wska­zał pal­cem ponad ko­pu­łę szklar­ni.

– Już są.

Kon­tra­hent wy­lą­do­wał stat­kiem po­wietrz­nym na spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nym dzie­dziń­cu. Z dala od mia­sta okręt mógł spo­koj­nie brzę­czeć ge­ne­ra­to­ra­mi i ło­po­tać ża­gla­mi no­śny­mi. Sys­te­my ocie­pla­nia akwe­nów ho­dow­la­nych pra­co­wa­ły bez prze­rwy, po­dob­nie jak na­po­wietrz­ni­ki, które ko­tło­wa­ły wodę. W cią­głym bu­cze­niu i bul­go­ta­niu trud­no było za­uwa­żyć, że po­ja­wi­ła się tu jakaś do­dat­ko­wa ma­szy­na.

Z po­kła­du okrę­tu ze­szli han­dla­rze z Ŝiohan. Dało się ich roz­po­znać z da­le­ka, bo róż­ni­li się nie tylko od­cie­niem skóry, ale i ubio­rem. W mo­dzie mę­skiej po­łu­dnio­we­go wscho­du do­mi­no­wa­ły dłu­gie, pli­so­wa­ne spód­ni­ce. Przy­wód­ca Ŝio­ha­nów przed­sta­wił się jako pierw­szy.

– Je­stem na­czel­nik Danai lan Ŝin­rach. Dzię­ki Eanue, że przy­wio­dła mnie do cie­bie.

Kja­ar­dan na­chy­lił się do szefa i pod­po­wie­dział mu słowa for­mu­ły.

– Pro­wa­dzi nas wszyst­kich na Most Eina­dan. Ja je­stem Eugen Vos.

Ŝin­rach po­zwo­lił się za­pro­wa­dzić na taras, gdzie cze­kał przy­go­to­wa­ny stół z al­ko­ho­lem i prze­ką­ska­mi. Tym­cza­sem z okrę­tu wy­pro­wa­dzo­no pierw­szą grupę dziew­czyn. Wszyst­kie skrę­po­wa­no gru­by­mi pa­sa­mi, a oczy za­sło­nię­to skó­rza­ny­mi opa­ska­mi.

– Nie­zwy­kłe miej­sce na spo­tka­nie – za­uwa­żył na­czel­nik.

– Nikt nam tu nie bę­dzie prze­szka­dzał – za­pew­nił Vos. – Mam ponad trzy­sta akcji tego baj­zlu. To wy­star­czy, żebym mógł se tu im­pre­zy urzą­dzać. Jak chce­cie, to mo­że­my po­ga­dać o udzia­łach. Akcje Lys­ba­den mają za­pi­sa­ny pro­ces ra­fi­na­cji. Wła­ści­ciel udzia­łów może je nawet zre­ali­zo­wać. Stra­ci wtedy prawo do dy­wi­den­dy, ale bę­dzie se mógł pro­du­ko­wać pa­li­wa w tej tech­no­lo­gii.

Han­dlow­cy z Ŝiohan nie wy­glą­da­li na za­in­te­re­so­wa­nych.

– Skoro już o ak­cjach mowa.

Eugen ski­nął ręką i na stole wy­lą­do­wa­ły gu­stow­ne szka­tuł­ki z dwie­ma ak­cja­mi.

– Zgod­nie z umową. Łącz­na war­tość prze­kra­cza grubo sto ty­się­cy flo­re­nów trans­fe­ro­wych. Nawet nie je­stem pe­wien, ile do­kład­nie. Za­le­ży od kursu wa­sze­go lin­da­ra. Pew­nie z pół­to­ra mi­lio­na.

Danai za­cho­wał ka­mien­ną twarz i za­pro­sił do stołu jed­ne­go ze swo­ich ludzi. Męż­czy­zna klęk­nął, za­mknął oczy i sku­pił się na struk­tu­rze akcji.

– Ro­zu­miem, że to Adept i teraz bę­dzie spraw­dza­ne, tak?

Ŝin­rach po­twier­dził.

– Po­pro­szę o cer­ty­fi­ka­ty akcji.

Pa­pie­ry szyb­ko się zna­la­zły, a tym­cza­sem Ŝio­hań­czyk przy­wo­łał straż­ni­ków. Ich za­da­niem było pro­wa­dzić dziew­czy­ny, które teraz sta­nę­ły w dwóch rzę­dach na ta­ra­sie.

– A tak pre­zen­tu­ją się umó­wio­ne po­sta­cie – oznaj­mił Ŝin­rach.

Nie wszyst­kie Ŝio­han­ki były młode, ale każda wy­róż­nia­ła się urodą i fi­gu­rą. Wpa­da­ją­cy w od­cień po­ma­rań­czu kolor skóry nada­wał dziew­czy­nom eg­zo­tycz­ne­go po­wa­bu. Vos nie od­mó­wił sobie przy­jem­no­ści po­ma­ca­nia kilku po­ślad­ków.

– Gła­dziut­kie i jędr­ne – oce­nił z ra­do­ścią. – Ale bę­dzie bra­nie. Ile ich jest?

– Po­sta­ci jest zgod­nie z umową czter­dzie­ści.

Do Ŝin­ra­cha pod­szedł jego Adept. Na­stą­pi­ła wy­mia­na myśli, po czym Danai uśmiech­nął się.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku – oznaj­mił. – Ak­cep­tu­je­my za­pła­tę.

Pa­no­wie nie zdą­ży­li podać sobie dłoni, bo w szklar­ni roz­legł się głos Leeny An­sze­ve­ese.

– Mo­że­cie sobie dupy tym wy­trzeć!

Za­sko­cze­ni Ŝio­ha­nie po­wy­cią­ga­li sza­ble i ta­sa­ki, a ochro­nia­rze Vosa oto­czy­li go cia­snym kor­do­nem.

– Co to ma zna­czyć? – za­py­tał Ŝin­rach.

– Tylko tyle, że Vos chce was na­cią­gnąć na grubą kasę – wy­ja­śni­ła Leena i od­waż­nie wkro­czy­ła na taras. To­wa­rzy­szy­li jej Tybb i Barbo, ale oni już na tak od­waż­nych nie wy­glą­da­li.

– Brać ich – po­le­cił Eugen.

– Chwi­lecz­kę – za­pro­te­sto­wał na­czel­nik Ŝio­ha­nów. – Niech ta ko­bie­ta wy­tłu­ma­czy, dla­cze­go twier­dzi, że zo­sta­li­śmy na­cią­gnię­ci.

Leena wrę­czy­ła han­dla­rzo­wi szka­tuł­kę, w któ­rej znaj­do­wa­ły się dwie akcje Banku Sze­ras. Z ze­wnątrz wy­glą­da­ły na iden­tycz­ne, ale to nie wy­star­czy­ło za dowód oszu­stwa. Ŝio­hań­ski Adept za­brał obie sztab­ki do iden­ty­fi­ka­cji.

– Panie Ŝinrach, niech pan nie słucha tej wariatki! – Wzburzony Eugen wyglądał, jakby zaraz miał się zagotować. – To zwykła kurwa, nic innego. Zwiała z burdelu i jej się we łbie pomieszało.

Ŝinrach nie dał wiary tym argumentom i zmierzył gangstera podejrzliwym spojrzeniem.

– Jak pani we­szła w po­sia­da­nie akcji?

– Ory­gi­nał do­sta­łam od Eu­ge­na.

– A pod­ró­by zro­bi­ła sama pani An­sze­ve­ese – do­da­ła Barbo. – Sze­fo­wa jest naj­lep­szą fał­szer­ką na świe­cie.

– Je­stem – zgo­dzi­ła się Leena. – Ale te aku­rat nie ja wy­ko­na­łam.

– A ja już pra­wie dałem się prze­ko­nać – sko­men­to­wał Tybb.

– Wy­ko­na­niem tych kopii za­ję­li się ci, no, in­ży­nie­ro­wie Ławy Elek­to­rów na po­le­ce­nie mo­je­go przy­ja­cie­la Er­ke­va­ra Studd. Łatwo to spraw­dzić. Kopie mają ko­lej­ne nu­me­ry se­ryj­ne, ale pod każ­dym znaj­dzie­cie tą, no, in­for­ma­cję, że to fal­sy­fi­ka­ty. Są do­brze ukry­te.

Ŝio­ha­nie po­waż­nie się za­nie­po­ko­ili.

– Panie Ŝin­rach, niech pan za­bie­ra swo­ich ludzi, póki może. Dziew­czy­ny zo­sta­ją pod moją opie­ką. Jako gest do­brej woli po­zwa­lam panu od­le­cieć bez uszczerb­ku.

– Ma pani wiel­ką od­wa­gę – za­uwa­żył Ŝin­rach.

– I nie­wie­le do stra­ce­nia.

Do na­czel­ni­ka pod­szedł Adept i po­twier­dził ist­nie­nie ozna­czeń fal­sy­fi­ka­tów. Kom­plet­nie zdez­o­rien­to­wa­ny Vos nie wy­trzy­mał.

– Ty bez­czel­na dziw­ko! Zro­bię z tobą po­rzą­dek! – krzyk­nął, ale wtedy Leena wy­cią­gnę­ła dłoń do góry, a wszy­scy po­czu­li po­tęż­ną ema­na­cję. Ta­kie­go wy­ła­do­wa­nia nikt przy zdro­wych zmy­słach nie mógł zlek­ce­wa­żyć.

– Jeden ruch, ła­chu­dro, a ten krysz­ta­ło­wy sufit spad­nie nam na głowy – za­gro­zi­ła An­sze­ve­ese. Do chóru ener­ge­tycz­nych wy­ła­do­wań do­łą­czy­ły ko­lej­ne osoby. Kja­ar­dan oto­czył Vosa polem ochron­nym, a Tybb i Barbo osło­ni­li Leenę. Na­czel­nik Ŝin­rach rów­nież był Adep­tem, tylko że nie miał za­mia­ru ni­ko­go chro­nić. Od razu za­ata­ko­wał tech­ni­ką z dzie­dzi­ny ener­gii. Ude­rze­nie ki­ne­tycz­ne zmio­tło ochro­nia­rzy Vosa, a on sam utrzy­mał się w miej­scu tylko dzię­ki wspar­ciu asy­sten­ta. Wy­ła­do­wa­nie ude­rzy­ło rów­nież w Leenę, ale nic nie wskó­ra­ło.

– Barbo, teraz!

Dziew­czy­na z całej siły dmuch­nę­ła w gwiz­dek i nagle w szklar­ni za­ro­iło się od umun­du­ro­wa­nych po­sta­ci. Sza­ro-brą­zo­we kurt­ki z mo­sięż­ny­mi epo­le­ta­mi mogły ozna­czać tylko jedno: Szwa­dron Bez­pie­czeń­stwa.

– Aresz­to­wać ich! – krzyk­nę­ła An­sze­ve­ese. Ku za­sko­cze­niu wszyst­kich, ofi­ce­ro­wie po­słu­cha­li fał­szer­ki i ru­szy­li do na­tar­cia. W ruch po­szły pałki, sza­ble, kordy oraz ofen­syw­ne tech­ni­ki z każ­dej dzie­dzi­ny. Han­dla­rze nie mieli szans, bo każdy czło­nek Szwa­dro­nu był Adep­tem.

Prze­strzeń szklar­ni wy­peł­ni­ły elek­trycz­ne trza­ski i krzy­ki wal­czą­cych. Mniej­sze i więk­sze wy­ła­do­wa­nia kom­plet­nie zde­mo­lo­wa­ły taras, an­tre­so­lę i wszyst­kie al­ta­ny. Fale ki­ne­tycz­ne po­wa­la­ły prze­ciw­ni­ków, a tech­ni­ki w dzie­dzi­nie umy­słu po­wo­do­wa­ły ból i utra­tę przy­tom­no­ści. Barbo i Tybb za­ję­li się ŝio­hań­ski­mi dziew­czy­na­mi. Wy­pro­wa­dzi­li je ze szklar­ni, zanim któ­raś z nich ucier­pia­ła. Zro­bi­li to w ostat­niej chwi­li, bo osa­czo­ny przez szwa­dro­ni­stów Vos kazał asy­sten­to­wi pójść na ca­łość. Kja­ar­dan po­słu­chał roz­ka­zu i zre­ali­zo­wał groź­bę, którą chwi­lę wcze­śniej po­słu­ży­ła się Leena. Krysz­ta­ło­wy sufit po­pę­kał i runął, ka­le­cząc i za­bi­ja­jąc każ­de­go, kto nie umiał się ochro­nić. To była praw­dzi­wa rzeź. Prze­ra­ża­ją­cy wrzask ran­nych po­niósł się w głąb ka­nio­nu, a zie­lo­ne akwe­ny bły­ska­wicz­nie przy­bra­ły czer­wo­ną barwę.

– Vos, ty skur­wy­sy­nie!

Leena rzu­ci­ła się bie­giem za Eu­ge­nem, który nie tra­cił czasu na dys­ku­sje. Zo­sta­ła mu tylko uciecz­ka. Śli­ska od krwi po­sadz­ka nie uła­twia­ła po­go­ni. Przez bo­lą­ce plecy i po­ra­nio­ne ko­la­na Adept­ka nie była w sta­nie do­go­nić spraw­niej­sze­go od niej męż­czy­zny. Ale w ogóle nie o to cho­dzi­ło. An­sze­ve­ese chcia­ła tylko zna­leźć się w od­po­wied­nim miej­scu, aby nie zro­bić krzyw­dy oso­bom po­stron­nym. Ide­al­na oka­zja nada­rzy­ła się, gdy Vos i Kja­ar­dan wbie­gli na me­ta­lo­wy po­most, prze­cią­gnię­ty nad jed­nym z ba­se­nów.

– Za­trzy­maj tę wa­riat­kę!

Asy­stent Eu­ge­na nie miał ocho­ty na kon­fron­ta­cję. Po­tra­fił wy­czuć praw­dzi­wy po­ziom mocy fał­szer­ki, dla­te­go za­miast pod­jąć walkę, wsko­czył do zie­lo­nej wody. Vos w ostat­niej chwi­li wy­ha­mo­wał, bo tuż przed nim po­pę­ka­ły pręty nośne po­mo­stu. Wie­dzio­ne po­tęż­ną mocą, wy­gię­ły się w stro­nę ucie­ki­nie­ra. Za­wró­cić też się nie dało, bo z dru­giej stro­ny po­wy­gi­na­ły się po­rę­cze. Ostro za­koń­czo­ne ką­tow­ni­ki wy­ce­lo­wa­ły wprost w spa­ni­ko­wa­ne­go gang­ste­ra.

– Co ty wy­pra­wiasz, idiot­ko?

Kra­tow­ni­ce, z któ­rych skła­dał się chod­nik, roz­grza­ły się, wy­gię­ły i oplo­tły ciało męż­czy­zny, zmu­sza­jąc go do przy­klę­ku. I wtedy wresz­cie Leena od­pu­ści­ła. Widać, że wy­da­tek mocy bar­dzo ją zmę­czył, ale zna­la­zła jesz­cze siłę, by po­drep­tać w kie­run­ku jeńca.

– Jeśli my­ślisz, że będę się kajał, to się bar­dzo po­my­li­łaś.

– Nie chcę two­je­go ka­ja­nia – od­par­ła Adept­ka. – Chcę, żebyś gnił w za­mknię­ciu.

– Nawet nie wiesz, jacy lu­dzie za mną stoją – cheł­pił się Vos. – Żaden sąd mnie nie skaże.

– Też tak myślę – przy­zna­ła Leena – cho­ciaż elek­tor Studd nie zga­dza się ze mną.

– Studd jest sam umo­czo­ny po pachy. Nie bę­dzie ry­zy­ko­wał, że za­cznę śpie­wać.

– Oj, panie Vos. My­lisz się pan bar­dzo. Wiesz, dla­cze­go? Bo żeś po­rwał córkę Er­ke­va­ra i zro­bi­łeś z niej kurwę.

Brak od­po­wie­dzi ozna­czał, że fał­szer­ka tra­fi­ła w czuły punkt.

– Ja myślę, że żeś się zo­rien­to­wał po tym, no, po fak­cie. Dla­te­go śledz­two umo­rzy­li, bo po­sma­ro­wa­łeś, gdzie trze­ba.

Eugen cią­gle mil­czał.

– A po­nie­waż Er­ke­var sam był za­plą­ta­ny w han­del dziew­czy­na­mi, to nie zo­sta­ło mu nic in­ne­go, tylko po­szu­kać innej drogi. I tak tra­fił do mnie. A ja, panie ko­cha­ny, sko­rzy­sta­łam z oka­zji, żeby cię wresz­cie do­paść.

– To po cho­le­rę była ta szop­ka, co? Mo­gli­ście od razu na­słać na mnie Szwa­dron. I co teraz?

– Teraz, panie Vos, po­wiesz mi pan, gdzieś ukrył małą Stud­dów­nę.

Eugen nie czuł się na si­łach, żeby kła­mać. Nadal miał na­dzie­ję wyjść z tej afery cało, a współ­pra­ca wy­da­ła mu się naj­lep­szą opcją.

– Aż w Nod Varn? Spo­dzie­wa­łam się, że w innym mie­ście, ale nie są­dzi­łam, że aż tak da­le­ko.

– No, to wołaj teraz Szwa­dron. Niech mnie aresz­tu­ją i wi­dzi­my się za ty­dzień na Do­łach.

Leena wes­tchnę­ła i przy­klę­kła, żeby zrów­nać się z Vosem.

– No i tu mamy pro­blem, panie ko­cha­ny. Bo ja wcale nie chcę, żebyś gnił w pier­dlu.

An­sze­ve­ese znowu się sku­pi­ła, ale tym razem wy­si­łek nie był aż tak duży.

– Co ty ro­bisz, babo? Co się dzie­je? Skąd ten ziąb?

Dło­nie Vosa po­kry­ły się szro­nem, a potem rów­nież oczy. Gang­ster za­czął drżeć z zimna, a za chwi­lę też wrzesz­czeć.

– Ci, co mnie po­rwa­li, Jule i Mor­ten, już do­sta­li za swoje. Lam­be­to­wa tłu­kła mnie co­dzien­nie w twoim bur­de­lu, więc już ni­ko­go nie skrzyw­dzi. A ty, ła­chu­dro, je­steś głów­nym da­niem.

Leena chwy­ci­ła me­ta­lo­wy pręt i przy­wa­li­ła z za­ma­chu. Palce Vosa pękły jak lo­do­we sople.

– Bę­dziesz gnił, ale w przy­tuł­ku Matki Eanue.

Krzyk Eu­ge­na za­mie­nił się w wycie, kiedy Adept­ka dźgnę­ła go po razie w każde oko. Gałki oczne skru­szy­ły się rów­nie łatwo.

– To nie jest ze­msta. Ja ci po pro­stu wszyst­ko krad­nę, tak jak ty żeś mi ukradł całe życie.

 

12.

Ko­bie­ty wpa­try­wa­ły się w panią An­sze­ve­ese z nie­do­wie­rza­niem. Ze­bra­ne na wi­dow­ni te­atru “Bal­bi­na Ma­li­na” wy­słu­cha­ły pro­po­zy­cji i za­mil­kły.

– Mamy ro­zu­mieć, że każda z nas może odejść? – do­py­ty­wa­ła Eirel­la Lo­even­sze­en. – Każda z dziew­czyn?

– Zo­sta­ją te, które chcą albo nie mają tego in­ne­go no, po­my­słu na życie – po­twier­dzi­ła sze­fo­wa. – Nie będę na­iw­na. Ku­re­stwo się nie skoń­czy, bo mie się tak po­do­ba. Ale może się skoń­czyć po­ry­wa­nie dziew­czyn i zmu­sza­nie do tej, no, do pracy.

– Ale z czego będą żyć?

– Już mó­wi­łam. Każda weź­mie od­pra­wę. Po Vosie zo­sta­ło mnó­stwo pie­nię­dzy. A która zo­sta­nie, to bę­dzie dalej za­ra­biać. Tylko że ja za­bio­rę trzy­dzie­ści pro­cent, a nie dzie­więć­dzie­siąt. I dam praw­dzi­wą ochro­nę, a nie takie gówno, co było.

Spo­tka­nie skoń­czy­ło się mniej en­tu­zja­stycz­nie, niż Leena za­kła­da­ła. Mu­sia­ła jed­nak przy­znać, że pro­po­zy­cja mogła wydać się nie­re­al­na, a po la­tach upodle­nia przez Vosa wszyst­kie bur­del­ma­my i pro­sty­tut­ki stały się bar­dzo nie­uf­ne. Po­zo­sta­ło tylko wie­rzyć, że jakoś się ułoży.

– Szla­chet­na ofer­ta. Tylko na czym pani za­ro­bi?

Er­ke­var Studd wszedł na scenę, po­stu­ku­jąc laską.

– Stara An­sze­ve­ese ma swoje spo­so­by. Dużo jest na świe­cie akcji do pod­ro­bie­nia.

Elek­tor wes­tchnął głę­bo­ko i usiadł na ławie.

– Sły­sza­łem, że były kom­pli­ka­cje.

– Ano, zda­rzy­ły się – przy­zna­ła Leena. – Gdyby ten kre­tyn Kaas się nie wy­ga­dał, mo­gła­bym zna­leźć Lo­et­tę bez tego, bez szumu. Vos dał mi do­stęp do wszyst­kich bur­de­li. Jakby po­szło zgod­nie z tym, no, z pla­nem, to by się ban­dzior nawet nie do­wie­dział, że mia­łeś pan co­kol­wiek wspól­ne­go z aresz­to­wa­niem. Cór­cię byśmy uwol­ni­li, a Vosa aresz­to­wa­li za po­sia­da­nie fał­szy­wych akcji.

– Do­brze, że czło­wiek od Lu­bu­sza do­tarł do mnie w samą porę.

– Lu­busz bę­dzie teraz pra­co­wał dla mnie. Może za­słu­ży sobie na prze­ba­cze­nie.

– Prze­ba­cze­nie?

– Nie pań­ska spra­wa. Masz pan tu na­mia­ry na cór­cię.

Er­ke­var drżą­cą ręką ode­brał kart­kę z ad­re­sem.

– Dzię­ku­ję. Będę pani wdzięcz­ny do końca życia.

– Pa­mię­tam o tym – rze­kła Leena z uśmie­chem.

Oboje wie­dzie­li, że odtąd byli na sie­bie ska­za­ni. Na po­że­gna­nie Er­ke­var uca­ło­wał Le­enie dłoń i już go nie było. Tym­cza­sem fał­szer­ka wspię­ła się po scho­dach i wma­sze­ro­wa­ła do sa­lo­nu, z któ­re­go jesz­cze nie­daw­no Eugen Vos rzą­dził Do­ła­mi. Wiel­ki, skó­rza­ny fotel nadal tkwił na po­de­ście. Barbo zdą­ży­ła go wy­szo­ro­wać na błysk, a Tybb po­zdej­mo­wał ze ścian por­tre­ty po­przed­nie­go wła­ści­cie­la.

– I co teraz, pani sze­fo­wo?

Leena z uśmie­chem za­sia­dła w fo­te­lu jak kró­lo­wa na tro­nie.

– Teraz, cór­ciu, zro­bi­my tak, żeby na Do­łach aż tak nie śmier­dzia­ło.

Koniec

Komentarze

Nie ma za co, życzyłbym sobie do czytania więcej tekstów o podobnej jakości :)

Twój głos jest miodem... dla uszu

Cześć!

 

Opowiadanie już w pierwszej wersji, którą wrzuciłeś na betę było bardzo dobre. Teraz jest zwyczajnie rewelacyjne. Historię Leeny śledziłem z niesłabnącym zainteresowaniem. Zaserwowane przez Ciebie zwroty akcji rewelacyjnie budują napięcie. Wprawdzie przy kolejnym podejściu do tekstu już wiedziałem, kto "okradł" główną bohaterkę, ale nawet wtedy czytało mi się to świetnie.

 

Rozliczenie zaszłości Leeny i Vosa wyszło bardzo dobrze. Z satysfakcją czytałem, jak watażkę dotknęła zemsta.

 

Ogólnie opowiadanie uważam za jedno z dwóch najlepszych, jakie w ogóle czytałem na tym forum. Stąd klikam i gdy pojawi się stosowny wątek to dorzucę nominację za najlepsze opowiadanie 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Bardzo dziękuję za zaproszenie do bety i możliwość “opóźnionego” betowania; tekst – jak każdy Twój – rewelacyjny, pełen świetnej akcji i doskonałego zarysu bohaterów (na czele z tytułową). Klik. Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Przyjemnie skomplikowana fabuła – dzieje się.

Jak na mój gust – zbyt wiele postaci. Do tego mają obco brzmiące imiona, więc się w nich gubiłam – kto jest asystentem, ochroniarzem, szefem, stróżem prawa…

Poruszasz ważny problem społeczny, za to plus.

Nie bardzo rozumiem, czym właściwie jest akcja. Słownikowe znaczenia raczej nie pasują. Ni to klejnot, ni to zapis DNA…

Napis okala znak towarowy spółki,

Czyli co okalało, a co było okalane? Dwuznaczna konstrukcja.

Babska logika rządzi!

Finkla

Dzięki przeczytanie i komentarz.

Czyli co okalało, a co było okalane? Dwuznaczna konstrukcja.

Po Twojej uwadze przekonstruowałem zdanie. Faktycznie było niejasne.

 

Co do koncepcji akcji, to jej funkcja jest taka sama, jak w naszym świecie. W naszych realiach jest to papier wartościowy, który daje prawo współwłasności spółki, łączy się z prawem majątkowym, prawem do dywidendy itd. W uniwersum opowiadania akcja spełnia takie same funkcje, ale wymyśliłem sobie dwie dodatkowe różnice. Pierwsza jest, rzekłbym, materialna. Zamiast papierów wartościowych mamy tu sztabki z różnych materiałów, czasem zdobione, o różnej wartości. Druga – ważniejsza różnica – to baza akcji. W naszych realiach – w dużym uproszczeniu – akcje są procentowym odzwierciedleniem rynkowej wartości spółki, a jej bazą jest odpowiednik w walucie lub w złocie. W tym uniwersum bazą jest zapis technologii, który kryje się w każdej sztuce akcji. Tak sobie to wymyśliłem, że Adepci, dzięki rozbudowanym umiejętnościom manipulowania materią, potrafią zmodyfikować strukturę płytki, aby stworzyć w jej wnętrzu zapis danej technologii. Posiadanie akcji pozwala na uzyskanie procentu zysku ze spółki, ale też daje dostęp do zapisanej technologii, którą można sobie “zrealizować”. Traci się wtedy prawo do wypłaty, ale można rozpocząć umocowane prawnie korzystanie z technologii (np. wyhodować zwierzę z zapisu genetycznego albo otworzyć własną rafinerię, mając w akcji opis procesu technologicznego).

Martwi mnie natomiast Twoja uwaga o nadmiarze postaci. Faktycznie, postaci jest tu dużo, ponieważ miałem nadzieję, że ich obecność wzbogaci uniwersum i pozwoli czytelnikowi lepiej pojąć różne społeczne zależności. I teraz się zastanawiam, czy jednak nie przesadziłem.

Mimo wszystko mam nadzieję, że dobrze Ci się czytało.

XXI century is a fucking failure!

Czytało się nieźle.

Z akcjami ciekawy pomysł, ale u nas to narzędzie służące firmie do zdobycia kasy. Jeśli wyprodukowanie akcji jest cholernie drogie, to trochę się to mija z celem.

Babska logika rządzi!

Cześć, Caernie.

 

Przeczytałam już jakiś czas temu, ale nie miałam okazji napisać komentarza – być może ten poślizg czasowy jest częściowo winny temu, że tekst budzi u mnie mieszane uczucia.

 

Językowo napisane bez zarzutów, z pazurem, czyta się przyjemnie.

Najmocniejszym filarem jest zdecydowanie protagonistka. Dobrze przeczytać o zaradnej babeczce w średnim wieku, która ustawia do pionu półświatek przestępczy. Tylko, wydaje mi się, Leena jest zdecydowanie OP. Jej zdolności są tak niebotycznie potężne, że zależy od nich świat przedstawiony – potrafi zrobić absolutnie wszystko, czego potrzebuje w danej chwili fabuła. Ten magiczny system z bliżej nieopisanymi zasadami całkiem mnie zaciekawił, szczególnie jeśli opisujesz, iż można poskromić magię i maga właściwie od ręki, mając odpowiednie narzędzie. Okazuje się jednak, że równie łatwo można tego uniknąć, uwalniając się z pułapki także od ręki (przyjacielskiej, co prawda), bez dalszych konsekwencji, bez większych przeszkód dopadając i torturami zakańczając żywot głównego antagonisty.

Rozumiem historię o zbrodni i karze, lubię dobrze znany motyw zemsty. Lecz ja na miejscu prostolinijnego Vosa pozbyłabym się Leeny natychmiast, bez żadnych skrupułów – było oczywistym, że jeśli tylko się uwolni, powróci. Ten naiwny i niekompetentny silnoręki wypada dość blado jak na szefa gangsterskiego półświatka, szczególnie że setup tej konfrontacji był solidny i straszny.

 

Dobroduszna Leena oferująca przebaczenie demonom przeszłości jest zarówno motywem ckliwym, jak i zaskakującym. Rozumiem ten zabieg fabularny, choć wydaje mi się, że trochę na siłę dodajesz pozytywów do postaci Leeny – a ona wcale tego nie potrzebuje, mam wrażenie. Jej końcowe odziedziczenie tronu jest nieco zbyt dosłowne jak na mój gust (ale są gusta i gósta). Czy będzie lepszym władcą od Vosa, czas pokaże.

 

Płytki aukcyjne z zapisami wyjątkowego materiału są najciekawszym elementem światotwórczym. Reszta Twojego świata nie wydała mi się równie interesująca: stanowiła tło na tyle mętne, że poszczególne trzecioplanowe postaci i ich funkcje zlewały się ze sobą podczas czytania. Ot, po prostu conartowy/kanciarski setting z burdelem, knajpą, zegarmistrzem, fabrykami, wyrośnięty na nieco steampunkowym zakwasie. Nie twierdzę, że jest to minus, oczywiście – szczególnie że operujesz tutaj biomechaniką, metalurgią i soft magią, a to łatwe tematy nie są. Za to duży plus dostaje ode mnie tato głównej bohaterki, wyluzowany i mądry w swoim podejściu. Asystenci Leeny także wypadli realistycznie, a dodatkowo dynamicznie.

 

Fajne zamrażające tortury.

Co do motywu złodziejskiego, bardzo podobało mi się to, że tym razem to główny bohater zostaje okradziony, a nie sam okrada innych. Dopóki nie wyjaśniło się, że jednak nie ;)

 

Pozdrawiam!

Żongler

Dzięki serdeczne za przeczytanie i Twój komentarz.

Lecz ja na miejscu prostolinijnego Vosa pozbyłabym się Leeny natychmiast, bez żadnych skrupułów – było oczywistym, że jeśli tylko się uwolni, powróci.

Tutaj po prostu założyłem sobie, że chciwość Vosa przewyższyła jego okrucieństwo. W dłuższej perspektywie bardziej zależało mu na dochodach z talentów fałszerskich Leeny, niż na jej śmierci.

Reszta Twojego świata nie wydała mi się równie interesująca: stanowiła (…)

Sądzę, że to kwestia limitu. Być może udałoby mi się narysować ciekawszy obrazek, bo obiecuję, że w całości ów setting zawiera więcej ciekawostek :) W wypadku tego opowiadania postanowiłem skupić się głównie na postaciach. 

Za to duży plus dostaje ode mnie tato głównej bohaterki, wyluzowany i mądry w swoim podejściu. Asystenci Leeny także wypadli realistycznie, a dodatkowo dynamicznie.

Tym bardziej się cieszę, ponieważ były to postacie, które miały faktyczny wpływ na fabułę.

Jej końcowe odziedziczenie tronu jest nieco zbyt dosłowne jak na mój gust (ale są gusta i gósta)

Bez chwili wątpliwości przyznaję Ci rację. Tylko, że ja po prostu lubię takie quasi-filmowe, wyraziste zakończenia :) Tutaj akurat bardzo mi to pasowało.

Czy będzie lepszym władcą od Vosa, czas pokaże.

Być może pokaże, bo kiedyś chciałbym jeszcze tę postać wykorzystać w kolejnym tekście. 

Dopóki nie wyjaśniło się, że jednak nie ;)

A potem jednak tak ;)

Ogólnie – dziękuję za uwagi. Cieszę się, że znalazłaś w opowiadaniu elementy, które przypadły Ci do gustu.

 

XXI century is a fucking failure!

Bardzo dobra główna bohaterka – wyrazista, o skomplikowanych relacjach z wieloma postaciami, a tych przewija się naprawdę sporo. Sama historia wciąga, i co ważne rozwija się z każdym fragmentem, by najlepiej wybrzmieć w finale – niby elementarz, ale dużo tekstów “siada” w środków, albo o zgrozo w finale. Na plus również zwroty akcji. Pod względem technicznym też nie ma się do czego przyczepić, czyta się gładko.

Samo opowiadanie jest dużo bardziej fałszerskie niż złodziejskie, ale to już zarzut pod kątem oceny konkursowej, a nie piórkowej.

Mam wrażenie, Caernie, że Pani szefowa nie jest typowym opowiadaniem tego konkursu, ale co mi tam. Kradzież jest, a to wszystko, co do niej doprowadza napisałeś tak zajmująco, że lektura pochłonęła mnie bez reszty.

Wiele tu postaci, każda niebanalna, przy tym interesująca i charakterystyczna na swój sposób. Na ich tle niezwykle korzystnie wypada Leena – jej niebywałe zdolności i umiejętności, że o cechach charakteru nie wspomnę, każą z uwagą śledzić poczynania fałszerki. Nie szczędzisz bohaterce dramatycznych przeżyć i sytuacji, ale z zadowoleniem konstatuję, że finał okazał się nader satysfakcjonujący.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo noszę się z zamiarem odwiedzenia nominowalni. :)

 

Emi­tent: spół­ka “Isto­ta per­fek­cji”.Emi­tent: spół­ka „Isto­ta Per­fek­cji”.

 

Masz mi umó­wić fa­cet­kę od le­cze­nia, tą, wiesz… → Masz mi umó­wić fa­cet­kę od le­cze­nia, wiesz

Choć nie wykluczam, że celowo tak napisałeś, że Leena i niektórzy bohaterowie nie zawsze wyrażają się poprawnie.

 

Skoń­czy­łam te, no, skoń­czy­łam ba­da­nie.Skoń­czy­łam to, no, skoń­czy­łam ba­da­nie.

Jak wyżej.

 

ręce mu drża­ły, gdy na­le­wał her­ba­ty. → …ręce mu drża­ły, gdy na­le­wał her­ba­tę

 

ale mie się zdaje, że może być tu, tu albo tu. → …ale mnie się zdaje, że może być tu, tu albo tu.

Ten błąd pojawia się także w dalszej części tekstu. A może to także celowe…

 

A im głę­biej w dół, tym go­rzej… → Masło maślane – czy może być głębiej w górę?

 

Cięż­ka spra­wa – mruk­nę­ła Adept­ka. – Tam co ulicę, to bur­del.Trudna spra­wa – mruk­nę­ła Adept­ka. – Tam co ulica, to bur­del.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

żeś pani moją córkę z tego baj­zlu wy­cią­gła… → Czy to celowe?

 

żeś pani moją Tinę z tego bur­dla wy­ję­ła… → …żeś pani moją Tinę z tego bur­delu wy­ję­ła

Chyba że to celowe.

 

Teatr o ro­man­tycz­nej na­zwie “Bal­bi­na ma­li­na”… → Teatr o ro­man­tycz­nej na­zwie „Bal­bi­na Ma­li­na”

 

Go­spo­darz wy­chy­lił cały kie­li­szek rumu i zaraz dolał sobie dru­gie­go. -> Go­spo­darz wy­chy­lił cały kie­li­szek rumu i zaraz nalał sobie dru­gi.

 

sze­fo­wa jej prze­rwa­ła, wska­zu­jąc na blat ro­bo­czy. → …sze­fo­wa jej prze­rwa­ła, wska­zu­jąc blat ro­bo­czy.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

oko wy­glą­da­ło w so­czew­ce oku­la­ra na ogrom­ne. → …oko wy­glą­da­ło w so­czew­ce oku­la­ru na ogrom­ne.

 

Pod­szedł do ścia­ny na wą­tłych no­gach… → Czy dobrze rozumiem, że ściana miała wątłe nogi?

A może miało być: Na wątłych nogach podszedł do ściany

 

Teraz wresz­cie mam te, no, wspar­cie.Teraz wresz­cie mam to, no, wspar­cie.

Choć podejrzewam, że to też celowe.

 

zła­pa­li za pałki i noże. → …zła­pa­li pałki i noże.

 

od­po­wied­nio przy­ci­śnię­ty przez lu­bu­szo­wych mię­śnia­ków… → …od­po­wied­nio przy­ci­śnię­ty przez Lu­bu­szo­wych mię­śnia­ków

Przymiotniki dzierżawcze utworzone od imion i nazwisk piszemy wielką literą.

 

Leena wy­bu­chła nie tylko po­to­kiem prze­kleństw… -> Leena wy­bu­chnęła nie tylko po­to­kiem prze­kleństw

 

W cią­głym bu­cze­niu i bul­go­ta­niu cięż­ko było za­uwa­żyć… → W cią­głym bu­cze­niu i bul­go­ta­niu trudno było za­uwa­żyć

 

po chwi­li w dół zje­cha­li han­dla­rze… → Masło maślane – czy mogli zjechać w górę?

 

W mo­dzie mę­skiej po­łu­dnio­we­go wscho­du do­mi­no­wa­ły dłu­gie, pli­so­wa­ne spód­ni­ce. Ich przy­wód­ca przed­sta­wił się jako pierw­szy. → Czy dobrze rozumiem, że pierwszy przedstawił się przywódca plisowanych spódnic?

 

Wpa­da­ją­cy w od­cień po­ma­rań­czy kolor skóry… → Pomarańcza to owoc; kolor o którym piszesz to pomarańcz, więc: Wpa­da­ją­cy w od­cień po­ma­rań­czu kolor skóry

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika pomarańcz: https://pl.wiktionary.org/wiki/pomara%C5%84cz

 

pod każ­dym znaj­dzie­cie , no, in­for­ma­cję… → …pod każ­dym znaj­dzie­cie , no, in­for­ma­cję

Celowe?

 

Krysz­ta­ło­wy sufit po­pę­kał i runął w dół… → Masło maślane – czy coś może runąć w górę?

 

Leena wes­tchnę­ła i przy­klę­kła, żeby zrów­nać się z Vosem. → Przyklękła na obolałych kolanach???

 

kiedy Adept­ka dźgnę­ła go po razie w każdy oczo­dół. → …kiedy Adept­ka dźgnę­ła go po razie w każde oko/ każdą gałkę oczną.

Mogła go dźgać w oczy/ gałki oczne, albowiem oczodoły umieszczone są za oczami/ gałkami ocznymi.

 

 Ze­bra­ne na wi­dow­ni te­atru “Bal­bi­na ma­li­na”… → Ze­bra­ne na wi­dow­ni te­atr „Bal­bi­na Ma­li­na”

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem zajmująca lektura. Ciekawy rozwój akcji, przekonujące postaci. Zwłaszcza Leenę umiejętnie rozbudowałeś, w drobnych zachowaniach, manieryzmach słownych, na pewno nie jest pretekstowa; można się zastanawiać, czy nie ma zbyt wielkich możliwości w stosunku do reszty tego świata, ale to osobny temat. Podoba mi się też, jak poruszasz tematykę zemsty i przebaczenia, bez komentarzy moralnych w narracji, pozwalając czytelnikowi obserwować.

W kilku miejscach zwróciłem uwagę na niedociągnięcia językowe, ale Regulatorka chyba już wypisała wszystkie poważniejsze rzeczy. Wydaje mi się, że podążanie za fabułą – oprócz dużej liczby postaci o dość obcych imionach i nazwiskach – utrudniają pewne niezręczności w prowadzeniu akcji, może nieświadome podsuwanie mylnych tropów. Dla przykładu trzeci rozdział:

– Uzdrowicielka jest umówiona w tej, no, klinice Matki Eanue. Nie spóźnij się tam, syńciu, bo to jest bardzo kosztowna placówka i terminu długo nie trzymają. (…) I niech twoja córcia uważa następnym razem. Jak ją znowu ten kochaś napompuje, to może się zrobić niebezpiecznie.

– Ciężka sprawa – mruknęła Adeptka. – Tam co ulicę, to burdel.

– Tak – przyznał Korrond. – Te trzy należą do Vosa. To na pewno nie są wszystkie lokacje. On ma ich więcej, niektóre tajne. Mało kto ma dostęp.

Leena cmoknęła z niesmakiem. Liczyła na lepsze informacje.

– Mnie się bardzo podoba. Za to, żeś pani moją Tinę z tego burdla wyjęła, to do końca życia będę wdzięczny. Ale po co takie ryzyko? –

to przecież niepodobna się połapać, czy Leena Tinę już wyciągnęła z domu publicznego, czy dopiero zamierza wyciągnąć, czy w ogóle pomaga jej w nielegalnej aborcji, a temat domów publicznych pojawia się osobno.

Mam też wrażenie, że świat nie jest do końca oryginalny, może nie do poziomu fanfiku, ale bardzo dużo czerpie z uniwersum griszów Leigh Bardugo, zwłaszcza Szóstki wron – miasto portowe w holenderskim entourage’u, magia manipulacji materiałami, spiski i oszustwa handlowe, obszernie poruszana problematyka niewolnictwa seksualnego. Oczywiście nie wykluczam, że to wszystko przypadkowe zbieżności.

Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam!

zygfryd89

Dzięki za komentarz i cieszę się bardzo, że opowiadanie przypadło Ci do gustu.

Samo opowiadanie jest dużo bardziej fałszerskie niż złodziejskie, ale to już zarzut pod kątem oceny konkursowej, a nie piórkowej.

Mam tego świadomość. Nawet w komentarzu do bety wyraziłem taką obawę, że może to opowiadanie okazać się za mało złodziejskie. Oczywiście zależy to od uznania jury, ale niezależnie od tego, mi pozostaje przyjemność z napisanego tekstu :)

 

regulatorzy

Serdeczne dzięki za wyłapanie baboli. Mam nadzieję, że udało mi się wszystko porządnie wyprostować.

Jeśli chodzi o te niezręczności językowe w dialogach, to tak, są one zamierzone. Miałem nadzieję, że te wszystkie “mie”, “tą” itp pomogą zbudować charakter postaci z półświatka. Że dzięki nim bohaterowie będą brzmieli, jakby rozmawiali czymś w rodzaju lokalnej gwary. Przyznam się, że w wersji finalnej jest tego mniej, niż było początkowo. Jeszcze przed wrzuceniem na betę obciąłem trochę tych błędów, bo na pewnym etapie zorientowałem się, że dialogi stały się męczące.

Bardzo się cieszę, że dobrze Ci się czytało i jeszcze raz dziękuję za wsparcie z poprawnością.

 

Ślimak Zagłady

Całkiem zajmująca lektura. Ciekawy rozwój akcji, przekonujące postaci.

Bardzo się cieszę. Konstrukcja postaci jest dla mnie zawsze kluczową sprawą, a w tym wypadku poświęciłem na Leenę i resztę towarzystwa sporo czasu.

 

Mam też wrażenie, że świat nie jest do końca oryginalny, może nie do poziomu fanfiku, ale bardzo dużo czerpie z uniwersum griszów Leigh Bardugo,

Jasna @$#%#>:-(. Niestety, ale nie jesteś pierwszą osobą, która mi te podobieństwo wytknęła. I muszę przyznać, że faktycznie pewne elementy są tu zbieżne. Na szczęście podobieństwa wychodzą głównie w tak wąskim wycinku, bo moje uniwersum ma więcej elementów oryginalnych, na które tutaj nie było miejsca. A uniwersum istnieje sobie w tej formie dość długo, bo powstało jeszcze przed premierą powieści “Cień i kość”. Kiedyś Świat Adeptów funkcjonował tylko jako baza do autorskiego systemu pen&paper rpg, w który graliśmy sobie z paczką znajomych. Na pomysł napisania opowiadań w realiach Adeptów wpadłem parę lat temu, a zarys na “Panią szefową” leżał sobie w szufladzie i dopiero teraz mi podpasował do konkursu. Uniwersum griszów poznałem dopiero razem z serialem Netflixa (który zresztą bardzo mi się podobał). Nie czerpałem z griszów, bo jeszcze ich nie znałem. Szczerze mówiąc, więcej inspiracji brałem sobie z mieszaniny serialu Legenda Aanga w połączeniu z komiksami X-men ;)

XXI century is a fucking failure!

Bardzo proszę, Caernie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne i dokonałeś poprawek, bo teraz, zgodnie z zapowiedzią, mogę udać się do nominowalni. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O rety, “Cień i kość”. Nie doczytałem pierwszego tomu do końca, takie to było nijakie. Pewnie “Szóstka wron” jest lepsza, bo nie wyobrażam sobie, że może być gorsza, ale próbowałem czytać po kolei. Twoja historia wygląda ciekawiej.

A to nie zazdroszczę, przykre uczucie, gdy już obmyśli się ciekawy świat i zanim zdąży się coś z nim zrobić, inny autor zdobywa uznanie, pisząc teksty osadzone w czymś bardzo podobnym (i nawet niekoniecznie tak znów lepsze literacko).

Hej! 

Zaczynasz długim akapitem i mimo że zazwyczaj męczą mnie długie wstępy – dobrze piszesz i od razu wciąga. :) Co jest trochę dziwne, bo to akapit szczegółowo opisujący fałszerstwo dotyczące towaru. 

 

Masz taką lekkość w pisaniu, że nawet czytając o licytacji, nieznanych ofertach – nie czuję zmęczenia. To dobrze rokuje na opowiadanie. :) 

 

2.

magazynu trzeba było się wdrapać po drabinie i za każdym razem Leenie coraz mniej się to podobało

podłodze walały się skrawki blach, obsypane metalowym miałem. Narzędzia piętrzyły się wśród pudełek z nitami, a regały tonęły w rolkach papieru. Na widok trzymanych w nieładzie fiolek z odczynnikami chemicznymi Leenie zrobiło się słabo.

 

Trochę tych „się” gromadzisz. :p

 

Bardzo dobrze kreujesz Leenę, ma niepowtarzalny charakter– te szczególne powtórzenia, zwracanie się do ludzi „córciu”, „syńciu”.

 

maskę dobrotliwej cioteczki w sile wieku.

Czy to „w sile wieku” potrzebne? 

 

Techniki pasywne w dziedzinie materii to nie bułka z masłem. Jako niezwykle trudne w utrzymaniu, wymagały poświęcenia dużych ilości energii. Ale Leena umiała sobie z takim zadaniem poradzić. Lata temu, podczas studiów, włożyła wiele wysiłku, aby wyszlifować swoje zdolności do prawdziwie mistrzowskiego poziomu. Jej asystenci nie mieli o tym pojęcia. Sądzili, że ledwie skończyła szkołę pierwszego stopnia i po prostu miała talent, który potem rozwijała, trenując sztukę fałszerstwa.

Sporo streszczasz, bez sensu. 

 

wyłoniła się Leena.

– Co się stało, szefowo? – Barbo zerwała się ze stołka.

– Nic się nie stało, córciu. 

 

 

3.

– Korrond zamilkł i zajął

Od nowej linijki, bo jednak wcześniej mówi Leena. 

 

sprawa się skończyła, a Leena umówiła się na odbiór dokumentów za tydzień.

 

Sprawnie budujesz fabułę. Ciekawi mnie, co ta Leena kombinuje. :) Przyjemna, dobra scena z Korrondem którego córkę wyrwała z burdelu. I fajnie, że Leena nie jest taka czarno-biała, ma w tym swój interes i na koniec jeszcze przekupuje mecenasa. 

 

4.

Ale dopiero na widok zawartości brwi Leeny prawie dojechały do beretu z piórkami.

Dziwne zdanie. 

 

Dobrze kreujesz Vosa. ;) Nie mam się czego przyczepić. 

 

Wystarczyło raptem kilka słów, żeby wyjaśnić. Tylko ktoś związany z polityką prowincji mógł dysponować taką akcją, najpewniej ktoś z Ławy Elektorów.

Lepiej w scenie, dziwnie wygląda takie streszczenie w trakcie rozmowy, wybija z rytmu.

 

Fajna końcówka, dzięki braku streszczeń i dopowiedzeń, z samych dialogów możemy tylko domyślać się, czy Leena nie chciała brać w tym udziału, ale skusiły ją pieniądze, czy chciała, ale próbowała utargować jak najwięcej. :) 

 

5.

Hm, na tym etapie brakuje mi pokazania pracy Leeny. Może to będzie, mam nadzieję, ale na razie to mamy takie „ona pewnie nie da rady”, pach! – wszystko się udaje, no prawie jak cud. 

 

6.

Teraz wszystkim było głupio, bo zawiedli jej zaufanie. Przy okazji załogę obleciał strach, bo po szefowej można się było różnych rzeczy spodziewać.

Tu już za bardzo streszczasz. I jakich rzeczy można było się po niej spodziewać? Co znaczy „różnych”? 

 

Starsi goście, a ona ich bez litości poharatała. Jednemu rozgrzała plomby w zębach do czerwoności, a drugiemu roztopiła metalową kulę w nosie. I jeszcze była Lambertowa, której zamroziła palce na kamień. Kazała mi młotkiem przypieprzyć i cała dłoń poszła w drobny mak. Mówię wam, strach teraz do hurtowni wracać.

O, o, o, widzisz, o to mi chodziło, o takie różne rzeczy, które teraz dostajemy, więc tamto streszczenie jest bez sensu. :) 

 

No i ta szósta część jest moja ulubiona. Rozmowa z ojcem, wszystko bardzo naturalnie, żadnych streszczeń, mamy tajemnice, które bardzo ciekawią. Skoro rozmowa z sutenerem – czy trzydzieści lat temu Leena była jedną z prostytutek? U Vosa? I teraz coś tam kombinuje, żeby go utopić? 

 

7.

Obyś zdechł, przeklęty skurwysynie. 

Dobre. Tak budowałeś napięcie, że jak Leena w końcu się odezwała – powiało czarnym humorem. XD

 

się nie bał. Cofnął się

 

Tak myślałam, że była prostytutką, choć trochę za dużo w tej scenie tłumaczy. Myślę, że ta druga wypowiedź wygląda bardziej na tłumaczenie, nie jak naturalne zdanie. 

Poza tym – scena dobra, rum słodki, gorzka pigułka przełknięta – lecimy dalej. 

 

8.

Scena dobra, ale streszczenia wybijają z rytmu. Vos trochę za łagodny, chyba że jest winny, wtedy jeszcze powiedzmy – okej. 

Nie wiem czemu dajesz w tracie sceny streszczenia, np. 

Fałszerka zażądała natychmiastowego zamknięcia wszystkich domów schadzek i przesłuchania każdej dziewczyny. Po kolei.

A tu też bez sensu:

Wobec takiego argumentu Vos poczuł się bezradny i skapitulował. 

 

Trochę za bardzo Leena kozaczy, za dużą ma władze, a przecież Vos jest potężnym graczem. 

 

 

9.

posługiwała się mocą. Przy okazji też wyszło, że wcale nie była z niej taka poczciwina, jak się mawiało.

To trochę bez sensu, już wcześniej kazała łamać zamrożone palce. 

Jak Vos wpada do burdelu, robi się nieprzyjemnie. Świetnie zbudowałeś tę scenę.

 

Ochroniarze Vosa wiedzieli, co zaraz nastąpi. Już nie raz oglądali szefa w takich sytuacjach, więc znali ten wyraz twarzy. I nie pomylili się. 

Przeskok w narracji, trochę bez sensu, dynamika siada. Lepiej opisać twarz Vosa i dalej ciosy. 

 

Uch. No scena mocna, bardzo dobra, razem z 6 najlepsza ze wszystkich. Trudno napisać coś więcej, zwłaszcza przy bolesnej końcówce. 

 

10.

Uwagę wszystkich odwrócił zaskakujący hałas

Ja bym wywaliła, to „zaskakujący” brzmi zabawnie, a chyba nie o to chodziło w scenie, można od razu zacząć od opisania hałasu. 

 

Ratunek przez Barbo i Tybba – do przewidzenia, więc trochę zabrakło mi dramatyzmu, poszło łatwo, wszystko się udało, uciekli. 

 

Fałszerka zgodziła się, choć z wielką niechęcią.

I znowu streszczenie, dość często je stosujesz zastępując dialogi taką suchą informacją. 

 

– Ale jak? – Tybb jak zwykle wątpił we wszystko.

Wiemy, że on taki jest, zamiast wyjaśniać, warto opisać reakcję, ton głosu itd.

 

Hm, trochę dziwne, że Tybb tak wątpi, skoro widział zdolności Leeny. No ale okej, ludzie są różni. Tylko znowu Leena wychodzi na pierwszy plan i wszystko potrafi, planuje, ten motyw zamknięcia w burdelu przez Vosa nie wybrzmiał tak do końca. 

 

11.

przetwórczym, do najprzyjemniejszych nie należały.

Ja wiem, że to trudne i sama mam z tym problem, to nie przychodzi łatwo – napisać, że coś jest takie a takie. Ale słowo nic nam nie da. Co znaczy nieprzyjemne? Dla mojej mamy nieprzyjemnie pachnie wanilia, ja nie cierpię zapachu benzyny, a są tacy, dla których ten zapach jest ładny. Warto przybliżyć rodzaj zapachu. 

 

której powstaje etanol. I dlatego taki smród.

O, zobacz, tu właśnie są konkrety. Więc tamto można wywalić (zyska dynamizm) albo opisać coś równie konkretnego. 

 

Z dala od miasta okręt mógł spokojnie brzęczeć generatorami i łopotać żaglami nośnymi. Systemy ocieplania akwenów hodowlanych pracowały bez przerwy, podobnie jak napowietrzniki, które kotłowały wodę. W ciągłym buczeniu i bulgotaniu trudno było zauważyć, że pojawiła się tu jakaś dodatkowa maszyna.

Podoba mi się, że tak opisujesz ten świat, jakby był rzeczywisty. Widać, że nad tym pracowałeś i to procentuje, kiedy czytam właśnie takie fragmenty. 

 

Nikt nam tu nie będzie przeszkadzał

Jeszcze się zdziwi. XD

 

Akcje Lysbaden mają zapisany proces rafinacji. Właściciel udziałów może je nawet zrealizować. Straci wtedy prawo do dywidendy, ale będzie se mógł produkować paliwa w tej technologii.

O, albo tutaj, no czuć profesjonalizm, podziwiam to tym bardziej, że ja bym raczej nie potrafiła tak dobrze podejść do tematu, żeby to brzmiało z sensem i naturalnie. 

 

ale to nie wystarczyło za dowód oszustwa.

Skoro biorą do identyfikacji – wtrącenie nie ma sensu. 

 

Tymczasem Vos próbował lekceważyć wizytę fałszerki i tłumaczyć, że to zwykła kurwa, która uciekła z burdelu, bo jej się w głowie pomieszało. Ŝinrach nie dał wiary tym zapewnieniom.

Streszczasz. Chętnie bym zobaczyła, jakimi słowami Vos tłumaczy i co odpowiada Ŝinrach. 

 

Zrobili to w ostatniej chwili, bo osaczony przez szwadronistów Vos kazał asystentowi pójść na całość. Kjaardan posłuchał rozkazu i zrealizował groźbę, którą chwilę wcześniej posłużyła się Leena. Kryształowy sufit popękał i runął, kalecząc i zabijając każdego, kto nie umiał się ochronić.

Sporo opisujesz, ale brakuje dynamiki. Może jednak dialog by się przydał, jakiś rozkaz od Vosa w kierunku Kjaardana. 

 

Eugena nie miał ochoty na konfrontację. Potrafił wyczuć prawdziwy poziom mocy fałszerki, dlatego zamiast podjąć walkę, wskoczył do zielonej wody. 

Całość da się streścić: Kjaardan wskoczył do zielonej wody. 

Bo skoro wskoczył to wiemy, że nie podjął walki. I wiemy, że nie miał ochoty na konfrontację. I musiał mieć jakiś powód, więc domyślamy się, że przeciwnik był dla niego zbyt silny. :) 

 

Eugen nie czuł się na siłach, żeby kłamać. Nadal miał nadzieję wyjść z tej afery cało, a współpraca wydała mu się najlepszą opcją.

Ja bym wywaliła. Za dużo podajesz na tacy. I oczywiście brakuje dialogu, bo streszczenie w tym miejscu trochę razi. 

 

Świetnie zaskoczyłeś z tą wzmianką, że Leena chce, żeby gnił w zamknięciu, a już po wydobyciu informacji zamraża mu ręce, odłupuje, dźga w oczy, mocne zakończenie sceny. 

 

– To nie jest zemsta. Ja ci po prostu wszystko kradnę, tak jak ty żeś mi ukradł całe życie.

Piękne podsumowanie. Łał. Rewelacyjna scena. Kiedyś napisałam opowiadanie, w którym pewna wiedźma mściła się na wojowniku, który zabił jej rodzinę. Lubię takie motywy, zemsta po latach, jak to mówią „na zimno”, smakuje najlepiej. 

 

12.

 

Tylko, że ja

Bez przecinka. 

 

entuzjastycznie niż Leena zakładała

A tu bym dała. 

 

Hm, na koniec Leena chce uratować dziewczyny pieniędzmi od Vosa, jednocześnie prowadząc dalej burdel. Sama nie wiem czy mi się to klei czy nie… Patrząc na jej mocno emocjonalne reakcje, trudno uwierzyć, że mogłaby tym zarządzać. 

 

Całościowo czytało mi się bardzo dobrze, ale Leena była zbyt silna, brakowało mi tutaj pokazania jej potknięcia, bo w burdelu to wpadli i zakłuli ją w obrożę przeciwko mocom, więc wiadomo, że trochę inaczej się na to patrzy. Przy reszcie scen nie czułam, że ma trudności, przez co miałam wrażenie takiej superbohaterki na ekranie. 

 

Na wielki plus kradzież jako zabranie życia, na pewno bardzo oryginalnie. :) 

 

Pozdrawiam, 

Ananke

Ananke

Bardzo się cieszę, że opowiadanie dobrze Ci się czytało. Jest mi tym bardziej miło, że nad konstrukcją tego uniwersum nie pracowałem tylko przy okazji opowiadania, ale już wcześniej. W tym kontekście Twoje słowa pochwały znaczą, że koncepcja w jakimś tam stopniu działa :)

No, ale niestety – streszczenia, skróty, przeskoki w narracji. Tak, masz rację. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Owszem, limit znaków zrobił swoje i nie ja jeden się z nim zmagałem. Myślę jednak sobie, że pewnie mógłbym wymyślić nieco prostszą historię, która zmieściłaby się w limicie bez skrótów. I początkowo tak miało być, ale w miarę pisania zauważyłem, że potrzebuję więcej scen, więcej postaci, więcej elementów, żeby ta historia wybrzmiała odpowiednio mocno. Powoli dochodzę do wniosku, że to może po prostu brak wprawy w opracowaniu historii i dopasowaniu ich “pojemności” do pudełka odpowiedniej wielkości.

Zaznaczyłaś kilka miejsc w tekście, nad którymi sam faktycznie ubolewam, np. scena, kiedy Vos tłumaczy Ŝinrach, że Leena to wariatka. Chętnie bym rozbił te skróty na dialogi i sytuacje, ale limit jest nieubłagany. Zresztą nie jestem pewien, czy przed konkursową oceną jury powinienem coś więcej tu grzebać.

Mimo wszystko dałaś mi bardzo do myślenia, więc sobie tych kilka scen jeszcze przeanalizuję. Dzięki wielkie za wszystkie uwagi!

XXI century is a fucking failure!

Powoli dochodzę do wniosku, że to może po prostu brak wprawy w opracowaniu historii i dopasowaniu ich “pojemności” do pudełka odpowiedniej wielkości.

To chyba udręka większości z nas. :) Ja zakładałam historię na ok. 40 tys. znaków, a na koniec musiałam ciąć i ciąć… ;p

 

Chętnie bym rozbił te skróty na dialogi i sytuacje, ale limit jest nieubłagany.

Ale można ominąć limit, czasami dialog ma mniej znaków niż tłumaczenie. ;)

 

Zresztą nie jestem pewien, czy przed konkursową oceną jury powinienem coś więcej tu grzebać.

Chyba zmiana streszczenia na dialog nie jest wielką przemianą opowiadania, raczej nie powinniśmy grzebać w konstrukcji fabuły. ;)

 

Nie ma za co i pozdrawiam. :)

Ananke

Bardzo lubię, kiedy komentarze czytelników dają do myślenia :)

Niewiele udało się w tym limicie pogrzebać, ale w paru miejscach zmieniłem z opisów na dialogi. I nawet się dało.

Dzięki Ci jeszcze raz.

XXI century is a fucking failure!

Caernie, jeśli kojarzysz, w których częściach zmieniłeś – daj znać, chętnie przeczytam fragmenty już w nowej wersji. :)

Co do limitu – niestety, ale zawsze można tropić wielokropki. :D

 

Na podłodze walały się skrawki blach, obsypane metalowym miałem.

Jakoś obróbka metali kojarzy mi się z wiórkami, ścinkami, ale nie miałem.

 

Masz mi umówić tą facetkę od leczenia, tą, wiesz, z kliniki od Matki Eanue.

A nie tę?

 

Bilonówka kojarzy mi się z drobnymi. Choć wiem, że można w niej nosić diamenty;)

 

Miłośnicy smutnych zakończeń będą rozczarowani, ale mi się podobało.

Akcja poprowadzona brawurowo, a przy tym wszystkie te misterne podstępy są spójne.

Mimo upływającego czasu, Twoje opowiadanie wciąż ze mną jest. Może wynika to z prostej słabości do superbohaterek, które wszystko zniosą i zwyciężą mimo ran, ale to jest opowiadanie jakie chciałabym czytać. Będę więc na TAK.

 

Podoba mi się śmiałość, ale i wyważenie całości. Bywa plugawie i okrutnie, ale nie zabija to przyjemności czytania.

Lożanka bezprenumeratowa

Ananke

zmiany tu:

– Panie Vos, przecież ja ten, głupia nie jestem. Tylko ktoś związany z tą, no, z polityką prowincji może się pochwalić taką akcją. Najpewniej ktoś z Ławy Elektorów.

 albo tu:

– Panie Ŝinrach, niech pan nie słucha tej wariatki! – Wzburzony Eugen wyglądał, jakby zaraz miał się zagotować. – To zwykła kurwa, nic innego. Zwiała z burdelu i jej się we łbie pomieszało.

I na razie tyle :)

 

Ambush

Jakoś obróbka metali kojarzy mi się z wiórkami, ścinkami, ale nie miałem.

Tu z własnego doświadczenia napisałem. Spędziłem mnóstwo czasu w warsztacie metaloplastycznym i płatnerskim, hobbystycznie klepiąc zbroje i elementy ozdobne. Wszędzie tam, gdzie jest polerowanie powierzchni metalowych, tam powstaje drobny miał, a czasem wręcz pył. Dlatego nosi się maski podczas polerki. A jak się przyczepi gdzieś na otwartej przestrzeni magnesy, to potem zbierają się na nich kupki drobniutkiego, czarnego miału, których nigdy do końca usunąć się nie da.

 

Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Starałem się, aby nie było nadmiernie plugawo i okrutnie, bo to nie chciałem, aby opowiadanie dało się zaliczyć do kategorii dramatu patologicznego.

XXI century is a fucking failure!

Caern, dzięki, w dialogach jest moc! 

Cześć, Caern!

 

Po lekturze czuję się nawleczony na walec i obrócony kilkukrotnie. Nie wiem, jak to brzmi, ale powinno wybrzmieć zarówno pozytywnie, jak i negatywnie.

Negatywnie, bo przemieliła mnie ilość postaci, organizacji, stron w intrydze i ich motywacji. Gdzieś tak od połowy, jak tylko pojawiała się kolejna postać, albo jakiś Szwadron Bezpieczeństwa, przewracałem oczami z myślą, że no, nie – skąd Ty ją/jego/ich wytrzasnąłeś?!

I to jest chyba mój największy zarzut do tego tekstu (nie wiem, czy dało się to zrobić lepiej, ale zrzucę to w większości na karb limitu) – rzucane z rękawa karty, które nie były w żaden sposób zapowiedziane.

Natomiast uczucie nawleczenia na walec jest też pozytywne, bo jakimś cudem się w tym (chyba) połapałem i gdy już wszystkie twisty zakręciły mną w tekście i jeszcze kilkukrotnie z rozpędu, wyłoniła mi się intryga tak zawiła, że chylę czoła. Historia jest z samych szczytów półświatka, opowiadająca o tej, no, iście przywódczej, utalentowanej i przebiegłej pani Szefowej, którą chciałoby się nawet lepiej poznać.

No właśnie: lepiej, a w zasadzie więcej. Osobną kwestią jest światotwórstwo, bo rzuciłeś się na głęboką wodę z jarzmem limitu. I to jarzmo widać. Nie wszystkie mechanizmy świata zostały wyjaśnione, a dostaliśmy raczej ogólny zarys. Jest to wystarczające, żeby chwycić historię (a przecież o to chodzi), ale zbyt okrojone, żeby poczuć pełną satysfakcję. Mam wrażenie, że masz ten świat lepiej przemyślany, niż wybrzmiało to na kartach tego opowiadania.

Ostatecznie mogę powiedzieć, że to świetnie wykonana robota!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Światotwórstwo interesujące, acz mocno wymagające, bo rzucasz czytelnika na głęboką wodę, a tam oprócz skomplikowanego świata jeszcze multum bohaterów. Mam wątpliwości co do takiej formy akcji. Jeśli dobrze zrozumiałam, płytki zawierają również technologie, które kupujący może wykorzystać. Jaki interes ma firma w ofiarowaniu swoim udziałowcom technologii, dzięki której zarabia kasę? Przecież każdy może ją po prostu wykorzystać do założenia własnego biznesu.

Bohaterzy, no, kurde, dużo ich, a skomplikowane imiona i nazwiska nie ułatwiają sprawy. Na szczęście Leena robi Ci opko. No, trudno kobitki nie polubić, niby złodziejka, ale o wielkim sercu, sprytna, nie boi się wyzwań. Fakt, że początkowo wydaje się, że współpracuje z Vosem, odbiera temu ostatniemu nieco wredności. Na szczęście później Vos pokazuje się z jak najgorszej strony.

Fabuła. Tyle zwrotów akcji robi wrażenie, na dodatek sukcesywnie odkrywasz jeszcze karty z przeszłości bohaterki, więc no… dzieje się. Wyłożyłam się na uwolnieniu Tiny, bo w którymś momencie już nie wiedziałam, czy ją uwolniła, czy dopiero to zamierza zrobić. Używasz raz imienia, raz nazwiska jej ojca, co dodatkowo pogłębiło moje zagubienie. A jeszcze pojawia się kolejna dziewczyna do uwolnienia… Powiem tak, drugi raz czytało mi się zdecydowanie lepiej.

Postawiłeś bardziej na przekręt niż kradzież, co akurat uważam za duży plus. Przekręt nakręcany przez chęć zemsty. Trochę mnie zdziwiło, że obie strony tak łatwo przechodzą do porządku dziennego nad przeszłością. Na mejscu Vosa traktowałabym Leenę z dużo większą podejrzliwością. Nie wiem, jaki był udział jej ojca w tym, że znalazła się w burdelu, ale zaskoczyły mnie ich dobre stosunki.

Zakończenie bardzo fajne. Podobało mi się, że bohaterka nie okazała się idealistką i dała kobietom wybór. Mam nadzieję, że zdoła trochę ucywilizować Doły.

Dobra, pomarudziłam trochę, ale w gruncie rzeczy Twoje opko bardzo mi się podobało. Na tyle, że chętnie poczytam jeszcze coś w tym uniwersum, najlepiej z Leeną w roli głównej.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Bardzo przyjemna lektura. Widać, że potrafisz pisać – narracja została poprowadzona na tyle umiejętnie, że nie pogubiłem się i nie miałem wrażenia chaosu. I to mimo dość złożonej fabuły, wielu ciekawostek o świecie oraz wspomnianej wyżej dużej liczby postaci. Do tego masz przyjemny styl.

Chętnie przeczytałbym więcej o świecie – połączenie zdolności magicznych z materialnymi akcjami i fałszerstwem wypada przekonująco. Choć przyznam, że o samym mieście i nieco dieselpunkowej rzeczywistości chciałbym dowiedzieć się czegoś jeszcze. Chociaż zupełnie rozumiem, dlaczego w tym tekście skupiłeś się na bohaterce i historii, więc nie musisz tego tłumaczyć ;)

Ładnie zmieniasz tempo, wplatając tu i ówdzie niezbyt długie opisy świata i umieszczając nieco dłuższy opis przed finałowym przyspieszeniem akcji.

Bohaterka zbudowana tak jak trzeba – z charakterystycznymi cechami zachowania i języka oraz przeszłością sprawiającą, że jej decyzje są odpowiednio umotywowane.

Trochę mniej przekonała mnie podstawa historii – dziewczyna sprzedana do przybytku, z którego w końcu się wydostała i kieruje nią rządza zemsty. Później tej zemsty dokonuje, przejmuje przybytek i niesie pomoc nieszczęsnym dziewczynom, które dobrze rozumie. Rozumim, że poszedłeś w klasykę, ale osobiście wolę troszkę bardziej zakręcone motywy ;)

A, i jeszcze jedno: tytuł mnie nie do końca przekonał. Masz tyle fajnych, charakterystycznych elementów, że osobiście wybrałbym coś bardziej intrygującego, co mogłoby przyciągnąć potencjalnych czytelników.

Podsumowując: dobra robota!

Hej!

Wybaczcie milczenie, ale jestem na wyjeździe :) Dzięki za czytanie i opinie, odpowiem więcej po powrocie.

XXI century is a fucking failure!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Krokus

Cieszę się, że udało mi się Cię nawlec, przewlec i obrócić :)

Nie wszystkie mechanizmy świata zostały wyjaśnione, a dostaliśmy raczej ogólny zarys. Jest to wystarczające, żeby chwycić historię (a przecież o to chodzi), ale zbyt okrojone, żeby poczuć pełną satysfakcję. Mam wrażenie, że masz ten świat lepiej przemyślany, niż wybrzmiało to na kartach tego opowiadania.

Faktycznie te uniwersum w zaciszu domowym rozwija się od dłuższego czasu. Głównie jako tło dla systemu RPG, ale też i powoli wdrażam się w pisanie przygód bohaterów z tego świata. Inny tekst możesz przeczytać tutaj:

Kroczę Drogą Eanue

(Leży te opowiadanie trochę odłogiem i przydałoby się do niego wrócić i poprawić).

 

Irka_Luz

Jaki interes ma firma w ofiarowaniu swoim udziałowcom technologii, dzięki której zarabia kasę? Przecież każdy może ją po prostu wykorzystać do założenia własnego biznesu.

Niestety zabrakło mi limitu, żeby głębiej wejść w ten temat. Fakt jest taki, że pod względem ekonomii ta koncepcja mocno odbiega od naszej. Póki co wspomnę tylko, że technologie opisane w akcjach są zwykle bardzo skomplikowane i wymagają ogromnego kapitału, żeby je “zrealizować”, więc to nie jest tak, że każdy może.

Ogólnie, to prawda, że upchnąłem w tekście dużo bohaterów, dużo wydarzeń i przyznaję, że troche mi się to chyba wymknęło spod kontroli. W sensie, że rozplanowałem opowieść i w trakcie zorientowałem się, że może tego być za dużo jak na obowiązujący limit. Stąd czasami skróty i niedopowiedzenia. Cóż… Nauka i trening ;)

Najważniejsze jednak, że opko Ci się spodobało, co jest piękną nagrodą dla autora.

 

Perrux

tytuł mnie nie do końca przekonał. Masz tyle fajnych, charakterystycznych elementów, że osobiście wybrałbym coś bardziej intrygującego, co mogłoby przyciągnąć potencjalnych czytelników.

Dałeś mi do myślenia. Wcześniej w ogóle nie rozważałem innego tytułu, bo tak się przyzwyczaiłem do tego, że zupełnie nie myślałem o innych opcjach.

Choć przyznam, że o samym mieście i nieco dieselpunkowej rzeczywistości chciałbym dowiedzieć się czegoś jeszcze.

Wyżej wkleiłem link do starszego opowiadania z tego uniwersum. Jest dłuższe i mniej dopracowane, ale daje szerszy obraz uniwersum. I przy okazji – zacząłem sobie w wolnej chwili pracować nad “wersją reżyserską” opka o Leenie, więc na pewno pokażę tam więcej świata. I zastanowię się również na tym tytułem. Może coś mnie faktycznie natchnie :)

 

Verus

Bardzo ładny obrazek :)

XXI century is a fucking failure!

Caernie!

 

Podobało mi się. Na pierwszy plan wychodzi inspiracja Szóstką Wron, a że niedawno skończyłem właśnie tę powieść, to wciąż mój umysł oscylował gdzieś w okolicy quasi-steampunkowych Niderlandów ;)

Też postawiłeś na złożoną fabułę i mnogość intryg, ale ostatecznie to wszystko składa się do kupy. Nie jest to proste, zwłaszcza w opowiadaniach z limitem, ale według mnie w ostatecznym rozrachunku podołałeś i dostarczyłeś opowiadanie, które niebanalnie podchodzi do tematu. Kradzież i temat konkursowy pokazałeś nieco od innej strony, ale nie mogę powiedzieć, że to wada – po prostu inne podejście.

Czytało się dobrze, co do tego nie ma wątpliwości. Nie potykałem się za bardzo; no, może czasem musiałem upewnić się co do imion i nazwisk, bo te niderlandzkie to jednak mają swój bardzo ciekawy krój, ale ostatecznie wiedziałem co i jak, a to najważniejsze.

Moją uwagę zwróciła maniera Leeny – i to na plus. Może niektórych to drażnić, ale dla mnie te wtręty dodawały kolejnych szczegółów bohaterce, a to lubimy – wyrazistych bohaterów. Może konflikt Vos-Leena momentami wychodzi zbyt dobro-zło, ale pokazałeś też Leenę od gangsterskiej, agresywnej strony, więc starałeś się wyważyć i to widać.

Udaję się do Nominowalni. ^^

Pozdrawiam i powodzenia!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Tekst jest napisany z dużym wyczuciem, dzięki czemu czyta się płynnie i czytelnik szybko zadomawia się w mieście. Same akcje są też cudeńkami estetycznymi.

 

Bohaterka jest na pierwszy rzut oka silna i zaradna, ale szybko poznajemy ją też od strony mniej korzystnej, jako osobę wybuchową, trudną w obyciu. Jej trudna historia dodaje głębi, ale też wprowadza dalszy niepokój, bo czujemy intuicyjnie, że łaknie zemsty.

 

Fabuła to bardzo udany layer cake. Mam jednak poczucie, że jest nieco zbyt ambitna jak na długość tekstu. Najlepszym momentem jest zniknięcie akcji zaraz po tym, jak poznajemy złola. To jest takie “Ale wdepnąłem, już po mnie” z klasyki kina mafijnego.  

 

Mam zastrzeżenia co do scen “wparowywania” – Vos nagle wpada i obezwładnia bohaterkę, mundurowi nagle się pojawiają pod rafinerią. Coś za szybko i za łatwo.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć!

 

Przyjemny i bardzo dobrze napisany tekst. Najbardziej zapadnie mi w pamięć bohaterka, którą dosyć mocno uwikłałeś w sieć niełatwych relacji z innymi przedstawicielami półświatka, co bardzo dobrze oddało atmosferę i “smród” Dołów, o których – dzięki temu zabiegowi – nie musiałeś za dużo pisać. Z początku nieco się gubiłem, bo bohaterów było sporo i szybko ich wprowadziłeś, ale szybko wypłynąłem na powierzchnię i dzielnie pochłaniałem kolejne akapity.

Nieźle wypadły też negocjacje między stronami, celnie wykorzystałeś wulgaryzmy do budowania napięcia i bohaterów, chociaż Vos – jak na króla podziemia – wypadł nieco sztampowo i bezbarwnie. Zabrakło jakiegoś detalu, szczególnego zachowania, maniery lub charyzmy, przez co – na tle reszty – jest nieco nijaki. Ale może tacy ludzie właśnie tacy są? Sama intryga pomysłowa, optymistyczna, zachęcająca do walki o lepszy świat. Pod koniec zrobiło się wręcz trochę cukierkowo, ale hej, to jest fantasy i ma swoje prawa.

Jeżeli czegoś tu zabrakło, to zdania czy dwóch o świecie. Tak jak na początku pięknie ilustrujesz fach bohaterki oraz świat technicznym słownictwem, tak zabrakło jakiejś dalszej perspektywy, czegoś, co by pokazało, że istniej tez poza opowiadaną historią (ale może zwyczajnie mi się spodobał i jestem ciekaw ;-) ). Bardzo przyjemna, złodziejska lektura, w której temat honor z niejednego akapitu spogląda.

Tyle póki co.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

BarbarianCataphract

mój umysł oscylował gdzieś w okolicy quasi-steampunkowych Niderlandów

Skojarzenie miałeś słuszne, bo gdybym miał malować obrazki z Riive, to zapewne w klimacie Niderlandów w połączeniu ze steam/deaselpunkiem.

no, może czasem musiałem upewnić się co do imion i nazwisk, bo te niderlandzkie to jednak mają swój bardzo ciekawy krój, ale ostatecznie wiedziałem co i jak, a to najważniejsze.

Tutaj zadecydowało jedno – brzmienie języka i imion. Zdarzyło mi się bywać w środowisku, w którym rozmawiano w językach niderlandzkich i ich brzmienie bardzo mi się spodobało. Niby europejskie i nam znane, ni to niemieckie, ni to angielskie, ale jednak inne.

Cieszę się, że Leena Cię przekonała do siebie. Lubię tę postać i chciałbym kiedyś jeszcze do niej wrócić.

I dzięki serdeczne za nominację!

GreasySmooth

Mam zastrzeżenia co do scen “wparowywania” – Vos nagle wpada i obezwładnia bohaterkę, mundurowi nagle się pojawiają pod rafinerią. Coś za szybko i za łatwo.

Tu nie opanowałem limitu i podjąłem takie, a nie inne decyzje podczas skracania. Niestety, ale chyba podszedłem do pojemności tej fabuły odrobinę zbyt ambitnie. Więc masz rację, pisząc, że:

Mam jednak poczucie, że jest nieco zbyt ambitna jak na długość tekstu.

Natomiast ogólnie bardzo dziękuję za pozytywny komentarz. Cieszę się bardzo, że fabułą tekstu Cię przekonała.

krar85

Zabrakło jakiegoś detalu, szczególnego zachowania, maniery lub charyzmy, przez co – na tle reszty – jest nieco nijaki. Ale może tacy ludzie właśnie tacy są?

Faktycznie ta postać prosi się o nieco więcej “troski”. W ramach limitu zdecydowałem się na tyle, żeby zrobić z niego prostaka i osiłka, który trochę udaje “ynteligenta”.

Co do świata, to również były decyzje, które wynikały z limitu. Choć z wielką przyjemnością odsłoniłbym nieco więcej z tego uniwersum. Jak już gdzieś wcześniej wspominałem, wrócę do niego na pewno i być może też pokuszę się o nieco dłuższą wersję tego konkretnego opowiadania.

Dzięki za czytanie i komentarz!

XXI century is a fucking failure!

Argument w postaci limitu w pełni rozumie, sam byłem zmuszony dokonywać niełatwych wyborów, przez co tekst nieco stracił. Limity bywają groźne, ale też stymulują do rozwoju.

Uniwersum zdecydowanie warte, by do niego wrócić, bo powiało świeżością i zdecydowanie dało się poczuć klimat. A czy taki tekst warto rozwijać? Niedawno zacząłem próbować rozwijać swoje teksty i nie jest to takie łatwe, jak myślałem.

 

Powodzenia w konkursie i gratulacje z okazji zdobycia piórka!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

krar85

Niedawno zacząłem próbować rozwijać swoje teksty i nie jest to takie łatwe, jak myślałem.

To jest niestety prawda. Nawet kiedy mam opinię czytelników z portalu, to podjęcie decyzji, które elementy warto rozbudować i jak to zrobić, żeby nie spaprać całości, jest trudne. Z drugiej strony to trochę jak z gorszą kontynuacją dobrego filmu. Nawet jeśli sequel jest słaby, to nikt nam nie zabierze oryginalnego filmu ;) Dlatego tak sobie myślę, że popróbować nie zaszkodzi, bo w końcu oryginalny tekst ujrzał światło dzienne i już tak zostanie w pamięci czytelników.

gravel

Dzięki za przeczytanie smiley

XXI century is a fucking failure!

Po pytajnikach wnioskuję, że muszę uspokoić: wrócę z komentarzem po ogłoszeniu wyników konkursu ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

O, cholejro! Nie wiem, co tu się wydarzyło, ale miała być emotka, a nie pytajniki! Przepraszam, to nie miało być ponaglanie ani nic w tym rodzaju, bo Twojego komentarza się spodziewałem właśnie po ogłoszeniu wyników, czyli jak zwykle w konkursie.

Sorki, mógł to być pośpiech w pisaniu odpowiedzi.

EDIT:

Już wiem, o co chodzi. Jak się wstawi w edytorze strony emotkę spoza edytora (czyli skrót windos+.), to po kliknięciu “gotowe” pojawiają się pytajniki.

XXI century is a fucking failure!

Caernie, spójrzmy prawdzie w oczy – ponaglać Jury to nie tylko przywilej, ale wręcz obowiązek ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Omijałem Twój tekst z powodu jego długości oraz przynależności do konkursu, który jakoś słabo mnie interesował. To był błąd. Niech sobie będzie tekstem konkursowym, to żadna, jak się okazało, przeszkoda ani żadna zaleta – liczy się świat przedstawiony i zbiór pierwszo– oraz drugoplanowych postaci.

Nie będę powtarzał po wcześniej czytających i komentujących, jedynie, w pewnym sensie, podsumuję. Tekst, pod warunkiem zachowania obecnych charakterów postaci i obecnego biegu wydarzeń, wart jest rozbudowania / podopowiadania niepełnych wątków. Tak co najmniej o połowę obecnej objętości.

Pozdrawiam.

Caernie, nic się nie stało, portal się psuje czasem ;P

 

Krokusie,

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Ale fajne! Świetnie się czytało – i klimat fajny, i postacie, i pomysł na świat, no i przede wszystkim – wpadłam tylko zerknąć, a ani się obejrzałam, jak przeczytałam całość :)

ninedin.home.blog

Siedzę sobie w kinie, oglądam Duna 2 i nagle przypomniało mi się, że muszę przeczytać twoje opowiadanie. Jestem już po i było spoko, dobrze się czytało. Piórko zasłużone:)

Hej, Caernie

Po lekturze widzę, dlaczego napisałeś, że Twój tekst ma wiele wspólnego z moim, mimo zupełnie odmiennego klimatu i scenografii. Leena “kręci się” wokół osób, które ją kiedyś skrzywdziły, bo chce wymierzyć sprawiedliwość za lata niewoli. I tak samo, jak moi bohaterowie, posiada unikalne moce.

Jest tu parę spraw, na które pokręciłbym nosem, ale zostały już wspomniane, więc nic nowego nie dodam.

Najbardziej spodobały mi się (podobnie jak Ninedin) postacie i ich dialogi. Nie wiem czemu, ale jeśli chodzi o dialogi miałem skojarzenie z “Ziemią Obiecaną” Wajdy i ogólnie przedwojenną Warszawą. To takie dziwne rozmowy ze stylizacją, które ładnie współgrają z wielkimi fabrykami i industrialnym charakterem Twojego świata.

Fabułę zakręciłeś dość mocno i czasem skróty fabularne wymagały ode mnie cofnięcia się o akapit czy rozdział, abym upewnił się, czy dobrze zrozumiałem przebieg wydarzeń, ale ogólnie wszystko ma ręce i nogi.

Miło widzieć bohaterkę w średnim wieku.

Mam nadzieję, że srebrne piórko otworzy Ci drzwi do publikacji czegoś równie udanego na łamach NF. Tam przynajmniej jest większy limit ;)

Pozdrawiam serdecznie

z “Ziemią Obiecaną” Wajdy i ogólnie przedwojenną Warszawą.

Nie wiem, jak u Wajdy, ale u Reymonta “Ziemia obiecana” rozgrywała się w Łodzi.

Babska logika rządzi!

Chodziło mi o dwie różne sprawy, nie o to, że tu i tu była Warszawa. Może lepiej jakbym napisał “a także przedwojenną Warszawą”.

Pewnie lepiej. :-)

Trochę się czepiam, ale Warszawa ma wystarczająco wiele książek i filmów o sobie, żeby nie podkradać Łodzi. ;-)

Babska logika rządzi!

AdamKB

Bardzo się cieszę, że mimo konkursowej tożsamości tekst Cię przekonał.

Tekst, pod warunkiem zachowania obecnych charakterów postaci i obecnego biegu wydarzeń, wart jest rozbudowania

Będę to robił z przyjemnością!

 

vrchamps

Super, że dobrze się czytało. To w końcu dość długi tekst, jak na portalowe realia, więc cieszę się, że nie zmarnowałem Twojego czasu.

 

ninedin

Dzięki wielkie za uznanie!

 

Zanais

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Skojarzenie z “Ziemią Obiecaną” jest całkiem trafne. Wymyślając sposób wypowiadania się bohaterki i jej towarzystwa z półświatka inspirowałem się trochę takim przedwojennym stylem cwaniaków i kombinatorów. Dołożyłem też do tego kilka powiedzonek, które zapamiętałem z czasów, kiedy w bramach wystawali cinkciarze. Ci to mieli gadkę, naprawdę ;)

czasem skróty fabularne wymagały ode mnie cofnięcia się o akapit czy rozdział

To jest coś, nad czym będę miał okazję popracować dzięki Srebrnemu Opierzeniu.

XXI century is a fucking failure!

Caernie!

 

W końcu przybyłem z zaległym komentarzem Lożowym! Po pierwsze więc muszę sprostować, bo parę razy dziękowałeś betującym, ale mój udział był tak marginalny, że chyba nie trzeba było:P

W każdym razie – opowiadanie podobało mi się. Tak jak pisałem wcześniej trochę cierpiała dynamika, tzn. było miejscami zbyt szybko (szczególnie rozdział szósty i pod koniec, to byłby chyba dziesiąty?) i miejscami można było się gubić; ale jak wiem, to też kwestia limitu. To jednak pisałem w becie, natomiast wypada mi jednak napisać jeszcze, co wyszło na plus i uzasadnić TAKa:P

No więc – mimo wszystko ta sama dynamika, która choć miejscami była za szybka, to generalnie nadawała jednak dużej płynności i ułatwiała czytanie:) Język wypadł dość dobrze, a bohaterowie wypadli wystarczająco wyraziści. Niekoniecznie bardo rozbudowani, ale też nie da się tego zawsze ustawić w opowiadaniu.

Przyczepić by się można było do Leeny, bo z jednej strony cierpiała częściowo na syndrom Mary Sue (acz dość delikatnie, to nie tak, że plan się po drodze nie wysypał;) ), ponadto zaś momentami wypadało nieco kliszowo (typu spotkanie z ojcem); z drugiej strony ten właśnie syndrom dobrze służył za główny węzeł tego co ważniejsze – czyli intrygi i motywu skrywanej latami zemsty, które były jednymi z najważniejszych plusów tego opowiadania. Nie wiem więc, czy bym się tym zanadto przejmował.

Nawiasem mówiąc ta właśnie główna intryga stanowi też dla mnie dobrze ubrany motyw feministyczny – w stylu trochę starszym, to znaczy sprzed powiedzmy kilkunastu lat (lub dalej), gdy trochę w tym stylu konstruowano bohaterki.

Na koniec wspomnieć należy też (chyba) holenderskie nazewnictwo fajnie współgrało z mieszczańskim głównie klimatem.

Opowiadanie generalnie nie jest pozbawione wad i jeszcze trochę (szczególnie bez narzuconego limitu) dałoby się poprawić, ale myślę, że plusy przeważają minusy;)

 

Слава Україні!

Golodh

Nie podejrzewałem się o to, że zostanę marysuistą ;) A na serio– dziękuję za Twój komentarz. Rzeczywiście ten zmienny rytm czasami mógł się wydawać zbyt szarpany i niektóre ze skrótów spowodowały nadmierne dociśnięcie gazu do dechy.

dobrze ubrany motyw feministyczny – w stylu trochę starszym, to znaczy sprzed powiedzmy kilkunastu lat (lub dalej), gdy trochę w tym stylu konstruowano bohaterki.

O tym akurat nie pomyślałem, że można odczytać wątek jako feministyczny, ale jeśli tak, to się cieszę. Moimi bohaterkami z młodości były Ripley i Sarah Connor, więc konkretne babki lubię również w swoim pisaniu. I może też stąd mogło się wziąć wrażenie nieco archaicznego konstruowania profilu bohaterki (choć o tym również nie pomyślałem w tych kategoriach).

Ogólnie – cieszę się, że tekst w całości kupiłeś, a także dziękuję Ci serdecznie za TAKa. Zdecydowanie mam zamiar popracować nad tym opowiadaniem, uzupełnić luki i wyprostować kwestię tempa.

XXI century is a fucking failure!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się bardzo :)

XXI century is a fucking failure!

Nowa Fantastyka