- publicystyka: Akademia Pana Kleksa a.d. 2023 - mogło być pięknie, wyszło przeciętnie

publicystyka:

recenzje

Akademia Pana Kleksa a.d. 2023 - mogło być pięknie, wyszło przeciętnie

Akademia Pana Kleksa z 2023 roku to tylko częściowo udany film. Dzieci najpewniej będą zadowolone, ale reklamowane przez dystrybutora “wchodzenie w dialog ze starszymi widzami, którzy wciąż pamiętają kultową ekranizację z lat 80” to pusty slogan – dorosłym prędzej zadzwoni ostrzegawczo żenadometr. Takie 5/10. Ale córce się podobało.

 

Parafrazując skrybę z “Misji Kleopatry”, moim zdaniem to nie jest tak, że nowa “Akademia Pana Kleksa” jest dobra lub niedobra. Gdybym miał powiedzieć, co cenię w tym filmie najbardziej, to powiedziałbym… że sporo. Idźcie więc z dziećmi do kina, ale zdecydowanie nie nastawiajcie się na film równie udany, jak jego starszy odpowiednik. Jeżeli zaś chcecie się wybrać tylko dlatego, że kochacie pana Kleksa, no, to raczej nie warto. To boli, bo jest w nowej “Akademii” mnóstwo elementów, które mogły zdecydować o naprawdę świetnym wznowieniu cyklu, ale rzecz została zmarnowana na poziomie scenariusza i dialogów. No i może odrobinę dziecięcej gry aktorskiej, ale z drugiej strony są momenty, gdy widać, że te dzieci umieją grać, więc może coś innego poszło nie tak?

 

“Akademia” a.d. 2023 jest mocno uwspółcześnioną adaptacją, nie ekranizacją: bohaterką jest Ada Niezgódka, która mieszka z mamą w Nowym Jorku. Mamą, która obsesyjnie szuka informacji o zaginionym mężu, ojcu Ady, tak bardzo, że wpływa to na relacje z córką. Jest też tajemniczy sąsiad (do niego później wrócimy). Ada jeździ na hulajnodze i nagrywa filmiki dla nieobecnego taty. Trzeba przyznać, że ten aspekt zbliżenia dziecięcych bohaterów do widzów wypada dobrze, nawet, jeśli z naszego, polskiego punktu widzenia wydaje się sztucznie “uzagraniczniony”. Widać tu jednak wyraźny zamysł na otwarcie możliwości poprowadzenia całej Kleksowej franczyzy w różnych wersjach lokalizacyjnych, kiedyś później – marketingowo może, ale bardzo miło, że ktoś widzi w motywach Brzechwowej bajki taki potencjał. Adę, podobnie jak i dzieci z różnych miejsc świata, dzieci o niezwykłej wyobraźni, rekrutuje do Akademii Pana Kleksa niejaki Mateusz. Ta ekspozycja jest dość długa i motyw małolatów z całego świata nie jest potem sensownie przetworzony fabularnie poza okazjonalnymi gagami, ale przynajmniej służy za przejście od świata znanego przez coraz bardziej egzotyczny, choć wciąż realny, do kompletnie nowej, bajkowej krainy. Łącznikiem jest właśnie Mateusz (bardzo dobra kreacja Sebastiana Stankiewicza i świetna charakteryzacja). Patrząc po mojej dziesięcioletniej córce, zabieg ten działa, skutecznie i przyjemnie: dzieci w filmie trafiają do Akademii, a te przed ekranem – w świat bajki Brzechwy. Potem dzieją się rzeczy różne, fabuła nabiera tempa kosztem ekspozycji bajkowości akademii i… I no cóż, pojawiają się zgrzyty.

 

Osią fabularną tej adaptacji jest zemsta wilków na księciu Mateuszu. Oczywiście, jest motyw czapki i guzika, spokojna wasza głowa, tu uszanowano materiał źródłowy, przetwarzając go jednocześnie tak zręcznie na język współczesnego kina, że można tylko przyklasnąć w zachwycie. Niestety, przycięto bajkowość Akademii na rzecz tej fabuły, ale te sceny, w których pojawia się Kleks i niezwykłe lekcje są zrobione świetnie. Mucha nie siada. Siada za to, niestety, film na skopanym motywie relacji między Adą Niezgódką (Antonina Litwiniak), a innym dzieckiem kluczowym dla tej wersji, Albertem (Konrad Repiński). Przedstawienie stosunków między nimi jest skrótowe i niewiarygodne. Tak po prostu, zabrakło albo całych scen, albo emocji w realizacji tych wybranych do filmu, by nakreślić zarówno Albertowy brak wiary w swoją wyobraźnię jak i odkrywanie przez Adę na nowo wyobraźni zgubionej w uporządkowanych planach. Ada Niezgódka deklamuje w ogóle bardzo dużo o tych planach i systematyzacji, ale na ekranie nie widzimy tego, że osią jej świata do tej pory było uporządkowanie; ona nam tylko mówi, że tak się czuje bezpiecznie i dobrze, ale na etapie deklaracji to zostaje – twórcy filmu nie uznali za stosowne podać motywacji oraz rodzącego się w ich wyniku zbliżenia postaci inaczej niż w dialogach i kilku ekranowych interakcjach między tą parą bohaterów. Tak, na pewno łopatologiczne kwestie dialogowe wszystko załatwią, zarówno w kwestii budowy postaci jak i później, w finałowych scenach, bez dwóch zdań. Ta lekkomyślność w doborze środków przekazu praktycznie kładzie odbiór filmu dla dorosłych: relacja, która jest fundamentalna dla rozwoju fabuły i późniejszego postępowania Ady, jest tak kompletnie sztuczna i niewiarygodna, że przy niej plastikowa Barbie jawi się jako produkt bio, eko i hodowany tysiące lat w puszczy, co ludzkiej stopy nie widziała. W efekcie w kolejnych scenach, które w założeniu miały zbudować pełen ładunek emocjonalny, jest nuda i niedowierzanie, a ten grzech pierworodny wisi kulą u nogi filmowi do końca. Na domiar złego, w finale dostajemy kiczowatą scenkę niczym dla fanów Zmierzchu (moment, w którym książę wilków się przedstawia), dopchnięte w epilogu nienaturalnym dialogiem między Kleksem a Adą.

 

To jest dość przerażające: siłą bajki Brzechwy nie było traktowanie dzieci jak upośledzonych umysłowo, niezdolnych do rozumienia świata stworków. Parafrazując samego Kleksa, siłą Akademii było nie uczenie dzieci nudnej kaligrafii czy matematyki, ale otworzenie im głów i nalanie do środka oleju. Dzieci wchodziły w świat wyobraźni z przewodnikiem w postaci Kleksa, podziwiając niezwykłe i fantastyczne metody w jego Akademii ale i ucząc się samodzielnie; ten motyw był zachowany w ekranizacji z roku 1983, a czterdzieści lat później, cóż, film należy uznać za robiony dla niepełnosprytnych, leniwych małpek, którym jak się nie powie, jak się czuję oraz jaki tu jest morał, to same nie będą tego odkrywać – ani w rozmowie między sobą, ani w rozmowie z dorosłymi. Z drugiej strony, mojej dziesięcioletniej córce to nie przeszkadzało i film nadal jej się podobał, więc może czas się pogodzić z faktem, że w dzisiejszych czasach dzieło musi mieć ściśle określony target, badania fokusowe wykazały, że tak będzie ok i odczep się, anonimowy recenzencie z internetów, od dramatycznych dialogów i kiepskich rozwiązań związanych ze scenariuszem/scenopisem w kwestii budowania postaci?

 

Drugim, może nie słabszym, ale przeciętnym w skądinąd kolorowym i bardzo udanym wizualnie filmie, jest muzyka. Reżyser zdecydował się zachować część znanych i nuconych do dziś hitów z pierwszej ekranizacji. To jest super, to mi się podoba, rozumiem, nowi wykonawcy, uwspółcześnione aranżacje. Niestety, zostały te utwory wplecione w sceny filmu nie zawsze udanie (oj, “Podróż do świata baśni” przy scenie z krą to jednak bardzo kiczowate rozwiązanie). No i, przykro mi, ale do pierwotnych wykonań pań Sośnickiej i Ostrowskiej te nowe się nie umywają. Tak po prostu. Sannah umie śpiewać, ale cóż, cóż. Za recenzję niech wystarczy fakt, że po seansie, w samochodzie, córka poprosiła mnie bym puścił piosenki ze starej Akademii, bo nie chciała mi wierzyć, że to te same – i potem sobie śpiewała razem z płytą. Ten aspekt muzyki z filmu, który – jak wnoszę po łopatologii dialogowej – jest kierowany do dzieci, został zwyczajnie pominięty. Do tych nowych aranżacji dzieciaki nie zaśpiewają już tak chętnie i łatwo.

 

Jestem zirytowany nową Akademią Pana Kleksa, bo powyższe wady zaważyły na tym, że jest to film przeciętny. Takie 5 na 10. A mógł być naprawdę dobry, bo nie brakuje mu naprawdę świetnej realizacji! Brawurowo, ale i zarazem udanie pana Kleksa zagrał Tomasz Kot. Udało mu się uniknąć pułapki wchodzenia w buty Kleksa po Fronczewskim i znalazł swój własny, kolorowy sposób na odegranie tej postaci. A właśnie, Fronczewski jako tajemniczy sąsiad też jest – i świetnie, że jest, mrugnięcie okiem do rodziców. Danuta Stenka, jako wilczyca owładnięta pragnieniem zemsty plus sceny ze społeczności wilków kapitalnie obrazują, że można było zbudować postać milczącego księcia wilków o kamiennej twarzy w sposób wiarygodny. Gorzej, zrobili to, znaczy wiedzieli jak. Efekty specjalne, charakteryzacja, kolorowość samej Akademii – są bezbłędne, to jest to nowe, odświeżone spojrzenie, które mogłoby zahaczyć nowe pokolenie dzieci na tej adaptacji. Niektóre kadry są tak malownicze, że och i ach i wow i o mamboziu nawet. Mam nadzieję, że zamek w Gołuchowie (który służył za filmową Akademię) pójdzie za ciosem i zacznie organizować letnią akademię Pana Kleksa dla dzieci w formie weekendowych lub kolonijnych turnusów. Słowem, wszystkie ważne, bajkowe i niebajkowe elementy, są na tak wysokim poziomie, że widz nie ma problemu z pożeraniem obrazu oczami.

 

No, ale wyszło jak wyszło. Podpowiem tylko – posiedźcie z dzieckiem do finałowej sceny po części napisów, tej z Albertem. Nową Akademię Pana Kleksa kręcono bowiem podobno od razu jako dyptyk. W drugiej części ma być o wynalazku Golarza Filipa, w którego ma się wcielić Janusz Chabior. No, na Chabiorze w roli Filipa to mnie mają, pewnie pójdziemy z córką, nawet, jeżeli wszystkie grzechy tej Akademii następny film też powieli.

 

Komentarze

cyk, dla tych, co rozważają Kleksa w kinie

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

    kierowany dla dzieci

Kierowany DO dzieci.

    może czas się pogodzić z faktem, że w dzisiejszych czasach dzieło musi mieć ściśle określony target

To smutne czasy. Zbuntujmy się!

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

“Grzech pierwotny” O_o?

 

Odgrzewane kotlety rzadko bywają smaczne.

A już ten Nowy Jork mnie całkiem zniechęcił.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Poprawiłem, dziękuję.

 

Staruchu – dzieciom się podoba. Wizualnie i aktorsko (u dorosłych) jest cymes. Ale jeśli rozważasz przez sentyment do starej ekranizacji, to chyba nie warto. Natomiast potencjał na naprawde dobre odgrzanie widać w każdym kadrze, tak więc ból jest zwielokrotniony – zmarnowana szansa.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzieci już nie posiadam :(.

I jakoś widzę, że “uwspółcześniacze” Samochodzików czy Kleksów robią wszystko, by ducha książek zagubić.

Nie chcę sobie psuć wspomnień!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Duch książki jest zachowany, ale, jakby to ująć, infantylizacja i łopatologia kwestii dialogowych mnie osobiście odstręczyła.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Jakoś tak mi się wydaje od paru lat, że filmy są wizualnie i aktorsko coraz lepsze, ale pod względem sensu – coraz gorsze. Ale może to mnie coraz bliżej do wieku malkontenckiego?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ja myślę, że ogólny profesjonalizm poziomu produkcji wyrównał się pozytywnie, w górę.

 

Ale im bardziej oglądam, tym bardziej widzę, że te fajerwerki nie nadrobią nawet nienajgorzej pomyślanej historii, ale podanej w sposób niszczący częstokroć niezły pomysł za nią stojący. I najgorzej, jak jeszcze w tak podanym daniu widać przebłyski wielkości, bo to oznacza, że jego twórcy mogą i potrafią.

 

Trzymam tylko kciuki, by na etapie montażu Golarza Filipa zrobili lepiej – bo fundamenty są, aż się prosi, by na nich dalej budować. No i Chabior – jak Chabior będzie antagonistą, to ja tam jestem z popcornem XD

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czyli się zgadzasz :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Albo też się starzeję XD

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Wesołe jest życie staruszka? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ba :)

Ktoś ma wątpliwości?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nowa Fantastyka